Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2010, 21:14   #4
Nadiana
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Madame la Marquise

Ośmielam się pisać ten list przekonana, że więzy rodzinne są silniejsze od czasu i odległości. Nazywam się Charlotte de la Charce i jestem córką czcigodnego monsieur Jackuesa de la Charce, kuzyna Waszego Szanownego ojca Armand Lucien Hrabiego Chateau-I'Arc.

Nigdy nie miałyśmy okazji się spotkać co jest nieodżałowaną stratą z mojej strony, posiadanie tak znakomitej persony w rodzinie jest dla mnie źródłem dumy i niekończącej się radości.
Jako, że jak już pisałam Madame nie poznała mej skromnej osoby wypada się przedstawić nieco bliżej. Liczę sobie szesnaście wiosen i w tym roku rozpoczęłam ostatni rok edukacji w przyklasztornej szkole sióstr Wizytek w Troyes. Miłe mi to miejsce wkrótce stanie się ledwie wspomnieniem, a mnie czeka droga ku ożenkowi i w pełni dorosłemu życiu.
I w tej sprawie ośmielam się pisać ten list i sprawiać, że Madame traci cenny swój czas na przeczytanie go. Od osób z mego otoczenia nie raz i nie dwa słyszałam, że zostałam obdarowana łaską bożą i mnogimi talentami, którymi teraz chętnie służyłabym markizie.
Poza gruntownym wykształceniem, które zawdzięczam zakonnicom znam kilka języków obcych i umiem śpiewać tak, że słuchającym pojawiają się łzy wzruszenia w oczach. Zdaję sobie sprawę, że Madame ludźmi utalentowanymi otoczona jest ze wszech stron proszę jednak… Nie: błagam jednak, by Madame rozważyła moją prośbę i była łaskawa wziąć mnie do siebie, do Paryża. Jeśli nie w roli panny do towarzystwa to choćby pomywaczki.

Ślę życzenia zdrowia i powodzenia.
Charlotte de la Charce

PS. Raczy mi markiza wybaczyć małą dworskość niniejszego listu i możliwe faux pas. Nie znam dworskich obyczajów co nieustannie napawa mnie żalem i wstydem.

Ch.d.l.Ch.

***

Podobno list pojawił się na zamku Glaire et Villette w połowie listopada, a Philippe d'Amblay, jej stale zajęty ważniejszymi sprawami małżonek, wychodząc z założenia że Margo i tak przyjedzie na święta, nie odsyłał go jej do Paryża. W pierwszej chwili markiza d'Amblay rzuciła pismo w kąt. Nie miała ochoty zawracać sobie głowy młodziutką krewną, ale potem doszła do wniosku, że może ją sobie obejrzeć w drodze powrotnej, niewiele nakładając przy tym drogi. Jeśli dziewczyna okaże się interesująca może nawet zainteresuje się jej dalszym losem?
Tak więc ostatecznie przyjechała do niewielkiego klasztoru zaraz po świętach, kierowana trochę ciekawością, a trochę nudą. Kiedy już podjęła decyzję, nie widziała powodu by zwlekać z jak najszybszym poznaniem dalekiej kuzyneczki, by na własne oczy przekonać się o jej talentach i zaletach.
Margo nie lubiła ani klasztorów ani szkół. Na szczęście oszczędzono jej w dzieciństwie tego typu edukacji. Pewnie dlatego jej wiedza ogólna była dość dziurawa, a wykształcenie raczej specyficzne. Była jednak wystarczająco bystra i inteligentna by bez tego doskonale radzić sobie w towarzystwie.
Jakaś zakonnica zaprowadziła ją do surowo urządzonego pomieszczenia, będącego podobno pokojem w którym mieszkała Charlotta. Popatrzyła na nie z niesmakiem: Cztery przykryte szarymi kocami prycze, a przy nich niewielkie stoliczki i kufry na osobiste rzeczy. Nawet służba w jej domu mieszkała w lepszych warunkach. Dziewczyna była podobno na modlitwach i nie było wskazane by je przerywać nawet z powodu wizyty utytułowanej krewnej. Margaritta usiadła na łóżku wskazanym jako posłanie panny de la Charce, uzbrajając się w cierpliwość. Wzięła do ręki leżącą na stoliku książkę.
Biblia była całkiem oczywista, ale leżący pod nią Tartuffe, ou l'Imposteur Moliera świadczył o raczej buntowniczych gustach małej kuzyneczki, jak w myślach nazwała Margo swoją daleką krewną, o której istnieniu jeszcze przed dwoma tygodniami nie miała pojęcia. Z nudów przerzuciła kilka stron.
Nie przepadała za czytaniem, ale do wypełnienia wlekącego się czasu było to całkiem znośne zajęcie, po za tym... markiza uśmiechnęła się do swoich przewrotnych myśli, Świętoszek czytany w klasztorze miał taki... ciekawy wydźwięk

Modląc się od razu zauważyła pojawienie się siostry Henriette, młoda zakonnica stojąc w bocznej nawie, aż nogami przebierała z niecierpliwości. Byłoby to zabawne, gdyby nie było aż tak intrygujące. Na szczęście grzech niecierpliwości nie na długo gościł w sercu dziewczęcia. Starszawy kapłan dążył już w swych modłach ku końcowi i potężny dzwon zaczął ogłaszać drugą część dnia obfitującą w prace. Ale nie dla Charlotte, o nie. Młoda zakonnica podbiegła do niej szybciutko i mocno uchwyciwszy za ramię pociągnęła za sobą. To co wypadało jej z ust stanowczo nie było składną mową, ale bystra Lotta poskładała całość. Jej cudowna krewna, do której ostatnim promykiem nadziei wysłała list, jednak przybyła gotowa sprawdzić czy panna de la Charce do czegokolwiek się nadaję, a mineło już tyle czasu, list wysłała przecież dwa miesiące temu i od tamtej pory nie miała żadnej odpowiedzi. Przełykając ślinę i opanowując drżenie rąk dziewczyna wygładziła skromną szarą sukienkę, którą miała na sobie i palcami rozczesała loki. Opanować drżenie podbródka było znacznie trudniej, ale w końcu otworzyła drzwi i weszła do celi, którą dzieliła z trzema innymi, dobrze urodzonymi wychowankami klasztoru. Skrzypienie skupiło całą uwagę na młodej dziewczynie.
- Pani - dygnęła z wdziękiem jak ją tego uczono, chwytając w dłonie boki sukni, nie miała pojęcia czy mogła się pierwsza odezwać czy czekać na reakcję, ale postanowiła zaryzykować - Czuję się niezwykle szczęśliwa, że zaszczycasz mnie swoją gościną.
- Wizytą moja droga wizytą albo obecnością - Powiedziała drobna szczupła brunetka odkładając czytaną książkę i z ciekawością przyglądając się przybyłej dziewczynie. Musiała przyznać, że była słodka: Młoda, Śliczna i tak nieskończenie niewinna - Gościną zaszczycany kogoś gdy zapraszamy go do siebie, więc to ja musiałabym Ci za to podziękować - dodała uśmiechając się przekornie.
- Oh - czerwony rumieniec w całości pokrył blade policzki dziewczęcia - Wybacz mi Pani, ale przyklasztorne życie, chociaż pozwala wykształcić wiele cnót, nie jest najlepszą szkołą dobrych manier i obyczajów.
Markiza nie brzmiała na obrażoną toteż Lotta uniosła niepewnie wzrok i ujawniając zaskakująco bławatkowe oczy.
Margueritta d'Amblay wstała i wolno podeszła do blondyneczki. Były sobie prawie równe wzrostem, ale trudno się było między nimi doszukać jakiegokolwiek innego podobieństwa:
- Nie wyglądasz jak reszta mojej rodziny - powiedziała, a w jej głosie wyczuć można był ciekawość - myślałam, że wszyscy jesteśmy ciemnoocy i mamy ciemne włosy.
- Mówią Pani, że rodzina mojej matki ma w sobie krew ludzi z dalekiej północy, ale nigdy nie wiedziałam czy w to wierzyć. Faktem jednak jest, że miała jasne włosy i oczy w przeciwieństwie do ojca.
Kobieta skinęła głową. W sumie nie było to tak istotne, jak fakt, że kuzyneczka była prawdziwą pięknością... Dotknęła delikatnie jej policzka. Był miękki i delikatny:
- Masz więc ochotę wyrwać się z tego miejsca... - przesunęła dłoń na złote loki.
Dotyk był niezwykle miły i wzbudzał zaufanie toteż Charlotte czując się trochę swobodniej pokiwała głową.
- Nie tyle wyrwać madame, co poznać świat. Zakonnice były bardzo dobre i miłe, ale mam wrażenie, że będąc tu coś mi ucieka.
Markiza zaśmiała się szczerze. Nie często pozwalała sobie na coś takiego. Życie dworskie pełne było złośliwości i intryg, by w nim przetrwać, musiała nauczyć się przede wszystkim panowania nad sobą. Popatrzyła w oczy dziewczyny. Kiedyś była taka jak ona: Niewinna, pełna marzeń, ale by nie zostać zniszczonym przez pełen intrygantów świat, człowiek powinien posiadać coś więcej: Ambicję, wolę i upór w dążeniu do celu. Najlepiej zaś kiedy potrafił być lepszym intrygantem od innych... panna de la Charce, mimo skromnej minki, miała w oczach ogień. Nieukierunkowane jeszcze pragnienie, a ona mogła znaleźć dla niego odpowiedni kierunek...
- Dobrze więc... zabiorę Cię ze sobą - Powiedziała niespodziewanie.

Ten gest był całkowicie spontaniczny i nie przemyślany. Ręce same rzuciły się markizie na szyję, a usta same wydały okrzyk radości. Trwało sekundy zanim panna de la Charce się połapała w tym co wyprawia i z zażenowaniem wróciła dłońmi do swojej skromnej sukienki. Rumieniec ponownie buchnął na jej twarz, a oczęta zostały spuszczone skromnie.
- Nie mam jeszcze nawyku poprawnych manier, ale szybko się uc zę. Znam także kilka języków obcych i Bóg obdarzył mnie ponoć talentem do śpiewu.
Wymieniała swoje zalety szybko, jakby obawiała się, że markiza może zmienić zdanie.

- No cóż... najwyraźniej stanowisz więc moje alter ego - zaśmiała się dźwięcznie - Ja śpiewam beznadziejnie, a ponieważ wszyscy, którzy coś znaczą, potrafią konwersować po francusku, naukę innych języków uznałam za czystą stratę czasu - Mrugnęła do niej wesoło - Natomiast Twoje maniery zdecydowanie musimy doszlifować zanim zabiorę cię na dwór. Na początek powinnaś się nauczyć panowania nad sobą. Wiedza na temat co, komu i kiedy powiedzieć to największa tajemnica popularności w wielkim świecie.

***

Powóz Margueritte był wygodny i elegancki. Na koźle siedział ubrany w liberię d'Amblayów stangret, a z tyłu dwóch lokai. Wszyscy trzej byli rosłymi mężczyznami w wieku pomiędzy dwadzieścia kilka, a trzydzieści kilka lat i wyglądali na gotowych spełnić każde polecenie swojej pani. Patrząc na ich miny i sposób poruszanie się można było dojść do wniosku, że bardziej pasowaliby do armii albo zbójeckiej bandy, niż na służbę na salonach. Czwartym towarzysz markizy był nieco starszy, szpakowaty, niezbyt wysoki i bardzo szczupły:
- Charlotto to mój sekretarz mousieur Le Beku. To na jego głowie spoczywają wszystkie moje problemy - powiedziała uśmiechając się nieznacznie, a mężczyzna ukłonił się elegancko
- Antoine - zwróciła się do niego - to moja kuzyneczka: Mademoiselle Charlotte de la Charce. Pojedzie z nami do Paryża.

Spakowanie całego dobytku nie zajęło dużo czasu. Kilka skromnych sukien, biblia i w sumie nic więcej. Za to pożegnania trwały już znacznie dłużej. Zakonnice z ciężkim sercem wypuszczały spod skrzydeł urokliwą wychowankę, która jednakże mogła przynieść im wiele dobrego w przyszłości przy pomyślnych wiatrach. W końcu jednak udało się pożegnać stare życie i powitać nowe, którego pierwszym przejawem był ten chudy mężczyzna. Lotta dygnęła lekko, ale znacznie mniej uniżenie niż względem hrabiny i zaszczebiotała wesoło:
- Nadzwyczaj miło mi poznać osobę pomagającą madame.
Margueritte nachyliła się do dziewczyny:
- Widzę, że twoją naukę zaczniemy od nauki etykiety. Nie kłania się służącym moja droga, nawet jeśli są szlachetnie urodzeni i starsi od Ciebie.
- Oh - Lotta błyskawicznie się wyprostowała i wyciągnęła dłoń odzianą w skromną rękawiczkę, wierzchem do góry. Miała nadzieję, że podanie ręki do pocałunku w takiej sytuacji jest odpowiednie? A może wystarczyło by zwykłe skinienie głowy??
Mężczyzna zrobił dziwną minę nie poruszył się jednak, a Marguaritte zaczęła się śmiać. Chwyciła wyciągniętą dłoń blondyneczki i uścisnęła ją ściągając jednocześnie w dół:
- Możesz go zaszczycić spojrzeniem, ewentualnie nieznacznym, prawie niezauważalnym skinieniem głowy.
- Oh - dziewczę westchnęło ponownie, ale nie wyglądało na strasznie speszoną czy przejętą - Zupełnie inaczej niż w klasztorze. Madame...
Zaczęła prosząco, ale przerwała niepewnie zagryzając wargę, która zaraz zaczerwieniła się rozkosznie.
- Madame... a czy będzie chwila czasu na naukę tańca?
Kobieta skinęła głową:
- Będzie czas i na to, chodźmy teraz, porozmawiamy w powozie podczas jazdy i bardzo proszę mów do mnie Margo. Jesteś przecież moją kuzynką, a ja nie jestem od ciebie wiele starsza.
- Jak sobie życzysz Margo - Charlotte z szerokim uśmiechem wsiadła do powozu i usadowiła się w kierunku jazdy. Bez specjalnego żalu wyjrzała jeszcze na budynek klasztoru, który coraz bardziej znikał w oddali. Nowe życie przybywaj!

Markiza usiadła obok niej, a jej sekretarz nadal bez słowa naprzeciw obu dziewcząt. W powozie usadowiła się także pokojówka markizy Marie, miła i wesoła dziewczyna o rudych włosach, niezwykłych lśniących zielonych oczach i ciele niczym nimfy z obrazów Watteau. Margo uśmiechnęła się do swojej służącej. Wiedziała, że rozkoszna Marie pozowała innemu malarzowi, do ostatniego dość frywolnego obrazu. Przecież sesje malarskie odbywały się w błękitnym saloniku w jej paryskim domu. To były bardzo przyjemne wspomnienia... Jean-Honore Fragonard już podbił królewskie miasto, a markiza była pewna, że niedługo uznany zostanie za najlepszego malarza obecnej ery.

***

Przejazd do perły Francji zajął kilka dni. Kilka długich dni, dla markizy pewnie nużących, dla jej młodej podopiecznej niesłychanie fascynujących. Podróż upływała na rozmowie: o rodzinie, o pogodzie no i o etykiecie. Przede wszystkim o etykiecie, którą Lotta chłonęła niczym gąbka. A potem pojawił się Paryż. Pomna uwag i nauk panna de la Charce nieznacznie tylko odsłaniała zasłonki w powozie by nikt niepowołany nie dojrzał kto jest w środku. Nie mogła się powstrzymać i trudno było mieć o to pretensje. Masa ludzi, dźwięków i zapachów oszałamiała. Dziewczyna oddychała głęboko, a jej drobna pierś unosiła się raz za razem.
A potem było jeszcze bardziej ekscytująco; spora kamienica wydawała się pałacem, a żywopłoty i róże teraz przykryte zimowym całunem w niewielkim, ale starannie wypielęgnowanym ogrodzie na tyłach budynku, latem musiały zdawać się edenem.
- Przepięknie, tu jest przepięknie - wyszeptała wysiadając z powozu wsparta na dłoni lokaja. Oczywiście pomna nauk nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem.
- Nie jest zbyt duży, ale spodobał mi się ze względu na ogród - Powiedziała Margo ruszając w kierunku domu. Zanim dotarła do drzwi otworzyły się one szeroko i obie podróżniczki weszły do wnętrza. Wysoki hol z szeroką, przestronną klatką schodową na środku której pyszniła się piękny tkanina ścienna z Arras, wyraźnie świadcząca o zasobności właścicielki, był oczywiście urządzony według najnowszych trendów. Delikatne mebelki, lustra z charakterystycznymi zdobieniami w kształcie muszli i zwiewne materie nadawały mu wrażenia lekkości i swoistego uroku.



- Jest piękny - zachwyt w głosie Charlotte niewątpliwie był szczery. Szeptała jakby bała się powiedzieć cokolwiek głośniej. Jej na poły otwarte usta zamknęły się gdy stanęła przed lustrem. Buro-szara sukienka stanowiła niezwykle niemiły dysonans w tym miejscu.
Widząc na co patrzy kuzynka Markiza stanęła obok:
- Tak... zdecydowanie na początek musimy pomyśleć o nowej garderobie dla Ciebie. Antoine - zwróciła się do sekretarza - Zorganizuj nam spotkanie z Madame Damierre tak szybko jak tylko będzie to możliwe.
- Madame Damierre jest krawcową? -
zainteresowała się Lotta żywo tą jakże ważną dla świata sprawą: kobiecą garderobą.
- Och - Margo zabawnie powachlowała się ręką udając że mdleje - Gdyby coś takiego wyrwało Ci się przy Madame, byłabym skończona w towarzystwie - Stanęła prosto i mrugnęła do blondynki - To największa kreatorka mody w ostatnim okresie. Ubieranie się u niej jest jak zaproszenie do Wersalu pisane ręką króla.
- Zapamiętam -
odpowiedziała nim dotarło do niej ostatnie zdanie - Zaproszenie do króla?
Wielkie bławatkowe oczy stały się jeszcze większe nadając twarzy wyraz przekomicznego zdziwienia.
- Oczywiście... po co byłoby się wysilać, gdyby na końcu tej drogi nie można by wybrać się do pałacu i spotkać naszego Bien-Aimé władcę, a przede wszystkim przyprawić o łzy zawiści inne arystokratki - Margueritte zaśmiała się wesoło, zawirowała po holu, a potem porwała Charlottę za rękę i pociągnęła ją po schodach na górę:
- Chodź, pokażę Ci twój pokój.

***

Potem przybyła Madame Damierre, a za nią nadciągnął korowód służących z materiałami na suknie, a także kapelusznicy, rękawicznicy i szewcy i wszyscy traktowali Charlottę jak księżniczkę z bajki. pojawił się także Monsieur Alfonse, nauczyciel tańca, którego wizyta najbardziej ucieszyła młodziutką dziewczynę.
Rajskie życie trwało już nieomal tydzień, kiedy przybyło zaproszenie do opery i na bal w Wersalu. Szczęśliwy tydzień spędzony na naukach etykiety, przybieraniu sukien i biżuterii i wzajemnych radościach markizy i jej młodej podopiecznej, która na samą myśl o wyjściu do opery dostawała wypieków.
 
Nadiana jest offline