Qugar nie wpadł w panikę. Panika jest złym doradcą w takich chwilach. Czasu było mało, lecz wystarczyło by ujść z życiem z ognistego potrzasku. Ktoś chce nas zabić... Dobrze, to przynajmniej jakiś konkret. Działać szybko i zdecydowanie. Sprawnie.
Mag sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął garsć niewielkich, wielobarwnych, szklanych kulek, które zdecydowanym ruchem cisnął nad siebie. - Ryledanth'h! Kh'hazid! - nieprzyjemnie rezonująca w dziąsłach, szklana częstotliwość wywołała mimowolne dreszcze, lecz szybko mineła a kulki opadając zaczęły wirować wokół głowy maga. Wszystkie kolejno pękły ze chrzęstem niczym niewielkie jajka rodząc oślizgłe, ludzkie oczy, jakby wyrwane z oczodołów. Lekko poruszały ogonami z wiązek nerwów lewitując przed twarzą Qugara, w skupieniu i oczekiwaniu wpatrywały się w oblicze maga. - Ruszycie przedemną, w stożku o promieniu dziewiędziesięciu stopni, szukajcie zamaskowanej istoty uciekającej z kierunku naszej aktualnej pozycji, przeszukajcie dachy i kanały -
Unoszące się gałki oczne bezgłośnie ruszyły w stronę uliczki, którą najprawdopodobniej zbiegł podpalacz. - Krasnoludzie wielbiący wnętrzności, twoja pomoc może okazać się bardzo użyteczna jeśli uda mi się dopaść tego skurwiela - mag wymownie spojrzał na tasak krasnoluda i ruszył w pościg. |