Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2010, 18:02   #23
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KV_0Mf9YcyA[/MEDIA]

Wraz z dźwiękami z magnetofonu w autobusie podśpiewywał sobie pod nosem jakiś stary, australijski przebój zespołu, który kiedyś królował na listach lokalnych rozgłośni radiowych. Jego towarzysze zapewne zdążyli już zauważyć że nie jest szczególnie typem bohatera, który własnym ciałem zasłoni innych. Mimo to żałował pewnych rzeczy. Miał przecież jak każdy sumienie, które odzywało się smutną nutą za każdym razem gdy spojrzał albo pomyślał o siostrze. Inni go zwyczajnie nie obchodzili, w każdym razie może nie bardziej niż było to mu akurat na rękę. Wiedział, że pewnych rzeczy które zrobił nie da się odkręcić, nie da się naprawić, pewnych ran do końca nie wyleczy nic i nie wiedział jak wytłumaczyć Bonnie, że on bardzo chciał wyskoczyć wtedy z kryjówki i zrobić cokolwiek nawet jeżeli równałoby to się z jego śmiercią. Miał wrażenie, że jeżeli ktoś mógł o tym wiedzieć to właśnie ona. Przeżyli razem tyle, że pewnie znała go na wylot. Przynajmniej umarłby godnie co stanowiłoby miłą odmianę od rzeczy... - Zaciągnął się porządnie papierosem, które mimo, że dość szybko znikały z paczki to dawały mu jednak częściową iluzję spokoju - Powiedzmy mniej godnych, których dopuścił się za życia. Wszystkie te rzeczy, których w głębi duszy się wstydził i zwykle spychał je w głąb swojej pamięci.
Po prostu zrobiłby wszystko, żeby przeżyć. To było dość rozsądne wytłumaczenie, ale czy czyniło go to kimś lepszym niż zwykłym szczurem? Ostatnie wydarzenia udowodniły mu że wbrew temu co sam twierdził starając się przekonać samego siebie mógł dla tego celu poświęcić nawet tych których kochał.
No cóż sytuacja z Bonnie w końcu jakoś się rozwiąże, tak przynajmniej mu się zdawało. Dopalił kolejną szlugę gasząc ją w dawno nie czyszczonej popielniczce. Cholerny nałóg, ale pomagał a wszystko co mu pomagało było teraz bardzo "w cenie".

[IMG][/IMG]

Sam w zasadzie nie wiedział np. czemu ktoś dał kierownicę właśnie jemu, który był nie tylko zmęczony w pizdu, poobijany, w głowie kręciło mu się od słońca to jeszcze stał na skraju załamania nerwowego. No, ale widać był i tak najbardziej do tego zdolny ze wszystkich innych osób Teraz miał zresztą inne rzeczy na głowie. Nie wiedział czemu ktoś wciągnął do autobusu tego fiuta przez którego w ogóle był zmuszony podejmować takie decyzje. i obił go chwilę wcześniej tak że nie będzie mu przez chwilę tak łatwo wyrywać panienki na ładną buźkę. Z drugiej strony odpłacił mu się z nad wiązką i w zasadzie byli kwita a dodając do tego to co zrobili z nim i jego - jak mu się wydawało - bratem ci bandyci niewiele brakowało a on sam mógłby mu odpuścić i zapomnieć o tym co było. Pokiwał głową nie zdając sobie z tego sprawy jakby jego ciało aprobowało podświadomie to co mówił mu mózg. Dzień był wystarczający ciężki dla ich obojga... No i dla kobiet również, wolałby zostać pobity do nieprzytomności lub zostać postrzelony niż żyć po gwałcie, zwłaszcza zbiorowym. Łza spłynęła mu po policzku, kiedy wyobraźnia podsunęła mu obraz tego wydarzenia. Nie umiał sobie z tym poradzić, depresja robiła z niego wrak tak jak wódka czyniła go z pijaków a dragi z ćpunów.

-Kurwa mać!

Walnął pięścią w deskę rozdzielczą, mając nadzieje że poczuje się przez to lepiej. Przecież nadzieja umiera ostatnia prawda? Autobus podskoczył kolejny raz na nierównej drodze. W sumie to Bobby miał ochotę wjechać w nim w jakąś przepaść, najlepiej głęboką tak żeby nikt z nich nie przeżył, to załatwiałoby wiele spraw. Tylko, że nie było żadnej przepaści pod ręką ani czegoś co mogłoby ją równie skutecznie zastąpić. Przed nimi jak okiem sięgnąć rozpościerała się tylko ta jebana pustynia. Jeszcze fakt, że ta cała blondynka hmm Sherry czy jak tam jej było przypominała mu trochę o Shivers co niechybnie źle wróżyło. W końcu jednak doszedł do wniosku, że powinien się z czegoś cieszyć. Np. z faktu, że ta rozklekotana trumna w ogóle jechała. Spocił się niemiłosiernie żeby tak się stało, cud że w tym czasie nie pojawił się nikt żeby wpakować im kulkę między oczy. Nie zmieniało to faktu, że silnik charczał jak konający nieszczęśnik, który błaga żeby dobić go i skończyć jego męki. Obdarta z gumy opona nie pozwalała na osiągnięcie wyższej prędkości zostawiając przy tym bruzdę w ziemi głębszą od śladów kół - czytelna droga dla każdego kto miałby ochotę podążać za nimi. Musiałaby przejść solidna burza piaskowa, żeby zatrzeć taki ślad... Istniała, więc szansa że niedługo będzie szykowała się powtórka z rozgrywki z bandytami tylko, że limit szczęścia raczej już wyczerpali. Gdyby Bobby skupił się przez chwilę na tyle, żeby określić jakiś kierunek, on jednak zmieniał go co kilka kilometrów i tylko ślepy los miał pokazać co przez to wyniknie. W końcu na horyzoncie pojawiło się coś co urozmaicało monotonny krajobraz Australii.



Człowiek, ktoś kto mógłby wskazać im jakąś najbliższą ludzką osadę zanim skończy im się paliwo. Tylko, że Bobby nie przejął się nim za bardzo. Dla niego równie dobrze mógłby być kolejnym kaktusem, olał jego prośbę o pomoc i zamierzał jak najszybciej zostawić go w tumanach kurzu, ale to właśnie ten ślepy los chciał, że akurat wtedy autobus dojechał do końca swojej drogi. Dźwięk odbezpieczanej broni, którą nieogolony facet wyjął zza pasa mógł oznaczać tylko kłopoty.

-W takim razie wysiadać kurwa!

Nagle pożałował, że był tak nieuprzejmy dla nieznajomego. Czyżby to Bóg chciał ukarać go w końcu? Przyrzekł sobie, że jeżeli przeżyje to będzie dobrym samarytaninem. Rozmawiał ze Stwórcą - jak większość ludzi z nożem na gardle czy też co było bardziej dosłowną przenośnią ze spluwą przy skroni. Podobnie też jak większość ludzi w podobnej sytuacji, którym udawało się wyjść z nich cało i on kilka minut później zapomniał o gorliwie składanej obietnicy. Wcisnął guzik otwierając drzwi, wstał podpierając się oparcia od siedzenia i z rękoma w górze wyszedł z autobusu. Nie słyszał, tego co Rozwała próbował powiedzieć Sherry. Może gdyby przypomniał sobie o Thompsonie spoczywającym spokojnie w futerale wszystko potoczyłoby się inaczej...

-Okay okay, szefie! Bez urazy co nie? Mamy tu ciężko rannego i po prostu śpieszyłem się żeby uratować biedaka...

Cios kolbą pistoletu sprowadził go na ziemię i urwał potok słów. Bolało, ale nie aż tak żeby stracić przytomność. Zdusił w sobie chęć jęczenia z bólu i wyzwisk pod adresem napastnika postanawiając, że bardziej korzystne dla niego będzie wąchanie piasku z zamkniętymi oczami. Potem postanowi co dalej.

-Morda. Mam gdzieś co wy tam robiliście jebane hipisy.

Ryknął mu prawie, że nad uchem. Następnie skierował lufę colta tak żeby reszta pasażerów miała pewność co do jego intencji.

-Teraz reszta. No szybko, bo zaraz oszaleję przez to słońce.

Broń była przestarzała najpewniej w ogóle nie działała. Sześciostrzałowiec z poprzedniego wieku albo z jeszcze wcześniejszych czasów. Rany za taki złom można dostać niezłą kasę w muzeum w Sydney. Co to była za idiotyczna myśl w obliczu śmierci, chęć zarobienia kilka dolców? Naprawdę tylko na tyle cię stać Bobby?



-On sam nie wstanie...

Głos z wnętrza autobusu chyba należał do Bonnie, chociaż w jego obecnym stanie ciężko było mieć stuprocentową pewność.

-To mu pomóż laleczko!

Najwidoczniej ich nowy znajomy zaczynał się niecierpliwić, więc taktyka leżenia na ziemi wydawała się jak najbardziej właściwa. Lekko podniósł lewą powiekę widząc zarys mężczyzny, który chwilowo stracił nim zainteresowanie. We wnętrzu autobusu dało się słyszeć odgłosy, które świadczyły, że dziewczyny próbują przetransportować Rozwałę. Spiął mięśnie do pełnej gotowości zanim zobaczył coś przez co zamarł. Nie dalej jak kilka metrów od niego w zupełnym spokoju wpatrywał się w niego często spotykany mieszkaniec Australijskiej prerii.



Pies dingo, nawet nie mrugał. Nie ruszył się choćby o cal najwyraźniej chcąc wyczuć zamiary intruzów, tych dziwnych białych ludzi jakich miał przed sobą. Ciężko było stwierdzić jakie ma zamiary a Bobby kolejny raz pogratulował sobie pomysłu udawania padliny bo mimo, że owe zwierze nie było większe od zwykłego kojota to z całą pewnością było niebezpieczne. Wtem kiedy pozostała trójka wychodziła przez drzwi od strony kierowcy mężczyzna z bronią poświęcił sekundę odwracając się w stronę Bobbiego upewniając się, że ten nie będzie przypadkiem sprawiać żadnych problemów.

W pierwszej chwili zignorował psa i dopiero po ułamku sekundy dotarło do niego co zobaczył. Oczy rozszerzyły mu się a kąciki ust zadrżały. Zacisnął mocniej palce na broni i posłał bez mierzenia pocisk w stronę zwierzęcia. Ten trafił kilka centymetrów od jego przedniej prawej łapy. Bobby pomyślał, że facet jest dobrym strzelcem, ale brak mu silnych nerwów co może go drogo kosztować nawet jeżeli zabije ich wszystkich. Następny pocisk już nie wystrzelił, pusty dźwięk w komorze pistoletu był jak powiew świeżego powietrza dla Bobbiego i czymś zupełnie przeciwnym dla mężczyzn obok. Dingo podniósł powoli łeb z ziemi obnażając ostre zęby. Najwyraźniej wyczuł strach faceta, który dodatkowo go sprowokował. W dodatku wyglądał na głodnego o czym Bobby nie miał zamiaru się przekonywać. Wiedział, ze doprowadzone do ostateczności australijskie psy te mogły atakować ludzi, zwykle w stadach, ale ten najwyraźniej nie miał już nic do stracenia. Rzucił się na mężczyznę, który zasłonił się ramieniem w obronnym geście. Bobby rzucił się w bok i odczołgał poza zasięg mającej nastąpić walki człowieka z naturą. Wynik tego starcia zdawał się dość łatwy do przewidzenia. Wszelkie próby obrony przeciwko wściekłemu dingo zdały się na niewiele co można było potwierdzić nawet nie patrząc na cale zajście jedynie słuchając pełnych desperacji krzyków przerywających ciszę tego zwykle spokojnego, wręcz sennego miejsca gdzieś na zapomnianym poboczu cywilizacji.
Nie miał planu żadnego co dalej, trzeba było czekać a może wszystko samo się rozwiąże. Mijały minuty a on nasłuchiwał aż krzyki się skończą. Najważniejsze, że Bonnie jest bezpieczna w autobusie którego drzwi na powrót były zamknięte. I w tej właśnie chwili poprawił mu się humor. Może było nieuzasadnione kiedy tak spojrzeć na całą sytuację, ale pomyślał że wciąż żyje i jego siostra także, tylko że w tym momencie poczuł że ona jest dla niego ważniejsza niż własna skóra i jeśli będzie mógł chociaż częściowo zmyć z siebie hańbę jaka na nim ciążyła tym razem nie będzie się wahał choćby miał stawić czoło tuzinowi dingo. Stwierdził, że ma dość czekania, ciągłego czekania na dupie, które może było rozsądne, ale sprawiało, że czuł wstręt sam do siebie. Nie był znowu jakimś słabeuszem, był po prostu tchórzem, człowiekiem który przyzwyczaił się do takiego sposobu myślenia. Tym razem było jednak inaczej. Wstał nie bez problemów i na ugiętych kolanach podszedł powoli do miejsca z którego przed chwilą zwiewał aż się kurzyło cały blady na twarzy. Otarł rękawem koszuli spocone czoło pozostawiając na nim czarną smugę brudu. Człowiek, który parę minut temu groził mu bronią leżał na ziemi próbując powstrzymać uciekającą z jego szyi krew pozostawiając wokół ciemną powiększającą się szybko plamę. Pies wciąż tam był, ale stracił zainteresowanie głupim - w jego mniemaniu(a Bobby się z nim zgadzał) - człowiekiem, który miał czelność mu grozić. Jego mięso nie było tak dobre jak miał nadzieję, że będzie a może w ogóle od początku nie był wcale taki głodny? Dla swojego dobra Bobby miał nadzieję, że tak właśnie jest. Krążył wokół obwąchując okolicę, gdzie wciąż unosił się zapach innych ludzi. W końcu skierował swe spojrzenie na Bobbego. Ten stał chwilę w miejscu po czym zrobił powoli jeden krok w przód, potem drugi a następnie wyciągnął przed siebie drżącą rękę.

-D..D..D..Dobry piesek.


Liczył się z tym, że dingo odgryzie mu dłoń a potem dokończy dzieła, ale wpatrując się w te mądre czarne ślepia myślał tylko o tym żeby zachować spokój. Nie wiedział, czemu robi to wszystko, czy chce udowodnić coś sobie czy siostrze, robił to bo czuł że musi to zrobić.Nie ważne jaki byłby tego skutek dziś pokonał samego siebie. Pokonał swój własny strach, swoją tchórzliwą naturę i można polemizować nad sprawnością jego umysłu w tej właśnie chwili, ale on sam musiał przyznać, że już dawno nie czuł się tak dobrze we własnej skórze. Stawiając jak idiota frontalnie czoła niebezpieczeństwu poczuł się jak mężczyzna, poczuł że naprawdę żyje i najwyraźniej właśnie to uczucie było mu teraz potrzebne.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 15-04-2010 o 12:34.
traveller jest offline