Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-04-2010, 14:23   #120
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Jasper siedząc w siodle krążył wokół kamienia, na którym stała klepsydra. Co jakiś czas spoglądał na przesypujące się ziarnka piasku. Czas dłużył się niemiłosiernie. Czuł spojrzenia strażników oraz mierzone weń strzały. Określony w ultimatum termin odpowiedzi nieubłaganie dążył ku końcowi. Nagle jego uszu doszły kroki, gdzieś za skleconą z powozu barykadą dało słyszeć się poruszenie. Pierwszy pojawił się na barykadzie Jorund. Kiedy Jasper myślał już, że usłyszy odpowiedź na postawione warunki, na barykadzie ujrzał przeciskającą się drobną postać. W ciemności zamajaczyły słomiane włosy a wraz z pierwszym słowem jakie usłyszał minęła cała jego nadzieja, że dziewczyna nie jest kapłanką, że to nie o nią chodziło. Z twarzy zniknął bezczelny uśmiech, dłonie mocno zacisnęły się na trzymanym końskim ogłowiu.


Przez moment znów świat dookoła nich zbladł, zanikał, stawał się nieważny...W ich uszach brzmiał jedynie niewyraźny dźwięk, który jak kotwica trzymał ich jeszcze po tej stronie...Skrzypienie młyńskiego koła, dobiegające tylko z drugiej strony gospody, ale teraz, dla nich, jakby z dna morza. W końcu Jasper przerwał milczenie.



- Wybacz pani, że nie przyjmę zaproszenia. – Jasper mówił pewnym siebie głosem. - Kiedy chciałem wejść i przekazać ultimatum nowy dowódca nie był zainteresowany rozmową. Teraz kiedy piasek w klepsydrze w większości upłynął nie czas na dywagacje. Jeśli nie wrócę w oznaczonym terminie bestie tak czy inaczej zaatakują … tak więc … Jorund … - Jasper spojrzał na stojącego na barykadzie mężczyznę – chcesz gadać zejdź tu do mnie … chyba, że masz już gotową odpowiedź do przekazania?!

Nie chcąc patrzeć dziewczynie w oczy Jasper obrócił konia, zerknął na palisadę. Naliczył trzy kontury strażników z mierzącymi weń łukami. Wiedział, że z całą pewnością było ich więcej. Ograniczając pole trafienia nachylił się nad szyją zwierzęcia i szeptał uspokajająco do ucha.


Tupik niecierpliwie oczekiwał posłańca, wiedział , że będzie musiał zacząć negocjacje jak tylko Marietta ściągnie go na dziedziniec... Więcej nie było trzeba, Jasper z daleka mógł stracić co najwyżej życie, z bliska musiał się liczyć ze strzałami w kończynach i pochwyceniem - choć nie to było zamiarem Tupika. Po pierwszych słowach mężczyzny stało się jasne, że nie ufa on zapewnieniom strażników. Niziołek postanowił działać.

Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, Jasper dostrzegł obok Jorunda nowy cień - tym razem sięgający do połowy człowieka. - Niziołek...- mruknął do siebie. Tak, to był właśnie on i nie czekając na nikogo zaczął głośno wykrzykiwać z góry swoje orędzie, zaangażowanym, pełnym pasji głosem:

- Porozmawiajmy, ...Jasperze, jeżeli zostało w tobie coś z resztek sumienia i nie chcesz skazywać niewinnych ludzi na pożarcie chaosowi pomóż nam a i my ci pomożemy. Chaos niezależnie od deklaracji i tak będzie dążył do zniszczenia Młyna i wszystkich tu zgromadzonych ludzi, bo to chaos, pełzając żądza mordu i zniszczenia, nienasycona. Rozumiem, żeście zgadali się z chaośnikami, nie będę tu prawił morałów jak kruchy to sojusz i krótkowzroczny, proponuję układ, pomóż nam zaatakować wodza chaośników, i zwyciężyć a ci z banitów którzy wezmą w walce udział po naszej stronie zostaną puszczeni wolno a ich czyn zostanie uwzględniony przy wymazywaniu ich win. Wcześniej byliście jeńcami, nie mieliście wyjścia, teraz zaś możecie swą postawą wypracować prawdziwą wolność, lub skazać dusze swe i wszystkich zgromadzonych tu osób na wieczne potępienie, bo i nawet ciał nie będzie miał kto i jak pochować jak chaos z nami skończy.

Tupik skończył swe płomienne przemówienie i czekał na reakcję banity. Co prawda po raz kolejny szarfował obietnicami których nie był władny spełnić, ale podobnie jak przy spotkaniu z Aberhoffem liczył, że milczenie władnych osób zostanie potraktowane jako akceptacja... Tym bardziej, że nie było już Aberhoffa który wcześniej potrafił twardo postawić sprawę i przywrócić halflinga do porządku. Obecnie nawet strażnicy musieli rozumieć wagę słów halflinga i ogrom zagrożenia. Tupik wiedział, że była szansa na to, że chaos odszedłby zadowolony kapłanką, jeśli skalkulowałby zyski i straty... jednak otrzymałby to co chciał, a temu należało przeciwstawiać się z wszelka stanowczością.


- Co ty na to, bandyto?! - rzucił krótko, po wojskowemu Jorund, stojąc z założonymi na siebie rękoma.
- Czy to jest twoja odpowiedź? - butnie ozwał się Jasper patrząc na stojącego na barykadzie strażnika. - Dla waszej wiedzy, będę rozmawiał tylko z dowódcą.
- Właśnie z nim rozmawiasz - warknął Jorund - Mówię to po raz drugi. Po raz trzeci nie powiem. Tak, to jest nasza odpowiedź. Nie oddamy kapłanki, choćbyśmy wszyscy mieli przypłacić to życiem. Nie skażemy się na wieczne potępienie, i nie splamimy naszego honoru. Czyli tego, czego wy nie macie. To, co słyszysz - to ostatnia szansa dla ciebie. Nie dla waszego kruchego sojuszu. Dla ciebie, twojej przyszłości.
- Chyba kpisz i nie ogarnąłeś jeszcze dokładnie sytuacji. Jeśli jeszcze nie zauważyłeś to wy jesteście w sytuacji, w której możecie prosić a nie stawiać warunki. Skoro nie macie zamiaru wydać kapłanki, podpisujecie tym samym wyrok na siebie. Chyba że ... - Jasper zawiesił na mgnienie głos - jak długo jesteście w stanie się bronić? Jest tam jakaś piwnica, gdzie możecie się zabarykadować i czekać odsieczy?
- A pewnie że jest! - wypalił zdenerwowany już wyraźnie Jorund - W każdej karczmie są jakieś murowane piwnice na towar i napitki, tak że możemy tu bronić się długo! Wy nie macie czasu! To droga handlowa, prędzej czy później podróżni czy strażnicy muszą tędy przejeżdżać: wieść dotrze do posterunków!
- Do tego czasu wasze ciała będą ucztą dla bestii. Chyba, że ktoś pojedzie i ściągnie posiłki. Ktoś kto jest w stanie przedrzeć się przez krąg zwierzoludzi.
- Kto by to mógł być... -
westchnęła do siebie Marietta. I nagle zobaczyła odpowiedź. To było szalone, nie miała prawa o to prosić, ale - Ciebie by przepuścili - powiedziała prosząco.
- Mnie nie dogonią ... -
jakby do siebie powiedział Jasper. - Potrzeba zabrać luzaki, bo być może pomoc przyjdzie dopiero z Estorfu. Do tego czasu i tak nie wytrzymacie. - Jasper patrzył na Mariettę, łowił jej spojrzenia. Kiedy ponownie odezwał się jego głos nie był pewny. - Pojadę ... - jeździec przeniósł wzrok na Jorunda - pierwszemu napotkanemu oddziałowi powiem o oblężeniu Starego Młyna, jeśli trzeba będzie pojadę do samego Estorfu, ale ... - znowu spojrzał na dziewczynę - Marietta jedzie ze mną.
- Ha, ha, ha! -
zaśmiał się gromko Jorund - Tuś mnie ubawił! Chyba nie liczysz, że uwierzymy w tę bajkę. Zabierzesz ją prosto do obozu wroga i zbierzesz laury, że nas przekonałeś. Mowy nie ma! Jeśli pojedziesz sam, świetnie, będzie ci to policzone, bądź pewien. Ale o dziewczynie zapomnij.

Rozmowa wchodziła w decydującą fazę. W klepsydrze zaczynała przesypywać się ostatnia, czwarta część całości. Jasper widział, że Jorund w międzyczasie wydawał cicho jakieś rozkazy podkomendnym, którzy pojawiali się co chwila ze jego plecami. Najwyraźniej szykowali się do obrony... Z wewnątrz ogrodzenia co jakiś czas dobiegały odgłosy rąbania drewna i podobne temu hałasy.

- Nie musicie w nic wierzyć ... zresztą niech się dziewczyna sama wypowie ... a ty skoroś taki mądry i odważny to może pojedziesz ze mną i sam przekażesz odpowiedź wodzowi?
- To nie dziewczyna tu dowodzi, jeno ja! - powiedział Jorund, a potem nieoczekiwanie wyszczerzył zęby w uśmiechu - A złą wieść dla wodza będziesz musiał zawieźć ty, nikt inny...Myślisz, że przeżyjesz to spotkanie?! Pomyśl, powrót tam z naszą odmową to twoja śmierć. W tym momencie współpraca z nami to twoja jedyna szansa...Nie bądź głupi.
- Tchórz ... nie będziesz się uśmiechał, gdy bestie wedrą się do środka. Może i dowodzisz tu ale nie mną. Jeśli mam zdradzić Alego i wam pomóc to tylko wtedy kiedy dostanę konie na zmianę, resztę mojego ekwipunku i odjadę razem z dziewczyną. I tak jak powiedziałem sprowadzę pomoc ... a do tego czasu będziecie musieli sobie radzić sami. W przeciwnym wypadku ... - Jasper nie dokończył. Zerkał to na Jorunda to na Mariettę.
- I to mówi ktoś, kto zdradza ludzi na rzecz chaosu, chowając się za plecami najgorszych wrogów...- prychnął Jorund na tę obelgę. Popatrzył w bok, na Tupika, a potem utkwił spojrzenie w Mariettcie. Ich spojrzenia spotkały się...Jorund nawet przez moment nie pomyślał, że Jasper może chcieć uratować dziewczynę...Banita grał tylko sprytnie o to, by zawieźć jednak kapłankę do obozu i uniknąć strasznego losu. Oddanie jej teraz byłoby niczym innym jak oddanie ofiary chaosowi...- myślał dowódca - wiedząc, że i tak ofiara ta może nie wystarczyć dla zatrzymania ataku. Ale jeśli ona by się zgodziła, wszyscy udawalibyśmy, że bandyta wywiezie ją poza krąg zagrożenia i jeszcze sprowadzi rychłą pomoc. Udawalibyśmy...Może nawet włącznie z nią samą...
Serce biło szybko...Nienawidził siebie samego za te myśli, wiedział, że Aberhoff nigdy by na to nie pozwolił...Ale jego tu nie było...Był tylko on sam, ze swoimi wątpliwościami i ostatnimi uncjami piasku, które prawie już przesypały się w dół klepsydry. Szukał czegoś we wzroku Marietty, przeklinając samego siebie... Teraz, pomyślał, albo teraz ona się odezwie, albo przetnę to wszystko i wybiorę zgodnie z moim sumieniem. Jeśli ona nic zaraz nie zrobi, ja zrobię to, co zrobiłby w tej chwili Zachariasz!
Postanowienie zostało podjęte. Jorund patrzył w oczy jasnowłosej Marietty, a w jego chmurnym wzroku gęstniała mieszanina nadziei i pogardy dla samego siebie.
 
Irmfryd jest offline