Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2010, 20:44   #522
carn
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Czwartek, 18.X.2007, Wydział 13, 9:00

Była w naprawdę złym nastroju. Stanie. I kondycji. Nie pamiętała kto zapłacił za ten cały alkohol, ale na pewno jeszcze za to zapłaci. Powolutku układała w myślach schemat ładunku wybuchowego. Kolejne płaszczyzny fałszywych przewodów z zagubionymi tymi istotnymi. Żadnych cudowania z kolorowymi żyłkami. Wszystko czarne i poplątane jak sto pięćdziesiąt. Fałszywe zapalniki i detonatory, obwody zapasowe, wyświetlacze, głośnik wypluwający nagłe asynchroniczne piski, jakiś generatorek dymu by napędzić im stracha, a w samym sercu machiny syntetyczny wywar z skunksa w sprayu. Kara musi być.

Uch. Zakleszczona za swym wydziałowym biurkiem zmusiła organizm do usunięcia z przewodu pokarmowego pozostałości po wczorajszej feście. Dyskretnie. Ograniczając się zewnętrznie do stanu niby medytacji. Przynajmniej przestaną szkodzić.
Popatrzyła na przygotowaną specjalnie na TEN dzień szarą torbę. Chyba nie była w nastroju, ale szkoda było by zmarnować zużytych pokładów kreatywności.
Już miała wstać gdy dotarło do niej, że ponownie nie pracuje sama i wypadało by się odmeldować Phillowi. Niespecjalnie miało znaczenie co o niej myślał i czym jej podpadł.

- Idę do Elwiry. Zwykle nie chadzam do psychologów, więc zachowaj proszę tę informację dla siebie. Muszę z nią pogadać. -

- Mhm. - padło zdawkowe potwierdzenie przyjęcia wiadomości przez zagłębionego w lekturze jakichś dokumentów detektywa.

Oczywiście sama prośba też nie miała znaczenia. Każdy na tym wydziale kończył u Elwiry, czy to z powodów zdrowotnych, czy szukając informacji, więc sama treść przekazu była co najwyżej kurtuazją. Z poczuciem spełnionego obowiązku, kacem i papierową torbą ruszyła do do jednego z najmroczniejszych miejsc wydziału.

Czwartek, 18.X.2007, Wydział 13 Gabinet psycholog, 9:15

Zapukawszy wtoczyła się do środka sprawdzając pobieżnie, czy aby pomieszczenie nie zawiera niechcianych elementów. Zajęła miejsce na zydelku dla petentów i położywszy na kolankach swój pakunek rozpoczęła jego dekompresję.
Nie zamierzała się tłumaczyć nim skończy. W końcu po co słowa ludziom czynu?
Acz łatwym to nie było przy z lekka trzęsących się rękach, przekrwionych, podkrążonych oczkach i przymglonych myślach.
Zabrała się za kompozycję dwóch zestawów składających się z papierowego talerzyka. Pączka. Pączki były wczorajsze, ale to naprawdę dobre pączki. Puszki dietetycznej koli i sztuki chusteczki higienicznej. Popatrzyła sceptycznie, po czym przeniosła chusteczki na druga stronę talerzyków.
Brakowało tylko jednego. Papierowych rożko-czapeczek z srebrnym pomponem na końcu mieniącym się w blasku lamp i powodującym alergię u połowy dzieci.
Wydobyła więc dwa i położyła przy miejscu Elwiry ten różowy w uskrzydlone jednorożce. Nie lubiła różowego. Przyodziawszy się w tą niebieską, pełną przestraszonych rybek, przeniosła po raz pierwszy swe spojrzenie na panią doktor.

- Przeżyłam tu cały tydzień. Jest więc co świętować z swoją psychiatrą. -

Zadęła w gwizdawko węża wydając dość mało entuzjastyczne "tere".

- Prawda? -
- Nie jestem psychiatrą Amando.-
uśmiechnęła się Elwira o panny Walter.- Tylko psychologiem...to jest pewna różnica. Ale przywykłam, że ludzie mylą te dwie profesje. Jest jeszcze jakiś powód do świętowania, poza tym... przeżyciem tygodnia?
- Psychiatrzy zawsze mówią by cieszyć się małymi rzeczami. A ta jest całkiem spora. -
Uważnie opukała puszkę lighta by wymusić wędrówkę bąbelków i uniemożliwić im gwałtowne dekorowanie okolicy by w końcu podważyć zawleczkę do taktu przeciągłego syku.
- Cały tydzień i to nawet bez złamanego paznokcia. Muszę się przyznać, że nie byłam na to gotowa. -
-Jak na osobę świętującą...wydajesz się być przygaszona. Czy coś się stało?- spytała Elwira.
- Przeżyłam tu tydzień? Nawet nie ubrałaś czapeczki! -
- Co cię tak naprawdę gryzie Amando?- spytała Elwira spoglądając w oczy panny Walter.
- Coś jest nie tak w świętowaniu zupełnie nieoczekiwanego przetrwania aż tygodnia w Ostatnim Przystanku? Każdy glina wie, że z tego wydziału uciec można tylko nogami do przodu. -
Wyglądało na to, iż niekoniecznie nadają na tych samych falach i to Elwira będzie musiała dostroić się do swego nieoczekiwanego gościa.
- Uciec? Dlaczego chcesz uciekać? Ktoś kto należał do ESU raczej nie boi się byle czego.- spytała Elwira.
- Byle czego nie. Śmierci w obrzydliwych okolicznościach a i owszem. -
Biedną małą detektyw aż otrzepało na myśl o tym i tamtym. Wbiła więc zęby w podstarzałego pączka by w ramach kulturalnego zachowania przy stole oszczędzić sobie możliwości mówienia.


- To grozi w każdym zawodzie zajmującym się ratowaniem życia. Czy będziesz strażakiem, ratownikiem medycznym, policjantem...-odparła Elwira potakując lekko głową.- Ratując czyjeś życie, narażasz swoje... i czasami taka śmierć nie musi być, szybka i prawie bezbolesna.


- Ale może nie być obrzydliwa. -

Tu nie chodziło o sam koncept śmierci. Poświęcenie czy takie tam, a czysto estetyczne ujęcie sprawy.
- Cóż...może być i obrzydliwa. Wszystko zależy od sytuacji. Zdarzały się utonęcia śmiertelne strażaków w gnojówce, czy też psychopaci biorący na cel policjantów.-odparła Elwira spokojnie.- Każdy zawód... niesie ze sobą takie ryzyko. Ale jest ono minimalne.
- W psychopacie nie ma niczego obrzydliwego, ot bardziej kreatywna wersja wariata. -
Amanda pozwoliła sobie na odmienne stanowisko.
- A gnojówka od slamsów różni się zaledwie ilością słomy. -
Wzruszyła ramionami.
- Zdradzę ci mały sekret. Pamiętasz pewnie Hannibala Lectera z milczenia owiec?- rzekła Elwira, po czym dodała.- Tak naprawdę... to prawdziwi psychopaci wpadają na tak sadystyczne pomysły, że przy nich Lecter jest co najwyżej zabawny, a nie straszny.
-Może chociaż koli? -Nie ustępowała w swym dążeniu do wspólnego biesiadowania.
-Koli chętnie, ale pączka nie. Jest trochę za tuczący.- rzekł Elwira po czym wypiła odrobinę.
Wzięła notatnik i zaczęła stukać o niego ołówkiem, pytając.- A więc Amy, czym jest dla ciebie obrzydliwa śmierć. Skoro nie w gnojówce, to jaka?
- To zależy... Jesteś freakolubem? -
Małą detektyw zastygła w pełnym napięcia oczekiwaniu.

- Freakoco?- spytała Elwira.
- Lubisz freaki. - tym razem Amy bardziej stwierdziła niż zapytała szufladkując a priori panią psycholog do niechlubnego acz licznego kręgu "Przyjaciół fraków".
Elwira coś zapisała, po czym usiadła wygodniej zastanawiając się przez chwilę. Wreszcie spojrzała na Amy.- Nie szufladkuję ludzi, na białych, czarnych, uzdolnionych tak, albo inaczej. Do każdego podchodzę z otwartym umysłem i indywidualnie. Inaczej nie mogłabym pracować w tym zawodzie. A ty jesteś freakolubem czy...- tu przez chwilę zastanawiała się próbując ukuć nowy związek frazeologiczny.- czy freakofobem?
- Freakonielubem. -
Amanda za to w tym temacie nie miała problemów z tworzeniem nowomowy.
- Nawet jeśli na siłę nazwiemy to freakofobią to co? Arachnofobie ludzie mają i nikt na siłę ich nie leczy. -
-Leczy się, jeśli choroba posunie się na tyle, by utrudniać normalne funkcjonowanie człowieka. Choć nie trzeba do tego leczenie przekonywać siłą. -rzekła Elwira coś zapisując. Spojrzała na Amy pytając.- nadal jednak nie rozumiem co to ma wspólnego z...obrzydliwą śmiercią i strachem przed nią?
- Kto mówi o strachu? Strach nie powodował by zaskoczenia przeżyciem aż siedmiu dni. Chodzi o samą obrzydliwość. -
Zdaniem Amandy Elwira nie rozumiała nic a nic. Należało więc uważać co powie. Chwila zwierzeń i Rock będzie miał na nią kolejnego haka niczym stara kotwica ciągnącego ją w dół razem z wydziałową krypą.
Skrobanie ołówka po papierze towarzyszyło kolejnemu pytaniu.- Ale czym jest ta...obrzydliwość? Potrafisz powiedzieć określić co jest obrzydliwe we...freakach?
- Freaki? -

Po raz kolejny odpowiedziała pytaniem na pytanie. Retoryczne skądinąd. Jak można było nie wzdrygnąć się widząc cokolwiek nienormalnego, a przede wszystkim afizycznego?
Krótka notatka napisana ołówkiem, po której Elwira spytała.- No dobrze... spróbujmy inaczej. Czemu wstąpiłaś do policji?
- Na pewno przeglądałaś moje akta, ale jak chcesz... -
Przyciągnęła sobie jej pączka dla pocieszenia.
- Żeby skrócić odsiadkę w pace. Młodej recydywie dawali "drugą szansę". Zamiana odsiadki na akademię policyjną.-
- Uważasz, że postąpiłaś dobrze czy źle dokonując takiego wyboru?- spytała Elwira coś tam notując.
- Raczej nie byłaś w więzieniu na oddziale o zaostrzonym rygorze? Wiec nie zapytam czy wiesz jak to jest. Tam wszystko inne wydaje się lepsze. W porównaniu z paką akademia była do zniesienia. -
- Nie ty jedna popełniłaś błędy w młodości.- odparła z tajemniczym uśmieszkiem Elwira.Postukała chwilkę ołówkiem o notatnik, po czym rzekła.- O ile pamiętam, wzorowo się spisałaś w akcjach bojowych. Zwłaszcza w tej w centrum handlowym. Przypomnij sobie... co wtedy czułaś i dlaczego robiłaś to, co robiłaś.
-Hmm...-
Widać było, iż wrócenie do tak odległych wspomnień wymaga chwili skupienia. Co tak naprawdę się tam stało?
- Pamiętam, ze nawrzeszczałam na jakiegoś mnie zdenerwował. Skoczyłam z galerii... bo... to akurat nie było przemyślane. Tylko głupie. W końcu dałam się uratować azjatyckiej wiedźmie przed czymś bardziej obrzydliwym. Myślę, że przez większość czasu czułam po prostu zdezorientowanie. -
-Mylisz się...postąpiłaś bardzo fachowo. Sadząc po raportach, uratowałaś życie wielu ludziom. Zmierzyłaś się z zagrożeniem, któremu wiele osób na twoim miejscu, by nie podołało. Ale ty zwyciężyłaś. -rzekła Elwira popijając kolę i dodając.- Jesteś w tym wydziale, bo jesteś sobie w stanie poradzić z wyzwaniami, jakie stawiane są przed detektywami XIII. Jeśli nie my, to kto się tym zajmie?

- Kształcono mnie na technika zdolnego w trzeciej linii wspierać ESU i w razie konieczności nie być kulą u nogi SWAT ale nie na detektywa. Na pewno nie na takiego detektywa. Nie dość, że nie mam potrzebnej wam wiedzy -
zawsze było ja, Amanda Walter i wy, Wydział XIII - I co więcej, ja tego nie chcę wiedzieć. Uczono mnie innych, niepotrzebnych wam sztuczek. -
-W tym wydziale przydają się różne umiejętności.- rzekła spokojnym tonem Elwira, po czym dodała.- Początki, zawsze bywają trudne, ale z czasem zdobędziesz doświadczenie. Nie należy się negatywnie nastawiać do nowych doświadczeń, zwłaszcza, że nie zaliczyłaś jakiejś spektakularnej wpadki.
- A jeśli po prostu nie chcę mieć z wami nic wspólnego? - w ustach młodej detektyw "wami" nie leżało daleko od "freakami".
- Problem nie leży w tym, że nie chcesz mieć z nami nic wspólnego. Tylko w tym, że nie chcesz mieć nic wspólnego sama ze sobą. Odrzucasz część siebie, jak trędowatą kończynę. Tylko, że nie możesz jej usunąć.- rzekła spokojnym tonem Elwira.- I ten fakt cię najbardziej przeraża, Amy.
- Drażni.-
Sprostowała cicho.
- Nienawidzę wszystkie freaki. Wszystkie. I wasze małe radosne, obrzydliwe zoo niczego nie zmieni. Nie możecie przetrzymywać mnie tu w nieskończoność...-

Na twarzy Elwiry nie drgnął żaden mięsień, nadal była spokojna, gdy mówiła.- Przetrzymywanie? Przecież to nie zmienia niczego. Ile minie czasu, zanim zaczniesz zauważać, że... freaki, jak je nazywasz, są obok ciebie? Że żyją sobie w NY, Alabamie. W każdym zakątku USA i tego świata.
Nie można uciec od tego co się wie, ani od tego...czym się jest.
- Rock jasno dał do
zrozumienia, ze zrobi ze mnie "gwiazdę" brukowców jeśli się nie ukorzę. Wy na mnie macie haki... ja na was nie. Będąc "tu" każdy freak jest moim problemem. Będąc "tam" każdy freak jest waszym problemem. Mnie to wystarczy.-
Elwira zachichotała słysząc odpowiedź Amy, po czym dodała raczej wesołym tonem.- Raczej wątpię w ten szantaż. A co do twojego problemu...cóż...są dwa sposoby odsłużenia w oddziale na tyle by przejść na szybszą emeryturę. Oprócz standardowego, jest też emerytura od ilości rozwiązanych spraw, umotywowana nadszarpnięciem zdrowia psychicznego. Z uwagi na nietypowość śledztw. Po rozwiązaniu 50-ciu z nich można przejść na wcześniejsza emeryturę i otrzymaniu pozytywnej opinii o wypaleniu się psychicznym.
- Super... czyli po siedemdziesiątce dacie mi już spokój? -
pozwoliła sobie na kwaśne podsumowanie. - Jaki odsetek detektywów dożywa w ogóle pięćdziesiątej sprawy? -
-Zadziwiająco dużo...i przy odpowiedniej energiczności można zaliczyć te 50 spraw w dziesięć piętnaście lat.- rzekła w odpowiedzi Elwira. Po czym dodała.- Oczywiście, nie uwierzysz mi, jeśli powiem, że przymykasz oczy na prawdziwy problem oszukując samą siebie, prawda?
- Wiem, wiem. Nawet "jedyne" dziesięć lat sprawi, ze będę już stara. Te problemy psychiczne też nie brzmią zachęcająco. Tak czy tak dziesięć lat i tydzień za długo. -
-Mogę nieco nagiąć regulamin i uznać, że te 50 spraw zmęczyło cię psychicznie. Nie przeprowadzając żadnych testów. Ale oczywiście to zostanie między nami.- rzekła cicho Elwira przymykając jedno oko.
- To do zobaczenia za dziesięć lat? - zapytała ironicznie, jednak nie zbierając się do wyjścia. Może oczekiwała że to Elwira wyjdzie? W końcu i tak nie wykorzystywała tego pomieszczenia konstruktywnie, a Amanda potrzebowała nowej kryjówki.
- Myślę że cotygodniowe wizyty będą dobrym pomysłem.- rzekła Elwira, mrugnęła znacząco okiem.- No i będą dobrą przykrywką dla późniejszego uzasadnienia. To kiedy by ci było wygodnie wpadać?
- Jeśli tylko nikt mnie tu nie znajdzie to mogę codziennie. Może wreszcie dadzą mi partnera, który zacznie rozwiązywać te 50 spraw. - rozmarzyła się niemal zapatrując w okno.
- To następna wizyta w poniedziałek o ...11:00?- rzekła w odpowiedzi Elwira dodając.- Zbyt częste byłyby podejrzane.
- Poniedziałek? Strasznie daleko. No ale dożyjemy, zobaczymy. Jak rozumiem mam sobie już iść bo przeszkadzam? -

-Możemy dopić kolę, ale potem...obie mamy robotę. 50 spraw same się nie rozwiąże.- odparła Elwira spokojnym acz wesołym tonem głosu.

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, biurko det. Walter, 11:53

Nie dość, że dała się napaść z rana, ubrać w formalności i ponownie powiązywać z cywilami od freaków to jeszcze nowemu detektywowi było mało!

Phil
wyłonił się z pogodną twarzą z korytarzyka, przy którym mieścił się gabinet Logan i skierował swoje kroki ponownie do biurka Amandy. Po jego twarzy błąkał się lekki uśmiech, kiedy chował do kieszeni telefon, z którego właśnie skończył rozmawiać. Po chwili spoważniał, choć oczy wciąż mu się uśmiechały i klucząc miedzy biurkami dotarł w wybrane miejsce.

- Jakie następne kroki, pani detektyw? - jego entuzjazm mógł być zaraźliwy, ale chyba nie dla wszystkich.

- Przygotowanie radiowozu. Pobranie dodatkowego sprzętu. Niestety nie wszystko kręci się wokół jednej małej sprawy i nie wszyscy pracują osiem godzin dziennie i idą do domu.

Pochłonięta na poły nic nie robieniem a na poły planowaniem "zakupów" u Mike'a bazgrała nieczytelnie w swym notatniku tajne przez poufne zapiski.

- Na kiedy ma być gotowy samochód i o jaki sprzęt chodzi? - całkowicie zignorował uwagę o pracy po godzinach i nie próbował nawet przypominać, że dzień wcześniej odmawiała prawa zajmowania się kilkoma sprawami ich konsultantce. I, o ile wiedział, to aktualnie nie miała przydzielonej żadnej innej sprawy ... przynajmniej oficjalnie ...

- Na noc. Sprzęt szturmowo-barykadowy. - detektyw Walter pozwoliła sobie na przeciągłe ziewnięcie pokazujące jej zaangażowanie w akcje siłowe. Cóż. Do niedawna była to jej codzienna praca, więc było to o wiele mniej absorbujące mentalnie niż nudzenie się za biurkiem.

- Na noc? Czy mogła by pani rozwinąć ten temat, bo nie za bardzo wiem o co chodzi? - był autentycznie zdumiony, że muszą przygotować się do akcji nocnej. Sądził, że zlecając mu analizę raportu nie ma innych śladów, a wyglądało na to, że mylił się. - Czy szykujemy się na to coś, co spowodowało śpiączkę u pani partnerów?

Przez chwilę odpowiadało mu jedynie lekko zdumione i trochę znudzone spojrzenie.
- Funkcjonariusze, którzy przeżyli na XIIItce zbyt długo dostają poza pracą nocne patrole. Wiec nie nic związanego z sprawą do której został pan przydzielony. - pozwoliła sobie wyjaśnić.
- Ot liczą, ze nas jakieś lumpy wytłuką i nie będą musieli płacić zbyt wysokich emerytur.

- Nocny patrol? Trochę jestem zaskoczony, bo nic nie wiedziałem ... Kiedy? I dlaczego? Zwykle nie wysyłają detektywów na nocne patrole ... Co ja mówię, nigdy nie wysyłają ... - spojrzał lekko podejrzliwie na rozmówczynię, czy aby nie próbuje go wkręcić. Z krótkiej znajomości wnioskował, że zrobiłaby to bez mrugnięcia okiem ... Musiała świetnie blefować w pokerze ...

- Czy ja wyglądam na tablicę informacyjną? Skoro nie wezwali cię na odprawę, to znaczy, że sprawa cie nie dotyczy. Więc w czym problem? Wiesz, że tu jest wszystko tajne przez poufne nawet między detektywami. - po raz kolejny pozwoliła sobie na nieskrępowane ziewnięcie - Mamy odstrzeliwać bezpańskie dingo i takie tam. Straszą tubylców na przedmieściach.

Odetchnął z ulgą. - A już myślałem, że coś przeoczyłem ... A co robimy ze sprawą? - nie chciał dać za wygraną.
- Czekamy na poniedziałek. - wiedziała, że ta odpowiedź nie zadowoli nadgorliwego najnowszego nabytku - Wróci wtedy detektyw mająca bezpośredni kontakt z podejrzanym w sprawie. Nie, nie da się jej zastąpić. Nie ma innych tropów. I nie czekanie na bezpośrednią podwładną Góry przydzieloną do sprawy przez samego Inspektora to popełnianie mało widowiskowego seppuku.

- A jakie są rezultaty skanowania dysków z komputera domowego McMurry'ego? Ma może pani ich analizę?
- zagrał va banque, bo niby co mógł stracić? Był czwartek, więc czekanie do poniedziałku oznaczało cztery dni bez żadnego postępu, a trop stygnął.

- Z tego co pamiętam Wydział odmówił dostępu do życia prywatnego McMurry'ego. Ale możesz podrążyć temat. A nóż widelec Inspektor ma słabość do nowych chłopców. -
wyraziła ostrożną nadzieję.

- Akhm ... - odchrząknął - I pani tak się przejęła tą odmową, że nawet nie próbowała się tam dostać? A wczoraj zaproponowała mi szantażowanie, przekupstwo lub uwiedzenie konsultantki. Zdaje się, że takie metody operacyjne też nie są w pełni legalne i akceptowalne przez Inspektora? - wyraźnie drwił z jej wymówki.

- Idź do inspektora i przekonaj się sam. Albo włamuj się do cudzego domu. A właśnie... nawet adres jest tajny wiec powodzenia. Napisz.

- Pani w ogóle chce wyjaśnić tę sprawę, czy tylko poczekać, aż wszystkie ślady znikną i będzie można ją spokojnie zamknąć? Wiem, że jest pani w posiadaniu kluczy do mieszkania McMurry'ego, a nawet dostała nieoficjalną zgodę na rozejrzenie się u niego. Wiem ...
- podniósł rękę widząc, że już zabiera się do riposty. - nie mam żadnych dowodów, a pani i tak się wszystkiego wyprze. Może jednak warto byłoby coś samej zrobić, a nie liczyć na partnerów i konsultantów?

- Gdyby było warto. Może. Na razie nie jest. -
Mógł z tą rewelacją poczynać do woli.
Nie zaprzeczyła, że ma te klucze, a jednak nic nie robi. O co do diabła chodzi?

Spoglądał na nią coraz bardziej zdumiony.

- A jeśli stawką jest życie obu pani partnerów? A może i sporej części populacji miasta? Nadal nie jest warto? To co pani tu robi?

- Siedzę tu za-ka-rę? -
raczyła odpowiedzieć pytaniem na pytanie.

- I zawalenie sprawy ma panią uwolnić od tej kary? Poza tym to nie jest kolonia karna. Jeśli nie chciała pani tu trafić, wystarczyło nie składać podania. - nie rozumiał, dlaczego dostanie się na XIII wydział można było uznać za karę?

- Nie składałam podania. -
jej uśmiech można było uznać za co najmniej paskudny.

- To jak pani tu trafiła? Wyrok 30 dni prac społecznych za niewyparzony język?

- Obawiam się ze daleko panu jeszcze do roli mojego spowiednika. -
Jego docinki zasłużyły jedynie na wzruszenie ramionami. Ale aż oboma.

- Nie śmiałbym. Obawiam się jednak, że obrana przez panią metoda wyrwania się stąd nie rokuje szans na sukces. No nic, ja mam tylko pani pomagać. - czuł, że dalsza dyskusja jest raczej bezcelowa. Cała postawa Amandy była na "nie", a on na pewno nie był odpowiednią osobą, żeby to zmienić. Kawałeczek układanki wskoczył na swoje miejsce ... rano poszła do psychologa ...

- Mylisz się tylko w tym, że nie ma żadnych szans. Chyba że nogami do przodu. Ale tej satysfakcji im nie dam.

- Jasne, na razie w ten sposób wysłała pani już dwóch swoich partnerów ... bo próbowali coś zrobić.

- A jeśli nie przytemperujesz swej fantazji to skończysz dużo gorzej. Od razu w czarnym worku u Pavlicek. -
widać było, że nadepnął w złe miejsce. Z tonacji głosu małej detektyw płynęło jasne przesłanie. To nie była groźba. Zaledwie uprzejma informacja.

Oczy Phila zbladły nieco. - Najpierw musiałaby się pani ruszyć.

- Musiała bym potrzebować się ruszyć. - z oczami Amandy też było coś nie tak i choć nie zdradzały fizycznych zmian z w ich spojrzeniu pojawiło się coś nowego, taksującego. Po chwili brwi dziewczyny zmarszczyły się nieznacznie w wyrazie mieszanki zawodu i niedowierzania. Inną sprawą było, czy w obecnym stanie Phil rejestrował tak drobne, skryte za grzywką detale.
- Przestań zmieniać kolory jak jakiś cholerny freak bo ustrzelę cię na miejscu jak tu stoisz. -
Jednak w tonie głosu coś się zmieniło i niekoniecznie był on skierowany do potwora a istoty, której być może zostaną przyznane prawa obywatelskie. Być może.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Nie zastrzeli go. Tak tak. Nie zastrzeli. Albo chociaż postara się omijać witalne punkty.... Choć to chyba niewiele da przy czerwonej amunicji... No to urwie mu nogę. Ale tylko jedną. I lewą. Na pewno jest prawonożny więc nawet tego nie odczuje. Raz. Dwa. Trzy. Cztery.... Na siłę próbowała przeskoczyć tokiem myśli.

- Stajesz do konfrontacji z myślącym demonem. Jakiej amunicji użyjesz do jego likwidacji? -
Padło oderwane od dotychczasowego kontekstu pytanie niosące z sobą szkolną nutę.

- Mózgu.
- odparł całkowicie poważnie. Nie dał po sobie poznać, czy zauważył poruszenia oprawy oczu rozmówczyni ani zaskoczenia nagłą zmianą tematu.Chyba nie odpowiedział satysfakcjonująco.
- Stajesz do konfrontacji z nie ślęczącym nad rytuałem pewnym siebie magiem... pytanie jak poprzednio.

- Nadal używam mózgu. Zbyt wiele zależy od sytuacji, możliwości, wsparcia. A jeśli pyta pani o konfrontację ... ostateczną, gdzie nie ma już miejsca na negocjacje, to na demona mamy czerwoną, zaś na maga ... cóż, nadal jest człowiekiem, więc niestety zaczynam od normalnej ...

Uniosła brew.
- Po czym wnioskujesz, że "nadal" jest człowiekiem?

- Ma głowę, ręce, nogi, oddycha i wygląda całkiem podobnie do człowieka. Dopóki nie zdobędę dowodów, że jest inaczej, nie mogę użyć innej amunicji ... bez narażania się na nieprzyjemności.


- Demony mają ręce, nogi a nawet ptaszki. I są bardziej niż podobne do ludzi. Z takim nastawieniem jesteś trupem w pierwszym starciu. Dalej. -

Nabrała powietrza.

- Dlatego najpierw używam mózgu. - wykorzystał krótką przerwę.

- Konfrontacja z wilkołakiem przez złych ludzi napompowanym dragami zwiększającymi agresję. Strategia? Możesz podać więcej niż jedną.

- Strategia? -
nie bardzo nadążał za Amandą i zupełnie nie wiedział, o co jej chodzi. - Przeżyć.

- Tak za wszelką cenę? -
zapytała zdumiona nagłą odmianą w nastawieniu detektywa - przecież lykanin to człowiek, do tego ofiara manipulacji... -

- Tak za wszelką cenę. To, że ktoś go naszprycował nie oznacza, że mam dać się zaszlachtować.

- Tej samej strategii użyj do wszystkich poprzednich przypadków, a kto wie może nikt nie wyręczy mnie w wysłaniu cię do Pavlicek, ale przed tobą długa droga. Dowiedz się jak najwięcej bo niepewne wsparcie jest gorsze od żadnego. A przez to ktoś inny na pewno ucierpi.

Nie dając Philowi czasu na rozsmakowanie się w tych sentymentalnych wynurzeniach zebrała swe rzeczy.

- Wracaj do nauki. Ja mam sprawy do załatwienia. Do jutra.

Pozostawiwszy go wśród wydziałowych biurek wyszła. Pozostawiony sam sobie spoglądał chwilę, jak oddalała się.

Cudownie ... ale przynajmniej ruszyła się.

Wrócił do swojego biurka i przyjrzał się jeszcze raz zgromadzonym materiałom. Wyniki wizji lokalnej z obu przypadków i podręcznik obsługi sprzętu skanującego ... niewiele. Zastanowił się chwilę, co jeszcze mógłby zrobić bez żadnego wsparcia ze strony detektywa, któremu miał pomagać. W końcu postanowił sprawdzić ostatnie połączenia do obu będących w śpiączce ...

Pani doktor musi mieć jakąś wtykę na wydziale ... inaczej nie wiedziałaby tyle ... może ten Japończyk?

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, policyjny parking, 13:30

Odwiedziny w supermarkecie Mike'a nie przyniosły nadmiernie optymistycznych rezultatów, choć ciężko było im zarzucić brak konkretnej objętości.
Na dachu jej małego, nowo mianowanego patrolowym, szaleństwa leżał shotgun. Standardowe wyposażenie oplakatowanych patrolówek służące do immobilizacji pojazdów i zasypywania wszystkiego innego wachlarzem śrutu. Oczywiście główną zaletą był wymagany poziom profesjonalizmu operatora: skieruj z grubsza w stronę i celu i poradź sobie z obsługa spustu.
W ramach przygotowania broni młoda detektyw już teraz wolała przenieść zawartość amunicyjnego pudełka do komory magazynowej a resztę na przytwierdzony do kolby grzebień. Lepiej w sytuacji podwyższonej popełnialności błędów nie zaczynać robić doktoratu którą stroną wciska się śrutowy nabój. Amunicja była zwykła, bo i Amanda nie zamierzała przy pomocy tej broni na kogokolwiek polować. Huk. Wszędzie latające odłamki. to powinno zniechęcić większość miejskich paskudztw lub pomóc osłonić odwrót.
Gotową pukawkę Schowała tak by nie przeszkadzała.
Kolejnym faktem do schowania była wzmacniana bakteryjnie krzykaczka. Wprawdzie optymalnym było by używanie jej jedynie do tak nadużywanego filmowo "Proszę się rozejść." jednak Amy widziała dla tej zabawki jeszcze inne rozwiązania.
Ostatnią nowością był zasilany przez gniazdo od zapalniczki patrolowy reflektorek. Cóż, pewnie będą musieli sprawdzić każdy zaułek z śmietnikami w poszukiwaniu tych dingo.... Lepiej robić to bez wysiadania z auta.
Dalsze przygotowania zawierały trzepanie dywaników. Usuwanie z pojazdu wszędobylskich opakowań po węglowodanowych produktach spożywczych. Wpychanie tychże produktów do schowka. Sprawdzeniu i ułożeniu na fotelu pasażera wysłużonej już na trzynastce kamizelki kuloodpornej. W końcu warstwy kevlaru dawały większą szansę przeżycia, niż przydługawy podkoszulek.
Chyba była gotowa.
Pozostawało sprawdzić swój rewir by mieć okazję przypomnieć go sobie choćby na mapie. Nocne przypominanie sobie jak, gdzie i którędy, zawsze generowało jakieś nieoczekiwane problemy.

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, gabinet porucznik Logan, 14:30

Stojąc przed tablicą z rozpisanymi patrolami była pełna negatywnego uznania dla zdolności błyskawicznego zadziałania wydziałowej biurokracji w miejscach do tego najmniej stosownych. Otóż zamiast nazwiska nieosiągalnej Esme ktoś do jej patrolu wsmarował Philla! Tego było za wiele. Niczym miniaturowy, niebieskawy szerszeń ruszyła szturmem zdobyć gabinet pani porucznik.

- Zgłaszam kategoryczny sprzeciw co od zmian wprowadzonych na tablicy patroli! Wolę już jechać sama. -
-To kto będzie osłaniał cię podczas wezwania?-
spyta retorycznie Daria.
- Opatrzność. -
-To lepiej żeby ta opatrzność umiała dobrze strzelać.- odparła porucznik Logan i dodała.- Nie ma co stroić fochów z powodu jednej kłótni.
- Kłótni? - Porucznik Logan mogła mieć teraz nieodparte wrażenie bycia czymś zielonym, z ruchomymi różkami i żółtawą plamką na czole.
- Ja tu mówię o zamknięciu za biurkiem kolejnego niedouczonego kowboja który zginie, lub prawie zginie przy pierwszej nadarzającej się okazji. Douczy się. Pokaże, że zrozumiał cokolwiek i wie z czym ma do czynienia to nawet poprowadzić dostanie a na froncie pierwszą linię będzie miał z przydziału. -
-Wiesz, że jest bardziej doświadczonym detektywem od ciebie?- spytał Daria, po czym przeglądając raporty dodała. -Twoi poprzedni partnerzy wpakowali się w kłopoty, gdyż każdy z nich prowadził śledztwo na własną rękę. A kluczem do bezpieczeństwa jest praca w tandemie. Nie popełnij ich błędu...Lepiej mieć przy sobie drugą osobę na patrolu.
- Lepiej zginać samemu niż mieć do akt podwieszonego kolejnego trupa. Pewnie już straszą mną każdego nowego. A co do doświadczenia detektywa McNamary... Ile demonów wygnał? Ilu czarowników rozwalił? Z iloma pieprzonymi freakami miał do czynienia? Ja Pani Porucznik mam doświadczenie z pielęgnacją kwiatków co w kontekście freaków jest skórkę od banana warte. Tak samo to co przynosi z sobą "doświadczony detektyw". Może się na tym co najwyżej przejechać... -
- Niemniej.- rzekła Daria spoglądając wprost w oczy dziewczyny.- Pracujecie w parze...Tak, przynajmniej będziesz miała na niego oko. I upewnisz się, że nie zrobi czegoś głupiego i nie dołączy do poprzednich partnerów.
- Nie mam zamiaru odpowiadać za kolejnego "dorosłego" faceta i to jeszcze wypożyczonego na kilka dni. Możecie mnie karać, zawieszać, zsyłać do kopalni, czy co tam robicie z recydywą, ale nie mam zamiaru próbować ratować kolejnej osoby nieskutecznej przeciwko freakom. Próbowanie ratowania samej siebie jest wystarczająco absorbujące, a i tak, aż dziw, że aż do teraz się udaje przy braku jakiejkolwiek ochrony ze strony sprzętu.-
- Zawsze można wam zlecić...wspólne sesje u Elwiry. -wtrąciła Daria, po czym dodała.- To tylko parę godzin nocnych. Jakoś wytrzymacie ze sobą.
- Nie. -
Krótko podsumowała co myśli o pomyśle Pani Porucznik.
- Znacz się nie dla wspólnych patroli. U Elwiry byłam rano i jestem umówiona na poniedziałek. -
Wzruszyła ramionami.
- Ostatnio wyrzuciła mnie z gabinetu, więc to Pani Porucznik podpadnie każąc Pani Psycholog zajmować się mną znowu i to wcześniej niż była gotowa mnie przyjąć. -
- Panią i pani partnerem. Razem.- dodała krótko Daria dobitnie zaznaczając różnicę.- Elwi pomoże wam znaleźć wspólny język.
- Ależ rozumiemy się bardzo dobrze. -
Przewróciła oczami.
- Trochę mozolnej pracy od wczoraj i detektyw McNamara potrafi zrozumieć już wszystkie części "Nie". -
-Przetrzymacie razem jakąś tą noc.- dodała Daria wzruszając ramionami.- To tylko parę godzin jazdy po mieście...
- Jeśli wdusi mi go Pani Porucznik do samochodu informuję lojalnie iż wywalę go na pierwszym napotkanym postoju taksówek. Choćby siłą. Jak nie ma innego wyjścia to proszę nas przemieszać z innym patrolem, byle wiedzieli kiedy brać nogi za pas. -
- Niech ci będzie.- westchnęła Daria i dodała.- Ale od piątku będziecie mieli wspólne spotkania u Elwiry. Nie chcę tu wojny podjazdowej na wydziale.
- Dziękuję. -

Pozostawało jej przespać się chwilę u
Mike'a i stawić wieczorem na parkingu.
 
carn jest offline