Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2010, 14:09   #521
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Środa, 17.X.2007, Metropolitan Museum, godz. 11:30



Kolejna furtka została zamknięta. Muzeum było czyste. Żadnych inkluzji, żadnych węzłów, żadnych splotów. Żadnych obdarzonych, żadnych magów, żadnych przedmiotów mocy i ulotnych pajęczyn wzorców po dawno rzuconych czarach. Pusto. Jedynie kilka słabych śladów ciemności, delikatnych odcisków, bladych smug, które musnęła spojrzeniem, roztarła językiem na podniebieniu wychwytując smak przerażenia, gniewu, zimnego, wilgotnego kamienia.

Nie było tu niczego, co miała nadzieję zobaczyć.
<Tracisz czas. To fałszywa droga> - głos karina zaszemrał w jej umyśle echem przesypującego się cicho piasku.
Gdyby mógł wypaliłby właściwą drogę ogniem do gołej ziemi.
Wyraźnie czuł przepełniające ją rozczarowanie.

<Wiem. Zaśnij już. Nic tu nie ma.>

Profesora Arthura Evansa starość oblepiała niczym patyna starożytne brązy. Uścisnęła jego dłoń delikatnie, z odruchową ostrożnością kogoś, kto stoi przed czymś wiekowym i kruchym. Powstrzymała skrzywienie ust, gdy jej skóra dotknęła skóry suchej, wiotkiej i zimnej jak starożytny papirus. Słyszała o nim, choć nigdy nie miała okazji, by poznać go osobiście. Specjalista od pominojskiej Grecji, przez wiele lat prowadzący wykopaliska na Krecie, doskonały konserwator, który opracował genialną metodę naprawy ceramicznych urn. Szanowany wśród archeologów, nawet jeśli mówiło się, że czasy swojej prawdziwej świetności pozostawił już dawno za sobą.

- Profesorze Evans, miło mi pana poznać - jej głos był jeszcze bardziej wyraźny i jasny niż zazwyczaj. - Byłabym niezmiernie wdzięczna za możliwość obejrzenia sarkofagów oraz innych przedmiotów powiązanych z rytuałami pogrzebowymi oraz magicznymi, które nie znajdują się na głównej ekspozycji. Pan Peters wspomniał mi o przepięknym sarkofagu kapłana Anubisa,Tut-athep-sepa, który znajduje się w posiadaniu Muzeum, a który niestety uległ częściowemu zniszczeniu i teraz zapewne znajduje się pod pańską opieką - popatrzyła na niego pytająco.

- Tak to prawda... Pan Peters jednak chyba nie wyraził się dość jasno. Sarkofag uległ poważnym zniszczeniom, odtwarzamy go ale... - profesor przerwał i ruszył do drzwi. - Lepiej niech pani na własne oczy się przekona.

Willhelmina ruszyła za nim z ciekawością rozglądając się zapleczu i magazynach, do których normalnie nie miałaby dostępu. Oryginalne fragmenty Księgi Umarłych natychmiast przyciągnęły jej wzrok, tak samo jak narzędzia używane przez balsamistów, figurki pogrzebowe, kilkanaście mumii zwierząt i egzemplarze strojów funeralnych. Profesor w milczeniu szedł przed siebie, powoli, jakby szedł nie przez powietrze, ale przez wodę. Peters natomiast jak zwykle zalewał ją potokiem słów, wystarczyło skierować go na interesujące zagadnienia i słuchać tego rwącego strumienia dźwięków, który opuszczał jego usta. Nie powiedział jednak niczego, co mogłoby dać jej jakikolwiek punkt zaczepienia. Pusto. Wciąż pusto. Jakby ciemność omijała to miejsce.

Sama pracownia konserwatorska jednak robiła pozytywne wrażenie. Czysta, przestronna, jasna. Stoły z białego drewna, niebiesko-białe ściany, okna nieprzesłonięte zasłonami. Przy każdym stanowisku stały tablice ze zdjęciami i wytycznymi do rekonstrukcji. Oprócz sarkofagu, naprawiano tu dwie gotyckie rzeźby, z których jedna leżała na blacie jednego ze stołów bezradnie jak poraniony chrząszcz, który przegrał walkę ze swoją anatomią, poddańczo odsłaniający swoje podbrzusze.


Natomiast sam sarkofag... Był obrazem nędzy i rozpaczy. Doszczętnie zniszczony, powoli rekonstruowany był prawie od zera. Nie ocalała chyba ani jedna deska, które nie byłaby naznaczona pęknięciem lub osmalona. Hollward z jedną ręką schowaną w kieszeni spodni, przyglądała się uważnie pomieszczeniu. Szare oczy błądziły po konserwatorni jakby czegoś szukając, przesuwając się po powierzchniach przedmiotów. Palce delikatnie dotykały ukrytej karty papirusu, gdy odświeżała czar. Westchnęła ze smutkiem, pozwalając, by rozczarowanie odbiło się na jej twarzy. Wiedziała, że dla patrzących będzie to tylko wyraz żalu za zniszczonym dziełem sztuki, unikalnym zabytkiem, którego nie można zastąpić żadnym innym, utraconym oryginałem. Jej prawdziwy żal jednak skierowany był do tego, czego nie mógł dostrzec profesor Evans, Peters, czy którykolwiek z konserwatorów. Struktura starożytnego zaklęcia, misterna jak delikatna pajęcza sieć Arachne, rozszarpana została na strzępy. Nic nie zostało z ulotnego piękna splotów, niczego nie dało się wyczytać z blednących powoli ech martwej magii. Nie pozostało nic.

* * *

Spędziła jeszcze w Muzeum dwie godziny. Rozmawiając z Petersem, robiąc notatki, dopytując się o interesujące ją szczegóły, przyglądając się korytarzom i eksponatom przez magiczną soczewkę jej czaru. Oprócz uczucia rozczarowania wyniosła stamtąd tytuły dwóch książek poświęconych starożytnemu Egiptowi, adres mailowy i telefon do Petersa, nazwiska specjalistów z Muzeum Egipskiego w Kairze oraz potwierdzenie ogólnego kierunku, w którym powinna podążać.

Wiedziała już, że egipscy kapłani potrafili więzić jedną pięciu z dusz człowieka. Wiedziała, że obawiano się tego i czasem łączono z Ammit - Pożeraczką Umarłych, Niszczycielką Grzesznych Dusz. Wiedziała także, że na jednym ze starożytnych grobowców umieszczono napis, który wydawał się całkowicie odpowiedni do stanu, w jakim znaleźli się detektywi McMurry i Moliner.

"I umrze za życia ten, kto sprzeciwi się bogom."

Musiała uporządkować wszystkie informacje. Uporządkować rosnącą stertę notatek, informacji wynotowanych z książek, pozycji książkowych, które powinna sprawdzić, kolejnych stron zapisanych kolejnymi analizami odkrytej w aurze McMurry'ego pieczęci i śladu obcej magii. Musiała rozwiązać tą tajemnicę, zrozumieć kryjącą się na końcu śladów strukturę.


Środa, 17.X.2007, wydział XIII, biurko det. McNamary, 15:10


Hollward pojawiła się przy biurku McNamary dokładnie o 15:08. Wyprzedzana równym, zdecydowanym odgłosem wysokich obcasów uderzających o posadzkę, wyprostowana, elegancka w ciemnoszarym, prostym garniturze. Popatrzyła na plakietkę z nazwiskiem stojącą pomiędzy rozłożonymi dokumentami, po czym przeniosła spojrzenie na twarz młodego mężczyzny.

- Detektyw McNamara - powiedziała uprzejmym, choć chłodnym głosem, bardziej stwierdzając fakt niż zadając pytanie. - Nazywam się Willhelmina Hollward, dzwonił pan dzisiaj do mnie.

Phil podniósł wzrok znad dokumentów i słysząc nazwisko przybyłej natychmiast podniósł się z fotela.

- Dzień dobry pani - wyciągnął rękę w jej kierunku. Uścisnęła ją krótko, zdecydowanie, ograniczając do minimum niezbędny kontakt fizyczny. - Chciałbym prosić o konsultacje i dodatkowe wyjaśnienia raportu ze skanowania aur detektywów McMurry'ego i Molinera. Chciałbym powiedzieć, że jestem laikiem, ale bliższe prawdy będzie, że nie mam pojęcia o większości rzeczy, które porusza pani w tym dokumencie. Czy coś do picia? - rozejrzał się i przysunął najbliższe krzesło.

- Nie, choć dziękuję za propozycję - pokręciła głową. - Natomiast chętnie zapaliłabym jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.

Uśmiechnął się delikatnie.
- Ja nie, przepisy tak. Nie możemy tu palić. - Widział jak skrzywiła się mimowolnie, choć bez specjalnego zdziwienia, jakby spodziewała się tej odpowiedzi. - Ale możemy pójść gdzieś, gdzie nie będziemy tym ograniczeni.

- To nie jest konieczne
. - Przez moment bez skrępowania taksowała wzrokiem nie tylko detektywa, lecz także miejsce jego pracy. Uważnie, z widocznym namysłem.
- Zanim zacznie pan zadawać pytania, chciałabym wyjaśnić jedną sprawę. Czy poprzez fakt, że to pan skontaktował się dzisiaj ze mną, mam rozumieć, że detektyw Walter odsunięta została od śledztwa i to pan jest obecnie odpowiedzialny z jego przebieg?

Spojrzał na nią zaskoczony.
- Hmm..., nie. Jestem nowym partnerem detektyw Walter i ona jest wciąż główną prowadzącą. Tym niemniej chciałbym wyrobić sobie własne zdanie na ten temat, dlatego poprosiłem o spotkanie.

Angielka westchnęła cicho.
- Proszę nie odbierać moich słów jako osobistej krytyki, ale może powinien pan ustalić ze swoją partnerką jednolitą linię prowadzenia śledztwa i politykę współpracy z pozostałymi osobami zaangażowanymi w sprawę - powiedziała spokojnie zrównoważonym, neutralnym tonem, w którym nie sposób było dopatrzeć się napastliwości czy pretensji. - Z pewnością pozwoliłoby to panu uniknąć w przyszłości takich sytuacji jak ta, gdy wzywa pan konsultanta, z którym prowadząca śledztwo detektyw zakończyła współpracę poprzedniego dnia.

Zaskoczenie ponownie odbiło się w całej postacie Phila.
- Nie wiedziałem o tym. Dodatkowo dwie godziny temu otrzymałem potwierdzenie od pani Bjorgulf, że jest pani jedynym konsultantem, z którym mogę się kontaktować w tej sprawie - spojrzał w kierunku biurka Amandy, sprawdzając jej obecność. - Chciałbym od razu wyjaśnić tę kwestię, jeśli pani pozwoli.

Skinęła głową.
- Oczywiście - wzięła przewieszony przez oparcie krzesła płaszcz, wyraźnie uznając, że kończy to ich rozmowę. - Proszę pozwolić mi jednak powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Uważam się za profesjonalistkę, detektywie, i staram się wykonywać powierzone mi zdania z możliwą dokładnością i precyzją. Nie akceptuję jednak sytuacji, gdy mój czas jest marnowany bez istotnego powodu. Nie jest to oczywiście zarzut skierowany przeciwko panu, ale stwierdzenie faktu. Wszystkie pytania, które być może chce mi pan teraz zadać, detektyw Walter mogła zadać już w sobotę. Całe cztery dni temu. Nie zrobiła tego jednak. Wczoraj zaś, gdy w końcu udało mi się z nią skontaktować, poinformowała mnie o trzech rzeczach. Po pierwsze, że wszystkie sprawy powiązane z tym śledztwem winnam zgłaszać porucznik Logan, nie jej. Po drugie, że mój raport jest dla niej bezwartościowy jako pseudonaukowy bełkot - dobrze panowała nad sobą. Nawet cienia irytacji, którą przecież musiała czuć. Mówiła płynnie, nie zacinając się, lekko modyfikując intonację z wprawą właściwą komuś przyzwyczajonemu do wygłaszania wykładów. - Po trzecie, że śledztwo znajduje się na etapie działań operacyjnych, gdzie jakakolwiek forma mojej asysty jest już zbędna. Mówię to panu tylko dlatego, gdyż zależy mi, by zrozumiał pan tak moją pozycję, jak i stanowisko detektyw Walter. Jednocześnie - otaczająca ją skorupa chłodu, rozszczelniła się odrobinę, gdy przyznała szczerze - przykro mi, iż być może stawia to pana na pozycji równie trudnej.

Phil gorączkowo szukał sposobu, aby zatrzymać rozmówczynię.
- Proszę zaczekać. Pani doktor, nie było moją intencją marnowanie pani czasu. Nie mogę również odpowiadać za przeszłe poczynania mojej aktualnej partnerki. Zależy mi na rozwiązaniu tej sprawy i bez wątpienia bez pani pomocy nie uda mi się to. Czy mimo wszystko mogłaby mi pani poświęcić trochę swojego cennego czasu? - uważnie obserwował gotową do wyjścia Hollward.

Zerknęła na zegar wiszący na ścianie. 15:18. Mogła, ale nie teraz i nie na takich warunkach.
- Panie McNamara, to nie jest kwestia pana odpowiedzialności za słowa i decyzje detektyw Walter. Proszę jednak zrozumieć, formalnie to ona - jako prowadząca śledztwo - jest detektywem, z którym współpracuję i przed którym bezpośrednio odpowiadam. Jej decyzje są dla mnie obowiązujące. Mogę się z nimi nie zgadzać, mogę je kwestionować, co nie zmienia faktu, że muszę uznać jej prawo do podjęcia ich. Dlatego zasugerowałam, by wyjaśnił pan z nią tą kwestię - popatrzyła na niego szarymi oczami, ponownie oceniając. - Podoba mi się pana zaangażowanie, detektywie. Szanuję je. Dlatego pozwolę sobie, za pana zgodą, zasugerować jeszcze kilka rzeczy. Być może niepotrzebnie, ale mam nadzieję, że wybaczy mi to pan. Jeśli uważa pan, że moja wiedza i umiejętności mogą być pomocne, proszę złożyć do porucznik Logan podanie o włączenie mnie do śledztwa. Da mi to więcej możliwości niż miałam przy zleceniu pojedynczej ekspertyzy, a i pozwoli na skuteczniejszą i bardziej elastyczną współpracę. Po drugie, nie wiem jak daleko faktycznie posunęło się śledztwo, ale słyszałam od doktor Bjorgulf, że detektyw Walter ma klucz do mieszkania detektywa McMurry'ego i nieformalne pozwolenie na przeszukanie go. Detektyw McMurry był ponoć doskonałym specem od komputerów, więc może zawartość twardego dysku miałaby do zaoferowania panu dodatkowe informacje. Tym bardziej, że miejsce, w którym go znaleziono jest idealne, by dyskretnie spotkać się z informatorem. A ktoś dzwonił do niego tego samego dnia z budki telefonicznej znajdującej się niedaleko. Proszę więc wyjaśnić z detektyw Walter tą kwestią i jeśli podejmą państwo taką decyzję - złożyć niezbędne dokumenty do porucznik Logan. A jeśli wszystko zostanie wyjaśnione - uśmiechnęła się nieznacznie - proszę skontaktować się ze mną jutro.

Ton jej głosu i cała postawa jednoznacznie wskazywały, że na ten moment rozmowę uznaje za zakończoną. Zostały wskazane pewne warunki, na jakich była możliwa dalsza współpraca, ale teraz piłeczka była po stronie Phila, który nie wyglądał na zbyt szczęśliwego.

- Dobrze. Dziękuję za poświęcony czas i wszelkie informacje, jakich mi pani udzieliła. Mam nadzieję, że szybko uda mi się wyjaśnić tę... sytuację - wyciągnął rękę. - Do zobaczenia wkrótce... mam nadzieję.

- Będę czekała na wiadomość od pana. To byłą przyjemność pana poznać - skinęła mu lekko głową, odruchowo przestawiając krzesło na właściwe miejsce.


* * *


Podeszła do biurka stojącego w kącie sali. Blat ginął pod stertami papierów poplamionych lukrem. Słodki spadek po Bullicie. Jon z ponurą miną i niezapalonym papierosem w ustach wypełniał zaległe raporty.

- Hej - powiedziała cicho. - Mogłabym skorzystać z twojego komputera?
- Ile? - burknął nie podnosząc głowy.
- Zdążysz wypalić papierosa.

Papieros powędrował z jednego kącika ust do drugiego. Przesunął ręką po głowie i karku, popatrzył na nią bez wyrazu.

- Prywata?
Zaprzeczyła. Nie zapytał o nic więcej.
- No to baw się.
- Dzięki
- rzuciła już do jego pleców.

Szybko zalogowała się na swoje konto uniwersyteckie. Tak, jak zapowiedział Hogg przez telefon, na jej skrzynce znajdował się już krótki mail z załączonym prostym schematem układu gwiazd. Przerysowane z pieczęci znaki, które przesłała mu poprzedniego dnia odpowiadały ułożeniu gwiazd jakie było widoczne w Azji Mniejszej lub Północnej Afryce za czasów wyprawy Krzyżowej Ryszarda Lwie Serce. Dwunasty wiek. Analiza Hogga potwierdzała ustalenia archeologów. Dwunasty wiek - wiek Saladyna. Wydrukowała wiadomość wraz z załącznikiem i otworzyła nowe okienko, żeby odpowiedzieć. Podziękowała nadawcy raz jeszcze - szczerze, serdecznie, dziękując za poświęcony czas. Do podziękowań załączyła jednak jeszcze jedną prośbę o ustalenie, która z gwiazd była wtedy najjaśniejsza, najlepiej widoczna na tamtym obszarze. Wylogowała się. Gdy dołączała wydruki do posiadanej już przez nią dokumentacji, na jej ustach tańczył uśmiech satysfakcji.

Kupiła kawę z automatu i udała się do palarni.

- Skończyłam - poinformowała Marlowe'a.
- Coś nowego?
Usiadła na jednym z krzeseł i wyjęła gruby terminarz. Popatrzyła na detektywa.
- I tak, i nie. Zrobiłam mały krok do przodu, ale nie osiągnęłam jeszcze tego, co powinnam.
- Śpiączka czy ifryt?
- Ifryt
- łyknęła słabej kawy, parząc sobie usta i język. - Jestem krok bliżej odtworzenia zaklęcia, które zostało użyte, by go spętać. Znajomość jego struktury da mi szansę na jego ponowne zapieczętowanie, gdyby coś poszło źle. Najprawdopodobniej znam już właściwy zestaw imion, których użył arabski mag. Wciąż jednak pozostaje do określenia ich kolejność - skręciła sprawnie papierosa, podpaliła i zaciągnęła się z ulgą.
- Te imiona to taki problem?
- Allah ma dziewięćdziesiąt dziewięć Asma'ullah al-ḥusnā, Pięknych Imion, Jon. Mówi się o stu, ale setne znane jest imieniem sekretnym, znanym tylko jemu, nie może być więc brane pod uwagę. Pozostaje więc dziewięćdziesiąt dziewięć atrybutów, z których muszę wybrać siedem. I nie mogę się pomylić
.
Skinął głową, gasząc niedopałek papierosa.
- Widziałem, że rozmawiasz z młodym. Jakieś kłopoty?
- Nie
- pokręciła głową. - To nowy partner panny detektyw Walter - skrzywiła się lekko, przez moment zastanawiała się ile powiedzieć. - Ustalałam z nim pewne szczegóły dotyczące możliwości dalszej współpracy przy śledztwie.
- Aha
- mruknął tylko. - Dobrze.

Bez słowa odwrócił się i odszedł w kierunku swojego miejsca pracy. Willhelmina z namysłem puściła kółko dymu. Detektyw Phil McNamara nie był kłopotem. Kłopotem była jego partnerka. Sam detektyw był nadzieją na stabilne warunki współpracy. Był szansą na wygranie na jej korzyść zaistniałej sytuacji. Potem jednak przypomniała sobie zachowanie i styl bycia panny Walter. Mogła tylko pokręcić w milczeniu głową. W tej sekundzie nie mogła zrobić już niczego więcej.

Skupiła się więc ponownie na stojącym przed nią obecnie zagadnieniu. Wypisała podane przez Hogga gwiazdy. Powiedziała Jonowi, że znalazła wymagane siedem imion. Nie kłamała. Przy każdej z gwiazd dopisała po arabsku przypisywany jej przez islamską tradycję atrybut Allaha. Siedem imion na siedem gwiazd.

Pierwsze.



al-Mu'min
Gdyż Allah jest Gwarantem. Usuwającym Strach. Dawcą Spokoju. Źródłem Wiary. Allah jest gwarantem bezpieczeństwa, spokoju, wolności od strachu, oświecającym serca blaskiem wiary.

Drugie.



al-Muhajmin
Gdyż Allah jest Strażnikiem. Dającym Bezpieczeństwo. Obrońcą. Opiekunem. Jest wiecznie obserwującym strażnikiem, rozpościerającym swoje miłosierne skrzydła, by ochronić dzieło stworzenia, głoszącym Prawdę, dającym schronienie.

Trzecie.



al-Qâbid
Gdyż Allah jest Ograniczającym. Wstrzymującym. Uciskającym. Powstrzymującym. Jest on tym, który u źródła powstrzymuje wszystko to, co fizyczne i duchowe, jest on tym, którego mądrość decyduje o tym, czy coś powinno zostać powstrzymane lub uczynione małym; jest on tym, którego mądrośc decyduje o wstrzymaniu radości i rozwoju serca. To jego dłoń trzyma wszystkie serca i to jego dłoń chwyta wszystkie dusze w momencie śmierci.

Czwarte.



ar-Raqîb
Gdyż Allah jest Czujnym. Świadkiem. Obserwującym. Wszystko Widzącym. Jego oczy widzą wszystko, nie ma niczego, co mogłoby się przed nim ukryć. Postrzega wszystkie czyny, myśli, uczucia. Nie ma przed nim tajemnic.

Piąte.



al-Matîn
Gdyż Allah jest Opoką. Stanowczą. Dzielną. Wiecznotrwałą. Jego siła daje pewność. Jest opoką stałą i niezmienną, której wszystko jest lojalne. Wszystko przezwycięża dzięki nieskończonej sile, twardości i niezłomności.

Szóste.



al-Muntaqim
Gdyż Allah jest Mścicielem. I tylko jego jest prawo zemsty. Jest mścicielem, który przeciwstawia się tym, którzy czynią źle. To on uprzytamnia ludziom, że czynią źle i uwalnia ich od ognia gniewu i nienawiści.

Siódme.



al-Hâdî
Gdyż Allah jest Przewodnikiem. Przywódcą prowadzącym ku właściwej ścieżce. Jest przewodnikiem gdyż nieustannie wysyła swoich posłańców i proroków, by prowadzili serca ludzi ku poznaniu istoty Boga.

Siedem imion. Siedem gwiazd. Jedna pieczęć. Gwarant. Strażnik. Ograniczający. Czujny. Opoka. Mściciel. Przewodnik. Pozostawało wyznaczyć pierwsze Imię wypowiadane w inkantacji i określić kierunek zgodnie z którym odczytywane były pozostałe. Tylko. Prychnęła cicho.
Tylko...


Środa, 17.X.2007, Antykwariat Robert Frew LTD, godz. 16:47

Wciśnięty pomiędzy wysokie, błyskające chłodem szkła i stali budynki, opromienione sztucznym blaskiem neonów i reklam, antykwariat Frewa zdawał się jeszcze ciemniejszy, jeszcze bardziej cichy. Wyzywająco staroświecki, ostentacyjnie nie na miejscu. Rzucał się w oczy, przyciągał wzrok jak poczerniały ząb w oślepiająco fałszywym uśmiechu prezentera telewizyjnego. Niedopasowaniem manifestował swoją niezależność, swoją siłę. Nie potrzebował reklamy, by istnieć. Nie potrzebował świeckiego blasku, by przetrwać.

Weszła do środka i zamknęła za sobą cicho drzwi. Drewno przylgnęło gładko do drewna tłumiąc dźwięki ruchliwej ulicy, zamykając niewielką przestrzeń wypełnioną zapachem papieru, cytryny i cichymi dźwiękami muzyki, której nie potrafiła rozpoznać. Przywitała cicho siedzącego za szklanym kontuarem starca, posłała mu nieznaczny, uprzejmy uśmiech, ale jej spojrzenie lgnęło do książek, które jak koty zdawały się giąć swoje grzbiety ku ludzkiej dłoni. Przesuwała więc palcami po ich starych grzbietach - nie późniejszych niż wydania z 1960 roku - starych w tym kraju pozbawionym historii. Pozycje zapowiadające New Age, klasyki niszowego horroru, przewodniki, albumy ze zdjęciami, mapy i plany miast. Po tych przesuwała jedynie wzrokiem, nie chcąc tracić na nie czasu, który jej pozostał. Na dłużej zatrzymywała się przy półkach, na których pyszniły swoje twarde obwoluty książki z zakresu filozofii i antropologii. Pogładziła znane tytuły, których egzemplarze wypełniały także jej półki w domu i gabinecie. Skrzywiła się wyraźnie na widok "Mitów w kulturach arabskich i ich wpływie na świadomość muzułmanów". Oryginalnego wydania arabskiego z 2002 roku. Makulatura - zerknęła na cenę - za jedyne 48,99$. Nie była warta nawet tych pieniędzy. Pomimo twardej oprawy i papieru dobrej jakości. Trzysta mniej lub bardziej bezwartościowych stron, stworzonych przez stronniczego dyletanta, który z godną tego określenia lubością żonglował na nich garścią pustych frazesów, osobistych uprzedzeń, przeinterpretowanych stereotypów i kilkoma cudzymi teoriami, których chyba nawet nie rozumiał. Podchwyciła spojrzenie starego sprzedawcy.

- Jakiś czas temu czytałam tą pozycję - wyjaśniła, rozpogadzając twarz. - Była jednym z większych rozczarowań jakie mnie spotkały. Wiele sobie po niej obiecywałam, bo jej autorem był przecież człowiek wychowany w tamtej kulturze, który wyjechawszy z Iraku zyskać powinien dystans i perspektywę wystarczającą do napisania znakomitej książki - Uśmiechnęła się lekko do starca, przechodząc do półki, na której znajdywały się hebrajskie pisma kabalistyczne. - Szczególnie, że był rzeczywiście poważany w środowisku naukowym. Pamiętam, że długo czekałam na pierwsze wydanie, które wciąż opóźniało się z przyczyn od autora niezależnych. Gdy w końcu się pojawiło jego nakład był niewielki i musiałam włożyć wiele wysiłku, by zdobyć własny egzemplarz. W końcu otrzymałam arabski oryginał tylko po to, by przekonać się, że zamiast zdobycia nowej perspektywy autor nasiąkł jedynie stereotypami powielanymi przez zachodnich naukowców.

- Nie czytałem - odparł starzec spokojnym tonem, rzucając kobiecie baczne spojrzenie spod krzaczastych brwi. - Więc nie mogę polemizować.

Dziwnym akcentem pobrzmiewał jego głos. Dziwnym, znajomym, który niedawno łączyła jedynie z doktor Pavlicek. Czeski lub inny pochodny od niego. Miękki, melodyjny, słowiański. Pokiwała głową.

- Nie oczekiwałam jej od pana, jeśli moje słowa zabrzmiały inaczej, przepraszam. Być może z racji mojego wykształcenia i zainteresowań jest to jedna z niewielu pozycji na temat, której naprawdę lubię dyskutować. Czy też, żeby być bardziej precyzyjnym, wygrywać dyskusje - podeszła do niego i łagodnym gestem wyciągnęła rękę na powitanie. - Willhelmina Hollward z Uniwersytetu Nowojorskiego.

Lekko ścisnął jej dłoń.
-Izaak Mochenbaum.

- Nie twierdzę oczywiście, że książka ta nie ma żadnej wartości - powiedziała, płynnie kontynuując przerwany wątek i podchodząc do regału poświęconego Egiptowi. - Od strony warsztatowej i bibliograficznej jest rzetelnie wykonana, a literacko stoi na naprawdę wysokim poziomie - wzruszyła lekko ramionami, przeglądając zgromadzone na półkach tytuły. - Proszę powiedzieć, czy posiadają państwo "Strukturę społeczną starożytnego Egiptu przed erą Ptolemeuszy" Fournie'a i "Rytuały pogrzebowe starożytnego Egiptu" Phibbsa?

- Tylko "Rytuały"...- antykwariusz wyszedł powoli zza kontuaru i stanął obok niej, przeszukując księgozbiór. Po chwili położył przed kobietą lekko zużyty i uszkodzony gruby tom. Angielka delikatnie obróciła strony i przesunęła wzrokiem po spisie treści i indeksie rzeczowym, po czym równie delikatnie zamknęła książkę.

- Może mógłby mi pan udzielić rady, w jakim tytule powinnam szukać bardziej szczegółowych informacji o Ka i Ba, duszy, czy też duszach człowieka, oraz powiązanych z nimi rytuałach i mocach kapłańskich starożytnego Egiptu.

- Nie przypominam sobie takiej publikacji. Nic nie wiadomo o księdze opisującej rytuały kultury upadłem stulecia temu. Czego dokładnie pani szuka? Bo chyba nie istnieje pozycja, której pani szuka
.

Przemknęła z namysłem wzrokiem po ściśniętych grzbietach zgromadzonych w antykwariacie książek.
- Czeko dokładnie szukam? Nie jestem dokładnie pewna - uśmiechnęła się lekko, ciepłym trochę zakłopotanym uśmiechem. Rozłożyła bezradnie ręce. - Nie jestem pewna w tym sensie, że nie potrafię wskazać konkretnego i bardzo wąskiego zagadnienia. Widzi pan jestem na etapie zbierania materiałów do artykułu poświęconego wierzeniom i magii starożytnego Egiptu. Materiały dotyczące samych wierzeń udało mi się już po części zgromadzić. Brakuje mi natomiast materiałów dotyczących samej kasty kapłańskiej i ich rytuałów. W społeczeństwach Zachodu i Bliskiego Wschodu kapłani, ludzie służący bóstwom, pełnią posługi względem ciała, ale priorytetem jest dla nich dusza. Nie chcę popełnić błędu autora "Mitów w kulturach arabskich...", który sama napiętnowałam przecież. Dlatego potrzebowałabym pozycji - niekoniecznie monografii - które traktowałyby o zagadnieniach związanych z kapłanami i duszami ludzkimi. Jakie narzędzia nagrody i kary spoczywały w rękach kapłanów, jaką przypisywano im moc, jaką dawano im władzę nad wiernymi, jaką władzę nad ich ciałami, jaką nad ich duszami?

Starzec zamyślił się, nieświadomie ponownie wczepiając palce w swoją brodę, jakby była ona rezerwuarem jego pamięci, osobistym artefaktem, z którego czerpał swoją siłę. Współczesnym wspomnieniem po micie Samsona. Czekając na jego odpowiedź wróciła ponownie do regału poświęconej Arabii, gdzie kucnęła przy jednej z dolnych półek. Co chwilę rzucała wyczekujące spojrzenie na twarz Mochenbauma, starając się skryć widoczne w nim ponaglenie.

- Nie istnieją publikacje dotyczące tego tematu - odpowiedział dopiero po kilku minutach pewnym głosem. - Prawdopodobnie, dlatego... że nie ma danych źródłowych.

Syknięcie, które wydostało się z jej ust zawieszone było gdzieś pomiędzy rozczarowaniem a frustracją. "Nie ma danych źródłowych..." Pozostawało jej więc teraz czekać na odpowiedź z Muzeum Egipskiego w Kairze, do którego zadzwoniła jeszcze przed wizytą w Wydziale, prosząc o pomoc w zdobyciu materiałów bibliograficznych. Czekać i żywić nadzieję, że będą w stanie jej pomóc.
- Powinnam się była tego spodziewać, prawda? - pokręciła głową, wstając.

- To jest tylko antykwariat. Większość naszych zasobów obejmuje zwykłe tytuły, a nie specjalistyczne - w jego głosie zabrzmiały delikatnie przepraszające nuty.

Niepotrzebnym, pedantycznym ruchem otrzepała spodnie, wyrównując ich kanty. Stała przez moment przyglądając się bladym odblaskom neonów padającym na szorstką drewnianą podłogę, cicho skrzypiącą po jej stopami. Przekrzywiła głowę, zerkając na Izaaka.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Jeśli żywiłam jakiekolwiek nieuzasadnione oczekiwania, spowodowane były one nadzieją, że pozycje, które zwykł licytować pan Frew przeznaczone były dla antykwariatu, a nie prywatnej kolekcji.

- Pozycje, które licytuje pan Frew są zbyt cenne by trafiały do antykwariatu - wzruszył lekko ramionami. - Ale to chyba pani wie, prawda?

- Są antykwariaty i antykwariaty
- uśmiechnęła się lekko. - Oczywiście wiem, że część woluminów czy rękopisów posiada nie tylko zbyt wielką wartość rynkową, lecz także unikalną zawartość merytoryczną i tych nie spodziewałam się żadną miarą tutaj zobaczyć. Pośród jego licytacji, na tyle na ile mogę to stwierdzić, zdarzały się jednak także książki nie tyle cenne, co niskonakładowe i małopopularne, czasem zaś osobliwości wydawnicze, które nie posiadają wartości kolekcjonerskiej.

- Pan Frew, jeśli kupuje coś, to na własne potrzeby. Nie udziela się zbytnio w zarządzanie antykwariatami
- spojrzał na kobietę. - Od tego ma radę nadzorczą i menedżerów.

- Czy wielkim nietaktem byłoby pytanie, czy zdarza mu się udostępniać dostęp do swojej kolekcji osobom postronnym
?

- Nie jestem aż tak obeznany ze zwyczajami pana Frewa - Mochenbaum podał Willhelminie wizytówkę firmy, na której był też telefon do Frew'a. - Najlepiej, jeśli go pani sama o to zapyta.

- Dziękuję
- obróciła w palcach sztywny, zdobiony kartonik. Podany na niej numer był identyczny z tym, który otrzymała od Paco. - Czy mogłabym prosić pana o jeszcze dwie przysługi?

- To zależy od rodzaju przysług
- odparł ostrożnie antykwariusz.

- Czy mógłby pan uprzedzić go o moim telefonie? Jestem dla niego całkowicie obcą osobą i nie chciałabym zaskakiwać go niezapowiedzianym telefonem.

- Cóż... oczywiście mogę to zrobić. A druga?

- Oprócz pozycji o starożytnym Egipcie szukam także traktujących o arabskiej astrologii i astronomii, włączając w to okres dżahilijji, preislamski. Interesują mnie także rzadsze książki traktujące o arabskich wierzeniach. Gdyby pojawiły się u pana dotyczące tego pozycje, czy mógłby pan skontaktować się ze mną
?

- Klient nasz pasz, aczkolwiek takie książki trafiają się rzadko. Arabska astrologia i astronomia, jeśli już się pojawia, to zwykle w wydaniach całościowych z głównym naciskiem na okresy późniejsze, zwłaszcza dominacji osmańskiej - sięgnął za kontuar wyciągając zza niego nieduży brulion i masywny długopis. - Proszę zostawić numer kontaktowy z adnotacją czego pani poszukuje.

Powoli i czytelnie zapisuje nazwisko, imię, numer telefonu, określa spektrum interesującej ją tematyki i zakres preferencji językowych. Brulion budzi jej ciekawość. Nazwiska, przypisane do nich kontakty oraz mniej lub bardziej precyzyjne zestawy zainteresowań, które łatwo pozwoliłoby wyśledzić osoby o zainteresowaniach skierowanych ku okultyzmowi lub magii. Żałuje, że nie może wczytać się w to niewyraźne pismo pokrywające kolejne strony, spokojnie przyjrzeć się ich zawartości. Żałuje, że tej ciekawości sama nie będzie w stanie zaspokoić.

Potem czas mija szybko. Nie wiedząc nawet sama kiedy zaczynają rozmawiać o białych krukach, zaginionych podczas drugiej wojny książkach, skupionym wkoło Hitlera stowarzyszeniu magów-badaczy Thule i - ku zdziwieniu Hollward - na temat kaligrafii łacińskiej i arabskiej. Mochenbaum, który okazał się z zamiłowania i pasji kopistą iluminatorem pokazał jej znajdującą się na zapleczu Torę, którą kopiował na zamówienie jednej z synagog oraz ksero łacińskiego oryginału tekstu Tomasza z Akwinu De ente et essentia rekonstruowane przez niego szczegółowo, włącznie z iluminacjami. Willhelmina przez długa chwilę nie potrafiła oderwać od nich zachwyconego wzroku.

Żałowała, że nie mogła tego dnia zostać tam dłużej. I tak wychodzi zbyt późno, wiedząc, że spóźni na kolejne spotkanie. Chłonie chłodne powietrzne, nagle bardzo żywe i pełne ruchu, po pobycie w ciasnej przestrzeni antykwariatu. Chowa do bagażnika samochodu kupione u Izaaka książki - trzy przewodniki historyczne po Nowym Jorku. Dwa przeznaczone dla niej: jeden historycznie rzetelny z wydawnictwa Muzealnego i drugi - zawierający więcej interesujących informacji i ciekawostek, choć mniej wiarygodny. Obydwa przydatne do śledzenia starych, nie istniejących już miejsc kultu i mocy, miejsc nawiedzonych, miejsc gdzie zdarzyło się coś, co mogło odcisnąć swój trwały ślad.

I trzeci - dla Yagamiego.


Środa, 17.X.2007, Salon Tatuażu, godz. 18:03


Igła wkłuwała się w skórę. Mocno, krwawo. Uroczyście. Ciało przyjmowało barwnik, który mościł sobie miejsce strumieniami czarnych linii pod cienką, jasną powierzchnią. Jeden na plecach, pomiędzy łopatkami, tuż pod starym łukiem arabskich znaków. Łatwo został przyjęty, szybko. Chętnie. Drugi jednak zacisnął jej palce w pięści, wbił paznokcie we wnętrza dłoni, napiął mięśnie, gdy igła zatańczyła wkoło pępka i zsunęła się w krętych smugach niżej. Ból palił żywym ogniem jakby przepowiadając czar i przywołując go. Wdech, wydech. Spojrzenie błądziło po niewielkim, ciasnym pomieszczeniu, przesuwało się po kolorowych grafikach, zdjęciach, łysej, pokrytej tatuażami głowie nachylającej się ponad jej brzuchem. Wdech, wydech. Zegar odmierzał kolejne minuty, prywatna komórka zabrzęczała cicho, ktoś otworzył drzwi i zaraz wyszedł. Myśli podążały za oczami, niespokojne, rozkojarzone, obmywając otoczenie i zaraz powracając do innych spraw zamykających się w trójkącie ifryt-Set-Kenneth. W zmiennej kolejności. Porządkowały wspomnienia, selekcjonowały informacje, rozważały kolejne kroki, by w końcu ułożyć twarz w wyrazie pełnego znużenia napięcia.

Martwiła się.

Nie wiedziała o co bardziej. O ewentualne spotkanie z wilkołakiem? Ale przecież najgorszy z nich, opętaniec, rezydował w Chinatown, przecież spisała grafik nocnych paroli funkcjonariuszy Trzynastki. Więcej nawet - nauczyła się go na pamięć i wpisała do służbowego telefonu ich numery komórek. Nie była także tak do końca bezbronna, a igła trzymana w rękach Bena dawała jej kolejne narzędzie do rąk. Więc może bardziej chodziło o świadomość, że Kenneth nigdy nie była tak blisko poznania prawdy? Wdech, wydech. W tym oczekiwaniu konieczność bezruchu jawiła się jako okno na kawałek piekła.



"Mów mi Ben", powiedział na wstępie wielki, brodaty facet, zgniatając jej rękę w swojej. Otoczone pergaminem skóry, czarne jak chitynowe skrzydła żuka oczy wpatrywały się prosto w nową klientkę. Prosto i bez zdziwienia, choć nie zdążyła się przebrać, więc stała przed nim wciąż nosząca szarość garnitury i biel koszuli, buty na wysokim obcasie z włosami spiętymi w ciasny, gładki kok. Nie tacy jak ona przychodzili do jego zakładu - a dopóki płaciła i wiedziała czego chce, była klientką jak każdy inny. A Willhelmina doskonale wiedziała czego od niego oczekuje. Bez zbędnych wstępów położyła przed nim dwa wzory, dwie arabskie kaligrafie. Wygładzenie konturów - tak, ale żadnego zmieniania układu linii, żadnych modyfikacji, zastrzegła od razu twardo, żadnego dodawania lub odejmowania elementów. Tylko to, co widać. Nic więcej, ale też nic mniej.

A potem mogła już wstać i rozetrzeć ścierpnięty kark, wytrzeć w chusteczkę spocone dłonie, podejść do lustra i obejrzeć nowe linie wyraźnie odcinające się od jasnej skóry czarnym konturem i aureolą czerwonej opuchlizny.
Na plecach Bismala.


Bismillah ir-Rahman ir-Rahim, "W imię Boga-Allaha miłosiernego, litościwego" - formuła otwierająca każdą sutrę w Koranie, formuła, którą prawowierny muzułmanin wymawia przed wykonaniem każdej istotnej czynności. Dla Willhelminy symbol jak soczewka skupiający całą paletę znaczeń, magiczna figura uzupełniająca jej zaklęcia. Bluźnierstwo. Archanioł Gabriel, Dżibril, gdy przybierał ludzką formę na swoich czterech skrzydłach miał wymalowaną Bismalę - jedną z podstawowych fraz islamu, jedną z najważniejszych. "W imię Allaha"... Oczy śmiały się jej do odbitego wzoru i czekającego na jej reakcję Bena, kąciki ust podniósł delikatny, pełen satysfakcji uśmieszek. Dostała to, za co zapłaciła i czego oczekiwała. Stabilizator zaklęć opartych na paradygmacie arabskim. Materialną inkantę przeciwko temu, co boi się imienia jedynego boga.

Odwróciła się przodem do lustra. Ramiona swobodnie opuszczone wzdłuż ciała, przechylona głowa, wzrok śledzący koronkę arabskich znaków - mariaż słów, symboli i pobocznych indeksów - obejmujący od dołu pępek i sunący prostym szlakiem w dół brzucha. Wzorzec czaru, którego do tej pory użyła z pełną mocą może dwa razy w życiu. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek uzna za potrzebne przekuć go w trwały wzór na ciele. Aż do teraz.


Środa, 17.X.2007, Mieszkanie Willhelminy Hollward, godzina 19:50


Może wchodząc do domu zamknęła za sobą trochę za głośno drzwi. Może - znużona dniem - trochę zbyt burkliwie przywitała się z Kennethem. Może popatrzyła na niego oczami zbyt chłodnymi, zbyt uważnymi, zbyt czujnymi. Może powinien wyjść jej na spotkanie. Może nie powinien z kuchni, nawet nie odwracając się, krzyknąć z pretensją w głosie "Spóźniłaś się". Może oboje powinni zacząć ten wieczór inaczej.

Pedantycznie złożyła garnitur, nastawiła ekspres na mocne espresso, wypakowała kolejny zestaw przywiezionych z uniwersyteckiej biblioteki książek, przez chwilę kręciła się po mieszkaniu w samej bieliźnie, szykując ubranie na wieczór. Widziała, że w kontekście jego "tropu", opatrunki skrywające nowe tatuaże, których ona nie miała zamiaru ukrywać, a na które Kenneth patrzył z wyraźną irytacją i niechęcią, w jego oczach nabiorą nowego znaczenia. Staną się niezapowiedzianą, irracjonalną manifestacją niezależności, buntu, sprzeciwu. Nieusuwalnym potwierdzeniem nieodwoływalnej decyzji. Próbą zaprzeczenia jego dzisiejszemu zwycięstwu. Dziecinną, gówniarską wręcz, próbą postawienia na swoim.

- Za kwadrans wychodzę - rzucił przez ramię. - Nie będę na ciebie czekał.
- Dobrze, nie czekaj
- powiedziała cicho, pozornie obojętnie zanim zdążyła pomyśleć. Zacisnęła zęby.

Wrzuciła do ust dwie tabletki przeciwbólowe. Rozgryzła, skrzywiła się, zapiła wyciągniętym z lodówki sokiem, który zapiła kawą. Już po prysznicu, z wilgotnymi włosami spiętymi luźno klamrą, w czarnych sztruksach, czarnym golfie, znoszonej zamszowej kurtce pamiętającej jeszcze jej studenckie czasy w Oksfordzie. Odruchowo mocniej umalowała oczy, tak jak zwykła to robić wtedy. Przez chwilę patrzyła na swoje odbicie z namysłem. Błyskająca na palcu cienka obrączka i włosy, które nie były już proste i czarne, dojrzała i ukształtowana w pełni twarz, milcząco zapewniały, że teraz wszystko jest inne.

A przynajmniej, że inne być powinno.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 03-09-2010 o 22:56.
obce jest offline  
Stary 15-04-2010, 20:44   #522
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Czwartek, 18.X.2007, Wydział 13, 9:00

Była w naprawdę złym nastroju. Stanie. I kondycji. Nie pamiętała kto zapłacił za ten cały alkohol, ale na pewno jeszcze za to zapłaci. Powolutku układała w myślach schemat ładunku wybuchowego. Kolejne płaszczyzny fałszywych przewodów z zagubionymi tymi istotnymi. Żadnych cudowania z kolorowymi żyłkami. Wszystko czarne i poplątane jak sto pięćdziesiąt. Fałszywe zapalniki i detonatory, obwody zapasowe, wyświetlacze, głośnik wypluwający nagłe asynchroniczne piski, jakiś generatorek dymu by napędzić im stracha, a w samym sercu machiny syntetyczny wywar z skunksa w sprayu. Kara musi być.

Uch. Zakleszczona za swym wydziałowym biurkiem zmusiła organizm do usunięcia z przewodu pokarmowego pozostałości po wczorajszej feście. Dyskretnie. Ograniczając się zewnętrznie do stanu niby medytacji. Przynajmniej przestaną szkodzić.
Popatrzyła na przygotowaną specjalnie na TEN dzień szarą torbę. Chyba nie była w nastroju, ale szkoda było by zmarnować zużytych pokładów kreatywności.
Już miała wstać gdy dotarło do niej, że ponownie nie pracuje sama i wypadało by się odmeldować Phillowi. Niespecjalnie miało znaczenie co o niej myślał i czym jej podpadł.

- Idę do Elwiry. Zwykle nie chadzam do psychologów, więc zachowaj proszę tę informację dla siebie. Muszę z nią pogadać. -

- Mhm. - padło zdawkowe potwierdzenie przyjęcia wiadomości przez zagłębionego w lekturze jakichś dokumentów detektywa.

Oczywiście sama prośba też nie miała znaczenia. Każdy na tym wydziale kończył u Elwiry, czy to z powodów zdrowotnych, czy szukając informacji, więc sama treść przekazu była co najwyżej kurtuazją. Z poczuciem spełnionego obowiązku, kacem i papierową torbą ruszyła do do jednego z najmroczniejszych miejsc wydziału.

Czwartek, 18.X.2007, Wydział 13 Gabinet psycholog, 9:15

Zapukawszy wtoczyła się do środka sprawdzając pobieżnie, czy aby pomieszczenie nie zawiera niechcianych elementów. Zajęła miejsce na zydelku dla petentów i położywszy na kolankach swój pakunek rozpoczęła jego dekompresję.
Nie zamierzała się tłumaczyć nim skończy. W końcu po co słowa ludziom czynu?
Acz łatwym to nie było przy z lekka trzęsących się rękach, przekrwionych, podkrążonych oczkach i przymglonych myślach.
Zabrała się za kompozycję dwóch zestawów składających się z papierowego talerzyka. Pączka. Pączki były wczorajsze, ale to naprawdę dobre pączki. Puszki dietetycznej koli i sztuki chusteczki higienicznej. Popatrzyła sceptycznie, po czym przeniosła chusteczki na druga stronę talerzyków.
Brakowało tylko jednego. Papierowych rożko-czapeczek z srebrnym pomponem na końcu mieniącym się w blasku lamp i powodującym alergię u połowy dzieci.
Wydobyła więc dwa i położyła przy miejscu Elwiry ten różowy w uskrzydlone jednorożce. Nie lubiła różowego. Przyodziawszy się w tą niebieską, pełną przestraszonych rybek, przeniosła po raz pierwszy swe spojrzenie na panią doktor.

- Przeżyłam tu cały tydzień. Jest więc co świętować z swoją psychiatrą. -

Zadęła w gwizdawko węża wydając dość mało entuzjastyczne "tere".

- Prawda? -
- Nie jestem psychiatrą Amando.-
uśmiechnęła się Elwira o panny Walter.- Tylko psychologiem...to jest pewna różnica. Ale przywykłam, że ludzie mylą te dwie profesje. Jest jeszcze jakiś powód do świętowania, poza tym... przeżyciem tygodnia?
- Psychiatrzy zawsze mówią by cieszyć się małymi rzeczami. A ta jest całkiem spora. -
Uważnie opukała puszkę lighta by wymusić wędrówkę bąbelków i uniemożliwić im gwałtowne dekorowanie okolicy by w końcu podważyć zawleczkę do taktu przeciągłego syku.
- Cały tydzień i to nawet bez złamanego paznokcia. Muszę się przyznać, że nie byłam na to gotowa. -
-Jak na osobę świętującą...wydajesz się być przygaszona. Czy coś się stało?- spytała Elwira.
- Przeżyłam tu tydzień? Nawet nie ubrałaś czapeczki! -
- Co cię tak naprawdę gryzie Amando?- spytała Elwira spoglądając w oczy panny Walter.
- Coś jest nie tak w świętowaniu zupełnie nieoczekiwanego przetrwania aż tygodnia w Ostatnim Przystanku? Każdy glina wie, że z tego wydziału uciec można tylko nogami do przodu. -
Wyglądało na to, iż niekoniecznie nadają na tych samych falach i to Elwira będzie musiała dostroić się do swego nieoczekiwanego gościa.
- Uciec? Dlaczego chcesz uciekać? Ktoś kto należał do ESU raczej nie boi się byle czego.- spytała Elwira.
- Byle czego nie. Śmierci w obrzydliwych okolicznościach a i owszem. -
Biedną małą detektyw aż otrzepało na myśl o tym i tamtym. Wbiła więc zęby w podstarzałego pączka by w ramach kulturalnego zachowania przy stole oszczędzić sobie możliwości mówienia.


- To grozi w każdym zawodzie zajmującym się ratowaniem życia. Czy będziesz strażakiem, ratownikiem medycznym, policjantem...-odparła Elwira potakując lekko głową.- Ratując czyjeś życie, narażasz swoje... i czasami taka śmierć nie musi być, szybka i prawie bezbolesna.


- Ale może nie być obrzydliwa. -

Tu nie chodziło o sam koncept śmierci. Poświęcenie czy takie tam, a czysto estetyczne ujęcie sprawy.
- Cóż...może być i obrzydliwa. Wszystko zależy od sytuacji. Zdarzały się utonęcia śmiertelne strażaków w gnojówce, czy też psychopaci biorący na cel policjantów.-odparła Elwira spokojnie.- Każdy zawód... niesie ze sobą takie ryzyko. Ale jest ono minimalne.
- W psychopacie nie ma niczego obrzydliwego, ot bardziej kreatywna wersja wariata. -
Amanda pozwoliła sobie na odmienne stanowisko.
- A gnojówka od slamsów różni się zaledwie ilością słomy. -
Wzruszyła ramionami.
- Zdradzę ci mały sekret. Pamiętasz pewnie Hannibala Lectera z milczenia owiec?- rzekła Elwira, po czym dodała.- Tak naprawdę... to prawdziwi psychopaci wpadają na tak sadystyczne pomysły, że przy nich Lecter jest co najwyżej zabawny, a nie straszny.
-Może chociaż koli? -Nie ustępowała w swym dążeniu do wspólnego biesiadowania.
-Koli chętnie, ale pączka nie. Jest trochę za tuczący.- rzekł Elwira po czym wypiła odrobinę.
Wzięła notatnik i zaczęła stukać o niego ołówkiem, pytając.- A więc Amy, czym jest dla ciebie obrzydliwa śmierć. Skoro nie w gnojówce, to jaka?
- To zależy... Jesteś freakolubem? -
Małą detektyw zastygła w pełnym napięcia oczekiwaniu.

- Freakoco?- spytała Elwira.
- Lubisz freaki. - tym razem Amy bardziej stwierdziła niż zapytała szufladkując a priori panią psycholog do niechlubnego acz licznego kręgu "Przyjaciół fraków".
Elwira coś zapisała, po czym usiadła wygodniej zastanawiając się przez chwilę. Wreszcie spojrzała na Amy.- Nie szufladkuję ludzi, na białych, czarnych, uzdolnionych tak, albo inaczej. Do każdego podchodzę z otwartym umysłem i indywidualnie. Inaczej nie mogłabym pracować w tym zawodzie. A ty jesteś freakolubem czy...- tu przez chwilę zastanawiała się próbując ukuć nowy związek frazeologiczny.- czy freakofobem?
- Freakonielubem. -
Amanda za to w tym temacie nie miała problemów z tworzeniem nowomowy.
- Nawet jeśli na siłę nazwiemy to freakofobią to co? Arachnofobie ludzie mają i nikt na siłę ich nie leczy. -
-Leczy się, jeśli choroba posunie się na tyle, by utrudniać normalne funkcjonowanie człowieka. Choć nie trzeba do tego leczenie przekonywać siłą. -rzekła Elwira coś zapisując. Spojrzała na Amy pytając.- nadal jednak nie rozumiem co to ma wspólnego z...obrzydliwą śmiercią i strachem przed nią?
- Kto mówi o strachu? Strach nie powodował by zaskoczenia przeżyciem aż siedmiu dni. Chodzi o samą obrzydliwość. -
Zdaniem Amandy Elwira nie rozumiała nic a nic. Należało więc uważać co powie. Chwila zwierzeń i Rock będzie miał na nią kolejnego haka niczym stara kotwica ciągnącego ją w dół razem z wydziałową krypą.
Skrobanie ołówka po papierze towarzyszyło kolejnemu pytaniu.- Ale czym jest ta...obrzydliwość? Potrafisz powiedzieć określić co jest obrzydliwe we...freakach?
- Freaki? -

Po raz kolejny odpowiedziała pytaniem na pytanie. Retoryczne skądinąd. Jak można było nie wzdrygnąć się widząc cokolwiek nienormalnego, a przede wszystkim afizycznego?
Krótka notatka napisana ołówkiem, po której Elwira spytała.- No dobrze... spróbujmy inaczej. Czemu wstąpiłaś do policji?
- Na pewno przeglądałaś moje akta, ale jak chcesz... -
Przyciągnęła sobie jej pączka dla pocieszenia.
- Żeby skrócić odsiadkę w pace. Młodej recydywie dawali "drugą szansę". Zamiana odsiadki na akademię policyjną.-
- Uważasz, że postąpiłaś dobrze czy źle dokonując takiego wyboru?- spytała Elwira coś tam notując.
- Raczej nie byłaś w więzieniu na oddziale o zaostrzonym rygorze? Wiec nie zapytam czy wiesz jak to jest. Tam wszystko inne wydaje się lepsze. W porównaniu z paką akademia była do zniesienia. -
- Nie ty jedna popełniłaś błędy w młodości.- odparła z tajemniczym uśmieszkiem Elwira.Postukała chwilkę ołówkiem o notatnik, po czym rzekła.- O ile pamiętam, wzorowo się spisałaś w akcjach bojowych. Zwłaszcza w tej w centrum handlowym. Przypomnij sobie... co wtedy czułaś i dlaczego robiłaś to, co robiłaś.
-Hmm...-
Widać było, iż wrócenie do tak odległych wspomnień wymaga chwili skupienia. Co tak naprawdę się tam stało?
- Pamiętam, ze nawrzeszczałam na jakiegoś mnie zdenerwował. Skoczyłam z galerii... bo... to akurat nie było przemyślane. Tylko głupie. W końcu dałam się uratować azjatyckiej wiedźmie przed czymś bardziej obrzydliwym. Myślę, że przez większość czasu czułam po prostu zdezorientowanie. -
-Mylisz się...postąpiłaś bardzo fachowo. Sadząc po raportach, uratowałaś życie wielu ludziom. Zmierzyłaś się z zagrożeniem, któremu wiele osób na twoim miejscu, by nie podołało. Ale ty zwyciężyłaś. -rzekła Elwira popijając kolę i dodając.- Jesteś w tym wydziale, bo jesteś sobie w stanie poradzić z wyzwaniami, jakie stawiane są przed detektywami XIII. Jeśli nie my, to kto się tym zajmie?

- Kształcono mnie na technika zdolnego w trzeciej linii wspierać ESU i w razie konieczności nie być kulą u nogi SWAT ale nie na detektywa. Na pewno nie na takiego detektywa. Nie dość, że nie mam potrzebnej wam wiedzy -
zawsze było ja, Amanda Walter i wy, Wydział XIII - I co więcej, ja tego nie chcę wiedzieć. Uczono mnie innych, niepotrzebnych wam sztuczek. -
-W tym wydziale przydają się różne umiejętności.- rzekła spokojnym tonem Elwira, po czym dodała.- Początki, zawsze bywają trudne, ale z czasem zdobędziesz doświadczenie. Nie należy się negatywnie nastawiać do nowych doświadczeń, zwłaszcza, że nie zaliczyłaś jakiejś spektakularnej wpadki.
- A jeśli po prostu nie chcę mieć z wami nic wspólnego? - w ustach młodej detektyw "wami" nie leżało daleko od "freakami".
- Problem nie leży w tym, że nie chcesz mieć z nami nic wspólnego. Tylko w tym, że nie chcesz mieć nic wspólnego sama ze sobą. Odrzucasz część siebie, jak trędowatą kończynę. Tylko, że nie możesz jej usunąć.- rzekła spokojnym tonem Elwira.- I ten fakt cię najbardziej przeraża, Amy.
- Drażni.-
Sprostowała cicho.
- Nienawidzę wszystkie freaki. Wszystkie. I wasze małe radosne, obrzydliwe zoo niczego nie zmieni. Nie możecie przetrzymywać mnie tu w nieskończoność...-

Na twarzy Elwiry nie drgnął żaden mięsień, nadal była spokojna, gdy mówiła.- Przetrzymywanie? Przecież to nie zmienia niczego. Ile minie czasu, zanim zaczniesz zauważać, że... freaki, jak je nazywasz, są obok ciebie? Że żyją sobie w NY, Alabamie. W każdym zakątku USA i tego świata.
Nie można uciec od tego co się wie, ani od tego...czym się jest.
- Rock jasno dał do
zrozumienia, ze zrobi ze mnie "gwiazdę" brukowców jeśli się nie ukorzę. Wy na mnie macie haki... ja na was nie. Będąc "tu" każdy freak jest moim problemem. Będąc "tam" każdy freak jest waszym problemem. Mnie to wystarczy.-
Elwira zachichotała słysząc odpowiedź Amy, po czym dodała raczej wesołym tonem.- Raczej wątpię w ten szantaż. A co do twojego problemu...cóż...są dwa sposoby odsłużenia w oddziale na tyle by przejść na szybszą emeryturę. Oprócz standardowego, jest też emerytura od ilości rozwiązanych spraw, umotywowana nadszarpnięciem zdrowia psychicznego. Z uwagi na nietypowość śledztw. Po rozwiązaniu 50-ciu z nich można przejść na wcześniejsza emeryturę i otrzymaniu pozytywnej opinii o wypaleniu się psychicznym.
- Super... czyli po siedemdziesiątce dacie mi już spokój? -
pozwoliła sobie na kwaśne podsumowanie. - Jaki odsetek detektywów dożywa w ogóle pięćdziesiątej sprawy? -
-Zadziwiająco dużo...i przy odpowiedniej energiczności można zaliczyć te 50 spraw w dziesięć piętnaście lat.- rzekła w odpowiedzi Elwira. Po czym dodała.- Oczywiście, nie uwierzysz mi, jeśli powiem, że przymykasz oczy na prawdziwy problem oszukując samą siebie, prawda?
- Wiem, wiem. Nawet "jedyne" dziesięć lat sprawi, ze będę już stara. Te problemy psychiczne też nie brzmią zachęcająco. Tak czy tak dziesięć lat i tydzień za długo. -
-Mogę nieco nagiąć regulamin i uznać, że te 50 spraw zmęczyło cię psychicznie. Nie przeprowadzając żadnych testów. Ale oczywiście to zostanie między nami.- rzekła cicho Elwira przymykając jedno oko.
- To do zobaczenia za dziesięć lat? - zapytała ironicznie, jednak nie zbierając się do wyjścia. Może oczekiwała że to Elwira wyjdzie? W końcu i tak nie wykorzystywała tego pomieszczenia konstruktywnie, a Amanda potrzebowała nowej kryjówki.
- Myślę że cotygodniowe wizyty będą dobrym pomysłem.- rzekła Elwira, mrugnęła znacząco okiem.- No i będą dobrą przykrywką dla późniejszego uzasadnienia. To kiedy by ci było wygodnie wpadać?
- Jeśli tylko nikt mnie tu nie znajdzie to mogę codziennie. Może wreszcie dadzą mi partnera, który zacznie rozwiązywać te 50 spraw. - rozmarzyła się niemal zapatrując w okno.
- To następna wizyta w poniedziałek o ...11:00?- rzekła w odpowiedzi Elwira dodając.- Zbyt częste byłyby podejrzane.
- Poniedziałek? Strasznie daleko. No ale dożyjemy, zobaczymy. Jak rozumiem mam sobie już iść bo przeszkadzam? -

-Możemy dopić kolę, ale potem...obie mamy robotę. 50 spraw same się nie rozwiąże.- odparła Elwira spokojnym acz wesołym tonem głosu.

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, biurko det. Walter, 11:53

Nie dość, że dała się napaść z rana, ubrać w formalności i ponownie powiązywać z cywilami od freaków to jeszcze nowemu detektywowi było mało!

Phil
wyłonił się z pogodną twarzą z korytarzyka, przy którym mieścił się gabinet Logan i skierował swoje kroki ponownie do biurka Amandy. Po jego twarzy błąkał się lekki uśmiech, kiedy chował do kieszeni telefon, z którego właśnie skończył rozmawiać. Po chwili spoważniał, choć oczy wciąż mu się uśmiechały i klucząc miedzy biurkami dotarł w wybrane miejsce.

- Jakie następne kroki, pani detektyw? - jego entuzjazm mógł być zaraźliwy, ale chyba nie dla wszystkich.

- Przygotowanie radiowozu. Pobranie dodatkowego sprzętu. Niestety nie wszystko kręci się wokół jednej małej sprawy i nie wszyscy pracują osiem godzin dziennie i idą do domu.

Pochłonięta na poły nic nie robieniem a na poły planowaniem "zakupów" u Mike'a bazgrała nieczytelnie w swym notatniku tajne przez poufne zapiski.

- Na kiedy ma być gotowy samochód i o jaki sprzęt chodzi? - całkowicie zignorował uwagę o pracy po godzinach i nie próbował nawet przypominać, że dzień wcześniej odmawiała prawa zajmowania się kilkoma sprawami ich konsultantce. I, o ile wiedział, to aktualnie nie miała przydzielonej żadnej innej sprawy ... przynajmniej oficjalnie ...

- Na noc. Sprzęt szturmowo-barykadowy. - detektyw Walter pozwoliła sobie na przeciągłe ziewnięcie pokazujące jej zaangażowanie w akcje siłowe. Cóż. Do niedawna była to jej codzienna praca, więc było to o wiele mniej absorbujące mentalnie niż nudzenie się za biurkiem.

- Na noc? Czy mogła by pani rozwinąć ten temat, bo nie za bardzo wiem o co chodzi? - był autentycznie zdumiony, że muszą przygotować się do akcji nocnej. Sądził, że zlecając mu analizę raportu nie ma innych śladów, a wyglądało na to, że mylił się. - Czy szykujemy się na to coś, co spowodowało śpiączkę u pani partnerów?

Przez chwilę odpowiadało mu jedynie lekko zdumione i trochę znudzone spojrzenie.
- Funkcjonariusze, którzy przeżyli na XIIItce zbyt długo dostają poza pracą nocne patrole. Wiec nie nic związanego z sprawą do której został pan przydzielony. - pozwoliła sobie wyjaśnić.
- Ot liczą, ze nas jakieś lumpy wytłuką i nie będą musieli płacić zbyt wysokich emerytur.

- Nocny patrol? Trochę jestem zaskoczony, bo nic nie wiedziałem ... Kiedy? I dlaczego? Zwykle nie wysyłają detektywów na nocne patrole ... Co ja mówię, nigdy nie wysyłają ... - spojrzał lekko podejrzliwie na rozmówczynię, czy aby nie próbuje go wkręcić. Z krótkiej znajomości wnioskował, że zrobiłaby to bez mrugnięcia okiem ... Musiała świetnie blefować w pokerze ...

- Czy ja wyglądam na tablicę informacyjną? Skoro nie wezwali cię na odprawę, to znaczy, że sprawa cie nie dotyczy. Więc w czym problem? Wiesz, że tu jest wszystko tajne przez poufne nawet między detektywami. - po raz kolejny pozwoliła sobie na nieskrępowane ziewnięcie - Mamy odstrzeliwać bezpańskie dingo i takie tam. Straszą tubylców na przedmieściach.

Odetchnął z ulgą. - A już myślałem, że coś przeoczyłem ... A co robimy ze sprawą? - nie chciał dać za wygraną.
- Czekamy na poniedziałek. - wiedziała, że ta odpowiedź nie zadowoli nadgorliwego najnowszego nabytku - Wróci wtedy detektyw mająca bezpośredni kontakt z podejrzanym w sprawie. Nie, nie da się jej zastąpić. Nie ma innych tropów. I nie czekanie na bezpośrednią podwładną Góry przydzieloną do sprawy przez samego Inspektora to popełnianie mało widowiskowego seppuku.

- A jakie są rezultaty skanowania dysków z komputera domowego McMurry'ego? Ma może pani ich analizę?
- zagrał va banque, bo niby co mógł stracić? Był czwartek, więc czekanie do poniedziałku oznaczało cztery dni bez żadnego postępu, a trop stygnął.

- Z tego co pamiętam Wydział odmówił dostępu do życia prywatnego McMurry'ego. Ale możesz podrążyć temat. A nóż widelec Inspektor ma słabość do nowych chłopców. -
wyraziła ostrożną nadzieję.

- Akhm ... - odchrząknął - I pani tak się przejęła tą odmową, że nawet nie próbowała się tam dostać? A wczoraj zaproponowała mi szantażowanie, przekupstwo lub uwiedzenie konsultantki. Zdaje się, że takie metody operacyjne też nie są w pełni legalne i akceptowalne przez Inspektora? - wyraźnie drwił z jej wymówki.

- Idź do inspektora i przekonaj się sam. Albo włamuj się do cudzego domu. A właśnie... nawet adres jest tajny wiec powodzenia. Napisz.

- Pani w ogóle chce wyjaśnić tę sprawę, czy tylko poczekać, aż wszystkie ślady znikną i będzie można ją spokojnie zamknąć? Wiem, że jest pani w posiadaniu kluczy do mieszkania McMurry'ego, a nawet dostała nieoficjalną zgodę na rozejrzenie się u niego. Wiem ...
- podniósł rękę widząc, że już zabiera się do riposty. - nie mam żadnych dowodów, a pani i tak się wszystkiego wyprze. Może jednak warto byłoby coś samej zrobić, a nie liczyć na partnerów i konsultantów?

- Gdyby było warto. Może. Na razie nie jest. -
Mógł z tą rewelacją poczynać do woli.
Nie zaprzeczyła, że ma te klucze, a jednak nic nie robi. O co do diabła chodzi?

Spoglądał na nią coraz bardziej zdumiony.

- A jeśli stawką jest życie obu pani partnerów? A może i sporej części populacji miasta? Nadal nie jest warto? To co pani tu robi?

- Siedzę tu za-ka-rę? -
raczyła odpowiedzieć pytaniem na pytanie.

- I zawalenie sprawy ma panią uwolnić od tej kary? Poza tym to nie jest kolonia karna. Jeśli nie chciała pani tu trafić, wystarczyło nie składać podania. - nie rozumiał, dlaczego dostanie się na XIII wydział można było uznać za karę?

- Nie składałam podania. -
jej uśmiech można było uznać za co najmniej paskudny.

- To jak pani tu trafiła? Wyrok 30 dni prac społecznych za niewyparzony język?

- Obawiam się ze daleko panu jeszcze do roli mojego spowiednika. -
Jego docinki zasłużyły jedynie na wzruszenie ramionami. Ale aż oboma.

- Nie śmiałbym. Obawiam się jednak, że obrana przez panią metoda wyrwania się stąd nie rokuje szans na sukces. No nic, ja mam tylko pani pomagać. - czuł, że dalsza dyskusja jest raczej bezcelowa. Cała postawa Amandy była na "nie", a on na pewno nie był odpowiednią osobą, żeby to zmienić. Kawałeczek układanki wskoczył na swoje miejsce ... rano poszła do psychologa ...

- Mylisz się tylko w tym, że nie ma żadnych szans. Chyba że nogami do przodu. Ale tej satysfakcji im nie dam.

- Jasne, na razie w ten sposób wysłała pani już dwóch swoich partnerów ... bo próbowali coś zrobić.

- A jeśli nie przytemperujesz swej fantazji to skończysz dużo gorzej. Od razu w czarnym worku u Pavlicek. -
widać było, że nadepnął w złe miejsce. Z tonacji głosu małej detektyw płynęło jasne przesłanie. To nie była groźba. Zaledwie uprzejma informacja.

Oczy Phila zbladły nieco. - Najpierw musiałaby się pani ruszyć.

- Musiała bym potrzebować się ruszyć. - z oczami Amandy też było coś nie tak i choć nie zdradzały fizycznych zmian z w ich spojrzeniu pojawiło się coś nowego, taksującego. Po chwili brwi dziewczyny zmarszczyły się nieznacznie w wyrazie mieszanki zawodu i niedowierzania. Inną sprawą było, czy w obecnym stanie Phil rejestrował tak drobne, skryte za grzywką detale.
- Przestań zmieniać kolory jak jakiś cholerny freak bo ustrzelę cię na miejscu jak tu stoisz. -
Jednak w tonie głosu coś się zmieniło i niekoniecznie był on skierowany do potwora a istoty, której być może zostaną przyznane prawa obywatelskie. Być może.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Nie zastrzeli go. Tak tak. Nie zastrzeli. Albo chociaż postara się omijać witalne punkty.... Choć to chyba niewiele da przy czerwonej amunicji... No to urwie mu nogę. Ale tylko jedną. I lewą. Na pewno jest prawonożny więc nawet tego nie odczuje. Raz. Dwa. Trzy. Cztery.... Na siłę próbowała przeskoczyć tokiem myśli.

- Stajesz do konfrontacji z myślącym demonem. Jakiej amunicji użyjesz do jego likwidacji? -
Padło oderwane od dotychczasowego kontekstu pytanie niosące z sobą szkolną nutę.

- Mózgu.
- odparł całkowicie poważnie. Nie dał po sobie poznać, czy zauważył poruszenia oprawy oczu rozmówczyni ani zaskoczenia nagłą zmianą tematu.Chyba nie odpowiedział satysfakcjonująco.
- Stajesz do konfrontacji z nie ślęczącym nad rytuałem pewnym siebie magiem... pytanie jak poprzednio.

- Nadal używam mózgu. Zbyt wiele zależy od sytuacji, możliwości, wsparcia. A jeśli pyta pani o konfrontację ... ostateczną, gdzie nie ma już miejsca na negocjacje, to na demona mamy czerwoną, zaś na maga ... cóż, nadal jest człowiekiem, więc niestety zaczynam od normalnej ...

Uniosła brew.
- Po czym wnioskujesz, że "nadal" jest człowiekiem?

- Ma głowę, ręce, nogi, oddycha i wygląda całkiem podobnie do człowieka. Dopóki nie zdobędę dowodów, że jest inaczej, nie mogę użyć innej amunicji ... bez narażania się na nieprzyjemności.


- Demony mają ręce, nogi a nawet ptaszki. I są bardziej niż podobne do ludzi. Z takim nastawieniem jesteś trupem w pierwszym starciu. Dalej. -

Nabrała powietrza.

- Dlatego najpierw używam mózgu. - wykorzystał krótką przerwę.

- Konfrontacja z wilkołakiem przez złych ludzi napompowanym dragami zwiększającymi agresję. Strategia? Możesz podać więcej niż jedną.

- Strategia? -
nie bardzo nadążał za Amandą i zupełnie nie wiedział, o co jej chodzi. - Przeżyć.

- Tak za wszelką cenę? -
zapytała zdumiona nagłą odmianą w nastawieniu detektywa - przecież lykanin to człowiek, do tego ofiara manipulacji... -

- Tak za wszelką cenę. To, że ktoś go naszprycował nie oznacza, że mam dać się zaszlachtować.

- Tej samej strategii użyj do wszystkich poprzednich przypadków, a kto wie może nikt nie wyręczy mnie w wysłaniu cię do Pavlicek, ale przed tobą długa droga. Dowiedz się jak najwięcej bo niepewne wsparcie jest gorsze od żadnego. A przez to ktoś inny na pewno ucierpi.

Nie dając Philowi czasu na rozsmakowanie się w tych sentymentalnych wynurzeniach zebrała swe rzeczy.

- Wracaj do nauki. Ja mam sprawy do załatwienia. Do jutra.

Pozostawiwszy go wśród wydziałowych biurek wyszła. Pozostawiony sam sobie spoglądał chwilę, jak oddalała się.

Cudownie ... ale przynajmniej ruszyła się.

Wrócił do swojego biurka i przyjrzał się jeszcze raz zgromadzonym materiałom. Wyniki wizji lokalnej z obu przypadków i podręcznik obsługi sprzętu skanującego ... niewiele. Zastanowił się chwilę, co jeszcze mógłby zrobić bez żadnego wsparcia ze strony detektywa, któremu miał pomagać. W końcu postanowił sprawdzić ostatnie połączenia do obu będących w śpiączce ...

Pani doktor musi mieć jakąś wtykę na wydziale ... inaczej nie wiedziałaby tyle ... może ten Japończyk?

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, policyjny parking, 13:30

Odwiedziny w supermarkecie Mike'a nie przyniosły nadmiernie optymistycznych rezultatów, choć ciężko było im zarzucić brak konkretnej objętości.
Na dachu jej małego, nowo mianowanego patrolowym, szaleństwa leżał shotgun. Standardowe wyposażenie oplakatowanych patrolówek służące do immobilizacji pojazdów i zasypywania wszystkiego innego wachlarzem śrutu. Oczywiście główną zaletą był wymagany poziom profesjonalizmu operatora: skieruj z grubsza w stronę i celu i poradź sobie z obsługa spustu.
W ramach przygotowania broni młoda detektyw już teraz wolała przenieść zawartość amunicyjnego pudełka do komory magazynowej a resztę na przytwierdzony do kolby grzebień. Lepiej w sytuacji podwyższonej popełnialności błędów nie zaczynać robić doktoratu którą stroną wciska się śrutowy nabój. Amunicja była zwykła, bo i Amanda nie zamierzała przy pomocy tej broni na kogokolwiek polować. Huk. Wszędzie latające odłamki. to powinno zniechęcić większość miejskich paskudztw lub pomóc osłonić odwrót.
Gotową pukawkę Schowała tak by nie przeszkadzała.
Kolejnym faktem do schowania była wzmacniana bakteryjnie krzykaczka. Wprawdzie optymalnym było by używanie jej jedynie do tak nadużywanego filmowo "Proszę się rozejść." jednak Amy widziała dla tej zabawki jeszcze inne rozwiązania.
Ostatnią nowością był zasilany przez gniazdo od zapalniczki patrolowy reflektorek. Cóż, pewnie będą musieli sprawdzić każdy zaułek z śmietnikami w poszukiwaniu tych dingo.... Lepiej robić to bez wysiadania z auta.
Dalsze przygotowania zawierały trzepanie dywaników. Usuwanie z pojazdu wszędobylskich opakowań po węglowodanowych produktach spożywczych. Wpychanie tychże produktów do schowka. Sprawdzeniu i ułożeniu na fotelu pasażera wysłużonej już na trzynastce kamizelki kuloodpornej. W końcu warstwy kevlaru dawały większą szansę przeżycia, niż przydługawy podkoszulek.
Chyba była gotowa.
Pozostawało sprawdzić swój rewir by mieć okazję przypomnieć go sobie choćby na mapie. Nocne przypominanie sobie jak, gdzie i którędy, zawsze generowało jakieś nieoczekiwane problemy.

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, gabinet porucznik Logan, 14:30

Stojąc przed tablicą z rozpisanymi patrolami była pełna negatywnego uznania dla zdolności błyskawicznego zadziałania wydziałowej biurokracji w miejscach do tego najmniej stosownych. Otóż zamiast nazwiska nieosiągalnej Esme ktoś do jej patrolu wsmarował Philla! Tego było za wiele. Niczym miniaturowy, niebieskawy szerszeń ruszyła szturmem zdobyć gabinet pani porucznik.

- Zgłaszam kategoryczny sprzeciw co od zmian wprowadzonych na tablicy patroli! Wolę już jechać sama. -
-To kto będzie osłaniał cię podczas wezwania?-
spyta retorycznie Daria.
- Opatrzność. -
-To lepiej żeby ta opatrzność umiała dobrze strzelać.- odparła porucznik Logan i dodała.- Nie ma co stroić fochów z powodu jednej kłótni.
- Kłótni? - Porucznik Logan mogła mieć teraz nieodparte wrażenie bycia czymś zielonym, z ruchomymi różkami i żółtawą plamką na czole.
- Ja tu mówię o zamknięciu za biurkiem kolejnego niedouczonego kowboja który zginie, lub prawie zginie przy pierwszej nadarzającej się okazji. Douczy się. Pokaże, że zrozumiał cokolwiek i wie z czym ma do czynienia to nawet poprowadzić dostanie a na froncie pierwszą linię będzie miał z przydziału. -
-Wiesz, że jest bardziej doświadczonym detektywem od ciebie?- spytał Daria, po czym przeglądając raporty dodała. -Twoi poprzedni partnerzy wpakowali się w kłopoty, gdyż każdy z nich prowadził śledztwo na własną rękę. A kluczem do bezpieczeństwa jest praca w tandemie. Nie popełnij ich błędu...Lepiej mieć przy sobie drugą osobę na patrolu.
- Lepiej zginać samemu niż mieć do akt podwieszonego kolejnego trupa. Pewnie już straszą mną każdego nowego. A co do doświadczenia detektywa McNamary... Ile demonów wygnał? Ilu czarowników rozwalił? Z iloma pieprzonymi freakami miał do czynienia? Ja Pani Porucznik mam doświadczenie z pielęgnacją kwiatków co w kontekście freaków jest skórkę od banana warte. Tak samo to co przynosi z sobą "doświadczony detektyw". Może się na tym co najwyżej przejechać... -
- Niemniej.- rzekła Daria spoglądając wprost w oczy dziewczyny.- Pracujecie w parze...Tak, przynajmniej będziesz miała na niego oko. I upewnisz się, że nie zrobi czegoś głupiego i nie dołączy do poprzednich partnerów.
- Nie mam zamiaru odpowiadać za kolejnego "dorosłego" faceta i to jeszcze wypożyczonego na kilka dni. Możecie mnie karać, zawieszać, zsyłać do kopalni, czy co tam robicie z recydywą, ale nie mam zamiaru próbować ratować kolejnej osoby nieskutecznej przeciwko freakom. Próbowanie ratowania samej siebie jest wystarczająco absorbujące, a i tak, aż dziw, że aż do teraz się udaje przy braku jakiejkolwiek ochrony ze strony sprzętu.-
- Zawsze można wam zlecić...wspólne sesje u Elwiry. -wtrąciła Daria, po czym dodała.- To tylko parę godzin nocnych. Jakoś wytrzymacie ze sobą.
- Nie. -
Krótko podsumowała co myśli o pomyśle Pani Porucznik.
- Znacz się nie dla wspólnych patroli. U Elwiry byłam rano i jestem umówiona na poniedziałek. -
Wzruszyła ramionami.
- Ostatnio wyrzuciła mnie z gabinetu, więc to Pani Porucznik podpadnie każąc Pani Psycholog zajmować się mną znowu i to wcześniej niż była gotowa mnie przyjąć. -
- Panią i pani partnerem. Razem.- dodała krótko Daria dobitnie zaznaczając różnicę.- Elwi pomoże wam znaleźć wspólny język.
- Ależ rozumiemy się bardzo dobrze. -
Przewróciła oczami.
- Trochę mozolnej pracy od wczoraj i detektyw McNamara potrafi zrozumieć już wszystkie części "Nie". -
-Przetrzymacie razem jakąś tą noc.- dodała Daria wzruszając ramionami.- To tylko parę godzin jazdy po mieście...
- Jeśli wdusi mi go Pani Porucznik do samochodu informuję lojalnie iż wywalę go na pierwszym napotkanym postoju taksówek. Choćby siłą. Jak nie ma innego wyjścia to proszę nas przemieszać z innym patrolem, byle wiedzieli kiedy brać nogi za pas. -
- Niech ci będzie.- westchnęła Daria i dodała.- Ale od piątku będziecie mieli wspólne spotkania u Elwiry. Nie chcę tu wojny podjazdowej na wydziale.
- Dziękuję. -

Pozostawało jej przespać się chwilę u
Mike'a i stawić wieczorem na parkingu.
 
carn jest offline  
Stary 15-04-2010, 21:57   #523
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, 12:23

... Phil klepnął się otwartą dłonią w czoło, gdy wracając pamięcią do skończonej przed chwilą rozmowy przypomniał sobie o nieszczęsnych dyżurach. Może nikt mu nie powiedział, ale i tak musiał to sprawdzić, bo później żadne tłumaczenie, że nic nie wiedział będzie świadczyło tylko na jego niekorzyść. Chcąc, nie chcąc podniósł się i skierował do wydziałowej tablicy informacyjnej, żeby sprawdzić rewelacje zasłyszane od Amandy o nocnym dyżurze. Spoglądał chwilę na kartkę z listą par, terminów i rejonów dyżurów. Obok nazwiska Walter ktoś przekreślił wydrukowane nazwisko partnerki i wpisał odręcznie McNamara. Więc jednak nie próbowała go wkręcić ... a właściwie próbowała, bo przecież wyraźnie powiedziała, że jak nikt nic nie mówił, to znaczy, że sprawa go nie dotyczy. Sprawdził datę ... zgadzała się.

Trzeba będzie się przygotować ... I dobrze by było wiedzieć na co ... Coś mówiła o dingo ... czyżby chodziło o wilkołaki?

Nie uśmiechała mu się perspektywa ponownej rozmowy ze swoją kuratorką, ale nie miał innego wyjścia. W końcu to z nią miał brać udział w tym patrolu. Co prawda już się z nim pożegnała do jutra, jednak nie miał zamiaru niepokoić od razu porucznik Logan. Być może jednak jeszcze wróci na wydział i wtedy spróbuje się umówić ... W międzyczasie zajął się sprawdzaniem połączeń ... Sprawdził spis rzeczy znalezionych przy obu znajdujących się w śpiączce detektywów ... Była komórka McMurry'ego. Moliner, zgodnie z informacjami pozyskanymi od Hirohito, był trafiony rykoszetem, więc najpewniej kluczem do zagadki był McMurry. Trzeba więc było zacząć od podstawowego śladu. Poszedł do magazynu, gdzie gromadzono w depozycie wszystkie rzeczy znalezione przy ofiarach lub ciałach.

- Dzień dobry. Jestem detektyw McNamara i prowadzę sprawę śpiączki detektywów McMurry'ego i Molinera. Chciałbym dostać na chwilę komórkę McMurry'ego, która była przy nim znaleziona.

- Proszę poczekać. - magazynier zniknął pomiędzy półkami i po chwili wrócił niosąc szare, kartonowe pudełko. Spisał numer sprawy i dowodu, po czym przesunął w jego kierunku książkę ewidencyjną. - Proszę pokwitować ... o tu. - wskazał palcem.

Kurcze, a skąd ja wezmę PIN?

Phil podpisał i przytrzymał książkę, gdy technik chciał ją zabrać. - Kto jeszcze brał ten telefon w ostatnim czasie?

Zostało przerzucone kilka stron - Nikt od momentu, gdy przyjęto te rzeczy do depozytu.

- Dziękuję.
- bez przekonania nacisnął kombinację odblokowującą klawiaturę. Ku jego zaskoczeniu ekran podświetlił się i telefon był gotów do użytku. - Masz może do niej ładowarkę. - wymagała naładowania, żeby móc jeszcze z niej skorzystać.

Zabierając wszystko skierował się do swojego biurka. Po drodze obiegł wzrokiem salę w poszukiwaniu Amandy i nie dostrzegając jej usiadł, podłączył komórkę i sięgnął po protokół z wizji lokalnej z zaułka, gdzie znaleziono McMurry'ego. Spis rzeczy ... jest broń i wszystkie magazynki ... przerzucił kilka kartek, żeby sprawdzić opis odcisków palców ... nigdzie nie znaleziono innych niż właściciela.

Mógł zabrać się do badania zawartości komórki ... zaczął od spisu ostatnich połączeń wykonanych, odebranych i nieodebranych ... sprawdził numery z wewnętrzną książką adresową i kartoteką dostępną w systemie NYPD ... większość od rodziny i konkubiny ... jedyny inny numer był z dnia, gdy go znaleziono ... budka telefoniczna z rejonu, gdzie jest zaułek ... I jeszcze jeden do Carsona Becketa. Przejrzał SMSy ... nic interesującego ... nacisnął długo 1 ... odsłuchiwał chwilę ... nic ciekawego. Tylko ta budka telefoniczna ...

Więc pani doktor miała rację ... Ale wpadnięcie do mieszkania i przeszukanie nie wchodzi w grę ... Ciekawe, czy ktokolwiek ... znaczy się pani Kurator ... pomyślał, żeby poinformować rodzinę ... biorąc pod uwagę ostatnie połączenia to chyba nie ... Jeszcze tylko pismo do operatora ...

"...
Proszę o informację o numerze stacji bazowej, do której zarejestrowany był telefon o numerze ... w dniu ... o godzinie ... wraz z określeniem rejonu obsługiwanego przez tę stację. Ponadto proszę o informację o numerach stacji bazowych obsługujących okolice ulicy ... oraz ulicy ...
Data ... podpis."

- O fuck! - zaklął, gdy spojrzał na zegar. Tak był pochłonięty sprawdzaniem komórki i pisaniem pisma, że nie zauważył, jak szybko minął czas. Jeszcze szybko sprawdził, że Amanda nie pojawiła się w zasięgu wzroku i prawie pobiegł do gabinetu Logan, zabierając po drodze pismo, które przygotował.

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, biuro por. Logan, 15:33

Puk ... puk ... puk ... jak zwykle zapukał 3 razy.

Żeby jeszcze była ... żeby jeszcz ...

- Proszę. - dobiegło zza drzwi.

Ufff ...

Wszedł i zamknął za sobą drzwi.

- Dzień dobry ponownie. Mogę zająć chwilę? - zagaił.

- Słucham. - stosik spraw do załatwienia stopniał wyraźnie od ostatniej wizyty. Wiele leżało już na stosiku "ZAŁATWIONE". Phil poszukał wzrokiem swojego podania o stałą współpracę z doktor Hollward. Zauważył wpatrzoną uważnie w niego przełożoną ...

- Chciałbym się dowiedzieć, jak mogę się skontaktować jeszcze dziś z detektyw Walter. - wypalił, natychmiast skupiając całą uwagę na Logan - Chcę z nią ustalić szczegóły dzisiejszego patrolu ... jakoś w czasie dnia nie złożyło się, a teraz jej już nie ma i ... - zawiesił głos i lekko wzruszył ramionami.

- Nastąpiły zmiany co do pańskiego patrolu detektywie.-
rzekła Logan spoglądając w papiery.- Co do patrolu... zgłosi się pan wieczorem, to już ktoś będzie panu przydzielony.

- Tak jest ... Jeszcze jedna sprawa. Chciałbym prosić o zaakceptowanie i przekazanie mojego wniosku. - podał nad biurkiem przyniesione pismo. Daria przyjęła je i przez chwilę czytała, więc cierpliwie czekał na decyzję.

Logan przejrzała, postawiła pieczątkę i podpis. Rzuciła do koszyczka "Dokumentacja do wysyłki", po czym dodała.- Czy to wszystko? A w sprawie kontaktu z detektyw Walter, to nie ja jestem jej partnerką w śledztwie, tylko pan. Więc proszę mi tu głupot nie opowiadać. Dlaczego miałabym być w tej sprawie, lepiej poinformowana od pana?

- Bo pani ma wgląd w dokumenty detektywów, w tym numery telefonów, a ja nie. A pani Walter nie była uprzejma podać mi jakichkolwiek namiarów na siebie ...

Ani wprowadzić w sprawę ...

- ... i myślę, że to wszystko. Dziękuję.

- Nie jest pan żółtodziobem po akademii.-
odparła Logan, przeglądając kolejne papiery.- Trzeba było ją pytać o takie sprawy, nie mnie. Numery służbowe poszczególnych policjantów są dostępne w bazie danych. Numery prywatne... to już sprawa pomiędzy partnerami.

- Naprawdę tak staro wyglądam? - uśmiechnął się lekko. Może nie był żółtodziobem w policji, ale akademię skończył całkiem niedawno i ciągle się uczył. No i rzeczywiście mógł najpierw sprawdzić numery służbowe ... zamknął za sobą drzwi.

Dyżur ... pięknie.

Z niezbyt wesołą miną wybrał numer do domu i poinformował, że dziś nie wraca na noc, gdyż wypadł mu dyżur. Musiał oczywiście wysłuchać, żeby na siebie uważał i co to za porządki, żeby wcześniej nie ostrzegać o takich sprawach. Z tym ostatnim nawet mógł się zgodzić, ale wiedział na jaką służbę się decyduje. Po zakończonej rozmowie z domem zadzwonił jeszcze do klubu, gdzie miał ćwiczyć sztuki walki i odwołał swoją obecność na treningu. Nie chciał, żeby bez sensu na niego czekali. Teraz miał ponad dwie godziny do zbiórki, więc nie było nawet sensu ruszać się z wydziału ... sprawa czekała na efekty podjętych tego dnia kroków ... nic do roboty.

Dobry moment, żeby trochę poćwiczyć ...

Z tą myślą posprzątał swoje biurko, wyłączył komputer, zabrał broń i skierował swoje kroki do magazynu, skąd pobrał pudełko naboi do rewolweru i kilka magazynków do pistoletu. Z całym ekwipunkiem zszedł na strzelnicę, gdzie z zadowoleniem zauważył, że jest sam. Było mu to na rękę, gdyż dzięki temu miał całą halę dla siebie, co stwarzało możliwości bardziej elastycznego ustalenia warunków do ćwiczeń z bronią. A skoro miał dziś patrol nocny, więc poprosił obsługę o symulację warunków złego oświetlenia, ruchome cele i obecność osób trzecich ... Chwilkę trwało przygotowanie sali do jego wymagań. Phil w międzyczasie sprawdził broń, załadował pozyskaną amunicją, założył słuchawki i dał znak, że jest gotów ... Program został uruchomiony i po chwili pogrążona w półmroku sala była rozświetlana błyskami strzałów ... Wystrzelanie wszystkich przyniesionych naboi zajęło mu 43 minuty tylko dlatego, że po każdym magazynku wprowadzał dodatkowe utrudnienia do swoich ćwiczeń ...

Po zakończonym strzelaniu zebrał łuski i tarcze. Pomimo trudnych warunków, udało mu się nie trafić żadnego z "cywilów", więc mógł być zadowolony. Wrócił na górę, rozliczył się z magazynierem i poszedł do swojego biurka, żeby sprawdzić i wyczyścić broń po strzelaniu. Lubił ją i dbał o nią. Akurat było za dziesięć szósta, gdy skończył.

Założył szelki, ułożył broń w kaburach w ulubiony sposób i skierował się na miejsce zbiórki ...
 
Smoqu jest offline  
Stary 15-04-2010, 22:27   #524
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
śr, 17.X.2007, Staten Island, Pickersgill Avenue #13, mieszkanie Hirohito Yagami, 7:00


Wczorajsza odpowiedź Hasamichiego była niepomyślna. Ale nie powinna dziwić Yagamiego. Bądź co bądź, nie można zawieszać planu produkcji, tylko dlatego że onmyoudou tak sobie zażyczył. Hasamichi wspomniał coś o składaniu prośby z 24 godzinnym wyprzedzeniem, co by istniała możliwość pozytywnego rozpatrzenia jego podania.
Odpowiedź Satomi przyszła rano i była... ostrożna.

Kod:
Dostęp do firmy na życzenie nie jest możliwy. 
Ewentualne komplikacje i przestoje, wynikające z tego typu działań
 byłyby dodatkowym argumentem dla drugiej strony w negocjacjach.
Co do działań, zalecana jest subtelność. 
Żadne gwałtowne działania nie wchodzą w rachubę. Co już odkryłeś?
Środa okazała się dniem bardzo nudnym dla Yagamiego. Pomijając takie incydenty jak rozmowę z Philipem McNamarrą ,nie działo się zbyt wiele. Co nie znaczy, że Yagami nie miał nic do roboty. Będąc najniższym ogniwem w kostnicy, był wykorzystywany do wszystkich mało ważnych robót w stylu : Podaj, przynieś, pozamiataj.
Cała energia wydziału poświęcona była analizom śladów z wczorajszego incydentu, jakim była strzelanina i eksplozja siedziby terrorystów. Japończykowi dostawała się przy tym najprostsza i najnudniejsza zarazem robota.

Śr, 16 X 2007, Pracownia madame Izoldy, Qeens, 17:00


Pracownia Izoldy mieściła na granicy dzielnicy Queens, przycupnięta tuż pomiędzy sporym sklepem, a lombardem. Niewielka klitka z napisem „Madame Izolda, wróżenie z kuli i tarota” . Yue jeszcze nigdy nie była w takim miejscu. Jedynych wróżbitów jakich dotąd czasem odwiedzała, to byli chińscy wróżbici od I-Ching. W środku było ciemno i duszno. Ciężkie ciemnopurpurowe kotary zasłaniały okna, sama zaś madame Izolda okazała się bardzo starą siwowłosą w czarnej sukni.


Powoli tasowała karty, gdy Yue wchodziła. Spojrzała w kierunku policjantki, mówiąc.- W czym madame Izolda może ci pomóc?
Zanim Yue zdążyła odpowiedzieć, usłyszała złowrogi syk i miauknięcie. Spod stolika wyszła wyjątkowo spora atramentowo-czarna kocica o przenikliwym spojrzeniu.


Było w tym kocie, coś... dziwnego. Izolda zaś rzekła do zwierzaka.- Ciii spokój.
Po czym dodała do Yue.- Nie przejmuj się nią. Astarte mało kogo lubi. A może to te koraliki ją irytują?
Palec staruszki wskazywał na poczerniałe i popękane paciorki modlitewne Yue. Demon w nich uwięziony, sprawiał że były ciepłe, czasami wręcz gorące.
-Dzwoniłam do pani.- rzekła Yue. Madame Izolda uśmiechnęła się i wskazała na krzesło obok siebie.- Proszę powiedzieć w czym problem.
I słuchając Yue tasowała karty.


Środa, 17.X.2007, Hell's Kitchen, 21:05


Kenneth nie powiedział na temat tego gdzie mają jechać. A im bardziej próbowała się dowiedzieć, tym był bardziej zatwardziały w swym uporze. Traktował ten fakt, jako karę w ramach osobistej zemsty na Willhelminie. Ona zrobiła sobie tatuaż bez JEGO pozwolenia, więc on podrażni się z nią. Nieco narzekał że za długo siedzi w łazience, zanim wyruszyli. Nie zmarnowała jedna tam czasu, szykując pewną niespodziankę. Po czym poszli do samochodu i wyjechali. Kenneth przez cała drogę opowiadał ile się musiał namęczyć by znaleźć nocną bestię. Ile lumpów przepytać, ile rozmów przeprowadzić. Pomijał szczegóły, unikał szczegółowych odpowiedzi. Rzucał jej ochłapy mające zaostrzyć apetyt, ale główne danie zachowywał na później.
Wkrótce Willhelmina zorientowała się gdzie dojeżdżali. Była to Hell's Kitchen, dzielnica Manhattanu, położona w przybliżeniu między ulicami 34. i 59., od 8th Avenue do rzeki Hudson.


W niedalekiej przeszłości Hell's Kitchen była jednym z centrów nowojorskiego świata przestępczego, zwłaszcza mafii irlandzkiej. Idealna oprawa dla nocnej bestii. Zatrzymali się przy jednej z bocznych uliczek. Wyszedł z niej jakiś stary żebrak i wskazał Kennethowi kolejne miejsca.
Ucieszony tym mężczyzna, rzekł do żony.- Za mną.
I oboje ruszyli za przewodnictwem męża. Początek był interesując dla Hollward, nic się bowiem nie działo. Pomijając coraz większe pieklenie się samego Kennetha. To miał być moment jego triumfu nad wydziałem XIII-stym, i nad żoną. A póki co szykowała się porażka.
Skręcili w ponurą i otuloną mrokiem alejkę.


Miejsce to nieprzyjemnie kojarzyło się Willhelminie z uliczką którą zwiedzała wczoraj.
Miała złe przeczucia...i co gorsza, te przeczucia zmaterializowały się w postaci czarnego psa.


Z jednej strony Willhelmina czuła pewną ulgę, że nie napotkali wilkołaka. Z drugiej strony ów pies nie wydawał się być normalny. Całkiem wyrośnięty, o potężnych kłach i z przenikliwymi żółtymi oczami. To nie był normalny pies... Czyżby rzeczywiście natrafili na nocną bestię? Kenneth przyszykował aparat, a Willhelmina sięgnęła po gwizdek, w razie gdyby stwór zamierzał atakować. Pies jednak wybrał szybką rejteradę w mrok nocy, nie dając mężowi dr. Hollward zrobić takiego zdjęcia, jakiego chciał. I Kenneth zrobił coś głupiego... Pobiegł za czarnym psem.

Czw, 18 X 2007,Kostnica wydziału XIII 9:45


Od rana był ruch w interesie...Kolejne trzy trupy z miejsca zbrodni. Analiza zabezpieczonych śladów. Opis jakiegoś rytuału zapisanego na zwoju został przesłany mailowo przez Pavlicek. Sam zwój zaś został poddany analizie. A Yagamiemu w tym całym chaosie zlecono prostą i mało przyjemną analizę i katalogowanie obrażeń ciała u zwłok do raportu. Całość polegała na opisie i pomiarach każdej rany, siniaka. A że ciała były mocno zmasakrowane, robota była żmudna i mało przyjemna. Co zmasakrowało tych ludzi, Yagami nie miał pojęcia. Był jednak pewien że nie chciałby spotkać tego „stworzenia” w ciemnej uliczce.
A potem kolejne analizy, dla innych śledztw. Z czasem japończykowi zaczęło się wydawać, że przesiąkł tym trupim odorem. Że przyległ on do jego skóry niczym niezmywalny lakier.

Czw, 18 X 2007, Murray Hill 34, 10:00


-Jak rozumiem nie znaleźliście, żadnej księgi czy też notatek zostawionych przez nich odnośnie tego rytuału?- upewnił się Dawkins rozglądając się po regałach ofiary za jakąś pozycją, która mogła być powiązana z sprawą.
- Był zwój...według Pavlicek zawierał on dokładne wskazówki co do rytuału. Papier jest obecnie w analizie.- odparła kobieta. Zaś ksiądz
Badając łacińskie sentencje i rysunek kręgu Dawkins coś jednak odkrył. Zapiski odnosiły się do Belfegora, przynajmniej tak się Chrisowi z początku zdawało.
Jednak dokładniej się przyglądając stwierdził, że chodzi raczej o sługę Belfegora. Pomniejszego diabła, którego poprzez imię tego upadłego anioła, uczestnicy rytuału chcieli przyzwać i kontrolować. Jak ów się czart nazywał, tego jednak Dawkins nie odkrył.
Badanie śladów na drzwiach pozwoliło Chrisowi ustalić, że potwór raczej próbował się wydostać. Śladów tych nie mogły zostawić ludzkie paznokcie, zwierzęce chyba też (w każdym razie Chris nie znał żadnego udomowionego zwierzęcia, które zostawiało by takie ślady).
Książki, choć ciekawe...nie miały nic wspólnego z prawdziwą demonologią. Ot zwykłe gotyckie czytadła.
Vi rozejrzała się po pokoju, przejrzała książki powoli w myślach określając typ osoby je zamieszkując. Kawaler. Cichy i nieśmiały. Romantyk, choć o nieco skrzywionym podejściu do kobiet. Typ mentalnego pantoflarza, może marzący o pięknej żonie w typie dominy. Mało ambitny. Zapewne jedynak. Powierzchowne zainteresowanie okultyzmem.
Gdy skończyli przeszukiwać Julie wspomniała, że sąsiedzi Kurta Knutsena są obecni w bloku. Co prawda nie byli świadkami rytuału, ale mogli coś o samym Kurcie opowiedzieć.

Czw, 18 X 200, kostnica 12:10


Doktor Pavlicek zaciągnęła się dymkiem papierosa i spojrzała na raport dodając.- Co my tu mamy...A tak...-
Po czym podała raport Dawkinsowi i Vivianne ze słowami.- Na obecną chwilę mamy trzy trupy i pięć odcisków palców. Trzy z nich należą do ofiar... Johna Laroshe’a, Davida J. Jonsa, Simona Hilla. Pozostałe do właściciela mieszkania i Patty Hill, siostry owego Simona. Moi ludzie zadzwonili do niej, ale nikt nie odbiera numeru stacjonarnego. A komórka Patty została znaleziona w domu Kurta. Oczywiście znane numery telefonu, adresy zamieszkania i adresy miejsc pracy są wypisane w teczuszce. Co do rytuału, jak potwierdza ekspert mediewalista , był to bezkrwawy... w każdym razie nie wymagający ludzkiej ofiary... rytuał przyzwania pomniejszego demona w celu paktowania z nim. Wiadomo - pakiet standard, dusza za spełnienie marzeń. Czy coś w tym rodzaju. Jednak ekspert twierdzi, że rytuał źle był przeprowadzony. Brakowało kręgów wiążących, mający chronić przed atakiem demona, tuż po przywołaniu. Dlatego poszło, tak jak poszło. Rytuał wykonano wedle zwoju znalezionego przy ofiarach. I to rytuał na zwoju był źle opisany. Sam zwój był sztucznie postarzany. Nie ma więc więcej niż kilka dni.
Po tych słowach podała papiery mówiąc.- Szczegóły są w teczce, jakby co. Także adres eksperta. Uprzedzam, to znawca średniowiecza, nie mag. Więc uważajcie na to, jakie pytania zadajecie.


Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, parking 18:00


Samochody wyznaczone do patroli pozbawione były oznaczeń, by nie wyróżniać się z tłumu innych. Sprzęt zresztą też był standardowy, poza jedną rzeczą. Do uzbrojenia wozu dołączony był specjalny pneumatyczny karabin na strzałki wypełnione specyfikiem doktor Pavlicek. Było dziesięć strzałek i pięć naboi CO2 które nadawały prędkość wyrzucanym strzałkom (każdy starczał na dwa strzały).



Broń była prosta w obsłudze, niestety czasochłonne w ładowaniu. Dlatego współpraca pomiędzy partnerami była ważna podczas sytuacji kryzysowej.
A propo współpracy...

Partnerem Phila został około czterdziestoletni mężczyzna, który wyglądał bardziej na komiwojażera niż detektywa. Przy bliższym spotkaniu to wrażenie się... pogłębiało. Lekki, wręcz niemęski uścisk ręki, kościana bransoleta pokryta indiańskimi chyba znaczkami, na nadgarstku. Niepewny głos.- Dobry wieczór, jestem Olaf Niclasson. Ty musisz być...Philip McNamarra prawda? To zaczynamy?

Partner przydzielony detektyw Walter, był niewiele od niej starszy i równie niechlujny w ubiorze. Czarna koszula i wytarte jeansowe spodnie. A i fryzura prezentowała artystyczny nieład.


I to lekko zamglone spojrzenie... Chłopak spojrzał na Amy przez chwilę oceniał sytuację... przez kolejną chwilę milczał. Wreszcie rzekł.- Cze Joshua Mackinson jestem. Ale jak chcesz możesz mówić J.
Kopnął oponę dodając. – To kto prowadzi bryczkę, a kto strzela?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-05-2010 o 13:43.
abishai jest offline  
Stary 23-04-2010, 18:15   #525
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, parking, 18:03

- Tak, to ja.
- Phil, jak zwykle, zdecydowanym ruchem chwycił wyciągniętą w jego kierunku dłoń i szybko rozluźnił uścisk, czując jedynie delikatną reakcję ze strony niepozornego mężczyzny. Niedorzeczna myśl zaświtała mu na chwilę w głowie, ale szybko przywołał się do porządku taksując wzrokiem partnera w patrolu. W końcu nie bez powodu Olaf był jednym z weteranów XIII-stki. To, że niewiele można było o nim powiedzieć mogło mieć dwa powody, rzeczywiście nie było albo nikt nie wiedział, co można o nim powiedzieć. Jakikolwiek powód by nie wchodził w rachubę młody detektyw postanowił zachować bezpieczny dystans i ostrożność w ocenie, dopóki nie dowie się czegoś więcej. Ponadto mógł coś pamiętać o sprawie McNamary ... - Myślę, że możemy zaczynać ... tylko co? - widząc zdumienie na twarzy towarzysza, rozłożył lekko ręce i wzruszył ramionami. - W środę wróciłem ze zwolnienia, a o patrolu dowiedziałem się dziś około południa i jakoś nikt mnie nie poinformował o powodach, więc ... - popatrzył pytająco na Niclassona.

- Jedziemy ... i cóż... odbieramy wezwania. Wilkołaki się rozlazły po mieście. - odparł Olaf drapiąc się za uchem. Wskazał na broń leżącą na fotelu. - Tym w nich strzelamy.

Młodzieniec wziął karabinek do jednej ręki i strzałkę ze specyfikiem do drugiej. Zważył obie rzeczy, oceniając ich przydatność i przypominając sobie przybliżone parametry tego typu broni.

- Mhm ... - mruknął bez przekonania, pamiętając zmasakrowane zwłoki wilkołaka, które oglądał jakiś czas temu. - Coś wiemy, jak to działa? - podniósł do góry pocisk zaznaczając, co ma na myśli.

- Celujesz, naciskasz spust? - spytał, a raczej stwierdził Olaf i wzruszając ramionami kontynuował - Nie wiem nawet, czy działa.

Słuchając odpowiedzi Phil przyjrzał się bliżej aplikatorowi, który wyglądał jak strzykawka z lotkami stabilizującymi. Nie wyglądało na to, żeby można było inaczej wywołać iniekcję, niż przez strzał z przystosowanej broni.

- Świetnie. A mamy plan B? - spytał z lekkim przekąsem.

- Nie ma planu B.

Phil spojrzał na niego autentycznie zdumiony. - Ta broń ma skuteczny zasięg nie większy niż jakieś 30 metrów. I to bardzo optymistyczne założenie. Strzelamy specyfikiem, o którym nie wiadomo, czy działa. Po oddaniu celnego strzału mamy ... 3 sekundy, a może mniej, zanim dopadnie do nas wilkołak. Myślę, że powinniśmy mieć plan B, bo w czasie akcji nie będzie czasu na zastanawianie się. - czuł się, jak wykładowca w akademii tłumaczący podstawowe sprawy początkującym studentom. - Właściwie mamy dwie możliwości, ucieczka albo ... trwała eliminacja zagrożenia. - zapakował strzykawkę do pudełka i odłożył karabinek na fotel.

- Czyli strzelanie do celu z odpowiedniej amunicji. Nic nowego. - odparł flegmatycznie Olaf, potarł dłonią po swym karku. - No to ruszajmy.

- Ruszajmy. - zgodził się McNamara i ruszył do drzwi kierowcy. - Strzelałeś kiedyś z czegoś takiego? - wskazał kiwnięciem głowy odłożoną broń. - Bo ja jeszcze nie miałem okazji.

- W życiu nie widziałem czegoś takiego. To pewnie jedna z tych eksperymentalnych broni ze zbrojowni.
- rzekł Olaf, spoglądając na kierownicę samochodu. - To kto prowadzi?

Młodzieniec zatrzymał się wpół kroku. - Hmmmm ... ty decydujesz, ja tu jestem tylko na doczepkę. Moja aktualna towarzyszka dostała inny przydział ... - kiwnął głową w kierunku drugiego samochodu.

- To ja prowadzę. - zdecydował Olaf siadając za kierownicą.

- Jak sobie życzysz. - w głosie nie było słychać entuzjazmu. Phil sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął komórkę, która w tym momencie zapiszczała. - Mamy tu ładowarkę do telefonu? Właśnie zażyczyła sobie energii. - otworzył schowek sprawdzając zawartość. Nic, poza typowym wyposażeniem. - Poczekaj chwilę, zaraz wracam ... - ruszył biegiem do klatki schodowej ... po minucie wrócił szybkim krokiem z kabelkiem kołyszącym mu się w dłoni, zajął miejsce pasażera i odetchnął. - Teraz możemy jechać. - powiedział podłączając ładowarkę do gniazdka zapalniczki i komórki.

Olaf uruchomił silnik, przestawił dźwignię na D i samochód powoli ruszył z miejsca, kierując się w stronę wyznaczonego dla nich rewiru ...
 
Smoqu jest offline  
Stary 24-04-2010, 22:07   #526
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Czwartek, 18.X.2007, nocny patrol

Małą detektyw dokonała wszystkich kalkulacji na linii ścierających się współczynników lenistwa nakazujących nie prowadzenie i strach przed nadmiernym stresem związanym z powierzaniem własnego pojazdu tak niestabilnemu czynnikowi.

- Ja prowadzę, ty strzelasz. Przez okno. Otwarte. -

Postarała się postawić sprawę jasno.

- Następny zestaw pytań? -

-Ok. Jak się do ciebie mam zwracać?- odparł niezrażony tą obcesowością chłopak.

- Wystarczy Amy. - Wątpiła by biedak nie był zawczasu uświadomiony cóż to za epicentrum nieszczęść i chaosu było mu dane niańczyć, ale jeśli nalegał mogła grać w tę jego grę.

-Taaa... coś o tobie słyszałem. Spoko i tak w to nie wierzę.- rzekł w odpowiedzi J. i otworzył drzwi, od strony pasażera.- Tooo.. ruszamy?

Ha. Miała rację. W końcu najbardziej zaprzeczają ci, którzy na swym kosmatym sumieniu nagrabili już co nieco. Cóż zwariowała by, gdyby przejmowała się opinią kogokolwiek na tym wydziale. Choć dobrze było od razu wiedzieć z jak antagonistycznymi typami miało się do czynienia. Jednak patrol trzeba było odbębnić.
Dopaliwszy żuczkowaty pojazd ruszyła z swym nowo poznanym pasażerem w wir meandrów nocnego miasta.

- A więc... jakiej muzyki słuchasz?- rzucił od niechcenia J., spoglądając przez okno na nocne życie miasta.

Gdyby nie koncentracja nad prowadzeniem słysząc to pytanie Amanda przewróciła by oczami. Cóż należało tego oczekiwać po osobie która pewnie też dostała detektywa: przesłuchanie. Ciekawe którym z kolei będzie niespodziewane pytanie "no to jakiego koloru masz macki?".
- A jak byś typował? Wy gliniarze znacie się na analizowaniu ludzi. W końcu czeka nas ładne kilka godzin w tym akwarium, więc szkoda było by wszystkie dostępne tematy wypstrykać w kwadrans. -

J. spojrzał na nią zdziwiony, po czym na jego ustach pojawił się tłumiony uśmiech, który po chwili zmienił się głośny śmiech. Po czym, gdy się uspokoił, dodał.
- Nie sądziłem, że tak poważnie podchodzisz do tego patrolu. Wiesz, trochę za nerwowo. Chillout Amy, bo cię nerwy spalą.
Splótł palce razem dodając.- Te... no... dedukcja to u mnie nie jest mocna strona. Ale niech ci będzie. Niech pomyślę...Tokio hotel lub... Bananarama?


No cóż. I oto nadszedł najlepszy moment dla rączej staruszki lub kota samobójcy by stanąć na drodze sunącego pojazdu gdyż ślepka prowadzącej niewiasty miast na drogę wlepione były w pasażera w wyrażając całą serie emocjonalnie różno barwionych w tle morderczych intencji.
- Zimno. -
Wróciła do obserwacji szlaku. Przynajmniej kącikiem oka.


- Jakaś podpowiedź?- spytał J. nie zdając sobie z wrogich intencji Amy. Po czym dodał.- Daj spokój. Nie jestem telepatą, by od tak wszystko wiedzieć.

- Próżno szukać tego na MTV. -

-Motörhead, Judas Priest, Halford?- J. zaczął wymieniać zespoły jeden po drugim.

- Rob Halford. Proszę, proszę. Widzę, że przynajmniej wiedza encyklopedyczna obecna. -
Pochwaliła "MakCzikena".
- Cieplej. -


-Blaze Bayley?Diamond Head? Iron maiden?- dopytywał się J. uśmiechając wesoło, słysząc pochwały.

- No prawie. No dobra powiem ci ale masz tego do akt nie wciągać. -

Cóż każdy miewa chwile słabości odsłaniające jego achillesowe pięty. Gorzej gdy Achilles bywa stonoga.

- Sisters of Mercy, My dying bride, Skycamefalling, Damnation AD, Hopesfall i takie tam... -

-Ja tam wolę AC/DC, Skorpionsów, stare kawałki Metallicy. Ale Sisters of Mercy też lubię. Masz tu swoje kawałki w aucie? Bo jak mam AC/DC.- po tych słowach wyciągnął z kurtki, płytę kompaktową, które wiele w swym życiu musiała przejść. Uśmiechnął się do Amy.- No to jak, skusisz się?
Po tych słowach wskazał na CDplayer zamontowany w miejscu na radio.


- Ciężkawe. Ale niech będzie, tylko nie odgradzaj nas tak całkiem ścianą dźwięku od świata zewnętrznego. -

Nie miała nic przeciwko. Ot należało jedynie kontrolować prędkościomierz. Inwazyjna rytmiczność hard-rocka zawsze niebezpiecznie rozpędzała samochód.


-Spoko, puścimy cichutko.- odparł J. i dodał.- Takie patrole zwykle są spokojne. Wiesz... zwykle futrzaki trzymają się z dala. I zazwyczaj wezwania są lipne.
Puścił muzykę na przyzwoitym poziomie, rozsiadł się wygodnie.- Pojeździmy po mieście i pozwiedzamy na koszt podatnika. Posiłek o północy, też nam opłacają.

To była pozytywna wiadomość, jednak z drugiej strony wspomnienie o posiłku o dwudziestej oznaczało, że przez następne cztery godziny będą ją katować myśli o pożywianiu się na cudzy rachunek.

- Oby wszystkie wezwania były lipne, lub nie były wcale, nie jestem w nastroju na użeranie się z jakimiś freakowymi aberracjami. -

-Ja też!- zawtórował głośno J., uśmiechnął się do Amy i dodał.- Nie chce mi się ganiać po śmietnikach, za dorosłymi faciami w futrze i z zębami jak u Burka.

Cóż ganianie po śmietnikach było prawie tak interesujące jak wycieczki do kanałowych trzewi miasta, ale jako, że pielgrzymkę na dół Amanda już odbyła łaszenie się na tak lokalne atrakcje jak byle śmietnik było mocno nie na miejscu.
Do tego była na siebie zła. W końcu mogła przewidzieć,
że nie dane im będzie zużywać jedynie benzynkę i kręcić kółeczka po wyznaczonym rewirze. Odbieranie wezwań. Któż mógł przypuszczać, że wredna radiostacja nabędzie potencjał nocnego aparatu opresji. Obiecała sobie pozbawić elektroniczne paskudztwo kilku opcji na okoliczność kolejnego nocnego przydziału.

- Wymyśliłeś nam jakiś nieskomplikowany zygzak przez naszą piaskownicę? -

-Nie...ale wiesz. - rzekł J. przybliżając swoją twarz do ucha Amy, jakby miał się jej zwierzyć z wielkiej tajemnicy.- Największa histeria związana z nocnymi bestiami już za nami. Teraz terroryści są na topie, więc większość staruszek na widok cieni nie będzie popadać w panikę. \
Odsunął się od dziewczyny i uniósłszy kciuk do góry rzekł.-Zobaczysz, będzie spoko.
Po czym dodał.- To na jakie żarcie masz ochotę. McDonalds, Pizza hut ?

Zamknięta przestrzeń pojazdu, pasy, oraz koncentrowanie się na drodze nieco utrudniały ucieczkę przed naruszaniem jej prywatnej przestrzeni. Jednak ostateczny temat pozwalał mieć nadzieję na nie zredukowanie całej rozmowy do freaków.
- Donald. Na pizze trzeba by czekać za długo. -


-Ok... ponoć mają tam nowy zestaw. McWieśniak czy jakoś tak.- rzekł w odpowiedzi J. i spojrzał na dziewczynę dodając.- Założymy się, kto więcej zje?

I tu ją zaskoczył pozostawiając w niepewności. Wcale nie chodziło o strach przed przegraną, ale o sam odbiór jej możliwości przez nowo poznanego. Wszak zwykle takie konkury odbywały się w zadymionych mordowniach z widzami w stanie pozwalającym na wciskanie prawie-prawd.
- No możemy spróbować, może nas Rock za rachunek nie zabije. Tylko jak się obfutrujesz to trzeba cię będzie z powrotem do samochodu wtaczać. -

-Spoko... jem na własne ryzyko, jak każdy. - mruknął J. po czym dodał. - A ty mi nie wspominaj o kaloriach i o tym ile utyjesz po tym posiłku. Zresztą pewnie i tak je zbijesz na porannym joggingu. Nagrodą niech będzie...hmmm...przegrany robi za tłumacza babciom, że ten cień który widziały, to na pewno nie jest nocna bestia. Co ty na to?

Warunek był w zasadzie nie do zaakceptowania bo cały wic w tych konkursach polegał na przegraniu z czołówką by po chwilowym współczującym zainteresowaniu tłumu dać się przyćmić finiszującym gwiazdą pojedynku. Tu nie miało być zagłuszającej wszystko widowni pełnej magicznie wpływających na ostrość wspomnień procentów. Nie było też czołówki której można by ustąpić. Jeden na jeden przy pełnej świadomości walczących. Zawsze jednak można było ugrać coś pomiędzy.

- Stoi. Ale skoro ja prowadzę to ty dogadzasz babciom do północnego pojedynku. -

Cóż oby mogli do nocnej przekąski usiąść nie napotkawszy żadnej leciwej niewiasty.
 
carn jest offline  
Stary 27-04-2010, 22:09   #527
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Środa, 17.X.2007, Hell's Kitchen, godz. 21:05


Kenneth prowadził ostro, niespokojnie - jak zawsze, gdy był czymś podekscytowany. Opowiadał o niekończących się rozmowach, które musiał przeprowadzić, by dowiedzieć się czegokolwiek; o lumpach, trampach, bezdomnych, których spotkał, typach brudnych i malowniczych. Wybiegał w przyszłość, szkicując plany cyklu reportaży o nocnym życiu Nowego Jorku, rozważał wciągnięcie w projekt, pracującego w telewizji Tommy'ego, co pozwoliłoby mu wyrwać się z białych ram Timesa, zaraz jednak wracał do celu ich wycieczki i wytyczał kolejne cele. "Galeria strachów" - wywiady i felietony jego autorstwa, zdjęcia, trochę historii miasta a to wszystko osadzone w kontekstach antropologicznych i kulturoznawczych. Wszystko o lękach, strachach i duchach nawiedzających mieszkańców Miasta Mostów. Szczerzył zęby, łypał na nią spod brwi, jakby zapraszając ja do zabawy, podpuszczając, drażniąc, ręką opartą na kierownicy wystukiwał rytm jakiejś piosenki, której nie rozpoznawała, prawie wjechał na hydrant, gdy za bardzo skupił się na swoim monologu. Był w swoim żywiole - wiedział więcej, widział cel, do którego zmierzali, kontrolował sytuację, mógł sypać pomysłami i anegdotami. Willhelmina przyłapała się na tym, że uśmiecha się do niego. Tak, miał w sobie wiele uroku, pomimo nuty samozadowolenia w głosie, błysku wyższości w oku. Wizjoner, żongler słów. Oparła głowę o zagłówek i odwróciła twarz ku ulicom migającym za zniekształconą drobnymi kroplami deszczu szybą. Wsunęła dłoń do kieszeni kurtki i zacisnęła palce na małej fiolce po lekarstwach, w której wciąż skrzyła się przywołana w mieszkaniu iskra czystego ognia. Zastanawiała się na ile świadomie tworzył alternatywy, które mogłyby odciągnąć jej zainteresowanie od spraw związanych z Wydziałem. Na ile była to faktyczna próba znalezienia jakiegoś rozwiązania dla istniejących problemów, a na ile zdobycia kilku dodatkowych punktów w ich sporze.
Doskonale wiedziała, że Kenneth uwielbiał wygrywać.
Tak jak ona.

Nie wiedziała jednak, co powinna zrobić, jak daleko się posunąć. Bo w zasadzie kim była, żeby bronić mu czegokolwiek? Osobistym cenzorem rzeczywistości? Pieprzonym strażnikiem wydumanej tajemnicy? Jej nikt nie wydzierał z rąk wiedzy o istnieniu magii, nikt nie stawał jej na drodze, nikt nie zabraniał dostępu do prawdy. A jednak ściska teraz w dłoni iskrę, rozważając, czy powinna już teraz zniszczyć film znajdujący się w jego aparacie, czy już teraz powinna zabezpieczyć się... Skrzywiła usta, oparła łokieć na framudze okna, a policzek na dłoni. Nie "się", doszła do wniosku. Nie o nią chodziło, ale o Wydział. O zabezpieczenie interesu Wydziału, któremu zależy na dyskrecji. Nie mogła pozwolić mu na zdjęcia, które kolejnego dnia ukazałyby się w gazecie. Nie mogła pozwolić mu na przyłapanie jej na czarach. Ale... ale gdyby zobaczył coś to może...
<Tylko naiwny wierzy w wybaczenie głupca, którego okłamano> - syknął karin, a ona drgnęła gwałtownie.
- Spoko, spoko - Kenneth poklepał ją po kolanie, błędnie interpretując jej nagłe poruszenie. - Niedługo będziemy na miejscu.

Pokiwała z roztargnieniem głową. Tak, okłamywała go na swój sposób od blisko czterech lat. Nie wprost, ale przemilczając, pomijając, pozwalając mu opacznie rozumieć pewne sprawy. Ale jak miała mu powiedzieć? Ambitnemu reporterowi z misją do uświadamiania społeczeństwa, który najlepiej czuł się w oswojonej przez naukę i technikę rzeczywistości. "Kochanie, czy mógłbyś podać mi sól? A tak w ogóle to jestem magiem a to mój karin". Każdy sposób, o którym myślała przez te wszystkie lata brzmiał absurdalnie, całkowicie nie na miejscu, gdy patrzyła na twarz męża, który chciałby zedrzeć każdy woal, za którym kryła się tajemnica, oświetlić każdy z kątów, gdzie zalega ciemność i duchy latarnia rozumu i bezlitosnej logiki. Tam gdzie jej świat był światem cieni, jego był przestrzenią światła i ostrych kontrastów.
Nie miała pojęcia jak przeciągnąć go do swojego.


* * *


Nie wiedziała czym jest stojące przed nią zwierzę. Z którego wyłonił się mitu, który paradygmat go stworzył? Nie wiedziała. Nie był jednak wilkiem, nie był także wilkołakiem. Willhelmina wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, rozgrzany ciepłem jej ciała gwizdek boleśnie wgryzał się w zaciśniętą dłoń. Pies, "tylko" pies. Czemu nie atakował? Komu służył? Czy to był jego teren? Nie wiedziała. Był jednak przeżarty ciemnością. Gdyby mogła, okazałaby całą swoją frustrację, niepokój i złość na swoją bezradność, zwymyślałaby Kennetha za samą jego obecność, która wiązała jej ręce skuteczniej niż policyjne kajdanki.

Widziała, jak stojący dwa kroki przed nią Kenneth sięga po zawieszony na szyi aparat. Pies warknął cicho, zwinął się w miejscu i ruszył w głąb ciemnej, wąskiej uliczki. A reporter za nim. Jak jakaś postmodernistyczna wersja Alicji podążającej za białym królikiem.
Jej prywatny mąż-idiota.
Patrząc na jego plecy wiedziała, że później przyjdzie czas na analizowanie podjętych decyzji, tego, co uczynione i tego, co zaniechanie. Na wstyd i wyrzuty lub niechcianą satysfakcję . Później. Gdy będzie już bezpieczny w swoim świetle, z dala od jej ciemności.

- <Karin> - warknęła cicho, gniewnie.

Pojawił się, nim skończyła wymawiać arabskie słowo. Gwałtownie, równie niespokojny jak ona sama, jej cień zwinął się, zafalował, zmienił kształt, dopasowując do niego.
<Daj mi!> - wrzasnął. - <Pozwól!>
Szarpał się, rwał, zwijał, gdy ona sama ruszyła z miejsca.
Zgodziła się bez namysłu.

- <Idź.>

Skręciła i wbiegła w ciemną bramę i otwierające się za nią podwórze. Słyszała echo szeptu swojego karina, który splótł się z karinem Kennetha perswadując, przekonując, kusząc. Powinien przecież zawrócić, poczekać na przestraszoną żonę przy samochodzie. Zaniedbał, naraził na niebezpieczeństwo, nie zaopiekował się nią. On silny, on dominujący, on opiekuńczy. Przecież to był ukryty cel polowania na nocną bestię, prawda? Podziw w oczach Willhelminy. Jej wdzięczność, jej strach, który sprawił, że uciekła. Jej krzywda będzie jego winą. Powinien zawrócić. Poczekać. Poczekać. Zawrócić...

Usłyszała pełne irytacji przekleństwo, kopnięty ze złością kubeł na śmieci potoczył się z przenikliwym, metalicznym brzękiem po ulicy.
Posłuchał. Zawrócił.

Wróci teraz do samochodu, będzie zmartwiony niż zły. Rozejrzy się w pobliżu, sięgnie po telefon i postara się zadzwonić do niej. Po drugim, trzecim telefonie zorientuje się, że prywatny telefon zostawiła w kieszeni na przednich drzwiach jego samochodu. Sklnie ją przez pocztę głosową i zacznie szukać jej służbowego numeru. Zadzwoni ponownie, ale ona nie odbierze. Długi sygnał i konieczność czekania odmieni proporcje zmartwienia i złości, nałoży na nią winę za jego stracone szanse.
To wszystko później.
Teraz ważne było, że on był bezpieczny, a ona miała wolne ręce.

Prawie potknęła się o porzucony worek ze śmieciami, przeskoczyła nad nim, wypadła z podwórza drugim wjazdem. Karin wrócił do niej wraz z kolejną falą adrenaliny, gdy ponownie zobaczyła przed sobą czarny kształt, gdy przez własne bicie serca i głośny oddech, usłyszała tarcie pazurów o nierówny asfalt. Oddalał się.
<Spalgospalgoprzyzwijogieńispalgospalgospalgoniech spłonieipłoniewciemnościjakspadającagwiazda.>
Nie zadała sobie trudu, żeby odpowiedzieć jego nieustającemu szeptowi.

Skręcił, ona za nim. Kolejna ciemna i cicha uliczka. Kałuże, stare, porozrzucane śmieci, odrapany tynk, porozrzucane z rzadka latarnie oświetlające wszystko mdłym, zduszonym światłem. Sięgnęła do kieszeni kurtki po papirus, potarła palcami niebieskie linie wzorca, nie przerywając biegu wyszeptała zaklęcie. Zacisnęła dłoń, zamykając pomiędzy palcami błękitniejące linie, uwalniając czar.
Sekundę później zaciska usta w wąską, białą kreskę

To było jak wejście w inny świat wypełniony żywą ciemnością. Odciski i echa obecności ciemnych duchów-demonów, zapach palonej skóry, echa dawnych krzyków, metaliczny smak gotowanej ludzkiej krwi ponownie rozchodzi się po języku. Płynne powietrze ociera się o skórę jak chłodna skóra węża, przywołuje dreszcze. Zwalnia, gdy pies zatrzymuje się i wbija w nią gorejące oczy. Na tle wibrujących pasm ciemności, otoczony mroczniejącą zielenią jest trzykrotnie większy niż w postaci normalnego psa. Barghest. Rozwścieczony barghest. Karin milczy zaniepokojony, gdy Willhelmina próbuje ocenić stojące przed nią niebezpieczeństwo. Cztery i pół do sześciu w skali Chemla. Oblizuje spierzchnięte wargi. Mitologia celtycka, legendy angielskie. Powinna rozpoznać go wcześniej. Niewiele wiadomo o jego rodzaju. Pojawiający się jedynie nocą pies-goblin. Pojawiający się i znikający. Wie, że niedaleko jest cmentarz, linie magii sugerują umiejscowiony tam splot. Wie, że jeśli ciemność wzmacnia go, to tam będzie silniejszy nawet niż teraz. Niż tutaj. Przełyka ślinę. Czuje delikatny ciężar telefonu w kieszeni spodni. Tak łatwo byłoby zadzwonić do Liu Phang Longa, który razem z partnerem miał wyznaczony na tym terenie patrol. Pięć sekund, kilka słów... Uwierzyłby jej. Spotkali się już wcześniej przecież, przy prowadzonej przez Demario sprawie Czerwonego Smoka. Powinien ja pamiętać, bo ile w końcu Angielek współpracuje z Wydziałem? Łatwo byłoby wezwać pomoc, gdyby nie bała się poruszyć. Nie wiedziała co zrobi barghest. Ucieknie? Zaatakuje? Ile jest prawdy w opowieściach, że kto ujrzy piekielnego psa, umiera? Nie wiedziała. Ale Kenneth go widział, a jeśli teraz nic z nim nie zrobi, to wyruszy go szukać ponownie...

Nie chce z nim walczyć, ale nie może też go wypuścić.
Tak, to troska, to niepokój, lecz także wiele dumy, ciekawości, ekscytacji.

Przerywa bezruch, nie odrywając oczu od widocznego w ciemności cielska. Dwa kawałki pergaminu z wzorcami czaru, które przygotowała z myślą o Kennethcie, iskra czystego ognia uwolniona z roztrzaskanej fiolki będą musiały wystarczyć na początek.

- Bismillah ir-Rahman ir-Rahim. Bismillahi alladhi la yadurru ma`a ismihi shay’un fi al-ardi wa la fi as-sama’i wa huwa as-sami`u al-`alim - pewnie, bez wahania recytuje jedną z islamskim du'a, pieczętując podwójny krąg czterema imionami Allaha. Al-Qabid. القابض. Ograniczającym. Al-Dżabbar. الجبار. Niepokonanym. Al-Muhajmin. المهيمن. Strażnikiem. I An-Nur. النور. Światłem, ktore rozrywa ciemność nocy. Powietrze drży i wiruje pomiędzy nią a barghestem, drży i wiruje przyzwany eter. Roznieca iskrę, przyzywa ogień, wplata w krąg wzmacniając go jasnością. Ogień pustyni. Ogień polowania. Ogień ratunku. Tatuaż na brzuchu rozkwita kwiatem gorącego bólu. Drobne skry pełzają po jej skórze, tańczą po liniach czaru oplatając demonicznego psa dodatkową, ciasną siecią symboli i znaków. Ponowne zapieczętowanie scalające wszystkie warstwy jaśniejącej w półmroku sfery. I jeszcze jedna. Wygładza linie, nagina wolą, na zmiennej melodii głosu płyną słowa kolejnej inkantacji, kolejnego przyzwania. Kolejna płaszczyzna tymczasowego więzienia, przywierająca do jego aury, dopasowująca się do jego kształtu, kotwicząca go w tym miejscu i w tym czasie. Magia tańczy po jej ciele, przepływa po czarnych liniach tatuaży, które drgają, zwijają się w rytm kolejnych słów. Czuje dotyk karina na ramionach, gorące tchnienie, słyszy szum przesypującego się piasku. Powietrze pachnie ozonem, dymem i rozgrzaną na słońcu skórą. Widzi ciemność obejmującą jej aurę, wgryzającą się w ciepły, pulsujący blask smugami czerni. Widzi inkluzje magiczne w przestrzeni, odbijające się echami, jak małe wiry na spokojnej tafli wody i dopasowuje do nich kształt słów, kształt czaru. Gdy kręgi wibrują - wypełniają jej uszy czystymi nutami, odbijają się na skórze nienazwanym dotykiem - kończy czar, gotowa w każdej chwili wzmocnić pieczęcie lub utworzyć nowe.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 03-09-2010 o 22:59.
obce jest offline  
Stary 28-04-2010, 22:08   #528
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Środa, 17.X.2007, Hell's Kitchen, 22:13


Błędy...te rzucają się najbardziej w oczy. To nie życie przemyka przed oczami w chwili śmierci, to błędy które się popełniło.
Powinna była zadzwonić...
Magia to potężna moc...ale nie szybka. Gdy ona splatała pospiesznie krąg, barghest zaatakował. Jego postać momentalnie wtopiła się w cień, by po sekundzie pojawić się obok niej.
Z dala od kręgu w którym planowała go zamknąć. W kręgu który zamknęła. Ale bez stworzenia, które umknęło z niego w ostatnich sekundach. Tylko kilka sekund zabrakło Willhelminie...tak niewiele, a jednak tak dużo.

Nie doceniła go. A przecież wiedziała, że nie jest byle bestią. Barghest nie czekał aż skończy pieczętować krąg. Jak każde zwierzę zapędzone w kozi róg, zaciekle atakował.
Powinna była wziąć to pod uwagę.

Barghest przy Willhelminie, w niewielkim stopniu przypominał już psa.
Pysk demoniczny, a może nieco nietoperzowaty, przednie łapy na pół ludzkie.


Bestia zaatakowała, rzucając się kobiecie do gardła. A Willhemina odpowiedziała na ten atak tworząc krąg ochronny. Szybka inkantacja miała ją uratować, a zawiodła. Stwór przedarł się łamiąc jej barierę, jak szklaną taflę. Potężne szczęki zacisnęły się na przedramieniu Willhelminy, którym w najprostszym odruchu ochronnym...odruchu starym jak świat, osłoniła szyję. Potężne szczęki zacisnęły się na ręce, masywne ciało powaliło angielkę na ziemię.
Oddech barghesta był grobowy...spojrzenie przepełnione gniewem i nienawiścią. Świecące, czerwone... ale ból jaki Willhemina czuła nie był silny, dzięki środkom przeciwbólowym jakie wcześniej zażyła.
Ostatnią deską ratunku był karin... Ruszył do ataku i zmusił bestię do pojedynku jaźni.
Umysł Willhelminy wypełniły odpryski tej walki. Czuła wszechogarniającą furię stworzenia, czuła jego wrogość, niechęć i... strach. Barghest nie chciał tej walki, nie chciał atakować. Wolał aby zostawić go samemu sobie. Willhelmina czuła to.
Dwie ścierające się siły, wole ... jej karina i stworzenia toczyły tytaniczny bój. I czasem wydawało się, że karin Willhelminy przegrywa.

Jednak... nagle barghest zwolnił uścisk, na ręce kobiety i w głowie angielki pojawiły się uczucia obce. Uczucia dające się ująć w słowa: „ Nie nadszedł jeszcze twój czas, więc nie podążaj za mną.”
Stwór odskoczył, i ponownie zmienił postać na mniej rzucającą się w cieniach nocy i bardziej mglistą.


Czerwone oczy patrzyły przez chwilę gniewnie, z rozmytej sylwetki, po czym stwór pognał w mrok nocy.
Obolałe plecy i zakrwawiona lewa ręka...tępy ból, jutro będzie silniejszy. Tatuaż na przedramieniu szczęście przetrwa. Magia jest jego częścią więc się odtworzy. A Kenneth będzie triumfował. Jego żona poszła samotnie i wpakowała się w kłopoty, których mogłaby uniknąć, gdyby została przy samochodzie, gdyby go posłuchała, gdyby zachowała się tak jak powinna przykładna żona. A nie uparcie manifestowała swą niezależność od niego.

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, rewir Phila i Olafa 20:10



Jazda była spokojna... Początkowo Phil nastawiał się na walkę z nieznanym zagrożeniem w postaci wilkołaka, albo dwóch. Ale z czasem głównym wrogiem McNamary stała się nuda.
Nic się nie działo. Ot kolejny spokojny patrol. Jeżdżenie po mieście, wypatrywanie kłopotów.
Parę razy przejeżdżając bardzo blisko, swą obecnością spłoszyli podejrzane towarzystwo.
Poza tym było spokojnie. Olaf okazał się flegmatycznym i spokojnym mężczyzną... żółwiem z natury. Żółwiem o staromodnych upodobaniach.


Dość szybko przestawił radio, na stację Radio Classic. I po chwili w radiowozie pobrzmiewały kawałki z lat 20 –tych, 30-stych... etc. Z nieśmiertelnym Sinatrą na czele.


Jakoś jego muzyka pasowała do tego miasta. Zwłaszcza teraz w nocy. Gdy splendor „Big Apple” rozbłyskiwał setkami neonów i reklam. I tak upływały minuty, godziny...

Czas biegnie zawsze tak samo, ale jego postrzeganie bywa różne, w zależności od sytuacji.
W tej chwili czas dłużył się Philowi niemiłosiernie. Stagnację Phila przerwało wezwanie.
-Na rogu 70th ave i Kessel street widziano nocną bestię. -
-Forest Hills, nasz rewir. –
podsumował flegmatycznie Olaf i szybko skręcił. Był nieco zabawny w działaniu. Mimo, że przyspieszył ruchy to jednak nadal miał spokojne i nieco znudzone spojrzenie i... nadal jego działania wydawały się blade i takie... bez życia.

Świadkiem nocnej bestii, był murzynka nieco przy tuszy o imieniu Rianna Cole.


A miejscem zdarzenia było Forest Hills, obszar Nowego Yorku w którym zamieszkiwała wyższa klasa średnia. Obszar pełen domków jednorodzinnych w różnym stylu.
Olaf zaczął przesłuchiwanie od wypowiedzi.- Proszę się uspokoić i powoli powiedzieć co się stało.
A roztrzęsiona kobieta zaczęła dukać. Z jej jąkania udało się ustalić, że wyszła wieczorem z psem na spacer. I zauważyła jakiś cień śledzący ją, ruszyła więc szybciej...a cień podążył za nią. I wtedy jej Knuddles...znaczy pies wyrwał się z ręki i pognał w kierunku cienia. I wtedy cień skręcił w boczną uliczkę, Knuddles pognał za nim głośno ujadając. A ona zadzwoniła. I tu zaczęły się błagania o ratowanie jej psiuni.

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, rewir J. i Amy 22:20



Życzenia czasem się spełniają. O dziwo... ku zaskoczeniu Amy, radiostacja milczała jak zaklęta. Spanikowane staruszki chyba zastrajkowały, bo żadna nie zamierzała napastować Amy i jej tymczasowego partnera skargami i przerywać im słuchania AC/DC.


A w przypadku J. dodatkowo udawania solówek na nieistniejącej gitarze. Jazda po ulicach w rytmie heawymetalowej muzyki nie było taka zła. Po kilku przesłuchaniach zaś J. zaproponował konkurs w odgadywaniu tytułów piosenek na podstawie fragmentów tekstów.
I tak do 22:00...Bo wtedy J. wysunął kolejną propozycję.- Co będziemy czekać do północy? Tu w okolicy jest McDonald. Zróbmy już teraz nasz mały konkurs.
I rzeczywiście był...


- Nie musimy czekać do północy, Amy. Nikt nie jest tak drobiazgowy, by sprawdzić o której dokładnie udamy się na żarcie. O ile zjemy tylko raz na koszt podatników.- kusił J. , a Amy zdawała sobie sprawę, że po raz kolejny może ulec jego kuszeniu. Tym bardziej, że stronę J. wziął żołądek Walter burcząc „marsza żałobnego”.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-04-2010 o 17:43.
abishai jest offline  
Stary 09-05-2010, 19:06   #529
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, rewir J. i Amy 22:20

Jegomość był podejrzany. Bardzo. Nie dość, że ją podpuszczał. Do tego coraz jaśniejszym było, że chce ją poniżyć publicznie dążąc do tak zwanego pojedynku o coraz wcześniejszej orze, co oczywiście oznaczało więcej ludzi w przydrożnej jadłodajni. To jeszcze wyglądało na to, że może mu się udać.

- Niech będzie. Niech będzie. -

Poddała się przegłosowana dwa do jednego.

- Pewnie od tygodnia szykowałeś się na ten pojedynek pogryzając jedynie celulozę i teraz twe wygłodniałe wnętrzności nie mogą się już doczekać. -

Raczyła zdemaskować podstępnego oponenta nim dobrze dane było mu się nacieszyć jej przyzwoleniem na kulinarne zabawy.

- To co proponujesz jako podstawowy punkcik naszego starcia? -


-Nie... ale nie jadłem obiadu. Znaczy próbowałem jeść, ale że go przypaliłem... rozumiesz? - zaczął tłumaczyć się J., po czym dodał konspiracyjnym tonem.- Jak cię zaproszę na kolację do mnie, to radzę wybrać ci jakieś inne miejsce. Jestem żałosnym kucharzem.
Po czym wybuchł śmiechem. By po chwili dodać.- Nie wiem. Na co masz ochotę? Cheeseburgery, Hamburgery?


- Cheesburger. Przynajmniej widzisz, że dostajesz plasterek sera zamiast nadszarpywać swą przenikliwość w poszukiwaniu "dodatków" na ogół będących aż jednym półprzeźroczystym plasterkiem ogórka. -

Nie odpuściła meritum rozmowy by wdać się w dyskusję na temat zdolności kulinarnych współpatrolowca. Głód potrafi zmusić do zjedzenia bardzo podejrzanych rzeczy, A co do samego gotowania... Cóż Amanda wiedziała jak wygląda mikrofalówka. Była bezbłędna w zgrabnym przygotowaniu potraw w stylu "dolej wrzątku". Oraz, o ile zdążyła już coś przetrącić, była zdolna do stworzenia nieprzekombinowanych kanapek. Były to umiejętności wystarczające do przeżycia, gdy nie dostawała gotowego obiadu, ale nie pozostawiały wiele pola do manewrów dla "rozmów o".

- Jakie przyjmujemy rozwiązanie jeśli coś postanowi przerwać nam przed szczęśliwym zakończeniem starcia? -

- Kto w danej chwili zjadł więcej, lub zawieszamy pojedynek na czas interwencji i wracamy do rozgrywki po.- J. zaproponował dwa warianty.

- To brameczka numer dwa. Podobno miało być kto więcej a nie kto szybciej. -

Zaparkowała pod Maciem i wrzuciwszy broń długą do bagażnika, by nie kusiła potencjalnie włóczącego się po okolicy "kwiatu" młodzieży, ruszyła ku przeszklonemu budynkowi nie czekając na jakieś zupełnie nie stosowne otwierania drzwiów i takie tam.

- Jako, że to twój lokal to ja idę po pierwszą transzę, a ty walczysz z formalnościami. -

Rozdawszy zadania zabrała się za pozyskiwanie dwóch półlitrowych coli, tuzina rzeczy wiadomych i pojedynczego czekoladowego shakea by zająć się czymś do powrotu MakChikena.

-Ok.- rzekł J. A Amy bez problemu zakupiła ilość jedzenia, które zadowalało trzech przeciętnych wielbicieli junk foodów. J. dość szybko wyplenił robotę papierkową, więc gdy jego tymczasowa partnerka wracała z jedzeniem, rycersko do niej podszedł, próbując odciążyć ją od przenoszonego "towaru".

- No, no. Pięć metrów z półpusta tacką jeszcze przeczłapię nie wywołując żadnej katastrofy w ruchu lądowym, chyba, że dalej będziesz mi "pomagał". -

Dotarłszy do nie nadmiernie oddalonego od lad stolika, acz osłoniętego przed obsługą dyskretnym filarkiem zabrała się za rozdzielanie napojów i walkę z mlecznym aperitifem.

- To czym się zajmowałeś przed ugrzęźnięciem w Trzynastce? -

-Cóż.. studiowałem.- rzekł w odpowiedzi J., wzruszając ramionami.-Wieczny student był ze mnie. Potem ojcu skończyła się cierpliwość.
Spojrzał przez okno dodając.- Potem...ech...wiele się działo. Na końcu wylądowałem w trzynastce.
Spojrzał na Amy.- A co ty robiłaś?

- Ja? Ja kończę drugiego burgera. Już zostajesz z tyłu. -

Ostentacyjnie poskłądała pusty papierek i ułożyła na zakładkę z swym poprzednikiem.

- Dwa. -

Zaznaczyła.

- Wiesz, Akademia, zaplecze, potem tu. Nic ambitnego. -

J. zaczął szybko wpychać w siebie burgery by wyrównać. I mówił z pełnymi ustami .- Jashne jashne... gruhnt to lhuzik i wyghodne bhuty. Zahwsze to powtharzam.

- I niestrawność. Jeśli na pusty brzuszek robisz takie rzeczy pojedynek będzie dość krótki. Zjeść znaczy wepchnąć i tak ma zostać, a nie trasa dwukierunkowa i to jeszcze od strony podporządkowanej. -

Podzieliła się dobrą radą.

- Jak wytrzymujesz to całe wokół wydziałowe halo? Wcześniejsza emerytura po pięćdziesięciu sprawach z obowiązkowym schorzeniem psychicznym wydaje się dość odpychająca...

Chłopak łyknął coli.
- Eeee tam. Na studiach widziało się gorsze rzeczy. Na przykład pięćdziesięcioletnią profesorkę posuwaną przez kumpla w pokoju nauczycielskim. Po takim widoku...- rzekł J. wzdrygając się na samo wspomnienie. -... żaden potwór ci niestraszny. Wierz mi. Poza tym, po co się martwić emeryturką w tak młodym wieku?

- Trzeba dożyć, a okoliczności są mniej niż sprzyjające? -

Zapytała retorycznie kolekcjonując kolejne opakowanie.


- Myślisz, ze z cała tą wiedzą cię stąd wypuszczą? To już jak wyrok następne 30 lat codziennie Trzynastka i to jak dobrze pójdzie. W końcu większość spraw to i tak ślepe uliczki. -

Pozwoliła sobie na zarażanie swą wizją rzeczywistości kolejnej osoby.

- To ty nie wiesz. Odbyta służba chroni przed D.D.U.W. Nie mogą cię oficjalnie capnąć. A wszystko jest gorsze od przymusowego woja.- rzekł z pełnym przekonaniem, acz cicho J. Sięgnął po chusteczkę i starł z kącika ust Amy resztki cheesburgera.- Taaa... jeśli trzynastki nie lubisz, to DDUW uznasz za piekło.

To właśnie było najgorsze w facetach. Zamiast trzymać się konkretów zostawiali jedzenie i przerywali gadkę w pół zdania by się do niej przylepić.

- Aleś ty przytulaśny. Zamiast cudować opowiadaj o tym DDUW. Może będzie to ciekawsza alternatywa... -

- Ładniutka jesteś...- odparł żartobliwie J.- Co prawda wszystko jest ładniejsze od mojego partnera. Ale... ty naprawdę jesteś śliczna. W taki drapieżny sposób.
Po czym dodał wesoło.- Jaki byłby ze mnie facet, gdybym nie poflirtował choć trochę ? Gej chyba.
Po czym zabrał się za pałaszowanie swojego burgera trzymając Amy w niepewności przez kilka chwil. Aż wreszcie zjadł go i rzekł.- To wojskowa agenda. Wydział broni eksperymentalnej.
Badają starożytne artefakty, księgi i takie tam...Ponoć trzymają w podziemiach Pentagonu arkę przymierza. Jednak to tylko plotki. Faktem natomiast jest, że... trzymają pieczę nad wszelkimi więzieniami dla nadnaturalami. I ponoć na nich eksperymentują. Ponoć też... -
tu schylił głowę w dół, i Amy się konspiracyjnie nachyliła.- Ponoć czasem porywają obywateli amerykańskich, którzy mają specjalne zdolności, a nie są po ich stronie...Czyli nie służą, lub nie służyli u nich lub w policji. Ponoć to plotki, ale... ja tam wolę w nie wierzyć.
Spojrzał w oczy Amy dodając bardzo cicho.- A chcesz poznać jeszcze jeden sekret?

Odsunęła się na wszelki wypadek.

- Jesteś freakiem, i boisz się, że cie tam zamkną? -

Zapytała w swym mniemaniu retorycznie.

- Może tak, może nie.- odparł J. mrugając zawadiacko okiem. Wzruszył ramionami dodając.- Po prostu nie lubię woja, z wzajemnością. Wiesz... mieliśmy ze sobą styczność, armia i ja.
Popił kolą i zaczął jeść kolejnego hamburgera.- Nie lubimy się nawzajem. Ja i wojsko.

- Pacyfista? I zdecydowałeś się na Policję? -

Nie pozostawała w tyle z przyswajaniem posiłku.

- Czym dla ciebie to jest różne od woja? Luźniejsza atmosfera? W woju tez można zapić. -

-Nie... żaden pacyfista. Głównie chodziło o dyscyplinę... i parę innych spraw.- rzekł w odpowiedzi J., wzruszył ramionami.- Ale dość o mnie. Może ty uraczysz mnie jakąś pikantną historią ? Albo jakąkolwiek historią.

- Pikantne to bywa tylko moje jedzenie. Do czasu zesłania tutaj życie biegło sobie spokojnym leniwym torem. No ale widać natura lubi równowagę więc trafia się pod opiekuńcze skrzydełka inspektora. -

Miała nadzieję, że nie będzie musiała wysyłać rozmówcy niczym umyślnego i nie da im siedzieć nad pustką tacką.

- I jak tam konfrontacje z freakami? Masz większy staż więc liczę na jakieś światłe i przydatne rady. Ja tu kibluję aż dopiero tydzień. -

-Różnie, różnie... wiesz trzeba być elastycznym i mieć bardziej doświadczonego partnera. Pod tym względem miałem szczęście.- rzekł J. wstając z tacką. Przez chwilę stał nad Amy i można by było sądzić że gapi się jej w dekolt, gdyby nie to że dziewczyna miała na tyle mizerny, że coś takiego nie byłoby możliwe. Wreszcie rzekł. - Trzeba być w sumie elastycznym. I zawsze mieć broń w pogotowiu. Nie ma co bawić się w strzały ostrzegawcze. A jeśli coś nie wygląda jak człowiek, to walić z wszystkiego co się da i mieć za plecami drogę ucieczki.
Spojrzał na tackę.- To ile brać?

Wreszcie rzekł powtarzając po sobie. - Trzeba być w sumie elastycznym.

Tuzinek na pół? -

Mimo radości płynącej z posiłku umysł małej detektyw ani na chwilę nie przestał analizować przypadkowych skrawków informacji. Delikwent nie zaprzeczył podejrzewany o freakowstwo. Do tego uparł się na tą elastyczność więc człowiek-guma jak nic. tak. Tak. Pewnie rząd specjalnie naświetlał radem komiksy z Fantastyczną Czwórką.

- Ogólnik w stylu strzelania do pliznołów to trochę mało.... -

-Nie ma podręczników do takich śledztw. W sumie, cóż... to temat na dłuższą rozmowę. Może po kinie?- rzekł żartobliwie J., po czym dodał.-To ja idę po hamburgery.
Zostawiając Amy, sam na sam z jej podejrzeniami. Wrócił po kilku minutach z nową partią burgerów mówiąc.-Jeśli myślisz, że dam ci fory tylko dlatego że jesteś fajną dziewczyną to się mylisz. Nie biorę jeńców.

- Nie bierzesz? Ulga. Bo zaczynało być strasznie. -

Zripostowała uprzejmie całkowicie pomijając jakieś niejasne szmery o kinach i tym podobnych.

- Zdaje się, ze na rozmowy mamy czas do rana co daje ci kilka dobrych godzin. Zamieniam się więc w słuch. No i skoro będziesz mówił będę miała większą szansę na dotrzymanie ci krok
u.-

Zaczął pałaszować swojego dodając.- No więc... jak są bohomazy na ścianach, to albo masz psychopatę, ale czciciela demonów. Zwą się różnie, ale sprowadza się to do tego, że zawsze mają jakąś upiorna kreaturę na swe zawołanie. Wtedy lepiej szybko i cicho podejrzanego unieszkodliwić, bo jak nie...to może być masakra. No i musisz mieć dobre stosunki w parze... partner w tym wydziale, to pierwsza pomoc. Zanim przyjedzie wsparcie, możecie liczyć tylko na siebie. Olaf jest pod tym względem spoko.

- Jak taki zawodowiec to może ci go podbiorę. Przynajmniej będzie znał tutejsze formularze. -

Rozmarzyła się nieco.

- A jak nasze prawodawstwo ma się do tych całych ... demonów? Nielegalni imigranci? -

Zakpiła z zabobonu.

- Bardziej szczury... wiesz. Pogadać z tym się nie da. Można tylko wytępić.- westchnął J., po czym dodał.- Olaf jest w porzo, tylko niezbyt ... lotny, jeśli wiesz co mam na myśli. Większość roboty i szukania śladów spada na mnie. Choć papierki to umie wypełniać.

- No to ideał mężczyzny. -

Wgryzła się w kolejną ciepławą kanapeczkę.

- Co tam jeszcze istotnego poza demonami i partnerami? -

Nie miała żadnych oporów przed zgrupowaniem tych rzeczownikó
w.

- Hmmm... no nie wiem. U Pavlicek można szukać rozwiązać, u Bjorgulf specjalistów. I jedni i drudzy ułatwiają zadanie.- mruknął w odpowiedzi J. dodając żartobliwie.- A ty mnie bezwstydnie wykorzystujesz, wiesz?

- Trzeba sobie radzić przy użyciu dostępnych zasobów. Poza tym dzięki temu czujecie się przydatni. - zawyrokowała - No chyba, że chodzi ci o konieczność noszenia kanapek od lady do stolika? -

- Oooo to... zostałem zredukowany do zasobów?- rzekł z wyrzutem w glosie J. Ze zbyt głośnym wyrzutem by można było potraktować jego słowa poważnie. Po czym dodał.- Widzę, że jeszcze się nie poddałaś. Ale spoko, trzeciej tacce nie dasz rady.

- Materiał jest zasobem. Praca jest zasobem. Wiedza jest zasobem. Reszta to tylko ozdobniki. - wzruszyła ramionami - Co do burgerków spokojnie zobaczymy jak będzie, tylko nie przesadzaj bo przegrawszy musisz się jeszcze dotaczać do progów tych niecierpliwiących się na twoje przybycie powabnych niewiast gotowych godzinami opowiadać ci jaki to ich Puszek jest zestresowany przez te ciągłe wycia koło śmietnika. -

-Taaa...uważaj, żebym to ja ciebie nie musiał pocieszać, po tym jak zaczniesz płakać na kaloriami z tych cheesburgerów.- odparł J. wciskając w siebie kolejnego burgera i popijając colą. Po czym zastosował chwyt psychologiczny.- Wiesz jakie one są tłuste?

- Dokładnie to nie. - zaczęła przekładać jedzenie z tacki na stół by dobrać się do kolorowej broszurki reklamowej - Ale jak sobie obrócisz te obrazki to po drugiej stronie masz tabelkę i możesz sobie sprawdzić. Proszę. -

Podłożyła mu zestawienia białek, tłuszczów, cukrów i innych strasznych rzeczy.

- Aż tak uważasz na cholesterol? -

Brnęła w swej ignorancji źle interpretując obiekt kalorycznej troski.

-Nie... ale wiesz. Zwykle jak kobieta trzyma linię, to strasznie się tym przejmuje. Kaloriami- J. raczej Sherlockiem Holmesem nie będzie. Gdyż wyraźnie zinterpretował chudość Amy za przejaw początków anoreksji.

- No cóż statystycznie jest przy tym po czterdziestce, matką trójki dzieci i na ogół Afroamerykanką, Kubanką albo Włoszką. -

Wzruszyła ramionami.

- Wracając do wykorzystywania. To co poza "demonami"? -


- Wyskakują różni nadnaturale, poza tym zdarzają się zwykli oszuści. Nie każde cudowne zjawisko... jest w rzeczywistości cudowne.- rzekł w odpowiedzi J. pałaszując kolejnego burgera. Po nim beknął. Wymruczał.- Sorka.- I dodał.- Zdarzają się naprawdę pomysłowi ludzie. Zwykle nic przy tym nie mamy do roboty. Ale w przypadku sekt pseudoreligijnych już tak. A wtedy? Ludzie mają zboczone pomysły, jak się zachłysną władzą nad wyznawcami. Poligamia, bywa najmniejszym wtedy problemem.

- Czy ja wiem. Alimenty muszą go potem zjadać. -

Po raz kolejny postawiła na szczycie pragmatyzm.

- To jak odróżniasz czarownika od miłośnika bohomazów na ścianach przy użyciu ketchupu i kurzej krwi z sztuki z supermarketu? -

- Hmmm... nie odróżniam. Chociaż...- tu J. się zamyślił po czym dodał.- Czarownik zanim zaatakuje zwykle macha rękami i coś tam mamrocze. Ten drugi wyjąc opętańczo rzuca się od razu z tasakiem na ciebie. Samo mazanie po ścianach kurzą krwią nie jest przestępstwem. Gorzej, gdy krew nie jest kurza, a na przykład... sąsiadki.

- A jak postępujecie z "nadnaturalami". - skrzywiła się na tak niepotrzebnie przekombinowanie określenie - Tylko oszczędź mi ogólników. Konkretny przypadek, konkretne rozwiązanie. -

- No. Aresztuje się ich.- krótko ujął J. nie wchodząc w szczegóły, tylko skupiając się na kolejnym cheesburgerze.

W odpowiedzi przewróciła tylko oczami pastwiąc się nad kolejną porcją mielonej wołowiny.

- Jednak tylko wasz podgatunek potrafi tak dosadnie robić wszystko co wypunktowało mu się jako niestosowne pół minuty temu. Zawsze tak odpowiadasz dziewczyną? -

-Częściej odpowiadam... Mam przy sobie prezerwatywy.- odparł żartem J., następnie dodał.- Poza tym... co tu dużo mówić. Nadnaturalność nie czyni człowieka wyjątkowym w świetle prawa. Ani nie czyni z niego zwierzyny łownej. No, chyba że trafisz opętańca... Powiadają, że jak demon zbyt długo w człowieku siedzi, to po jego wyrzuceniu zostaje już tylko pusta skorupa.

Wreszcie jakiś ochłap terminologii.

- Znaczy siem niebezpieczny jest opętaniec przed czy po demonie? -

- W sumie przed, bo po, to... warzywko.- wzdrygnął się J. jakby na wspomnienie czegoś paskudnego.

- Odnośnie warzywek... nie jesz? - wskazała ostatniego na tacce, teoretycznie przypadającego chłopakowi, burgerka.

- Zdarza się, że ktoś dostaje stąd przeniesienie na normalny wydział? -

Zamierzała wykorzystać to źródło informacji aż do dna.

- Nie.- odparł J. krótko sięgając po kolejnego burgerka z wyraźnym trudem. Chłopak długo już nie pociągnie.

- To co? Kapitulujesz? Zbierz się na męską decyzję i poddaj pole bo jak przesadzisz i spróbujesz zapaskudzić mi dywaniki to do rana będziesz biegał za autem. -

Poinformowała go w ramach uprzejmego ostrzeżenia.

- Czy wolisz brnąć w zaparte i mam iść po kolejną tackę? -

Nie czekając na białą flagę zwlekła się z stołeczka i poczłapała po kolejny tuzin z gratisową torba "na wynos". Szkoda by było zmarnować taką okazję na śniadanie na koszt podatników.

Gdy wróciła J. miał spojrzenie pobitego boksera.
-Dobra, dobra. Poddaję się, choć jeszcze parę mógłbym zjeść. Ale nie będę cię stresował. - mruknął J. wyraźnie niezadowolony z sytuacji, starając się za wszelką cenę ratować reszki męskiej dumy. Westchnął po chwili popijając ostatniego burgera colą. -Swoją drogą, nie mamy o czym gadać, tylko o pracy?

- Bo jesteśmy w pracy? Staram isę nadrabiać braki w wiedzy korzystając z twojego doświadczenia. To aż tak nieobyczajne wykroczenie? -

Zabrała się za nadprogramowego burgerka by z pozornymi oporami przypieczętować swoje zwycięstwo nie tylko o czekoladową przystawkę.

- Jak nie praca to co nam pozostaje? Prawdopodobnie mieszkasz sam, bo inaczej nikt nie dopuścił by cię do kuchni. Bez szału z standardem, bo inaczej sam byś się do kuchni nie wysłał. Wypunktowałam, że raczej nie porozmawiamy o gotowaniu? Muzyka podobna, ale rozminięta, bez fanatyzmu po żadnej ze stron. Za kinem nie przepadam, o innych teatrach nie wspominając. To jaki zaproponujesz nam temat? -

Oczekując światłej riposty pakowała dobytek przygotowując się do powrotu na szlak.


- To ty jesteś taką świetną kucharką ?- spytał znienacka J., po czym dodał.- To że nie umiem gotować, nie znaczy że nie lubię dobrze podjeść.

- Gdybym była taka mocna w kuchni skusiła bym się na udzielenie ci kilku prostych i cudownych porad ratujących stan twych kulinariów. -

Popatrzyła na niego wymownie.

- Dużo ich w mych wypowiedziach usłyszałeś? Zbierajmy się ku wehikułowi. Może nocne powietrze poprawi ci samopoczucie. -

Wtoczyła J. do samochodu. Pogmerała trochę w bagażniku by przerzucić manstoppera w bardziej prywatne miejsce, by w końcu na powrót objąć stery pojazdu układając przy tym papierową torbę za siedzeniem J'a, w dostępnym sobie miejscu. No to jeszcze tylko raptem aż trzy piąte patrolu i wreszcie weekend.
 
carn jest offline  
Stary 09-05-2010, 22:39   #530
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Czw, 18 X 2007, Murray Hill 34, 10:00

- Chyba powinniśmy pogadać z tymi sąsiadami, może będą w stanie powiedzieć coś sensownego - zagadnęła Vi wychodząc z sypialni.
Chris jeszcze przez dłuższą chwile przyglądał się kręgom, jakby oczekiwał, że znajdzie w nich jeszcze jakąś odpowiedź. Jakby wyrwany ze snu spojrzał na swą partnerkę i pokiwał głową.
- Dobry pomysł... Rozdzielamy się? Powinno nam to szybciej pójść
- Jak wolisz
-To ja zacznę z parteru- zaproponował Chris i pożegnawszy Julie ruszył w dół, by zapukać do pierwszych drzwi.
No to ja zacznę od góry - rzuciła na odchodne dziewczyna, bardzie do siebie niż do swojego partnera.
Szybko zostały otwarte i w drzwiach stanęła czterdziestoletnia kobieta o twarzy pokrytej siateczką zmarszczek , papilotach w ciemnych włosach i ćmiącym się niedopałku papierosa w kąciku ust. Zmierzyła Chrisa wzrokiem i poprawiając szlafrok spytała.- O co chodzi?
-Witam jestem detektyw Dawkins z Nowojorskiej Policji- przedstawił się detektyw pokazując odznakę. - Chciałbym zadać pani kilka pytań.
Kobieta przyjrzała się odznace, po czym spojrzała na detektywa mówiąc.- To pytaj pan.
-Czy zna pani Kurta Knutsena ?
-Tak, a bo co? Nabroił coś? Ja zawsze wiedziałam, ze coś takiego się stanie. Cicha woda brzegi rwie. Jest księgowym mafii?- kobieta zaczęła powoli snuć własną spiskową teorię.
- Nie, nic o tym nie wiemy- zapewnił pospiesznie Chris, zastanawiając się czy wspomnieć, że jest zamieszany w śmierć 3 osób... w makabrycznych okolicznościach, zrezygnował jednak z tego i nieco zmieszany wrócił do swoich pytań - Potrafiłaby pani opisać jakiego typu był człowiekiem?
- W sumie...był...-kobieta zamyśliła się mówiąc.- Grzeczny i cichy. Ukłoni się, dzień dobry powie. Nie hałasuje, ani on, ani jego koledzy z pracy. Nigdy nie było na niego skarg.
"Był..." Chris niemal ugryzł się w język. powinien na to uważać, cale szczęście kobieta chyba nie zauważyła tej formy przeszłej... -Ma jakieś... nietypowe zainteresowania, hobby?
- A bo ja wiem.-mruknęła kobieta.- Chyba jakieś kujońskie.To nie jest prawdziwy facet... ten Kurt. Książki czyta.
-Wspominała pani o kolegach z pracy... Często go odwiedzali? Czy to były różne osoby, czy raczej to samo grono?
-A czy ja ich znam?- obruszyła się kobieta, po czym dodała. - Chyba koledzy z pracy. Bo takie same kujony jak on. Wie pan...garniturki.
Dawkins pokiwał odruchowo głową -Czy widziała go może pani wczoraj, albo kogoś z jego znajomych?
Rano, jak śmiecie wyrzucał.- odparła kobieta. Po czym spytała.- A co właściwie zrobił
Pytanie z serii "jaką dać wymówkę..." - W tej chwili próbujemy ustalić gdzie się znajduje... Niestety szcegółów sprawy nie mogę zdradzić, dla dobra śledztwa... Dziękuję bardzo za pomoc.-dodał szybko i mając że nie będzie więcej pytań ruszył dalej.
Dalsza wędrówka i zadawanie tych samych pytań pozwoliło Chrisowi nieco dowiedzieć się o Kurcie. Według sąsiadów, był cichym i grzecznym człowiekiem, w zasadzie nie rzucającym się w oczy. Miał kilku podobnych do siebie znajomych i niezbyt udzielał się towarzysko. Raczej nieśmiała osoba o której nikt nic wiele nie wiedział. Podobnie jak o jego znajomych, wedle sąsiadów... kolegach z pracy. Niemniej były to tylko ich przypuszczenia.

Czw, 18 X 200, kostnica 12:10


W drodze na wydział było trochę czasu by przedstawić dotychczasowe ustalenie... Których zresztą nie było wiele ze strony Chrisa.
Konkrety pojawily się natomiast gdy Laura Pavlicek przedstawiła im zarys ustaleń. Detektyw wziął teczkę i rozłożył pierwsze strony na biurku tak, by Vi również mogła je przeglądać. Tym razem już nie zagłębiał się w naukowa nomenkalturę (lub, jak wydawalo się Dawkinsowi trafniejszym określeniem- bełkot) raportu, szukał raczej informacji, które mógł zrozumieć nie zaglądając do „Teorii etheru i oddziaływania międzywymiarowego” Jamissona. Na przykład jak silna była emisja ciemnej strony? Póki jednak mógł, wolał się dopytać o rzeczy które go interesowały
-(..)]Rytuał wykonano wedle zwoju znalezionego przy ofiarach. I to rytuał na zwoju był źle opisany. Sam zwój był sztucznie postarzany. Nie ma więc więcej niż kilka dni.
- To takie zwoje można już kupić na E-bay?
- Wymknęło się Chrisowi, gdy usłyszał o podróbkach starych zwoi, na dodatek działających... niestety tylko do pewnego stopnia.
Później przeszedł do swoich pytań:
- Czy wiadomo jakiego dokladnie demona chcieli przywołać? (...)
- Czyją krwią wymalowano napis?
- przypomniał sobie o kolejnym pytaniu, choć obrazu z miejsca zbrodni, który przy tym się nasuwał, wolał się pozbyć.(...)
- Czy miejsce będzie wymagalo poświęcenia?
- A po co je poświęcić? -
zapyta na to Vi
- Czasem miejsca w których następuje coś takiego może być stać się niebezpieczne... Zło moze powrócić. Takie miejsce trzeba wtedy poświęcić- odrzekł powoli Chris próbując jakoś dobrać słowa. (...)
-Czy ten demon mógł się zmaterializowac, czy raczej kogoś opętał?(...)
Czy ekspert określił z jakiego źródła, z jakiej książki mógł pochodzić ów rytułał-Dawkins zadał jeszcze jedno pytanie po czym kontynuowała Vi...
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!

Ostatnio edytowane przez enneid : 09-05-2010 o 23:41.
enneid jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172