Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2010, 21:54   #130
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Karen wysłuchała Rose wzdychając w duchu z ulgą. Tak samo było z możliwością oddania koleżance ze spiskowej paczki problemu kamer. Przez chwilę bała się, ze wszyscy będą siedzieć cicho z bezradnymi minami. Nikt z nich nie miał doświadczenia w planowaniu skoków na strzeżone kolekcje. Tymczasem porywali się na zabezpieczenia które skutecznie odstraszały zawodowców.
Plan był im potrzebny, choć po to by poczuć się odrobinę pewniej. Jeśli pójdą tam i zaczną działać „na żywioł” nie dalej niż w ciągu półgodziny skończą na komisariacie. I to była ta optymistyczniejsza wersja. Kilka razy przyszło jej do głowy, że cudnie przyjemna ochrona kolekcjonera którą miała już okazje poznać w lesie może tego typu problemy z bezpieczeństwem załatwiać sama.

- Zamki niestety są raczej skomplikowane... – zaczęła sięgając po papier i ołówek. Przez chwilę szkicowała coś chaotycznymi, szybkimi ruchami po czym puściła kartkę wśród zebranych. - ...wyglądają jakoś tak.
Czytniki kart sama rozpoznała reszta była zupełną czarna magią. Na szczęście okazało się, że nie dla wszystkich.
- Czytniki linii papilarnych, karta magnetyczna i klawiatura na kod. – wskazał Ben.
Nie brzmiało to wcale prosto. Przynajmniej nie na tyle żeby jeden impuls elektryczny mógł załatwić problem. To było zbyt niszczycielskie, zapewne zacięłoby cały mechanizm i mogliby się pożegnać ze świecą. Jednak jeśli póki nie wiedzieli jak sobie z przeszkodami poradzić też pozostawała poza ich zasięgiem.
- Ben możesz zdobyć dobrze opisane plany techniczne takich zabezpieczeń? – zwróciła się do agenta.
- Pewnie tak – odparł po chwili.
- To tylko tak na wszelki upadek... wypadek. – poprawiła się szybko z nerwowym uśmiechem. Upadek. Oj tak, jej ostatni pomysł zapewne tak się skończy jeśli będzie musiała wprowadzić go w życie. Ale jeśli nikt inny nie wymyśli czegoś lepszego.

Popatrzyła po swoich towarzyszach przyglądając się z uwaga ich twarzom.
Rose zadeklarowała się równie szybko jak ona sama, wiec zaczynała mieć coraz większą nadzieję, że w razie komplikacji też zadziała natychmiast.
A panowie?
Nik milczał, czyżby problemy z darem wciąż go gryzły? W czasie incydentu z powracającym pokazał, że umie działać w kreatywny i nieoczekiwany sposób. Oby tym razem to z kimś skonsultował jeśli będzie czas. Zwłaszcza, że będzie im potrzebny.
- Nik wspominałeś, że możesz czytać w myślach. Jesteś w stanie wydobyć położenie świecy z głowy organizatora? – spytała.
No i był jeszcze Johny. Jedna wielka chodząca niewiadoma i jej zdaniem poważne zagrożenie dla całej akcji. Az za dobrze pamiętała ich rozmowę sprzed kilku dni.

***

Mapa była gotowa i Karen była z niej dumna. Jednak nie ze swojego stanu. Upaprana krwią bluzka, trupioblada twarz i wyraz męki na twarzy spowodowany potworną migreną oto list protestacyjny jaki wystosował jej organizm z racji jej szaleńczych ekscesów. Wolała nie pokazywać się babci na oczy w tym stanie. Na szczęście Ben pozwolił jej się jakoś ogarnąć u siebie. Prysznic przywrócił trochę przytomności umysłu, zaprana bluzka schła w łazience podczas gdy sama Karen siedziała na kanapie agenta słuchając tego jak wraz z Nikiem i Rachel zawzięcie o czymś dyskutowali. Jej wzrok omiótł pokój.
Johny opiera się o ścianę z herbatą w ręku, tak jak i ona słuchał ale nie brał udziału w dyskusji.
Powoli podniosła się z kanapy i podeszła do mężczyzny.

- Masz może chwilę? – spytała. W świetle tego o co poprosił ją Ben musieli pomówić.
Johny spojrzał znad kubka. Na twarzy poruszyły się tylko oczy.
- Tak myślę, że tak... możemy.
- Chciałam o czymś porozmawiać, na osobności - wskazała ruchem głowi pustą akurat kuchnię, to nie była rozmowa dla szerokiej widowni.
Johny skinął nieznacznie głową i poszedł we wskazanym kierunku. Wskazał krzesło przy stoliku a sam stanął oparty o szafkę.
Nie skorzystała z krzesła, nie czuła się w jego towarzystwie na tyle swobodnie by pozwolić żeby patrzył na nią z góry w czasie tak trudnej rozmowy. Wolała stanąć naprzeciw niego usiłując nawiązać kontakt wzrokowy.
- Ben wspomniał, że dzielimy pewną umiejętność. Widzimy osoby nie do końca należące do naszego świata. – zaczęła usiłując jakoś ruszyć temat.
Johny się lekko zakrztusił. Odkaszlał po czym rzekł:
- Jeśli chodzi ci o to, że widzę Te zmory, zjawy i upiory to tak, widzę je. - widać było strach w jego oczach.

Miała brnąc dalej do sedna ale zaciekawił ją. Mężczyzna był starszy niż Karen i mieszkał w mieście gdzie powracających było znacznie więcej. Jakim cudem jeszcze sie nie przyzwyczaił.
- Zmory, zjawy i upiory... - dziewczyna przekrzywia głowę, znała te słowa a jednak nie kojarzyły się jej z tymi którzy na jej oczach snuli sie po ulicach. - A rozmawiałeś kiedyś z nimi?
- Rozmawiałem?! - oczy Johnego zapłonęły. - Czy rozmawiałem? Przecież to zjawy... to, to upiory, to.. to szkaradztwa jakieś... Rozmawiać? - Kręcił tylko głową.
Spokojnie przeczekała atak paniki.
- Czasami je słyszę - dodał po chwili cichym i spokojniejszym głosem.
Przyglądała się swojemu rozmówcy z uwagą.
- Ok słyszysz, a czy słuchasz? Ludzie też nie wszyscy są piękni. - uśmiecha się uspokajająco, nagle czuła się jak profesor przed wyjątkowo niedouczonym studentem. - A oni są tacy jak ludzie, czasem przestraszeni, zagubieni, zdesperowani ale bywają i szczęśliwi. Tak czy inaczej nie zawsze niebezpieczni. Przynajmniej tyle wynika z mojego doświadczenia.
- Ale.. ale.. ale One... - urwał - ...ludzie nie są wstanie przecisnąć się przez najmniejsze szczeliny. Albo.. albo pojawić się podczas snu w naszym pokoju i patrzeć jak śpimy.. - mówił szybko, potokiem słów. - ...Albo nie stały przyglądając się jak siedzący na ławce kochankowie całują się zawzięcie. A byli od nich tylko o milimetry. Grające dzieciaki, kupujący ludzie... Ci wszyscy dookoła ich nie widzą, tylko...
Johny wyglądał jakby chciał coś powiedzieć.
- Żyją? - spytała cicho. Ludzie żyli nieświadomi wielu rzeczy jakie działy się wokół nich. A czemu by nie mieli żyć? W końcu jaki jest sens przejmowania się czymś na co nie ma się wpływu, jak na przykład zgraja zagubionych dusz na ulicy miasta.
Johny zrucał spostrzeżeniami, obrazami, tak jakby usiłował coś zagłuszyć, odepchnąć. Zastanawiała się czy pojął to co mu przed chwila powiedziała. Czy chociaż się nad tym zastanowił czy aż tak bardzo polubił swój obraz duchów.
- Nie, tylko ja Je widziałem. Tylko ja...
Ty tylko co? Zobaczyłeś coś, dorobiłeś temu etykietkę nawet nie próbując tego zbadać, poznać czym jest naprawdę?

- Cóż wspomniałam o nich z jednego konkretnego powodu. - westchnęła. - Wokół posiadłości, tam gdzie się wybieramy po świecę jest ich pełno. Całe hordy kręcą się po ogrodach. Wolałam żebyś o tym wiedział zanim wyruszymy.
Johny złapał się za głowę i usiadł na najbliższym krześle.
No i właśnie dlatego wolała mu powiedzieć. Gdyby tak zareagował na przyjęciu byłoby już po jego przykrywce i pewnie po jej także. Jeśli miała go ze sobą zabrać musiał wziąć się w garść.
Długo nic nie mówił. Trzymał twarz ukrytą w ramionach.
- Przejść obok nich? Nie. nie... nie dam rady. Oni są zbyt.. zbyt inni.
Są, no i co niby z tego? Każdy człowiek jest inny, nie zawsze da się go zrozumieć no i potrafi być potwornie niebezpieczny. Wbrew pozorom różnica jest niewielka.
- Dlaczego tak uważasz? Z tego co mówisz wynika, że niewiele o nich wiesz.
Owszem pytanie było suche ale nie zamierzała się przesadnie cackać. Jej rozmówca był stanowczo za duży żeby traktować go jak małe dziecko. Ben uparł się by włączyć go w całą sprawę a ona zamierzała to uszanować. Każdy zasługiwał na pomoc, w końcu ona też jej kiedyś potrzebowała. Jednak nie zamierzała robić nic na siłę.
Johny spojrzał na Karen.
- Niewiele to i tak za dużo, nie uważasz? Przejść... przecież one mogą zrobić z nami... no, co zechcą.
A ludzie niby nie?
- Jak im na to pozwolisz to tak. Wiesz... - przerwała na chwilę, głaskać go po główce nie zamierzała, to był etat Rachel, wmawiać, że powracający są niegroźni nie pozwalało jej sumienie. Zostało tylko dzielić się doświadczeniem. - ...oni są dla mnie tak samo prawdziwi jak ja dla nich. A z tego wynika tyle, że mogą mnie zaatakować. A ja mogę się bronić.
- Bronić? - wstał a zdziwienie Johnego zdawało się nie mieć granic. Stał chwilę potem ponownie usiadł. - Bronić. Znaczy, że można je trzepnąć kijem? Znaczy waląc w bebechy?
- Nie wiem jak jest z tobą ale mi się już zdarzały bójki z nimi - uśmiechnęła się krzywo, pamiętała pewnego martwego licealistę któremu nieopatrznie dała poznać, że go widzi. Ileż to było wrzasku, bójek i tłumaczenia, ze nie może sprawić że na powrót będzie żywy. A to była jedna z licznych trudnych przepraw z powracającymi. - Ale kij ci niewiele pomoże, zdaj się na paznokcie i pięści. Zazwyczaj działa, no ale u nich nie ma stałych zasad, każdy jest inny i podlega własnym regułom.

- Jeju o czym my mówimy? O walce z umarłymi. Lać te upiory? Nawet jakbym uważał że się da to w jaki sposób? Paznokciami? O nie, nie, nie. Albo przejść koło nich? A jak one mnie znają? Jak wiedzą, że widzę?
To się ukłoń i powiedz dzień dobry tak jak każdy dobrze wychowany chłopiec. Ugryzła się w język.
- Skąd jeśli nie będziesz się na nie ostentacyjnie gapił? – Logika, tylko pytanie czy umiał ją zastosować do tego przypadku.
- No nie wiem skąd. To jest za bardzo skomplikowane. To... to nie trzyma się żadnych ramach. Nie można o tym przeczytać czy tego się nauczyć. Toteż nie można się od tego ochronić, od tak sobie. Jedyne co wiem, że to jest z pewnością niebezpieczne. - Kolejny potok słów.
No postęp. Tym razem usłyszał, nie zastanowił sie ale usłyszał.
- Zrobiły ci kiedyś krzywdę? Fizyczną?
Pokręcił tylko głową.
- Ale też nie strzelałem sobie w głowę, a wiem, że to potrafi zrobić kuku.
- Skąd? – To było proste pytanie a dziewczynę zastanawiało jak Johny sobie z nim poradzi.
- No... no.. filmy, telewizja. Nie no wie się po prostu. Jeśli coś jest dla ciebie zagrożeniem to wiesz o tym instynktownie. A mój instynkt mówi, że zagrożenie jest... - Zamyślił się.
Filmy, telewizja tak bardzo wiarygodne źródła. Zdusiła westchnienie czekając na dalszą reakcję rozmówcy.

- Powiedz, powiedz, proszę, czy jak ich nie widzę, to też tam są?
- Są zawsze Johny. I w życiu nie ma bezpiecznych rzeczy. Tyle że to nie powód do życia w strachu. – westchnęła. Jak chciał być uparty proszę bardzo, ona zrobiła swoje. - Chciałam tylko żebyś wiedział o rezydencji. Co z tą wiedzą zrobisz to już twoja sprawa.
- Dziękuje - rzekł gorzko.
Skinęła głową i wróciła do salonu.
Nie ochłonie i pomyśli. Jeśli postanowi iść pogadamy o tym czy chce iść zemną. Nic na siłę. Pomyślała.
Ben wierzył, że Johny przy odrobinie pomocy się zmieni. Owszem to było możliwe. Tylko on przedtem musiał chcieć się zmienić. A w to po ich ostatniej rozmowie głęboko wątpiła.
 
Lirymoor jest offline