Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2010, 22:27   #524
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
śr, 17.X.2007, Staten Island, Pickersgill Avenue #13, mieszkanie Hirohito Yagami, 7:00


Wczorajsza odpowiedź Hasamichiego była niepomyślna. Ale nie powinna dziwić Yagamiego. Bądź co bądź, nie można zawieszać planu produkcji, tylko dlatego że onmyoudou tak sobie zażyczył. Hasamichi wspomniał coś o składaniu prośby z 24 godzinnym wyprzedzeniem, co by istniała możliwość pozytywnego rozpatrzenia jego podania.
Odpowiedź Satomi przyszła rano i była... ostrożna.

Kod:
Dostęp do firmy na życzenie nie jest możliwy. 
Ewentualne komplikacje i przestoje, wynikające z tego typu działań
 byłyby dodatkowym argumentem dla drugiej strony w negocjacjach.
Co do działań, zalecana jest subtelność. 
Żadne gwałtowne działania nie wchodzą w rachubę. Co już odkryłeś?
Środa okazała się dniem bardzo nudnym dla Yagamiego. Pomijając takie incydenty jak rozmowę z Philipem McNamarrą ,nie działo się zbyt wiele. Co nie znaczy, że Yagami nie miał nic do roboty. Będąc najniższym ogniwem w kostnicy, był wykorzystywany do wszystkich mało ważnych robót w stylu : Podaj, przynieś, pozamiataj.
Cała energia wydziału poświęcona była analizom śladów z wczorajszego incydentu, jakim była strzelanina i eksplozja siedziby terrorystów. Japończykowi dostawała się przy tym najprostsza i najnudniejsza zarazem robota.

Śr, 16 X 2007, Pracownia madame Izoldy, Qeens, 17:00


Pracownia Izoldy mieściła na granicy dzielnicy Queens, przycupnięta tuż pomiędzy sporym sklepem, a lombardem. Niewielka klitka z napisem „Madame Izolda, wróżenie z kuli i tarota” . Yue jeszcze nigdy nie była w takim miejscu. Jedynych wróżbitów jakich dotąd czasem odwiedzała, to byli chińscy wróżbici od I-Ching. W środku było ciemno i duszno. Ciężkie ciemnopurpurowe kotary zasłaniały okna, sama zaś madame Izolda okazała się bardzo starą siwowłosą w czarnej sukni.


Powoli tasowała karty, gdy Yue wchodziła. Spojrzała w kierunku policjantki, mówiąc.- W czym madame Izolda może ci pomóc?
Zanim Yue zdążyła odpowiedzieć, usłyszała złowrogi syk i miauknięcie. Spod stolika wyszła wyjątkowo spora atramentowo-czarna kocica o przenikliwym spojrzeniu.


Było w tym kocie, coś... dziwnego. Izolda zaś rzekła do zwierzaka.- Ciii spokój.
Po czym dodała do Yue.- Nie przejmuj się nią. Astarte mało kogo lubi. A może to te koraliki ją irytują?
Palec staruszki wskazywał na poczerniałe i popękane paciorki modlitewne Yue. Demon w nich uwięziony, sprawiał że były ciepłe, czasami wręcz gorące.
-Dzwoniłam do pani.- rzekła Yue. Madame Izolda uśmiechnęła się i wskazała na krzesło obok siebie.- Proszę powiedzieć w czym problem.
I słuchając Yue tasowała karty.


Środa, 17.X.2007, Hell's Kitchen, 21:05


Kenneth nie powiedział na temat tego gdzie mają jechać. A im bardziej próbowała się dowiedzieć, tym był bardziej zatwardziały w swym uporze. Traktował ten fakt, jako karę w ramach osobistej zemsty na Willhelminie. Ona zrobiła sobie tatuaż bez JEGO pozwolenia, więc on podrażni się z nią. Nieco narzekał że za długo siedzi w łazience, zanim wyruszyli. Nie zmarnowała jedna tam czasu, szykując pewną niespodziankę. Po czym poszli do samochodu i wyjechali. Kenneth przez cała drogę opowiadał ile się musiał namęczyć by znaleźć nocną bestię. Ile lumpów przepytać, ile rozmów przeprowadzić. Pomijał szczegóły, unikał szczegółowych odpowiedzi. Rzucał jej ochłapy mające zaostrzyć apetyt, ale główne danie zachowywał na później.
Wkrótce Willhelmina zorientowała się gdzie dojeżdżali. Była to Hell's Kitchen, dzielnica Manhattanu, położona w przybliżeniu między ulicami 34. i 59., od 8th Avenue do rzeki Hudson.


W niedalekiej przeszłości Hell's Kitchen była jednym z centrów nowojorskiego świata przestępczego, zwłaszcza mafii irlandzkiej. Idealna oprawa dla nocnej bestii. Zatrzymali się przy jednej z bocznych uliczek. Wyszedł z niej jakiś stary żebrak i wskazał Kennethowi kolejne miejsca.
Ucieszony tym mężczyzna, rzekł do żony.- Za mną.
I oboje ruszyli za przewodnictwem męża. Początek był interesując dla Hollward, nic się bowiem nie działo. Pomijając coraz większe pieklenie się samego Kennetha. To miał być moment jego triumfu nad wydziałem XIII-stym, i nad żoną. A póki co szykowała się porażka.
Skręcili w ponurą i otuloną mrokiem alejkę.


Miejsce to nieprzyjemnie kojarzyło się Willhelminie z uliczką którą zwiedzała wczoraj.
Miała złe przeczucia...i co gorsza, te przeczucia zmaterializowały się w postaci czarnego psa.


Z jednej strony Willhelmina czuła pewną ulgę, że nie napotkali wilkołaka. Z drugiej strony ów pies nie wydawał się być normalny. Całkiem wyrośnięty, o potężnych kłach i z przenikliwymi żółtymi oczami. To nie był normalny pies... Czyżby rzeczywiście natrafili na nocną bestię? Kenneth przyszykował aparat, a Willhelmina sięgnęła po gwizdek, w razie gdyby stwór zamierzał atakować. Pies jednak wybrał szybką rejteradę w mrok nocy, nie dając mężowi dr. Hollward zrobić takiego zdjęcia, jakiego chciał. I Kenneth zrobił coś głupiego... Pobiegł za czarnym psem.

Czw, 18 X 2007,Kostnica wydziału XIII 9:45


Od rana był ruch w interesie...Kolejne trzy trupy z miejsca zbrodni. Analiza zabezpieczonych śladów. Opis jakiegoś rytuału zapisanego na zwoju został przesłany mailowo przez Pavlicek. Sam zwój zaś został poddany analizie. A Yagamiemu w tym całym chaosie zlecono prostą i mało przyjemną analizę i katalogowanie obrażeń ciała u zwłok do raportu. Całość polegała na opisie i pomiarach każdej rany, siniaka. A że ciała były mocno zmasakrowane, robota była żmudna i mało przyjemna. Co zmasakrowało tych ludzi, Yagami nie miał pojęcia. Był jednak pewien że nie chciałby spotkać tego „stworzenia” w ciemnej uliczce.
A potem kolejne analizy, dla innych śledztw. Z czasem japończykowi zaczęło się wydawać, że przesiąkł tym trupim odorem. Że przyległ on do jego skóry niczym niezmywalny lakier.

Czw, 18 X 2007, Murray Hill 34, 10:00


-Jak rozumiem nie znaleźliście, żadnej księgi czy też notatek zostawionych przez nich odnośnie tego rytuału?- upewnił się Dawkins rozglądając się po regałach ofiary za jakąś pozycją, która mogła być powiązana z sprawą.
- Był zwój...według Pavlicek zawierał on dokładne wskazówki co do rytuału. Papier jest obecnie w analizie.- odparła kobieta. Zaś ksiądz
Badając łacińskie sentencje i rysunek kręgu Dawkins coś jednak odkrył. Zapiski odnosiły się do Belfegora, przynajmniej tak się Chrisowi z początku zdawało.
Jednak dokładniej się przyglądając stwierdził, że chodzi raczej o sługę Belfegora. Pomniejszego diabła, którego poprzez imię tego upadłego anioła, uczestnicy rytuału chcieli przyzwać i kontrolować. Jak ów się czart nazywał, tego jednak Dawkins nie odkrył.
Badanie śladów na drzwiach pozwoliło Chrisowi ustalić, że potwór raczej próbował się wydostać. Śladów tych nie mogły zostawić ludzkie paznokcie, zwierzęce chyba też (w każdym razie Chris nie znał żadnego udomowionego zwierzęcia, które zostawiało by takie ślady).
Książki, choć ciekawe...nie miały nic wspólnego z prawdziwą demonologią. Ot zwykłe gotyckie czytadła.
Vi rozejrzała się po pokoju, przejrzała książki powoli w myślach określając typ osoby je zamieszkując. Kawaler. Cichy i nieśmiały. Romantyk, choć o nieco skrzywionym podejściu do kobiet. Typ mentalnego pantoflarza, może marzący o pięknej żonie w typie dominy. Mało ambitny. Zapewne jedynak. Powierzchowne zainteresowanie okultyzmem.
Gdy skończyli przeszukiwać Julie wspomniała, że sąsiedzi Kurta Knutsena są obecni w bloku. Co prawda nie byli świadkami rytuału, ale mogli coś o samym Kurcie opowiedzieć.

Czw, 18 X 200, kostnica 12:10


Doktor Pavlicek zaciągnęła się dymkiem papierosa i spojrzała na raport dodając.- Co my tu mamy...A tak...-
Po czym podała raport Dawkinsowi i Vivianne ze słowami.- Na obecną chwilę mamy trzy trupy i pięć odcisków palców. Trzy z nich należą do ofiar... Johna Laroshe’a, Davida J. Jonsa, Simona Hilla. Pozostałe do właściciela mieszkania i Patty Hill, siostry owego Simona. Moi ludzie zadzwonili do niej, ale nikt nie odbiera numeru stacjonarnego. A komórka Patty została znaleziona w domu Kurta. Oczywiście znane numery telefonu, adresy zamieszkania i adresy miejsc pracy są wypisane w teczuszce. Co do rytuału, jak potwierdza ekspert mediewalista , był to bezkrwawy... w każdym razie nie wymagający ludzkiej ofiary... rytuał przyzwania pomniejszego demona w celu paktowania z nim. Wiadomo - pakiet standard, dusza za spełnienie marzeń. Czy coś w tym rodzaju. Jednak ekspert twierdzi, że rytuał źle był przeprowadzony. Brakowało kręgów wiążących, mający chronić przed atakiem demona, tuż po przywołaniu. Dlatego poszło, tak jak poszło. Rytuał wykonano wedle zwoju znalezionego przy ofiarach. I to rytuał na zwoju był źle opisany. Sam zwój był sztucznie postarzany. Nie ma więc więcej niż kilka dni.
Po tych słowach podała papiery mówiąc.- Szczegóły są w teczce, jakby co. Także adres eksperta. Uprzedzam, to znawca średniowiecza, nie mag. Więc uważajcie na to, jakie pytania zadajecie.


Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, parking 18:00


Samochody wyznaczone do patroli pozbawione były oznaczeń, by nie wyróżniać się z tłumu innych. Sprzęt zresztą też był standardowy, poza jedną rzeczą. Do uzbrojenia wozu dołączony był specjalny pneumatyczny karabin na strzałki wypełnione specyfikiem doktor Pavlicek. Było dziesięć strzałek i pięć naboi CO2 które nadawały prędkość wyrzucanym strzałkom (każdy starczał na dwa strzały).



Broń była prosta w obsłudze, niestety czasochłonne w ładowaniu. Dlatego współpraca pomiędzy partnerami była ważna podczas sytuacji kryzysowej.
A propo współpracy...

Partnerem Phila został około czterdziestoletni mężczyzna, który wyglądał bardziej na komiwojażera niż detektywa. Przy bliższym spotkaniu to wrażenie się... pogłębiało. Lekki, wręcz niemęski uścisk ręki, kościana bransoleta pokryta indiańskimi chyba znaczkami, na nadgarstku. Niepewny głos.- Dobry wieczór, jestem Olaf Niclasson. Ty musisz być...Philip McNamarra prawda? To zaczynamy?

Partner przydzielony detektyw Walter, był niewiele od niej starszy i równie niechlujny w ubiorze. Czarna koszula i wytarte jeansowe spodnie. A i fryzura prezentowała artystyczny nieład.


I to lekko zamglone spojrzenie... Chłopak spojrzał na Amy przez chwilę oceniał sytuację... przez kolejną chwilę milczał. Wreszcie rzekł.- Cze Joshua Mackinson jestem. Ale jak chcesz możesz mówić J.
Kopnął oponę dodając. – To kto prowadzi bryczkę, a kto strzela?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-05-2010 o 13:43.
abishai jest offline