Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2010, 22:39   #18
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Nim mężczyźni położyli się spać Spencer zwróci się do pozostałej trójki.
- Jedno pytanie, póki jeszcze nie śpimy... Co wolicie - zaryzykować polowanie, chociaż w okolicy może się czaić paru Krigar, czy też głodówkę? Musimy pamiętać o naszych... podopiecznych. Jak nam dzieci zaczną padać z głodu, to daleko nie zajdziemy.
Ipatow otworzył szerzej oczy.
- Zapasów jedzenia nie mamy. Cy... Dzieci rzeczywiście nie ujdą daleko głodne. Trzeba zaryzykować i zapolować. Ale sami nie powinniście chodzić, dlatego...
- Ja z nim pójdę. - Wciął się Evans.
Ipatow zmierzył go wzrokiem, ale było zbyt ciemno, żeby można było dostrzec wyraz twarzy.
- Tylko bądźcie ostrożni. Nie uśmiecha mi się szukacie was.

Noc minęła spokojnie. Być może zbyt spokojnie?? Ustalony, a właściwie zarządzony przez kapitana plan wart chciał zaburzyć Aatr. Wprawdzie mężczyźni nie rozumieli go, ale zorientowali się, że chłopiec też chce stać na warcie. Na szczęście, albo i nie, na wysokości zadania stanął Ipatow i wyperswadował chłopcu te głupoty. Użył przy tym kilku słów z mocnym R, które Jan znał jako określenie najstarszego kobiecego zawodu na świecie i czynności, którą można z ową kobietą robić, ale to tylko Jan.
Nim jeszcze słońce podniosło się Kanadyjczyk i Amerykanin wyruszyli na polowanie. Ale zanim poszli Jan postanowił rozwiązać problem, transportu rannego. Nie miał tylko toporka.
- Chłopaki, macie może toporek?? - Evans i Spencer przytaknęli w jednym czasie i wyciągnęli narzędzie. Polak wziął oba.
I tym się właśnie zajął Jan. Za pomocą pożyczonego toporka, zrąbał i oczyścił z gałęzi dwa młode drzewka. Następnie użył liny by związać końce przygotowanych w ten sposób drągów i przepleść linę pomiędzy nimi tworząc dość wygodne, prowizoryczne nosze.
Wymagały dwóch osób do ciągnięcia i poruszających się w oddaleniu od siebie by funkcjonowały dobrze.
I jednym z tych ludzi miał zostać jeniec. Najpierw Jan przyciągnął jego uwagę szarpiąc lekko za ramię. Potem zademonstrował co miałby robić, poruszając się z jednym drągów owych noszy.
Jan najpierw wskazał na chłopaka który go wczoraj zaatakował, potem wyciągnął nóż i wykonał gest, jakby temu chłopakowi miał nóż dawać. Potem wskazał na chłopaka i uśmiechając się złowieszczo wskazał na jeńca. Miał nadzieję, że w ten sposób dał mu wyraźnie do zrozumienia, że w razie stawiania oporu zostanie zostawiony sam na sam z chłopakiem uzbrojonym w nóż... I nikt się wtedy nie przejmie jego losem. Co prawda Jan blefował. On przynajmniej. Trudno bowiem było określić, jakie to pomysły przyjdą do głowy innym, Kanadyjczykowi na przykład.
Jeniec mógł tylko wydawać z siebie zduszone pomruki. Pokręcił przy tym przecząco głową. Rosiński stanął nad związanym mężczyzną.
- Zostaw. - Ipatow chwycił go za ramię. - Ja to załatwię.
Kapitan poderwał jeńca do góry, nie bez problemów, dodając coś po norwesku.
Oddalili się. Jan chyba nie chciał wiedzieć co robią. Ipatow i wojownik wrócili po jakimś czasie.
- Załatwione. - Uśmiechnął się kapitan.

Tym czasem dzielni myśliwi powoli i ostrożnie przemierzali las. Robili to z dwóch powodów, po pierwsze za wszelką cenę chcieli uniknąć wykrycia. Po drugie nie chcieli spłoszyć zwierzyny. Dłuższy czas nie mogli trafić na nic, co zaspokoiłoby głód takiej ilości osób. Nagle Spencer przystanął i ruchem ręki zatrzymał Evansa, pokazując przy okazji kilka sarn pasących się nieopodal.



Mieli szczęście, dużo szczęścia. A przy okazji Tim mógł się przekonać, że Chris nie jest jednak zwykłym cywilem.
Również bez problemy wrócili ze zdobyczą do obozowiska. Przyrządzenie zdobyczy trochę im zajęło czasu. Zresztą obie kobiety już wstały i niejako naturalnie przejęły tę czynność.

Przy śniadaniu, Evansowi nie uszło uwadze, że Alana z taką samą troską, jak i Ymma zajmowała się dziećmi. Więc może jednak nie była "kimś" w całej tej ekipie. Jego rozmyślania przerwał młodszy stopniem Polak.
- Powinniśmy się jak najszybciej stąd oddalić. Na południe, to w tej chwili jedyny rozsądny kierunek. I może jakoś omijając spaloną wioskę.
Niestety okazało się, że kobiety chcą iść właśnie do spalonej wioski. Przynajmniej tyle Ipatow mógł zrozumieć.
Posprzątali po sobie, Chris zadbał, żeby nie było śladów ich bytności. I cała ta przedziwna wyprawa ruszyła. Jeniec, którego Jan wcześniej nakarmił, ciągnął rannego.

Dotarcie do wioski zajęło im cały dzień. W końcu to dzieci nadawały tempo ich marszowi. Przed zrujnowaną osadą Ipatow zatrzymał wyprawę i postarał się wytłumaczyć kobietą co tam znajdą. Albo nie zrozumiały, albo nie chciały wierzyć. Więc kapitan zabrał je by sobie dokładnie obejrzały zgliszcza i trupy.

Obozowisko urządzili za wioską, pilnując przy tym, aby dzieci nie ujrzały zmasakrowanych ciał.
Mięsa mieli jeszcze trochę, Ymma znalazła jakieś korzonki, które okazały się jadalne. W tym czasie Ipatow dokonał krótkiego rekonesansu. Teren był czysty. Kapitan zarządził też, zresztą jakie miał inne wyjście, że "myśliwi" znowu wyjdą na polowanie. Rozdzielił warty.
Schemat nocy się powtórzył. Poranka też. Tyle, że tym razem zdobyczą były zające i dzikie ptactwo.
Kobiety prowadziły. A w zasadzie dawały wskazówki gdzie iść. Ipatow wyjaśnił "swoim ludziom", że tam gdzieś, według Ymmy jest jakaś większa osada. I tam się kierują.

Szli bardzo powoli. Ze względu na dzieci i rannego. Na szczęście wojownik odzyskiwał siły, był przytomny i nie miał gorączki. Obie kobiety doglądały go.

Trzeciego dnia dotarli do rzeki. Szerokiej rzeki. Jednakże można było ją pokonać w brud. Ipatow zarządził krótki postój. Trzeba było wysłać zwiad. Poszedł on sam i Thimoty. Nie natrafili na ślady ludzkiej bytności.
Po posiłku kapitan wydał rozkaz wymarszu. Dzieci niechętnie wchodziły do zimnej wody, więc niestety mężczyźni musieli je w większości poprzenosić. Zresztą przemoczone i zmarznięte dzieci też są marudne.

Nagle z koron drzew poderwały się ptaki. I gdy tylko krzyczące stado zniknęło zrobiło się cicho. Za cicho. Pierwsza strzała ugodziła kapitana w szyję. Charcząc i plując krwią runął tuż przed ciężarną Ymmą. Dzieci zaczęły krzyczeć. Ze skraju lasu spadło jeszcze kilka strzał. Ciągnący nosze jeniec własnym ciałem zasłonił starszą z kobiet.
Po chwili z lasu wybiegi odziani w wilcze skóry ludzie. Ich twarze były pomalowane błotem. Wydawali z siebie przy tym dźwięki podobne do wycia wilków. Było ich całkiem sporo.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline