Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-03-2010, 15:17   #11
 
Mr.Aru's Avatar
 
Reputacja: 1 Mr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znanyMr.Aru nie jest za bardzo znany
[na samym początku zaznaczam iż dostałem od Efci fragment tekstu (w cudzysłowie), który obowiązkowo miałem wkleić do swojego posta …to zaburzyło nieco mój pomysł, ale postarałem się jakoś to rozwiązać]

„Siergiej szedł ostrożnie. Poszycie leśne, podobnie jak wielkie drzewa, pozwalało na ukrycie się. Właściwie w tym terenie skradanie się, czy pozostanie niewidocznym było całkiem łatwe.
Zwierzęta, co widać było po ich zachowaniu, od razu wychwyciły jego woń, ale nadal zajmowały się swoimi sprawami.
Jakieś 15 minut później do uszu Ipatowa dobiegł szczęk stali. Odbezpieczył karabin i czołgając się udał się w miejsce, z którego, według niego, mogły dochodzić hałasy. Kawałek dalej dostrzegł trzech mężczyzna, ubranych mniej więcej jak ci w wiosce, przeszukujących las. Kapitan dostrzegł też co najmniej dwie grupki dzieci niezbyt dobrze schowanych za drzewami. Dzieci były na tyle blisko, że Polak mógł dostrzec przerażanie na ich twarzach. Wojownicy coś wykrzykiwali, Ipatów rozumiał tylko pojedyncze słowa. Język wydawał się podobny do skandynawskich.
Nagle jedni z dzieci ukrytych blisko Siergireja Ipatowa poderwało się i ruszyło przed siebie, prosto w ręce szukających ich mężczyzn. Pozostałe próbowały je zatrzymać, ale tamto było zbyt szybkie. Dziewczynka, tak przynajmniej wdawała się żołnierzowi, wpadła na jednego z wojów. Dla obojga było to zaskoczenie i pewnie to ją uratowało, ale nie na długo. Biegnąc jak oszalała potknęła się o jakiś wystając pień i upadła. Chwilę później znalazł się przy niej wojownik i zamachnął się siekierą nad jej głową…”


- Zostaw ją kurwi synu! – wydarł się Siergiej i bez zastanowienia wypalił z AUG w stronę wikinga.
Kula trafiła tamtego w szyję. Potężna postać zwaliła się bezładnie na ziemię, zalewając się krwią i charcząc gardłowo. W tym samym momencie dwóch innych wojowników ruszyło biegiem w stronę żołnierza. Wykrzykiwali coś dziko i wymachiwali toporami nad głowami. Ipatow wystrzelił kolejny raz trafiając następnego mężczyznę w oko. Kula rozbryzgała jego twarz i rzuciła go na ziemię. Trysnęła krew, kawałki czaszki i mózgu. Kolejny woj stanął w miejscu i obrócił się przerażony w stronę martwego kamrata. Siergiej był wypełniony adrenaliną i wściekłością. Jak można zabijać bezbronne dzieci? Być może były winne i zasłużyły na śmierć. Nie jest to jednak ważne. Walka z bezbronnymi to hańba. Ipatow wyrwał wprost z kabury nóż wojskowy i jednym susem doskoczył do wojownika. Tamten nie wiedział co się dzieje, oszołomiony tym, że nieznajomy zabił jego kolegę za pomocą grzmocącego kija. Nóż przeciął powietrze i tętnicę rosłego mężczyzny. Bryznął on krwią i zwalił się na kolana. Kapitan złapał go za długie włosy, odciągnął brutalnie głowę do tyłu i jeszcze raz poderżnął mu gardło. Zbrojny zalewając się wszechobecną już krwią plasnął na twarz w błoto. Dopiero teraz oficer uspokoił się. Odetchnął głęboko i spojrzał prosto w oczy leżącemu nieopodal dziecku. Uśmiechnął się jednak wciąż pod wpływem wojennej poezji przeraził tylko dziecko, które zobaczyło na jego twarzy pełen grozy uśmiech szaleńca.
- Nie bój się – wysapał Ipatow, który właśnie doszedł do wniosku, że mordowanie ludzi daje mu nieskrywaną przyjemność.
Nigdy, przez tyle lat nie zastanawiał się nad tym, a teraz w tym innym świecie nagle zdał sobie z tego sprawę.
- Nie bój się. Kimkolwiek byli ci ludzie – wskazał na ciała. – Spotkają się zaraz ze swoimi przodkami – wciąż z demonicznym uśmiechem, którego nie potrafił się pozbyć wskazał na niebo. – Czeka tam ich wieczny spokój i chwała, a wy jesteście bezpieczne. Tutaj, ze mną…
 
__________________
I have bad feelings about this...

Ostatnio edytowane przez Mr.Aru : 24-03-2010 o 08:32.
Mr.Aru jest offline  
Stary 24-03-2010, 14:16   #12
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Zaraz po śniadaniu ruszyli dalej. Starannie posprzątali wszystkie swoje rzeczy, w końcu nie wiedzieli co może im się tu przydać. Tim zmienił niewygodny kevlarowy hełm na nieco bardziej praktyczny przy tej pogodzie kapelusz bonnie.

Postanowili ruszyć ścieżką, którą odkrył Spencer, w zasadzie nie mieli innej opcji. Póki co lepiej nie było udawać się w kierunku gdzie można było spotkać ludność miejscową. Nie wiedzieli przecież jakie będą mieli zamiary, a Evansowi coś dziwnie mówiło, że na pewno nikt z otwartymi ramionami ich nie przywita.

Ścieżka wiła się łagodnie wśród wzgórz, które porastała puszcza. Dopiero co zazieleniające się gałęzie, przepuszczały wyjątkowo dużo światła. Za kilka tygodni szli by już w półcieniu. Tim musiał przyznać, że tak majestatyczne drzewa i nietkniętą ludzką ręką naturę widział tylko raz – w Parku Narodowym Yellowstone. Był tam w zeszłym roku z Johnnym i Lisą, kiedy to dostał miesiąc zaległego urlopu. Miał na myśli oczywiście puszczę. W dżungli amazońskiej w Kolumbii spotkał naprawdę dziewicze miejsca i ludzi, którzy naprawdę pierwszy raz w życiu widzieli białego człowieka. Nie przypuszczał wcześniej, że takie miejsca istnieją. Nie przypuszczał także, że kiedyś trafi w takie miejsce w tak niesamowitych okolicznościach.

Idąc zastanawiał się, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy. Ciekawe czy tam, skąd przybyli już ich szukają. W bazie słyszał pogłoski, że w tych okolicach zaginęło już kilkunastu ludzi, być może trafili w to samo miejsce? Może uda im się ich spotkać, albo odnaleźć? To by było być może dla nich korzystne, choć z drugiej strony nigdy niczego nie mogli być pewnymi. Zbytnia pewność siebie, powoduje, że człowiek zatraca zdolność racjonalnej oceny sytuacji, a przez to może narazić siebie i członków zespołu na śmierć. On był profesjonalistą i nie zamierzał tego robić.

Przystanek w okolicach południa wykorzystali na odpoczynek, a Spencer złapał kilka zajęcy, które przyrządzili nad małym ogniskiem. Evans nie miał zamiaru wyręczać kanadyjczyka w sowich staraniach by zapewnić im pożywienie. Skoro był takim specem od przeżycia w dziczy, to niech się na coś przyda. Evans postanowił, że skupi się na zapewnieniu grupie bezpieczeństwa, czy to się Ipatowowi spodoba czy nie. Nie podobało mu się w postawie ich dowódcy coś co we wojsku nazywali: „piłowaniem mordy”, zauważył to kiedy wykrzykiwał rozkazy Spencerowi. Miał nadzieję, że w stosunku do niego nie będzie na tyle głupi by to zrobić. Standarty w wojsku regularnym, a jednostkach specjalnych są zupełnie inne. W jednostkach szeregowych, liniowych, czy na szkoleniach, różnego typu kursach, instruktorzy też bez przerwy się darli. Potem gdy trafił do sił specjalnych to się skończyło. Uzyskał jakiś status, rangę, przy której nie wypadało już się na niego drzeć. Tim nie wiedział jednak, jakie standardy panują w armii polskiej, choć miał już do czynienia z jednostkami specjalnymi tego kraju. W Iraku i Afganistanie miał okazję współpracować z operatorami z jednostki GROM, musiał przyznać, że wyszkoleni byli wzorowo, a w walce zachowywali się jak wygłodniałe wilki.

Spencer oprócz jedzenia, przyniósł też kolejne wieści. Nie tak daleko, znalazł ślady konnego oddziału, stosunkowo świeże, sprzed dnia może dwóch. Ruszyli dalej ścieżką, nie zamierzając podążać śladem konnicy.


Krążące nad horyzontem ptaki nie wróżyły nic dobrego. Wzgórza zasłaniały widok, który tak przyciągał ptactwo. Podeszli ostrożnie, nie wiedzieli bowiem co czeka ich za wzniesieniami. Widok jaki ujrzały ich oczy przekroczył ich czarne oczekiwania.

Wioska nie była duża, liczyła może z dziesięć chat. Były bardzo prymitywne, do połowy umiejscowione w ziemi, zbudowane z drewna, pokryte strzechą, a także zapewne dla lepszej izolacji cieplnej, warstwą mchu. Chaty znajdowały się w ruinie, większości spalone, w niebo patrzyły osmolone kikuty więźby i konstrukcji nośnych. Zapach spalenizny był jeszcze dość świeży. Wszędzie leżały zmasakrowane ciała kobiet, dzieci i mężczyzn. Widać, że zostali zaskoczeni walką, nie zdążyli przygotować należytego oporu. Trupy zaczynały już sinieć i puchnąć, a ptaki ścierwojady, zabrały się za co bardziej dostępne miękkie tkanki. W zasadzie dokańczały resztę po innych drapieżnikach, wiele ciał było już bowiem ogryzionych przez jakieś psowate. Tim postawiłby na zdziczałe psy, wilki lub lisy.

Kilka ciał nie pasowało do tej makabrycznej mozaiki. Różniły się wyraźnie ubiorem, wzrostem i posiadanymi przedmiotami. Byli to zapewne ci z napastników, którzy nie przeżyli ataku. Timowi przypominali do złudzenia wojowniczych wikingów, których nie raz oglądał w telewizji na Discovery. Pamiętał także tych kilka lekcji historii z liceum.

Doszli do wniosku, że nocleg w takim miejscu nie jest chyba dobrym pomysłem. Podążyli dalej w kierunku w którym zmierzała droga, nie szli jednak traktem jak do tej pory, ze zrozumiałych względów oczywiście. Wreszcie po przebyciu kilku kilometrów znaleźli miejsce odpowiednie na odpoczynek. Było na tyle daleko od traktu, że ktokolwiek nim podróżujący nie ujrzałby ich. Była to nieduża polanka, położona w lekkim zaniżeniu, dodatkowo od strony traktu osłonięta przez potężny wiatrołom, w postaci lekko już spróchniałego pnia jakiegoś drzewa. Evans nie zadawał sobie nawet trudu by rozpoznać gatunek. Miejsce wydawało się idealne. Iptow zarządził mały rekonesans po okolicy, całkiem zresztą słusznie, nie chcieli się przecież spotkać z tymi, którzy urządzili masakrę w mijanej wiosce.

Tim dostał osobny przydział, miał zbadać kierunek północny, na szczęście sam. Zrzucił plecak na ziemię w miejscu w którym mieli rozbić przyszły obóz. Sprawdził HK, przejrzał magazynek i odciągnął na próbę zamek. Wszystko chodziło jak należy. Musiał pogratulować pionowi logistyki, w kwestii zapewniania najlepszego sprzętu Delcie, byli niezawodni.

Ruszył ostrożnie, dokładnie przepatrując teren przed sobą. Przemykał od drzewa do drzewa rozglądając się uważnie. W końcu był na obcym terenie, więc priorytet zachowania powinien być taki jak za linią wroga.


Po krótkim czasie Evans usłyszał kobiece krzyki. Ostrożnie podczołgał się w kierunku skąd dobiegało wołanie. Wyjrzał zza pnia sporego drzewa i szybko ocenił sytuację. Dwóch mężczyzn, właściwie rzec można by było wikingów, goniło młodą kobietę. Z ich perspektywy była to niezła zabawa, na co mogły wskazywać ich śmiechy. Dwóch innych walczyło z jednym mężczyzną kawałek dalej. Ich przeciwnik słabł. W końcu któryś zadał ostateczny cios i mężczyzna osunął się na ziemię.

W międzyczasie dziewczyna została pochwycona przez jednego z wojów. Zaczął ją całować. Nie były to namiętne pocałunki kochanków. O czym zresztą mówiło zachowanie dziewczyny, która wyrywał się. W końcu udało jej się uwolnić jedną rękę, wymierzył siarczysty policzek adoratorowi i wyrwał się mu. Wolnością jednak nie cieszyła się zbyt długo. Wpadła bowiem w ręce innego, który w bardziej dosadny sposób pokazał jakie mają zamiary wobec niej. Rozerwał jej zielona suknię. Evans mógł podziwiać nagie piersi kobiety. A wszystko to odbywało się przy zachętach ze strony pozostałej trójki. Dziewczyna szarpała się jak mogła, ale cóż, mężczyzna, zwłaszcza tak dobrze zbudowany jak ten, zawsze będzie silniejszy od drobnej kobiety. Wój rzucił dziewczynę na ziemię. Jej krzyki i walka chyba jeszcze bardziej podniecały napastników, którzy śmiali się przy tym i głośno komentowali. Evans nie rozumiał nic.W pewnym monecie zmęczony szarpaniem się ze swoją ofiarą wojownik uderzył dziewczynę otwartą dłonią w twarz, ta znieruchomiała. Podwinął jej suknię i sam zaczął majstrować przy swoich spodniach.
Tim nie zamierzał czekać, aż napastnik dokończy lubieżnego dzieła. Cała grupka stałą do niego plecami, wyraźnie bardziej zajęta dopingowaniem niedoszłego gwałciciela. Komandos ruszył sprężystym ale cichym krokiem. Karabin zostawił przy drzewie. Był uzbrojony w nóż i pistolet w otwartej kaburze. Pierwszy stojący najbliżej Evansa dostał cios od tyłu w nerkę, tuż przy nasadzie kręgosłupa. Operator zdążył zatkać mu usta i powoli pozwolił osunąć mu się na ziemię. Jego brodaty towarzysz, kątem oka, wśród śmiechu, dostrzegł nienaturalny ruch swojego ziomka. Odwrócił twarz w jego kierunku, ale rozwarte do krzyku usta zdusił jęk, kiedy cios nasadą dłoni, dosięgnął jego krtani. Trzeci rzucił się z podniesionym mieczem i bojowym okrzykiem. Nie zdążył dobiec, Tim rzucił nożem prosto w jego klatkę piersiową. Czwarty klęczący nad dziewczyną, zdążył się tylko podnieść. Plątające się okolicy kola spodnie, wybitnie skrępowały mu ruchy. Evans nie miał dla niego litości zwłaszcza po tym co zrobili zapewne jego kompani w wiosce. Nie po tym co zobaczył. Kopnął go z całej siły w nagie krocze, czując jak miękka tkanka boleśnie zderzyła się z ciężkim wojskowym obuwiem. Zwalił się na kolana, a po chwili leżał na miękkim podłożu lasu, z nienaturalnie wykrzywioną głową.
To wszystko trwało, zaledwie kilka sekund. Ciche charczenie za plecami przypomniało mu o jedynym żywym przeciwniku. Ruszył powoli w jego stronę, wiking klęczał i tzymał się za gardło, próbując niczym ryba wyjęta z wody, nabrać powietrza w płuca. Prawie bez zatrzymywania wyjął nóż z klatki piersiowej zabitego i szedł dalej w jego kierunku. Widział dokładnie, jak jego oczy robią się co raz większe z przerażenia. Tak duże jak oczy małej dziewczynki, w wieku może Johnnego, która leżała na progu jednej z chat w wiosce. Nie ma litości… po chwili charczenie ucichło.
Stał przez moment, próbując uspokoić myśli i unormować oddech. Nie mógł pozwolić by poniosły go emocje. Wrócił po karabin i przyjrzał się nieprzytomnej dziewczynie. Miała około osiemnastu lat, Tim musiał przyznać, że miała bardzo piękną twarz, no i ciało też niczego sobie, bazujac na tym , co odsłaniały podarte kawałki sukni.



Wziął chustę, którą zgubiła podczas szamotaniny z napastnikami i przykrył jej nagość. Potem ruszył obejrzeć jej towarzysza. Mężczyzna, a raczej chłopiec, który dopiero się nim stał, miał długą i głęboką ranę na ramieniu. Krew obficie z niej wypływała. Podporucznik nie był medykiem, jednak przeszedł szkolenie paramedyczne, czyli jak szybko i w warunkach walki pomagać rannym, czy po prostu nie dać się zabić. Oderwał z kaftana jednego z napastników szeroki pasek tkaniny i przewiązał nim ramię powyżej rany, zacisnął jak potrafił najmocniej, krew przestałą płynąć. Wyciągnął nóż i odkręcił rękojeść, delikatnie wyjmując z niej nić chirurgiczną opakowaną w saszetkę z antyseptycznym płynem. Oprócz tego z zasobnika przy pasie wyjął malutką strzykawkę ze środkiem znieczulającym i małą fiolkę antyseptyku. Nie wiedział, czy znieczulenie już działało, mimo to zabrał się za zszywanie rany, pracował szybko nie próbując sprawdzać jak długo ranny pozostanie nieprzytomny. Kiedy skończył obejrzał swoje dzieło, na pewno zostanie blizna i to bardzo brzydka, ale miał nadzieję, że chłopak przeżyje. Wyjął bandaż i uważnie zabezpieczył ranę. Czuł wyrzuty sumienia, rozsądek podpowiadał mu, że może on kiedyś będzie potrzebował tych leków, a on teraz używał ich by uratować życie kompletnie nieznanej osoby. Wiedział, że nie będzie miał gdzie uzupełnić ekwipunku…
Wreszcie wstał i chciał się odwrócić w kierunku dziewczyny, kiedy ze zdumieniem zobaczył, że stoi tuż za nim, wpatrując się w niego badawczo. Na jej twarzy widział strach, jednak nie uciekała i nie krzyczała. Nie wiedział, jak długo na niego patrzyła, był zbyt zajęty zszywaniem jej towarzysza. Nie wiedział co ma powiedzieć, gorączkowo przypominał sobie schematy postępowania, jakich uczyli go podczas podstaw walk partyzanckich. I choć znał kilka języków, nie przypuszczał, że dziewczyna będzie znać któryś z nich.
Przyjął swobodną postawę i rozłożył ręce w geście bezpieczeństwa, chciał w niej wzbudzić namiastkę zaufania. Potem wskazał na siebie i powiedział powoli: - Tim, jestem Tim.
Dziewczyna z trudem wydobyła z siebie swoje imię, kładąc dłoń na piersi powiedziała: - Alana. Tim uśmiechnął się i wskazał na jej towarzysza, dając jej znać, że zamierza go podnieść i potrzebuje pomocy. Alana, pomogła mu zarzucić ramię nieprzytomnego i unieść go w górę. Powoli, dźwigając rannego, ruszył w kierunku miejsca obranego na spoczynek.
Uszli może z kilkadziesiąt metrów, kiedy ciszę puszczy przeszył odgłos wystrzału. Był to pojedynczy strzał z broni o kalibrze pośrednim, przynajmniej tak mu podpowiadało ucho żołnierza. "Który kretyn strzelał" - pomyślał przyspieszając kroku.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 25-03-2010, 21:00   #13
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Trupy i spalona wioska... Skóra zwłok miała inną barwę, budynki inną konstrukcję. Ale reszta była znajoma. Rosiński rozejrzał się wśród nie przyglądając się za bardzo zwłokom.
I tak sposób w jaki zadano im śmierć, mówił aż nadto o brutalności i prymitywnych metodach napastników. Nie mieli oni zaawansowanej broni, albo nie zamierzali jej używać... Po znalezieniu trupów odzianych w kolczugi, przeważyła pierwsza opcja.
Zostawili swoich poległych kamratów, jak zapewne wszystko, czego nie mogli unieść i nie warto było taszczyć.
Generalnie podobne obrazki widział na misjach pokojowych w Afryce...spalone wsie, masowe groby. Zwłoki ze śladami tortur. Łupieżczy rajd jakiejś bandy na osadę. Nic niezwykłego, ani w widokach, ani w metodzie. Zwiedzanie wioski, nie trwało długo... wkrótce czwórka byłych ratowników ruszyła dalej.

A gdy znaleźli odpowiednie miejsce na tymczasowy obóz, rozdzielili się. I niestety Rosińskiemu przypadł Spencer. Co specjalnie Janowi nie przypadło do gustu. Chris miał bowiem jedną poważną wadę... był uzbrojonym cywilem. W dodatku swoim ganianiem to tu to tam, udowodnił, że słowo „dyscyplina” dla niego nie istnieje. Był więc tym wszystkim czemu Jan nauczył się nie ufać w Afryce. Bowiem większość „partyzantów” było takimi jak Chris uzbrojonymi cywilami, którzy myśleli, że mając broń mogą wymierzać sprawiedliwość... Co prawda wymierzali „sprawiedliwość” polegającą głównie na wyrównywaniu rachunków, napadach na wioski, zbiorowych gwałtach...
Dlatego też Rosiński trzymał się blisko Spencera, mimo że taktycznie to był błąd. Niemniej Jan nie tylko wyruszył na zwiad, przy okazji pilnował, by niesforny cywil wzorem amerykańskich rednecków nie zrobił nic głupiego. To, że Spencer był Kanadyjczykiem, nie stanowiło dla Rosińskiego większej różnicy...wszak to jeden kontynent. A tym swoim niefrasobliwym zachowaniem i oddalaniem się od grupy, bez uzgodnienia (o pytania o zgodę Ipatowa nie wspominając) udowodnił, że jest bardzo amerykański.

Wkrótce się natknęli na grupę, atakowaną przez jednego samotnego „wikinga”. Był sam, towarzysze jego bowiem nie mieli by po co czaić się po krzakach. Jan zamierzał oddać strzały ostrzegawcze, bowiem strzelanie w plecy nieuzbrojonego (w sumie nieuzbrojonego w broń, który mógłby Rosińskiemu zagrozić) godziło w etos żołnierski. Ale Spencer go uprzedził i coś wymamrotawszy ogłuszył toporkiem, po czym zachował się w sposób który wywołał w Janie odrazę i słowa po polsku.- Kanadyjski psychol.
Nadmierna brutalność Spencera nie dziwiła Jana. Niemniej wywoływała odrazę.
Rosiński podszedł do leżącego wikinga, który nawet przy wyrośniętym Rosiński wydawał się być kawałem byka. Żołnierz przeszukał go, rekwirując wszelkie znalezione uzbrojenie, oraz skórzany pas, którym związał dłonie nieprzytomnego wikinga.
Tymczasem Chris zajął się nawiązywaniem pierwszego kontaktu. Wszak pierwsze lody zostały chyba przełamane? Obronili ich przed złym Wikingiem...
Teraz tylko ich przekonać, że nie są jeszcze gorsi niż tamci... Co gorsza nie wiadomo kim są tamci, kim są ci. Nic nie wiadomo.
Spencer tradycyjnie od przedstawienia się.
- Chris. - powiedział, wskazując na siebie. - Chris. - powtórzył, ponownie wykonując ten gest.
- Jan. - powiedział, wskazując na Rosińskiego.
- Chris. - stuknął się w piersi. - Jan. - wskazał znów na Rosińskiego.
A potem, takim samym gestem, wskazał chłopaka.
W międzyczasie chłopak zdołał podnieść miecz i ponownie trzymał go wycelowanego, tym razem w Chrisa i Jana. Nadal na jego twarzy wymalowany był strach. Siedząca z nim kobieta odezwała się do niego cicho i chłopka obniżył nieco ostrzę miecza. Po czym powtórzył gest Kanadyjczyka i imiona obu mężczyzn. Wprawdzie miał trochę problemów z ich wymówieniem, ale się udało.
- Aatr. - Wskazał na siebie.
- Aatr. - powtórzył Chris, wskazując na chłopaka i skinął głową. Na wszelki wypadek wolał nie pytać o imię kobiety. A nuż stanowiło jakieś tabu...

Gestami dał znać, że obaj mają zamiar zabrać jeńca i pokazał, w jaką stronę idą. Potem powiedział:
- Chris, Jan, Aatr. - pokazał po kolei palcami, a potem szerokim gestem objął resztę. Kontynuując gest poprosił wszystkich o udanie się razem z nimi. W tym samym kierunku.

- Odpoczynek. - powiedział. Położył głowę na złożonych dłoniach i przymknął oczy. Wskazał kierunek i jeszcze raz zasygnalizował, że tam można odpocząć.

Chłopiec pomógł wstać kobiecie i wszyscy ruszyli za nieznajomymi. Przechodząc koło związanego wojownika, chłopiec powiedział coś do niego. Z intonacji można było wywnioskować, że była to obelga. Świadczył o tym również fakt, że niedoszła ofiara opluła swojego prześladowcę. Kobieta chciała coś powiedzieć, ale zrezygnował, odwracając jedynie głowę od wojownika. Pozostałe dzieci szerokim łukiem obeszły go.
Jan szarpnął za ubranie mężczyzny i popchnął do przodu, dając do zrozumienia, że też ma się ruszyć. Wiking, na szczęście nie stawiał oporu i posłusznie dostosował się do roli jeńca.
Nim ta przedziwna kolumna w ogóle się uformował i ruszyła, dał się słyszeć wystrzał. Dla Jana i Chrisa jasnym było, że ktoś użył karabinu. Czyżby nie tylko oni napotkali tubylców??
Dzieci ponownie schowały się za kobietą.
Kobieta stanęła tak, że przechodzące przez gałęzie drzew promienie słoneczne objęły ją. Obaj musieli przyznać, że była ładna. Sporej wielkości brzuch sprawiał, że poruszała się niezgrabnie. Jej długie, brązowe, kręcone włosy, teraz, w tym świetle wydawały się być poprzetykane złotogłowiem. Zupełnie niczym rusałka..
Gładkie lico. Smukła szyja. Pełne piersi...

Nie żeby teraz był czas na tego typu podziwianie.

Ubiór kobieta, jak i dzieci, pomimo iż był zabrudzony i gdzie nie gdzie rozdarty, był bogato zdobiony. Hafty na rękawach i brzegach sukni czy koszul. To samo przy szyi. Nawet laik zauważyłby, że musieli być to przedstawiciele lokalnej elity. Tylko we wszystkich znanych współczesnemu człowiekowi cywilizacjach, elity poruszały się z obstawą. A tego czternastolatka za takową uznać nie można. Nawet przy wybujałej wyobraźni.
Poza tym elity nie chodziły brudne i obdarte. Uciekinierzy??
-Gramy w papier, nożyce, kamień. Zwycięzca idzie na zwiad, przegrany zostaje z uchodźcami.- mruknął Rosiński do Spencera. -15 minut na rozejrzenie się i powrót do grupy. Po piętnastu minutach, trzeba się oddalić z cywilami z tej okolicy.
- Idź jak chcesz -
powiedział Chris - ale to dla mnie kiepski pomysł. Lepiej od razu ruszyć do naszej 'kryjówki'. Rozdzielanie się, jak mamy tego gościa na karku i kobietę i te dzieci pod opieką jest mało sensowne.
To prawda...dobro cywili było na pierwszym miejscu. Rosiński kiwnął jedynie głową i dodał.- Ruszajmy.
I udali się do obozu...Co akurat nie pocieszało Jana. Co innego "obozowisko" dla czterech osób szkolonych w przetrwaniu. Co innego obóz dla dzieci, ciężarnej kobiety i więźnia.
Sytuacja komplikowała się coraz bardziej.

Gdy dotarli na miejsce był tam Evans z kolejnymi gośćmi. Brakowało tylko Ipatowa. A Jan mógł tylko zakląć cicho pod nosem. Usiadł pod drzewem i wyjął zdjęcie przez chwilę przyglądając się Marcie. Na razie nie wiedział co zrobić, zostać tu nie mogli...zostawić Ipatowa samemu sobie tym bardziej. Prędzej czy później, trzeba będzie udać się na poszukiwanie kapitana. Chyba, że on wróci w przeciągu następnej godziny.
Spojrzał na najstarszą z kobiet...teraz przynajmniej mieli przewodniczkę.
Inna sprawa, że trzeba będzie się z nią dogadać.
Rosiński podszedł do kobiety z brzuszkiem , pokazał palcem na ziemię, po czym nożem narysował zarys chaty...strzałki w czterech kierunkach świata i zaczął palcem pokazywać każdy po kolei.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-03-2010 o 17:41.
abishai jest offline  
Stary 30-03-2010, 08:53   #14
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Chris podniósł miecz, byłą własność 'Wikinga'.


Żelastwo mierzyło, tak na oko, siedemdziesiąt parę centymetrów i ważyło ponad kilogram. Mimo tego dawało się nim dość dobrze władać. Ostrze nie było może idealne, ale do zadawania śmierci z pewnością się nadawało. Szczególnie w rekach ludzi takich jak ich jeniec, nie niższy od Chrisa, za to o ładny kawałek szerszy. W dodatku wyglądało na to, że ta różnica składa się z mięśni, a nie tłuszczu...
Wbrew przypuszczeniom nie był to zwykły, gładki kawał żelaza.
Głowica była ozdobiona wizerunkiem czegoś, co mniej więcej przypominało konia...


A może raczej konia i jakiegoś innego zwierzaka.


Na ostrzu, tuż przy rękojeści, wyryte były dwa dość prymitywne rysunki.


Wojownikowi z mieczem towarzyszył występujący po drugiej stronie ostrza łucznik.


Ostrze również nie było gładkie. Bez trudu można było zauważyć szereg pionowych, poziomych i ukośnych kresek, łączących się niekiedy ze sobą.


Ponieważ niektóre powtarzały się, zatem łatwo można było się domyślić, że nie jest to zwykły ornament, tylko jakieś pismo.
Sentencja? Zaklęcie?
"Magiczny miecz" - uśmiechnął się lekko Chris.


Ruszyli powoli do obozowiska. Czworo dzieci,trójka z nich nie miała jeszcze dziesięciu lat. Trzymały się blisko ciężarnej. Młodociany wojownik dumnie szedł za nimi.


Tim czuł, że ranny wojownik robi się co raz cięższy, a dziewczyna nie pomagała mu za bardzo, sama będąc jeszcze w szoku po niedawno przeżytych wydarzeniach. Powoli, bo powoli ale zaszli wreszcie na miejsce.Plecak i graty które zostawił były na miejscu, niestety na miejscu nie było pozostałych. Położył rannego wojownika na ziemi i pozwolił, by dziewczyna się nim zajęła.Tim przyglądał się jej przez chwilę. Arafatką którą jej podarował, zasłoniła podartą na piersi suknię. Dziewczyna zauważyła jego spojrzenie i zdjęła chustę wyciągając ją w jego kierunku, jakby chciała mu ja oddać. Tim odsunął się od niej gestem dając jej znak, że ma ją zatrzymać. Scenę tę przerwał odgłos zbliżających się ludzi.

Evans schował się za drzewo, odbezpieczając broń i kładąc palec na ustach, dając Alanie - poznanej dziewczynie, znak by była cicho.

Na szczęście dla tej trójki, zbliżającymi okazali się Rosiński i Spencer.
Evans przywitał ich z bronią w ręku wyłaniając się zza jednego z drzew. Ipatowa nigdzie nie było.


Gdy kobieta w ciąży dostrzegła tę, którą przyprowadził Evnas, powiedziała coś. Siedząca dotychczas tyłem podniosła się. Wtedy Kanadyjczyk i Polak dostrzegli rozerwaną suknię, i nim dziewczyna zdążyła chwycić oba rozerwane kawałki i zakryć się, przez chwilę mogli podziwiać jej biust. Ślad po uderzeniu aż nadto wyraźny był na jej twarzy.
Na świecie powszechnie wiadomym było, że Niosący Pokój Amerykanie nie są tak naprawdę święci. Choćby masakra w My Lai, czy ostania sprawa więźniów w Iraku.
Mimo wszystko Chris nie sądził, że to Evans jest sprawcą takiego właśnie wyglądu młodej kobiety. Poza tym na ziemi leżał kolejny Wiking... Więc może to on...
Obie kobiety podeszły do siebie i przywitały się. Wglądało to trochę jakby ta ciężarna potknęła się o coś i wpadła w ramiona młodszej.
Dzieci skupiły się koło kobiet.
Wtedy podszedł do nich Rosiński i coś narysował na ziemi, pokazując równocześnie kierunki świata. Ale obie pokiwały przecząco głowami.
Po czym kobiety zaczęły ze sobą rozmawiać, ale szeptem, pokazując to na dzieci, to na leżącego nieopodal rannego wojownika.

- Widzę, że nie tylko ja spotkałem miejscowych. Czwórka bandytów, podobnych do tych co napadli wioskę, próbowała dobrać się do dziewczyny i zatłuc tego wojownika. Już nikomu nie zrobią krzywdy – Evans stwierdził zimno. - Słyszałem strzały, to ty Rosiński? Czy może nasz kapitan, tylko wy macie broń na nabój pośredni? Gdzie spotkaliście tę kobietę i dzieci?
- Kawałek drogi stąd. - Chris machnął ręką w kierunku skąd przyszli. - Ten osiłek zamierzał zdaje się skrócić tego chłopaczka o głowę. A skoro już im pomogliśmy, to nie wypadało zostawiać.
- Rozumiem, że to nie wy strzelaliście, tylko Ipatow? Sprowadzi nam na głowy wroga, jak nic.Gdzie on w ogóle jest? Już dawno powinien być z powrotem. – Rzucił Amerykanin.

W końcu młodsza z nich podeszła do żołnierzy, cały czas podtrzymując ręką rozdarty materiał.
Pokazała po kolei siebie, ciężarną, i trzech żołnierzy wypowiadając przy tym jedno słowo.
- Voksen.
Następnie wskazała na dzieci i wypowiedziała inne.
- Barn.
Powtórzyła gesty i słowa jeszcze dwa razy. Następnie wskazała na oczy i na dzieci. Znowu wskazała oczy i ręką zatoczyła okrąg wskazując na las.
- Ma ktoś jakiś pomysł, jak zapytać ich o najbliższą osadę, do której chcą być odprowadzeni?- rzekł z rezygnacją Rosiński, wskazał na siebie, potem na swoje oczy, potem na dzieci.
Jan podszedł bliżej dzieci i zaczął ich pilnować...Liczył, że zmęczenie i strach wystarczą, by grupka nieletnich, nie wpadła na pomysł rozbiegania się.
Na razie należało czekać na Ipatowa, potem uchodźcom przyda się noc odpoczynku. A z rankiem trzeba by się było wyruszyć do najbliższej przyjaznej osady. Bądź co bądź, trójka żołnierzy i cywil, bardziej potrafili się zatroszczyć o samych siebie, niż o kobiety i tę całą dzieciarnię.

- Najpierw trzeba je nakarmić - powiedział Chris. Sięgnął do plecaka. Wbrew własnym słowom nie wyciągnął resztek ich obiadu, tylko zapasową koszulę, którą podał młodej kobiecie. Twarz obdarowanej rozjaśniła się. Chwyciła koszulę, obróciła się plecami do pozostałych i szybko ubrała się.

Pozostało teraz nakarmić wszystkich.
Tu niestety nie było miejsca na cud. To, co zostało z obiadu raczej by nie starczyło dla wszystkich, uwzględniając dodatkowo fakt, że od razu było widać, że dzieci są głodne. Chris podał królika kobiecie w ciąży, która od razu oddała je dzieciom. Chociaż właśnie przyszła matka powinna się dobrze odżywiać, to jednak bardziej dbała o dzieci...
- Macie jeszcze coś do jedzenia? - spytał pozostałych.
Rosiński zaprzeczył głową...szykowali się wszak na wyprawę ratunkową która miała potrwać góra kilka. Nie kilka dni. Jedyne co miał, to trochę wódki w piersiówce. Ale to raczej nie można uznać za "jedzenie".
- Ja mam rację żywnościowe -Tim wyciągnął z plecaka zapakowane szczelnie pakiety, po czym rozpakował i porozdawał reszcie. Uratowanej przez niego dziewczynie podał pół tabliczki czekolady, uśmiechem zachęcając ją by spróbowała. Żołnierz przyglądał się dzieciom, były bardzo przestraszone i zdezorientowane. Evans próbował to wszystko poskładać w jedną całość. Porównywał ubiory spotkanych tubylców z ubiorami zamordowanych we wsi. Zarówno dzieci, jak i ciężarna czy uratowana przez niego para, miały stroje, o kroju i jakości materiałów podobnych to łupieżców, tych znalezionych w wiosce, jak i tych zneutralizowanych przez niego. Znaczy, że należeli do podobnej grupy etnicznej, ci pomordowani w wiosce wyglądali mu na zwykłych zjadaczy chleba, chłopstwo. Teraz chyba mieli do czynienia ze swego rodzaju "elitą" tubylców. Przynajmniej tak podpowiadała logika, nie mógł być jednak na sto procent pewien swoich przypuszczań, miał zbyt mało danych, by opracować jakaś naprawdę solidną analizę.

Dziewczyna obejrzała dokładnie podany jej przedmiot. Powąchała. Jeszcze raz przeniosła wzrok na Tima.

Tim wskazał palcem na czekoladę a potem na swoje usta, naśladując czynność jedzenia. Po czym uśmiechnął i się, by przekonać kobietę.

Czekolada roztopiła się trochę w jej dłoniach. Im też zaczęła się przyglądać. Po czym spróbowała. Uśmiechnęła się do Tima.


Chris wyrównał kawałek piasku i gestem poprosił do siebie młodszą kobietę. Kawałkiem patyka narysował dwie kobiety i trzech mężczyzn. Otoczył rysunek kołem, a następnie powtórzył słowo "Voksen".


Obok narysował cztery mniejsze sylwetki. Wskazując je powiedział "Barn".

Pozostała do załatwienie jeszcze jedna sprawa...
Wokół narysowanej grupki Chris naszkicował las, a za lasem trzy kolejne, malutkie sylwetki.
- Barn? - spytał, pokazując zaginione jak sądził dzieci.

Kobieta pokiwała głową.

- Trzeba ich będzie poszukać... - powiedział do Evansa i Rosińskiego. Ponownie zwrócił się do kobiety.
- Chris - pokazał na siebie. - Aatr - wskazał chłopaka.
Ponownie wrócił do rysunku. Naszkicował dwie sylwetki - większą i mniejszą.
- Chris, Aatr - pokazał obie i dorysował strzałkę w stronę zaginionych dzieci. Wstał i, podobnie jak poprzednio kobieta zaczął się rozglądać na wszystkie strony.
- Chris, Aatr, barn... - stuknął patykiem w sylwetki zaginionych dzieci.

Kobieta pokazała na Kanadyjczyka i chłopca, po czym zaczęła placami prawej ręki chodzić po piasku.

Chris skinął głową. A potem dorysował do zaginionych dzieci kolejne dwa. Potem następne dwa. Następnie wręczył kobiecie patyk i wskazał grupkę zaginionych dzieci.

Kobieta przeliczyła małe postaci i dorysowała jeszcze dwie. Odwróciła się do tej w ciąży. Wymieniła z nią kilka uwag, i oddała patyk Chrisowi

- Dziewięć... - Chris przeliczył sylwetki. - Dziewięcioro dzieci... Przedszkole jakieś czy co? - Niestety bariera językowa uniemożliwiła uzyskanie odpowiedzi na to pytanie. - Skąd się oni wszyscy tu wzięli?
Z pewnością nie z wioski. Stroje kobiet i dzieci z pewnością nie były podobne do ubrań wieśniaków. Już bardziej wyglądały jak ubrania Wikingów...
Poza tym w wiosce nie było jakiegoś zamku czy choćby okazałego dworu.
- Zróbcie im jakieś posłania z gałęzi - powiedział do Evansa i Rosińskiego. - Przecież nie mogą spać na gołej ziemi. A w tym czasie my poszukamy tamtych dzieci.
- I dowiedzcie się, dokąd można je jutro zaprowadzić - dodał.
- Spencer chyba Ci się w głowie przewróciło już całkiem - na ostatni rozkaz cywila Evans nie wytrzymał - Nie Ty dowodzisz i nie ty będziesz wydawał rozkazy. Chcesz robić posłania to rób, ale nami się nie wyręczaj. Poza tym jeśli chodzi o spotkanie z nieprzyjaciółmi, to wybacz, ale chyba nie jesteś komandosem?
- Nie umiesz, to nie rób - powiedział spokojnie Chris. - Załatwię to, jak wrócę. Najwyraźniej nie potrafisz zrozumieć, że o dzieci trzeba zadbać. Natomiast, wybacz, może nie jestem taką maszynką do zabijania, jak ty, ale jeśli chodzi o poruszanie się po lesie jestem od ciebie lepszy. I może wreszcie zrozumiesz jedną rzecz... Ta twoja cała struktura dowodzenia nie ma tutaj zastosowania. Skończyła się z chwilą, gdy znaleźliśmy się w tym świecie. Jeśli ktoś doświadczony w pewnych sprawach coś ci radzi, to lepiej posłuchaj. Jeżeli uważasz, że te twoje parę gwiazdek cokolwiek tu znaczy, to po prostu jesteś w błędzie. Skończ z podziałem na "mądrych, doświadczonych, wszystkowiedzących" wojskowych i "głupawych i niezaradnych" cywilów, bo jeśli masz zamiar to stosować, to lepiej będzie, jeśli się rozejdziemy. Jak powiesz coś mądrego, to posłucham.
- Może taki podział wymyślono po to, by ustalić jakieś reguły, ale dla Ciebie to zbyt trudne. Nie mam zamiaru Ci udowadniać, kto jest lepszy w lesie, byłem w miejscach w których ty zdechłbyś z głodu. Po drugie to co Ty proponujesz to jest właśnie rozkazywanie, bo od momentu tej dziwnej zmiany miejsc, nie wydałem Ci ani jednego rozkazu, to Ty zaczynasz dyrygować, to się ma skończyć, albo będziemy współpracować, albo jak już zaproponowałeś możemy się rozejść. Droga wolna, możesz wracać skąd przyszliśmy.
Chris stłumił uśmiech. Zadziałała stara prawda - chcesz, żeby coś było zrobione - zrób to sam. A Evans zachowywał się jak typowy wojak, któremu się zdawało, że tylko on był wszędzie i wszystko widział.
- Zatem obiecuję ci, że już więcej nie powiem ci, co masz robić - powiedział - skoro dokładnie w taki sposób rozumiesz słowo 'współpraca'.
- Masz wybór, albo będziemy współpracować, albo idziesz w cholerę, przy czym za współpracę nie uważam, że każdy sobie rzepkę skrobie. Jaka jest twoja decyzja? - Tim pomyślał, że stara prawda jest aktualna, nie ma nic gorszego w oddziale, niż indywidualista, taki który myśli, że jest samowystarczalny. Niech go cholera, ale przez niego on i reszta mogą ucierpieć.
- Współpraca nie polega na tym, że ja będę robić to, co ty chcesz - odparł Chris - tylko że będziemy robić to, co jest słuszne. Stwierdziłeś, że nie będziesz szykować posłań i nie porozmawiasz z paniami, by się czegoś dowiedzieć. Nie chcesz, to nikt cię do tego nie zmusi. Widocznie uważasz, że nie mam racji i że to nie jest potrzebne. Albo też chcesz wprowadzić podział obowiązków, wybierając dla siebie to, co ci odpowiada, dla innych zostawiając resztę.
- Jeżeli według ciebie współpraca będzie polegać na tym, że za każdym razem będę pytać, czy mogę coś zrobić, to od razu ci powiem - nie, tak nie będzie. Jeśli masz jakieś logiczne argumenty to proszę, chętnie posłucham.

- Masz widzę, umiejętność wkładania w czyjeś usta, słów, których nikt nie wypowiedział. Chodzi mi o to, że mamy działać razem, a póki co to Ty wybierasz sobie zajęcia. Nie zauważyłem, by Rosiński czy ja, komuś coś kazał. Poza tym, gdzie tam jest Ipatow i na niego też trzeba poczekać. Spotkaliśmy kilku wrogów, jego strzały, mogą nam na głowy sprowadzić więcej nieprzyjaciół. O tym już nie pomyślałeś? Nie możemy tu zostać.

- Chyba nie odpowiedziałeś na moje pytanie, który z moich pomysłów uważasz za nietrafiony. Różnica między nami polega na tym, że gdybyś ty to wymyślił i powiedział, że trzeba coś zrobić, to bym to zrobił. Dlatego, że to jest konieczne, a nie dlatego, że ktoś mi 'kazał'. A jeśli chodzi o pozostanie... Jeśli chcesz, to ich zabierz i sobie idź. Ciekawe, jak daleko zajdziesz z tymi dziećmi. I tym rannym. Sam sobie przy okazji zaprzeczasz - mówisz o czekaniu na Ipatowa i o opuszczeniu tego miejsca. A tamte dzieci trzeba odszukać. Jeśli naprawdę uważasz, że trzeba stąd uciekać, to zastanów się, dokąd. Czy znajdziesz szybko lepsze miejsce. Nie znamy tej okolicy, a oni chyba też nie.

- To były tylko propozycje, bo widzisz, w przeciwieństwie do Ciebie, pytam się innych o zdanie, a nie uznaję za prawdę objawioną swoje słowa. Chcesz to idź, nie licz jednak, że ktoś Cię będzie szukał.

- Mam nadzieję, że nie. Masz na głowie ważniejsze sprawy - powiedział poważnie, spoglądając na kobiety i dzieci. - Ale postaram się szybko wrócić.

- A ja mam nadzieję, ze zrozumiałeś o co mi chodzi? Nie jestem tępym żołdakiem, choć wiem, za tak myślisz Kanadyjczyku.

- Nie wiesz, co o tobie myślę - odparł Chris - i nie dowiesz się, aż ci nie powiem. Natomiast w tym wypadku troszkę się pomyliłeś. Z pewnością nie uważam cię za tępego żołdaka.

- Dałeś to odczuć, choć mogę się mylić. - Evans ruszył w stronę dzieci i reszty uratowanych. Musiał przyznać że Specer miał rację, trzeba się było nimi zająć, miał tylko nadzieję, ze przez tę konfrontację, choć trochę zmieni on swoje zachowanie.

- Nie usiłowałeś załatwić niczego krzykiem - uśmiechnął się Chris - a już to choćby sprawia, że etykietka 'tępy żołdak' do ciebie nie pasuje. A w ogóle to przepraszam. Powinniśmy byli to załatwić szybciej, bez tylu zbędnych słów. Następnym razem pójdzie nam lepiej.

Odwrócił się w stronę najstarszego chłopca.
- Aatr - powiedział. - Chris, Aatr - machnął ręką w stronę lasu - barn.
Od kobiet nie można było się dowiedzieć, gdzie się rozstały z dziećmi, dlatego miał zamiar ruszyć mniej więcej w tym kierunku, w którym podążył Ipatow i stamtąd rozpocząć poszukiwania. W ten sposób można było upiec dwie pieczenie na jednym ogniu...
Ledwo zniknął w lesie zaczął stosować wszystkie znane sobie sposoby, by poruszać się jak najciszej. I niezauważalnie dla innych.
Rosiński w tym sporze popierał Evansa... zresztą Spencer udowodnił, swą niekonsekwentość. Uważał za nierozsądne sprawdzić odgłos wystrzału, a sam wybierał się w jeszcze głupszą wyprawę, szukając dzieci, których położenia w ogóle nie znał. Narażał w ten sposób i siebie i ich, gdyż rozdzielając się obniżał wartość bojową całej grupy. Mizerną z uwagi na niewielką liczebność.
Gdy Evans skończył rozmowę Rosiński rzekł.- Biorę pierwszą nocną wartę. Miejmy nadzieję, że Ipatow wróci. Jeśli nie to będzie nas dwóch, góra trzech do opieki nad sporą grupką cywili. Oby to okolicy była jakaś osada, w której się nimi zaopiekują. Bo jak nie, to mamy przesrane.


***

Ipatow tym czasem starał się nawiązać kontakt z dziećmi. Nie było to łatwe, zważywszy na fakt, iż przed chwilą były świadkami dość makabrycznych wydarzeń. Stały z szeroko otwartymi oczami, w których czaił się strach, obserwowały każdy ruch Polaka.
Z twarzy kapitana wciąż nie znikał ten przerażający uśmiech. Jedno z młodszych dzieci rozpłakało się. Ipatow mógł zrozumieć pojedyncze słowa z łkania dziecka, takie jak mama czy dom. Język używany przez dzieci był podobny do norweskiego.

Siergiej zagadał do dzieci. Ale chyba go nie zrozumiały. Być może były zbyt wystraszone. Próby dowiedzenia się co tu robią spełzły na niczym. Do dzieci trzeba jednak mieć rękę.

Spenser i Aatr po pewnym czasie usłyszeli płacz dziecka. Przyspieszyli.
Ipatow odbezpieczył swoją broń słysząc, że ktoś się zbliża. Gotowy do strzału stanął za jakimś drzewem. Po chwili odetchnął z ulgą, gdy zobaczył Kanadyjczyka.
Chwilę później i Chris dojrzał kapitana. Aatr tym czasem podszedł do dzieci i chyba zaczął je uspokajać.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 31-03-2010, 12:23   #15
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chris i Aatr, zbrojni w karabin i miecz, szli przez las cicho niczym dwie myszki. Las zbytnio nie utrudniał im tego zadania. Leżące na ziemi suche gałęzie nie tworzyły nieprzebytych zasieków, krzewy w kulturalny sposób rosły niezbyt blisko siebie, a liany, zmora wszystkich podróżników, na szczęście rosły w innej strefie klimatycznej.
Mimo tych ułatwień posuwali się do przodu niezbyt szybko. Gdzieś z tego kierunku dobiegły wystrzały, a to znaczyło, że Ipatow spotkał jakiegoś przeciwnika. Chyba że strzelał na wiwat, albo do jakiegoś cienia... Ale taki głupi to raczej nikt by nie był.
Przed Chrisem i Aatrem znajdowało się jedno z dwóch niebezpieczeństw - albo grupka Wikingów, którzy przeżyli spotkanie z Ipatowem, bądź podążali w tamtym kierunku zwabieni nietypowym odgłosem, albo też Ipatow, który po stoczeniu walki mógł być nieufnie nastawiony do wszystkiego, co się rusza i strzelać do każdej podejrzanej sylwetki.

Płacz dziecka, jaki rozległ się niedaleko nich, nie należał do typowych odgłosów, jakie można usłyszeć w lesie. W zasadzie mógł oznaczać tylko jedno - jakimś szczęśliwym trafem odnaleźli jakąś zgubę, bo trudno było przypuszczać, że jakieś inne dzieci chodziły po lesie o tej porze dnia. gdy noc była coraz bliżej. Wszystkie rozsądne dzieci powinny już siedzieć w chatach, z dala od włóczących się nocną porą duchów czy potworów. Te, których szukali, były w nieco innej sytuacji.
Aaru, który usłyszał płacz tak samo dobrze, jak Chris, ruszył do przodu. Chris złapał go w ostatniej chwili i przewrócił na ziemię. Zrobili przy okazji tyle hałasu, że chyba tylko głuchy nie usłyszałby tych dźwięków, ale to było jedyne chyba wyjście. Łatwo było sobie wyobrazić co zrobi Ipatow, jeżeli zobaczy pędzącego w swoją stronę wyrostka z mieczem w dłoniach.
A jeśli to byli Wikingowie, to tym bardziej nie można było puszczać chłopaka samego.

- Ipatow? - spytał cicho Chris. - Nie strzelaj...

Faktu ich obecności skrywać już nie można było, a wątpliwości typu "swój czy obcy" lepiej było wyjaśniać z pewnej odległości, by mieć dość czasu na reakcję.

Od dłuższego czasu słyszał dwie osoby, które przedzierały się przez las. Ipatow stał za drzewem i ściskał w rękach karabin maszynowy. Adrenalina wywołana walką nadal z niego nie wyparowała. Gdy usłyszał znajomy głos wychylił się lekko, nadal celując w tamtą stronę. A co jeżeli ich dorwali? Starał się zmyć ten przerażający wyraz swej twarzy, ale mu to nie wychodziło. Dalej miał minę mordercy. Leżące za nim wypatroszone postacie wikingów dodawały tej scenie pikanterii.

- Chris? - zapytał kapitan. - Nie musicie kłaść się przede mną na ziemię. Ty ani ten twój niewolnik czy kim on tam jest - starał się uśmiechnąć, ale bardziej przecież nie mógł.

W cieniu drzew zbyt dobrze tego nie było widać, ale miał wrażenie, że twarz kapitana przybrała nieco nietypowy wyraz...
- Barn - powiedział do Aatra - pchnął go w stronę dzieci, znajdujących się kawałek za kapitanem. Wyglądało na to, że odnaleźli zagubione owieczki. To znaczy dzieci.

- Żaden niewolnik - wyjaśnił. - Tak daleko jeszcze nie doszliśmy - powiedział żartobliwie, chociaż samo słowo 'niewolnik' nieco go zmroziło. - To sojusznik. Uratowaliśmy parę osób z rąk takich tam wikingowatych facetów uzbrojonych w miecze i dowiedzieliśmy się, że gdzieś tu jest jeszcze grupka dzieci. Znalazłeś całą dziewiątkę? - spytał.

- Tak - rzekł krótko Ipatow. - Bardziej jednak interesowało mnie tych kilku dryblasów, z którymi się zabawiłem. Oni szukali tych dzieci....Jedno z nich nagle rzuciło się w stronę wojowników. Nie rozumiem co się tutaj dzieje. Co z resztą? Co się tam w ogóle dzieje?

- Trudno wyczuć... - Chris z trudem opanował wzruszenie ramionami. - Na migi i rysunkami się z nimi dogadałem, bo o wspólnym języku mowy nie ma. W każdym razie ci faceci w zbrojach i z mieczami urządzili sobie polowanie na dzieci. A czy zabijać chcieli, trudno powiedzieć, bo szans żaden nie miał by to w praktyce pokazać.
- Wzięliśmy jednego żywcem i uratowaliśmy kobietę w ciąży i czwórkę dzieci, troje młodszych od tego tu, Aatra. Tim ocalił jakąś dziewczynę. Obaj z Janem, razem z tamtymi cywilami, są w tamtym miejscu, co je znaleźliśmy. Razem będzie piętnaścioro kobiet i dzieci. Jeden jeniec. I jeden ranny obrońca tej dziewczyny.

- Powinniśmy wracać do obozu. Będzie nieprzyjemnie jeżeli nas tu noc zastanie. Przedszkole możemy zabrać ze sobą - Ipatow spojrzał z niesmakiem na dzieci, bo choć miał je głęboko gdzieś wiedział, że mogą być kartą przetargową. - Jeżeli nie znajdziemy z tymi dzikusami wspólnego języka to prędzej nam się amunicja skończy nim dowiemy się co się tutaj dzieje, a jest to nasz główny problem.
Kapitan westchnął, przewiesił karabin przez ramię i spojrzał pytającym wzrokiem na Chrisa :
- Którędy do wesołej kompanii?

To akurat pytanie było odrobinę zaskakujące, bowiem miejsce, o którym wspomniał wcześniej Chris było równie dobrze znane kapitanowi, jak i jemu.
"Zabłądził? Nie wie, gdzie się znajduje?" - pomyślał, ale nie skomentował tego ani słowem.
- Aatr! - powiedział odrobinę głośniej. Gestem pokazał, że chłopak ma się zbliżyć - Barn. - Wskazał na dzieci i powtórzył gest.
- Chris, Aatr, barn. - Ruchem ręki pokazał, że wszyscy mają ruszyć w stronę tymczasowego obozowiska.
Na szczęście Aatr zrozumiał o co chodzi i cała gromadka, poprzedzana przez Chrisa, ruszyła przez las.

Chociaż w gruncie rzeczy do obozu nie było tak daleko i nie musieli się aż tak ukrywać, to szli tak samo długo. Dzieci były zmęczone i w końcu Chris wziął i posadził najmniejsze z nich na ramię. Początkowo chłopaczek nie był zbyt tym zachwycony, ale po krótkiej przemowie wygłoszonej przez Aatra przestał się opierać.

Gdy dotarli do obozu na warcie stał Rosiński.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 31-03-2010 o 20:30.
Kerm jest offline  
Stary 31-03-2010, 12:58   #16
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Kiedy Spencer oddalił się, Rosiński wraz z Evansem wzięli się do roboty. Tim dopilnował by złapany przez Kanadyjczyka jeniec został dobrze związany, w gębę wsadził mu jakąś walającą się w gratach szmatę, nie zważając na jej czystość. Skurwiel nie chciał otworzyć ust, ale cios pod żebra szybko mu je rozwarł. Tim nie patyczkował się z wikingiem, nie miał litości dla gwałcicieli, i zabójców dzieci i kobiet, nie o to chodziło w wojnie. To sprawa mężczyzn, nienawidził tych okropnych sytuacji w Iraku czy Afganistanie, kiedy mordowano całe wioski w odwecie za sprzyjanie siłą sojuszniczym, jak wysyłano małych chłopców obwieszonych materiałami wybuchowymi. Wojna byłą brudna, ale on , może to było naiwne, zakładał pewne zasady.

Następnie przy pomocy Polaka, ścięli kilka młodych drzewek, tworząc z nich szkielet prowizorycznego szałasu, opartego wierzchołkiem o powalone masywne drzewo.Za pokrycie szałasu użyli naciętych gałęzi i resztek ich kombinezonów maskujących. Ich biel była ukryta pod gałęziami, dlatego nie spodziewał się, żeby ktoś ich zauważył. Póki co nie rozpalał ogniska, nie wiedział, czy okolica była aż tak bezpieczna. Zresztą i tak musieli poczekać na Spencera i i Ipatowa. Evans, choć za jednym i drugim nie przepadał, miał nadzieję, że wrócą bez problemów. Nie uśmiechało mu się szukać Kanadyjczyka i Polaka, mając pod opieką ciężarna, rannego, jeńca i kilkoro dzieci.

Był wdzięczny Rosińskiemu, że mu pomagał w tych pracach, młody Polak pozytywnie go zaskoczył, nie stawiał się okoniem i nie cwaniakował jak reszta, dobrze współpracował. Evans musiał przyznać, że sprawnie posługiwał się siekierką i sporządzał wraz z nim schronienie. "Wartościowy gość" - pomyślał. Kiedy skończył, zaprowadził dzieci i ciężarną do środka, było tam dość wygodnie, nie wiało i nie kapało na głowę. Także rannego ułożyli w środku, Tim nie wiedział jeszcze, kim był ranny wojownik, ale powoli odzyskiwał przytomność, a reszta jego pobratymców okazywała mu spory szacunek. Jeńca przywiązali do drzewa, żeby mu się nie przyśniło uciekać.
Próbował na migi dogadywać się z dziewczyną i tą drugą kobietą, usilnie przypominając sobie wszystko, czego uczyli ich na kursach psychologi i porozumiewania się. Nie znał zupełnie tego języka, ale pewne słowa, są dla wielu języków wspólne, lub podobnie brzmią. Z ich "rozmowy" wynikało, że wioska, którą znaleźli spaloną, była ich wioską i była najbliżej, właśnie do niej zmierzali. Nie wiedzieli, że została splądrowana.

Evans nie mógł zasnąć, wiedział, że powinien odpocząć, że zregenerowane siły, zapewnią skuteczność i maksymalne szanse na przeżycie tej całej kabały. Rosiński z karabinem w dłoni siedział na skraju obozowiska, co chwilę obchodząc ostrożnie teren. Niestety, ponure myśli go nawiedzały, siedział na skraju szałasu oparty plecami o pień powalonego drzewa, wpatrzony w niebo, rozmyślając o powrocie do swojego świata. Co się stanie jeśli okaże się, że nigdy tam nie wrócą? Już nigdy nie zobaczy Lisy ani Johnnego? Musi istnieć jakiś sposób... musi - powtarzał to w myślach jak mantrę. Przez ramie zauważył, jak dzieci w szałasie tulą się do siebie, robiło się co raz chłodniej. Odtroczył od plecaka pokrowiec ze śpiworem i rozpinając zamek błyskawiczny, zamienił go w dość spory koc. Pochylony wszedł do szałasu i przykrył nim ciężarną i dzieci, które momentalnie się do niej przytuliły. Potem wrócił na swoje miejsce u wyjścia z szałasu, siadając w poprzedniej pozycji. Rzeczywiście robiło się co raz chłodniej, choć jego zimowy mundur dobrze chronił przed chłodem, to jednak czuł że temperatura spadła bardziej niż wczorajszego wieczora. Nagle poczuł, że ktoś siada obok niego, odwrócił się i ujrzał dziewczynę, którą uratował. Wyglądało na to, że ukradkiem go obserwowała. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, odwróciła wzrok spłoszona. Tim powrócił do gapienia się w niebo, nie chciał sprawiać, żeby poczuła się niezręcznie. Czekali na resztę, niedługo miała nadjeść jego warta. Postanowił się zdrzemnąć choć chwilę.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 14-04-2010, 10:40   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rosiński spojrzał w kierunku śpiącego Evansa. Budzić go czy nie budzić?...Uznał, że nie ma powodu by budzić. Sen akurat wszystkim się przyda. Właściwie nie wiedział, co ma rzec. Kanadyjczyk zapewne zapoznał go z sytuacją w obozie. Skinął więc tylko głową na powitanie.

Chris uniósł rękę w milczącym powitaniu.
- Mamy wszystkich - powiedział, nie chcąc skazywać Jana na mozolne przeliczanie grupki dzieciaków. - Teraz obyło się bez problemów, ale wcześniej kapitan pozbył się paru Wikingów.
Obrzucił okiem obozowisko - związanego jeńca i przerośnięty szałas, niestety i tak zbyt mały dla tylu dzieci.
- Merde - mruknął pod nosem.
- Powiem im tylko, że wszystkie dzieci się znalazły - powiedział do Rosińskiego.
Jan wzruszył ramionami w odpowiedzi. Był pewien, że znalezione dzieciaki lepiej przekażą te informacje kobietom, ale niech Spencer robi co chce. On miał swoje sprawy.
Podszedł do odpoczywającego Evansa i dodał.- Kapitan Ipatov i Spencer, powrócili.
Nie było słychać w głosie Rosińskiego entuzjazmu...tylko zmęczenie. Mieli pod opieką gromadkę dzieciaków i dwie kobiety, niewiele żywności i znajdowali się na potencjalnie wrogim terenie.
Mieli od groma kłopotów...ale dziś. Należało odpocząć, a sprawę tego, co dalej... poruszyć rano.

Tim widząc wracającego kapitana i Spencera wstał. Z ulgą stwierdził, że znaleźli resztę zaginionych dzieci, przynajmniej są w komplecie i nie trzeba będzie szukać po lesie kogokolwiek.
Evans czekał co powiedzą wracający, zwłaszcza czekał na to co powie Ipatow, przez tą swoją kanonadę mógł im na głowy ściągnąć większą liczbę bandytów.

Chris nic nie musiał mówić.
Siedząca obok Tima kobieta zerwała się na równe nogi i podeszła do dzieci. Młodzieniec, który w tym towarzystwie starał się robić za mężczyznę, zaczął coś do niej mówić. Alana słuchała go uważnie i co chwila kiwała głową. Dzieci były chyba tak zmęczone, że nawet nie marudziły. Te, którego niósł Spencer po prostu zasnął.
Kobieta w koszulce od Kanadyjczyka obudziła tę drugą. We dwie starały się ułożyć jakoś dzieci w szałasie.
Tym czasem Aatr podszedł do jeńca. Obszedł go dokładnie i przyglądając się więzom powiedział coś do związanego. Więzień chyba chciał coś odpowiedzieć, ale knebel skutecznie mu to uniemożliwiał, więc jedyną odpowiedzią było coś w rodzaju
- Mmmmm, mmyyhymyhmm...
Chłopiec coś jeszcze powiedział i zaczął najzwyczajniej w świeci okładać przywiązanego kopniakami po żebrach.
-Szlag.- zaklął Rosiński i pognał odciągać chłopka od mężczyzny. Ostatnie czego tu potrzebują to samosądów. Rzucił zirytowane spojrzenie zarówno na Evansa jak i Spencera, którzy dali przykład, do takich działań.

Evans pomógł Rosińskiemu odciągnąć chłopaka od jeńca. Co innego go wiązać czy zabijać w obronie własnej lub czyjejś, a co innego bić już związanego jeńca. Tim nie darzył go jakoś specjalną estymą, ale jednak mógł im się do czegoś przydać. Zresztą ciekaw był czy chłopaczek byłby taki odważny, gdyby jeniec nie był związany.

- Niech to... - Spencer nie dokończył. - Dobrze, że nie użył noża...
W życiu by nie zdążyli go powstrzymać.
Bez względu na motywy chłopak nie powinien tak postępować, ale wytłumaczyć mu tego nie byli w stanie. Podobnie jak dowiedzieć się, dlaczego tak postąpił. Z pewnością miał poważne powody, ale...
Kolejny kłopot. Jakby ich mieli mało.

Aatr nie był się w stanie wyrwać z żelaznego uścisku jednego z mężczyzn. Rzucał przy tym, nawet nie znając języka można było być pewnym, że przekleństwami. Ipatow był tego pewien. Te akurat słowa były dokładnie takie same jak w norweskim.
Ciężarna kobieta zbliżyła się do szarpiących się. Spojrzała wymownie na chłopaka po czym odezwała się cicho. Aatr przestał się szarpać, uspokoił się.
Dopiero wtedy Jan poluzował uścisk i uśmiechnął się do ciężarnej dziękując w ten sposób za pomoc. Był to jedyny sposób komunikacji dostępny Janowi, skoro zawodziły słowa.
Kobieta chwyciła za rękaw chłopka i pociągnęła go za sobą do szałasu. Chłopak się ociągał ale poszedł.
- Robi się coraz lepiej.- westchnął ironicznie Jan.
- Trzeba będzie pilnować ich obu - dodał, niezbyt uszczęśliwionym tonem, Chris.
Evans uważnie obserwował relację między poszczególnymi osobami. Dziewczyna która uratował, chyba była "kimś" w całej tej ekipie, skoro starsza, ciężarna, okazywała jej pewien rodzaj szacunku. Znowuż Aatr, czuł posłuch u starszej kobiety, znaczy, że mógł być jej synem, choć Tim nie potrafił się dopatrzyć podobieństwa w rysach. Nie wiedział, jaką rolę w tej całej układance odgrywa starszy wojownik, który ranny leżał w namiocie. Poszedł sprawdzić co z nim, Alana siedziała przy nim pochylona nad nim. Evans odwrócił się do reszty oddziału z pytaniem:

- Czy ktoś z Was zna jakiś język skandynawski? Bo jeśli mnie ucho nie myli, te słowa są bardzo podobne do szwargotu Norwegów z bazy?
- Parę słów, po szwedzku... nie więcej. - odparł Jan i dodał ciszej.- I raczej niecenzuralnych, więc ja odpadam.
- Trzeba będzie wrócić do rysunków - stwierdził Spencer. - Pewne sukcesy mieliśmy...
Słowo 'pewne' pasowało chyba idealnie. Dowiedzieli się co prawda, że gdzieś są zagubione dzieci... Poznali dwa nowe słowa. Więcej niż nic. Jasne.
- Dowiedzieliście się czegoś jak mnie nie było? Jak mają na imię? Dokąd szły?
- Nic szczególnego. Z naszej, nazwijmy to rozmowy, wynika, że one szły do tej spalonej wioski. Nie wiedzą, że jest spalona, a ja im tego nie powiedziałem, bo nie wiedziałem po prostu jak - przyznał się otwarcie Tim.
- Zobaczę, czy uda mi się coś dowiedzieć... A w międzyczasie zastanówcie się, czy ryzykować pójście na polowanie, czy też chcecie chodzić głodni. Jeśli to pierwsze, to trzeba by się wybrać przed świtem.
- Ile czasu zajmie upolowanie jelenia? - spytał Jan. - Jaki obszar trzeba obejść, by na niego trafić? Jak duże to jest ryzyko z Wikingami na karku?
- Zwierząt wokoło dużo, zatem upolowanie czegoś nadającego się na ruszt nie powinno zająć zbyt wiele czasu. A Wikingowie... Uważam, że powinniśmy zaryzykować, bo głód nas wykończy wcześniej, niż Wikingowie. A dzieci nie zdołają iść, jeśli nie dostaną jedzenia.
Nie musiał mówić... Nieść ich nie zdołają, a zostawić...
- Na grubego zwierza i w okolicy gdzie są wrogowie lepiej iść we dwójkę - powiedział Tim - więc jeśli to nie będzie co to przeszkadzać, to pójdę z tobą. Zresztą takie bydle przynieść samemu też by było ciężko.
- Nie przeszkodzisz w niczym. Możemy iść w dwójkę - stwierdził Chris. - Dorodny jeleń waży ponad trzysta kilogramów, więc i tak trzeba będzie spróbować ustrzelić coś mniejszego... Jakąś łanię czy coś w tym stylu. Ale musimy ruszyć przed świtem - dodał.

Ipatow kręcił się po obozowisku. Sprawdził jak mocno jest przywiązany więzień. Rzucił okiem na szałas, kiwając z aprobatą głową. Do rozmowy o polowaniu nie włączył się. Widocznie wystarczyło mu, że ktoś się na ochotnika zgłosił.
Później opał się o jakieś drzewo i ni to drzemał, ni słuchał.


Chris wyciągnął z plecaka koc i podszedł do kobiety w ciąży. Ta w pierwszej chwili jakby chciała oponować, ale po chwili okryła się kocem. Można było spróbować porozmawiać...
- Chris - pokazał na siebie. To już powinna wiedzieć. Potem pokazał na kobietę.
- Ymma - odpowiedziała.
Chris skinął głową. Potem narysował kolejne sylwetki. Mężczyzna, kobieta, dzieci.
- Alana - wskazał kobietę. - Aatr - pokazał jedno z dzieci. - Barn - wskazał pozostałe dzieci. A potem stuknął patykiem w mężczyznę i wskazał szałas.
- Godric - powiedziała kobieta.
Imiona, te najważniejsze, znali. O dzieci wolał już nie wypytywać. W tym momencie i tak nic by to nie dało. A w ogóle? Pewnie także nie...
Dorysował kolejną sylwetkę do pozostałych. Kobietę w wyraźnej ciąży.
- Ymma, Alana, Godric, Aatr - pokazywał po kolei postaci na rysunku. A potem obrysował wszystkie.
Ymma patrzyła na niego przez moment, a potem powiedziała: - Krigar.
- Ymma Krigar, Alana Krigar, Godric Krigar, barn Krigar? - upewnił się.
Kobieta skinęła głową.
Chris wskazał na wojownika, przywiązanego do drzewa.
- Uhtraed - powiedziała.
Trudno było powiedzieć, czy to imię, czy nazwa plemienia. A może rodu, tak jak Krigar.
Kolejny rysunek. Paru wojowników z mieczami.
- Uhtraed. - Chris stuknął patykiem w pierwszą sylwetkę. A potem, podobnie jak poprzednio, obrysował całą grupkę wojaków.
- Krigar - powiedziała Ymma.
- Uhtraed Krigar? - spytał zaskoczony. Albo całkowicie się nie zrozumieli, albo mieli do czynienia z jakimiś rodowymi porachunkami. Albo plemiennymi.
Ymma ponownie skinęła głową.
Chris starł sylwetki. A potem narysował dwie, nowe. Jeden wojownik atakował mieczem drugiego.
- Uhtraed - wskazał tego z mieczem. - Godric - pokazał drugiego.
- Krigar - w odrobinę zmienionym rysunku miecz wbił się w drugą sylwetkę. - Krigar?
Na kolejnym rysunku wojownik stał nad drugim, który leżał z mieczem sterczącym z piersi.
- Krigar - Chris wskazał stojącą sylwetkę, potem miecz. - Krigar? - pokazał leżącego.
Ymma ponownie skinęła głową.
- Oni chyba walczą ze sobą - powiedział do pozostałych. - I chyba się znają, skoro ona zna imię naszego jeńca... Wuj jakiś może? Kuzyn? Walczą o przywództwo i wyżynają się na wzajem?
Ponownie odwrócił się do Ymmy. Pora było wyjaśnić, co się stało z wioską.
Zmazał rysunki i ponownie zaczął rysować.

Ymma co chwila, właściwie bezwiednie, kładła swoje dłonie na brzuchu masując go. A kiedy tylko zaczynała zdawać sobie sprawę z tego co robi, jej ręce wędrowały na kolana. Gdzie pozostawały przez niezbyt długą chwilę. Po czym ponownie wędrowały na brzuch.

Na ziemi pojawiły się sylwetki, po kolei nazywane przez Chrisa. Malutka grupka otoczona lasem. Za lasem, w kierunku, z którego przybyli, pojawiły się chaty. Parę naszkicowanych budynków. I parę sylwetek.
- Ymma Krigar, Alana Krigar... - powiedział, pokazując sylwetki w grupce stojącej w lesie. - Krigar? - spytał, obrysowując patykiem sylwetki stojące przy wiosce.
W tym momencie mógł się przekonać, czy nazwa 'Krigar' dotyczyła wszystkich ludzi, czy też rodu albo plemienia.
Przytaknęła.
To nie musiało o niczym świadczyć. W wiosce znaleźli kilka trupów Wikingów... Może to do nich szły kobiety...
Z chat zniknęły dachy, nad nimi pojawiły się płomienie. A stojący ludzie znaleźli się na ziemi, ze strzałami sterczącymi z ich ciał...

Kobieta popatrzyła ze zdziwieniem na Chrisa. Pokręciła głową, poprawiła rysunki chat. Wskazała palcem kierunek w którym leżała wioska.

Dla odmiany Chris pokręcił głową.
Narysował cztery nieduże sylwetki, daleko na południu, nad jeziorem. W każdym razie miał nadzieję, że kreski udające fale tak zostaną odebrane.
- Chris, Jan, Tim, Siergiej - nazwał je po kolei.
Potem sylwetki ruszyły przez las, aż dotarły do wioski. Znowu zniknęły dachy i pojawiły się płomienie. I leżące sylwetki.
Jedne z mieczami, jedne bez.
- Krigar? - spytał, wskazując na te pierwsze. - Krigar? - pokazał te nieuzbrojone.

Ymma pokiwała głową.

- Chris Krigar? - spytał w końcu, pokazując na siebie.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Krigar. - Wskazała na siebie, dzieci, związanego.
- Ymma Krigar - potwierdził. - Chris? - spytał, pokazując na siebie. Warto by wiedzieć, za kogo ich biorą. Chociaż nazwa, jakakolwiek by nie była, nic mu nie powie... Równie dobrze mogło to być słowo oznaczające szczury, jak i cudzoziemców.
- Utlandsk. - Wskazała na Chrisa. - Krigar. - Na siebie.
- Utlandsk. - Na Tima. - Utlandsk. - Na Jana.
- Krigar. - Na ludzi w szałasie.
Chris stłumił westchnienie. Znaczenie obu wyrazów było zdecydowanie niejasne. Mimo tego skinął głową.
- Krigar. Utlandsk - wskazał na Ymmę, potem na siebie.
Przytaknęła. Po czym pkazała na Jana, na Tima i na Siergieja i dodała - Utlandsk.
- Krigar. - Pokazała na siebie i na osoby w szałasie.
Nie można było spytać, czy ludzi 'Utlandsk' było w okolicy więcej. Przynajmniej na razie. Ale stale można było się dowiedzieć, skąd przybyły kobiety i dokąd zmierzają.

- Utlandsk - pokazał grupkę ludzi nad jeziorem, a potem strzałkami doprowadził ich do grupki znajdującej się w lesie. A potem wskazał grupkę 'Krigarów' z Ymmą i Alaną.
- Krigar? - spytał, dorysowując kilka strzałek prowadzących z różnych stron w kierunku lasu. - Ymma, Alana, Godric, Aatr? - powtórzył, pokazując strzałki.

Ymma popatrzyła ze zdziwieniem na Chrisa. Pokręciła głową. Przymknęła na chwilę oczy, po czym ukryła twarz w dłoniach. Westchnęła kilka razy ciężko. Spojrzała jeszcze raz na Chrisa z rezygnacją w oczach. Złożyła dłonie razem, oprała o nie głowę przymykając oczy. Wskazała na siebie, a następnie na szałas.

Na twarzy Ymmy widać było zmęczenie. Dalsza rozmowa... mogła doprowadzić do nieporozumień.
Powtórzył jej gest i skinął głową.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-04-2010, 22:39   #18
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Nim mężczyźni położyli się spać Spencer zwróci się do pozostałej trójki.
- Jedno pytanie, póki jeszcze nie śpimy... Co wolicie - zaryzykować polowanie, chociaż w okolicy może się czaić paru Krigar, czy też głodówkę? Musimy pamiętać o naszych... podopiecznych. Jak nam dzieci zaczną padać z głodu, to daleko nie zajdziemy.
Ipatow otworzył szerzej oczy.
- Zapasów jedzenia nie mamy. Cy... Dzieci rzeczywiście nie ujdą daleko głodne. Trzeba zaryzykować i zapolować. Ale sami nie powinniście chodzić, dlatego...
- Ja z nim pójdę. - Wciął się Evans.
Ipatow zmierzył go wzrokiem, ale było zbyt ciemno, żeby można było dostrzec wyraz twarzy.
- Tylko bądźcie ostrożni. Nie uśmiecha mi się szukacie was.

Noc minęła spokojnie. Być może zbyt spokojnie?? Ustalony, a właściwie zarządzony przez kapitana plan wart chciał zaburzyć Aatr. Wprawdzie mężczyźni nie rozumieli go, ale zorientowali się, że chłopiec też chce stać na warcie. Na szczęście, albo i nie, na wysokości zadania stanął Ipatow i wyperswadował chłopcu te głupoty. Użył przy tym kilku słów z mocnym R, które Jan znał jako określenie najstarszego kobiecego zawodu na świecie i czynności, którą można z ową kobietą robić, ale to tylko Jan.
Nim jeszcze słońce podniosło się Kanadyjczyk i Amerykanin wyruszyli na polowanie. Ale zanim poszli Jan postanowił rozwiązać problem, transportu rannego. Nie miał tylko toporka.
- Chłopaki, macie może toporek?? - Evans i Spencer przytaknęli w jednym czasie i wyciągnęli narzędzie. Polak wziął oba.
I tym się właśnie zajął Jan. Za pomocą pożyczonego toporka, zrąbał i oczyścił z gałęzi dwa młode drzewka. Następnie użył liny by związać końce przygotowanych w ten sposób drągów i przepleść linę pomiędzy nimi tworząc dość wygodne, prowizoryczne nosze.
Wymagały dwóch osób do ciągnięcia i poruszających się w oddaleniu od siebie by funkcjonowały dobrze.
I jednym z tych ludzi miał zostać jeniec. Najpierw Jan przyciągnął jego uwagę szarpiąc lekko za ramię. Potem zademonstrował co miałby robić, poruszając się z jednym drągów owych noszy.
Jan najpierw wskazał na chłopaka który go wczoraj zaatakował, potem wyciągnął nóż i wykonał gest, jakby temu chłopakowi miał nóż dawać. Potem wskazał na chłopaka i uśmiechając się złowieszczo wskazał na jeńca. Miał nadzieję, że w ten sposób dał mu wyraźnie do zrozumienia, że w razie stawiania oporu zostanie zostawiony sam na sam z chłopakiem uzbrojonym w nóż... I nikt się wtedy nie przejmie jego losem. Co prawda Jan blefował. On przynajmniej. Trudno bowiem było określić, jakie to pomysły przyjdą do głowy innym, Kanadyjczykowi na przykład.
Jeniec mógł tylko wydawać z siebie zduszone pomruki. Pokręcił przy tym przecząco głową. Rosiński stanął nad związanym mężczyzną.
- Zostaw. - Ipatow chwycił go za ramię. - Ja to załatwię.
Kapitan poderwał jeńca do góry, nie bez problemów, dodając coś po norwesku.
Oddalili się. Jan chyba nie chciał wiedzieć co robią. Ipatow i wojownik wrócili po jakimś czasie.
- Załatwione. - Uśmiechnął się kapitan.

Tym czasem dzielni myśliwi powoli i ostrożnie przemierzali las. Robili to z dwóch powodów, po pierwsze za wszelką cenę chcieli uniknąć wykrycia. Po drugie nie chcieli spłoszyć zwierzyny. Dłuższy czas nie mogli trafić na nic, co zaspokoiłoby głód takiej ilości osób. Nagle Spencer przystanął i ruchem ręki zatrzymał Evansa, pokazując przy okazji kilka sarn pasących się nieopodal.



Mieli szczęście, dużo szczęścia. A przy okazji Tim mógł się przekonać, że Chris nie jest jednak zwykłym cywilem.
Również bez problemy wrócili ze zdobyczą do obozowiska. Przyrządzenie zdobyczy trochę im zajęło czasu. Zresztą obie kobiety już wstały i niejako naturalnie przejęły tę czynność.

Przy śniadaniu, Evansowi nie uszło uwadze, że Alana z taką samą troską, jak i Ymma zajmowała się dziećmi. Więc może jednak nie była "kimś" w całej tej ekipie. Jego rozmyślania przerwał młodszy stopniem Polak.
- Powinniśmy się jak najszybciej stąd oddalić. Na południe, to w tej chwili jedyny rozsądny kierunek. I może jakoś omijając spaloną wioskę.
Niestety okazało się, że kobiety chcą iść właśnie do spalonej wioski. Przynajmniej tyle Ipatow mógł zrozumieć.
Posprzątali po sobie, Chris zadbał, żeby nie było śladów ich bytności. I cała ta przedziwna wyprawa ruszyła. Jeniec, którego Jan wcześniej nakarmił, ciągnął rannego.

Dotarcie do wioski zajęło im cały dzień. W końcu to dzieci nadawały tempo ich marszowi. Przed zrujnowaną osadą Ipatow zatrzymał wyprawę i postarał się wytłumaczyć kobietą co tam znajdą. Albo nie zrozumiały, albo nie chciały wierzyć. Więc kapitan zabrał je by sobie dokładnie obejrzały zgliszcza i trupy.

Obozowisko urządzili za wioską, pilnując przy tym, aby dzieci nie ujrzały zmasakrowanych ciał.
Mięsa mieli jeszcze trochę, Ymma znalazła jakieś korzonki, które okazały się jadalne. W tym czasie Ipatow dokonał krótkiego rekonesansu. Teren był czysty. Kapitan zarządził też, zresztą jakie miał inne wyjście, że "myśliwi" znowu wyjdą na polowanie. Rozdzielił warty.
Schemat nocy się powtórzył. Poranka też. Tyle, że tym razem zdobyczą były zające i dzikie ptactwo.
Kobiety prowadziły. A w zasadzie dawały wskazówki gdzie iść. Ipatow wyjaśnił "swoim ludziom", że tam gdzieś, według Ymmy jest jakaś większa osada. I tam się kierują.

Szli bardzo powoli. Ze względu na dzieci i rannego. Na szczęście wojownik odzyskiwał siły, był przytomny i nie miał gorączki. Obie kobiety doglądały go.

Trzeciego dnia dotarli do rzeki. Szerokiej rzeki. Jednakże można było ją pokonać w brud. Ipatow zarządził krótki postój. Trzeba było wysłać zwiad. Poszedł on sam i Thimoty. Nie natrafili na ślady ludzkiej bytności.
Po posiłku kapitan wydał rozkaz wymarszu. Dzieci niechętnie wchodziły do zimnej wody, więc niestety mężczyźni musieli je w większości poprzenosić. Zresztą przemoczone i zmarznięte dzieci też są marudne.

Nagle z koron drzew poderwały się ptaki. I gdy tylko krzyczące stado zniknęło zrobiło się cicho. Za cicho. Pierwsza strzała ugodziła kapitana w szyję. Charcząc i plując krwią runął tuż przed ciężarną Ymmą. Dzieci zaczęły krzyczeć. Ze skraju lasu spadło jeszcze kilka strzał. Ciągnący nosze jeniec własnym ciałem zasłonił starszą z kobiet.
Po chwili z lasu wybiegi odziani w wilcze skóry ludzie. Ich twarze były pomalowane błotem. Wydawali z siebie przy tym dźwięki podobne do wycia wilków. Było ich całkiem sporo.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 16-04-2010, 23:39   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wyprawy do wioski nie dało się uniknąć. Zarówno Ymma jak i Alana były nad wyraz uparte i nie dały sobie tego pomysłu wyperswadować, co było tym trudniejsze, że większa część rozmowy odbywać się mogła tylko i wyłącznie na migi. Norweski, którym władał Ipatow, średnio się przydawał, bowiem kapitan znał jedynie podstawy języka, a pewne podobieństwo norweskiego i 'krigarskiego' niekiedy prowadziło do nieporozumień.

- Krigar? - upewnił się wskazując na wojowników.

Ymma potwierdziła. To samo zrobiła gdy Chris wskazał na leżących wieśniaków.

- Krigar? - Tym razem obiektem pytania była jedna ze strzał wyciągnięta z jednego z ciał.

Ymma pokręciła głową.

- Hirviö - powiedziała. - .

- Hirviö? Krigar? - Chris pokazał zadane toporem rany na ciałach zbrojnych.

- Hirviö! - z całkowitą pewnością w głosie stwierdziła Ymma.

Chris skinął głową.
Wyglądało na to, że wioska została zniszczona przez jakichś bliżej nie określonych Hirviö. I pewnie również oni zabili parę dni później wojowników i, gardząc zbrojami i złotymi ozdobami, zabrali jedynie broń. Oraz ciała swoich wojowników, bo trudno było sądzić, by uzbrojeni po zęby 'Wikingowie' dali się pozabijać nie pociągając ze sobą w zaświaty kilku czy kilkunastu swoich wrogów.


- Trafiliśmy w dość skomplikowaną sytuację, nazwijmy to, polityczną - powiedział Chris po powrocie do tymczasowego obozowiska - Krigar walczą z Krigar, a oprócz tego są jeszcze jacyś Hirviö. To oni wybili mieszkańców wioski i tamtych wojowników.
-To miło, ale w sumie nie ma znaczenia.- odparł Jan wzruszając ramionami.- Dowiedziałeś się może... gdzie iść dalej? To by bardziej pomogło.
Podejście Rosińskiego do tak ważnej sprawy zaskoczyło nieco Chrisa, ale nie zamierzał dyskutować o tym, w jakim stopniu konflikty wokół nich przyczynią się do skomplikowania ich prywatnej sytuacji.
- Na razie nie - odpowiedział. - Sam widziałeś, jak się uparły, by zobaczyć tę wioskę. Może nie wierzyły, że została zniszczona, a może chciały poznać powód zniszczenia. Teraz, skoro znają sytuację, można będzie się dowiedzieć czegoś więcej.

Podszedł do Ymmy. Przygotował kawałek ziemi, by móc prowadzić w znany już sposób rozmowę na temat planów obu kobiet. Planów dotyczących kierunku marszu. Trudno było przypuszczać, że zniszczona wioska to jedyna osada Krigarów w tej okolicy.
Kawałkiem patyka naszkicował sylwetki. Ymma, Alana, Godric, Aatr. Dzieci. Parę kresek starczyło, by narysować zniszczoną wioskę.
- Krigar - Chris obrysował grupkę ludzi. A potem dorysował kilka strzałek. Jedną dochodzącą do wioski, inne skierowane w różne strony. - Ymma, Alana? - wskazywał po kolei na strzałki, palcami drugiej ręki naśladując chodzenie.

Potwierdziło się to, co wcześniej powiedział Ipatow - kobiety chciały iść na południe, gdzie miała się znajdować wioska, większa zdaje się od tej spalonej.
Parę chwil, jakie pozostały im przed ruszeniem w drogę Chris wykorzystał do pierwszych lekcji języka. Parę słówek, zapisanych w miarę fonetycznie, umieścił w notesie.
Ymma, chociaż zaskoczona patyczkiem, który na białym niczym kora brzozy materiale pozostawiał dziwnego kształtu znaczki, chętnie współpracowała.
Okazało się, że dom to talo, wioska - Kylä, miecz - miekka, strzała - nuoli, łuk - jousi.
- Język można sobie połamać. - Chris pokręcił głową, gdy Ymma po raz trzeci poprawiała jego wymowę. Ale parę kolejnych wyrazów znalazło się w słowniczku. I była szansa, że kiedyś zdołają się jakoś porozumieć.
Kiedyś...


Zapalniczka, którą Chris wyciągnął chcąc rozpalić ognisko, wywołała zainteresowanie Ymmy, ale prawdziwe wrażenie wywołało dopiero użycie zapalniczki. Kobieta aż cofnęła się o krok, gdy z matowo-zielonego przedmiotu błysnął płomień. Na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie i podziw zarazem. Wypowiedziała parę niezrozumiałych dla Chrisa zdań, wśród których słowo 'tuli' - ogień powtarzało się kilka razy.


Za nimi zostało jezioro. To samo, nad którego brzegiem obudzili się kilka dni temu. Rzeka, nad którą się znaleźli, była oczywistym dowodem na to, że minęli miejsce swego pierwszego na tym świecie obozowiska.
- Robimy mały postój - zarządził Ipatow. - Timothy, pójdziesz ze mną na zwiad. Zobaczymy, co jest na tamtym brzegu...

Rzeka nie była szeroka. Głęboka na szczęście również nie, dzięki czemu nie trzeba było budować tratwy.
- Nie wierć się - powiedział Chris do malca, którego niósł na ramieniu. - Spadniesz i trzeba cię będzie wyławiać...
Było to trzecie już dziecko, które przenosił, ponieważ Ipatow i Tim wspólnie strzegli drugiego brzegu przeprawy.
Chłopaczek spojrzał na niego szeroko otwartymi, nic nie rozumiejącymi oczami. Ale uspokoił się. Być może sprawił to ton głosu.

- Co robimy dalej? - Chris spojrzał na Ipatowa. Nie zdążył dokończyć pytania.
Stado ptaków, które zerwało się z drzew mogło oznaczać tylko jedno - ktoś je spłoszył. Chris uniósł gotowy do strzału karabin, lecz nim zdążył cokolwiek powiedzieć lub zrobić Ipatow zwalił się na ziemię.
Zdecydowanie nie wyglądało to na początek udanych rozmów pokojowych. Do strzały, która powaliła Ipatowa, dołączyło kilka następnych, na szczęście niecelnych, a za drzew i krzaków porastających dość gęsto skraj lasu zaczęli się wyłaniać mężczyźni o wyraźnie nieprzyjaznych zamiarach. Pozostawało tylko odpowiednio szybko naciskać na spust... I dobrze mierzyć.


Pierwszy z wybiegających z lasu zatrzymał się w pół kroku, jakby zaskoczony czerwoną plamą, która nagle wykwitła na jego piersi i zwalił na ziemię. Skóry, w które byli przyodziani napastnicy, nie stanowiły żadnej osłony przed stalowymi pociskami.
Kolejnych dwóch zwaliło się na ziemię w odstępie trzech sekund. Jeden, niedokładnie trafiony, rzucał się na ziemi, ale Chris nie miał czasu, by mu się przyglądać. Napastników było zbyt wielu, a kilku kolejnych wybiegało z lasu strzelając w biegu z łuków.
Huk wystrzałów i padające na ziemię ciała nie powstrzymały odzianych w skóry i wymachujących mieczami i toporami wojowników. Jak szaleni pędzili naprzód, wyjąc jak wilki i starając się prześcignąć huczącą śmierć. I chociaż trup ścielił się gęsto, to zdawać się mogło, że ta topniejąca powoli fala dopadnie w końcu trójki 'obcych', a potem zacznie się bezlitosna rzeź.
Chris zignorował strzałę, która wbiła się w ziemię tuż obok jego nogi i trzykrotnie nacisnął spust, lekko przesuwając lufę. Kolejne ciała zostały ozdobione czerwonymi plamami. Jeden z napastników, z dziurą zamiast oka, zwalił się na ziemię, wprost pod nogi kolejnych dwóch, biegnących tuż za nim. Ci zwolnili na moment, a to starczyło, by stali się celem dla kolejnych pocisków.
'Normalni' ludzie już dawno by zrezygnowali, ale na tych jakoś nie działał przykład ich kolegów. Miast odwrócić się na pięcie i uciec, gdzie pieprz rośnie atakowali z pasję szaleńców lub religijnych fanatyków. Parli przed siebie z nadzieją, że wytrwałość doprowadzi ich do osiągnięcia upragnionego celu.
Złudną nadzieją...
Gdyby wszyscy równocześnie wypadli z lasu... Albo gdyby poczekali troszkę, aż cała grupa zbliży się nieco... Z pewnością do celu dotarłoby ich dziesięciu czy dwunastu, a nie dwaj, jacy znaleźli się o trzy kroki od Chrisa.
Bowie zwykle nie służy do rzucania, ale przy odrobinie wprawy można go do tego celu użyć, a dwóch na jednego to nieco nieuczciwy stosunek. Stalowe ostrze błysnęło w powietrzu wbijając się gardło uzbrojonego w miecz wojownika. Chęć ratowania własnego życia była widać silniejsza od pragnienia zadania śmierci, a może zadziałał jakiś odruch... Trafiony wypuścił miecz i uniósł ręce do gardła chcąc zapewne zatamować krew.
Drugi wojownik zignorował Chrisa. Minął go i ruszył w stronę gromadki dzieci.
Nie było na co czekać.
Wystrzał z Sig Sauera, głośniejszy od strzałów z karabinów, przeszył powietrze. Trafiony w plecy wojownik zrobił jeszcze krok i padł na ziemię. Jego dłonie drgnęły jeszcze, a potem znieruchomiały.

Z pistoletem w dłoni Chris obrócił się w stronę reszty, ale jego interwencja nie była już potrzebna. Nie było z kim walczyć.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 16-04-2010 o 23:47.
Kerm jest offline  
Stary 18-04-2010, 16:06   #20
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Na śniadanie była sarna... Jakoś jednak dziczyzna nie poprawiła nastroju Janowi. Sytuacja grupy była lekko mówiąc kiepskawa. Nadal mieli na karku bandy wyżynających się nawzajem idiotów. I dla Rosińskiego nie miało znaczenia czy pochodzą z tego samego plemienia czy z różnych. Kanadyjczyk uczył się języka tubylców, co pewnie zaowocuje w przyszłości, ale Rosiński jakoś nie miał na podobne działania ochoty. Nadal czuł się tu obco, nadal z niechęcią myślał o przyszłości... I opcja spędzenia w tej dziczy reszty życia napełniała go obawą. Z uporem maniaka zamierzał dotrzeć i doprowadzić cywilów do jakiejkolwiek cywilizacji zapewniającej minimum bezpieczeństwa. Nawet wczesnośredniowieczne zadupie otoczone drewnianą palisadą by wystarczyło.
Gdzieś w duchu oszukiwał sam siebie, traktując ochronę cywili jako temat zastępczy, odsuwający rozpacz i apatię wywołaną tą sytuacją, na dalszy plan.

Na razie jednak...szedł ciągnąc wraz z więźniem nosze z rannym. Żeby poprawnie działały kije powinny być jak najszerzej rozstawione, więc Jan był drugim ciągnącym rannego.
Póki co... był spokój, żadnych śladów wrogów. Rannemu się polepszało, więc póki co, spraw obrały dobry obrót.

Ruszyli na południe, minęli spaloną wioskę szerokim łukiem...po tym jak kobiety na własne oczy zobaczyły co tam się stało. A potem udali się dalej, minęli jezioro, rzekę... cały czas kierując się na południe.
Podczas tej wędrówki Jan niespecjalnie garnął się do socjalizacji z tubylcami. Nie czas a to, gdy wrogowie mogli się czaić w pobliżu. Nie sypiał też dobrze, stale czujny i niespokojny. Stale oczekujący zasadzki. To odbijało się na jego spojrzeniu, podkrążonych oczach i rosnącym zaroście. Co prawda Rosiński się mył, gdy mieli czas. Ale przestał się golić.

Kolejną przeszkodą podczas podróży była rzeka, szeroka ale dość płytka w miejscu które przekraczali. Dość płytka, ale problematyczna z uwagi na nosze. Na przejście tej rzeki z rannym, Jan i złapany krigar o imieniu Uhtraed potrzebowali pomocy... Kolejnej osoby, która chwyci za trzeci koniec noszy i dzięki temu przeniosą rannego bez zamoczenia go. Ta osobą był Spencer... Potem zaś zaczęły się przenosiny dzieci. Żmudne łażenie tam i z powrotem z wierzgającymi maluchami.

Kolejny posiłek z resztek śniadania i dalsza żmudna podróż. Tym razem jednak przerwana...

Rosiński z przerażeniem przyglądał się drgającej strzale wystającej z szyi Ipatowa. Upadek majora w umyśle Rosińskiego rozciągał się w nieskończoność. Nie znał go za dobrze i raczej nie mógł powiedzieć, że te kilka dni spowodowały zacieśnienie więzi z rodakami. Jednak jego śmierć i upadek uzmysłowiły Polakowi jeden fakt. „Nie wrócisz już do domu.”

Atakująca banda była uzbrojona w łuki. Drobny fakt, ale rzutujący na całą sytuację. Łuki zagrażały jemu i cywilom pod jego opieką. Nie było miejsca na humanitaryzm, nie było miejsca na strzały ostrzegawcze. Sytuacja była podobna do tych w Afryce. I Jan zareagował jak na szkoleniu...mechanicznie.

Po pierwsze wybranie trybu ognia, na pojedynczy...jeden szybki ruch kciukiem. Po drugie postawa. Klęknąć. Całe przedramię lewej ręki spoczywa na kolanie. Pochylić się, by mieć jak największą stabilność podczas strzelania. Prawa stopa wyprostowana i usiąść na stopie. Wycelować, nacisnąć spust, wybrać kolejny cel. Strzał za strzałem Rosiński eliminował kolejne nadbiegające cele. Snajperem może nie był, ale wrogowie szarżowali na wroga nie kryjąc się specjalnie. Byli zupełnie jak kaczki na strzelnicy. Dzikusy nie wyciągali wniosków z padających obok siebie towarzyszy, więc Jan miał ułatwione zadanie. Wycelować, strzelić, zmienić cel. Raz po raz, bez ustanku. Nie zastanawiać się, nie myśleć, tylko działać szybko i skutecznie. Przestał zwracać uwagi na huk własnej broni i towarzyszy. Strzelał raz po raz powalając przeciwników na ziemię. Aż nie będzie nikogo w którego kierunku mógłby zwrócić lufę karabinu.

Potem Rosiński wstał i podszedł do martwego Ipatowa. Kapitan był już martwy. Zginął szybko, więc na jego twarzy odbiło się zaskoczenie. Jan czuł do siebie odrazę związaną z tym co zamierzał zrobić. Ale nie miał wyboru...Plecak, broń i wszystko, co potrzebne zabierał trupowi majora, potem pozostało dokonać chrześcijańskiego pochówku.

Rosiński odłożył plecak na bok, wyjął saperkę i wyszukawszy miękką glebę zaczął kopać...
Nie mógł zrobić nic więcej dla kapitana, poza pochowaniem w płytkim grobie i modlitwą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-04-2010 o 16:51.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172