Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2010, 23:39   #19
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wyprawy do wioski nie dało się uniknąć. Zarówno Ymma jak i Alana były nad wyraz uparte i nie dały sobie tego pomysłu wyperswadować, co było tym trudniejsze, że większa część rozmowy odbywać się mogła tylko i wyłącznie na migi. Norweski, którym władał Ipatow, średnio się przydawał, bowiem kapitan znał jedynie podstawy języka, a pewne podobieństwo norweskiego i 'krigarskiego' niekiedy prowadziło do nieporozumień.

- Krigar? - upewnił się wskazując na wojowników.

Ymma potwierdziła. To samo zrobiła gdy Chris wskazał na leżących wieśniaków.

- Krigar? - Tym razem obiektem pytania była jedna ze strzał wyciągnięta z jednego z ciał.

Ymma pokręciła głową.

- Hirviö - powiedziała. - .

- Hirviö? Krigar? - Chris pokazał zadane toporem rany na ciałach zbrojnych.

- Hirviö! - z całkowitą pewnością w głosie stwierdziła Ymma.

Chris skinął głową.
Wyglądało na to, że wioska została zniszczona przez jakichś bliżej nie określonych Hirviö. I pewnie również oni zabili parę dni później wojowników i, gardząc zbrojami i złotymi ozdobami, zabrali jedynie broń. Oraz ciała swoich wojowników, bo trudno było sądzić, by uzbrojeni po zęby 'Wikingowie' dali się pozabijać nie pociągając ze sobą w zaświaty kilku czy kilkunastu swoich wrogów.


- Trafiliśmy w dość skomplikowaną sytuację, nazwijmy to, polityczną - powiedział Chris po powrocie do tymczasowego obozowiska - Krigar walczą z Krigar, a oprócz tego są jeszcze jacyś Hirviö. To oni wybili mieszkańców wioski i tamtych wojowników.
-To miło, ale w sumie nie ma znaczenia.- odparł Jan wzruszając ramionami.- Dowiedziałeś się może... gdzie iść dalej? To by bardziej pomogło.
Podejście Rosińskiego do tak ważnej sprawy zaskoczyło nieco Chrisa, ale nie zamierzał dyskutować o tym, w jakim stopniu konflikty wokół nich przyczynią się do skomplikowania ich prywatnej sytuacji.
- Na razie nie - odpowiedział. - Sam widziałeś, jak się uparły, by zobaczyć tę wioskę. Może nie wierzyły, że została zniszczona, a może chciały poznać powód zniszczenia. Teraz, skoro znają sytuację, można będzie się dowiedzieć czegoś więcej.

Podszedł do Ymmy. Przygotował kawałek ziemi, by móc prowadzić w znany już sposób rozmowę na temat planów obu kobiet. Planów dotyczących kierunku marszu. Trudno było przypuszczać, że zniszczona wioska to jedyna osada Krigarów w tej okolicy.
Kawałkiem patyka naszkicował sylwetki. Ymma, Alana, Godric, Aatr. Dzieci. Parę kresek starczyło, by narysować zniszczoną wioskę.
- Krigar - Chris obrysował grupkę ludzi. A potem dorysował kilka strzałek. Jedną dochodzącą do wioski, inne skierowane w różne strony. - Ymma, Alana? - wskazywał po kolei na strzałki, palcami drugiej ręki naśladując chodzenie.

Potwierdziło się to, co wcześniej powiedział Ipatow - kobiety chciały iść na południe, gdzie miała się znajdować wioska, większa zdaje się od tej spalonej.
Parę chwil, jakie pozostały im przed ruszeniem w drogę Chris wykorzystał do pierwszych lekcji języka. Parę słówek, zapisanych w miarę fonetycznie, umieścił w notesie.
Ymma, chociaż zaskoczona patyczkiem, który na białym niczym kora brzozy materiale pozostawiał dziwnego kształtu znaczki, chętnie współpracowała.
Okazało się, że dom to talo, wioska - Kylä, miecz - miekka, strzała - nuoli, łuk - jousi.
- Język można sobie połamać. - Chris pokręcił głową, gdy Ymma po raz trzeci poprawiała jego wymowę. Ale parę kolejnych wyrazów znalazło się w słowniczku. I była szansa, że kiedyś zdołają się jakoś porozumieć.
Kiedyś...


Zapalniczka, którą Chris wyciągnął chcąc rozpalić ognisko, wywołała zainteresowanie Ymmy, ale prawdziwe wrażenie wywołało dopiero użycie zapalniczki. Kobieta aż cofnęła się o krok, gdy z matowo-zielonego przedmiotu błysnął płomień. Na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie i podziw zarazem. Wypowiedziała parę niezrozumiałych dla Chrisa zdań, wśród których słowo 'tuli' - ogień powtarzało się kilka razy.


Za nimi zostało jezioro. To samo, nad którego brzegiem obudzili się kilka dni temu. Rzeka, nad którą się znaleźli, była oczywistym dowodem na to, że minęli miejsce swego pierwszego na tym świecie obozowiska.
- Robimy mały postój - zarządził Ipatow. - Timothy, pójdziesz ze mną na zwiad. Zobaczymy, co jest na tamtym brzegu...

Rzeka nie była szeroka. Głęboka na szczęście również nie, dzięki czemu nie trzeba było budować tratwy.
- Nie wierć się - powiedział Chris do malca, którego niósł na ramieniu. - Spadniesz i trzeba cię będzie wyławiać...
Było to trzecie już dziecko, które przenosił, ponieważ Ipatow i Tim wspólnie strzegli drugiego brzegu przeprawy.
Chłopaczek spojrzał na niego szeroko otwartymi, nic nie rozumiejącymi oczami. Ale uspokoił się. Być może sprawił to ton głosu.

- Co robimy dalej? - Chris spojrzał na Ipatowa. Nie zdążył dokończyć pytania.
Stado ptaków, które zerwało się z drzew mogło oznaczać tylko jedno - ktoś je spłoszył. Chris uniósł gotowy do strzału karabin, lecz nim zdążył cokolwiek powiedzieć lub zrobić Ipatow zwalił się na ziemię.
Zdecydowanie nie wyglądało to na początek udanych rozmów pokojowych. Do strzały, która powaliła Ipatowa, dołączyło kilka następnych, na szczęście niecelnych, a za drzew i krzaków porastających dość gęsto skraj lasu zaczęli się wyłaniać mężczyźni o wyraźnie nieprzyjaznych zamiarach. Pozostawało tylko odpowiednio szybko naciskać na spust... I dobrze mierzyć.


Pierwszy z wybiegających z lasu zatrzymał się w pół kroku, jakby zaskoczony czerwoną plamą, która nagle wykwitła na jego piersi i zwalił na ziemię. Skóry, w które byli przyodziani napastnicy, nie stanowiły żadnej osłony przed stalowymi pociskami.
Kolejnych dwóch zwaliło się na ziemię w odstępie trzech sekund. Jeden, niedokładnie trafiony, rzucał się na ziemi, ale Chris nie miał czasu, by mu się przyglądać. Napastników było zbyt wielu, a kilku kolejnych wybiegało z lasu strzelając w biegu z łuków.
Huk wystrzałów i padające na ziemię ciała nie powstrzymały odzianych w skóry i wymachujących mieczami i toporami wojowników. Jak szaleni pędzili naprzód, wyjąc jak wilki i starając się prześcignąć huczącą śmierć. I chociaż trup ścielił się gęsto, to zdawać się mogło, że ta topniejąca powoli fala dopadnie w końcu trójki 'obcych', a potem zacznie się bezlitosna rzeź.
Chris zignorował strzałę, która wbiła się w ziemię tuż obok jego nogi i trzykrotnie nacisnął spust, lekko przesuwając lufę. Kolejne ciała zostały ozdobione czerwonymi plamami. Jeden z napastników, z dziurą zamiast oka, zwalił się na ziemię, wprost pod nogi kolejnych dwóch, biegnących tuż za nim. Ci zwolnili na moment, a to starczyło, by stali się celem dla kolejnych pocisków.
'Normalni' ludzie już dawno by zrezygnowali, ale na tych jakoś nie działał przykład ich kolegów. Miast odwrócić się na pięcie i uciec, gdzie pieprz rośnie atakowali z pasję szaleńców lub religijnych fanatyków. Parli przed siebie z nadzieją, że wytrwałość doprowadzi ich do osiągnięcia upragnionego celu.
Złudną nadzieją...
Gdyby wszyscy równocześnie wypadli z lasu... Albo gdyby poczekali troszkę, aż cała grupa zbliży się nieco... Z pewnością do celu dotarłoby ich dziesięciu czy dwunastu, a nie dwaj, jacy znaleźli się o trzy kroki od Chrisa.
Bowie zwykle nie służy do rzucania, ale przy odrobinie wprawy można go do tego celu użyć, a dwóch na jednego to nieco nieuczciwy stosunek. Stalowe ostrze błysnęło w powietrzu wbijając się gardło uzbrojonego w miecz wojownika. Chęć ratowania własnego życia była widać silniejsza od pragnienia zadania śmierci, a może zadziałał jakiś odruch... Trafiony wypuścił miecz i uniósł ręce do gardła chcąc zapewne zatamować krew.
Drugi wojownik zignorował Chrisa. Minął go i ruszył w stronę gromadki dzieci.
Nie było na co czekać.
Wystrzał z Sig Sauera, głośniejszy od strzałów z karabinów, przeszył powietrze. Trafiony w plecy wojownik zrobił jeszcze krok i padł na ziemię. Jego dłonie drgnęły jeszcze, a potem znieruchomiały.

Z pistoletem w dłoni Chris obrócił się w stronę reszty, ale jego interwencja nie była już potrzebna. Nie było z kim walczyć.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 16-04-2010 o 23:47.
Kerm jest offline