Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2010, 16:06   #20
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Na śniadanie była sarna... Jakoś jednak dziczyzna nie poprawiła nastroju Janowi. Sytuacja grupy była lekko mówiąc kiepskawa. Nadal mieli na karku bandy wyżynających się nawzajem idiotów. I dla Rosińskiego nie miało znaczenia czy pochodzą z tego samego plemienia czy z różnych. Kanadyjczyk uczył się języka tubylców, co pewnie zaowocuje w przyszłości, ale Rosiński jakoś nie miał na podobne działania ochoty. Nadal czuł się tu obco, nadal z niechęcią myślał o przyszłości... I opcja spędzenia w tej dziczy reszty życia napełniała go obawą. Z uporem maniaka zamierzał dotrzeć i doprowadzić cywilów do jakiejkolwiek cywilizacji zapewniającej minimum bezpieczeństwa. Nawet wczesnośredniowieczne zadupie otoczone drewnianą palisadą by wystarczyło.
Gdzieś w duchu oszukiwał sam siebie, traktując ochronę cywili jako temat zastępczy, odsuwający rozpacz i apatię wywołaną tą sytuacją, na dalszy plan.

Na razie jednak...szedł ciągnąc wraz z więźniem nosze z rannym. Żeby poprawnie działały kije powinny być jak najszerzej rozstawione, więc Jan był drugim ciągnącym rannego.
Póki co... był spokój, żadnych śladów wrogów. Rannemu się polepszało, więc póki co, spraw obrały dobry obrót.

Ruszyli na południe, minęli spaloną wioskę szerokim łukiem...po tym jak kobiety na własne oczy zobaczyły co tam się stało. A potem udali się dalej, minęli jezioro, rzekę... cały czas kierując się na południe.
Podczas tej wędrówki Jan niespecjalnie garnął się do socjalizacji z tubylcami. Nie czas a to, gdy wrogowie mogli się czaić w pobliżu. Nie sypiał też dobrze, stale czujny i niespokojny. Stale oczekujący zasadzki. To odbijało się na jego spojrzeniu, podkrążonych oczach i rosnącym zaroście. Co prawda Rosiński się mył, gdy mieli czas. Ale przestał się golić.

Kolejną przeszkodą podczas podróży była rzeka, szeroka ale dość płytka w miejscu które przekraczali. Dość płytka, ale problematyczna z uwagi na nosze. Na przejście tej rzeki z rannym, Jan i złapany krigar o imieniu Uhtraed potrzebowali pomocy... Kolejnej osoby, która chwyci za trzeci koniec noszy i dzięki temu przeniosą rannego bez zamoczenia go. Ta osobą był Spencer... Potem zaś zaczęły się przenosiny dzieci. Żmudne łażenie tam i z powrotem z wierzgającymi maluchami.

Kolejny posiłek z resztek śniadania i dalsza żmudna podróż. Tym razem jednak przerwana...

Rosiński z przerażeniem przyglądał się drgającej strzale wystającej z szyi Ipatowa. Upadek majora w umyśle Rosińskiego rozciągał się w nieskończoność. Nie znał go za dobrze i raczej nie mógł powiedzieć, że te kilka dni spowodowały zacieśnienie więzi z rodakami. Jednak jego śmierć i upadek uzmysłowiły Polakowi jeden fakt. „Nie wrócisz już do domu.”

Atakująca banda była uzbrojona w łuki. Drobny fakt, ale rzutujący na całą sytuację. Łuki zagrażały jemu i cywilom pod jego opieką. Nie było miejsca na humanitaryzm, nie było miejsca na strzały ostrzegawcze. Sytuacja była podobna do tych w Afryce. I Jan zareagował jak na szkoleniu...mechanicznie.

Po pierwsze wybranie trybu ognia, na pojedynczy...jeden szybki ruch kciukiem. Po drugie postawa. Klęknąć. Całe przedramię lewej ręki spoczywa na kolanie. Pochylić się, by mieć jak największą stabilność podczas strzelania. Prawa stopa wyprostowana i usiąść na stopie. Wycelować, nacisnąć spust, wybrać kolejny cel. Strzał za strzałem Rosiński eliminował kolejne nadbiegające cele. Snajperem może nie był, ale wrogowie szarżowali na wroga nie kryjąc się specjalnie. Byli zupełnie jak kaczki na strzelnicy. Dzikusy nie wyciągali wniosków z padających obok siebie towarzyszy, więc Jan miał ułatwione zadanie. Wycelować, strzelić, zmienić cel. Raz po raz, bez ustanku. Nie zastanawiać się, nie myśleć, tylko działać szybko i skutecznie. Przestał zwracać uwagi na huk własnej broni i towarzyszy. Strzelał raz po raz powalając przeciwników na ziemię. Aż nie będzie nikogo w którego kierunku mógłby zwrócić lufę karabinu.

Potem Rosiński wstał i podszedł do martwego Ipatowa. Kapitan był już martwy. Zginął szybko, więc na jego twarzy odbiło się zaskoczenie. Jan czuł do siebie odrazę związaną z tym co zamierzał zrobić. Ale nie miał wyboru...Plecak, broń i wszystko, co potrzebne zabierał trupowi majora, potem pozostało dokonać chrześcijańskiego pochówku.

Rosiński odłożył plecak na bok, wyjął saperkę i wyszukawszy miękką glebę zaczął kopać...
Nie mógł zrobić nic więcej dla kapitana, poza pochowaniem w płytkim grobie i modlitwą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-04-2010 o 16:51.
abishai jest offline