Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2010, 20:36   #12
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WOF5LnXRTSA&feature=related
[/MEDIA]

Wolnym, ozdobnym ruchem zgiął się w pół. Poczekał tak chwile wpatrując się w czubki swoich butów, zresztą interesowały go tyle, co przechodzący król. Kilka sekund później widział dwóch szarpiących się ludzi pod stopami Ludwika XV. Wysuwając głowę za przysłaniającej mu pełen widok ogromnej peruki dostrzegł jak jeden z nich uderza tego ubranego na czarno czubkiem czoła. Krew, która bryznęła wprawiła usta Bernandina w obraz zniesmaczenia. Na mundurze kapitana niczym pąk róży zakwitła czerwona plama, wciąż powiększając swoją objętość. Libertyn pokręcił przecząco głową, jakby właśnie widział największy akt głupoty w swoim życiu. Ktoś za nim zakrzyknął

-Bohater!-

Bernandine nie chciał tego komentować głośno, więc jedynie przygryzł język. Śmiał się z bohaterów, bo kimże oni byli, jeśli nie głupcami umierającymi za cel, bądź osobę. Co przyniosła im odwaga, jeśli nie śmierć lub rany pozostawione do końca życia. W końcu akt poświęcenia nie był niczym innym niż zaślepienie jakąś ideą, która zagnieżdża się w głowie właśnie poprzez niezrozumienie. Bowiem, gdyby się Was spytać, kim jest ktoś, kto rani sam siebie, odpowiadacie, że jest głupcem. Jednak ktoś, kto daję się ranić za króla, nie jest głupcem, lecz patriotą, bohaterem! Ja nazywam ludzi po imieniu, dla mnie jest to po prostu głupiec otumaniony kłamstwami. Możliwe, że gdyby przyniosło mu to jakieś wymierne korzyści, podniesienie rangi czy cudowny pałac, byłbym w stanie stwierdzić, że rzeczywiście taka bohaterskość niesie za sobą jakieś pozytywne skutki. Jednak ludzie dawno przestali nagradzać tych, którym niby według Kościoła się to należy. Człowiek ten, za domniemaną współprace, jaką zapewne potwierdzi mężczyzna ubrany na czarno pod wpływem tortur zawiśnie na szubienicy. Zresztą już tu, na tej sali można było spić z ust wężowe słowa, z których wynikało, że winnym jest właśnie ten Claude, czy jak mu tam. Kapitana wrzucano właśnie na nosze, a król żachnięty, jakby podirytowany całą sytuacją patrzył na wszystko z góry. Jakiś mężczyzna potrącił Bernandina lekko wytrącając go z zadumania. Młoda Panna, która zaciekawiła libertyna wcześniej swym niewinnym spojrzeniem zniknęła gdzieś w oceanie ludzi rozchodzących się na wszystkie strony. Ruszył jednym z tych wodnych szlaków kierując się do swojej karety. Nie odpowiedział ani na jedno z licznych słów Marie-Louise O'Murphy padających w jego kierunku. Zmrużył jedynie oczy będąc myślami zupełnie gdzie indziej. Gdy dotarł już do posiadłości, usiadł samotnie, odsyłając wszystkich. Obok niego pozostał tylko pełen kielich wina.


Nie poruszyło nim samo bohaterstwo, ale kolejne wnioski idące niby to w szeregu za pierwszym. Pamiętał już te rozważania, nie zajmował się nimi pierwszy raz, ale za każdym kolejny razem starał się ciągnąć swoje myśli jeszcze dalej, próbował dostrzec to, czego nie zauważył poprzednio. Konsternacje przerwało mu skrzypienie drzwi i widok młodzieńca z garścią listów w drzwiach.

-Wyjdź!- z ust Bernandina padło wrzaśnięcie tak intensywne, tak głośne, jakby zupełnie nie pasujące do jego uśmiechniętej facjaty. Tym razem jego twarz nabrała jednak rumieńców, a on sam stukał palcami o blat. – Albo nie… zatrzymaj się. – dodał do spieszącego się chłopaka.

-Powiedz mi – zaczął libertyn – Jaki jest sens Twojego nędznego życia?

- By Ci służyć Panie – odparł w ukłonie młodzieniec jakby speszony, a zarazem sparaliżowany ze strachu.

Bernandine zaśmiał się po tych słowach, a następnie uniósł podbródek tak by patrzeć mu w oczy- Nie oto mi chodziło. Pytam się, po co egzystujesz? – być może ten nastolatek w jego służbie nie był najlepszym kandydatem do takich rozmów, ale potrzebował odpowiedzi właśnie w tej chwili.

Służący przełknął ślinę – Ponieważ… – tu się nieco zająknął przenosząc wzrok na podłogę – chciałbym spełnić swoje marzenia?

- Marzenia? – odparł libertyn przelewając zawartość kielicha do ust.

- Tak Panie, zawsze marzyłem by poznać piękną hrabiankę, zakochać się albo by służyć na dworze króla, jako bohater…

Tutaj młodzieńcowi przerwał grymas, na tyle wyraźnie tkwiący na twarzy Bernandina, że postanowił milczeć. Markiz wpatrywał się jeszcze przez chwilę w posturę zgiętego chłopaka, złapał za przywiązaną sakwę, rzucił mu pod nogi kilka monet.

-Idź do burdelu, tego niedaleko, przekonasz się, że w tym świecie nie ma księżniczek, nie ma miłości. A marzenia zapija się winem. – uśmiechnął się krzywo do młodzieńca zbierającego monety, złapał za butle wina i rozpinając koszule wziął duży łyk. Pamiętał czasy, kiedy też miał w głowie marzenia, ale być może wyrósł z nich zdecydowanie za szybko. Wstał z wygodnego fotela, ruszył ku drzwiom zabierając ze stoliczka listy. Rzucał jeden za drugim na ziemie natrafiając w końcu na nadesłany od Madame de Pompadour. Otworzył go powoli, a krok swój skierował ku sypialni Marie-Louise O'Murphy, złość mu całkiem przeszła i miał ochotę na te rubensowskie uda. I tak Marie zapewne już się zabawiała sama ze sobą, lub konfiskując do tego jakiegoś sługę. Bernandine ruszył do jej pokoju mając przed oczyma pierwsze litery i wyobrażenie pięknej Madame de Pompadour

 
Libertine jest offline