Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2010, 19:06   #11
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
W tym wspólnym powrocie do opery było coś czarująco niewinnego. Trochę tak, jakby oboje mieli jeszcze po tych naście lat i po spotkaniu Claude odprowadzał ją bezpiecznie do domu.
Nie tyle weszła, co wsunęła się cicho do loży. Matka zajmująca już swoje miejsce otwierała usta, aby zalać młodą kobietę falą pytań. Przeszkodziło jej w tym jednak rozpoczęcie kolejnej części opery oraz bardzo łatwo zrozumiały gest wykonany przez Marjolaine, czyli przyłożenie palca do warg. Z szelestem czerwonej sukni zasiadła w miękkim fotelu i pozwalając krążyć swym myślom wśród spraw ważkich i nie tylko, ponownie wyszła na spotkanie muzyce.
Uniosła do oczu zdobioną lorneteczkę przez którą zwykła obserwować spektakle teatralne i skierowała owe powiększające spojrzenie na scenę. Przez chwilę jedną, dwie, a może nawet i trzy obserwowała dziejącą się tam akcję, jednak potem jej uwaga zaczęła się domagać jakiegoś nowego bodźca do zachowania kobiety w stanie odbiegającym nieco od znużenia. Z tego też powodu soczewki zboczyły z wcześniej obranego kursu i teraz lustrowały powoli loże skupiając się na siedzących w nich personach. Wśród nich dostrzegała zarówno te zupełnie obce, jak i te znajome, aczkolwiek w obu tych grupach było kilka interesujących twarzy na których dłużej zawieszała niebieskookie spojrzenie. Była w stanie odczytać z nich to, że mogliby dostarczyć jej pewnej dawki rozrywki, w przeciwieństwie do rozchichotanych dam i czy wyperfumowanych fircyków. Jakże uwielbiała obserwować ludzi oraz próbować poznawać ich myśli. To bywało fascynujące przy niektórych osobnikach..

-Coś nie mogłam Cię później znaleźć w czasie przerwy.. – ni to stwierdzenie, ni to też pytanie padło z ust matki Marjolaine, z czego starsza kobieta specjalnie pochyliła się ku córce by tym wręcz konspiracyjnym szeptem się odezwać przerywając obserwacje. Głos jej pełen był słodkiego niedopowiedzenia, na które jednak jej latorośl nie miała zamiaru dać się nabrać.
-Może po prostu nie dostrzegłaś mnie wśród tego zgiełku.
-Nie zwiedziesz mnie. No proszę Marjolaine, powiedz swojej drogiej matce coś więcej. Co o nim myślisz?
- zachęcała głosem lepkim niczym miód najprawdziwszy.
Jasnowłosa siedziała dłuższą chwilę w milczeniu nie dlatego, że rozmyślała nad odpowiedzią, ale dla podkręcenia ciekawości matki jeszcze bardziej. Trochę dramatyzmu jeszcze nigdy jej nie zaszkodziło. Gdy przyszedł w końcu odpowiedni moment na podanie odpowiedzi, to nawet nie zwróciła się w stronę rozmówczyni.
-Interesujący – rzekła zdawkowo, jakby już to jedno słowo miało mówić zbyt wiele.
Spojrzenie matki i zastygły ciągle w jednej emocji wyraz twarzy wskazywały na to, że spodziewała się usłyszeć coś więcej. Wprawdzie nie od razu całą relacją ze wszystkimi szczegółami, chociaż nie miałaby nic przeciwko temu, ale chociaż wyraźniejsze zarysowanie uczuć córki. Cień na moment zawitał na jej twarzy, acz zniknął równie szybko co się pojawił, ustępując miejscu dobrze granej obojętności.
-Ty i ten młody kapitan.. wasze dzieci byłyby piękne.
Gdyby Marjolaine akurat okazję raczyć się jakimś trunkiem, to zapewne niechybnie by się malowniczo zakrztusiła. Szczęściem jej jednak było to, że ominęła ją taka scena i po opuszczeniu lorneteczki mogła w spokoju, z lekką dezaprobatą spojrzeć na matkę.
-Dzieci? W ilości większej niż jedno? W ogóle w jakiejkolwiek ilości? Naprawdę właśnie to usłyszałam?
Starsza kobieta westchnęła w sugestywny sposób, który można by było przetłumaczyć reszcie świata jako „za moich czasów…”. Inną wersją było to, że owe westchnienie miało przypomnieć córce o wieku w jakim jej rodzicielka się znajduje, co zwykle było jeszcze dopełnione odpowiednio dobranymi do okazji słowami. Matka miała w swym dobytku wachlarz gestów i ruchów może nie tak obszerny jak Marjolaine, ale i tak całkiem okazały.
-Z chęcią przytuliłabym do siebie gromadkę uroczych wnuków. Wprawdzie nie śpieszy mi się do uzyskania tytułu babci, ale rodzina powinna się rozrastać. A kto wie ile jeszcze pożyję..
I kolejne westchnienie idealnie zsynchronizowane z opuszczeniem powiek w pozorowanej bezsilności.
-Nie, to dzisiaj na mnie nie działa – mruknęła tylko hrabianka i odwróciła wzrok z powrotem na scenę chcąc zakończyć w końcu ten temat. Znała te sztuczki. Lorneteczka z powrotem powędrowała do góry.
Na czole Antoniny na moment zarysowała się mocniej jedna bruzda, gdy tak rozmyślała nad inną próbą podejścia swej córki. Już po raz kolejny się prawie nastroszyła tego wieczora i to w ciągu zaledwie kilku minut. Młoda hrabianka miała tę irytującą zdolność lawirowania pomiędzy gwałtownością, a spokojem wplatanym w każde słowo i całe ciało, co potrafiło działać na nerwy bardziej niż gdyby wszystkich naokoło obrażała.
-Może to w końcu kapitan nauczyłby Cię trochę dyscypliny – powiedziała matka jeszcze na zakończenie tej całej ich gry słów i znaczeń, a następnie usiadła wygodniej na swym fotelu. W jej zamaszyście rozłożonym wachlarzu czaiła się wyczuwalna pretensja.
-Oh, nie wątpię.. – mruknęła Marjolaine. Uśmiechnęła się ukazując przy tym perełki zębów w taki sposób, w jaki uśmiechają się osoby, którym coś nieuchronnie się skojarzało, jednak wolą to zachować dla siebie.




~***~




Zamiatając posadzki dołem sukni kręciła się pośród zgromadzonej arystokracji w poszukiwaniu jakiegoś dogodnego dla siebie miejsca. Ot, aby nie było zbyt gęsto, aby mogła bezpiecznie oddychać bez wdychania zabójczej mieszanki perfum najróżniejszych, a jednocześnie aby nie była zmuszona podpierać ściany.
Wcześniej wprawdzie była już w foyer, ale sprawy o wiele bardziej interesujące ją odciągnęły do dalszej części pałacu, więc dopiero teraz mogła zrobić rekonesans pomieszczenia, a raczej towarzystwa w nim się znajdującego. Odnosiła wrażenie, że ilość zebranych z łatwością przenosiła się na proporcjonalny do tego hałas przez nich tworzony. Towarzystwo porozstawiało się w mniejszych lub większych grupkach, których aktualnie najważniejszymi zadaniami były rozgorączkowane dyskusje na temat opery oraz, co naturalne i święcie oczywiste, plotkowanie. Przechadzając się tak wśród nich i próbując znaleźć kogoś z kim względnie miałaby ochotę porozmawiać, udawało jej się czasami wyłapać co bardziej interesujący kąsek. Co jakiś czas też i musiała panować nad swą mimiką, aby uśmiechem kpiącym nie nagrodzić osoby próbującej udowodnić powiązania z rodziną królewską, bądź też ukazującej jakże to wielkimi wpływami się wśród nich cieszy. A co poniektórzy już poustawiali się równo, starając się być chociaż o ten maleńki fragment posadzki bliżej drogi wytyczonej dla przejścia króla niż stojące w pobliżu postacie. Ćwiczone na szybko uśmiechy oraz eksperymentowanie z głębokościami ukłonów jakoś kobiety specjalnie nie zdziwiły, toż każdy pragnął się pokazać jak najlepiej, aby zwiększyć prawdopodobieństwo, że król zwróci nań swe spojrzenie. Inną sprawą było to, że całość przypominała jakieś przygotowania do spektaklu. Ona osobiście miała tylko cichą nadzieję, że ta i ów dama wstrzyma się przed zbytnim pogłębianiem pokłonu i nie narazi hrabianki na przebrzydły widok wysuwających się z ram gorsetu krągłości, którymi nie pogardziłaby dojna krowa.

Krocząc tak swoją własną, znaną tylko sobie ścieżką, natrafiła na coś znajomego, czym to było dostrzeżenie niebieskiego munduru, któremu to jeszcze tak niedawno się przyglądała. Postać kapitana była jej miła dla oka, co tylko zwiększało jej pragnienie dotyczące tańców i możliwej kolejnej fascynującej przechadzki. Ruszyła w stronę Clauda, jednak zamiast przy nim się zatrzymać, ona przeszła obok wykonując przy tym pewien ruch - lekko, nieznacznie przesunęła dłonią po jego ręce, a później odwzajemniła jego uśmiech swoim uniesieniem kącików warg. Przystanęła nieopodal wyczekując przybycia najbardziej oczekiwanych osób. Nie musiała czekać długo, bowiem już po kilku chwilach donośne zostało oznajmione przybycie króla z małżonką. Ich przejściu towarzyszyły fale kłaniającej się arystokracji, co o dziwo było tak synchronicznie wykonywane, że Marjolaine przyszła do głosy myśl, czy przypadkiem wcześniej jakichś wspólnych ćwiczeń nie było, które ją samą ominęły. Nie mając zamiaru być gorszą, plecy w ukłonie wdzięcznym wygięła, przy czym dłońmi ujęła za materiał swej sukni, aby jej rozkloszowany dół jeszcze rozpustniej rozłożyć na boki niczym paw swe pióra malownicze. Obowiązkowo opuściła skromnie spojrzenie i tylko spod wachlarzy rzęs obserwowała sunącą powoli do przodu parę królewską.

Jej urocze wyglądanie przerwało wydarzenie zgoła niespodziewane, które kazało wyprostować się z ukłonu i podnieść wzrok. Nie wiedziała co najpierw przykuło jej uwagę, ten mężczyzna w czarnym stroju, czy może sztylet o tak bezczelnie lśniącym ostrzu skierowanym w stronę króla. Coś jej wyraźnie mówiło, że tego nie było w planie dzisiejszego wieczoru, a jeśli jednak się tam znalazło, to ktoś naprawdę miał makabryczne poczucie humoru. Do tego swoistego spektaklu dziejącego się na jej oczach dołączył jeszcze nikt inny, jak właśnie Claude, którego poczynania kobieta obserwowała z szeroko otwartymi oczami. Dwór zaś zareagował tak jak właśnie na niego przystało – ogólną, niekontrolowaną paniką.
Wprawdzie Marjolaine nie zemdlała ani też nie wzniosła histerycznych okrzyków do niebios, ale po jako takim zażegnaniu chaosu jej karminowe usteczka były wciąż rozchylone w.. no właśnie, w czym? Zdziwienie wydawało się być zbyt błahe na taką okazję, więc była zwyczajnie oszołomiona, że coś takiego miało miejsce. Palcami dłoni uniesionej zasłaniała nieznacznie wargi dając niemy upust swym jakże bogatym emocjom.

Nim zdążyła choćby uczynić drobny kroczek w stronę dzisiejszego bohatera, tego już zabrano z sali w celu opatrzenia. Przygryzła delikatnie dolną wargę, bo przecież dostrzegła ten kwiat z krwi tworzący się na błękicie jego munduru. Byłaby wielce niepocieszona, gdyby zginął już na początku ich znajomości. Dobrze się z nim bawiła, nawet jeśli to się przeobrażało w zabawę nim.
Jednak w tym wszystkim, całym tym wydarzeniu było coś tak groteskowego, że kobieta o mało co nie parsknęła śmiechem. Jakże ironiczne było to, że zamachowiec ubrany w smolistą czerń zdołał w żaden sposób nikomu się nie rzucić w oczy pośród tak wielu barwnych ptaków. Trudno było jej zdecydować czy winna była głupota strażników, czy może jakieś osobliwe przeoczenie.
Aczkolwiek żarty żartami, zamach zamachem, ale to jej zupełnie popsuło wyobrażenie dalszego wieczora, że o nocy już nie wspominając. A ona nie lubiła, gdy jej się psuło plany. Wprawiało ją to w niemałe niezadowolenie i tylko przeświadczenie o tym, że cały świat jest stworzony do zabawiania się potrafiło uciszyć te emocje i skierować myśli na poszukiwanie potencjalnej ofiary mającej jej zapewnić urozmaicenie tego wieczoru. Z tego też powodu rozejrzała się w około może trochę bardziej buńczucznie niźli tego chciała. Wszyscy jednak, jakby należące do jednego stada zwierzęta, ruszyli ku wyjściom, by tam się tłoczyć. Jej samej się jeszcze nie śpieszyła do powrotu z matką do domu, więc na zostanie popchniętą lekko by ruszyła do przodu, a nie stała jak ta statua, aż się odwróciła i spiorunowała niewyparzonego osobnika niebieskim spojrzeniem..Cóż, jeśli nikt nie miał zamiaru jej sprawić rozrywki, to ona sama o siebie zadba. A czuła się zdecydowanie niezaspokojona. W każdy możliwy sposób.
Nie czekając na reakcję kogokolwiek lub zainteresowanie swoją osobą, Marjolaine uniosła dół sukni by nań nie nadepnąć, po czym podreptała w stronę zdecydowanie odbiegającą od tej narzuconej przez ogół.




~***~




Na początku było puknięcie w drzwi. Subtelne, pojedyncze, po którym jednak i szereg kolejnych nastąpił wystukujących jakiś kawałek zapamiętany z wysłuchanej niedawno opery. Następnie kobieta bez większego pardonu po prostu uchyliła drzwi i po wejściu zamknęła je za sobą cicho.
-Rzeczywiście Claude, już nie jesteś kapitanem. Teraz przypadła Ci rola królewskiego rycerza – powiedziała z uśmiechem na ponowne powitanie.
Mężczyzna leżał na zwykłym łóżku przykryty puchową, białą pościelą. Służba wersalska zaniosła go do pierwszego wolnego pokoju w pałacu i pewnie wyglądałby jak zwykły zmęczony dworzanin, gdyby nie zakrwawiona koszula i kamizelka przewieszona przez eleganckie rokokowe krzesło. Poza tym Claude był dość blady, nie tylko na twarzy: odsłonięte ramiona i ręce leżące na kołdrze także miały nienaturalny odcień.
-Każdy żołnierz zrobiłby na moim miejscu to samo- odpowiedział z pełnym przekonaniem.
-Trudno byłoby mi się z tym sprzeczać.
Kroków kilka do przodu wykonała przechadzając się i zupełnie obojętnie przyglądając się pokojowi. Koniec jej spaceru padł na miejsce zaraz przy łóżku, skąd to z góry spojrzała na rannego.
-Nie wyglądasz zbyt kwitnąco. Zajęli się Tobą dobrze?
-Zszyli, obandażowali i położyli tutaj. Gdyby ostrze weszło choć o centymetr w prawo byłoby gorzej. A tak zapewne się wyliżę- streścił krótko Claude.
-Tyle dobrze. Przynajmniej możesz w spokoju teraz się kurować, skoro z okazji całego zajścia odwołano bal – po tych słowach bezwiednie wydęła lekko wargi z niezadowolenia, a coś w jej głosie mówiło, że tylko przez dobre wychowanie nie była z tego powodu zła na cały świat. Albo przynajmniej nie obnosiła się z tym za bardzo -Chociaż podejrzewam, że nie tak sobie wyobrażałeś spędzenie reszty wieczoru..
-Przyznaję, że bycie przykutym do łóżka nie przeszło mi dziś przez myśl- stwierdził de Bernières. -Straż nie wypuszcza gości z Wersalu?- zapytał nagle spoglądając na hrabiankę.
-Ale któż by się spodziewał, że coś takiego będzie miało miejsce – rzekła dodając temu dramatyzmu poprzez uniesienie rąk w geście mogącym charakteryzować jakiego iluzjonistę popisującego się sztuczką.

Na pytanie mężczyzny zerknęła na moment w stronę okna, jakby tam szukała dogodnej odpowiedzi, ale pech chciał, że akurat owe na inną część pałacu wychodziło.
-Oh? Z tego co widziałam po tłumach zmierzających ku wyjściu, to a i owszem, wypuszczają. Wszyscy przyjęli do wiadomości to co się wydarzyło i pewnie teraz wyruszyli szukać nowych rozrywek, albo pozwolić powędrować dalej opowieści o rycerzu ratującym króla.
-Wypuścili!- nieomal krzyknął Claude, po czym syknął z bólu. Wziął kilka głębokich oddechów i zaczął od początku, tym razem ciszej.-Wypuścili wszystkich? A jeśli zamachowiec miał wspólników? Może ktoś go znał? - wypytywał mężczyzna, niepomny na to, że jego towarzyszka zapewne nie miała strażniczego doświadczenia.
Marjolaine zacmokała przez zęby na takie zachowanie mężczyzny.
-Powiedziałam przecież, że w spokoju – powiedziała niby to oburzona, po czym usiadła ostrożnie na brzegu łóżka. Kilkukrotnie wygładziła dłońmi materiał sukni na kolanach.
-Ano wszystkich. Pomijając takie osoby jak ja, które zupełnie przypadkiem zgubiły się w korytarzach. Zapewne wyobrażasz sobie jakie zamieszanie nastąpiło. A jeśli ktoś go znał to bardzo dobrze to ukrył przed innymi. A co strażnicy mieliby zrobić? Wypytać wszystkich? Każdego oburzonego całym zajściem arystokratę i każdą będącą w szoku, trajkoczącą damę?
Kapitan otworzył usta by odpowiedzieć, ale nic mądrego nie przyszło mu do głowy. Spróbował jeszcze raz, unosząc dłoń dla podkreślenia swych słów, ale wciąż nie miał dobrej odpowiedzi. Zrezygnowany oklapł na łóżku i wymamrotał- Powinni to zrobić.
Zaśmiała się cicho i krótko widząc zmagania kapitana oraz ich końcowy efekt. Pokiwała jednak głową w zgodzie.
-Możliwe, chociaż jak dotąd strażnicy nie popisali się zbytnio, prawda? Ale i tak coś powinno być zrobione. Wprawdzie było to dość.. zaskakujące, to muszę przyznać, ale wolałabym mieć pewność, że coś takiego się nie powtórzy przy mojej kolejnej wizycie tutaj – oświadczyła i na moment oczy zamknęła. Westchnęła dość ciężko dla podkreślenia swojego zdania na cały ten temat.
-Nie służę już w Wersalu, nie mam wpływu na tutejszą straż- nie wiedzieć czemu tłumaczył się kapitan.-Myślę jednak, że teraz przyboczni króla będą ostrożniejsi. Naturalnie mam na myśli nowych przybocznych.

-Oczywistość – odpowiedziała krótko po podniesieniu powiek. Przekręciła się na brzegu łóżka i ku niemu się pochyliła -Ty już i tak zrobiłeś więcej niż wszyscy razem wzięci strażnicy. Teraz tylko jesteś winny tej oto damie taniec na balu – mruknęła pozornie bezinteresownie i dmuchnięciem delikatnym spróbowała odgonić na bok jakiś kosmyk, który niesfornie na czoło mężczyzny opadł. Gdy to się nie powiodło, to palcami sobie pomogła, by nicponiowi pokazać gdzie jego miejsce.
Claude wodził wzrokiem po twarzy Marjolaine. Nawet teraz się z nim droczyła, choć przecież prawie zginął dzisiejszego wieczoru. Fakt ten jednak niezwykle go rozbawił.
-Obawiam się, że przez najbliższy czas nie będę nadawał się do tańca- zaśmiał się cicho i urwał nagle z grymasem bólu na twarzy.
Aż sama syknęła cicho, kiedy ten grymas dostrzegła. Uniosła się trochę odruchowo w obawie, że sama mogłaby mu przypadkiem jakiś ból zadać.
-Cicho, cicho..- powiedziała trochę w taki sposób, jakby odzywała się nie do starszego od niej mężczyzny, ale do małego chłopca. Dla uspokojenia go, bądź też dla chociaż chwilowego ukojenia lub odwrócenia uwagi od bólu, kobieta pogładziła najpierw jego czoło, a potem jeden z policzków. Uśmiech przekorny zarysował się na jej wargach - Powiedzmy, że jestem skłonna łaskawie Ci to wybaczyć. Tym razem.
-Doceniam to- od razu odparł Claude. Jego twarz zdążyła się rozluźnić. Chyba śmiech sprawiał mu ból, w końcu dopiero co go zszyli.

-Cóż, skoro zobaczyłam jak się czujesz, to mogę już wracać. Toć nie wypada, aby taka niewiasta jak ja spędzała zbyt dużo czasu w jednym pomieszczeniu z prawie obcym mężczyzną – rzekła i w swej idealnie zagranej panice aż dłońmi usta zasłoniła dla takiego złamania przynajmniej kilku punktów z etykiety i to w ciągu całego wieczoru. Na koniec machnięciem ręki rozwiała tę iluzję i podniosła się z łóżka akompaniując sobie śmiechem dźwięcznym.
-Robi się już późno i zapewne wkrótce twa szanowna matka wyśle kogoś, by cię szukał- zażartował de Bernières.
-Ah, jakiegoś szeregowca zapewne. I cóż to będzie, cóż to będzie.. – zatrajkotała parodystycznie na wspomnienie ich niedawnej rozmowy o właśnie takich osobnikach. Zaraz jednak porzuciła te temat. Nachyliła się i wargami musnęła czoło kapitana w pocałunku pozostawiającym ślad czerwony o kształcie żadnym innym, jak właśnie jej własnych, osobistych ust.
-Wypoczywaj, błękitny rycerzu – szepnęła na pożegnanie, po czym wyprostowała się i po chwili już krwisty tren jej sukni znikał za zamykającymi się powoli drzwiami, pozostawiając za sobą tylko echo szelestu materiału sunącego po posadzce oraz śmiechu kobiety.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 18-04-2010, 20:36   #12
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WOF5LnXRTSA&feature=related
[/MEDIA]

Wolnym, ozdobnym ruchem zgiął się w pół. Poczekał tak chwile wpatrując się w czubki swoich butów, zresztą interesowały go tyle, co przechodzący król. Kilka sekund później widział dwóch szarpiących się ludzi pod stopami Ludwika XV. Wysuwając głowę za przysłaniającej mu pełen widok ogromnej peruki dostrzegł jak jeden z nich uderza tego ubranego na czarno czubkiem czoła. Krew, która bryznęła wprawiła usta Bernandina w obraz zniesmaczenia. Na mundurze kapitana niczym pąk róży zakwitła czerwona plama, wciąż powiększając swoją objętość. Libertyn pokręcił przecząco głową, jakby właśnie widział największy akt głupoty w swoim życiu. Ktoś za nim zakrzyknął

-Bohater!-

Bernandine nie chciał tego komentować głośno, więc jedynie przygryzł język. Śmiał się z bohaterów, bo kimże oni byli, jeśli nie głupcami umierającymi za cel, bądź osobę. Co przyniosła im odwaga, jeśli nie śmierć lub rany pozostawione do końca życia. W końcu akt poświęcenia nie był niczym innym niż zaślepienie jakąś ideą, która zagnieżdża się w głowie właśnie poprzez niezrozumienie. Bowiem, gdyby się Was spytać, kim jest ktoś, kto rani sam siebie, odpowiadacie, że jest głupcem. Jednak ktoś, kto daję się ranić za króla, nie jest głupcem, lecz patriotą, bohaterem! Ja nazywam ludzi po imieniu, dla mnie jest to po prostu głupiec otumaniony kłamstwami. Możliwe, że gdyby przyniosło mu to jakieś wymierne korzyści, podniesienie rangi czy cudowny pałac, byłbym w stanie stwierdzić, że rzeczywiście taka bohaterskość niesie za sobą jakieś pozytywne skutki. Jednak ludzie dawno przestali nagradzać tych, którym niby według Kościoła się to należy. Człowiek ten, za domniemaną współprace, jaką zapewne potwierdzi mężczyzna ubrany na czarno pod wpływem tortur zawiśnie na szubienicy. Zresztą już tu, na tej sali można było spić z ust wężowe słowa, z których wynikało, że winnym jest właśnie ten Claude, czy jak mu tam. Kapitana wrzucano właśnie na nosze, a król żachnięty, jakby podirytowany całą sytuacją patrzył na wszystko z góry. Jakiś mężczyzna potrącił Bernandina lekko wytrącając go z zadumania. Młoda Panna, która zaciekawiła libertyna wcześniej swym niewinnym spojrzeniem zniknęła gdzieś w oceanie ludzi rozchodzących się na wszystkie strony. Ruszył jednym z tych wodnych szlaków kierując się do swojej karety. Nie odpowiedział ani na jedno z licznych słów Marie-Louise O'Murphy padających w jego kierunku. Zmrużył jedynie oczy będąc myślami zupełnie gdzie indziej. Gdy dotarł już do posiadłości, usiadł samotnie, odsyłając wszystkich. Obok niego pozostał tylko pełen kielich wina.


Nie poruszyło nim samo bohaterstwo, ale kolejne wnioski idące niby to w szeregu za pierwszym. Pamiętał już te rozważania, nie zajmował się nimi pierwszy raz, ale za każdym kolejny razem starał się ciągnąć swoje myśli jeszcze dalej, próbował dostrzec to, czego nie zauważył poprzednio. Konsternacje przerwało mu skrzypienie drzwi i widok młodzieńca z garścią listów w drzwiach.

-Wyjdź!- z ust Bernandina padło wrzaśnięcie tak intensywne, tak głośne, jakby zupełnie nie pasujące do jego uśmiechniętej facjaty. Tym razem jego twarz nabrała jednak rumieńców, a on sam stukał palcami o blat. – Albo nie… zatrzymaj się. – dodał do spieszącego się chłopaka.

-Powiedz mi – zaczął libertyn – Jaki jest sens Twojego nędznego życia?

- By Ci służyć Panie – odparł w ukłonie młodzieniec jakby speszony, a zarazem sparaliżowany ze strachu.

Bernandine zaśmiał się po tych słowach, a następnie uniósł podbródek tak by patrzeć mu w oczy- Nie oto mi chodziło. Pytam się, po co egzystujesz? – być może ten nastolatek w jego służbie nie był najlepszym kandydatem do takich rozmów, ale potrzebował odpowiedzi właśnie w tej chwili.

Służący przełknął ślinę – Ponieważ… – tu się nieco zająknął przenosząc wzrok na podłogę – chciałbym spełnić swoje marzenia?

- Marzenia? – odparł libertyn przelewając zawartość kielicha do ust.

- Tak Panie, zawsze marzyłem by poznać piękną hrabiankę, zakochać się albo by służyć na dworze króla, jako bohater…

Tutaj młodzieńcowi przerwał grymas, na tyle wyraźnie tkwiący na twarzy Bernandina, że postanowił milczeć. Markiz wpatrywał się jeszcze przez chwilę w posturę zgiętego chłopaka, złapał za przywiązaną sakwę, rzucił mu pod nogi kilka monet.

-Idź do burdelu, tego niedaleko, przekonasz się, że w tym świecie nie ma księżniczek, nie ma miłości. A marzenia zapija się winem. – uśmiechnął się krzywo do młodzieńca zbierającego monety, złapał za butle wina i rozpinając koszule wziął duży łyk. Pamiętał czasy, kiedy też miał w głowie marzenia, ale być może wyrósł z nich zdecydowanie za szybko. Wstał z wygodnego fotela, ruszył ku drzwiom zabierając ze stoliczka listy. Rzucał jeden za drugim na ziemie natrafiając w końcu na nadesłany od Madame de Pompadour. Otworzył go powoli, a krok swój skierował ku sypialni Marie-Louise O'Murphy, złość mu całkiem przeszła i miał ochotę na te rubensowskie uda. I tak Marie zapewne już się zabawiała sama ze sobą, lub konfiskując do tego jakiegoś sługę. Bernandine ruszył do jej pokoju mając przed oczyma pierwsze litery i wyobrażenie pięknej Madame de Pompadour

 
Libertine jest offline  
Stary 20-04-2010, 09:42   #13
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Niemal wszyscy obserwowali przerażający w swej brutalnej realności spektakl, który można było nazwać królobójstwem. Niemal …
Uczucie że jest się obserwowanym towarzyszyło markizie d’Ambly niemal przez cały wieczór. Nic dziwnego. W tym towarzystwie bez przerwy ktoś kogoś podpatrywał. Tym niemniej w chwili gdy kapitan straży walczył z zamachowcem Margo doznała niezwykle silnego wrażenia, iż jakiś wzrok spoczywa na niej i to bynajmniej nie kierowany towarzyską ciekawością. Poczuła na karku nieprzyjemne mrowienie i uniosła spojrzenie odrywając oczy od rozgrywającej się tuż przed nią walki.
Niemal natychmiast ujrzała mężczyznę w modnej popielatej peruce, który uważnie jej się przyglądał. Mężczyzna stał niemal dokładnie w tym samym miejscu, z którego jak jej się zdawało zaatakował zabójca. Gdy spostrzegł się, że markiza go dostrzegła przeniósł wzrok na wyjście z sali zupełnie nie zwracając uwagi na walkę przy osobie króla.
Tymczasem zamieszanie jakie powstało po bohaterskim obaleniu zamachowca przed kapitana de Bernières’a przypominało ze wszech miar panikę. Zgromadzeni goście wyprostowali się z pełnych czci ukłonów pokrzykując, mdlejąc, ba nawet rzucając się do ucieczki. Ktoś kogoś potrącił, ktoś kogoś przewrócił. Chaos przybierał na sile. Znaleźli się i tacy, którzy biorąc przykład z niedawnego zachowania markiza du Châtelet schronili się pod stołami. W tych okolicznościach nieliczne głosy co przytomniejszych, by zachować spokój ginęły w ogólnym harmidrze.
Markiza d’Ambly straciła z oczu tajemniczego mężczyznę, a po chwili zza drzwi które ów obserwował wbiegli do sali gwardziści w czerwonych mundurach Cent-Suisses z halabardami i błyskawicznie otoczyli parę królewską. Król i królowa wyszli w ich otoczeniu z foyer. Inni tym czasem zabrali zamachowca, a jeszcze inni rannego Claude’a. Reszta została pozostawiona sama sobie, póki Szambelan Królewski i Mistrz Ceremonii w jednej osobie nie wyszedł i nie obwieścił, iż bal został odwołany.
Nie pozostawało gościom nic innego, jak opuścić Wersal. Jednak nie wszyscy chcieli, czy też mogli to uczynić.
Kapitan de Bernières został zabrany do osobnego pokoju. Rana w jego boku zaczynała boleć i piec. Jeden z gwardzistów pomógł mu zdjąć mundur i przyłożył do rany chustę. Wkrótce zjawił się medyk z torbą pełną narzędzi i innych utensyliów lekarskich. Wpierw obejrzał ranę, a potem ją zdezynfekował alkoholem.
- Spokojnie panie kapitanie – rzekł widząc grymas bólu na twarzy pacjenta. - Rana nie jest głęboka. Ostrze ześlizgnęło się po żebrach. Za tydzień będzie pan zdrów. – uśmiechnął się uspokajająco.
- O ile ostrze nie było zatrute. – mruknął pod nosem. - Dzisiejszą noc spędzi pan w Wersalu. Powiem, by panu coś przygotowali. Póki co proszę się nie ruszać i wypoczywać.
Co powiedziawszy medyk, który się nie przedstawił wyszedł do sąsiedniego pokoju. Zaś strażnicy stanęli przed drzwiami na korytarzu, z którego go wprowadzili.
Kapitana ogarnęła senność, która zapewne była reakcją na niedawno przeżyte nerwy. Zamknął oczy. W oddali usłyszał ściszony do szeptu głos.
- Co z nim ?
De Bernières otworzył oczy i ujrzał zza niedomkniętych przez medyka drzwi sylwetkę mężczyzny, a raczej jej wąski fragment. Mężczyzna nosił popielatą perukę.
- W porządku, to tylko draśnięcie. I jak ? – ten głos zdecydowanie należał do medyka.
- Dobrze wyszło.
- A Damiens … ?

Mężczyzna w popielatej peruce pokręcił głową.
- Rozumiem.
Więcej kapitan już nic nie usłyszał, gdyż niespodziewanie dla niego zjawiła się Marjolaine. Najwyraźniej przepuszczona przez straże. Jej wizyta nie trwała jednak długo. Dziewczyna wrócił do swojej matki i do domu.
Claude został przeniesiony do przygotowanej sypialni, gdzie znużony zasnął. Obudziła go pokojówka, gdy nad ranem odsłaniała kotary, by wpuścić pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Na stoliku przy łóżku na którym leżał dostrzegł liścik na srebrnej tacy. Zaciekawiony sięgnął po niego. W środku równym pismem napisano:

Mój dzielny Kapitanie de Bernières.

Proszę Cię abyś przybył do mnie dziś na śniadanie w Petit Trianon o godzinie jedenastej.
Chciałabym Ci podziękować w imieniu Jego Królewskiej Wysokości za Twoją odwagę.

Markiza de Pompadour

Claud nie wiedział, że jeszcze trzy inne osoby otrzymały zaproszenie od markizy, lecz zapewne ucieszyłby się wiedząc że jedną z nich jest Marjolaine Amelie Pelletier hrabianka du Niort, która dzięki wiadomości od markizy de Pompadour otrzymała okazję wyrwania się spod opiekuńczych i skutecznie krępujących ją matczynych skrzydeł.
Markiza bowiem prosiła w liście do niej o dyskrecję i przybycie, jak to określiła na spotkanie „prywatne w gronie przyjaciół”. Tylko jak się wymknąć, by tego nie zauważyło czujne spojrzenie rodzicielki ?

Zaproszenie w podobnym tonie otrzymał również Bernardine, z tym że do niego dotarło gdy tylko wrócił z Wersalu. Musiało być zatem przygotowane dużo wcześniej. Wypytywanie służącego niewiele dało. Chłopiec zapamiętał tylko jeden zapewne mało istotny szczegół, iż posłaniec nie wyglądał na sługę i nosił modną ostatnio popielatą perukę. Rankiem gdy markiz miał się wybrać w drogę usłyszał jakieś hałasy na podjeździe. Wyjrzał przez okno by zobaczyć, jak wyjazd z jego posiadłości tarasowała karoca, przed którą stało trzech mocno już zawianych jegomości raczących się w dalszym ciągu gorzałką. Noc była z pewnością mroźna. Jeden z nich nosił mundur oficera chevau-légers de la Garde i właśnie wrzeszczał na całe gardło z charakterystycznym polskim akcentem:
- Wyłaź Szalet ! Wyzywam Cię na pojedynek Ty Pludraku ! Konno albo pieszo ! Na śmierć, nie na niewolę ! Wyłaź Psubracie !
Wrzaskom czerwonego z gniewu i opicia mężczyzny towarzyszył rechot ubawionych kompanów.

Czwartą zaproszoną osoba była Markiza d’Ambly, która otrzymała z Petit Trianon liścik bardzo serdeczny w tonie i również zawierający prośbę o dyskrecję. Dorzucono jednak informację w sumie niewiele mówiącą, iż sprawa jest nie tylko poufna, ale i najwyższej wagi. Zaproszenie obejmowało tylko Margo i nic nie wspominało o osobach towarzyszących.

Markiza d’Ambly dbając o swoją kuzynkę niczym starsza siostra poleciła jej położyć się spać zaraz po powrocie z Wersalu. Darowała jej wieczorną kąpiel, jednak zapowiedziała, iż następnego dnia ablucja dziewczyny nie minie. Charlotta udała się więc do swojej sypialni, jednak nagromadzone emocje nie pozwalały jej zasnąć, gdy wreszcie jej znużone powieki opadły i nadszedł pierwszy płytki sen został on przerwany przez jakiś szmer. Dziewczyna zaczęła nasłuchiwać. Ktoś przekręcał gałkę u drzwi próbując je otworzyć. Charlotta w duchu podziękowała wszystkim świętym jakich znała, że zamknęła na noc zamek. Wszak w środku nocy do pokoju samotnej dziewczyny mógł chcieć się dostać tylko ktoś w zdecydowanie niecnych zamiarach. Doprawdy strach pomyśleć co by się stało, gdyby teraz w łożu, w nocnej koszuli zastał ją Henri, albo ten przystojny Ethiene. Charlotta spłoniła się dziewiczym rumieńcem wstydu chowając głowę pod kołdrę. Albo … albo obaj.

Śniadanie zatem zostało wyznaczone na godzinę jedenastą, co wziąwszy pod uwagę, iż nikt z zaproszonych nie musiał wstawać wcześnie, by w znoju zarabiać na utrzymanie, nie dawało dużo czasu na przygotowanie. Bowiem śniadanie, a raczej „Śniadanie” u Markizy de Pompadour było wydarzeniem, na które nie każdy mógł trafić, a jedynie szczęśliwi wybrańcy. Spotkanie zapowiadało się intrygująco, jeśli wziąć pod uwagę wydarzenia poprzedniego wieczoru.



Mały ale gustowny pałacyk prezentował się w zimowej oprawie doprawdy uroczo. Jego budowa została ukończona niedawno i służył jako schronienie markizy de Pompadour od dworskiego zgiełku. Tu Markiza oddawała się swoim przyjemnością jakimi bez wątpienia była lektura, spacery i spotkania z przyjaciółmi, do których grona zaliczała się prawdziwa śmietanka artystyczna, naukowa i arystokratyczna Francji.
Jednak tego ranka pałacyk wyglądał inaczej, niż zwykle u wejścia stało dwóch szwajcarskich gwardzistów z halabardami, które natychmiast się krzyżowały, gdy ktoś próbował wejść, a jeden ze strażników oficjalnym, beznamiętnym tonem oznajmiał:
- Pani Markiza dziś nikogo nie przyjmuje.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 20-04-2010 o 09:45.
Tom Atos jest offline  
Stary 21-04-2010, 22:15   #14
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Noc była ciepła, wręcz parna. W środku zimy to było co najmniej dziwne, ale widocznie służki mocno przyłożyły się do obowiązków i napaliły w piecach do oporu. Puchata pierzyna leżała odrzucona na bok, a Charlotta w rozsupłanej koszuli nocnej leżała na plecach. I wtedy ktoś zaczął się dobijać. Niewątpliwym był widok wszystkich przymiotów kobiecych Lotty w dziurce od klucza i tylko umiłowany mrok ratował resztki jej honoru. Klamka poruszała się w górę i w dół, a hałas stawał się coraz bardziej natarczywy, Dziewczyna skuliła się pod pościelą i przygryzła wargę. Udawanie, że się śpi to stanowczo najlepszy sposób na takie zachowania i faktycznie, jak tylko nachalny intruz się oddalił zapadła w głęboki, mocny sen.

Obudziła ją Marie odsuwająca ciężkie kotary i wpuszczająca zimowe słońce do komnaty. Krótki wywiad wyjawił, że Margo gdzieś wyjechała (lekki zawód, że bez swej młodej podopiecznej zaistniał w sercu Lotty), ale pozwoliła dziewczynie skorzystać ze swego pokoju kąpielowego. Pokój kąpielowy! Charlotta aż pisnęła i jeszcze przed śniadaniem zażyczyła sobie kąpieli.

Było to spore kwadratowe pomieszczeniem wyłożone miękkim dywanem, w którym nagie stopy zapadały się rozkosznie, Balia była ogromna, można by się w niej położyć w każdym kierunku, a wypełniona została parująca i pięknie pachnącą wodą. Pokój miał okno wychodzące na ogród przepuszczające promienie zimowego słońca. Z boku stała też sofa i dwa krzesła.

- A łiiii!

Bez żadnych ceregieli Charlotta rozdziała się z szlafroczka i nago weszła do balii
– Ciepła - stwierdzenie to padło z uznaniem, gdy zanurzyła zgrabniutką, malutką stópkę. Wzdychając rozkosznie ułożyła się wygodnie czerpiąc sporą przyjemność.
Pokojówka podeszła do niej z kawałkiem miękkiej materii. Nalała na nią jakiegoś płynu i powiedziała:
- Markiza poprosiła bym panience dziś pomogła w kąpieli....
- Chcesz mnie umyć? –
usta blondyneczki ułożyły się w zabawny dziubek, kiedy wyciągnęła lewą dłoń przed siebie – Skoro Margo prosiła nie będę oponować przecież.
Marie uśmiechnęła się, przyłożyła tkaninę do pleców dziewczyny i zaczęła pocierać je kolistymi ruchami. Do nozdrzy Charlotty dotarł rozkoszny zapach, a woda zaczęła lekko się pienić. Dziewczyna poczęła mruczeć niczym kociak i zamknęła oczy całkowicie oddając się w zwinne dłonie służki. Jej ruchy w cudowny sposób masowało i odprężało ciało. W takim sprzyjającym otoczeniu panna de la Charce zaczęła odpływać w krainy marzeń sennych.
Dłoń Marie zjechała niżej i zaczęła delikatnie pieścić pośladki dziewczyny. Przebywająca na poły ciągle w krainie mar i zjaw Lotta otworzyła oczy i rozchyliła usta. Pieszczota poczęła promieniować na całe, szczupłe ciało dziewczyny, w którym podniecenie zaczęło rosnąć w tempie intensywnym. Marie jakby wyczuwając odczucia panny de la Charce, dotknęła jej ramienia i nachylając się do jej ucha szepnęła lekko zachrypłym głosem:
- Teraz przód madamoiselle…



Dziewczyna kiwnęła głową na znak zrozumienia i oparła się wygodnie o ścianę balii. Rozchyliła lekko nogi powodowana jakąś cichą nadzieją. Zręczne palce rudowłosej służki dotknęły najpierw niewielkich dziewiczych piersi, czule muskając sterczące sutki, które stwardniały błyskawicznie. Charlotta już szeroko otwartymi oczami śledziła ruchy dłoni kobiety i oddychała coraz szybciej. Pokojówka ku wielkiemu rozczarowaniu dziewczyny odsunęła dłoń i ponownie nawilżyła myjkę, a potem uniosła jedną z długich nóg. Zaczynając od stopy, poprzez kolano dotarła do krągłego uda, powoli zbliżając się coraz bardziej do jego zwieńczenia.
Nie czując żadnego wstydu panna de la Charce rozszerzyła nogi, a dłonie położyła na zgrabnych piersiach. Masując palcami sutki z jakąś dziką rozkoszą obserwowała poczynania Marie i oddawała się im całkowicie. Marie lubiła zabawę. Zamiast dotknąć jej tam, gdzie Lotta pragnęłaby najbardziej, zaczęła z wielkim pietyzmem zajmować się druga nogą z rozmyślną powolnością ponownie zbliżając się do czułego miejsca. Dopiero gdy ponownie dotarła do promieniującego ciepłem gniazda, musnęła je delikatnie materią. To nie było zadowalające, stanowczo nie. Czując lekki gniew i irytację dziewczyna sama sięgnęła do włosków łonowych i szybko znalazła drogę głębiej. Poruszając się po własnej mapie rozkoszy odchyliła głowę lekko do tyłu.
Służąca pochyliła się nad jej szyją i polizała ją wolno zbliżając się powoli do ucha. Jej dłoń nakryła dłoń dziewczyny:
- Pozwolisz madamoiselle?
Ręka Lotty sama się cofnęła pozwalając Marie robić to co umiała chyba najlepiej, a panna de la Charce zwalczyła pokusę pocałowania jej w usta. W końcu, na Boga, była to przecież służąca!
Zwinne palce sięgnęły w gorący tunel. Najpierw jeden, a zaraz po nim drugi. Rozchyliły się lekko rozciągając wnętrze. Kolejny zatoczył koło nad maleńkim guziczkiem położonym wyżej. W tym czasie usta powędrowały niżej i po chwili pochłonęły jeden z sutków przygryzając go lekko.
Rozchylone usta Lotty wydały jęk, który odbił się od ścian komnaty i został wchłonięty przez pluszowy dywan. Jedna dłoń mocno ściskała pierś, a druga energicznie uderzała w taflę wody. Napięcie w podbrzuszu sięgało zenitu i opadło tylko na moment, kiedy palce służącej natrafiły na cienką błonę, ale momentalnie powróciło gdy cofnęła szybko palce. Rozkosz powoli przejmowała w całkowite władanie ciało młodej dziewczyny. Marie widząc i czując reakcję dziewczyny zwiększyła tępo w jakim poruszały się jej palce i język, tym samym doprowadzając ją do silnego orgazmu. Okrzyki tym razem nie były w stanie zostać stłumione przez dywan i służba przebywająca w pobliżu pokoju kąpielowego musiała mieć dużo uciechy. Ale wszystko w końcu przemija, tak i Lotta opadła bez sił. Ciepła woda na powrót się uspokoiła i utuliła jej gładkie ciało.
Marie ponownie ujęła w dłoń tkaninę i jak gdyby nic się nie wydarzyło zabrała się za mycie brzuszka panny de la Charce.
- Dziękuje – Lotta nie sprecyzowała bliżej o co chodzi, gdy po kąpieli dała się otulić w puchate ręczniki i szlafroki. Piekielnie zgłodniała i miała nadzieję, że Margo już wróciła.
 
Nadiana jest offline  
Stary 23-04-2010, 23:53   #15
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Posiadanie dyskretnego kochanka miało swoje wady i zalety. Wadą było to, że o świcie wymykał się chyłkiem z łóżka, by powrócić do domu, zanim się zorientuje zazdrosna żoneczka. Zaletą było, że o świcie wracał do swego domu i nie trzeba się było tłumaczyć z jego obecności we własnym łóżku.
Margo wyrwana ze snu przez zaaferowaną pokojówkę popatrzyła na Marie z ciekawością. Dziewczyna nie budziła jej nigdy tak wcześnie bez powodu, zwłaszcza kiedy wiedziała, że w nocy pani markiza miała gościa. Popatrzyła na leżący na tacy liścik i od razu odeszła od niej wszelka senność. Od razu rozpoznała pismo przyjaciółki, dawnymi czasy Antoinette pisywała do niej całkiem często, a w obliczu wczorajszych wydarzeń to pismo mogło się okazać wysoce interesujące. Zerwała pieczęć i przebiegła wzrokiem po literach. Kształt liter wyraźnie sugerował poruszenie osoby piszącej.
- Przygotuj mi kremową suknię Marie i naszyjnik z rubinem – Powiedziała do służącej wstając z łoża. Podeszła do okna i popatrzyła na ogród. Promienie słońca prześliznęły się po jej nagiej sylwetce:
- Wezmę odkryty powozik. Dzień zapowiada się piękny.
Podeszła do służki i uśmiechnęła się widząc jej spojrzenie, a potem cmoknęła ją w policzek i powiedziała:
- Nie teraz moja słodka. Muszę się przygotować. Kiedy mnie nie będzie zaproponuj kąpiel Charlottie. Jestem ciekawa ile w niej namiętności – Popatrzyła na nią wymownie, a pokojówce rozbłysły oczy. Dygnęła uprzejmie, ale było w tym geście więcej żartu niż uniżoności:
- Wedle rozkazu madame la marquise.
Pani d'Ambly zaniosła się śmiechem.

***

Wejście do pawilonu, który za swoją rezydencje obrała sobie markiza de Pompadour okazało się nie takie proste. Dwóch solidnych szwajcarów najwyraźniej nie miało najmniejszego zamiaru jej przepuścić. Może wystarczyłoby pokazać list, ale skoro jego autorka prosiła o dyskrecję Margo nie miała najmniejszego zamiaru tego robić.
- Nazywam się markiza Marguerite Chantal d'Ambly i zostałam zaproszona do markizy de Pompadure na śniadanie – powiedziała pewnym siebie tonem.
Szwajcarzy byli jednak najwyraźniej niezbyt czuli na tytuły bo nawet nie drgnęli. Na szczęście zza drzwi wychylił się lokaj i kazał im przepuścić niezadowolona z tego incydentu kobietę.
- Pani markiza przyjmuje dziś w Czerwonem Pokoju – powiedział kłaniając się głęboko, a potem wskazał jej drogę do uroczego saloniku, w którym wszystko wykonano w tonacjach czerwieni i złota z zachowaniem najnowszych trendów w wykończeniu wnętrz.
Pani de Pompadour siedziała przy niewielkim sekretarzyku i przeglądała jakieś papiery, gdy zobaczyła wchodzącą Margo odłożyła je na blat i uśmiechnęła się lekko. Markiza d'Amblay wchodząc do środka, zauważyła zamykające się drzwi, były obite taką samą tapetą jak ściana i po zamknięciu okazały się bardzo mało niewidoczne. Bardzo dyskretne wyjście jakby wycięte w ścianie. Kobieta udała, ze niczego nie spostrzegła, podeszła i ucałowała gospodynię muskając najpierw jeden jej policzek, a potem drugi.

Wszedł lokaj podając bardzo modna ostatnio gorzką czekoladę i maleńkie ciasteczka. Gdy wyszedł Marguerite zapytała przyjaciółki muskając czule jej dłoń:
- Jak się czujesz kochana po tych strasznych wczorajszych wydarzeniach?
- Och to było okropne. Jeszcze nie mogę dojść do siebie
– odpowiedziała Antoinette - Niestety niewiele widziałam. Ale zdaje się, że Ty byłaś bliżej moja droga.
Margo uścisnęła pocieszająco smukłe palce:
- To było wstrząsające. Widziałam dziwnego mężczyznę w szarej peruce, który zdawał się być zupełnie nie przejęty wydarzeniami, za to jakby z zainteresowaniem wypatrywał nadejścia straży. Jak się czuje król? - Zadała najważniejsze pytanie i dodała konfidencjonalnie:
- Może miałabym coś co choć na chwile mogłoby rozproszyć jego smutki...
- Ludwikowi na szczęście nic nie jest. Skaleczył się w dłoń, gdy obierał pomarańczę, ale to było przed zamachem
. - Markiza ściszyła głos - Jest taki uparty. Sam zawsze obiera owoce! Wyobrażasz to sobie?! - Pokręciła głową wyraźnie zaszokowana tym jakże niezwykłym faktem. - Co masz na myśli moja droga? Rzeczywiście mamy ostatnio sporo problemów.
- Wiesz... okazało się że mam kuzynkę...
- nachyliła się do rozmówczyni - dziewczę śliczne jak z obrazka i całkowicie niewinne. Kilka dni temu zabrałam ją prosto z klasztoru...

Markiza de Pompadour zamyśliła się na chwilę. Upiła mały łyczek z filigranowej filiżanki, a potem zagryzała go migdałowym ciasteczkiem.
- Jest bystra? Czy też zbyt bystra? - spytała patrząc porozumiewawczo w oczy Margo. - Miałam spore problemy ostatnio z podobnym dziewczęciem...
Jej rozmówczyni pokręciła głową i uśmiechnęła się znacząco. Kiedyś często miały okazję się tak porozumiewać. Łączyło je przecież wiele miłych, wspólnych wspomnień...
- Jest bystra, ale myślę że na tyle inteligentna by nie próbować Ci zaszkodzić...

Antoinette de Pompadour wyraźnie rozważała to co zostało powiedziane i to, czego nikt nie wypowiedział, a co było takie oczywiste. Po chwili westchnęła głęboko:
- Dobrze. Przyprowadź ją jutro na popołudniową herbatkę. Dzisiaj nie mam do tego głowy. Zaprosiłam jeszcze parę osób. Powinny zaraz przybyć, o ile Ci wstrętni szwajcarzy ich nie wystraszą! - Wzniosła oczy do nieba z bezsilności.
- Goście na pewno nie pozwolą się zbyć. Skoro to twoi przyjaciele nic ich nie powstrzyma przed spotkaniem z Tobą - Margo powiedziała z przekonaniem bardzo ciekawa tych osób.

Dalsza rozmowa, całkowicie niezobowiązująca była tylko miła towarzyska wymianą uprzejmości. Markiza d'Amblay uzyskała to czego chciała, a gospodyni nie miała najwyraźniej zamiaru zdradzać powodu zaproszenia przed przybyciem reszty gości. To była zabawa, którą obie opanowały do perfekcji.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 23-04-2010 o 23:55.
Eleanor jest offline  
Stary 24-04-2010, 14:41   #16
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Claude nawet nie wiedział kiedy zasnął, dlatego nagłe przebudzenie trochę go zdezorientowało. Poranne światło oślepiło niewyspane oczy i mężczyzna mrugał intensywnie przez jakiś czas nim wszystko wróciło do normy. Potem rozejrzał się sennym jeszcze wzrokiem. Młoda pokojówka krzątała się po pokoju i to niewątpliwie ona wyrwała kapitana z objęć Morfeusza. Kiedy zorientowała się co zrobiła, dygnęła jedynie jakby witając de Bernières'a i zaraz wróciła speszona do swej pracy. Na krześle, przy łóżku leżał równo złożony w kostkę mundur, który po krótkim przyjrzeniu okazał się być świeży. Musi to służąca go przyniosła.
Tylko, że coś było z nim nie tak, czegoś brakowało. Claude nie do końca jeszcze przytomny głowił się nad tym jakąś chwilę, nim zorientował się, że mundur był bez spodni. Co ujmowało mu trochę dostojeństwa. Mężczyzna nawet nie chciał sobie wyobrażać jak głupio by wyglądał paradując nagi do pasa. Tknięty jednak nagłym przeczuciem uniósł kołdrę w górę i spojrzał na siebie. Tors miał nagi, jeśli nie liczyć grubo owiniętego bandaża, lecz na tym nagość się kończyła. Rana znajdowała się na tyle wysoko, że spodnie nie przeszkadzały medykowi w szyciu, to i zostawił je na miejscu. Można się było tego spodziewać.

Najciekawszą rzeczą jaką zobaczył mężczyzna był jednak list leżący na srebrnej tacy. Przeczytał go z czystej ciekawości:

Mój dzielny Kapitanie de Bernières.

Proszę Cię abyś przybył do mnie dziś na śniadanie w Petit Trianon o godzinie jedenastej.
Chciałabym Ci podziękować w imieniu Jego Królewskiej Wysokości za Twoją odwagę.

Markiza de Pompadour


Claude nawet nie musiał czytać podpisu, rozpoznał bowiem charakter pisma markizy. Ojciec na pewno by się ucieszył wiedząc, jak szybko jego syn miał otrzymać oficjalne podziękowania. Kapitan cieszył się mniej, bo to oznaczało że będzie musiał wstać i pojechać do Petit Trianon, a bok rwał go jak cholera.

Tymczasem pokojówka skończyła swoją krzątaninę i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się jednak nagle i spytała niepewnie.
-Czy czegoś pan sobie życzy? Kazano mi wypełniać wszystkie polecenia szanownego pana- dziewczę mówiło tak cicho, że de Bernières ledwo ją słyszał. Skinieniem dłoni przywołał ją więc bliżej i zapytał, ot dla pewności:
-Wszystkie?- na usta swe przywołując szeroki uśmiech.
Pokojówka zauważywszy dwuznaczność kryjącą się za pytaniem zaczerwieniła się w jednym momencie, tak że Claude musiał mocno powstrzymywać się przed wybuchem śmiechu. Gdyby ktoś go jednak spytał, musiałby przyznać że dziewczę było niepośledniej urody, a niewinność dodawała jej uroku.
-Tak mi powiedziano, szanowny panie- po chwili służąca zdołała odpowiedzieć.
-W takim wypadku, podejdź no bliżej- w umyśle mężczyzny kiełkowała szatańska myśl.
Pokojówka z lekkim ociąganiem wypełniła jednak polecenie stając tuż przy łóżku.
-Pochyl no się nade mną, ranny jestem to i nie mogę się nadwyrężać.
Dziewczyna i teraz ociągała się chwilę, lecz w końcu i to polecenie wykonała. Oparła się rękami o krawędź łóżka i pochyliła nad kapitanem, z zawstydzenia zamykając oczy. Zaraz prawie odskoczyła, gdy poczuła na policzku męską dłoń.
-Tak lepiej- szepnął de Bernières. Jego cichy głos sprawił, że służąca zaczerwieniła się jeszcze bardziej.-Bądź tak miła i przynieś mi szklankę wody, bo jestem spragniony.

Najwyraźniej pokojówka nie spodziewała się takiego obrotu spraw, otworzyła bowiem zdziwione oczy i wyprostowała się jak sprężyna.
-Tak, panie. Oczywiście- wypaliła.

-A skoro już pójdziesz po wodę...- kontynuował Claude.-To, o ile mój ojciec wciąż jest w pałacu, sprowadź go tutaj. I na litość boską, nie bierz tak dosłownie poleceń swoich przełożonych.
-Tak, panie. Dobrze- mamrotała służąca pospiesznie idąc do drzwi.

Ciekawe czy służba w Wersalu była opłacana aż tak dobrze, by spełniać łóżkowe zachcianki dworu, czy też po prostu tej akurat dziewce głupoty się w głowie zalęgły? Tak czy inaczej rozweselony swym niestosownym żartem mężczyzna zdecydował wstać wreszcie z łóżka. Wbrew pozorom nie było to jednak wcale łatwe. W nogach czuł pewną słabość, a wciąż świeże szwy doskwierały trochę przy każdym kroku. Kapitan zagryzł jednak zęby i podszedł do krzesła na którym leżało ubranie.

(...)

Zanim pokojówka wróciła minęło parę minut. Może do kuchni było daleko, albo to Francois zatrzymał się w dalszych pokojach. Markiz bowiem w pałacu był, inaczej nie wszedłby do pokoju przed służącą.
-Synu, jak dobrze widzieć cię w dobrym stanie- słowa ojca były prawdziwe i czuło się w nich ulgę.
-Nie aż tak dobrym. Ale w Austrii bywało ze mną gorzej.

Służąca zdjęła szklankę z tacy i położyła na stoliku obok leżącego na nim listu.


-Czy mogę jeszcze czymś służyć?- zapytała dziewczyna.

-Nie, możesz odejść- odprawił ją Claude i wzrokiem odprowadził do drzwi. Kiedy te się zamknęły podjął przerwaną rozmowę z markizem.-Ostrze zeszło po żebrach, miałem szczęście- wytłumaczył.
-Nie jestem pewny, czy powinieneś tak szybko wstawać. Luwr chyba wytrzyma bez ciebie jeden dzień.
-Wierz mi ojcze, niczego dziś nie pragnę bardziej niż możliwości wylegiwania się. Obawiam się jednak, że jest to niemożliwe. Wezwała mnie markiza de Pompadour.
-Doprawdy? Tak szybko? Jeszcze nawet nie zdążyłem...- zaczął markiz, lecz urwał w połowie zdania.
-Nie wiem, czego nie zdążyłeś zrobić ojcze, ale nie kłamię. Możesz przeczytać list, leży na tacy.

Francois nie omieszkał naturalnie tego zrobić. Przebiegł wzrokiem po kartce a jego stara twarz zaraz się rozpromieniła.
-Podziękowania w imieniu króla. A mówiłeś, że w Paryżu nie można się wykazać. Awansują cię na dniach!
-Tak, to nie wykluczone. Czy mógłbyś, proszę, przynieść mi szklankę? Niewygodnie mi się chodzi- spytał Claude. Markiz prośby zdecydował usłuchać, niewątpliwie na fali radości wypływającej z faktu, że jego ród ma kolejny powód do dumy. Sam król zawdzięcza życie jednemu z de Bernières!
Kapitan wypił wodę jednym duszkiem i postawił pustą już szklankę na krześle.
-Skoro już jestem przy prośbach. Czy mógłbyś mi ojcze pomóc założyć mundur? Koszula nie sprawiała kłopotów, ale mundur jest trochę sztywny.
-Czy ja ci wyglądam jak garderobiany?- obruszył się markiz.-Trzeba było nie wyganiać służącej.
-Ojcze, jakby to wyglądało gdyby żołnierz i bohater potrzebował pomocy kobiety by założyć głupi mundur?- Claude przedstawił swój punkt widzenia. Najwyraźniej Francois znalazł w tym pewną logikę, pomógł bowiem ubrać się swemu synowi bez dalszego marudzenia.
-Do jedenastej została jeszcze dłuższa chwila- zauważył markiz.-Może jednak czegoś ci jeszcze potrzeba?
-Skoro już o tym wspominasz ojcze, to faktycznie. Przydałaby mi się kula- a po krótkim zastanowieniu się dodał jeszcze.-I powóz. Nie mam dziś ochoty na spacery.

(...)

Z Wersalu do Petit Trianon był rzut kamieniem, ot mila jedna. Claude jednak nie miał ochoty sprawdzać, czy medyk swą pracę zrobił porządnie i któryś szew nie strzeli. Toteż przejechał się ojcowskim powozem, w towarzystwie markiza naturalnie. W trakcie krótkiej przejażdżki mężczyźni rozmawiali o terminie powrotu Francoisa do jego włości, co miało nastąpić już niedługo.
Markiz wysadził syna pod dworkiem i kazał woźnicy ruszać dalej. Claude wsparł się na kuli i powoli ruszył do głównego wejścia.


Całe lata minęły od kiedy ostatni raz musiał wspomagać się przy chodzeniu. Było to jeszcze przed rozpoczęciem służby. Jako młody chłopak spadł z konia tak niefortunnie, że złamał sobie piszczel. Teraz niby mógł iść o własnych siłach, ale wolał przenosić ciężar ciała na prawą stronę, by ranna lewa mogła się powoli goić.
Przy wejściu pojawił się jednak problem szwajcarów, którzy zagradzali przejście.
- Pani Markiza dziś nikogo nie przyjmuje- oznajmij obojętnym tonem jeden z nich.
I to jest straż, przemknęło przez myśl de Bernières. Tyle tylko, że nie miał czasu na użeranie się z nią, wyjął więc list który czekał na niego rano i podetknął pod nos jednego ze szwajcarów.
-Mniemam, że poznajesz podpis swojej pani. Mnie dziś markiza de Pompadour przyjmie- stwierdził kapitan tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Gwardziści zastanawiali się jeszcze chwilę, lecz ostatecznie de Bernières przepuścili. List był autentyczny, poza tym przyszedł z nim kapitan Garde du dedans du Louvre- oficer nie powinien stwarzać zagrożenia dla markizy, szczególnie nieuzbrojony i o kuli.
I tak zresztą nie był zbyt długo sam, bo chwilę po wejściu podszedł do niego lokaj. Poinformował gdzie przebywa madame de Pompadour, choć informacja ta była zbyteczna. Claude i tak został zaprowadzony na miejsce.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 24-04-2010 o 15:17.
Zapatashura jest offline  
Stary 24-04-2010, 18:58   #17
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację

Na kilka sekund zawibrował w powietrzu delikatny, losowo wybrany ton. Za jego przykładem podążył kolejny, także całkiem indywidualnie brzmiący. Szczupłe, zadbane palce błądziły po klawiszach w poszukiwaniu dźwięku mającego być zalążkiem właściwej drogi. Klawesyn, bo nim właśnie był instrument, poddawał się tej pieszczocie, uśmiechając się do kobiety czarno-białymi uśmiechami. Podwójna klawiatura lśniła w świetle i mieniła się kontrastującymi ze sobą klawiszami, z których większa ilość przypadała na te ciemniejsze niż na jaśniejsze. Z otwartą bezwstydnie nakrywą, ukazywał co rusz drżące pod wpływem uderzeń struny rozciągnięte nad korpusem rezonansowym. Nie byłoby mylnym stwierdzenie, jakoby duże pomieszczenie w którym się znajdował, było dekorowane specjalnie pod niego i to on sam był główną jego ozdobą. Był piękny, bogato zdobiony malowidłami i złoceniami na modłę francuską, a nie dekorowane drewnem jak miało to miejsce a Anglii. Ten to pokaźnych rozmiarów instrument był jednym z najcenniejszych przedmiotów w jej posiadłości, zarówno w kwestii pieniężnej jak i dla niej sentymentalnej.
Marjolaine grywała na klawesynie w chwilach.. cóż.. zarówno tych radosnych, gdy nuty same zdają się wirować w tańcu, jak i w czasie, kiedy zaledwie granica cienka ją oddziela od kipienia niewypowiedzianą złością.

-Interesujące – miast muzyki wydobywającej się z instrumentu to właśnie głos męski rozległ się w salonie, a był on spokojny i zadumany - Jednego dnia jesteś na premierze nowej opery, a drugiego mnie do siebie sprowadzasz.
W fotelu nonszalancko siedział mężczyzna, na oko może o rok lub dwa starszy od hrabianki. Rozpuszczone, sięgające ramion kasztanowe włosy, wyraziste oczy o trawiasto zielonym odcieniu i twarz o łagodnych rysach, aczkolwiek wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych - to wszystko wspólnie składało się na całkiem przystojnego mężczyznę. Marjolaine lubiła się otaczać zarówno pięknymi rzeczami, jak i osobami, a ten tutaj dla wielu byłby powodem do grzesznych myśli. Ona jednak w pełni świadoma była jego skłonności ku płci niekoniecznie pięknej, więc nie traktowała go ani trochę więcej niż jak przyjaciela, a nawet prędzej jako brata. Wprawdzie krew jego nie była szlachetnie błękitna, ani choćby rozrzedzana takowym barwnikiem, ale pomimo to była rozgrzana pasją oraz bytami łotrów, bohaterów, kochanków, błaznów, życiem każdej z tych postaci, w które kiedykolwiek się wcielał. Zadziwiające było to, że jego ruchy wydawały się być jeszcze bardziej przepełnione teatralnością niż samej Marjolaine, co już czasami skojarzenia z karykaturalnością przywoływało.
Jednakże.. mężczyzna wygodnie siedzący w towarzystwie stojącej damy? Źle widziane pośród arystokratycznej śmietanki. Niedoczekanie. Gwałt na moralności. Jednakże czym mu to było? Nigdy nie zabiegał o miano wychowanego lepiej niż było naprawdę.

-Ah, chyba nie chcesz mi jako jedynemu wyjawić swej tajemnicy, jakoby to Ty miałabyś być owym zamachowcem ? Wtedy stałbym się Twoim partnerem w zbrodni, a przecież nie mogę sobie pozwolić na obcowanie w pobliżu tak złej kobiety jak Ty – rzekł to z takim przejęciem, jakby całość miała się jakkolwiek do rzeczywistości.
-Miałam w takim razie rację myśląc, że następnego dnia wszystkie ptaszki będą o tym ćwierkać – nieznaczną zmianą tematu skontrowała fałszywe zarzuty, a następnie odstąpiła od umiłowanego instrumentu i uwagę przeniosła na swego gościa -Nic to jednak, mam dla Ciebie pewną propozycję, Jules. Rzekłabym nawet, że wyjątkowo dla Ciebie jest nie do odrzucenia.
Wprawdzie wyżej przedstawiony już otworzył usta, aby wyartykułować swoje zwątpienie, jednakże nic takiego nie padło spomiędzy jego warg, wstrzymane przez uciszające uniesienie palca przez Marjolaine.
-Masz jeszcze u mnie całkiem spory dług, czyż nie? Te Twoje przegrane ze mną w karty.. – zawiesiła głos pozostawiając ich w niedomówieniu, jakby ten cały precedens i fakt, że musi wywlekać takie brudne fakty, aż ją bolały w środku.
-Wydawało mi się, że już go spłaciłem, kiedy ostatnim razem musiałem Ci pomóc pozbyć się potencjalnego przyszłego męża nasłanego przez Twą matkę – jedną ręką zakołysał kielichem sprowadzając chaos na znajdujący się w nim trunek, a drugą oparł łokciem o fotel, by zaraz na dłoni wesprzeć policzek - Flirtowanie z nim w celu nastraszenia nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Szczęście, że nie okazał się być bardziej otwarty w tych kwestiach. Jeszcze skończylibyśmy wszyscy we trójkę w jednym łożu, a i to on miałby z tego największą uciechę.
-Tak, prawda. To było ładnie zagrane – mruknęła zawieszając spojrzenie na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie przywołując w umyśle obrazy z tamtego wydarzenia. Moment to trwało zaledwie i szybko to zawieszenie pękło niczym bańka mydlana -Ale nie było wystarczające. Skoro jednak wolisz inaczej, to zapewne masz już dla mnie przygotowane pieniądze albo jakieś błyskotki by mię udobruchać – mówiąc to kobieta wyciągnęła rękę ku swemu towarzyszowi i rozłożyła dłoń na podobieństwo szponów rozcapierzonych. Poruszyła zachęcająco palcami uśmiechając się przy tym perfidnie. To było proste podejście mężczyzny, dla którego wyzbycie się pieniędzy jawiło się jako prawdziwa makabreska.
-Dobrze, dobrze, niechaj już będzie, po raz kolejny odrzucę możliwość bycia widzem – westchnął żałośnie i ręce szeroko na boki rozłożył na podobieństwo jakiego męczennika. Gdyby w miejscu był innym i nie obawiał się zniszczenia czego drogocennego dla kobiety, tedy dla dodania dramatyzmu jeszcze dodatkowo chlusnąłby winem. Szczęściem było, że takie ruchy nie weszły mu na stałe w krew, bo jeszcze byłby się nie powstrzymał. I tylko w myślach chichotał głupio, że zołza, że złośliwa bestia -Cóż tym razem dla mnie przygotowałaś? W czym przyjdzie mi uczestniczyć z tą nieopisaną radością? Tragedia? Retoryka? Romans? Transwestycki melodramat? Oby tylko była krew, publika zawsze i wszędzie domaga się krwi.
Marjolaine cofnęła rękę, której towarzyszyło takie spojrzenie aktora, jakby z ulgą odprowadzał wzrokiem jadowitego węża chcącego mu zrobić coś zdecydowanie złego.
-O nie, nie, nie. Odrzuć od siebie takie myśli, nie będzie żadnej krwi, a i też publiką tylko jedna osoba Ci będzie. Matka moja – ostatnie słowa zawisły ciężko w powietrzu na kształt groźnych chmur, a idealnym dopełnieniem byłby głośny grzmot połączony z błyskawicą przecinająca niebo za oknem.

-To coś.. niespodziewanego – powiedział Jules powoli, a nawet wyjątkowo ostrożnie. Nic więcej nie dodał i tylko cierpliwie wyczekiwał, aż hrabianka zaprezentuje drugą stronę medalu, drugie dno albo haczyk uczepiony tego jej pomysłu. Przynajmniej jedno z tej trójki musiało być obecne.
-Widzisz.. Moja droga matka postanowiła przedłużyć sobie pobyt u mnie o kilka dni tłumacząc się szokiem, którego doznała przez zamach na króla. Naturalnie nie jest to prawdą, jakkolwiek nie wypada mi jej tego zarzucać. Ja zaś dzisiaj mam spotkanie ze swym nowym adoratorem – głos nawet jej nie zadrżał, kiedy to drobne kłamstewko uśmiechnęło się na jej ustach. Ufała mu, a i owszem, bywali razem w wielu sytuacjach, z czego co poniektóre powinny się dziać tylko na deskach scen, bo dla prawdziwego świata były zbyt groteskowe. Dyskrecja jednak była dyskrecją, a ona nie zamierzała się dzielić swoimi planami – Gdyby się o tym dowiedziała odpowiednio wcześniej, to pewnie zaraz wcisnęłaby mi w ręce jakiś specyfik, co to utwardza męskie przyrodzenie, albo, o zgrozo, postanowiłaby się wybrać ze mną by mię zachwalać niczym konia na sprzedaż.
Pokręciła głową w niezadowoleniu i niedowierzaniu, że w ogóle jest zmuszona do takiego kroku. Ale przecież nie mogła jej ominąć taka okazja, a i niekulturalnie byłoby nie przybyć na takie zaproszenie.
-Rozumiem – odparł krótko i kilkoma łykami opróżnił wino, którego cała butelka spokojnie starczyłaby mu jako dzienne zapotrzebowanie słodkości. Z cichym, acz głuchym brzęknięciem odstawiłam kielich na blat pobliskiego stolika i wstał z gracją - Nic lirycznego, żadnej klasyki, a zamiast tego tylko trochę magii słów i gestów dla odwrócenia uwagi od jej córeczki.
-Właśnie tak – zamruczała ukontentowana i zbliżyła się do niego, by dłońmi wygładzić klapy jego kamizelki - I pamiętaj, że masz być czarujący, niech ma matka spędzi czas przyjemnie.
-Zgodziłem się, wpadłem w tę Twoją pułapkę, to mam teraz zamiar odegrać swą rolę perfekcyjnie – powiedział z uśmiechem oraz rozpierającą go dumą.
Ujął dłoń Marjolaine i przesunął subtelnie kciukiem po jej wnętrzu, aby koniec końców znaleźć jej wygodne miejsce w zgięciu swej własnej ręki. Kobieta na ten ruch, jak i słowa, zareagowała melodyjnym śmiechem, a potem pociągnięciem swego towarzysza ku drzwiom.
-Cudownie. Pójdźmy zatem to Cię przedstawię i roztoczysz swój powab. Jestem bardziej niż pewna, że nie zdoła się oprzeć…



~***~



Aż sama siebie zadziwiła tym, że zdołała uknuć i wprowadzić w życie swe knowania zanim jeszcze minęło południe. Ba, zanim choćby nastało, a z racji tego, że było do niego jeszcze trochę czasu, a kobiecie tak dobrze się ten dzień zapowiadał, to wyjątkowo ją ciekawiło co jeszcze jest w stanie jej sprezentować.
Wyszła powoli z karety ciągnąc za sobą długi tren spódnicy zdający się wypełniać sobą całą powierzchnię podłogi w powozie. Otulona w szlachetną czerń wyzbyła się tego dnia wszelkich dekoltów i w pełni swe ciało zakrywała pozostawiając oglądającym tylko ich własną wyobraźnię. Zwyczajowo kibić swą zamkniętą miała w okuciach gorsetu skrytego pod żakietem do sylwetki przylegającym. Podbite futrem okrycie wierzchnie szczelnie chroniło wiotkie ciało kobiety przed chłodem. Aczkolwiek pośród tego, zdawać się by się mogło, że ponurego koloru, był i element żywszy, który znajdował się na twarzy kobiety, a konkretniej to na jej wargach przybranych w soczyście czerwoną barwę.






Sunąc przed siebie niczym jaka niewielka chmura burzowa, kierowała swe kroki ku bramie prowadzącej do Petit Trianon. Aczkolwiek przekroczenie jej w tym momencie nie było jeszcze kobiecie przeznaczone.
Zatrzepotała gwałtowniej rzęsami, kiedy to dwie halabardy skrzyżowały się prawie przed jej nosem. W spokoju wysłuchała słów jednego ze strażników o tym, jakoby nie mogła wejść na teren pałacyku. Łuki jej brwi wdzięcznie uniosły się w szanownym zadziwieniu, jednak kobieta nie straciła swego animuszu.
-Nie? Oh.. to niestety muszę panów zawieść i poprosić o wpuszczenie, bowiem zaproszona zostałam na śniadanie. A gotowa jestem założyć się, że markiza byłaby wielce niezadowolona, gdyby kazano jej czekać na gościa. I na śniadanie. – świadomie przeciągnęła oraz nadała trochę ostrzejszej nuty słowu „niezadowolona”. Jednakże twarz była w tym momencie uosobieniem niewinności, chociaż dłonie aż świerzbiły, aby unieść się i oprzeć w miejscu skrzyżowania halabard wskazując mężczyznom, że powinni zabrać te nikczemne rzeczy sprzed jej oczu.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 26-04-2010 o 01:59.
Tyaestyra jest offline  
Stary 25-04-2010, 22:58   #18
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Otworzył oczy, pościel przysłaniała mu widok na otoczenie. Wysunął prawą dłoń spod kołdry i chwycił bez patrzenia morka chustkę by zwilżyć twarz. Wygramolił się nieco i oddał słudze chustkę, biorąc od następnego filiżankę z herbatą. Pociągnął parę łyków wywaru o idealnej temperaturze do spożycia i odstawił na trzymaną przez mężczyznę podstawkę. Człowiek z taca oddalił się, a na jego miejsce wszedł inny, którego zadaniem było ogłaszaniem spraw nietypowych. Gdy Bernandine przechylał się do pozycji siedzącej, jego własny herold schylił się nad nim i szeptem, aby nadto nie przeszkadzać zaczął wymieniać dzisiejsze obowiązki. Nie było ich nadto dużo, a do najważniejszych zaliczał się poranek u Madame de Pompadour, popołudniowa wizyta zamówionego mistrza krawieckiego oraz nocne spotkanie libertynów u jednego z milordów. Bernandine powoli zaczął zsuwać się z łóżka by podnieść się na dwie nogi. Stanął w końcu zupełnie nagi i skierował swe kroki do bali z gorącą wodą wciąż ocieplaną wrzątkiem przez sługi. Zanurzył się w wodzie, a pod jego nos zaraz podano najróżniejsze mydła czy balsamy przywiezione z najdalszych krańców świata. Popijając herbatkę czekał aż jego ciało zostanie dobrze namydlone przez pulchną, ładną służkę. Nie ekscytował się tym wcale, ba nawet nie podniecało to go ani krztynę, to, co dla jednych może wydawać się szczytem przyjemności, dla drugich jest zwykłą codziennością. Relaksował się przez chwilę w gorącej wodzie, mocząc swe kruczoczarne włosy, aż znużyła go ta monotonność. Wtedy ponownie wstał, a słudzy zaczęli dokładnie wycierać jego ciało, używając licznych balsamów i nawilżając. Część z nich skoncentrowała się na obcinaniu paznokci lub wyrywaniu nieładnie wyglądających włosów. Gdy ten etap został zakończony krzątający się dookoła ludzie zaczęli przygotowywać bieliznę w postaci koszuli, potem za wolą Bernandina dobrali odpowiednie spodnie i habit. Opięty na ostatni guzik, wciśnięty w przyciasne, najlepiej prezentujące się odzienie czuł się przez chwilę jakby miał wybuchnąć od środka. Potem przyszła kolej na perukę, którą odpowiednio osadzono na głowie libertyna. Następnym krokiem był makijaż, którego nie skąpiono by dobrze wybielić twarz Bernandina. Przed gotowością pozostał jeden, ostatni krok, chyba jego ulubiony. W powietrzu obok niego zagrały barwy najróżniejszych zapachów opadając z wolna na jego sylwetkę. Psikano go najznakomitszymi perfumami drażniącymi nozdrza raz to delikatnie niczym powiew wiosennej świeżości, innym zaś razem ostrym, intensywnym „potem” samca. Formalnością było dopięcie do stroju szpady, która jakby podkreślała swym kunsztem osobistość, dodatkowym elementem, sprowadzonym prosto z Polski, był chwost na końcu sznura zwany kutasem.



Śniadanie u Madame de Pompadour z pewnością nie oznaczało zaproszenia na swawolne igraszki, z resztą domyślał się, że nie będzie jedynym na tej uroczystości. Gdzieś w jego głowie kłębiło się pytanie, ale po co? Jego nogi pod wpływem tej ciekawości przyśpieszały tempa, zresztą i tak był już spóźniony. Gdy wyjrzał przez okno na ulice by zerknąć czy kareta jest już gotowa usłyszał głos żołnierskiej świni.

- Wyłaź Szalet ! Wyzywam Cię na pojedynek Ty Pludraku ! Konno albo pieszo ! Na śmierć, nie na niewolę ! Wyłaź Psubracie !

Bernandine był ciekaw jak bardzo ten wojskowy jest zdesperowany. Już miał z racji braku czasu wyjść ukrytym wejściem, którym czasem przemycał kochanki, gdyby w drzwiach nie pojawiła się zaspana Marie-Louise O'Murphy. Kobiety, cóż za płytkie istoty. Teraz zapewne będzie wpatrywać się w niego oczekując jakiejś męskiej reakcji, rozlewu krwi, a gdy stchórzy zostanie wykpiony na ustach wszystkich dam dworu. A tego chciałby uniknąć. Z drugiej strony nie miał najmniejszej ochoty maczać swej szpady w tym tępym jak pień drewna mężczyźnie, raczej z woli przetrwania, którą jakiś głupiec nazwał tchórzostwem. Bernandine twierdził, że strach jest rzeczą wielce pozytywną i oszczędza nam wiele nieprzyjemności, nie ma sensu zaślepiać się obłudą, lepiej sprawić tak by się nie narazić, a uzyskać cel. Zastukał kilkakrotnie we framugę koniuszkami palców wpatrując się w stojącego na dole mężczyznę, a chwilę potem klasnął w dłonie.

- W piwnicach pracuję jeden sługą, ma na imię Andre. Sprowadźcie go tutaj, odziejcie przyzwoicie, pojedzie ze mną, jako mój lokaj.

-Tak panie. - Służba po kilku wzajemnych spojrzeniach zdziwienia rozproszyła się, aby wykonać polecenie.

***

Garbaty Andre pracował w piwnicach nosząc beczki z winem. Bernandine pamiętał go dobrze, kiedyś wyciągnął jego karetę z zaspy, samemu. Ten sługa wpasowywał się idealnie w opis typowego półgłówka, co za tym idzie, miał siły tyle, co koń. Libertyn pożegnawszy niby to ostatni raz przed śmiercią swoją Madame w końcu wyszedł przed dwór. W końcu skonfrontował się z mundurowym. Mimo iż wojskowy był mężczyzną tęgim i dużym, to w mózgu miał raczej braki. Libertyn cofał się nie wchodząc nawet w zasięg rażenia ostrza, a gdy dotarli w ustalone, odbębnione miejsce schowany osiłek złapał wojskowego w ręce. Unieruchomiony został dźgnięty szablą raz i drugi przez Bernandina.

- To by było na tyle. – odparł widząc mordę gotową krzyczeć ostatkami sił, gdyby nie duże łapsko na ustach.

Otarł swoje ostrze szmatą z krwi i w zawadiackim uśmiechu skierował się do karety. Minął speszonych towarzyszy Polaka i zerknął do okienka na dworze. Madame z chusteczką machała mu niczym księciu. Z szerokim uśmiechem, polerując swoją stal wsiadł ze sługą do karety. Ludzie honorowi zwykli ginąć częściej niż Ci sprytni. Kolejna obłuda sztucznej wielkości by mógł wygrać ten, który się na to nie nabrał. Gdy dotarł przed pałacyk markizy drogę zagrodziły mu na krzyż wystawione halabardy. Libertyn klasnął w dłonie, a jego lokaj złapał te zabawki niczym wykałaczki robiąc przejście swemu panu. Śmieszyło go to, nawet bardzo, musiał koniecznie zatrudnić więcej takich zdolnych osób...
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 26-04-2010 o 00:01.
Libertine jest offline  
Stary 27-04-2010, 10:25   #19
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Strażnicy stojący u wejścia do Petit Trianon najwyraźniej mieli odstręczać nieproszonych gości i zatrzymywać każdego, kto chciałby wejść. Jednak osoby zaproszone nie miały większych trudności, by się dostać do środka. U drzwi bowiem czuwał lokaj, który został przez swoją chlebodawczynię poinstruowany, kto przybędzie. A jako że wszyscy zaproszeni bywali już u Markizy de Pompadour służący znał ich z wyglądu i interweniował, gdy Szwajcarzy robili jakieś trudności. Niestety był już w zaawansowanym wieku i nie tak szybki i sprawny, jak niegdyś.
Gdy Beranrdine polecił swemu słudze roztrącić halabardy te posłusznie ustąpiły. Po czym w absolutnej ciszy jeden ze strażników umieścił koniec drzewca za nogami garbatego sługi, a drugi pchnął go w pierś obalając na ziemię. Nim ten upadł obaj strażnicy powtórzyli manewr w lustrzanym odbiciu i markiz tylko poczuł pchnięcie w pierś i że usuwa mu się grunt pod nogami. Nie minęła chwila potrzebna Bernardinowi do rozwiązania damskiego gorsetu, a obaj sługa i jego pryncypał leżeli malowniczo obok siebie na wznak na bruku dziedzińca ze szpicami halabard na grdykach. Najwyraźniej strażnicy często ćwiczyli ten manewr.
Ciszę przerwał jeden ze Szwajcarów krzycząc:
- Alarm !
Zza budynku z obu stron natychmiast przybiegło czterech następnych, którzy szybko otoczyli leżących, a za nimi przybył oficer w krwiście czerwonym mundurze z dystynkcjami pułkownika, spod trójgraniastego kapelusza wystawały loki popielatej peruki.
- No proszę. Kogo my tu mamy. – uśmiechnął się wyraźnie zadowolony, że los zesłał mu taki prezent.
- Markiz du Châtelet we własnej osobie. – nachylił się podając rękę arystokracie i pomagając wstać.
- Raczy pan wstać markizie. To nie będzie panu potrzebne. – stwierdził odpinając mu szpadę. – On także. Zabrać go. – wydał polecenie wskazując na garbusa.
- Oj oj oj płaszczyk się panu pobrudził – powiedział z udaną troską otrzepując rękawicami plecy arystokraty. – peruczka przekrzywiła i makijaży rozmazał. Proszę wybaczyć moim Szwajcarom to prości górale z Valais. Nieco szorstcy w obejściu i bez poczucia humoru, ale mają złote serca.
Pułkownik wskazał dłonią na otwarte właśnie przez lokaja drzwi.
- Proszę bardzo. Pani Markiza oczekuje Pana.
Bez dalszych przeszkód choć nieco poturbowany markiz został wprowadzony do czerwonego pokoju.



Pierwszą osobą która przybyła na spotkanie była markiza d’Ambly, za nią kapitan de Bernières, później zaś hrabianka du Niort, zaś jako ostatni markiz du Châtelet.
Markiza de Pompadour czyniąc godności pani domu przedstawiała wszystkich sobie nawzajem, każdego tytułując swoją droga przyjaciółką, czy też przyjacielem. Była niezwykle serdeczna i sama usługiwała gościom proponując czekoladę, bądź kawę, czy też w rzeczy samej pyszne wypieki. Widać było, iż zależy jej na tym by wszyscy czuli się u niej jak najlepiej.



Z tego względu zapewne nie nawiązała sama do nieco sfatygowanego wyglądu markiza, czy też niecodziennego koloru sukni hrabianki.
- Och muszę się Wam pochwalić moją porcelaną. – powiedziała w pewnej chwili unosząc w górę filigranową różową filiżankę i uśmiechając się niczym mała dziewczynka, która coś spsociła.
- To nie jest miśnieńska porcelana, tylko z Sèvres, a ten kolor to rose Pompadour.
Zaśmiała się serdecznie niczym z udanego żartu.

- Jednak to nie jedyna niespodzianka jaką dla was dziś mam. – stwierdziła tajemniczo.
Po chwili jednak przybrała stroskaną minę. Ujęła z jednej strony dłoń Margo, a z drugiej Marjolaine i spojrzała na siedzących naprzeciwko mężczyzn.
- Jak zapewne się domyślacie moi przyjaciele niestety nie zaprosiłam Was tu by rozmawiać o moich filiżankach. Choć czasem mam wrażenie, że takie tematy są jedynymi wartymi rozmowy. Muszę Was prosić, by wszystko co zostanie tu powiedziane pozostało w najgłębszej tajemnicy, gdyż od tego zależy nie tylko życie wielu osób, ale i los królestwa.
Powiedziała dramatycznie ściszając głos.
- Moja kuzynka Henrietta Luiza d'Estrées podróżowała przez Wenecję i ukryła tam list niezwykłej wagi. Moją wielką prośbą jest byście się tam udali i odnaleźli go. Ukryła go …
Nim markiza zdołała dokończyć drzwi do pokoju otworzył lokaj wyprężając się jak struna.
- Och, oto i moja niespodzianka. – klasnęła w dłonie Jeanne Antoinette.
Do pokoju wszedł nie kto inny jak król Francji Ludwik.



Za nim pojawił się starszy, jegomość w okularach i z wielgaśną teczką pod pachą, a także oficer którego miał wątpliwą przyjemność poznać Markiz du Châtelet przed budynkiem, a w którym Markiza d’Ambly rozpoznała mężczyznę przyglądającemu się zamachowi.
Gdy wszyscy wstali na powitanie kłaniając się przy tym Jego Królewska Mość podszedł od razu do Clauda.
- Wyprostuj się de Bernières. – powiedział dając znak kanceliście.
Ten zaś podał Jego Wysokości otwarte, zdobne pudełko, z którego król wydobył order św. Ludwika
Po czym król przypiął go do piersi kapitana.
- To za Twoją odwagę. Zawsze można polegać na bohaterach spod Fontenoy. – powiedział Ludwik patrząc mu prosto w oczy.
Następnie wziął go w ramiona i uściskał jak starego druha poklepując go przy tym po plecach.
- Teraz możesz usiąść majorze de Bernières. Mistrzu Thirry wręcz mu nominację.
Okularnika posłusznie wyciągnął stosowny dokument. Claude został właśnie awansowany. Na polecenie króla wszyscy usiedli. Z wyjątkiem oficera. Markiza de Pompadour przybyłych z królem przedstawiła jako mistrza Pascala Thirry i pułkownika Charlesa Nodsa. Służba natychmiast doniosła trzy krzesła. Jednak Nods nie usiadł tylko stanął w pobliżu władcy Francji. Jako jedyny w pokoju był uzbrojony w przypiętą u boku szpadę.
- Zatem skoro już mamy część oficjalną za sobą zechcesz Antoinette podać mi kawałek jabłecznika i kawę. – poprosił król wygodnie sadowiąc się na krześle.
- Ile już zdążyłaś zdradzić swoim gościom ? – spytał król popijając napój z filiżanki.
- Och przerwałeś mi Wasza Wysokość w najciekawszym momencie. – stwierdziła markiza z żartobliwą naganą w głosie.
- Właśnie miałam powiedzieć, że moja biedna Henrietta ukryła list w Hotelu Bellini w nodze od łóżka. Tylko tyle.
Król pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Nods przedstaw sytuację. – Ludwik rzucił krótki rozkaz.
Pułkownik chwilę się zastanowił od czego zaczął.
- Mademoiselle Henrietta weszła w posiadanie listu, który najprawdopodobniej został napisany przez Jean Antoine Watteau do Zofii Doroty Hanowerskiej. Posiadamy odręczną kopię listu sporządzoną przez Henriettę. Oryginał został ukryty w Hotelu Bellini. Treść listu jest bardzo osobisty i wynika z niego, że Watteau i Zofia byli kochankami co najmniej w latach 1711 – 1713 i posiadali dzieci, to jest chłopca i dziewczynkę. Fryderyka i Charlottę. To oznacza …
Nods nie dokończył, bo w słowo wszedł mu król.
- To oznacza że ten makiaweliczny, podły drań Fryderyk król Pruski jest na dobitkę bękartem. – oznajmił z zimną zaciętością.
- Tak właśnie. – zgodził się usłużnie Nods. – Jednak by to udowodnić musimy mieć oryginał tego pisma. Mamy też pewne podejrzenia co do istnienia znacznie cenniejszych listów z naszego punktu widzenia. To znaczy listów Zofii królowej Prus do Watteau. Jednakże najpierw musimy zdobyć ten list z Wenecji. I na tym będzie polegała Państwa rola. Udacie się do Wenecji pod pretekstem udziału w karnawale i odszukacie pismo. Naturalnie nieoficjalnie. Jego Wysokość w żadnym stopniu nie może być wiązany z tą sprawą.
I znów Ludwik dał upust swojej niecierpliwości.
- Już jestem z nią związany wystarczająco. Powiedz im o tym bękarcie. – polecił przegryzając ciastko.
- Zamach którego Państwo byliście wczoraj świadkami został dokonany przez niejakiego Roberta Françoisa Damiensa. Człowieka u którego znaleźliśmy korespondencję z ambasadorem Prus i pewną ilość fryderycjańskich talarów. W dodatku parę dni temu dowiedzieliśmy się, że Prusy i Anglia zawarły w tajemnicy traktat wojenny godzący w nasze interesy, co jest ze strony Prus jawną zdradą naszego z nimi sojuszu.
Nods spojrzał na króla jakby chciał powiedzieć, że właśnie skończył.
Zaległa pełna napięcia cisza.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 23-08-2010, 12:39   #20
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Adela i owszem miała ochotę na więcej. Korzystając z całych swych niemałych talentów Bernardine zdołał w niej obudzić uśpioną przez nudę małżeńskiego łoża bestię. Lecz kobieta bynajmniej nie miała ochoty już dłużej na nudną pozycję misjonarską. Podążając za jej wskazówkami markiz usiadł na sofie, a Adela wypinając swą wciąż niezaspokojoną pupę na Bernardinie. Pozycja ta wymagała znacznego przyrodzenia, ale Bernardine radził sobie świetnie. Tak świetnie że markiza de la Borde mruczała z rozkoszy podążając ku szczytowi zadowolenia i gdy wydawane przez nią dźwięki zaczęły przechodzić w chrapliwe jęki do pokoju wszedł jej małżonek.
Armand przystanął przez chwilę w drzwiach przyglądając się scenie ujeżdżania własnej żony przez Bernardina. Wzrok obu mężczyzn skrzyżował się i … Armand uniósł obie dłonie cicho w nie klaszcząc, po czym wycofał się z pokoju. Adela pochłonięta własnymi doznaniami, chyba niczego nie dostrzegła.

Świadkami całej sceny był jeszcze ktoś inny, o czym Bernardine nie wiedział. Solange gdy ku jej i Charlotty rozczarowaniu Emmanuelle została zabrana z pokoju myśliwskiego przeprowadziła dziewczynę sekretnym przejściem ku komnacie matki. Obie przez malutki wizjer na zmianę podglądały du Châteleta i Adelę, a Solange nie mogła się powstrzymać od chichotu.

Obawy majora de Bernières po części się potwierdziły. Bowiem markiz de la Borde nie przysłał sługi z wiadomością. Nie przysłał, bo pojawił się sam. Jak się okazało przesłuchanie przyniosło efekt w postaci wiadomości o lokalizacji kryjówki bandytów. Znajdować się ona miała w nic nie mówiącej Claude’owi pieczarze Benedykta. Armand również zaprosił majora na obławę nazajutrz. Wedle słów markiza de Bernières miał przejąć dowodzenie nad jednym z oddziałów. Markiz najwyraźniej zauważył niechęć Claude’a, gdyż pod koniec rozmowy dodał :
- Nalegam, by Pan objął komendę nad tym oddziałem. Brakuje mi doświadczonych ludzi, a de Sade jest odważny, ale zbyt młody by dowodzić. Syna wolę mieć przy sobie, a jeśli chodzi o markiza du Châtelet … Cóż obaj zdajemy sobie sprawę, że jego zdolności są innego rodzaju. – zauważył z nutką ironii w głosie.

Podobne zaproszenie otrzymała również markiza d'Ambly, gdy Armand przyszedł złożyć jej uszanowanie wieczorem. Przy karafce wina, gdy oboje wspominali wspólnych znajomych Armand ucałował dłoń Margo i powiedział :
- Chciałbym Cię prosić o odrobinę poświęcenia. Niestety wiąże się to z koniecznością wczesnego wstawania. Jutro o świcie wyruszymy do pieczary Benedykta. Musze się pozbyć z mojej ziemi tych łotrów. Takie polowanie to rozrywka jedyna w swoim rodzaju. Postaram się zrekompensować Ci niedogodności wczesnego wstawania. – kusił zbliżając swe usta do jej ucha.

Tegoż wieczoru, co mogłoby się wydawać trochę dziwne zaproszenie na obławę nazajutrz otrzymał również markiz du Châtelet. Przyniósł mu je młody Antoine i pół żartem, pół serio dodał, że markiz de la Borde nie przyjmie odmowy.

Gdy tylko blady świt zaróżowił niebo na wschodzie na dziedzińcu zamku zaczął się niezwykły ruch ludzi, koni i psów. Wszyscy szykowali się do obławy. Zaproszeni zaś goście po wczesnym, ale pożywnym śniadaniu dosiedli dostarczonych im wierzchowców i gdy cała kawalkada była gotowa wyruszono ku pobliskim nieprzebytym lasom. Wkrótce słońce skryło się za całunem chmur i zaczął prószyć śnieg. Przejeżdżając przez ciche, uśpione zimowym bezruchem knieje markiz de la Borde ustalał ostatnie posunięcia. Podległych mu ludzi podzielił na dwa oddziały. Jeden pod jego dowództwem miał zaatakować od czoła, podczas gdy drugi w sile dwudziestu ludzi miał zająć pozycję u tylnego wylotu pieczary. W drugim oddziale miał znaleźć się de Sade i du Châtelet.
Głos markiza był zimny jak stal:
- W tej wyprawie nie bierzemy jeńców. Proszę zabić każdego, kto będzie uciekał z pieczary.
Spojrzał prosto w oczy ludzi z oddziału.
- Każdego. – powtórzył z okrutnym, bezwzględnym naciskiem.
W pewnej chwili gdy już zbliżali się do pieczar psy zostały odesłane do tyłu, a oddział dwudziestu korzystając z przewodnika zakradł się cicho na swoje pozycje przy tylnym wylocie jaskini.
Tymczasem oddział markiza de la Borde posunął się do przodu. Padający coraz gęstszy śnieg tłumił odgłosy marszu na szczęście dla atakujących.
Przy wejściu do jaskini siedziały dwie skulone sylwetki. Śnieg już nieco je oprószył. Armand który najwyraźniej był w swoim żywiole nakazał gestem dłoni, by jego ludzie się zatrzymali.
- Antoine. – mruknął do syna – Bierzesz tego z lewej.
Wskazał dłonią unosząc do oka karabin i naciągając kurek zamka.
- Lubię zapach prochu o świcie. – zdążył jeszcze powiedzieć, gdy podwójny huk wystrzału rozdarł mroźne powietrze.
Na szczęście proch nie zamókł i w jednej chwili obaj strażnicy przewrócili się na ziemię. Ludzie markiza z krzykiem dla dodania sobie animuszu ruszyli do ataku. Dopiero gdy wszyscy zniknęli w jaskini markiz skłaniając się przed Margo gestem iście pańskim zaprosił ją do środka.
Wnętrze z początku było wąskie i dość ciemne. Wkrótce jednak rozszerzało się w dużą pieczarę rozświetlaną przez znajdujące się na ścianie łuczywa, oraz spore ognisko pośrodku. W tle rzucanych na ściany migotliwych cieni rozgrywało się prawdziwe pandemonium. Ludzie markiza z dobytymi z pochew szablami dokonywali prawdziwej masakry kompletnie zaskoczonych i niczego się nie spodziewających bandytów. Z tego co Margo mogła się zorientować w środku było zaledwie kilku mężczyzn sprawnych do walki, którzy to zostali wyeliminowani nim zdążyła wejść do pieczary Większość to byli starcy, kobiety i dzieci. Na jej oczach jeden z ludzi markiza przebił szablą kobietę niosącą może dwuletniego chłopczyka. Chłopczyk upadł na ziemie przy nogach markizy d’Ambly i zaniósł się płaczem. Na szyi miał roztrzaskany medalion, w którym Margo zauważyła miniaturowe portrety. Markiza nachyliła się zaciekawiona, by ujrzeć podobizny Pierra i Emmanuelle. W tym momencie zza pleców usłyszała cienki dziecięcy głosik. Odwróciła się.
- Zostaw go ! – powiedziała mała sięgająca jej ledwie do pasa jasnowłosa dziewuszka. Dziewuszka z paskudnie wyglądającym krzywym nożem.
Nie czekając na reakcję Margo dziecko zaatakowało, a w jego oczach lśniły łzy.

Markiz de la Borde spełnił obietnicę o wyjątkowym polowaniu . Jego ludzie dokonywali rzezi nie patrząc na wiek i płeć ofiar. Ci którzy podczas ataku byli w tylnej części pieczary rzucili się do ucieczki przez tylne wyjście. Zbieranina niedobitków biegła w panice na oślep potykając się i przewracając, byle jak najdalej od miejsca kaźni. Nie uszli daleko zatrzymał ich widok wycelowanych luf drugiego oddziału. Co przytomniejsi rzucili się w bok, by zejść z linii strzału, ale czyż starcy i kobiety z dziećmi na ręku mogły uciec daleko ? Ich los zdawał się przesądzony.

Wszystko to jednak działo się daleko od zamku. Tak daleko, że żaden odgłos walki nie dochodził do salonu muzycznego rodziny Brulart, gdzie Solange wraz z Charlottą oddawały się muzykowaniu. Jedna z nich grała na klawesynie, podczas gdy druga śpiewała swym pięknym dziewczęcym głosem. Wtedy to właśnie lokaj zaanonsował kapelana Jacquesa Lemansa.
Młody ksiądz czerwieniąc się jak piwonia przywitał się skinięciem głowy nie odważając się usiąść. Inicjatywę zatem przejęła Solange. Chwyciła Lottę za dłoń i razem usiadły na kanapie.
- Wielebny ojcze. Proszę usiąść między nami.
Uśmiechnęła się uroczo poklepując materiał siedzenia.
Mężczyzna odchrząknął w kułak, jednak spełnił prośbę. Kanapa byłą dość wąska i siedząc pośrodku kapłan czuł, iż dwie młode dziewczyny są zdecydowanie zbyt blisko.
- Ojcze poprosiłam Cię tu w kwestiach wiary. – Solange spojrzała na Lemansa wzrokiem tak pełnym niewinności, że aż zaskoczyła Lottę.
- Znalazłyśmy w biblii historię, której nie rozumiemy, czy mógłbyś nam ją objaśnić ojcze ?
- Jakaż to historia panienko Solange. –
spytał wiercąc się w bezskutecznej próbie odsunięcia się od dziewczyn.
- Chodzi o przypowieść o Zuzannie i starcach, ale nie tylko Charlotta znalazła jeszcze inną. Prawda Lotti ? – Solange spytała z niewinną minką.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172