Ból, którego jeszcze przed paroma miesiącami nie potrafiłby sobie wyobrazić... nagle znikł. Tak po prostu, jakby był tylko złym snem czy poranną mżawką. Niezwykły czar gawędy starca prysł i Telio nagle rozejrzał się skonfundowany po przesłoniętej dymem z fajki izbie, w której jeszcze przed chwilą rozlała się krew i hulał mroczny wiatr... Zobaczył pomiędzy gośćmi znajome, choć może mu się tylko wydawało, twarze – ludzi, hobbitów, krasnoluda. „Co też ja sobie myślę? Ja – podróżnikiem gdzieś po dzikich ostępach? Ale co tam, jak kto dobrze opowiada to i nie w takie cuda można uwierzyć...” - pomyślał Brandybuck, wróciwszy na chwilę do prawdziwego świata. Jednak rozwiewająca się z dymem historia przyzywała dalej i prosiła o dalszy ciąg, o ostatnie słowa o tym, jak wszyscy dożyli w szczęściu i spokoju swoich dni. Telio już miał wstać, już na usta cisnęły mu się słowa, które za młodu tak często padały przy kominku albo w ogrodowej altanie, kiedy noc pochłaniała cały świat oprócz tego utkanego z barwnych słów bajarza: - I co było dalej? Co się stało z Teliamokiem i całą drużyną? Panie Orendilu, powiedzcie jeszcze choć parę zdań, prosimy.
Szybszy jednak okazał się człowiek w wytartej kurcie, z blizną biegnącą przez pół twarzy - jeśli wierzyć słowom czarodzieja - zwany Szramą. I w tym momencie na niziołka spłynęła mrożąca krew w żyłach, paraliżująca myśl, która zatrzymała go w pół ruchu, z uniesioną w górę ręką. „A co, jeżeli...?” |