Mimo dziwnego przeczucia Stormak bawił się całkiem dobrze. Choć miał żelazną zasadę by nie pić alkoholu w końcu skusił się na ten jeden, jedyny tego wieczoru kufel. Brodacz wychylił go prędko, bez cackania się i bez marudzenia. Przepadał za tym charakterystycznym, gorzkim smakiem. Wiedział jednak, że jego profesja wymaga ciągłego skupienia i koncentracji i dlatego dawno temu porzucił tego typu używki. Ten wieczór był jednak wyjątkowy. Mieli opuścić bezpieczny obóz i ruszyć w dzicz. Niezbadaną i wyjątkowo niebezpieczną dzicz. Stormak miewał myśli, że może nawet nie powrócić z tej drogi, jednak za każdym razem gdy spoglądał na Cadoma, Geraxa i Bronthiona odczuwał dziwne wrażenie, że grupa dobrała się idealnie. Gerax jest idealnym taranem na wrogów i warto zadbać o jego bezpieczeństwo bo gdy go zabraknie, grupa straci największą siłę ofensywną. Cadom mógł leczyć ich rany, co bardzo radowało brodacza. No i Bronthion. Jego zdolności z całą pewnością nie raz jeszcze uratują im życie i uprzykrzą drogę ich wrogom.
Stormak odłożył pusty kufel na blat stołu. Stał między trzema stolikami, zapełnionymi dzikim tłumem marynarzy. Opowiadał o niezbadanych czeluściach kopalń w krasnoludzkich twierdzach. Opowiadał o epickich starciach z duergarami i licznych niebezpieczeństwach czających się w mroku każdego, górniczego chodnika. Brodacz gestykulował energicznie nadając swym opowieścią dramaturgii i realizmu. Tamci słuchali. Słuchali z uwagą i konsternacją, jakby na prawdę ich to interesowało.
-Bruneor nakazał swym patrolom zaopatrywać się w dodatkową oliwę i już żaden cholerny troll nie stanowił dla nich zagrożenia!- kończył właśnie jedną z swoich opowieści, gdy drzwi do kantyny otwarły się z hukiem, a w nich pojawiła się efia czarodziejka wbijając dziwne spojrzenie w Stormaka. Krasnolud zmrużył oczy. Nie trzeba mu było słów by zrozumieć o co jej chodziło.
Z podwórza dobiegały ich krzyki. Ktoś wrzeszczał z bólu, a kto inny wzywał do broni. Stormak skierował rękę w stronę pasa, gdzie za dnia spoczywał topór i kusza. Niestety, wieczorem zostawił je w domu udając się na zabawę a nie walkę. Jak bardzo był głupi myśląc w ten sposób, zrozumiał dopiero teraz. To jednak nie był jego największy problem. Ani kusza, ani topór nie były jego głównym atutem. Słowa i gesty były dla niego najważniejsze. Na wysokim czole zalśniły drobne krople potu. Mag błyskawicznie podbiegł do Verschli
-Trzymaj się blisko mnie, albo poszukaj Paula. Osobno jesteśmy łatwym celem. Chroniąc sobie nawzajem plecy będziemy najgroźniejszą bronią w obozie...- rzekł do niej ściszonym tonem. Wiedział, że nie odpowie. Wciąż miała do niego uraz. Mimo wszystko była mądra i propozycja krasnoluda zdawała się być rozsądną. Mimo wszystko decyzja należała do niej. Nie czekając jaka ona będzie, czarodziej wybiegł prędko z kantyny kierując się w stronę dobiegających go krzyków.
W końcu dotarł na miejsce. Dziwaczna bestia atakowała właśnie jednego z bezbronnych marynarzy. Krasnolud nie czekał ani chwili. Wartko uniósł dłonie i wykrzyczał słowa wyzwalacz czaru, a po chwili w powietrzu pojawił się wirujący krąg kości. Z każdą sekundą krąg rósł aż po chwili był wysoki jak sam Gerax.
-Geruguregure!- rozległ się niemrawy krzyk brzydkiej, galaretowatej istoty, która wypełzła z portalu. Lemure, którego raz już wezwał przyczłapał do Stormaka stając obok niego. Krasnolud zmrużył oczy. Nie przeszkadzał mu straszliwy smród oślizgłego diabła. Ważne że był skuteczny w walce i równie skuteczny w obronie swego pana. Brodacz wejrzał przez ramię na biegnąc marynarzy, gotowych do boju. W myślach jednak zastanawiał się nad kolejnym zaklęciem.
~Przyzwać kolejnego stwora czy cisnąć pociskiem w to cholerstwo...~ zastanawiał się na szybko... |