Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2010, 10:11   #118
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Trupy, wasi współtowarzysze podróży, szły w waszą stronę wyciągając szponiaste łapy. Znów trzeba było podejmować szybkie decyzje – uciekać, walczyć, dać się pożreć podobnie jak matka Patricka. Myśli przebiegały przez wasze głowy gorączkowo, pośpiesznie, panicznie.

Cyrus Parker

Marsz zmęczył cię bardziej, niż sądziłeś. To chyba przez upływ krwi, niedospanie i ogólny stres. Widok wyłaniających się ze znikającej mgły potworów był tak nieoczekiwany, że nawet nie przeraził cię tak, jak powinien. Owszem – zastygłeś na kilka cennych sekund – bardziej skonfundowany niż wystraszony – nim zacząłeś działać. Błyskawicznie otworzyłeś swoją torbę, do której załadowałeś broń i wcisnąłeś ją w ręce tych osób, które wcześniej deklarowały umiejętności strzeleckie. Trwało to chwilę, przez którą trupy – zawodząc i bełkocąc swoje piekielne inkantacje – podeszły zdecydowanie za blisko.
Teraz, albo nigdy – pomyślałeś wykrzykując rozkazy zagubionym ludziom.
Nie byli żołnierzami, więc na ich wykonanie nie miałeś co specjalnie liczyć, lecz mimo to poczułeś się dzięki temu znacznie lepiej.
Matka Patricka szła prosto na ciebie. Jej czarne jak atrament oczy były nawet ciemniejsze, niż otaczająca was noc. Obok ciebie Jenny Watson krzyknęła krótko i wywróciła się. Demoniczny stwór zachichotał złośliwie i z sykiem skoczył w jej stronę. Nie było innego wyjścia, chociaż już wcześniej widziałeś jakie nikłe szkody wyrządzają czarnookim potworom kule.
Nacisnąłeś spust.
Pocisk trafił martwą matkę Patricka wprost pod brodę odrywając dolną cześć twarzy. Tym razem jednak nie było krwi! Od ciała oderwało się coś, co wyglądało jak nitki atramentowej ciemności. Bezkształtna smuga ni to dymu, ni to cieczy. Kolejne dziwactwo, lecz strzał najwyraźniej zachwiał nacierającym monstrum. Nie czekając, co zrobią inni otworzyłeś ogień posyłając kolejne kule w grupkę potworów. Drugi, trzeci, czwarty, piąty i szósty strzał. Po każdym „chmura” ciemnego dymu eksplodowała na kolejnych upiorach, a co najważniejsze utrzymywała je na dystans. Kiedy bęben rewolweru był pusty szybko załadowałeś kolejne sześć pocisków i kontynuowałeś ostrzał.

Kuba Wegnerowski

Półświadomy tego, co cię otacza chwyciłeś podany przez Cyrusa pistolet. Zabrałeś go i wycelowałeś w Patricka którego czaszka przypominała jeden obrzydliwy, trudny do opisania zlepek kości, włosów i zakrzepłej krwi.
Jenny potknęła się, Cyrus zaczął strzelać. Dudniący huk wystrzału tuz obok twojego ucha spowodował, że o mało nie zsikałeś się w spodnie. Nawet w grach komputerowych ten wystrzał nie brzmiał tak przerażająco. Ale ten odgłos zwolnił jakąś sprężynę w twoim umyśle. Nacisnąłeś spust swojego glocka czując, jak siła wystrzału podrzuca ci broń do góry. Znów jest zupełnie inaczej niż w grze!
Spanikowany obniżyłeś lufę i posłałeś pocisk w dzieciaka. Nie oberwał w głowę, lecz w brzuch. Z ciała trysnęła dziwna substancja – ni to krew, ni to dym. Przypominała troszkę to, co wydobywało się z trafionych wrogów w grze Alone in the dark. Patrick zgiął się po trafieniu, lecz nadal parł do przodu. A ty, czując kolejny atak paniki, zamknąłeś oczy i zacząłeś walić do niego bez opamiętania, wiedząc, że jak raz trafiłeś, to już nie musisz patrzyć. Aż usłyszałeś głuchy, metaliczny dźwięk wydawany przez pusty magazynek. Tylko gdzie tutaj, do cholery, jest guzik „R” pozwalający na przeładowanie broni?


Jenny Watson


- To niemożliwe! – krzyczy twój rozum widząc idące na was trupy. – Już to widziałaś. Już byłaś tego świadkiem!
Czujesz, jak Cyrus podaje ci broń. Dotyk zimnej stali wcale nie pomaga. Twoja panika przeradza się w zimną, oblepiającą umysł i członki, bezradność.
W tym samym momencie ktoś chwyta cię za ręce. Brutalnie, zaborczo – jak twój były facet.
- Dawaj tą spluwę – słyszysz nabrzmiały wściekłością głos Johna Adlera.
Szarpie się z tobą, wyrywając ci broń z rąk. Jego oczy są złe. Nie czarne – jak oczy ożywieńców, lecz raczej złe jak oczy twojego ex tyrana.
Obok ciebie pada strzał. Przestrach powoduje, że John dopina swego. Wyrywa ci broń z ręki, w kakofonii kolejnych strzałów.
Tracisz równowagę i lecisz na ziemię, ale w tym samym momencie dostrzegasz, że wyrwana ci przez Adlera broń wystrzeliwuje. Tuż obok was cofa się Jack Wellman z otępiałym wyrazem twarzy. Widzisz jeszcze, jak pocisk wyrywa mu dziurę w skroni, a informatyk pada obok ciebie. Z jego przestrzelonej czaszki, wylewa się krew inne płyny. A John Adler odwraca się w stronę ścieżki i dołącza się do ostrzeliwujących ją ludzi! Chyba nawet nie zauważył, że zabił Jacka. Że oboje go zabiliście!

Derek „Hound” Grey


Dość uciekania. Z tym kolanem przebiegniesz zaledwie kilka kroków i dopadaną cię umarlaki. Chwytasz bejsbola. Znajomy ciężar i kształt w dłoniach nieco poprawia samopoczucie. Cyrus podaje ci broń, ale ignorujesz to. Wolisz swoją wysłużoną pałkę. Jak masz umrzeć to przynajmniej z kijem do gry w dłoniach!
Za tobą pada strzał. Tuż obok ciebie pada – trzymając się za pierś George. Czyżby miał zawał! Cholera! To prawdopodobne! Teraz jednak nie bardzo wiesz, jak mu pomóc. Trzymasz kij wzniesiony do ciosu, gotów uderzyć każdego wroga, który zbliży się za bardzo. Padają kolejne strzały zlewając się w nieprzerwaną kanonadę.. Widzisz przerażający spektakl, jak kule szatkują ożywionych zmarłych, wyrywając z nich ni to dym, ni to posokę. Widzisz też, jak lecą dalej. Na linii strzałów, pozostawiony na ścieżce, stoi Tomas. Widzisz, jak pada – ciemna sylwetka na granicy pola widzenia. Dostał, albo rozsądnie skrył się padając na ziemię.
W twoją stronę skacze Doktorek. Uderzasz bejsbolem, jak przy odbiciu piłki podczas gry, i trafiasz go dokładnie w głowę. Nie czujesz zupełnie oporu- jedynie tyle, jakbyś uderzył foliowy worek wypełniony wodą. Doktor jednak rozwiewa się w chmurę dymu, a ty lądujesz na ziemi tuż obok Georga.

George Wasowsky

Serce znów dało o sobie znać. Padłeś na ziemię, nie podejmując rzuconej broni. Nawet jej nie zauważając. Nacisk na pierś był straszliwy. Przytłaczający. Kołatanie. Paniczny, podchodzący żółcią pod gardło strach przed śmiercią. Masz problemy z oddychaniem i już wiesz, że to nie przelewki. Jesteś prawie pewien, że masz zawał. Odgłosy strzałów są dla ciebie dalekim echem. Dudnieniem krwi usiłującej przedostać się przez twoje ściśnięte strachem serce. Leżysz, zdając sobie sprawę, że koło ciebie ktoś pada, chyba Derek. Leżysz, bezradny jak dziecko, nie mogąc opanować swego stanu.
Wiesz, że potrzebujesz pomocy. Jeśli ktoś ci jej nie udzieli po prostu będziesz trupem. W twojej głowie zadudnił tylko jakiś głos mówiący cos po łacinie, a potem zapadłeś w ciemność omdlenia.

Michael Sanders

Masz broń. Ciężką. Solidną. Na ułamek sekundy przywraca ci wiarę w siebie. Na krótki ułamek sekundy. Cyrus strzela pierwszy. Za nim Kuba. Kierowany strachem, instynktem stadnym, wolą przeżycia i sam Bóg wie czym jesteś, zacząłeś walić bez opamiętania w zbliżające się potwory. Pociski może nie robią im zbyt dużej krzywdy, lecz to teraz nie jest ważne. Ważne, że się bronicie.
Jak w jakimś amoku strzelasz raz za razem, aż magazynek broni jest pusty. Wydaje ci się, że trwa to wieczność, lecz tak naprawdę minęło zaledwie kilka sekund.

Holy Carpenter

Nadzieja, że uciekną tym potworom zgasła w tobie, kiedy zauważyłaś, że Cyrus rozdał broń i grupa szykuje się do walki. Boże! Nie chcesz być sama, ale zostać z nimi to samobójstwo. Zaczęliście się cofać, do momentu aż sparaliżowana strachem Jenny potknęła się i Cyrus zaczął strzelać! To zwolniło sprężynę i kierowani odruchem stadnym inni ludzie również otworzyli ogień. Przez chwilę huk wystrzałów zlał się w jedną ogłuszającą kanonadę. Szeroko rozwartymi ze strachu oczami patrzyłaś, jak kule wyrywają w upiornych ciałach dziwaczne „rany” i lecą dalej, jakby natrafiały na coś niewiele gęstszego, niż dym czy mgła.
Było jednak już za późno na reakcję. Ujrzałaś, jak Tomas, którego minęły potwory, zakręcił się wokół swojej osi i jak w filach sensacyjnych, w zwolnionym tempie, osunął się na ziemię.
Ze zgrozą obserwujesz wszystko, co dzieje się wokół was. Widzisz upadek Jacka i Jenny, leżącego Georga, który chyba właśnie dostał zawału, padającego obok niego Dereka, znikającą w lesie Annie i biegnącego za nią Robana. I „Studenciaka” który stoi pośród tej całej grozy wykrzykując jakieś słowa. Kiedy cichną strzały i przestaje ci huczeć w uszach rozumiesz co próbuje mówić:

- Przestańcie natychmiast! One nie są prawdziwe! Nie strzelajcie! Tam, na ścieżce są ludzie!

Boże! Ludzie! Ale jest już za późno by cofnąć kule.

Annie Carlson


Poczekać na właściwy moment i uciec. Uciec jak najdalej od tego szaleństwa. Od ludzi z bronią. Rozległa się kanonada. Okropny, przeraźliwy dźwięk strzelających pistoletów. Widząc, jak potwory rzucają się na resztą wiesz, że to właściwy moment.
Szybko rzucasz się do biegu. Łukiem, tak by nie znaleźć się na linii ognia! Kierunek – światła kempingu. Czujesz, że ktoś rusza za tobą, lecz nie oglądasz się kto to taki. Imperatyw jest prosty – dobiec do świateł. Dobiec do bezpiecznego schronienia. A może nie do bezpiecznego, lecz na pewno oddalisz się od tych nawiedzających was widm.
Teren pod twoimi nogami jest nierówny. Leśne poszycie w tym miejscu jest dość gęste, nic więc dziwnego że w końcu zahaczasz o coś stopą i lecisz przed siebie z wyciągniętymi rękami. Te samo poszycie amortyzuje upadek, lecz w tym momencie ktoś wpada na ciebie sapiąc. Ciężki but trafia cię w głowę. Ból powoduje, że chyba na moment tracisz przytomność.
Kiedy ją odzyskujesz słyszysz, że koło ciebie ktoś pełznie szlochając. To chyba Roban.
Kiedy masz już się do niego odezwać nagle widzisz tuż koło niego jakiś kształt. Niewyraźną, ludzką sylwetkę pochylającą się nad spanikowanym współpasażerem.
- Mam waszego kumpla! – krzyczy ta sylwetka. – Przestańcie do nas strzelać bo go rozwalę!


Wszyscy, którzy przeżyli .......


Echo krzyku dochodzącego z lasu i krzyki „Studenciaka” działają jak remedium. Demoniczne trupy znikają, na waszych oczach rozwiewają się w siwy dym. Znikają światła i feralna tablica. Znikają dźwięki gitary, śmiechy dzieci i śpiewy do których biegła Annie.

Jesteście tylko wy, ciemny las i leżące wokół was postaci.

Jack Wellman z dziurą po kuli w głowie, Tomas na ścieżce kilka kroków przed wami – usiłujący się podnieść i charczący coś niezrozumiale, oraz dwa lub trzy inne kształty, kilka kroków przed nim, tuż na linii widoczności. Jeden z nich rusza się, jakby chciał odpełznąć. Słyszycie bolesne jęki dobiegające gdzieś z ciemności. Do waszych nozdrzy dociera odurzający, przeraźliwy odór świeżej krwi.

Ranni. Na ścieżce są ranni.
Jakiś człowiek w lesie wydziera się, że ma kogoś z was i że byście przestali strzelać. George Wasowsky najwyraźniej dostał zawału.


Annie Carlson


Unosisz ostrożnie głowę i widzisz, że nad Robanem pochyla się przerażony chłopak w ciemnej kurtce. Młody. Bez wątpienia należy do przedstawicieli rdzennych Amerykanów. W ciemnościach widzisz jego przerażone oczy. Wielkie i pełne łez.
Przez ułamek chwili wasze oczy spotykają się a chłopak osuwa się na Robana. Czujesz zapach krwi. Ciężki i mdlący. Nieznajomy Indianin jest chyba ranny.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-04-2010 o 00:04. Powód: Usunięcie P.S.
Armiel jest offline