Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2010, 00:50   #111
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Posrało się jeszcze bardziej kiedy Holy znalazła bron. Nawet Tomas, który dotychczas wydawał się miłym, życzliwym ochroniarzem w podeszłym wieku stał się w mych oczach podejrzanym dziwakiem. Kupa pieniędzy i broni zgromadzone w jednym miejscu, którym nie był magazyn wojskowy tylko stary opuszczony ośrodek wczasowy. Jak okazało się później to miejsce też było popaprane. Tutaj tez w mekach umierali ludzie. Nic już nie było normalne, poza jedna rzeczą – pieprzonym bólem kolana. Mimo tego chciałem ruszać, chciałem już mieć za soba ten cały koszmar, te po prostu przerażające rzeczy. Naciskałem ludzi na wędrówkę do rezerwatu, dlatego bo ta odległość wydawała mi się do przejścia bardziej niż wędrowka do najbliższego miasteczka. Mieliśmy szanse na dotarcie tam przed zmrokiem i nadzieję na znalezienie pomocy w dotarciu do Rock Spring. Do miejsca gdzie NathanielKurwa nawet zacząłem wierzyć w pomoc od jakiegoś Nathaniela, od goscia który niczym jakiś gość z zaświatów opętywał naszego studenciaka i gadał rzeczy o tym, że da się przeżyć cale to gówno, caly ten pieprzony horror. Jakby Zycie nie dość napawalo się moim strachem. Tomas był zagadką ale trzeba było mu zaufać. On znał drogę do rezerwatu a to było dla mnie i mojej nogi jedyne wyjście. Inaczej w drodze do miasta na pewno w ramach kolacji wtrąciłby mnie ten ogar. Ogar jedzący ogara. Ironia losu.
Kuśtykałem do rezerwatu wlokąc się z tyłu, ale chyba nikt się nie spodziewal, że z takim kulasem pobawie się w Bena Jonhsona i u Indiańców znajde się w kilka minut. Szedłem z Georgem, którego towarzystwo mi odpowiadalo. O dziwo, kiedy zaczęliśmy podlazic pod gorę za nami zacząl wlec się Roban. Dzięki zbędnym kilogramom dostał zadyszki i opadł z sił.
Z bolu łzy cisnęły mi się do oczu, nikt tego nie widział ale musiałem walczyć ze soba o każdy cholerny krok. Idąc pod góre było tylko gorzej, nie było już prawie szans na to, żebym obciążał głównie jedna noge. Nawet prowizoryczne kule mi nie pomagały kiedy musialem przenieść cieżar ciała na chora nogę, by się po prostu nie spierdzielić na ziemie i nie stoczyć kilka metrów w dół. Miałem dość. Miliony ostrych Igielek atakowały kolano. Miałem wrażenie, że cała noga mi spuchła od jednego wielkiego bolu. Przy nas pojawiła się Holy stanęła na chwile majstrując coś przy bucie. Uśmiechneła się do nas i zaczekala aż się z nia zrównaliśmy.
Mów Derek…. Zapomnisz o bolu – krzyczałem na siebie w myslach Pomyśl o niej. Nie mysl o bólu
- Czym się zajmujesz Holy?
- Szczerze mówiąc niczym szczególnym... – odpowiedziała – wciąż szukam swojego miejsca w życiu... po drodze łapię się dorywczych prac których nie jest żal pozostawić za sobą... – skrzywiła się - Ostatnio byłam kelnerką...Choć od wczoraj jestem radośnie bezrobotna – uśmiechnęła się do mnie – Postanowiłam wrócić w rodzinne strony...
Boże ma taki ładny uśmiech – podobała mi się. Może to związane było z sytuacja w jakiej się znalezliśmy? Ponoć takie rzeczy zbliżają ludzi… Nie. Po prostu była w moim typie i nawet w czasach świetności mojej kariery kiedy w moim życiu było wiele kobiet, nawet wtedy zwróciłbym na nią uwagę, Miała jakies takie ciepło w oczach…. Zapomnialem o bolu. Odwzajemniłem uśmiech
-Ja natomiast szukam czegoś nowego. Ale tak do końca nie jestem w stanie zerwać z przeszłością. Czuje, że powinienem, ale nie mogę... nie dałbym sobie rady. Jadę... jechałem do Colorado do pracy.. Zatem Holy – zmieniłem ścieżkę rozmowy by nie gadac o swojej przeszłości - do końca nie wiesz co chcesz robić w życiu? A co dyktuje Tobie serce?
- Och, hahaha,- wtracił się George - wybaczcie-zaczął się krztusić ze śmiechu-serce, wybacz Derek, ale z tym sercem to trafiłeś. Moje podpowiada mi, że jak będziemy szli takim tempem to niedługo przestanie mi bić. A tak poważnie, kochani. Nie ma w tym nic złego, że się miotacie jak młode pisklęta. Wierzcie mi cały w tym urok życia, że się nie wie, że się ma wątpliwości. Oj stary już jestem, ale wierzcie mi wątpliwości nie opuszczą was do końca życia. Pewnie na łożu śmierci będziecie czuli tą niepewność, co dalej. Holy, pamiętam znałem jedna taką kelnereczkę, wybacz, wszędzie gdzie jestem zostawiam sute napiwki właśnie ze względu na nią. Nikt tak jak ona nie potrafił mnie wysłuchać no i ten tego..., no ale o tym to może nie dzisiaj-uśmiechnął się rozbrajająco.
- Co się George nabijasz? – odpowiedziałem - Człowiek będzie spełniony jak będzie robił to co mu dyktuje jego ciało. Jak nie znajdzie swojego powołania to się będzie męczył - zerknąłem na Kubę, który chyba z szaleństwa zaczął nucić jakieś dziwne piosenki Jemu to już totalnie odjebało
Holy zwolnila kroku - Przepraszam, to chyba ja niechcący narzuciłam tak szybkie tempo... Ta kelnerka musiała być naprawdę niesamowita kobietą– uśmiechnęła się do George’aCo do drogi życia, może pan ma rację, że nigdy tak naprawdę nie będziemy pewni czy wybraliśmy dobrze.. Może właśnie o to chodzi... Parę lat temu wydawało mi się że wiem co chcę robić i miałam już na to nawet dokładnie przygotowany plan... Okazało się jednak że jest to totalna katastrofa – zaśmiała się gorzko – Postanowiłam więc dla odmiany zluzować. Pojeździć po kraju, dogadać się z sobą.. wyciągnąć z życia jak najwięcej...
- Derek, przecież wiesz, że się nie nabijam, - George spojrzał na mnie - po prostu tak już mam, że kiedy słyszę coś o sercu to od razu myślę o moim-uśmiechnął się. Holy, ja nie oceniam Twoich wyborów, ale myślę, że skoro plan nie wypalił, to nie ma co się oglądać za siebie, póki możesz bierz z życia jak najwięcej. A Ty Kubuś, co tam za młodzieżowe pieśni sobie nucisz?
- Wiem George, wiem... – ścisnalem mocniej improwizowane kule -Naszła mnie taka głupia myśl - skrzywiłem się w bólu, źle następując nogą - że może to całe szaleństwo jakiego byliśmy, jesteśmy świadkiem to kara... kara za jakieś grzechy.. ech - machnąłem ręką - głupoty gadam, mam nadzieję że po prostu to się skończy i wyjdziemy z tego cali - uśmiechnąłem się blado do George'a i Holy zatrzymując wzrok dłużej na dziewczynie. Gdyby nie te cholerne wariactwo wokół starałbym się z nią umówić, poznać bliżej... może kiedyś... pewnie nigdy -Jestem kawałkiem złomu - pomyślałem
- Wszyscy mamy taką nadzieję, - rzekl George - bez tego nie maszerowalibyśmy teraz po tych cholernych górach. Boże ile bym dał za butelkę dobrego zimnego piwa i miękka kanapę. Eeech-ziewnął ze zmęczenia - Chociaż wy młodzi to macie pewnie inne zachcianki - dał mi kuksańca
- Macie rodzeństwo? - rzuciłem pytanie z innej beczki - albo kogoś kto na was czeka? – liczyłem że Holy powie coś więcej o sobie, może nam się uda, może kiedyś…kolacja… co za pierdoly Derek. Umrzesz
- Nie gadajcie ... tyle – przerwal mi sapiący Roban ... bo ... złapie ... was ... kolka... ufff. Nienawidzę gór!
-Zwolnij przyjacielu.- George sam nieźle sapal ale dawal rady innym - Nie tylko ty się męczysz tą wspinaczką, zwolnij i rozkoszuj się widokiem.-Uśmiechnął się i przystanął dając odpocząć nogom - Nie chcę nikogo zatrzymywać, ale ja sobie przystanę na chwilkę i odsapnę.
Holy zatrzymała się również - chwila odpoczynku to dobry pomysł – zgodziła się z Wasowskim, po czym zwróciła się do mnie - Jestem jedynaczką. – odpowiedziała na jego wcześniejsze pytanie – jechałam żeby zobaczyć się z rodziną.. Dziadkami którzy mieszkają w małej mieścinie w Kolorado.... A ty Derek? - odbiła piłeczkę - Kto na ciebie czeka?
Już otwierałem usta żeby odpowiedzieć, kiedy Cyrus odezwał się głośno skupiając na sobie uwagę większości grupy. Tlumaczył cos o broni, ale ja się wyłączyłem. Przypomniałem sobie o kolanie i bol przyszedł ze zdwojoną siłą. Prawie zwaliłem się na ziemię. Cale ciało mnie już bolało od tego wszystkiego.
- Wydaje mi się jednak, panowie, że wy trzej nie dacie rady utrzymać tempa Tomas wbił mi gwóźdź do trumny. Teraz dopiero reszta postawi na nas kreskę i pójdzie się pieprzyć moje życie. Ogar dobierze się do dupy, mi Georgowi i Robanowi. Kurwa
Nie mniejsze było moje zdziwienie, kiedy prawie wszyscy stwierdzili, że nie powinniśmy się rozdzielać… że razem mamy szanse, że dostosuja swoje tempo do mnie, George’a i Robana. Normalnie bym się popłakal gdyby łzy nie płynęły mi już po policzku z bólu. Nasunalem głupiej czapkę i przetarłem twarz. Tylko ten kutas Adler miał pragnienie przetrwania za wszelka cenę. Musze uważać na niego bo gotow mnie poświęcić jako pierwszego. Nie mogę go zostawiac za plecami. Z reszty byłem dumny. Kubie tylko się pogorszyło, strach go dopadł i wpierdzielal z wolna jego umysł. Chlopak zbliżał się na skraj.
Już nic nie dodałem podziękowałem jedynie delikatnym skinienem głowy. Nie powiem cieszylem się… w grupie jakos się….. mniej balem.
Ból, krok, ból, krok… i tak w kółko. Dalej podjalem walkę. W pobliżu nie było już pomocy w postaci Holy a George tez zaczal oszczędzać oddech.
- No – wysapał TomasTeraz będzie troszkę łatwiej. Będziemy mogli iść ścieżką wydeptaną przez zwierzynę chodzącą do wodopoju. Zawsze to lepiej, niż leźć bezdrożami.
W koncu. Lepsze to niż nic. Powiedz jeszcze ze się zbliżamy to już wogole będę wniebowzięty. Chyba ucałuje pierwszego lepszego indianca ze szczescia
- Za godzinę będziemy na miejscu – oznajmia po dłuższej chwili nasz przewodnik – Wytrzymajcie jeszcze trochę. – zaczeła gęstnieć mgła.
Pewnie rożnica temperatur. Jeszcze troche stary, jeszcze trochę, potem wino, kobiety i spiew – zartowałem sobie w myslach.
- Co jest, kurwa! – usłyszałem krzyk Tomasa. Przez mgłe nie widziałem go wogole. – Niemożliwe, kurwa! – nie podobał mi się strach w jego glosie - Niemożliwe!!! – stanalem.
Wypuścił chyba latarke bo snop światla znalazł się błyskawicznie tuż przy ziemi. Wtedy usłyszałem coś co mi przypomniało o tym, że zlo i szaleństwo istnieją na tym świecie. Teraz to już wierzyłem w szatana, w demony i w cale to gowno. Pojawiło się znajome:
- Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates !
Z dźwiękiem, który wydobywal taka groze pojaił się koszmar z naszego autobusu. Zmarli przyszli po nas. Bysmy wypełnili krwawa ofiarę. Ale nawet widok ich okrwawionych ciał i dziwnych nowych członkow powstałych w miejsce tych utraconych nie spowodował takiego spustoszenia w mej woli jak widok napisu:
„Witamy nad Spirit Lake. Najwspanialszym ośrodku wypoczynkowym w samym sercu przepięknych gór!”
- George – nie wiem jak słowa przeszly mi przez ściśnięte gardło – lap Holy i trzymajcie się mnie – wcisnąłem w jego reke kij który dotychczas służył mi za laskę. Sam sięgnąłem do torby i wyciągnąłem z niej kij baseballowy
Nie dostaniecie mnie. Kurwa. Przynajmniej nie tak łatwo – łzy ponownie nabiegły mi do oczu. Tym razem były to łzy przerażenia.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 17-04-2010 o 07:24. Powód: styl
Sam_u_raju jest offline  
Stary 17-04-2010, 22:28   #112
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
Ruszył powoli za innymi nie mając większych nadziei na przeżycie. Nie po tym, co zobaczył. Maszerował wolno, bo wzmożony wysiłek tylko zwiększy zapotrzebowanie na cukier. A ma tylko jedną działkę insuliny. Ostatnią.
-Dla Ciebie, jestem tutaj, aby trwać. Dla Ciebie, jestem tu by zmienić świat - Zanucił cicho. Spojrzał na Dereka, Holy i George'a. Przyspieszył lekko i podszedł na tyle by ich słyszeć. Gadali o jakiś sercach, więc przypomniał sobie inną piosenkę. - Płonie, płonie moje miasto, a w nim ja.
-A Ty Kubuś, co tam za młodzieżowe pieśni sobie nucisz? - Doszedł go głos George'a.
-Jeszcze raz powiesz na mnie Kubuś, to ci łeb rozwalę - Spojrzał na kolesia spod opadniętych na czoło włosów. -Nie pamiętam, żebyśmy przechodzili na "ty".

[media]http://www.youtube.com/watch?v=qBLlomNmIy4[/media]

- Jeśli macie zamiar kogoś zostawić z tyłu, to jak też się piszę - Cyrus wskazał palcem przekrwawiony opatrunek na nodze - To rozdarcie mnie wykończyło podczas biegu, a co dopiero podczas wspinaczki. Chyba sobie panowie, damy radę we czterech?
- W takim razie, widzę, że większość zostaje z tyłu. Proponuję zwolnić tempo - rzekła Jenny jakby usłyszała tylko ostatnie słowa rozmowy.
- Odkręcam gaz, wybieram sznur... - humor widocznie mu się pogorszył. Przyspieszył i wysunął się na przód grupy. Wpatrywał się w ziemię i wyszeptał - Proponuję wszystkich zostawić. Gdy przyjdzie co do czego, możemy przez nich zginąć - Po tych słowach zachichotał szaleńczo.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=wN2z4fdBmVM[/media]

Spokojnie zeszli z góry i przystanęli na chwilę.
-O kurwa - nagle zakręciło mu się w głowie i prawie upadł -Ała - uklęknął i złapał się za głowę. Czuł się jakby miało mu rozsadzić czaszkę. Atak ustąpił po kilku sekundach. Kuba wstał ociężale. Drżał na całym ciele, lecz to nie były drgawki spowodowane niską temperaturą. Bardziej wyglądało to na atak padaczki. W końcu Wegnerowski ustał spokojnie i oparł się o jakieś drzewo. Nagle usłyszał wycie. Piekielny głos. Nie było czasu na zastanowienia. Ruszyli szybko przed siebie. Przeszli obok jeziora i znów zagłębili się w gęstym lesie. Zrobiło się ciemno. Kuba rozglądał się nerwowo. Czuł, że coś się tu kryje. Coś jest nie tak. Usłyszał, że Tomas coś mówi. Nie rozumiał słów, bo stał za daleko, lecz wskazał na wąską ścieżkę. Po chwili zapadł zmrok. Metal ledwo trzymał się na nogach, bo tak go bolały. Na szczęście glany to buty do dalekich wędrówek. Bez nich byłoby znacznie gorzej.
- Już blisko - Tym razem dosłyszał. Głos był słaby i odległy, lecz usłyszalny. Kuba znowu poczuł ten ból. Tępy i pulsujący. Tym razem jednak czuł się trochę inaczej. Czuł panikę.
-Nie! -Krzyknął-Nie możemy! - Jednak jego słowa zagłuszył inny wrzask.
-Co jest, kurwa! - To Tomas. – Niemożliwe, kurwa! - Zobaczył jak latarka upada na ziemię. Już po nim.
-Cogito. - Powiedział Kuba. Słowa padły z jego ust, lecz nie brzmiały jego głosem.-Nie. Cogito - Atak ustał i chłopak znowu czuł się normalnie. O ile można się czuć normalnie w tym miesjcu.
- Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates ! – - Usłyszał te same piekielne szepty, co wcześniej. One nadchodzą. Po chwili wyłoniły się z ciemności. Kuba dostrzegł małą tabliczkę.
„Witamy nad Spirit Lake. Najwspanialszym ośrodku wypoczynkowym w samym sercu przepięknych gór!”
-Witamy w raju, tak? - Sarkastycznie dopowiedział.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=U66rzHtW2qQ[/media]

Powiedział to mimo paraliżującego strachu przed śmiercią. Usłyszał płacz dziecka. Robiło się coraz gorzej. Zdziwiony Kuba dostrzegł, że potwory mijają przewodnika i kierują się w ich stronę. Wegnerowski nie czekał i zaczął się cofać. Nie miał rzadnej broni. Niczego. Nagle uderzyło go coś w bok. Spojrzał w dół i zobaczył pistolet. Zabrał go i wycelował w dzieciaka.
"Zaczyna się krwawe żniwo."

[media]http://www.youtube.com/watch?v=wxaFANthouM[/media]
 

Ostatnio edytowane przez Roni : 18-04-2010 o 23:30.
Roni jest offline  
Stary 18-04-2010, 15:40   #113
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Zgodnie z oczekiwaniami większość zdecydowała że należy trzymać się razem. Jedynymi osobami które wyłamały się był Adler. Annie podejrzewała już wcześniej, że John zepchnąłby każdego z nich ze skały gdyby od tego zależało jego życie nie dbając czy spycha ich prosto w paszczę ogara czy łapy „czarnookich”, a teraz miała już co do tego pewność. Postanowiła zwracać większą niż dotychczas uwagę na poczynania pana Adlera. Zakładała że nie będzie to zbyt trudne zważywszy na to, że John miał tendencje do przyciągania uwagi do własnej osoby. Najwidoczniej jego egocentryzm wyrastał ponad przeciętność. Faktem jest, że jednak jego podejście było niepokojące, bo przez swoją żądzę wykaraskania się z tej całej sytuacji trafiał na listę potencjalnych wrogów wraz tymi nadnaturalnymi bytami.

Jakby tego było jeszcze mało Kuba zdawał się zdradzać pierwsze, a może już kolejne, objawy obłędu. Carlson miała problem żeby domyślić się o co chodzi zwykłym ludziom, a z wariatami było jeszcze gorzej. Normalni ludzie mieścili się w jakichś społecznych normach zachowań, a obłąkanych, no cóż, było stać na wszystko. Co zrobi Kuba jak zacznie się coś dziać? W tej chwili chyba można się było po nim spodziewać dosłownie wszystkiego.

Kiedy w końcu podążając za przewodnikiem zeszli z góry Annie odetchnęła. Wprawdzie zbliżał się już zachód słońca ale wydawało się że wędrówka po płaskim terenie powinna być mniej męcząca niż chodzenie po górach. Nawet gęsty zagajnik którym obecnie wędrowali nie przerażał jej tak bardzo bo Tomas zachowywał siłę spokoju. Jak tylko zaszło słońce natychmiast podniosła się mgła i widoczność była marna ale co chwile docierał do wszystkich uspokajający głos Worrena. Widać było też niewielką poświatę jaką dawała jego latarka. Według słów Tomasa została już tylko godzina drogi. To tak niewiele, a jednocześnie wciąż daleko.

Nagle nastrój zmienił się całkowicie Worrena było słychać lepiej bo podniósł głos jednak to co wykrzykiwał sprawiło, że ciężka obręcz strachu złapała Annie w swoje kleszcze. Czuła że żebra napierają na jej płuca uniemożliwiając zaczerpnięcie powietrza. Carlson zaczęła rozglądać się wokół czując, że za moment da się ponieść panice. Niestety jej ograniczona po zmroku zdolność widzenia sprawiła, że nie była w stanie dostrzec tego, co tak wzburzyło Tomasa. Poza tym mgła cały czas pokrywała wszystko mglistym kokonem. Nagle jednak w ciszy nocy dało się słyszeć czyjeś słowa. Słowa wykrzykiwane unisono! W łacinie! Co?! Niemożliwe! Jak oni mogli dostać się tutaj tak szybko? Annie przypomniały się jej własne słowa którymi próbowała uspokoić innych ocalonych a przede wszystkim siebie: - Ja uważam, że oni tu raczej nie przyjdą, myślę że chcą nas po prostu nastraszyć. Jak mogła się tak pomylić?

Ale tego chóru głosów nie można było z niczym pomylić. To mogli być tylko Oni. Poza tym Carlson zakładała że mają czas do świtu, że wtedy zaatakuje ogar, tymczasem Oni przyszli jak tylko schowało się słońce. Ale nie to było jeszcze najgorsze. Stało się jeszcze coś co w ogóle zachwiało wiarę Annie w logikę i sens wszystkiego. Mgła opadła i oczom wszystkich ukazał się dom, z którego parę godzin wcześniej wyruszyli w drogę.

Pierwszym naturalnym odruchem dla Carlson było szukanie winnego. To Tomas wprowadził ich w błąd, to Tomas ich zdradził. Prowadził ich po górach tak żeby się zmęczyli, a potem przyprowadzi ich tutaj, z powrotem. Jest w to wszystko zamieszany i przyprowadził ich tu na zgubę. Ale zaraz po tym Annie wróciła do zdroworozsądkowego myślenia. Przecież to nie możliwe żeby nikt się nie zorientował że wrócili tą samą drogą. Ona sama gubiła się w otwartym terenie, ale ktoś z pozostałych coś by zauważył. Poza tym przeszli przez góry i żeby tu wrócić musieli by je znowu przekroczyć. To wszystko nie miało sensu!

Coś jeszcze się nie zgadzało. Kiedy „czarnoocy” minęli oniemiałego Tomasa i wyciągnęli ręce w ich stronę Annie usłyszała ludzkie głosy dochodzące z budynku. Ktoś tam był.
W tej chwili Annie zdecydowała się co zrobić. Musi wyczekać odpowiedniej chwili i minąć całą martwą grupę z autobusu. Zamierzała przedostać się na teren kempingu i zobaczyć czyje głosy niosły się od strony Spirit Lake.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 18-04-2010, 19:04   #114
 
Katze's Avatar
 
Reputacja: 1 Katze nie jest za bardzo znany
Nogi go bolały, był znowu głodny, pomimo niskiej temperatury czuł, że w niektórych miejscach na ciele ma kropelki potu.
- Za godzinę będziemy na miejscu –usłyszał TomasaWytrzymajcie jeszcze trochę.

„Jeszce trochę i może w końcu uda nam się wyrwać z tego koszmaru” pomyślał zaciskając zęby i zmusił nogi do dalszej wędrówki. Dookoła było już ciemno. Czerń prawie pochłaniała i tak nikłe światło latarki. Michael uważał żeby się nie potknąć. I do tego ta mgła. Mleczna, prawie można było jej dotknąć, jak firany.
Już blisko – to znów ich przewodnik, ale tak jakby wyprzedził nas o dobre 10 metrów. Michael zmrużył oczy próbując dostrzec coś przed sobą, lecz słyszał jedynie ciężkie oddechy swoich współtowarzyszy, którzy szli w pobliżu.
- Co jest, kurwa! – słychać znów Tomasa gdzieś z tej mgły. – Niemożliwe, kurwa!
- Niemożliwe!!! – usłyszał znowu krzyk.
- Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates !Michael usłyszał te szepty i już wiedział, co one oznaczają.
„Nie udało nam się nie uciekliśmy” myślał próbując dostrzec coś przed nim
- Veni! Vasto! Ruptum! Fectum! Victum! Candusus Dominus! Diabolis ! Cantates – szepty zdawały się narastać zupełnie jakby coś nadchodziło.
Wtedy Michael zauważył, że widzi coraz więcej. Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, że mgła się przerzedza. I w końcu to zobaczył. Najpierw zobaczył ohydne stwory, które zostawili za sobą przy autobusie włącznie z tymi, którzy tam zginęli. Odszukał wzrokiem Tomasa i zobaczył, że wpatruje się w coś przed nim. Był to znak z napisem:
„Witamy nad Spirit Lake. Najwspanialszym ośrodku wypoczynkowym w samym sercu przepięknych gór!”

„O nie! NIE!” krzyczał w myślach Michael znowu patrząc na stwory lub na widoczny w oddali budynek, w którym spędzili noc. Teraz był rozświetlony i w ogóle nie przypominał rudery sprzed kilku godzin.

- George – usłyszał obok siebie Dereka łap Holy i trzymajcie się mnie. Michael popatrzył na nich jak na wariatów gdy zorientował sie, że chcą walczyć lub próbować się bronić. Jego instynkt podpowiedział mu jednak co innego: UCIEKAĆ. To jedno słowo wryło mu się w głowę. Popatrzył na stwory. „Jeśli je wyminę uda mi się dotrzeć do budynku tam może będę mógł się ukryć” pomyślał czkając na odpowiednią chwilę żeby zerwać się do biegu „Ja pierdolę, ja pierdolę, ja pierdolę...” jednocześnie poczuł miłe mrowienie płynącej adrenaliny w palcach jak również łzy napływające mu do oczu. Z transu w jakim się znalazł wyrwał go głos Parkera.
- Cofamy się! Dopierzcie się we dwójki, żeby na dwie osoby była chociaż jakaś broń! Nie strzelajcie bez powodu!
Dopiero teraz uświadomił sobie, że w ręku trzyma broń, którą podał mu żolnierz. Znowu usłyszał szepty i zrozumiał, że raczej nie ma teraz czasu żeby nad tym myśleć. Odbezpieczył, wycelował przed siebie drżącą ręką i zaczął wycofywać się do tyłu.
 

Ostatnio edytowane przez Katze : 18-04-2010 o 23:27.
Katze jest offline  
Stary 18-04-2010, 22:16   #115
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cyrus szedł powoli za Thomasem i jako jeden z pierwszych zauważył zbliżające się z gęstej mgły sylwetki. Odruchowo wyszarpnął rewolwer i wycelował w zbliżające się cienie.
Jako że zauważył je jako pierwszy, jako pierwszy doszedł do siebie po krótkim szoku.
Mówiłem żeby spalić pieprznięte ciała! - krzyczało mu coś w głowie.
Celując w postaci cofnął się do grupy i szybko rozdał broń, ludziom którzy wcześniej powiedzieli że wiedzą o niej coś więcej.
Georgowi rzucił MP5. Tą samą broń rzucił Derekowi, który mimo wszystko nie chciał używać broni, ale każda lufa się liczyła. Jenny, Kubie i Sandersowi rzucił po Glocku. Stali najbliżej niego. On sam został ze swoim niezawodnym rewolwerem.
Jak tylko rozdał broń, a trupy powoli zaczęły się zbliżać, wstał na równe nogi i krzyknął tylko:
- Cofamy się! Dopierzcie się we dwójki, żeby na dwie osoby była chociaż jakaś broń! Nie strzelajcie bez powodu! - krzyczał po woli cofając się żołnierz z nadal uniesionym rewolwerem.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 18-04-2010, 22:50   #116
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Gdy większość zdecydowała dostosować tempo marszu do najsłabszych odetchnęła z ulga. Bała się jak cholera. Do diabła, prawie robiła pod siebie ze strachu i najchętniej popędziłaby bez wytchnienia aż do bezpiecznego rezerwatu. Bez oglądania się za siebie, pal licho sumienie, pal licho wszystko, ale... "ale przecież tak nie można! Bądźmy ludźmi!" – zbeształa się za samą taką myśl. Nikomu, najgorszemu wrogowi nie życzyłaby tego co przeżyła, nie wyobrażała sobie też pozostawienia kogoś na pastwę tego co za nimi podąża. Zwłaszcza że to już nie byli obcy ludzie z autokaru.

Pomijając jednak wszystkie bohaterskie deklaracje, wykłady o moralności i sympatie tak naprawdę najbardziej przerażało ją to że zostanie sama. Osamotniona, zagubiona w tej głuszy bóg wie gdzie, z koszmarnym łowcą i ogarem depczącym jej po piętach... Co wtedy? Gdzie pójdzie, gdzie się schowa, gdzie będzie szukać ratunku?!
Oczyma wyobraźni widziała cień piekielnego psa czającego się gdzieś na skraju lasu, obserwującego... "To jak jakaś groteskowa bajka o cholernym czerwonym kapturku" - zaśmiała się w myślach. Zbliżała się do skraju histerii. Nie, jeśli ma ginąć nie chce być sama. Czy to czyniło z niej złego człowieka?
Czas gonił ich nieubłaganie.

Minął ją Kuba nucąc pod nosem i chichocząc histerycznie. Zacisnęła zęby. Cholera, po raz kolejny pożałowała że nie ma ze sobą niczego na uspokojenie. Im wszystkim teraz przydałoby się coś na nerwy... choć może lepiej w ich sytuacji nie otumaniać umysłu...

Zrównała się z Polakiem starając się go zagadać, wyciągnąć z tego stanu. Chłopak nawet nie zareagował. To było beznadziejne. Sama siebie nie potrafiła przekonać że będzie dobrze i daleko jej było do opanowania które tak desperacko próbowała udawać. Jedyne co zdołała wskórać to ściągnąć na chwilę jego spojrzenie. Nieprzytomne, zatopione w otchłani paniki. Cholernego, zaraźliwego strachu.

"Piekielna mgła. Czemu to zawsze musi być mgła? Czy to dlatego że zabiera ci wszystko sprzed oczu, zakrywając cały otaczający świat białą pierzyną, sprawiając że nagle masz wrażenie że jesteś tylko ty pośrodku pustki...? " Zacisnęła dłoń na czyjejś kurtce, kurczowo, nagle ogarnięta lękiem że mgła oddzieli ją od innych i zostanie sama...

- Nie! – nagły wrzask tuz koło niej sprowadził ją na ziemię. Natychmiast. – Nie możemy...! – to Kuba. Spojrzała na niego zaalarmowana ; „ Nie możemy czego...?”

- ... Cogito... – to nie był głos Kuby...

- Co jest kurwa... To niemożliwe! – dalsze słowa chłopaka zostały zagłuszone przez paniczny wrzask . Krzyczał ich przewodnik! Zdrętwiała histerycznie rozglądając się dookoła, próbując dojrzeć coś w tej mlecznej bieli...

"Szlag...! "– mgła zaczęła się przerzedzać... i nagle zapragnęła znaleźć się na powrót w tej gęstej pierzynie, sama, bezpiecznie odgrodzona od wszystkiego dookoła...

Dom, Sara, Patryk stewardessa, kierowcy autokaru, lekarz i jego żona... Wszyscy oni już tu byli, żywe trupy czekające na nich, sunące po swoje żniwo.
"...Ale rezerwat...? Tam musi być rezerwat, przed nami, to niemożliwe, tam musi być ratunek..." – myślała histerycznie próbując zrozumieć. Rzednąca mgła odsłoniła drewnianą tabliczkę informującą ich że dotarli do ośrodka wypoczynkowego: „Witamy nad Spirit Lake. Najwspanialszym ośrodku wypoczynkowym w samym sercu przepięknych gór!”

Smiech dzieci. Znajome łacińskie wyliczanie.... Martwi... Wszyscy tu byli...

"Cholera! Jezioro, piekielna brama do krainy umarłych" – dotarło do niej - "To pułapka, oni przechodzą przez to przeklęte jezioro.." – zaczęła się cofać rozglądając za Cyrusem, szlag by to, jak mają przedrzeć się przez te trupy bez broni?! I skąd nadejdzie łowca? Co jeśli jest za nimi a ożywieńcy mają ich zatrzymać z drugiej strony nie dopuszczając do rezerwatu...? Przytrzymać aż do nadejścia Łowcy..? Chyba że on również wyjdzie z jeziora...
Cofała się przed trupami szukając drogi ucieczki... Tam gdzie byli nie mogą wrócić, to pułapka... jedyny ratunek jest przed nimi... w rezerwacie. Tylko żeby się tam dostać muszą minąć jezioro i wszystkich umarłych...

Tomas... – ratunek w ich przewodniku – gdzie jest rezerwat? Musimy się tam przedrzeć... Natychmiast! - szarpnęła stojącego obok Kubę mając nadzieję że jest przytomny, że wyszedł z tego stanu... - "Wiejemy Kuba, słyszysz mnie?!"

- George – usłyszała Dereka – łap Holy i trzymajcie się mnie... - Zobaczyła że sportowiec szykuje się do walki z tymi stworami. - "Oszalał?! To samobójstwo!" - Derek, nie! - to szaleństwo! - chciała go postrzymać - Uciekaj!
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 19-04-2010 o 00:15.
Merigold jest offline  
Stary 19-04-2010, 00:16   #117
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kiedy przyszło do decyzji czy dostosować tempo do najwolniejszych w grupie, George postanowił się nie certolić i przekonać resztę, że nic takiego strasznego się nie stanie, jeśli pozostawią ich kawałek z tyłu. Trochę się nawet zdziwił kiedy większość stanęła murem za tymi wolniej podążającymi. Oczywiście nie zdziwiła go tez postawa Adlera czy Kuby, którzy woleli jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu za jakie uważali ten nieszczęsny rezerwat. Od kiedy pamiętał mało co go dziwiło, jakoś tak przechodził przez życie z dużą dozą akceptacji dla otaczającej go rzeczywistości . "Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce", lubił tę sentencję, dobrze oddawał jego podejście do życia. Ale maszerują z innymi ostatnią rzeczą, na która miał ochotę to zastanawiać się nad swoim życiem. Był już tak bardzo zmęczony, że nawet nie szukał okazji do rozmów, nie chciało mu się.

Im bardziej się ściemniało tym bardziej wszyscy milknęli. George patrzył coraz częściej pod nogi w końcu szedł bez przerwy ze spuszczona głową drobiąc kroki resztkami sił. Nie chciał jeszcze bardziej spowalniać innych, więc nie zatrzymywał się żeby odpocząć choć trochę. Zresztą miał wrażenie, że mimo tego, że idą razem każdy czuje się cholernie samotny. Wieczór, mgła i przenikliwe zimno odrealniały sytuację coraz bardziej.

Przeciągłe wilcze wycie rozdarło rzeczywistość, nagle wszyscy znaleźli się już po jej drugiej stronie. Takie lub podobne myśli kiełkowały w głowie Wasowskiego. Zresztą mlecznobiała mgła nadał obrazowi świata wygląd negatywu, tak przynajmniej mu się to widziało w ostatnich promieniach słońca, potem nastał mrok. Co z tego, że po godzinie, skoro dla George'a trwało to nie krócej niż mrugnięcie. Automatyzm jego ruchów zatarł mu poczucie czasu.

Czemu nikt nic nie mówi-pomyślał, kiedy obudził się jakby ze snu.
Jak na zawołanie dobiegł go głos Tomasa. Słów nie rozróżniał, raczej tylko emocje. Niedowierzanie, połączone z narastającym strachem i bezsilną wściekłością. Emocje jeszcze nie tak dawno tak bliskie każdemu z nich.

Zaczęło się na nowo. Korowód trupów wyłonił się tuż przed nimi. W tych ciemnościach można było się tylko domyślać, które z nich jest Dom'em, które kierowcą a które stewardesą. Zresztą nie to było istotne w tym momencie dla George'a. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego w jak bardzo czarnej dupie się znaleźli. Zabawne porównanie Michael'a już chyba na stałe zagości w jego repertuarze powiedzeń.
Ciekawe czy puścili by do druku tekst o czarnej dupie-absurdalna myśl przyszła mu do głowy.

Ktoś mu chyba włożył watę do uszu, kolan, gardła, oczu, bo nagle przestał słyszeć, nogi ugięły się pod nim, nie mógł wykrztusić nawet chyba ostatniego życiu "o kurwa" a oczy zaszły mu mgłą. Złapał się za serce, osunął na ziemię. Dostał jeszcze od Cyrusa jakimś twardym cholerstwem w pierś co już dokumentnie pozbawiło go tchu .
Broń? Mam sobie strzelić w łeb?-pomyślał i niebo otworzyło się przed nim, gwiazdy jaśniały jak nigdy dotąd kiedy na nie spoglądał. Miał złe skojarzenia, jakby nie jego.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!

Ostatnio edytowane przez Hesus : 19-04-2010 o 00:20.
Hesus jest offline  
Stary 19-04-2010, 10:11   #118
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Trupy, wasi współtowarzysze podróży, szły w waszą stronę wyciągając szponiaste łapy. Znów trzeba było podejmować szybkie decyzje – uciekać, walczyć, dać się pożreć podobnie jak matka Patricka. Myśli przebiegały przez wasze głowy gorączkowo, pośpiesznie, panicznie.

Cyrus Parker

Marsz zmęczył cię bardziej, niż sądziłeś. To chyba przez upływ krwi, niedospanie i ogólny stres. Widok wyłaniających się ze znikającej mgły potworów był tak nieoczekiwany, że nawet nie przeraził cię tak, jak powinien. Owszem – zastygłeś na kilka cennych sekund – bardziej skonfundowany niż wystraszony – nim zacząłeś działać. Błyskawicznie otworzyłeś swoją torbę, do której załadowałeś broń i wcisnąłeś ją w ręce tych osób, które wcześniej deklarowały umiejętności strzeleckie. Trwało to chwilę, przez którą trupy – zawodząc i bełkocąc swoje piekielne inkantacje – podeszły zdecydowanie za blisko.
Teraz, albo nigdy – pomyślałeś wykrzykując rozkazy zagubionym ludziom.
Nie byli żołnierzami, więc na ich wykonanie nie miałeś co specjalnie liczyć, lecz mimo to poczułeś się dzięki temu znacznie lepiej.
Matka Patricka szła prosto na ciebie. Jej czarne jak atrament oczy były nawet ciemniejsze, niż otaczająca was noc. Obok ciebie Jenny Watson krzyknęła krótko i wywróciła się. Demoniczny stwór zachichotał złośliwie i z sykiem skoczył w jej stronę. Nie było innego wyjścia, chociaż już wcześniej widziałeś jakie nikłe szkody wyrządzają czarnookim potworom kule.
Nacisnąłeś spust.
Pocisk trafił martwą matkę Patricka wprost pod brodę odrywając dolną cześć twarzy. Tym razem jednak nie było krwi! Od ciała oderwało się coś, co wyglądało jak nitki atramentowej ciemności. Bezkształtna smuga ni to dymu, ni to cieczy. Kolejne dziwactwo, lecz strzał najwyraźniej zachwiał nacierającym monstrum. Nie czekając, co zrobią inni otworzyłeś ogień posyłając kolejne kule w grupkę potworów. Drugi, trzeci, czwarty, piąty i szósty strzał. Po każdym „chmura” ciemnego dymu eksplodowała na kolejnych upiorach, a co najważniejsze utrzymywała je na dystans. Kiedy bęben rewolweru był pusty szybko załadowałeś kolejne sześć pocisków i kontynuowałeś ostrzał.

Kuba Wegnerowski

Półświadomy tego, co cię otacza chwyciłeś podany przez Cyrusa pistolet. Zabrałeś go i wycelowałeś w Patricka którego czaszka przypominała jeden obrzydliwy, trudny do opisania zlepek kości, włosów i zakrzepłej krwi.
Jenny potknęła się, Cyrus zaczął strzelać. Dudniący huk wystrzału tuz obok twojego ucha spowodował, że o mało nie zsikałeś się w spodnie. Nawet w grach komputerowych ten wystrzał nie brzmiał tak przerażająco. Ale ten odgłos zwolnił jakąś sprężynę w twoim umyśle. Nacisnąłeś spust swojego glocka czując, jak siła wystrzału podrzuca ci broń do góry. Znów jest zupełnie inaczej niż w grze!
Spanikowany obniżyłeś lufę i posłałeś pocisk w dzieciaka. Nie oberwał w głowę, lecz w brzuch. Z ciała trysnęła dziwna substancja – ni to krew, ni to dym. Przypominała troszkę to, co wydobywało się z trafionych wrogów w grze Alone in the dark. Patrick zgiął się po trafieniu, lecz nadal parł do przodu. A ty, czując kolejny atak paniki, zamknąłeś oczy i zacząłeś walić do niego bez opamiętania, wiedząc, że jak raz trafiłeś, to już nie musisz patrzyć. Aż usłyszałeś głuchy, metaliczny dźwięk wydawany przez pusty magazynek. Tylko gdzie tutaj, do cholery, jest guzik „R” pozwalający na przeładowanie broni?


Jenny Watson


- To niemożliwe! – krzyczy twój rozum widząc idące na was trupy. – Już to widziałaś. Już byłaś tego świadkiem!
Czujesz, jak Cyrus podaje ci broń. Dotyk zimnej stali wcale nie pomaga. Twoja panika przeradza się w zimną, oblepiającą umysł i członki, bezradność.
W tym samym momencie ktoś chwyta cię za ręce. Brutalnie, zaborczo – jak twój były facet.
- Dawaj tą spluwę – słyszysz nabrzmiały wściekłością głos Johna Adlera.
Szarpie się z tobą, wyrywając ci broń z rąk. Jego oczy są złe. Nie czarne – jak oczy ożywieńców, lecz raczej złe jak oczy twojego ex tyrana.
Obok ciebie pada strzał. Przestrach powoduje, że John dopina swego. Wyrywa ci broń z ręki, w kakofonii kolejnych strzałów.
Tracisz równowagę i lecisz na ziemię, ale w tym samym momencie dostrzegasz, że wyrwana ci przez Adlera broń wystrzeliwuje. Tuż obok was cofa się Jack Wellman z otępiałym wyrazem twarzy. Widzisz jeszcze, jak pocisk wyrywa mu dziurę w skroni, a informatyk pada obok ciebie. Z jego przestrzelonej czaszki, wylewa się krew inne płyny. A John Adler odwraca się w stronę ścieżki i dołącza się do ostrzeliwujących ją ludzi! Chyba nawet nie zauważył, że zabił Jacka. Że oboje go zabiliście!

Derek „Hound” Grey


Dość uciekania. Z tym kolanem przebiegniesz zaledwie kilka kroków i dopadaną cię umarlaki. Chwytasz bejsbola. Znajomy ciężar i kształt w dłoniach nieco poprawia samopoczucie. Cyrus podaje ci broń, ale ignorujesz to. Wolisz swoją wysłużoną pałkę. Jak masz umrzeć to przynajmniej z kijem do gry w dłoniach!
Za tobą pada strzał. Tuż obok ciebie pada – trzymając się za pierś George. Czyżby miał zawał! Cholera! To prawdopodobne! Teraz jednak nie bardzo wiesz, jak mu pomóc. Trzymasz kij wzniesiony do ciosu, gotów uderzyć każdego wroga, który zbliży się za bardzo. Padają kolejne strzały zlewając się w nieprzerwaną kanonadę.. Widzisz przerażający spektakl, jak kule szatkują ożywionych zmarłych, wyrywając z nich ni to dym, ni to posokę. Widzisz też, jak lecą dalej. Na linii strzałów, pozostawiony na ścieżce, stoi Tomas. Widzisz, jak pada – ciemna sylwetka na granicy pola widzenia. Dostał, albo rozsądnie skrył się padając na ziemię.
W twoją stronę skacze Doktorek. Uderzasz bejsbolem, jak przy odbiciu piłki podczas gry, i trafiasz go dokładnie w głowę. Nie czujesz zupełnie oporu- jedynie tyle, jakbyś uderzył foliowy worek wypełniony wodą. Doktor jednak rozwiewa się w chmurę dymu, a ty lądujesz na ziemi tuż obok Georga.

George Wasowsky

Serce znów dało o sobie znać. Padłeś na ziemię, nie podejmując rzuconej broni. Nawet jej nie zauważając. Nacisk na pierś był straszliwy. Przytłaczający. Kołatanie. Paniczny, podchodzący żółcią pod gardło strach przed śmiercią. Masz problemy z oddychaniem i już wiesz, że to nie przelewki. Jesteś prawie pewien, że masz zawał. Odgłosy strzałów są dla ciebie dalekim echem. Dudnieniem krwi usiłującej przedostać się przez twoje ściśnięte strachem serce. Leżysz, zdając sobie sprawę, że koło ciebie ktoś pada, chyba Derek. Leżysz, bezradny jak dziecko, nie mogąc opanować swego stanu.
Wiesz, że potrzebujesz pomocy. Jeśli ktoś ci jej nie udzieli po prostu będziesz trupem. W twojej głowie zadudnił tylko jakiś głos mówiący cos po łacinie, a potem zapadłeś w ciemność omdlenia.

Michael Sanders

Masz broń. Ciężką. Solidną. Na ułamek sekundy przywraca ci wiarę w siebie. Na krótki ułamek sekundy. Cyrus strzela pierwszy. Za nim Kuba. Kierowany strachem, instynktem stadnym, wolą przeżycia i sam Bóg wie czym jesteś, zacząłeś walić bez opamiętania w zbliżające się potwory. Pociski może nie robią im zbyt dużej krzywdy, lecz to teraz nie jest ważne. Ważne, że się bronicie.
Jak w jakimś amoku strzelasz raz za razem, aż magazynek broni jest pusty. Wydaje ci się, że trwa to wieczność, lecz tak naprawdę minęło zaledwie kilka sekund.

Holy Carpenter

Nadzieja, że uciekną tym potworom zgasła w tobie, kiedy zauważyłaś, że Cyrus rozdał broń i grupa szykuje się do walki. Boże! Nie chcesz być sama, ale zostać z nimi to samobójstwo. Zaczęliście się cofać, do momentu aż sparaliżowana strachem Jenny potknęła się i Cyrus zaczął strzelać! To zwolniło sprężynę i kierowani odruchem stadnym inni ludzie również otworzyli ogień. Przez chwilę huk wystrzałów zlał się w jedną ogłuszającą kanonadę. Szeroko rozwartymi ze strachu oczami patrzyłaś, jak kule wyrywają w upiornych ciałach dziwaczne „rany” i lecą dalej, jakby natrafiały na coś niewiele gęstszego, niż dym czy mgła.
Było jednak już za późno na reakcję. Ujrzałaś, jak Tomas, którego minęły potwory, zakręcił się wokół swojej osi i jak w filach sensacyjnych, w zwolnionym tempie, osunął się na ziemię.
Ze zgrozą obserwujesz wszystko, co dzieje się wokół was. Widzisz upadek Jacka i Jenny, leżącego Georga, który chyba właśnie dostał zawału, padającego obok niego Dereka, znikającą w lesie Annie i biegnącego za nią Robana. I „Studenciaka” który stoi pośród tej całej grozy wykrzykując jakieś słowa. Kiedy cichną strzały i przestaje ci huczeć w uszach rozumiesz co próbuje mówić:

- Przestańcie natychmiast! One nie są prawdziwe! Nie strzelajcie! Tam, na ścieżce są ludzie!

Boże! Ludzie! Ale jest już za późno by cofnąć kule.

Annie Carlson


Poczekać na właściwy moment i uciec. Uciec jak najdalej od tego szaleństwa. Od ludzi z bronią. Rozległa się kanonada. Okropny, przeraźliwy dźwięk strzelających pistoletów. Widząc, jak potwory rzucają się na resztą wiesz, że to właściwy moment.
Szybko rzucasz się do biegu. Łukiem, tak by nie znaleźć się na linii ognia! Kierunek – światła kempingu. Czujesz, że ktoś rusza za tobą, lecz nie oglądasz się kto to taki. Imperatyw jest prosty – dobiec do świateł. Dobiec do bezpiecznego schronienia. A może nie do bezpiecznego, lecz na pewno oddalisz się od tych nawiedzających was widm.
Teren pod twoimi nogami jest nierówny. Leśne poszycie w tym miejscu jest dość gęste, nic więc dziwnego że w końcu zahaczasz o coś stopą i lecisz przed siebie z wyciągniętymi rękami. Te samo poszycie amortyzuje upadek, lecz w tym momencie ktoś wpada na ciebie sapiąc. Ciężki but trafia cię w głowę. Ból powoduje, że chyba na moment tracisz przytomność.
Kiedy ją odzyskujesz słyszysz, że koło ciebie ktoś pełznie szlochając. To chyba Roban.
Kiedy masz już się do niego odezwać nagle widzisz tuż koło niego jakiś kształt. Niewyraźną, ludzką sylwetkę pochylającą się nad spanikowanym współpasażerem.
- Mam waszego kumpla! – krzyczy ta sylwetka. – Przestańcie do nas strzelać bo go rozwalę!


Wszyscy, którzy przeżyli .......


Echo krzyku dochodzącego z lasu i krzyki „Studenciaka” działają jak remedium. Demoniczne trupy znikają, na waszych oczach rozwiewają się w siwy dym. Znikają światła i feralna tablica. Znikają dźwięki gitary, śmiechy dzieci i śpiewy do których biegła Annie.

Jesteście tylko wy, ciemny las i leżące wokół was postaci.

Jack Wellman z dziurą po kuli w głowie, Tomas na ścieżce kilka kroków przed wami – usiłujący się podnieść i charczący coś niezrozumiale, oraz dwa lub trzy inne kształty, kilka kroków przed nim, tuż na linii widoczności. Jeden z nich rusza się, jakby chciał odpełznąć. Słyszycie bolesne jęki dobiegające gdzieś z ciemności. Do waszych nozdrzy dociera odurzający, przeraźliwy odór świeżej krwi.

Ranni. Na ścieżce są ranni.
Jakiś człowiek w lesie wydziera się, że ma kogoś z was i że byście przestali strzelać. George Wasowsky najwyraźniej dostał zawału.


Annie Carlson


Unosisz ostrożnie głowę i widzisz, że nad Robanem pochyla się przerażony chłopak w ciemnej kurtce. Młody. Bez wątpienia należy do przedstawicieli rdzennych Amerykanów. W ciemnościach widzisz jego przerażone oczy. Wielkie i pełne łez.
Przez ułamek chwili wasze oczy spotykają się a chłopak osuwa się na Robana. Czujesz zapach krwi. Ciężki i mdlący. Nieznajomy Indianin jest chyba ranny.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-04-2010 o 00:04. Powód: Usunięcie P.S.
Armiel jest offline  
Stary 22-04-2010, 00:08   #119
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Dalej wszystko potoczyło się jak na jakimś piekielnym filmie... Filmie z nią w epicentrum tego wszystkiego! Widziała jak Derek zamierzył się kijem w to co na niego lazło – jakby był na jakimś groteskowym meczu gdzie zamiast piłki używa się zombiaków. Brzmiało to jak kiepski żart. Wcale jej nie było do śmiechu. Coś było dziwnego w tych trupach... Coś było nie tak... Nie miała jednak czasu by się nad tym zastanawiać. Zobaczyła jak Cyrus zaczyna rozdawać broń. Jedna z nich trafiła w ręce Kuby, chłopaka na skraju załamania nerwowego! Zamarła. Czy on oszalał?! W tej chwili zwątpiła w zdrowie psychiczne żołnierza a co bardziej istotne – w swoje bezpieczeństwo. Co innego żywe trupy, a co innego broń w rękach osoby niepoczytalnej...
„Giń suko! Powinnaś to zrobić już dawno!” – inny czas, inne miejsce. Tych słów nie zapomni nigdy. Hektor Bleuler, zdiagnozowana schizofrenia paranoidalna, poddany terapii farmakologicznej. Nikt nie potrafił wytłumaczyć skąd u pacjenta znalazł się nóż... Tamtego feralnego dnia miała dużo szczęścia... Cofała się z przerażeniem patrząc na Kubę przeładowującego broń, nie bardzo wiedząc kogo powinna bać się bardziej – nierzeczywistych a jednak realnych potworów z horroru, czy realnego niepoczytalnego chłopaka koło niej z bronią w ręku. Huk wystrzałów ogłuszył ją. Miała wrażenie że kule przelatują koło niej jak w Matrixie , mijając ją zaledwie o cale... Pociski przechodziły przez trupy, rozdmuchując ich rany i ginąc gdzieś w oddali. Dym..
Zaczynało do niej docierać... Przestańcie...! Zobaczyła jak George Wasowski przewraca się przyciskając ręce do klatki piersiowej. Tomas, którego ominęły zjawy nagle okręcił się wokół własnej osi i osunął się na ziemię. Katem oka uchwyciła jak jakaś ogromna siła nagle odrzuciła Jacka do tyłu, za nim ktoś jeszcze padł na ziemię...
Boże, powystrzelamy się nawzajem! - Huk wystrzałów zagłuszał krzyki. Stała w miejscu w obawie że jeden ruch może ją posłać na linię strzału i patrząc jak Annie i Roban jakimś cudem wymykają się cali, znikając w pobliskim lesie.
- Przestańcie natychmiast! – dociera do niej głos studenta - One nie są prawdziwe! Nie strzelajcie! Tam, na ścieżce są ludzie!

Boże! Ludzie!
- Nieee – usłyszała swój własny wrzask, wtórujący krzykowi studenta – Tam są prawdziwi ludzie...! Przestańcie...! – było już za późno.. – O boże...!

Cichnące strzały brzmiały dudniącym echem w jej uszach. Atakujące ich trupy zaczęły rozpływać się w powietrzu ukazując widok jeszcze bardziej upiorny. Na ścieżce byli ludzie! Strzelali do ludzi! Wokół leżeli ranni. Boże, chyba nie zabili nikogo..! Zaczęła rozglądać się w panice. – George! – przykucnęła przy skulonym na ziemi staruszku, kurczowo przyciskającym ręce do piersi. Ani śladu kul, wszystko wskazywało na zawał serca. Przestała zwracać uwagę na to co się dzieje wokół niej, jej umysł odciął się od wszystkiego skupiając na zadaniu. Jest puls, dobrze... Musi ułożyć ciało w pozycji odciążającej serce, ułatwić oddychanie... Rozpięła koszulę mężczyzny i podparła lekko jego plecy. Co dalej? Myśl Holy! Szybko! Nie ma czasu..! Mężczyzna musiał odczuwać już wcześniej jakieś problemy z sercem, zaobserwowała parę razy jak zażywał jakieś pigułki... Zaczęła przeszukiwać jego kieszenie w poszukiwaniu leków. Bingo! – mało nie zaczęła krzyczeć z radości wyciągając z kieszeni prochowca pojemniczek - Nitrogliceryna, genialnie! – włożyła mu do ust pigułkę modląc się w duchu o cud. A teraz należy czekać na przybycie lekarza.. – pomyślała ponuro
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 22-04-2010 o 00:11.
Merigold jest offline  
Stary 22-04-2010, 01:48   #120
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wyczekać odpowiedniej chwili i pobiec. Tak żeby wyminąć wszystkich atakujących i dostać się na bezpieczny teren ośrodka. Zobaczyć skąd biorą się te głosy śpiewające wesołe piosenki i jeszcze, jeśli się uda ukryć się na terenie budynków przed „czarnookimi”. Ale plan zawsze wygląda najlepiej w teorii. Zawsze łatwiej coś zaplanować niż później w rzeczywistości to zrobić. Bo skąd u licha ktoś może wiedzieć, kiedy jest TA odpowiednia chwila. Najczęściej większość chyba się przekonuje o tym, że to był TEN moment, kiedy już minął.

Myśli Annie gnały jak szalone. Serce tłukło się w piersi jakby miało za chwilę się z niej wyrwać. Cholera dziewczyno! Skup się! Albo Oni cię dopadną! Annie usłyszała coś jeszcze. Parker wołał coś do ludzi i rozdawał im broń. Broń! Grupie przerażonych osób, z których większość nie miała pojęcia o strzelaniu, z których większość nie miała pojęcia jak groźna może być i jak łatwo nią zranić. Cholera, cholera, cholera! Mój największy koszmar się spełnia – pomyślała Annie i pobiegła.

Rozległa się kanonada, ale Carlson nie oglądała się za siebie. Wiedziała, że musi ratować życie, nie może sobie pozwolić na zwłokę i przystawanie na środku ścieżki, kiedy Tamci są tak blisko. Huk wystrzałów zagłuszył wszystkie inne dźwięki a potem znowu i znowu. Ale w ułamku sekundy pomiędzy kolejnymi wystrzałami, kiedy dosłownie na moment wszystko ucichło Annie usłyszała za sobą kroki i sapiący oddech. O mój Boże! Ktoś za mną biegnie! Carlson wiedziała, że to może być błąd, ale nie mogła się powstrzymać, musiała się odwrócić. To był błąd. Okazało się, że to tylko Roban postanowił rzucić się do biegu w tym samym kierunku co Annie, ale niestety to szybkie spojrzenie za siebie kosztowało dziewczynę sporo. Carlson poczuła, że jej noga zahaczyła o coś i Annie runęła na ziemię. Poczuła jeszcze tylko kopnięcie w głowę przez czyjegoś ciężkiego buta, prawdopodobnie Robana i wszystko jej się zlało w ciemność.

Kiedy jej wzrok znowu zogniskował się na tym co działo się na ścieżce Annie podniosła głowę i zobaczyła że ktoś trzyma Robana. O nie! Czy to któryś z czarnookich nas dopadł? Ale głos był inny. Nie bredził nic w łacinie, krzyknął coś innego, co w tej chwili też wydawało się bez sensu.
- Mam waszego kumpla! – krzyczała ta sylwetka. – Przestańcie do nas strzelać, bo go rozwalę!
Annie sama miała ochotę zacząć wrzeszczeć. Wykrzyczeć swój strach i dowiedzieć się, co się dzieje. Niespodziewanie postać trzymająca Robana osunęła się na ziemie i twarz mężczyzny znalazła się na tyle blisko twarzy Annie, że ta zobaczyła, że to jakiś młody Indianin. Ale przecież nie dotarli do rezerwatu. Wrócili do miejsca, z którego wyruszyli. Ponieważ strzały ucichły Carlson zaryzykowała podniesienie się i dokładniejsze spojrzenie na okolicę. Znajdowała się na ścieżce, którą Tomas prowadził ich do rezerwatu. W tle za nimi było widać górę, którą jakiś czas temu minęli. Nie było słychać ani gitary ani śpiewów ani głosów bełkoczących w łacinie. Nie było też widać żadnego z opętańców. Jakby to wszystko, czego byli przed chwilą świadkami nigdy nie miało miejsca.

- Roban, wszystko w porządku? Nic ci nie jest? – zapytała Annie. Roban tylko gorączkowo najpierw pokiwał a później pokręcił głową. Carlson uznała to za satysfakcjonującą odpowiedź. Coś jednak dalej było nie tak. Chłopak, ten który złapał Robana, co on takiego mówił? I czemu leżał na ziemi? Annie opadła na kolana i podsunęła się w jego stronę. Poczuła mocny zapach krwi. Przysunęła się jeszcze bliżej i zobaczyła, że chłopak mocno krwawi z ramienia.
- Co się stało? – wybełkotała do Indianina.
- Ostrzelaliście nas na ścieżce – słabym głosem wykrztusił chłopak. Był przerażony. I tracił sporo krwi.
- Co? Jak to?Annie nie bardzo rozumiała, o czym on mówi.
- Czemu to zrobiliście?! Wyszliśmy wam na spotkanie, bo zobaczyliśmy jak schodzicie z gór a że zaraz potem zrobiło się ciemno to chcieliśmy wam pomoc, żebyście się nie zgubili.
Wtedy do Annie zaczęło docierać, co się stało. Wyszli na ścieżkę do rezerwatu a cala reszta to musiały być halucynacje. Nie wiedziała czemu Worren zaczął krzyczeć ale to chyba nie mogło mieć nic wspólnego z tym co oni, ocaleni widzieli. A potem, Cyrus i reszta zaczęli strzelać na oślep, chociaż myśleli, że strzelają do opętanych. I kogoś trafili. O matko! Jeśli ten chłopak tu umrze to oni będą temu winni. Muszę mu pomóc. Muszę go uratować. Oni chcieli nam pomóc a my go zabiliśmy. Annie zaczęła krzątać się przy chłopaku. Czy zostały jeszcze jakieś środki opatrunkowe? Czy mam jeszcze coś przy sobie? Nieważne muszę mu pomóc.
Carlson zaczęła opatrywać chłopaka. Starała się powstrzymać upływ krwi. Teraz widziała już wyraźnie, że rana pochodzi od postrzału. Indianin natomiast nie miał przy sobie żadnej broni. To, co krzyczał wcześniej o Robanie musiało być kłamstwem próbującym powstrzymać tą całą palbę. Annie nie zdawała sobie sprawy ze łzy płyną jej po twarzy.
Cały czas bełkotała do Indianina jakieś słowa:
- Wszystko będzie dobrze. Pomogę ci. To nic takiego. Wszystko będzie dobrze. Pomogę ci.
W kółko powtarzała te same słowa. Tak naprawdę to próbowała przekonać tylko i wyłącznie samą siebie, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że chłopak już jakiś czas temu stracił przytomność.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172