Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2010, 09:42   #13
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Niemal wszyscy obserwowali przerażający w swej brutalnej realności spektakl, który można było nazwać królobójstwem. Niemal …
Uczucie że jest się obserwowanym towarzyszyło markizie d’Ambly niemal przez cały wieczór. Nic dziwnego. W tym towarzystwie bez przerwy ktoś kogoś podpatrywał. Tym niemniej w chwili gdy kapitan straży walczył z zamachowcem Margo doznała niezwykle silnego wrażenia, iż jakiś wzrok spoczywa na niej i to bynajmniej nie kierowany towarzyską ciekawością. Poczuła na karku nieprzyjemne mrowienie i uniosła spojrzenie odrywając oczy od rozgrywającej się tuż przed nią walki.
Niemal natychmiast ujrzała mężczyznę w modnej popielatej peruce, który uważnie jej się przyglądał. Mężczyzna stał niemal dokładnie w tym samym miejscu, z którego jak jej się zdawało zaatakował zabójca. Gdy spostrzegł się, że markiza go dostrzegła przeniósł wzrok na wyjście z sali zupełnie nie zwracając uwagi na walkę przy osobie króla.
Tymczasem zamieszanie jakie powstało po bohaterskim obaleniu zamachowca przed kapitana de Bernières’a przypominało ze wszech miar panikę. Zgromadzeni goście wyprostowali się z pełnych czci ukłonów pokrzykując, mdlejąc, ba nawet rzucając się do ucieczki. Ktoś kogoś potrącił, ktoś kogoś przewrócił. Chaos przybierał na sile. Znaleźli się i tacy, którzy biorąc przykład z niedawnego zachowania markiza du Châtelet schronili się pod stołami. W tych okolicznościach nieliczne głosy co przytomniejszych, by zachować spokój ginęły w ogólnym harmidrze.
Markiza d’Ambly straciła z oczu tajemniczego mężczyznę, a po chwili zza drzwi które ów obserwował wbiegli do sali gwardziści w czerwonych mundurach Cent-Suisses z halabardami i błyskawicznie otoczyli parę królewską. Król i królowa wyszli w ich otoczeniu z foyer. Inni tym czasem zabrali zamachowca, a jeszcze inni rannego Claude’a. Reszta została pozostawiona sama sobie, póki Szambelan Królewski i Mistrz Ceremonii w jednej osobie nie wyszedł i nie obwieścił, iż bal został odwołany.
Nie pozostawało gościom nic innego, jak opuścić Wersal. Jednak nie wszyscy chcieli, czy też mogli to uczynić.
Kapitan de Bernières został zabrany do osobnego pokoju. Rana w jego boku zaczynała boleć i piec. Jeden z gwardzistów pomógł mu zdjąć mundur i przyłożył do rany chustę. Wkrótce zjawił się medyk z torbą pełną narzędzi i innych utensyliów lekarskich. Wpierw obejrzał ranę, a potem ją zdezynfekował alkoholem.
- Spokojnie panie kapitanie – rzekł widząc grymas bólu na twarzy pacjenta. - Rana nie jest głęboka. Ostrze ześlizgnęło się po żebrach. Za tydzień będzie pan zdrów. – uśmiechnął się uspokajająco.
- O ile ostrze nie było zatrute. – mruknął pod nosem. - Dzisiejszą noc spędzi pan w Wersalu. Powiem, by panu coś przygotowali. Póki co proszę się nie ruszać i wypoczywać.
Co powiedziawszy medyk, który się nie przedstawił wyszedł do sąsiedniego pokoju. Zaś strażnicy stanęli przed drzwiami na korytarzu, z którego go wprowadzili.
Kapitana ogarnęła senność, która zapewne była reakcją na niedawno przeżyte nerwy. Zamknął oczy. W oddali usłyszał ściszony do szeptu głos.
- Co z nim ?
De Bernières otworzył oczy i ujrzał zza niedomkniętych przez medyka drzwi sylwetkę mężczyzny, a raczej jej wąski fragment. Mężczyzna nosił popielatą perukę.
- W porządku, to tylko draśnięcie. I jak ? – ten głos zdecydowanie należał do medyka.
- Dobrze wyszło.
- A Damiens … ?

Mężczyzna w popielatej peruce pokręcił głową.
- Rozumiem.
Więcej kapitan już nic nie usłyszał, gdyż niespodziewanie dla niego zjawiła się Marjolaine. Najwyraźniej przepuszczona przez straże. Jej wizyta nie trwała jednak długo. Dziewczyna wrócił do swojej matki i do domu.
Claude został przeniesiony do przygotowanej sypialni, gdzie znużony zasnął. Obudziła go pokojówka, gdy nad ranem odsłaniała kotary, by wpuścić pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Na stoliku przy łóżku na którym leżał dostrzegł liścik na srebrnej tacy. Zaciekawiony sięgnął po niego. W środku równym pismem napisano:

Mój dzielny Kapitanie de Bernières.

Proszę Cię abyś przybył do mnie dziś na śniadanie w Petit Trianon o godzinie jedenastej.
Chciałabym Ci podziękować w imieniu Jego Królewskiej Wysokości za Twoją odwagę.

Markiza de Pompadour

Claud nie wiedział, że jeszcze trzy inne osoby otrzymały zaproszenie od markizy, lecz zapewne ucieszyłby się wiedząc że jedną z nich jest Marjolaine Amelie Pelletier hrabianka du Niort, która dzięki wiadomości od markizy de Pompadour otrzymała okazję wyrwania się spod opiekuńczych i skutecznie krępujących ją matczynych skrzydeł.
Markiza bowiem prosiła w liście do niej o dyskrecję i przybycie, jak to określiła na spotkanie „prywatne w gronie przyjaciół”. Tylko jak się wymknąć, by tego nie zauważyło czujne spojrzenie rodzicielki ?

Zaproszenie w podobnym tonie otrzymał również Bernardine, z tym że do niego dotarło gdy tylko wrócił z Wersalu. Musiało być zatem przygotowane dużo wcześniej. Wypytywanie służącego niewiele dało. Chłopiec zapamiętał tylko jeden zapewne mało istotny szczegół, iż posłaniec nie wyglądał na sługę i nosił modną ostatnio popielatą perukę. Rankiem gdy markiz miał się wybrać w drogę usłyszał jakieś hałasy na podjeździe. Wyjrzał przez okno by zobaczyć, jak wyjazd z jego posiadłości tarasowała karoca, przed którą stało trzech mocno już zawianych jegomości raczących się w dalszym ciągu gorzałką. Noc była z pewnością mroźna. Jeden z nich nosił mundur oficera chevau-légers de la Garde i właśnie wrzeszczał na całe gardło z charakterystycznym polskim akcentem:
- Wyłaź Szalet ! Wyzywam Cię na pojedynek Ty Pludraku ! Konno albo pieszo ! Na śmierć, nie na niewolę ! Wyłaź Psubracie !
Wrzaskom czerwonego z gniewu i opicia mężczyzny towarzyszył rechot ubawionych kompanów.

Czwartą zaproszoną osoba była Markiza d’Ambly, która otrzymała z Petit Trianon liścik bardzo serdeczny w tonie i również zawierający prośbę o dyskrecję. Dorzucono jednak informację w sumie niewiele mówiącą, iż sprawa jest nie tylko poufna, ale i najwyższej wagi. Zaproszenie obejmowało tylko Margo i nic nie wspominało o osobach towarzyszących.

Markiza d’Ambly dbając o swoją kuzynkę niczym starsza siostra poleciła jej położyć się spać zaraz po powrocie z Wersalu. Darowała jej wieczorną kąpiel, jednak zapowiedziała, iż następnego dnia ablucja dziewczyny nie minie. Charlotta udała się więc do swojej sypialni, jednak nagromadzone emocje nie pozwalały jej zasnąć, gdy wreszcie jej znużone powieki opadły i nadszedł pierwszy płytki sen został on przerwany przez jakiś szmer. Dziewczyna zaczęła nasłuchiwać. Ktoś przekręcał gałkę u drzwi próbując je otworzyć. Charlotta w duchu podziękowała wszystkim świętym jakich znała, że zamknęła na noc zamek. Wszak w środku nocy do pokoju samotnej dziewczyny mógł chcieć się dostać tylko ktoś w zdecydowanie niecnych zamiarach. Doprawdy strach pomyśleć co by się stało, gdyby teraz w łożu, w nocnej koszuli zastał ją Henri, albo ten przystojny Ethiene. Charlotta spłoniła się dziewiczym rumieńcem wstydu chowając głowę pod kołdrę. Albo … albo obaj.

Śniadanie zatem zostało wyznaczone na godzinę jedenastą, co wziąwszy pod uwagę, iż nikt z zaproszonych nie musiał wstawać wcześnie, by w znoju zarabiać na utrzymanie, nie dawało dużo czasu na przygotowanie. Bowiem śniadanie, a raczej „Śniadanie” u Markizy de Pompadour było wydarzeniem, na które nie każdy mógł trafić, a jedynie szczęśliwi wybrańcy. Spotkanie zapowiadało się intrygująco, jeśli wziąć pod uwagę wydarzenia poprzedniego wieczoru.



Mały ale gustowny pałacyk prezentował się w zimowej oprawie doprawdy uroczo. Jego budowa została ukończona niedawno i służył jako schronienie markizy de Pompadour od dworskiego zgiełku. Tu Markiza oddawała się swoim przyjemnością jakimi bez wątpienia była lektura, spacery i spotkania z przyjaciółmi, do których grona zaliczała się prawdziwa śmietanka artystyczna, naukowa i arystokratyczna Francji.
Jednak tego ranka pałacyk wyglądał inaczej, niż zwykle u wejścia stało dwóch szwajcarskich gwardzistów z halabardami, które natychmiast się krzyżowały, gdy ktoś próbował wejść, a jeden ze strażników oficjalnym, beznamiętnym tonem oznajmiał:
- Pani Markiza dziś nikogo nie przyjmuje.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 20-04-2010 o 09:45.
Tom Atos jest offline