Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2010, 11:12   #256
Callisto
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Będąc szczerą Maeve nie spodziewała się niczego szczególnego, gdy dotarli w okolice Złamanego Topora. Chciała jak najszybciej dotrzeć do Podkosów, oddać ludziom to, co im się należało, a następnie ruszyć dalej. Nigdy nie spodziewałaby się takiego spotkania w takim miejscu… Znajomy głos wołał ją tak, jak nazywali ją tylko najbliżsi… Czyżby to był? Niee, to niemożliwe, co on miałby robić w tym miejscu? Odwracając głowę dostrzegła młodszego brata, siedzącego z kilkoma zbrojnymi i dziewkami. Oczy zaszkliły jej się momentalnie, na te wszystkie wspaniałe wspomnienia i biegnąc rzuciła się bratu na szyję, nie zwracając uwagi na to, co działo się dookoła niej. Obudziła się w niej dawna spontaniczność. Z Belvenem zawsze było wesoło.
- BELVEN! Jak dobrze cię widzieć! – Wrzasnęła, ściskając mocno brata. Znowu poczuła się jak mała zagubiona dziewczynka, ale tym razem było to przyjemne.

- No, no, no, tylko mi bez takich - roześmiał się Belven, mocno odwzajemniając uścisk i wcale nie krępując się obecnością swoich kompanów. - Myślałby kto, że to ty młodsza jesteś. - ścisnął ją jeszcze mocniej, po czym odstawił na długość ramienia, przyglądając się uważnie.
- Eeej! Co to za ślicznotka! Kolejna luba? Przedstaw nam dzierlatkę! - zaczęli pokrzykiwać obecni przy stole mężczyźni, a ladacznice wypięły się obrażone i ostentacyjnie odsunęły od młodzieńca.
- Żadna tam luba. Siostra jego. - Roześmiała się Maeve, jakby zupełnie zapominając o wydarzeniach ostatnich dni. - Widzę drogi bracie, że nadal lubisz kobiece towarzystwo. A i mięśni ci najwyraźniej przybyło - dodała, uderzając brata pięścią w ramie, jakby naprawdę chciała sprawdzić ile masy mu tam przybyło. A od ostatniego razu gdy go widziała przybyło całkiem sporo.

- Że ja lubię to nic, ale że ty w nim zagustowałaś?! - Belven teatralnym gestem wskazał stojące za zaklinaczką Tuę, Maeve oraz... Kalela, po czym teatralnym szeptem rzekł: Ta blond to trochę zbyt kwadratowa jak dla mnie, ale przedstaw mnie tej małej wiewióreczce, co? Założę się, że niewinna jak pierwiosnek - zachichotał wskazując na czarodziejkę. - A ciebie co, siostra, sprowadza na to zadupie, co? Myślałem, że znów się piracić wybrałaś po Srebrnym Jeziorze.

Maeve zdzieliła brata otwartą dłonią po ramieniu. Dobrze wiedział, że nie wysiliła się specjalnie, bo będąc młodszy odczuł nie raz i nie dwa jak nastoletnia Maeve potrafiła uderzyć.
- To moi przyjaciele. A "wiewióreczka" jest dla ciebie za młoda, wybij to sobie z głowy! Przedstawię cię tylko pod warunkiem, że nie rzucisz żadnych mięsistych komentarzy pod jej adresem. - Ofuknęła go, ale tak naprawdę nie była zła, bardziej rozbawiona. Nigdy nie potrafiła się na niego gniewać. - Ja? Piracić? Nie na czasie jesteś! Skończyłam z tym lata temu. Teraz jestem awanturniczką i podążam do Podkosów, gdzie mam do załatwienia sprawę. Długaaaaśna historia. Coś w rodzaju tych, które zwykł opowiadać nam ojciec. To jak, obiecasz się zachowywać porządnie? Moje towarzyszki mają małą traumę jak chodzi o mężczyzn, bo widzisz, zostaliśmy napadnięci po drodze. No, ale twoja siostra zawsze sobie radzi! - Na ostatnie słowa wypięła dumnie pierś, jakby chciała się pochwalić swoimi osiągnięciami.

Belven roześmiał się ponownie na słowa siostry i zasalutował zamaszyście w geście znamionującym absolutne posłuszeństwo, lecz gdy Maeve wspomniała o bandytach spoważniał i zmarszczył czoło.
- Bandyci? Słyszałem, że w tych okolicach na jesieni jest ich pełno, ale... Napadli Was? Nic ci się nie stało! Opowiadaj! - pociągnął dziewczynę na ławę i zmierzył wzrokiem, szukając śladów ran, a pozostali również nadstawili ucha. Maeve znalazła się w swoim żywiole. Nareszcie jej słuchano i to z zainteresowaniem. O, jak długo na to czekała.
- Nic mi się nie stało, to raczej bandycie należy współczuć. - Uśmiechnęła się złośliwie. - Przyznam się szczerze, że gdy nas napadli z początku nie zdawałam sobie sprawy co się dzieje, to wszystko działo się tak szybko. Cała banda była większa niż moja drużyna, musieli się gdzieś po drodze zasadzić i czekać na jakichś naiwniaków. My akurat mieliśmy tego pecha, że na nich trafiliśmy. Ogólnie sytuacja nie była za ciekawa. Zawlekli nas na polanę i związali razem. Szybko okazało się, że jeden z nas - tu skinęła głową na Kalela - kiedyś był członkiem bandy. Oczywiście przyjęli go jak swojego, a hersztka usiłowała się nim zająć. Mój drogi towarzysz był na tyle sprytny by kazać im uwolnić naszą bardkę, co się później okazało nader przydatne. Swoim śpiewem zachęciła ich do picia, a pili dość sporo, co zakłóciło ich osąd. Oczywiście w międzyczasie próbowali nas obmacywać, ale bali się, że trafi ich jakaś klątwa z jej strony. I nader słusznie. Gdy znudzili się postanowili się przenieść o krok dalej, ale żeby to zrobić musieli nas rozwiązać. Ich błąd, nasz zysk. Lidia, której już niestety z nami nie ma, wyciągnęła nóż z buta i zaprezentowała im, co potrafi. Ja i moja towarzyszka z kolei użyłyśmy nieco innych metod, bardziej.... dosadnych. Powiedzmy, że na zawsze nauczyłyśmy ich jak traktuje się kobiety.... - I tak ciągnęła swoją opowieść o tym, jak pokonali zbójów, aż doszła do samego końca. Starała się przy tym nikogo nie wybielać, ale również oddawać zasługi innym. Nie przeszło jej przez myśl przypisać wszystko sobie.

Wszyscy towarzysze Belvena słuchali w skupieniu, choć chwilami zdawąło się, że mają trudności w zrozumieniu skomplikowanych słów, jakich używała Maeve. Płatne dziewki dawno już sobie poszły, kufle zostały opróżnione, a oni słuchali grzecznie jak małe dzieci. Zmierzyli podejrzliwym wzrokiem Kalela, gwizdnęli z podziwu na spryt Sorg, a gdy mowa była o Lidii jeden z nich zakrzyknął: Zabili ją?! - i trzeba było mu wyjaśnić, że "już jej nie ma" oznacza tylko, iż została w obozie bandytów. Na koniec wszyscy w zdumieniu pokręcili głowami.
- Iście paladyńska decyzja - rzekł Belven. - Jeśli przeżyją to nagrodę taką zgarną, że rok będą opływać w luksusy. Złapać trzydziestu zbója to nie przelewki. Brawo siostra! - wzniósł toast, a reszta poszła w jego ślady.
- Ale czemu z nimi nie zostaliście? - spytał jeden z mężczyzn - Złota wam nie żal?
Maeve uśmiechnęła się lekko, wyraźnie schlebiała jej ta uwaga i pochwały. Było to jak cudowna melodia dla jej uszu, zmęczonych codziennością i ostatnimi kłótniami. Zapewne po jakimś czasie znudziłoby się jej to, jednak od dawna nie czuła się doceniana. A w tym towarzystwie dostała to, czego pragnęła.
- Nie żal. Z resztą, my mamy pewne zobowiązania, a ciąganie ich ze sobą nie byłoby wygodne. Ja jednak myślę o tym złocie jak o naszym prezencie pożegnalnym dla wiernych towarzyszy. Wystarczy mi też taka pewność, że przynajmniej niektórzy z nich do kobiety się nigdy nie zbliżą. Jak na razie to mi wystarczy. Właściwie nie wiem, kiedy ja się zrobiłam taka bezinteresowna - parsknęła cicho. - Choć, nie. Wiem. Ale to już osobna historia. - Uśmiechnęła się do brata, szczęśliwa, że znów po tylu latach są razem.

- Te, mądralińska! Bo jeszcze chwila, a zaczniesz gadać jak nasza mama! - brat z czułością zmierzwił zaklinaczce włosy, tworząc na jej głowie malowniczą szopę. - Wina! Piwa dawajcie! - krzyknął w stronę baru. - I jedzenia, bo nam tu z głodu pomrą bohaterowie! - dodał na dźwięk burczenia w brzuchu Sorg, a gdy już misy i dzbany stanęły na stole rzekł: A mnie Marice wysłał tu na północ z listami do kupców, kontakty nowe chce nawiązać. Mnie wysłał, wyobrażasz sobie? - zaniósł się śmiechem. - To z pół roku temu było jakieś... Nie powiem, listy oddałem, ale potem jakoś zeszło... sama wiesz jak to jest - klepnął w tyłek przechodzącą służkę i odgryzł kawał pieczeni.

Maeve ochoczo przystała na to, że brat zamówił jedzenie i coś do wypicia. Szczerze mówiąc jej podobnie jak Sorg burczało już w brzuchu, choć może nie tak głośno. Sama zabrała się łapczywie do jedzenia, jakby z miesiąc nie jadła. - Rzeczywiście, czasem zdarza mi się gderać jak ona. Mam z niej więcej, niż myślałam - powiedziała wesoło, popijając piwo. - Marice gdzieś cię wysłał? Ło, a temu co? Nagle stwierdził, że braciak potrzebuje roboty jakiejś? - Wyszczerzyła się do chłopaka. - Tak właściwie to,co u niego? Jest kupcem, nie? Mignął mi jakieś parę lat temu gdy z... - tu zawahała się na chwilę, nie wiedząc jak określić Houruna, o którym brat jeszcze nie słyszał - towarzyszem podróżowałam. A tobie się lepiej powodzi niż myślałam, widzę. W tawernach urzędujesz, służki po tyłkach klepiesz, nic się nie zmieniłeś. No, może z wyglądu, choć nadal dandys z ciebie. - Tym razem to ona go potargała, śmiejąc się przy tym radośnie. Takiej Maeve drużyna jeszcze nie widziała. Zupełnie jakby była innym człowiekiem. Roześmiana, wesoła, nie ta sama kobieta!

- Eeee, wiesz jak to jest - rzekł między jednym kęsem a drugim - Wałęsam się po świecie z tymi oto szlachetnymi ochlejmordami - wskazał na rechoczących towarzyszy - ale czasem mi się do domu zawinie... A jak zawinę, to mnie od razu Marice za pysk bierze, bym w rodzinnym interesie pomagał. "Jak i tak po świecie latasz to byś się przydał na co!", gdera i wypchane torby listów mi wciska. To zwiewam gdzie pieprz rośnie, listy po sobie gubiąc, ale potem zapominam i znów wracam... I tak w kółko - wyszczerzył się psotnie.

Inny rodzaj uśmiechu pojawił się na twarzy Maeve, gdy usłyszała słowo dom. Przypomniało jej się, co to kiedyś dla niej znaczyło... I ile ciągle dla niej znaczy. Dom rodziców Belvena i Marica wciąż według niej był jej domem, mimo iż dawno temu już w nim nie zagościła...Tak jej brakowało rodziców...
- Jak oni się mają? Rodzice znaczy się - zapytała trochę nieobecnie. - Tak dawno ich nie widziałam....
- Nieprzyzwoicie dobrze. Wyobrażasz sobie, że mama jest w ciąży?! Choć teraz to pewnie już urodziła. Akuszerka mówiła, że ani chybi dziewczynka będzie bo brzuch mały i wysoko... Choć ja się tam nie znam. Ale w ciąży - że też się ojcu jeszcze chciało! - pokręcił głową.
- Nie znasz się Belven, twojej matuli nic nie brakuje - jest za co chwycić i z przodu i z tyłu - zarechtał jeden z mężczyzn, a Belven rzucił w niego obgryzioną kością.
- Milcz Stern, w towarzystwie dam jesteś a nie jakichś podrzędnych kurew! Toć sama widzisz, że im na zdrowiu nie zbywa; na majątku zresztą też. Się z jakimś episjerem z Mirabaru skumał zaraz po twoim wyjeździe i teraz przed każdym jarmarkiem tamten mu przednie przyprawy z południa zwozi, jakich ani uwidzisz w Królestwie. Ale teraz to się głównie sklepami w mieście zajmuje, a po kontrahentach to Maric jeździ.

Maeve nie do końca wiedziała jak zareagować na komentarz mężczyzny nazwanego przez brata Stern. Z jednej strony chciała się roześmiać, z drugiej była oburzona jego zachowaniem. Widząc jednak, że brat już przejął w tej kwestii inicjatywę postanowiła milczeć. Cieszyło jej szczęście rodziny, która zawsze była dla niej tak dobra. Podziwiała ich... Jakże musieli się kochać...
- Dziewczynka mówisz... - powiedziała popijając piwa. - Mam nadzieję, że nie sprawi im tyle kłopotów, co ja. Tyle się wydarzyło, aż mam ochotę do nich zajechać.... Ale pewnie i tak by mnie nie przyjęli. Zraniłam was wszystkich uciekając.... - Zamyśliła się na chwile, po czym znowu rozchmurzyła. - Proponuję wznieść toast, co wy na to panowie? Wznieśmy toast za moje i brata spotkanie po latach!

- Za szczęśliwe spotkania! - krzyknęli gromko i wznieśli kufle; Belven zaś rzekł:
- Daj spokój, siostra, wiesz jacy oni są: pokrzyczą, popłaczą, ale potem przytulą i tyle. Ze mną tak samo jest: ile razy wrócę to burę dostaje za włóczenie się po lasach na pohybel sobie i naszemu nazwisku. A jak zamkną wreszcie jadaczki to i jeść dadzą, i czystą pościel i jeszcze sakiewkę na drogę. Żeś odeszła nieładnie, to prawda, i długo matula płakała, żeś jej się przynajmniej ze swoich planów nie zwierzyła. Kiedyś mi zresztą rzekła: "rodziców rzecz na swoje dzieci sarkać: pasem i pouczaniem ojciec synów prostą drogą prowadzi, a ścierką i tyradami matka. Swoje pogadamy, ale kochamy was przez to nie mniej i dla waszego dobra to wszystko. Lepiej dziecko mieć obrażone, niż usieczone na trakcie". Sam jak wracam to po czubkli uszu mam ich gadaniny, ale jak widzę trupy w przydrożnych rowach, to trochę ich rozumiem... - zamyślił się na chwilę.

Maeve wraz z mężczyznami wzniosła kufel i krzyknęła równie mocno jak oni, by po chwili wziąć większy łyk napoju. Wysłuchała Belvena, w milczeniu kiwając głową.
- Taaak... Ja głupia gęś dopiero po tylu latach ich zrozumiałam. Widzisz, ja się bałam poświęcić swoją niezależność, bałam się, że ojciec wyda mnie za mąż i skończy się... Skończy się praktykowanie pewnych rzeczy po kryjomu i wolność się skończy.... Matka kiedyś rzekła, żem ja jest jak kot, czy raczej kocica - zawsze chadzam własnymi ścieżkami. Tak samo było i wtedy. Źle postąpiłam odchodząc na dwa lata, a potem nagle wracając i prosząc o przebaczenie.... Mam jednak nadzieję, że przez te wszystkie lata jednak mi wybaczyli....Chciałabym im, nie, wam, całej rodzinie, opowiedzieć o tym wszystkim, co widziałam i tak dalej i tak dalej. I chciałabym zobaczyć siostrzyczkę i przestrzec ją, by nigdy przenigdy nie zostawiała rodziny, jak ja to zrobiłam. To się mści na człowieku. Zostawiono mnie tak, jak ja zostawiłam... A przynajmniej tak mi się wydaje.... Ech, przez to wszystko się robię marudna. A miałam być twarda babą! - Roześmiała się serdecznie, pocierając nos, tak jak wtedy, gdy była dzieckiem i miała na nim piegi.

- Marudna i płaczka, oj siostra - nic się nie zmieniłaś - Belven potargał ją znowu, ale jakby łagodniej. - Ale teraz jak tyle lat sam jeździłem to rozumiem czemuś uciekła. Babie zawsze gorzej, tylko do żeniaczki i garów ją pchają. Jakbyś się z tym swoim magusowaniem (tak, tak, matka mi powiedziała) przyznała normalnie, to może by cię do szkół posłali... Po karczemnych awanturach oczywiście, bekach i tak dalej. No - stare dzieje, nie ma co roztrząsać - napił się znowu. - Kiedyś wrócisz to najpierw ścierką dostaniesz, potem cię wytulą i tyle będzie. Więcej w twojej głowie strachu niż w rzeczywistości.

Maeve uściskała brata z wdzięcznością, nawet nie wiedział, co zrobił dla niej. Ostatnimi dniami była dość rozchwiana emocjonalne, ale już powoli wszystko się układało. Czuła się jakby oczyszczona ze wszystkich złych myśli i zmartwień. Jej czarne myśli dotyczące Houruna zeszły gdzieś na boczny tor, a na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech, tym razem nie ironiczny, lecz szczery, prawdziwy.
- Dzięki, młody. Nawet nie wiesz, ile to wszystko dla mnie znaczy. Od jakiegoś czasu miałam czarne myśli, ale je skutecznie przegoniłeś. Gdy będziesz ponownie w domu, wspomnij rodzicom słówko o mnie, kto wie, może uda mi się do nich jeszcze kiedyś zawinąć... - Rozmarzyła się lekko. - A tak w ogóle, tooo... skąd matka wiedziała, że ja się ukrywam z magią? Aż taka przewidywalna byłam? A może już sklerozę mam... Co jest całkiem możliwe, niedługo zapomnę jak się nazywam - wyszczerzyła się.

- Wiesz, co jak co ale latające po domu przedmioty czy przypalony sufit to raczej ciężko przeoczyć, a matka głupia nie jest. A może to ten sławny macierzyński instynkt? Jej się zapytaj jak już w dom zjedziesz. Na pewno się ucieszy. I przestań mnie tak chwalić, bo kumple pomyślą, że mięczak jestem
- mrugnął do siostry.
- I tak myślimy, starczy spojrzeć na te wytworne fatałaszki - parsknął jeden, a drugi rzekł: No no, przypomnij se lepiej jak ci ostatnio te fatałaszki skórę w pojedynku przetrzepały! - i wszyscy ponownie wybuchnęli śmiechem, przekomarzając się na temat swych prawdziwych i zmyślonych wyczynów. Wyglądało na to, że Belven trafił na całkiem zgraną kompanię. Maeve śmiała się z ich przekomarzanek, zadowolona, że jej brat trafił na ludzi, z którymi tak dobrze się dogadywał. To w końcu było ważne w drużynie. Miała nadzieję, że ich drużyna, teraz gdy nie będzie już Lususa, również będzie tak zgrana. Spojrzała na nich i uśmiechnęła się pod nosem. Taak, przed nimi rozpościerała się całkiem niezła przyszłość, wystarczyło się postarać.
- Zapewne ucieszy cię wiadomość, że moje dalsze praktyki nie spaliły nikomu domu... - Wystawiła język, wciąż wesoła. Nagle sama zdecydowała wtrącić co nieco do przekomarzanek między mężczyznami, wtrącając pewne szczegóły z ich dzieciństwa, które niekoniecznie Belven wyjawił znajomym. Takie jak ich częste bijatyki w dzieciństwie, które nie zawsze kończyły się wygraną brata. Łatwo było zobaczyć, że Maeve czuje się komfortowo w tym towarzystwie, można by wręcz rzec, że jak ryba w wodzie. Może to obecność brata, a może to wypity alkohol, ale zaczynała lubić i kompanią Belvena.
-Tak mi się kiedyś przypomniało, że kilka dzieciaków z sąsiedztwa wołało za tobą paniczyk, bo ty się zawsze stroiłeś - wyszczerzyła się. - Chyba nawet bardziej niż ja, mimo iż jestem kobietą. - Roześmiała się serdecznie. - Mi z kolei ktoś kiedyś powiedział, że jestem bardziej męska niż nie jeden mężczyzna. Cóż, nie mi to oceniać, nie mi.

- Ale nam z pewnością - pozostali ryknęli chórem, bezczelnie wpatrując się w biust, bądź co bądź, dorosłej już zaklinaczki; po czym zaczęli sypać bardziej i mniej rubasznymi komplementami, nie szczędząc również i pozostałych dziewcząt - a nawet Kalela, któremu radzono jeść mniej mięsa a więcej mleka, by w biust a nie w mięśnie mu poszło. Wreszcie gdy ucichli trochę Belven rzekł:
- To co, siostra, gdzie cię teraz szlak niesie? Plany jakieś masz czy za robotą się rozglądasz? My się pewnie na orki wyprawiać nie będziemy, ale teraz przed zimą niejeden pan szuka ochrony swych włości, to się za dobry pieniądz nająć można i w wygodach przezimować. Co ty na to?


Zwykle słysząc rubaszne komplementy zwykle zaklinaczka albo odwracała się i odchodziła, albo zostawiała nieprzyjemną pamiątkę osobom, które te "komplementy" wypowiadały. Dziś jednak była w tak doskonałym nastroju, że nie przeszkadzało jej nic.
- Panowie, panowie, nie dokładnie to miałam na myśli, ale dziękuję za te wszystkie komplementy.

Gdy przyszło do komentowania Kalela, Maeve parsknęła śmiechem tak, że lada chwila, a zakrztusiłaby się piwem. - Właściwie...To nie jest dziewczyna... - Powiedziała ledwo powstrzymując się od śmiechu. - Wybacz, Kalel, ale rzeczywiście trochę wyglądasz jak baba. - Dodała, śmiejąc się głośniej. Wieczór upływał nader miło, nie pamiętała już, kiedy po raz ostatni tak dobrze się bawiła. Propozycja Belvena jednak zmusiła ją do spoważnienia. Nie chciała opuszczać drużyny, z którą tyle przeżyła, ale z drugiej strony... jej brat.... Której stronie miała być lojalna? Nie chciała stracić żadnej.... "Oh, Mystro, proszę daj mi jakiś znak, co do tego jaki wybór mam dokonać..." Wzniosła niemą modlitwę do swej bogini.
- Zmierzaliśmy do Podkosów, mamy tam pewien biznes... Ja...postawiłeś mnie w głupiej sytuacji. Nie wiem, czy mogę wybrać....Nie wiem, czy mam prawo... - Uzyskał niepewną odpowiedź Belven.

- Mewa! Prawo do czego? Co ja - ojciec jestem? - obraził się Belven. - Propozycję ci zawodową składam, a nie karzę moich gaci się trzymać jak jakiej smarkuli. Chcesz to chodź z nami, zarobisz i ustawisz się bezpiecznie na zimę. Nie chesz - to jedź do tych swoich Sianokosów, niech ci na zdrowie wyjdzie. Zawsze możemy się umówić gdzieś na trakcie, wiadomość zostawić; jak ci się kiedy odwidzi to do nas dojedziesz.

- Bardzo chętnie bym z wami pojechała, ale nie wiem czy mam prawo zostawiać tych ludzi, po tym, co przeżyliśmy. O to mi w sumie chodziło. To wszystko jest dużo bardziej skomplikowane niż umiem to wyrazić i dobija mnie to. Czasem mam wrażenie, że nie żyję swoim życiem. Nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło.... Ale tak, wiadomości na trakcie brzmią kusząco. Przynajmniej będziemy wiedzieli, co to drugie ma zamiar zbroić - spróbowała obrócić sytuację w żart.

Chłopak podrapał się po głowie, pociągnął łyk piwa, spojrzał na kamratów, po czym mruknął:
- Słuchaj Mewka. Kompani to dobra rzecz, a wypróbowani kompani jeszcze lepsza. Niezastąpiona. Ale po to żeś z domu poszła, by wolna jak ptak i sobą być, a nie nowymi okowami się pętać. Jak dalej nie wiesz czego chcesz to... no, to chyba do samodzielności nie dorosłaś - ostatnie słowa wyburczał praktycznie do kufla. Napił się, zakrztusił, po czym nienaturalnie entuzjastycznie podjął rozmowę. - My się do Tulipa chyba najmiemy, słyszeliśmy że w okolicy Słonecznych Wzgórz najemników szuka. Środek kraju w sam raz dla nas, to jakoś tam się możemy umówić na wieści, skoro na południe jedziecie. To gdzie chcecie? W Darrow? W Uran? W Siole? A może u elfów gdzieś w lasach?

Z powagą wysłuchała słów brata.
- Uwierz mi, nie wiesz o czym mówisz. - Odparła chłodniej. - Straciłam kogoś dla mnie niesamowicie cennego. Cenniejszego nawet niż ty, czy rodzina. Więc mam prawo bać się ponownie kogoś stracić. - Spojrzała na niego poważnie, wzdrygając się na słowo "Tulipa". Wystarczająco się już nasłuchała. - Uwierz mi, nie chcesz dla niego pracować. To nie jest dobry człowiek. Wysłał swoich ludzi po żywą mantykorę! Żywą! toż to szaleństwo! Uwierz mi, z tym....człowiekiem nic dobrego się nie wiąże, proszę cię, nie błagam, nie wiąż się z nim w żaden sposób. Nie po to znowu cię spotkałam, by stracić na zawsze, braciszku.

- No dobrze, dobrze, nie o to mi chodziło - brat pojednawczo poklepał Maeve, spoglądając na nią z lekką obawą. Czyżby bał się, że ta się rozpłacze? - A co do Tulipa... e... no nie musisz się tak martwić, nie jeden szlachciura dzikie bestie trzyma i jemu samemu od tego rogi nie wyrastają. W końcu skoro je łapią to ktoś je musi kupować, prawda? Choć fakt faktem, że nic dobrego o nim ludzie nie gadają, ale płaci ponoć dobrze. Zresztą jak się nam nie spodoba, to się komuś innemu najmiemy - przecież nie jesteśmy chłopy pańszczyźniane przywiązane do pługa, tylko wolni ludzie. Nie przejmuj się siostra.
- Nie przejmuj się? Jego ludzie mieli sprowadzić mantikorę żywą pod groźbą śmierci, a i nas skrzywdzić również próbowali. Zapewne nie wybiję ci tego z głowy, więc przysięgnij mi, że jak tylko zacznie się dziać coś nie tak zwiejesz. Wy wszyscy - tu wskazała na kompanów Belvena - zwiejecie, dobra?

Wszyscy popatrzyli na nią w osłupieniu. Jakby nie było, Maeve była dla nich tylko mała kobietką - co prawda siostrą Belvena, ale jednak. Na szczęście Belven był bardziej przyzwyczajony do rządzenia się starszej siostry. Nad jej ramieniem mrugnął do kompanów i rzekł:
- Mewka, zapewniam cię, że od chuci mi się jeszcze mózg nie zlasował i życie mi miłe. Jak tylko kłopoty z jego strony zwęszymy, to Tulip nawet kurzu za nami nie zobaczy tak szybko będziemy uciekać - wyszczerzył się, a mężczyźni zawtórowali mu wesoło. Atmosfera na powrót stała się beztroska. Maeve była usatysfakcjonowana tą odpowiedzią.
- Póki tu jesteśmy nie rozmawiajmy o smutnych rzeczach i tych innych poważnych sprawach. Cieszmy się tym co mamy! - Zawołała rudowłosa zaklinaczka wznosząc kufel i dopijając piwo do dna.

- Do dna! - wszyscy ponownie sięgnęli po kufle; większość osób miała już mocno w czubie - łącznie z Maeve. Belven znów kiwnął na kurtyzany, które z ochotą zaczęły przystawiać się do przystojnych poszukiwaczy przygód. Atmosfera pełna ciągłych toastów, bezpieczeństwa i akceptacji udzielała się i Maeve, wpływając uspokajająco na zszargane nerwy zaklinaczki. Przynajmniej póki jeden z towarzyszy brata nie zaczął się nieśmiało do niej przystawiać. Nie był taki zły - bladolicy, długowłosy, z sugestią elfiego przodka w którymś pokoleniu. Uciekające w bok spojrzenie podpowiadało również, że nie miał większego doświadczenia z kobietami - na śmiałe poczynania dziewek i swoich towarzyszy patrzył z lekkim przerażeniem.


Maeve nie bardzo wiedziała jak się zachować. Jasne, brakowało jej bycia z mężczyzną, a ten wydawał się słodki, ale mimo wszystko miała pewne zasady. Zapewne wielu nazwałoby ją staroświecką, ale nie chciała mężczyzny na jedną noc. Miewała już takich... Ale to było nic w porównaniu z tym, co mógł zaoferować ktoś, kto byłby z nią chociaż przez dłuższą chwilę. Owszem, schlebiały jej te zaloty, ale musiała wyrazić swoje wątpliwości.
- Słuchaj... - odezwała się do chłopaka, mówiła nieco niewyraźnie (takie były skutki wypicia sporej ilości alkoholu). - Schlebiasz mi i jesteś słodki...I tak dalej, ale obawiam się, że ja nie szukam przygody czy faceta na jedną noc. Nie będę robić z siebie jakiejś strasznie doświadczonej, bo nie jestem, ale mam pewne zasady i staram się wobec nich żyć. Nie lepiej dla ciebie będzie jak znajdziesz sobie jakąś miłą dziewczynę, która będzie chciała? Nie taką, która ledwo będzie mówic, jak ja w tej chwili, tylko....wiesz o,co mi chodzi. - Starała się uśmiechnąć, ale wyszło jej to sztucznie. - Ale, jeśli ci to nie przeszkadza, możemy tu tak posiedzieć. I tak czuję się straaaasznie zmęczona - ziewnęła przeciągle. Alkohol tak na nią działał, najpierw uderzał do głowy, a potem usypiał. Jeszcze była przytomna, ale lada chwila mogła usnąć tu i teraz.

Chłopak spojrzał na nią lekko zamglonym wzrokiem. Tak długa wypowiedź była ponad jego siły na ten moment, jednak zrozumiał jej wydźwięk i przesłał Maeve spojrzenie zbitego psa mówiące jasno, że jest przyzwyczajony do takich reakcji. Dzielnie jednak rzekł: W takim razie... eee... odprowadzę cię do łóżka... Znaczy się: do pokoju... eee... - zacukał się i zaczerwienił, gdy dotarło do niego podwójne znaczenie tych słów. - Będę służył ci ramieniem! - krzyknął w rozpaczliwej próbie ratowania sytuacji, a Belven roześmiał się gardłowo, odrywając usta od szyi jakiejś dziewki.
- Nie bądź zbyt surowa dla Ermiela - nawet jakby chciał cię zbałamucić, to nie wiedziałby jak - po czym powrócił do przerwanej czynności.

Słysząc słowa brata, Maeve miała ochotę sięgnąć po coś i w niego rzucić, ale jakoś tak jej ręka na nic nie natrafiła, więc westchnęła tylko.
- Przyda mi się eskorta. Kto wie, co mi się może stać po drodze...mogę się przewrócić i u-usnąć... - Ziewnęła przeciągle. - Ładne imię. - Uśmiechnęła się półprzytomnie. - Słooooodki jesteś. A teraz pomóż mi wstać, oj przesadziłam dzisiaj. - Powiedziała wspierając się na chłopaku i usiłując wstać.
- Służe panience - zaczerwienił się Ermiel, wstając niemal równie chwiejnie.

Maeve parsknęła śmiechem i machnęła ręką.
- Panience? Jakiej tam panience! Panienka to...to...hm, tu nie widzę żadnej...Bez obrazy dla nikogo - wyszczerzyła się i ciągle wspierając na młodym Ermielu poszła.
 

Ostatnio edytowane przez Callisto : 20-04-2010 o 11:15. Powód: kosmetyka ;)
Callisto jest offline