Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-04-2010, 15:17   #251
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
post wspólny: akcja na polanie part1 ;)

Gdy jeden z mężczyzn szarpnął Maeve, Tui stanęło serce. Już niemal wyciągnęły sztylet Lidii, już tak niewiele brakowało, a teraz najwyraźniej chcą zrobić Maeve krzywdę. Strach spowolnił nieco jej reakcje i dopiero po chwili zrozumiała, że bandyci mają w tej chwili zamiar i jej zrobić krzywdę. Młoda dziewczyna była przerażona. W ciągu swoich siedemnastu lat jeszcze nikt nigdy nie usiłował przemocą zaciągnąć ją w krzaczek. W domu zwykle była spokojna i cicha, i tak właściwie to nie utrzymywała niemal z nikim specjalnie zażyłych stosunków. Lubiła zabawy, które co jakiś czas odbywały się w jej i sąsiednich wioskach. Gdy miała okazję to na nich bywała. Taniec sprawiał jej ogromną frajdę, ale gdy tylko towarzysze zabawy zbyt wiele wypili i mogło być nieprzyjemnie, to porzucała znajomych i wracała do domu.

Nigdy też nie oddała się nikomu dobrowolnie. Duża ilość dziewczyn w jej wieku miała już pierwsze doświadczenia za sobą, ale Tua miała głowę zapchaną "głupotami" i nie orientowała się nawet wioskowych romansach. Wolała biegać do miejscowego bajarza, słuchać o wielkich magach Królestwa, albo pomagać ojcu jednocześnie prowadząc z nim długie rozmowy.

Sytuacja, zdaniem Maeve, już wcześniej nie była za różowa, jednak teraz wszystko przybierało jeszcze ciemniejsze barwy. Czując te obrzydliwe, pożądliwe ręce na swoim ciele rudowłosa zagryzła wargi mocno, niemal do krwi. Musiała, bo jej język wyrywał się by powiedzieć jakiś zjadliwy komentarz. Wiedziała jednak, że aby móc cokolwiek zrobić będą musieli je wyswobodzić, a gdy tylko wyswobodzą jej ręce… To będzie krwawa jatka. Koledzy Kalela, czy też nie, już ona nauczy ich szacunku do kobiet. Po tym wszystkim będą z płaczem wracać do swoich „wyruchanych dzieuch”. O, tak już ona i Tua im pokażą. Uśmiechnęła się lekko do Tui, chcąc dać jej otuchy. Sama miała już zamiar coś zrobić, gdy Lidia wyciągnęła z buta nóż wbijając go w gwałciciela. Kupiła im tym samym trochę czasu. Na twarzy Maeve pojawił się złośliwy uśmieszek, gdy zaczęła inkantować zaklęcie potrzebne do użycia magicznego pocisku. „Już ja cię nauczę jak traktuje się kobiety!” pomyślała, celując w swojego gwałciciela. Nie był to co prawda jej ulubiony czar, ale zwykle okazywał się najbardziej skuteczny. Miała nadzieję, że nie zawiedzie jej i tym razem. Pozostawało mieć nadzieję, że i Tui uda się coś zrobić.


Z ust Maeve słowa płynęły niemal automatycznie, inkantacja powtarzana tak wiele razy, inkantacja, którą ostatnio coraz częściej łączyła z modlitwą do Mystry. Właściwie to kiedy zrobiła się tak religijna? To chyba był wpływ Lidii. Słowa płynęły z jej ust wręcz automatycznie, a przy użyciu odpowiednich gestów z jej palca wystrzelił pocisk, który skierowała w stronę swojego gwałciciela. Pocisk trafił bezbłędnie. Zanim zbir się zorientował wylądował na ziemi. Ledwo oddychał, ale rudowłosej wcale nie było go żal. Zapewne i tak się wyliże, najwyżej trochę mu zajmie powrót do formy.
- Niech to będzie dla ciebie nauczka na przyszłość. - Uśmiechnęła się złośliwie. - Nie tak traktuje się kobiety, zapamiętaj to sobie. - Powiedziała spoglądając na zbira, który jeszcze chwilę wcześniej próbował ją skrzywdzić. Teraz tylko jęczał niczym starowinka, trzymając się za rany z których ciekła krew. - Właściwie to powinieneś się cieszyć, bo i tak łagodnie cię potraktowałam. - dodała ni to do siebie, ni to do swojej "ofiary."

Gdy jeden z mężczyzn zaczął szarpać Tuę, młodą czarodziejkę sparaliżował strach. Bała się tego co może jej zrobić zbir. Wyrywała się jak mogła, ale mężczyzna trzymał ją w mocnym uścisku. Ze zgrozą zobaczyła jak Maeve delikatnie się do niej uśmiecha. W tej chwili dziewczyna nie była w stanie domyśleć się z jakimi intencjami kobieta przesłała jej ten uśmiech, ale w tej sytuacji wyglądał on co najmniej groteskowo. Zaraz jednak dłonie gwałciciela spowodowały, że zapomniała o Maeve, a na pierwszy plan wysunął się problem walki z bandytą. Tua ciągle wiła się jak piskorz próbując wysunąć się spod ciała mężczyzny, jednocześnie szeptała modlitwę do Pana Poranka przerywając ją od czasu do czasu krzykami i próbami ugryzienia szumowiny.

I nagle zaległa cisza. Zaskoczona tym i znieruchomieniem gwałciciela sama na chwilę przestała próbować zbiec. Mimo, iż mężczyzna przestał się od niej dobierać, to jednak ciągle bardzo mocno ją trzymał. W tym dziwnym zastoju dziwnie zabrzmiał wrzask hersztki i jej głos jakby przywrócił czas. Tua usłyszała jak niedaleko leżąca Maeve zaczyna recytować zaklęcie. Nie zastanawiając się, instynktownie zaczęła powtarzać te same słowa co jej przyjaciółka.

Tekst zaklęcia, powtarzany setki razy pod krytycznym nadzorem Madraga, płynął z ust dziewczyny tak naturalnie i pewnie, jakby odpowiadała na pytanie o swoje pochodzenie. Jednocześnie wyrwała prawą rękę z uścisku bandyty, dłonią wykonała niezbędne gesty i, tak samo jak chwilę wcześniej z Maeve, tak i teraz ze wskazującego palca Tui wystrzelił świetlisty błysk i z zawrotną prędkością pokonał krótką drogę w stronę piersi napastnika, w którą wniknął. Dziewczyna zepchnęła z siebie przestraszonego i zdezorientowanego mężczyznę, którego koszula robiła się czerwona w miejscu, w którym zniknęło światło. Mimo, iż ze strony leżącego nie groziło jej już żadne niebezpieczeństwo to wciąż jeszcze była przerażona i oszołomiona. Wpatrywała się w jęczącego gwałciciela, jednocześnie instynktownie cofając się i nerwowo poprawiając ubranie. Zaraz jednak nieco otrzeźwiała i doszło do niej, że to jeszcze nie koniec walki. Rozejrzała się za przyjaciółmi i pozostałymi oprychami.

Tymczasem Lidia dopadła do Lususa i zaczęła niezgrabnie przecinać więzy szarpiącego się chłopaka. Widać było, że jest przerażona tym co zrobiła, mimo że było to konieczne. Ostatni strażnik widząc jasne wybuchy magicznych pocisków zatrzymał się po kilku krokach i spojrzał w stronę Eleny.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 15-04-2010, 22:44   #252
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Pomimo buzującego w krwi alkoholu i nieopadającego oszołomienia Eleną w głowie Kalela niczym niegojąca się rana pulsowała myśl o związanych niczym baleron przyjaciołach. "Co robić? Jak wyrwać ich z tej opresji?". Szczególnie chodziło o "je", gdyż Lususa jakoś omijały pożądliwe oczy i dłonie zbójów. "Muszę... muszę sprawdzić co u nich.." niepewnie podniósł się i spróbował ruszyć w kierunku drzewa, niestety po dwóch krokach zachwiał się i ledwie uniknął upadku przyklękając na kolano i podpierając się o ziemię lewą dłonią. - Kalel, gdzie się wybierasz? Ta noc należy do mnie - wrzasnęła za nim Elena. Po chwili poczuł jak na jego plecy zwala się jakiś ciężar, pod którym zapadł się i zarył nosem w ziemię. - O żesz ty... - jęknął bez efektu próbując się wyturlać spod siedzącej na nim okrakiem zbójniczki. - Mój tyś, mój! Koniku jeden! - zawołała ściskając go kolanami i podskakując tak jakby faktycznie był wierzchowcem, z każdym kolejnym skokiem wybijając z jego płuc resztki powietrza.

Od niechybnej śmierci Kalela uratowała Sorg. Gdy już jego głowę nawiedziła myśl że przyjdzie mu wyzionąć ducha pomiędzy udami Eleny, bardka rozpoczęła chaos, który błyskawicznie odesłał w zapomnienie wszystko co działo się do tej pory. Cisze nocną przeszyły rozdzierające okrzyki bólu. Okazało się, że więźniowie nie byli tak bezbronni i bezradni jak mogłoby się wydawać. Łotrzyk i rozbójniczka zerwali się na równe nogi, niemalże natychmiast trzeźwiejąc.

Sorg nie zastanawiała się już ani chwili, wzięła zamach nogą i kopnęła między nogi najbliższego zbója gramolącego się z ziemi, upuściła lutnię i wcisnęła dłoń w kieszeń spodni. Zacisnęła palce na płatkach róż i wyciągając drugą dłoń przed siebie zaczęła recytować...

Już na niebie księżyc w pełni,
sen przyjemny Ci zapewni.
Gdy ułożysz się wygodnie,
sen nadejdzie niewymownie.
Ułóż członki swe zmęczone,
niech nie ciążą Ci już one.
Głowa strasznie Ci się kiwa,
snu wygląda niecierpliwa.
Oczki się już zamykają,
spokojnego snu szukają.
Więc już słów nie trzeba wielu
Zaśnij sobie... przyjacielu.


Widziała jak Maeve i Tua poraziły swoich napastników magicznym pociskiem i skierowała swoje zaklęcie w kierunku ostatniego najbardziej trzeźwego strażnika i znajdujących się niedaleko niego gramolących się pijaków.
Strażnik zatoczył się lekko potrząsając głową, jednak nadal stał prosto - najwyraźniej przerażenie w jakie wprawił go magiczny atak na towarzyszy zapobiegło efektom czaru. Jednak podpici rozbójnicy zwalili się jak jeden mąż na ziemię, pochrapując cicho. Elena z niedowierzaniem popatrzyła na swoją śpiącą i ranną brać. Tymczasem tropicielka skończyła rozcinać więzy. Lusus rzucił się szczupakiem w stronę swojego, leżącego na kupie łupów, miecza, po czym chwycił go mocno rozglądając się za kolejnymi przeciwnikami, którzy mogli w każdej chwili wytchnąć z krzaków lub namiotów.

Bardka rozejrzała się wokół przez jej głowę przelatywały kolejne myśli... "Teraz my jesteśmy w większości, została już tylko Elena, jej ukochany Kalel i ten durny strażnik, którego nie udało mi się uśpić. Lusus chyba jednak bez problemu sobie z nim poradzi..." Odwróciła wzrok od stojącego z mieczem paladyna i zerknęła w kierunku Kalela i jego ukochanej. Pochyliła się i wyciągnęła swój nóż, aby nie czuć się już tak bezbronnie. Trzymając nóż w dłoni schyliła się po swój instrument, podniosła go i powoli zaczęła przesuwać ku reszcie wspóltowarzyszy uważnie przyglądając się chłopakowi i znajdującej się obok niego dziewoi.

Wszystko działo się tak szybko. Minęło zaledwie parę chwil od pierwszego okrzyku i już wydawało się że więźniowie opanowali sytuację. Zbóje, którzy przed chwilą pełni złych zamiarów zabierali się za dziewczyny leżeli w kałużach swojej krwi, bądź słodko chrapali po ataku Sorg. Polana zdawała się opustoszała i cicha. Była to jednak cisza przed burzą.
- Do broni, każden jako żyw zabić ich! - Bardziej zawyła niż wykrzyczała Elena głosem tak potężnym, że stojącym obok Kalelem aż zachwiało. Pijani wokół ognia spali słodko, jednak z pomiędzy drzew dobiegły podejrzane szelesty i wytoczyło się dwóch drabów podciągając spodnie, z szałasów kolejnych dwóch w ogóle bez nich, za to wszyscy z bronią w ręku. W półmroku ciężko było dostrzec, czy stanowili oni komplet zbójeckiej bandy, czy gdzieś czaili się kolejni. Kalel miał jednak świeżo w głowie walkę pod domem Wiedźmy - tam złodziei też było czterech, a przyjaciele omal nie zginęli. "Co oni zrobili? Teraz to już na pewno koniec" - ta myśl sprawiła, alkohol uleciał ostatecznie z głowy chłopaka, odsłaniając nagą prawdę. Jeśli nic nie zrobi, to wszyscy zginą a on, żeby temu zapobiec mógł zrobić tylko jedno. Błyskawicznym ruchem sięgną do pasa Eleny i wyciągnął jej sztylet, po czym chwycił zbójniczke i przykładając jej ostrze do gardła krzyknął: Zostawcie ich, bo urżnę jej łeb!

Bandyci zatrzymali się zaskoczeni i opuścili broń, lecz najbardziej zaskoczona była - rzecz jasna - Elena. Odruchowo znieruchomiała z nożem przy szyi i wysyczała do Kalela: Zdrojca! Z nożem do swoich? Żeś w rok zapomnioł jak całe życie żeśmy rozem byli?

Sorg starała się nadążyć za wydarzeniami, sytuacja zmieniała się z minuty na minutę. Dopiero co byli górą, mięli przewagę nad zbójami, a już po chwili wrzask Elen obudził chyba "umarłych". Z krzaków zaczęli wyskalować jej kamraci, bez portek ale jednak uzbrojeni. " Ilu ich jest? Damy radę? Tym razem nie jesteśmy bezbronni", starała się dojrzeć jak liczną odsiecz zwołała swoimi wrzaskami przywódczyni bandy. Jednak to co za chwilę się stało przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Kiedy Kalel wyciągnął nóż i zaczął szantażował opryszków bardka z wrażenia otworzyła usta. "Pokićkało mu się? Pijany i nie wie co robi? Nie... chyba jednak nie...", pomyślała z nadzieją zerkając na chłopaka. Kiedy Elen zaczeła wyzywać go od zdrajców na twarzy półelfki wykwitł uśmiech. "Jednak jest z nami, stara się tak jak my wykaraskać razem z opresji. Jesteśmy dla niego ważniejsi niż byli kamraci." Nie zastanawiając się długo krzyknęła w kierunku chłopaka...
- Zdrajca nie zdrajca, ale przyjaciół w biedzie nie zostawia... i dodała lekko się wahając - ... teraz my jesteśmy dla niego swoi.

Podeszła do drzewa i schyliła się po sznury, które jeszcze parę minut wcześniej ich krępowały i wraz z roztrzęsioną jeszcze Lidią zajęła się wiązaniem rozbrojonych bandytów. "Teraz oni są związani jak zwierzęta prowadzone na rzeź, tylko my przynajmniej portki mieliśmy na miejscu", pomyślała lekko złośliwie. Zerknęła na Lususa, który tnąc powrozy wiązał pozostałych bandziorów - zarówno trzeźwych jak i śpiących. Sytuacja wydawała się opanowana, Kalel trzymający nóż na gardle hersztki dawał im przewagę, mogli w spokoju zabrać swoje rzeczy, jak również rozejrzeć się czy nie wziąć sobie czegoś z obozu zbójów, co mogło by im się przydać w dalszej wędrówce. Najpierw jednak związali i szarpiącą się dziewoję, a Kalel wcisnął jej szmatę w usta, aby nie mogła już się wydzierać.

Mimo, iż przed chwilą była przerażona ilością bandytów wychylających się z pobliskich krzaków i szałasów, to teraz Tua szeroko się uśmiechnęła. Potwierdziły się jej przypuszczenia, Kalel jednak ich nie zawiódł. Nieco uspokojona tą nagłą zamianą ról podeszła do stosu skradzionego im ekwipunku i wzięła swoje sztylety. Lepiej mieć je przy sobie w razie problemów. Pomogła przyjaciołom w związywaniu bandytów i przypomniała o ich przeszukaniu i zabraniu broni przed związaniem. Nawet pomogła Lidii przy opatrzeniu rannych, ale nie siliła się na delikatność. Nie zbliżyła się też do mężczyzny, który chciał ją zgwałcić.

Potem Lusus z obnażonym mieczem przeszukał namioty i szałasy, wyciągając z nich jeszcze kilku nietrzeźwych mężczyzn oraz pięć dziewczyn, które okazały się bardziej przytomne od kamratów - i dużo bardziej wystraszone. Ciężarna pochlipywała cicho, pocieszana przez lustrzanie podobną do niej dziewoję.

Widząc jak Lusus wyprowadza resztki bandy na plac przed ogniskiem i wiąże ich tak jak pozostałych, bardka nie namyślała się długo i ruszyła w stronę namiotów. "Pewnie tam trzymają łupy jakie zdobyli na innych biedakach. Może coś nam się przyda na dalszą podróż. Może jest tam coś wartościowego co my docenimy, a dla nich nie ma to żadnej wartości." Zerknęła na Kalela i już miała go poprosić by jej towarzyszył, jednak słowa jakoś nie chciały jej przejść przez usta. Odwróciła się więc po cichu i podążyła w wybranym kierunku sama.

Rozbrojenie dwudziestki chłopa poszło sprawnie, acz zbóje nie mieli przy sobie nic wartościowego. Sztylety, noże myśliwskie, zardzewiałe miecze i topory, marnej jakości zbroje, trochę srebra i miedziaków w mieszkach. W namiotach i szałasach Sorg znalazła zaś cały majątek zbójców - który był równie ubogi jak jego "właściciele", ale wskazywało również, że mieli zamiar zadomowić się tu na dłużej. Zapewne wyposażenie drużyny było warte więcej niż cała zawartość polany.
Lidia i Tua opatrzyły gwałcicieli, którzy teraz jęczeli w powrozach wraz z resztą. Stety lub niestety dźgnięty przez tropicielkę Wojto był już martwy - cios okazał się nazbyt celny. Elena syczała wściekle przez knebel, przyglądając się drużynie śmiało poczynającej sobie w ich zbójeckim gawrze.
Lusus zaś z ponurą satysfakcją przyjrzał się dwudziestu sześciu jeńcom, po czym zaczął się głośno zastanawiać jak przetransportować ich do Twierdzy na sąd.

Tua, słysząc słowa paladyna ze zdumienia szeroko otworzyła oczy. Podeszła do Lususa i powiedziała:
- Chyba powinniśmy się naradzić, ale może tak, by ci tu - wskazała głową na związanych - nie słyszeli. - Dziewczyna nie chciała, by bandyci wiedzieli o ich planach. Może, gdy będą już wolni to zapałają chęcią zemsty, a w takim przypadku lepiej żeby nie wiedzieli gdzie udaje się drużyna.
Czarodziejka dała znak wszystkim przyjaciołom by szli za nią i odeszła na skraj polany, tak by rozmawiając mieli na oku bandytów, ale też by ci nie mogli ich usłyszeć. Gdy już wszyscy się zgromadzili, Tua zaczęło cicho próbę wyperswadowania giermkowi tego idiotycznego, jak mniemała, pomysłu.
- Lususie, jak ty to sobie wyobrażasz? Chcesz żebyśmy w szóstkę eskortowali taką bandę?! Nie sądzę byśmy dali radę. Tu są ranni, a za niedługo będzie i jeszcze i maleńkie dziecko. Dla zdrowia tej kobiety to lepiej żeby została tu, w lesie, niż ciągać ją w taką podróż. A i my na zwłokę zbyt długą raczej nie możemy sobie pozwolić. Nie wiem jak reszta, ale ja jestem przeciwna twojemu pomysłowi. Zostawmy ich tu, a twojemu dowództwu dasz znać, że tu tacy grasują.

Sorg zerknęła na czarodziejkę i pokiwała głową ze zrozumieniem i poparciem.
- Jak to sobie wyobrażasz? Będziemy ich transportować - ile czasu? Miesiąc czy dłużej? Przecież oni nie mają koni, będą szli na piechotę. Całkowicie popieram Tuę. Powinniśmy wziąć jednego z nich aby nam pokazał drogę, gdyż nawet nie wiemy gdzie się znajdujemy i w jakim kierunku powinniśmy zmierzać. Potem możemy go wypuścić, żeby wróci i uwolnił resztę. Jak zabierzemy im broń to nie będą mięli jak napadać podróżnych. Uważam tak jak Tua, że transportowanie ich przez naszą szóstkę jest bezsensu. Nie mamy tyle pożywienia, nie mamy jak ich ze sobą zabrać. Sam pomyśl logicznie... - ostatnie zdanie skierowała już bezpośrednio do Lususa.

Maeve zgadzała się z dziewczętami. Pokręciła przecząco głową. - Wybacz, że to powiem, ale do reszty ci odbiło? Mamy transportować ludzi, którzy chcieli nas skrzywdzić, a którzy zapewne potrafiliby się wywinąć z najlepiej zawiązanych więzów? Na-ah, po moim trupie. Nie wspominając oczywiście o ilości tych ludzi. Popieram pomysł Sorg. Brzmi rozsądnie.

Kalel był w szoku. Właściwie w wielu szokach. Raz, że pierwszy raz. Dwa, że po pierwszym razie zaraz zdradził swój pierwszy raz. Trzy, że tyle wypił i wciąż mógł stać jeszcze na nogach. Po prostu czuł się podle. Wiedział że nie miał wyboru, że taki obrót sytuacji wymagał właśnie takiego a nie innego uczynku, lecz nie zmieniało to faktu że straszliwie zawiódł Elenę. Przełknął nerwowo ślinę na myśl o niej. "Ona mi tego nie daruje, mogę być pewny, że do końca życia skorzysta z każdej okazji aby mi za to odpłacić" - te słowa pulsowały w jego głowie wielkimi, ociekającymi krwią literami, poparte wieloletnią znajomością ze zbójczynią i jej charakterem. Mimo to nie mógł się przekonać do mysli o spętaniu jej i oddaniu pod sąd.
- Nie musielibyśmy ich wszystkich ciągnąć ze sobą. Jestem pewien, że bez Eleny nie poradzą sobie i szybko się rozpadną. Moglibyśmy zabrać tylko ją ze sobą. - mówił to cicho, wciąż niepewny tego co sobie myślą o nim. - Jednak uważam, że to byłoby bez sensu. Ona groźna jest. Musielibyśmy jej pilnować jak oka w głowie, a to bardzo by nas opóźniało. Myślę że najrozsądniej jest wziąć ją z nami do jakiejś ważnej drogi, gdzie jej zbóje by się nie odważyli nas dopaść. Tam ją zostawimy. Co wy na to?
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 15-04-2010, 23:33   #253
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Lusus spojrzał na towarzyszy ze zgrozą.
- Czyli rozumiem - rzekł przerażająco powoli, - że mamy zostawić bande oprychów na wolności, by wystrugała sobie nowe łuki czy włócznie (miast tych, które zabierzemy), obrała nowego przywódce jeśli wypuścimy! gdzieś starego (skąd pewnie i tak wróci) - mamy puścić ich wolno by znów rabowali, gwałcili i - najpewniej też - zabijali? Zwłaszcza iż sami mówili, że będą gromadzić zapasy na zimę? Zaiste jesteście dla tych przestępców bardzo wyrozumiali, lecz nie myślicie chyba o konsekwencjach takiego czynu - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Dziewczęta, nie wiedziałem, że życzycie innym kobietom losu, który nieledwie Was ominął...

Sorg nie wytrzymała i weszła w słowo Lususowi...
- A jak to sobie wyobrażasz? Ile dni będziemy eskortować ich do Twierdzy? A żywność? Może pozwolimy im patrzeć jak zajadamy swoje skromne zapasy, a oni w sumie nie muszą jeść... Będziesz jechał stępa czy kusem, bo wiesz to ważne czy mają za nami podążać powoli czy się spieszyć i biec, a może po prostu ciągnij ich za koniem będzie szybciej. Może po drodze ktoś umrze i będzie ich mniej. Albo wiem... osądź ich na miejscu i wszystkich sam pościnaj! Łatwo jest Ci podejmować decyzję, ale trudniej z planami jej wykonania i realiami.... Czym sobie wystrugają łuki, jak zabierzemy im noże? Jak zrobią włócznie nie mając na nie materiału? Zanim to zrobią minie trochę czasu, zdążymy zawiadomić, kogoś po drodze, że oni tu są... Uważam, iż Tua, Maeve i Kalel maja rację, Ty nie patrzysz na to obiektywnie... patrzysz jak paladyn, i nie bierzesz pod uwagę, że jest to nierealne.

Lusus zbladł słysząc takie oskarżenie, a słowa bardki dotyczące paladynów zabolały go z różnych powodów.
- Tak, patrzę jak paladyn - warknął. - Czyli jak człowiek, któremu na sercu leży sprawiedliwość i dobro innych, człowiek który kieruje się obowiązkiem a nie własną wygodą, który myśli o konsekwencjach wypuszczenia takiej zgrai!! Nie obchodzi was ile niewinnych ludzi pozbawią środków do życia i zabiją, nie obchodzi was ile kobiet zgwałcą - ważne, że WAM nie będzie utrudniać to marszu, nie obciąży kiesy i - najwyraźniej - również i sumienia. Mówisz, że sam podejmuję decyzję, a równocześnie zwalasz na mnie odpowiedzialność za egzekucję, jakby ciebie to w ogóle nie dotyczyło!
Pytasz czym karmić będziemy? Przecież mają cały namiot jadła! Zawiadomić straż? Zanim dojedziemy do Twierdzy i spowrotem miną prawie dwa dekadni - do tego czasu zbóje zaszyją się w lesie tak, że nawet elf ich nie znajdzie. A czym się będą bronić? Spójrz na to!
- chwycił jakiś kij. - Wypalisz do kilkukrotnie w ogniu i włócznia jak znalazł. Materiał rośnie tu wszędzie! - zatoczył wokół ręką. - To samo z łukami, a cięciwy można upleść z włókien odpowiednich roślin i ci wieśniacy z pewnością o tym wiedzą. Z przewagą liczebną prymitywna broń starczy im na jeden napad, a potem znów będą mieli żelazne miecze. Poza tym, panno Sorg, która-tak-łatwo-ocenia-innych - tu uśmiechnął się paskudnie - Zostawienie w środku głuszy bezbronnych ludzi, związanych czy nie, to zostawienie ich na pewną śmierć i to zapewne jeszcze tej nocy - śmierć dużo bardziej straszną, powolną i okrutną niż katowski topór. Gratuluję hipokryzji.

- A więc jak masz zamiar przetransportować rannych? Jadło rozumiem, że sami sobie będą nieśli? Jak sam twierdzisz wypuszczając herszta bandy, ona tu wróci i ich rozwiąże, więc długo związani chyba nie będą. Więc może mnie uświadom ile czasu zajmie nam transportowanie ich do Twierdzy?. Jak sobie wyobrażasz karmienie, bo jadło rozumiem sami będą sobie nieśli. Kiedy któryś z mężczyzn będzie potrzebował skorzystać z ustronnego miejsca, to rozumiem że którąś z nas mu pomoże? Wtajemnicz mnie więc Lususie w swój plan transportowania tylu silnych mężczyzn, kilku rannych i tej biednej ciężarnej dziewczyny, która lada dzień pewnie powije swoje dziecię... Bardzo chętnie posłucham jakie masz rozwiązanie, wszak leży Ci przecież na sercu dobro innych, to zbój też człowiek, więc cierpieć mu chyba mimo wszystko nie pozwolisz? A może jest jakieś inne rozwiązanie?

- Atakujesz mnie, jakbym to ja był winny temu, że oni zeszli na drogę występku. - ponuro rzekł Lusus. - Atakujesz mnie, miast pomyśleć o konsekwencjach tego, co proponujecie. Powiedz mi więc, o szlachetna panno, czy za miesiąc, dwa czy rok będziesz śpiewała o pozbawionych majątku kupcach, zabitych strażnikach i zgwałconych dziewczętach? Takie zakończenie tej historii chcesz opisywać?
Oczywiście bardziej miłosiernie od dekadniowej wędrówki jest zostawić ich bezbronnych w lesie na pastwę niedźwiedzi i wilków, które przecież na wyrobienie dzid czy łuków czekać tak łaskawie nie będą. Oczywiście tylko po to, żeby uratować własne cztery litery przed ich zemstą.
- Lusus mówił powoli, jakby tłumaczył małemu dziecku. - A zostawiając ich w lesie bez broni zostawiasz ich na powolną śmierć, w czasie której człowiek patrzy jak wilk rozrywa mu brzuch i wywleka wnętrzności, jak niedźwiedź odgryza mu rękę lub nogę... a on nadal jest przytomny i patrzy; patrzy i cierpi i boi się bo wie, że nikt i nic od tego bólu i strachu go nie ocali... CZY ZDAJESZ SOBIE Z TEGO SPRAWĘ? - Lusus podniósł głos. - To według ciebie jest lepsze? To mówi twoje sumienie? Zostawić im broń - to w przyszłości skazać na śmierć niewinnych. Zabrać broń - skazać winnych, lecz skazać na okrutne, powolne konanie. Czy w tej perspektywie uczciwy proces nie lepszy? Może na roboty miast topora ich skażą... przynajmniej kobiety.

Tak, właśnie tak to sobie wyobrażam. - podjął po chwili - Związani mocno a prócz tego piątkami ze sobą nawzajem, z jadłem dla każdego na własnych barkach. Ranni i ciężarną na konie - przecież mamy luzaki. I nie graj na mojej litości - nikt tej kobiety nie zmuszał do bratania się ze złoczyńcami, ani tamtych dwóch do gwałcenia czarodziejek - sami są winni swoich ran. Owszem, na stronę wyprowadzać będziemy - my z Kalelem mężczyzn, wy kobiety. Chyba, że wolisz żeby lali w gacie...

- Nie atakuję Cię Lususie, tylko wypowiadam swoje zdanie tak jak i Ty to robisz. Jednak jak widzę Tobie wolno decydować za nas wszystkich, nam nie wolno się temu przeciwstawić, ani dyskutować z Tobą. Wszak to Ty potępiłeś parę chwil wcześniej Tue i Maevę za to, że nie chcą wraz z Tobą transportować zbójów do Twierdzy. Zrozumiałam, że ja również do tego potępienia zostałam dołączona, gdyż tak jak i one nie bardzo chcę przebywać przez kolejne dekadni z tymi opryszkami. Z tego co widzę to Ty atakujesz mnie, bo nie chcesz słuchać tego co mam do powiedzenia. Masz rację nasze rozwiązanie nie jest idealne, ale nie ma chyba idealnego rozwiązania. No cóż a co do oceniania Lususie... to Ty wszak nie oceniasz łatwo innych, prawda? - spytała zerkając na chłopaka hardo - Jeżeli inni uważają, że Twoje rozwiązanie jest słuszne, że powinniśmy ich zabrać... to zróbmy to. Jednak zanim ocenisz mnie, czy któres z nas sam pomyśl o swoich uczynkach, czy nigdy nie zdarzyło Ci się chronić jak to mówisz swoich czterech liter. A myślę, że jak zachce im się lać to pozwolę im ściągnąć gacie, wszak kiedy w nie naleją to potem mogą się dorobić otarć. I ja bardka bez serca będę miała albo satysfakcję, że cierpią bardziej, albo pełne ręce roboty gdy z litości będę ich opatrywać. Ocenę pozostawię Tobie... choć nie... Ty przecież nie oceniasz - zakończyła i spojrzała na pozostałych współtowarzyszy, czekając na ich decyzję.

Lusus potrząsnął głową w niedowierzaniu. Bardka potępiała go za chęć wymierzenia sprawiedliwości, lecz ani kropla tego potępienia nie spływała na zbójców, którzy chcieli zrobić krzywdę również i jej. Paladyn zawiódł się na kolejnej osobie w tej grupie, ale zaczynał się do tego przyzwyczajać.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - rzekł sucho. - Będziesz śpiewać o tragediach uczynionych przez tych ludzi w przyszłości? Staniesz przed dziećmi spłodzonymi w wyniku ich gwałtu i swoją opowieść zakończysz słowami: "Mogłam coś zrobić, lecz nie chciałam / bo zbytniego lenia miałam"? Odpowiedz!

- Jakich tragediach Lususie, przecież chwilę wcześniej obrazowo nam pokazałeś w jakich to mękach będą tu ginąć rozszarpani przez dzikie zwierzęta. A co do śpiewania... to wiesz, jak uciekałeś wraz z nami przed mantikorą, nie przypominam sobie, abyś płakał nad losem niewinnych wieśniaków, których ona właśnie teraz może szamie. Będziesz o tym śpiewał? Aaaaaaaaaa nie.. nie będziesz, wszak Tyś nie bard. A śpiewać? Pewnie będę... o dzielnych paladynach, co zawsze wiedząc co czynić... masz szansę, że zaśpiewam też kiedyś o Tobie, może właśnie w tej balladzie, której tak piękne zakończenie mi podpowiedziałeś.

Lusus zesztywniał.
- Swoje powody przy mantikorze już rzekłem i powtarzać się nie mam zamiaru, zwłaszcza przy kimś, kto tylko o swoim zadku myśli a nie o większym dobru. Tam było komu łapać bestię - tu tylko my jesteśmy. Ja na swoje sumienie przyszłych tragedii przez tych bandytów spowodowanych nie wezmę i sprawiedliwość im wymierzę choćbym miał przy tym zginąć. Nie trzeba mi szacunku ni wdzięczności tych, co za wspólne dobro odpowiedzialni się nie czują, więc kpiny zachowaj dla siebie.

- Sorg, czemu tak bezmyślnie szafujesz i ranisz słowem? Dlaczego potępiacie Lususa za prawość, a tamtych - bezprawnych - bronicie? - odezwała się drżącym głosem dotąd milcząca Lidia. - Lusus jeno chce by sprawiedliwości stało się za dość i nic w tym przecież dziwnego. Nawet jeśli wy nie pomożecie, to zostanę wraz z nim. Nie pozwolę, NIGDY nie pozwolę, by przez tych podleców jakakolwiek kobieta prócz mnie musiała plamić swe ręce krwią, by bronić swojej czci. - wyciągnęła przed siebie zakrwawione dłonie. Trup Wojta nadal leżał na polanie. - Wiem, że lękacie się ich ucieczki, zemsty, problemów jakie niesie taka wyprawa. Lecz czy na prawdę tak ciężko zrozumieć i nasze zdanie?
Tropicielka spojrzała na resztę towarzyszy, czekając na ich decyzję.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 16-04-2010, 10:44   #254
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Tua gorączko myślała. Przysłuchiwała się przepychankom Sorg i Lususa i sama nie wiedziała już co o tym myśli. "Wziąć ich ze sobą? Źle, bo przecież przedłużą i ich podróż, i męki Podkosian, i do tego jeszcze sprawę Pyłów jeszcze odroczą". W duchu wzdrygnęła się na myśl o tak wielu długich nocach spędzonych w tamtym mieście. "Zostawić spętanych? Rozszarpią ich zwierzęta, a na aż taki los to nie zasługują." Tua zerknęła na twarze spętanych mężczyzn. "Przynajmniej niektórzy. Puścić wolno? Będą innych krzywdzić." Dziewczyna westchnęła głęboko.
- Nie ma wyjścia co by wszystkich zadowoliło Lususie. Sam dobrze wiesz, że i twój plan zabrania ich z nami najlepszy nie jest. Zróbmy jak mówi Kalel. Weźmy Elenę, a i resztę luzaków obsadzimy najważniejszymi i najsilniejszymi z tej bandy. Kalel ich zna, więc ufajmy jego słowom, że się bez nich rozpadną i ludzi napadać nie będą. Najgroźniejsi karze się nie wywiną, a i reszcie też się nie poszczęści jak zdasz swoim dowódcom relacje z tego co się tu działo. Pamiętaj też o Podkosach. Oni przecież czekają na pierścień, oni też cierpią.

- Bladidadiah. Ta cała kłótnia już jest nudna. A mówią, że to ja jestem czepialska - Pokręciła głową Meave. - Myślałam, że na moim przypadku się już ludzie nauczyli, że wykłócanie się nie popłaca. Skoro każdy przedstawił swoją opinię to może wreszcie dojdziemy do jakiegoś rozwiązania? - Po raz pierwszy w historii grupy mediację podjęła Maeve. Nudziły ją już te kłótnie, które nic dobrego ani nowego do tematu nie wnosiły. Jednak, jak to zwykle w jej przypadku, zrobiła to na swój sposób. - Obie strony mają trochę racji. Rozumiem Lidię i jej obawę o to, by inne kobiety nie zostały skrzywdzone. Jednak jest to trochę naiwne przekonanie, nie sądzisz Lidio? Nie naprawisz całego zła na tym świecie poprzez zrobienia czegoś z jedną bandą. Tak w ogóle, to pragnę zwrócić waszą uwagę na to, że przepowiednia wróża dotycząca Kalela się spełniła. Dziękuję za uwagę. A teraz, drogie dzieci, nie kłócić się dłużej, podać sobie łapki, wycałować się, czy co tam chcecie, by spokojnie móc dojść do porozumienia.


Lidię zatkało na tak nieczułe postawienie sprawy. Po wskrzeszeniu Lususa nie spodziewała się, że Maeve okaże taki brak serca wobec cudzego nieszczęścia.
Giermek zaś z goryczą i wściekłością w głosie rzekł:
- Czyli list o Pyłach mogę podrzeć i wrzucić do ognia? Przecież i tak zapobieżenie tamtemu złu nie uratuje świata, po co się więc męczyć i głowę jeszcze innym zawracać, co? - podszedł do plecaka, chwycił list od Elethieny i cisnął go do ognia, po czym mówił dalej.
- Niech więc będzie jak rzecze Tua: my z Lidią zajmiemy się rozbójnikami, a wy pojedziecie do Twierdzy po pomoc, a potem dalej aż do wsi... widzę, że i słowa o tajemnicy nie macie zamiaru dotrzymać, ale to już nie moje zmartwienie; dostarczcie tylko pierścień. Nie zgadzam się jednak na zabranie Eleny - nie będę ryzykował, że Kalelowi wróci sentyment do kochanki i zechce wypuścić ją gdzieś po drodze. Jedźcie sami, a my powoli ruszymy z więźniami - wolę nie ryzykować pozostania tu, jakby jeszcze jacyś ich kamraci kryli się po lasach. W taki sposób i wy będziecie mieć problem z głowy, i my spełnimy nakazy naszego sumienia oraz prawa panującego w Królestwie.

Czarodziejka ze zdziwieniem patrzyła na to jak paladyn rusza w stronę ich rzeczy. Gdy tylko widząc jak chłopak z listem w ręce kieruje się w stronę ogniska zorientowała się co zamierza i już ruszyła w jego kierunku, jednak za późno by móc cokolwiek zrobić czy powiedzieć. Słowa Lususa zasmuciły ją. Chciała przekonać chłopaka by był rozsądny, ale ten uparł się jak głupi osioł i nie chciał dać za wygraną. Tak samo jak wtedy z Bastorem...

- I tak o to wielki i nikogo nie oceniający paladyn, pokazał na co go stać - mruknęła pod nosem Sorg, patrząc na znikający w ogniu list - nie zrobiliśmy tak jak on chciał, to zabrał swoje zabawki a przy okazji zniszczył i cudze. - Po czym na głos powiedziała - Gratuluje Lususie i podziwiam Twoją praworządność i chęć zbawienia świata. Masz rację, ocalisz ludzi wioząc zbójów do Twierdzy, ale właśnie sam swoim gestem obrażonego dziecka podjąłeś decyzję za nas wszystkich, czy chcemy zapobiegać tamtemu złu czy nie. Czy to nie Ty zarzuciłem mi parę chwil wcześniej, że tak łatwo oceniam innych? Sam pomyśl nad swoim zachowaniem, bo wychodzi z Ciebie dziecko. - odwróciła się na pięcie i odeszła od chłopaka.

- Sorg, Lusus... przestańcie już się przepychać i obrażać wzajemnie. Nie miejsce i czas na to. Później będziecie mogli się powyżywać ile dusza zapragnie, ale nie teraz. - Powiedziała Tua stanowczym tonem. - A ty Lususie mógłbyś zapanować nad swoimi czynami. Wszyscy jesteśmy wzburzeni, ale nie dajmy się ponieść.

- Masz rację Tua... przepraszam... - powiedziała bardka odwracając się w kierunku młodej czarodziejki - w sumie i tak nie mam mu więcej nic do powiedzenia, wszak on wie wszystko najlepiej, za nas wszystkich. Przepraszam Was, że tego słuchaliście.

- A ja mam dość! Mam już dość, Lususie, słyszysz?! - Wrzasnęła nagle Meave. - Może i nie zbawimy świata dowiadując się o tajemnicy Pyłów, ale jeśli chciałeś mi tym zrobić przykrość - nie zrobiłeś. Zrobiłeś ją za to Tui - tej dobrej dziewczynie, która niczym ci nie zawiniła! Starałam się współpracować, naprawdę starałam. Zbyt długo jednak milczałam. - Spojrzała na pozostałych, lecz na jej twarzy wciąż brak było emocji. Wewnątrz jednak znowu coś pękło, znów coś zabolało. Nikt nie wiedział, jak ciężko było powstrzymać łzy i jak ciężko było myśleć o czymś innym niż o słowach małej Marie. - Skoro tak bardzo się troszczysz o innych, to może wreszcie zaczniesz się troszczyć o własną drużynę? O ludzi, którzy uratowali ci życie, o ludzi, którzy oddali wszystko, bylebyś tu z nimi był. Jak się nam wszystkim odpłacasz?! Jeśli sytuacja ma tak dalej wyglądać to dla mnie możesz sobie pojechać i nigdy nie wrócić. - Z tymi słowami odwróciła głowę, nie chcąc patrzeć na swoich towarzyszy. Serce jej krwawiło, i powoli zaczynała żałować swoich słów, ale uznała to za konieczne. Ona była jedyną, która miała odwagę mu to powiedzieć. Już wcześniej doprowadziło to do konfliktu, teraz zapewne znowu ten młodziak zażąda podziału grupy....Ale czy to wszystko miało już jakiekolwiek znaczenie? Czy cokolwiek miało jeszcze znaczenie? Czuła, że staje się odrętwiała. To, co napotkała podczas tej podróży zmieniło ją. Czy na lepsze? To nie jej było oceniać. W piersi zapłonął jej żywy ogień, oczy zaszkliły się. Do tej pory tak silna Meave, która zawsze trzymała uczucia na wodzy, miała ochotę rozpłakać się przy wszystkich. Wyrzucić z siebie to wszystko, co w niej tkwiło...

Tua ze smutkiem spojrzała na stojące nieco dalej od reszty grupki Sorg i Meave. Rozumiała ich wybuch, ale mimo wszystko czuła w sercu żal. Nie do dziewczyn, ale po części na Lususa i na cały świat. Czemu nie mogli dojść do konkretnego kompromisu? Dlaczego Lusus musiał się tak upierać przy swoim? Dlaczego nie mogli zwyczajnie porozmawiać tylko od razu urządzać szopki z paleniem listów i wydzieraniem się na siebie nawzajem? Teraz pewnie się rozdzielą i część pojedzie od razu do Podkosów, a inni będą się wlekli z bandytami. Ale czy mogą zostawić Lidię i Lususa z tym problemem samych? Fakt, że ta decyzja jest całkowicie nierozsądna i jest bardzo duże ryzyko, że bandyci ich pomordują w nocy, ale skoro już się uparli... Sumienie podpowiadało Tui, ze nie może pozostawić Lususa i Lidii samych. Gdyby to zrobiła, to zrobiłaby to wbrew sobie. Jednak bała się rozłamu w drużynie. Nie chciała żegnać się z nikim z przyjaciół. Była tak blisko z Meave... Ale z Lidią przecież też tak bardzo się zbliżyła w trakcie lekcji strzelania z łuków. Tua czuła, że serce jej się łamie, a łzy powoli zbierały się w jej oczach chcąc wyciec razem z całym żalem, strachem, stresem i tymi wszystkimi emocjami, które nagromadziły się podczas ostatnich godzin. Widziała jak bardzo Meave przeżywa to wszystko. Mimo, że zdawała się być twarda i na nic nie czuła, to jednak teraz pokazała wszystkim, że tak na prawdę jest tak samo wrażliwa jak inni, może nawet jeszcze bardziej. Tua chciała podejść do niej, przytulic i zapłakać razem z nią. Ale najpierw musieli podjąć pewne decyzje. Jak los da, to potem będzie na to czas.

Spojrzała jeszcze pytającym wzrokiem na Kalela i w końcu westchnęła ciężko, przełknęła łzy, wyprostowała się i z ciężkim sercem powiedziała:
- Jesteś świadom Lususie, że decydując się na coś takiego, że ryzykując życie swoje i swojej ukochanej tym samym zmuszasz mnie bym szła z wami? Jeśli tylko będziecie odrobinę bezpieczniejsi z moją pomocą, to... razem z wami odprowadzę ich do Twierdzy. - drżące słowa z trudem przeszły przez jej gardło. Najchętniej nic by nie mówiła tylko, tak jak stała, tak zwinęła się na ziemi w kłębek i zasnęła. Żałowała, że nie może tak uczynić.

Lusus zaczął mówić coś o niechęci do ratowania świata przez Maeve i konsekwencjach jej słów, lecz Lidia uciszyła go stanowczym gestem i podeszła do Tui, obejmując ją delikatnie i doprowadzając do pozostałych dziewcząt.
- Dziękuję Ci, Tuo, za twe słowa, na prawdę wiele one dla mnie znaczą. Dla Lususa też, choć wstyd mu się do tego przyznać. Ale nie możesz tego zrobić. Wróż miał rację - każdy z nas ma własną ścieżkę i własny los. Przeznaczeniem Twoim i Maeve jest dotrzeć do Pyłów i zapisać się w historii Królestwa. Moim zaś - podążać ścieżką prawości. Gdy modliłyśmy się o życie Lususa Selune dała mi znak i nie mogę go zlekceważyć. Bronić słabych i niewinnych to moje zadanie. Wiem, że Maeve ma racje, wiem, że nie zbawię świata, lecz mimo to muszę próbować - to jest moja droga. Wasza jest inna. Nie możecie się narażać powodzenia swojej misji z powodu przekonań moich i Lususa. A i, jak sama powiedziałaś, Podkosianie wypatrują ratunku - to powiedziawszy wręczyła Tui pudełko z pierścieniem. - My z Lususem poczekamy na sprowadzoną przez Was pomoc. Wszystko będzie dobrze, nasi bogowie nas ochronią - uśmiechnęła się uspokajającym, ciepłym uśmiechem.

Sorg położyła swoją dłoń na ramieniu Maeve... - Przepraszam, nie chciałam Cię zdenerwować. Jesteśmy drużyną, jak Tua to podkreśla, więc razem powinniśmy decydować. Każde z nas ma prawo się wypowiedzieć i ma prawo mieć inne zdanie niż reszta. Przepraszam Cię za kłótnię z Lususem i to, że na nią zareagowałaś, gdy on sprowokowany moimi słowami zrobił to co zrobił.

Meave
posłała Sorg niepewny uśmiech, nie chcąc zdradzić, co się dzieje wewnątrz niej. - To nie twoja wina. Konflikt na linii Lusus-ja powstał już dawno. Zabrzmi to pewnie egoistycznie, ale mam wrażenie, że jest niewdzięczny. Ja i Lidia modliłyśmy się za niego, to dzięki nam wrócił do żywych. Lidia jak widać dostała dużo w zamian... A ja zostałam z pustymi rękami. Zawsze zostaję. On zachowuje się jak wielki pokrzywdzony przez życie... - spojrzała przed siebie pustym wzrokiem. - Cóż, tak naprawdę poza śmiercią swoją i swojego mistrza niewiele on doświadczył. Nie mam zamiaru robić z siebie jakiejś staruszki, czy osoby, która wszystko w życiu widziała, jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, że to, co widziałam... To mną kieruje. Więc nie obwiniaj się o moje nastroje, czy cokolwiek ze mną związanego - uśmiechnęła się blado. - Jest we mnie coś, czym nie mogę się z wami podzielić, a co ma znaczący wpływ na moją osobę. Nie wiem czy słuchałaś, co mówił wróż o mnie? Że nadejdzie dla mnie spotkanie z kimś.... Ten mag o którym wspominała Marie... Jest możliwość, że to mój Hourun. Najważniejsza dla mnie osoba. Zupełnie jak u bohaterki opowieści, czy pieśni, co? - Spróbowała zażartować Maeve, ale nie było jej do śmiechu.
 
Callisto jest offline  
Stary 16-04-2010, 19:35   #255
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ranek powitał Was ponurą pogodą i podobnymi humorami. Mokrzy od rosy bandyci siedzieli w ciszy, tylko kobiety popłakiwały od czasu do czasu. Unikaliście jednak wzroku uwięzionych i po szybkim śniadaniu zaczęliście zbierać się do drogi.

Pożegnanie było trudne i smutne - w końcu przeżyliście z Lidią i Lususem wiele dobrych i złych chwil, poznaliście się i związaliście ze sobą mocniej, niż można by oczekiwać po tak przypadkowej gromadzie. Mimo to kochankowie podjęli decyzję. Zostawiliście trzy z czterech zdobytych od Elethieny koni jako udział w łupach i pomoc w transporcie więźniów. Pieniędzy Lusus przyjąć nie chciał. Pożegnał się z Wami sucho obiecując, że z listem czy bez i tak powiadomi helmitów o sprawie Pyłów. Polecił Wam tez powołać się na niego gdy będziecie informować straż o bandytach - jego brat również był paladynem, powinno to więc znacznie przyśpieszyć posiłki.

Mimo że od strony traktu szliście dużą grupą, bez wprawnej w tropieniu Lidii z trudem odnajdywaliście drogę w mokrym, leśnym poszyciu. Gdyby nie głębokie ślady końskich kopyt pewnie łazilibyście po lesie o wiele dłużej, jednak po godzinie czy dwóch błądzenia udało Wam się dostać na trakt.

Kolejne trzy dni minęły Wam na szybkiej i męczącej jeździe. Z jednej strony oczyma wyobraźni widzieliście już trupy kochanków rozwlekane po lesie, z drugiej jednak mieliście nadzieję, że dożyją do czasu przybycia posiłków, toteż gnaliście na tyle, na ile rozmokły trakt i końskie siły wam pozwalały. W końcu trzeciego dnia późnym południem wysokie baszty Twierdzy przestały być tylko plamą na horyzoncie i kopyta wierzchowców zadudniły o grube deski mostu łączącego dzicz z cywilizacją.

✿ ✿ ✿


Okolice Twierdzy Złamanego Topora były niezwykle zatłoczone. Zewsząd zjeżdżały się bogate powozy; rycerze na potężnych rumakach leniwie patrolowali gościniec, a kupcy rozstawiali kramy i namioty z gastronomią wszelaką. Najwyraźniej i tu szykowało się jakieś święto. Po drodze dowiedzieliście się, że zamek z przyległościami szykuje się na paladyńskie święcenia i rycerskie pasowania, po których większość wojsk wyruszy na zachód, by bronić wsi i miast przed orkami.
W biedniejszych gospodach nie było jednak problemów z zakwaterowaniem, toteż z ulgą zwaliliście bagaże na ziemię a siebie na łóżka. Dopiero po kilku godzinach snu wypoczęliście na tyle, by zejść do wspólnej sali, zjeść posiłek i zająć się innymi sprawami.

Na dole zaś powitał Was okrzyk: Mewka!! Oczom nie wierzę!!

Maeve również nie wierzyła własnym oczom: oto bowiem rozparty na ławie, w otoczeniu dwóch podchmielonych, nieledwie roznegliżowanych dziewek i kilku zbrojnych siedział Belven - młodszy brat zaklinaczki. Wyrósł odkąd go nie widziała i zmężniał, wyglądał jednak na tak samo dandysowatego i beztroskiego obieżyświata jak wtedy, gdy ostatni raz go widziała. Z jego entuzjastycznej reakcji mogła też wnosić, że nie ma już do niej żalu o nagłe rozstanie przed laty. Chyba - w końcu teraz miał też trochę w czubie.






✿ ✿ ✿

Kolejne dni podróży zawiodły Was ponownie do Sielskiego Sioła i gospody obrotnej niziołki Lidii. Podążanie starym szlakiem, odwiedzanie tych samych miejsc w zmniejszonej liczebnie drużynie nastrajało Was melancholią. Co będzie z Wami gdy już dotrzecie do Podkosów? Czy po wykonaniu zadania rozjedziecie się do domów tak jak wcześniej pożegnaliście tam Vernę i Ranga? Czy też starczy Wam odwagi i wiary, by podążyć na poszukiwanie przeznaczonych Wam pomocników i ruszyć w stronę Levelionu? Póki co trzymaliście się razem, lecz co będzie gdy przyjdzie Wam podjąć ostateczną decyzję?

Na razie jednak stołowaliście się w Niedźwiedziu, o wiele mniej zatłoczonym niż poprzednim razem, lecz nadal gwarnym i pełnym. Jednak w pewnej chwili nietypowo kręcąca się między stołami karczmarka podeszła do waszej ławy i wycierając ją energicznie szepnęła: Pamiętam ja was sprzed dwu dekadni i wyglądacie mi na porządne dzieciaki, więc słuchajcie uważnie. Dzień czy dwa po was przybyli tu słudzy Tulipa rozpowiadając, że banda młodych rzezimieszków im ukraść wiezionego z Jarmarku potwora chciała i go na wolność przy tym puściła. Co prawda mantikorę złapano, ale słowo się rzekło i poszło w świat. Mniej was jest teraz niż wcześniej, to pewnikiem was nikt nie skojarzy, zwłaszcza że żadne z was na giermka nie wygląda, uważajcie jednak.
- Czemu nam to mówicie?
- szepnęła śmiała jak zwykle Sorg, chowając ruch warg w kubku z sokiem.
- Tulip to zły pan, a cała jego służba jest go warta. Choć Sioło mu nie podlega, to nienawidzony jest tu nie mniej, niż w swoich włościach. Słowom Xepa nikt wiary nie daje, mimo to jednak, gdyby Tulip oficjalnie was ścigać kazał to mielibyście nie lada kłopot. A tak to... z radością kogoś przed jego zakusami ostrzegę i szyki pomieszam
- karczmarka łypnęła złośliwie okiem, a Wy uświadomiliście sobie jak wielką władzę ma ten, co w czasie swej pracy słyszy różne wieści i może dowolnie nimi rozporządzać.

Kolejnym niemiłym akcentem pobytu w gospodzie był ciągły płacz dobiegający w nocy zza ściany. Jak się rano dowiedzieliście mieszkały tam dwie dziewczynki, których ojca - kupca bławatnego - napadli i zamordowali na trakcie bandyci. Teraz sieroty czekały na przybycie rodziny, która przejmie nad nimi, i marną resztą ich majątku, opiekę. Ścigani przez paladynów złoczyńcy umknęli na północ, gdzie pogoń zgubiła ślad.
- Dobrze, że wam się nic nie stało - rzekła, podając jajecznicę ze skwarkami. - Widać tamci się w lasach zaszyli a gdy paladyni na orki się wyprawią to wtedy zaczną wsie plądrować. Ech, co się dzieje z tym światem... Ciężka nam zima idzie, oj ciężka...

✿ ✿ ✿

Następne deszczowe dni podróży minęły szybko i oto staliście na rozstaju dróg między Podkosami i Uran. Mogliście nadłożyć kilka godzin drogi i zanocować w mieście, lub też ruszyć prosto do wsi, śpiąc znów w wilgotnej trawie. Już nazbyt często przeklinaliście dzień, gdy sprzedaliście brudne namioty bandytów - po wielu dniach spania na ziemi wasze posłania wcale nie wyglądały lepiej, a bez namiotu Lidii deszcz lał się Wam na głowy. Również brak kociołka przezornej tropicielki sprawiał, że zamiast pożywnych gulaszy jedliście tylko przypalone pieczyste lub suszone mięso, popijając wodą z rzeki. Zioła na niestrawność (i przeziębienie) dawno już się skończyły, a słowa przezorny matek, które zawsze gotowały wodę przed wypiciem, dźwięczały Wam w uszach przy każdym postoju w krzakach.

No i był jeszcze jeden problem - związani tajemnicą nie mogliście przecież pokazać Sorg lokalizacji przeklętej wsi. Choć z drugiej strony... Z nazwą Tua i tak już się wygadała.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 18-04-2010 o 21:02.
Sayane jest offline  
Stary 20-04-2010, 11:12   #256
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Będąc szczerą Maeve nie spodziewała się niczego szczególnego, gdy dotarli w okolice Złamanego Topora. Chciała jak najszybciej dotrzeć do Podkosów, oddać ludziom to, co im się należało, a następnie ruszyć dalej. Nigdy nie spodziewałaby się takiego spotkania w takim miejscu… Znajomy głos wołał ją tak, jak nazywali ją tylko najbliżsi… Czyżby to był? Niee, to niemożliwe, co on miałby robić w tym miejscu? Odwracając głowę dostrzegła młodszego brata, siedzącego z kilkoma zbrojnymi i dziewkami. Oczy zaszkliły jej się momentalnie, na te wszystkie wspaniałe wspomnienia i biegnąc rzuciła się bratu na szyję, nie zwracając uwagi na to, co działo się dookoła niej. Obudziła się w niej dawna spontaniczność. Z Belvenem zawsze było wesoło.
- BELVEN! Jak dobrze cię widzieć! – Wrzasnęła, ściskając mocno brata. Znowu poczuła się jak mała zagubiona dziewczynka, ale tym razem było to przyjemne.

- No, no, no, tylko mi bez takich - roześmiał się Belven, mocno odwzajemniając uścisk i wcale nie krępując się obecnością swoich kompanów. - Myślałby kto, że to ty młodsza jesteś. - ścisnął ją jeszcze mocniej, po czym odstawił na długość ramienia, przyglądając się uważnie.
- Eeej! Co to za ślicznotka! Kolejna luba? Przedstaw nam dzierlatkę! - zaczęli pokrzykiwać obecni przy stole mężczyźni, a ladacznice wypięły się obrażone i ostentacyjnie odsunęły od młodzieńca.
- Żadna tam luba. Siostra jego. - Roześmiała się Maeve, jakby zupełnie zapominając o wydarzeniach ostatnich dni. - Widzę drogi bracie, że nadal lubisz kobiece towarzystwo. A i mięśni ci najwyraźniej przybyło - dodała, uderzając brata pięścią w ramie, jakby naprawdę chciała sprawdzić ile masy mu tam przybyło. A od ostatniego razu gdy go widziała przybyło całkiem sporo.

- Że ja lubię to nic, ale że ty w nim zagustowałaś?! - Belven teatralnym gestem wskazał stojące za zaklinaczką Tuę, Maeve oraz... Kalela, po czym teatralnym szeptem rzekł: Ta blond to trochę zbyt kwadratowa jak dla mnie, ale przedstaw mnie tej małej wiewióreczce, co? Założę się, że niewinna jak pierwiosnek - zachichotał wskazując na czarodziejkę. - A ciebie co, siostra, sprowadza na to zadupie, co? Myślałem, że znów się piracić wybrałaś po Srebrnym Jeziorze.

Maeve zdzieliła brata otwartą dłonią po ramieniu. Dobrze wiedział, że nie wysiliła się specjalnie, bo będąc młodszy odczuł nie raz i nie dwa jak nastoletnia Maeve potrafiła uderzyć.
- To moi przyjaciele. A "wiewióreczka" jest dla ciebie za młoda, wybij to sobie z głowy! Przedstawię cię tylko pod warunkiem, że nie rzucisz żadnych mięsistych komentarzy pod jej adresem. - Ofuknęła go, ale tak naprawdę nie była zła, bardziej rozbawiona. Nigdy nie potrafiła się na niego gniewać. - Ja? Piracić? Nie na czasie jesteś! Skończyłam z tym lata temu. Teraz jestem awanturniczką i podążam do Podkosów, gdzie mam do załatwienia sprawę. Długaaaaśna historia. Coś w rodzaju tych, które zwykł opowiadać nam ojciec. To jak, obiecasz się zachowywać porządnie? Moje towarzyszki mają małą traumę jak chodzi o mężczyzn, bo widzisz, zostaliśmy napadnięci po drodze. No, ale twoja siostra zawsze sobie radzi! - Na ostatnie słowa wypięła dumnie pierś, jakby chciała się pochwalić swoimi osiągnięciami.

Belven roześmiał się ponownie na słowa siostry i zasalutował zamaszyście w geście znamionującym absolutne posłuszeństwo, lecz gdy Maeve wspomniała o bandytach spoważniał i zmarszczył czoło.
- Bandyci? Słyszałem, że w tych okolicach na jesieni jest ich pełno, ale... Napadli Was? Nic ci się nie stało! Opowiadaj! - pociągnął dziewczynę na ławę i zmierzył wzrokiem, szukając śladów ran, a pozostali również nadstawili ucha. Maeve znalazła się w swoim żywiole. Nareszcie jej słuchano i to z zainteresowaniem. O, jak długo na to czekała.
- Nic mi się nie stało, to raczej bandycie należy współczuć. - Uśmiechnęła się złośliwie. - Przyznam się szczerze, że gdy nas napadli z początku nie zdawałam sobie sprawy co się dzieje, to wszystko działo się tak szybko. Cała banda była większa niż moja drużyna, musieli się gdzieś po drodze zasadzić i czekać na jakichś naiwniaków. My akurat mieliśmy tego pecha, że na nich trafiliśmy. Ogólnie sytuacja nie była za ciekawa. Zawlekli nas na polanę i związali razem. Szybko okazało się, że jeden z nas - tu skinęła głową na Kalela - kiedyś był członkiem bandy. Oczywiście przyjęli go jak swojego, a hersztka usiłowała się nim zająć. Mój drogi towarzysz był na tyle sprytny by kazać im uwolnić naszą bardkę, co się później okazało nader przydatne. Swoim śpiewem zachęciła ich do picia, a pili dość sporo, co zakłóciło ich osąd. Oczywiście w międzyczasie próbowali nas obmacywać, ale bali się, że trafi ich jakaś klątwa z jej strony. I nader słusznie. Gdy znudzili się postanowili się przenieść o krok dalej, ale żeby to zrobić musieli nas rozwiązać. Ich błąd, nasz zysk. Lidia, której już niestety z nami nie ma, wyciągnęła nóż z buta i zaprezentowała im, co potrafi. Ja i moja towarzyszka z kolei użyłyśmy nieco innych metod, bardziej.... dosadnych. Powiedzmy, że na zawsze nauczyłyśmy ich jak traktuje się kobiety.... - I tak ciągnęła swoją opowieść o tym, jak pokonali zbójów, aż doszła do samego końca. Starała się przy tym nikogo nie wybielać, ale również oddawać zasługi innym. Nie przeszło jej przez myśl przypisać wszystko sobie.

Wszyscy towarzysze Belvena słuchali w skupieniu, choć chwilami zdawąło się, że mają trudności w zrozumieniu skomplikowanych słów, jakich używała Maeve. Płatne dziewki dawno już sobie poszły, kufle zostały opróżnione, a oni słuchali grzecznie jak małe dzieci. Zmierzyli podejrzliwym wzrokiem Kalela, gwizdnęli z podziwu na spryt Sorg, a gdy mowa była o Lidii jeden z nich zakrzyknął: Zabili ją?! - i trzeba było mu wyjaśnić, że "już jej nie ma" oznacza tylko, iż została w obozie bandytów. Na koniec wszyscy w zdumieniu pokręcili głowami.
- Iście paladyńska decyzja - rzekł Belven. - Jeśli przeżyją to nagrodę taką zgarną, że rok będą opływać w luksusy. Złapać trzydziestu zbója to nie przelewki. Brawo siostra! - wzniósł toast, a reszta poszła w jego ślady.
- Ale czemu z nimi nie zostaliście? - spytał jeden z mężczyzn - Złota wam nie żal?
Maeve uśmiechnęła się lekko, wyraźnie schlebiała jej ta uwaga i pochwały. Było to jak cudowna melodia dla jej uszu, zmęczonych codziennością i ostatnimi kłótniami. Zapewne po jakimś czasie znudziłoby się jej to, jednak od dawna nie czuła się doceniana. A w tym towarzystwie dostała to, czego pragnęła.
- Nie żal. Z resztą, my mamy pewne zobowiązania, a ciąganie ich ze sobą nie byłoby wygodne. Ja jednak myślę o tym złocie jak o naszym prezencie pożegnalnym dla wiernych towarzyszy. Wystarczy mi też taka pewność, że przynajmniej niektórzy z nich do kobiety się nigdy nie zbliżą. Jak na razie to mi wystarczy. Właściwie nie wiem, kiedy ja się zrobiłam taka bezinteresowna - parsknęła cicho. - Choć, nie. Wiem. Ale to już osobna historia. - Uśmiechnęła się do brata, szczęśliwa, że znów po tylu latach są razem.

- Te, mądralińska! Bo jeszcze chwila, a zaczniesz gadać jak nasza mama! - brat z czułością zmierzwił zaklinaczce włosy, tworząc na jej głowie malowniczą szopę. - Wina! Piwa dawajcie! - krzyknął w stronę baru. - I jedzenia, bo nam tu z głodu pomrą bohaterowie! - dodał na dźwięk burczenia w brzuchu Sorg, a gdy już misy i dzbany stanęły na stole rzekł: A mnie Marice wysłał tu na północ z listami do kupców, kontakty nowe chce nawiązać. Mnie wysłał, wyobrażasz sobie? - zaniósł się śmiechem. - To z pół roku temu było jakieś... Nie powiem, listy oddałem, ale potem jakoś zeszło... sama wiesz jak to jest - klepnął w tyłek przechodzącą służkę i odgryzł kawał pieczeni.

Maeve ochoczo przystała na to, że brat zamówił jedzenie i coś do wypicia. Szczerze mówiąc jej podobnie jak Sorg burczało już w brzuchu, choć może nie tak głośno. Sama zabrała się łapczywie do jedzenia, jakby z miesiąc nie jadła. - Rzeczywiście, czasem zdarza mi się gderać jak ona. Mam z niej więcej, niż myślałam - powiedziała wesoło, popijając piwo. - Marice gdzieś cię wysłał? Ło, a temu co? Nagle stwierdził, że braciak potrzebuje roboty jakiejś? - Wyszczerzyła się do chłopaka. - Tak właściwie to,co u niego? Jest kupcem, nie? Mignął mi jakieś parę lat temu gdy z... - tu zawahała się na chwilę, nie wiedząc jak określić Houruna, o którym brat jeszcze nie słyszał - towarzyszem podróżowałam. A tobie się lepiej powodzi niż myślałam, widzę. W tawernach urzędujesz, służki po tyłkach klepiesz, nic się nie zmieniłeś. No, może z wyglądu, choć nadal dandys z ciebie. - Tym razem to ona go potargała, śmiejąc się przy tym radośnie. Takiej Maeve drużyna jeszcze nie widziała. Zupełnie jakby była innym człowiekiem. Roześmiana, wesoła, nie ta sama kobieta!

- Eeee, wiesz jak to jest - rzekł między jednym kęsem a drugim - Wałęsam się po świecie z tymi oto szlachetnymi ochlejmordami - wskazał na rechoczących towarzyszy - ale czasem mi się do domu zawinie... A jak zawinę, to mnie od razu Marice za pysk bierze, bym w rodzinnym interesie pomagał. "Jak i tak po świecie latasz to byś się przydał na co!", gdera i wypchane torby listów mi wciska. To zwiewam gdzie pieprz rośnie, listy po sobie gubiąc, ale potem zapominam i znów wracam... I tak w kółko - wyszczerzył się psotnie.

Inny rodzaj uśmiechu pojawił się na twarzy Maeve, gdy usłyszała słowo dom. Przypomniało jej się, co to kiedyś dla niej znaczyło... I ile ciągle dla niej znaczy. Dom rodziców Belvena i Marica wciąż według niej był jej domem, mimo iż dawno temu już w nim nie zagościła...Tak jej brakowało rodziców...
- Jak oni się mają? Rodzice znaczy się - zapytała trochę nieobecnie. - Tak dawno ich nie widziałam....
- Nieprzyzwoicie dobrze. Wyobrażasz sobie, że mama jest w ciąży?! Choć teraz to pewnie już urodziła. Akuszerka mówiła, że ani chybi dziewczynka będzie bo brzuch mały i wysoko... Choć ja się tam nie znam. Ale w ciąży - że też się ojcu jeszcze chciało! - pokręcił głową.
- Nie znasz się Belven, twojej matuli nic nie brakuje - jest za co chwycić i z przodu i z tyłu - zarechtał jeden z mężczyzn, a Belven rzucił w niego obgryzioną kością.
- Milcz Stern, w towarzystwie dam jesteś a nie jakichś podrzędnych kurew! Toć sama widzisz, że im na zdrowiu nie zbywa; na majątku zresztą też. Się z jakimś episjerem z Mirabaru skumał zaraz po twoim wyjeździe i teraz przed każdym jarmarkiem tamten mu przednie przyprawy z południa zwozi, jakich ani uwidzisz w Królestwie. Ale teraz to się głównie sklepami w mieście zajmuje, a po kontrahentach to Maric jeździ.

Maeve nie do końca wiedziała jak zareagować na komentarz mężczyzny nazwanego przez brata Stern. Z jednej strony chciała się roześmiać, z drugiej była oburzona jego zachowaniem. Widząc jednak, że brat już przejął w tej kwestii inicjatywę postanowiła milczeć. Cieszyło jej szczęście rodziny, która zawsze była dla niej tak dobra. Podziwiała ich... Jakże musieli się kochać...
- Dziewczynka mówisz... - powiedziała popijając piwa. - Mam nadzieję, że nie sprawi im tyle kłopotów, co ja. Tyle się wydarzyło, aż mam ochotę do nich zajechać.... Ale pewnie i tak by mnie nie przyjęli. Zraniłam was wszystkich uciekając.... - Zamyśliła się na chwile, po czym znowu rozchmurzyła. - Proponuję wznieść toast, co wy na to panowie? Wznieśmy toast za moje i brata spotkanie po latach!

- Za szczęśliwe spotkania! - krzyknęli gromko i wznieśli kufle; Belven zaś rzekł:
- Daj spokój, siostra, wiesz jacy oni są: pokrzyczą, popłaczą, ale potem przytulą i tyle. Ze mną tak samo jest: ile razy wrócę to burę dostaje za włóczenie się po lasach na pohybel sobie i naszemu nazwisku. A jak zamkną wreszcie jadaczki to i jeść dadzą, i czystą pościel i jeszcze sakiewkę na drogę. Żeś odeszła nieładnie, to prawda, i długo matula płakała, żeś jej się przynajmniej ze swoich planów nie zwierzyła. Kiedyś mi zresztą rzekła: "rodziców rzecz na swoje dzieci sarkać: pasem i pouczaniem ojciec synów prostą drogą prowadzi, a ścierką i tyradami matka. Swoje pogadamy, ale kochamy was przez to nie mniej i dla waszego dobra to wszystko. Lepiej dziecko mieć obrażone, niż usieczone na trakcie". Sam jak wracam to po czubkli uszu mam ich gadaniny, ale jak widzę trupy w przydrożnych rowach, to trochę ich rozumiem... - zamyślił się na chwilę.

Maeve wraz z mężczyznami wzniosła kufel i krzyknęła równie mocno jak oni, by po chwili wziąć większy łyk napoju. Wysłuchała Belvena, w milczeniu kiwając głową.
- Taaak... Ja głupia gęś dopiero po tylu latach ich zrozumiałam. Widzisz, ja się bałam poświęcić swoją niezależność, bałam się, że ojciec wyda mnie za mąż i skończy się... Skończy się praktykowanie pewnych rzeczy po kryjomu i wolność się skończy.... Matka kiedyś rzekła, żem ja jest jak kot, czy raczej kocica - zawsze chadzam własnymi ścieżkami. Tak samo było i wtedy. Źle postąpiłam odchodząc na dwa lata, a potem nagle wracając i prosząc o przebaczenie.... Mam jednak nadzieję, że przez te wszystkie lata jednak mi wybaczyli....Chciałabym im, nie, wam, całej rodzinie, opowiedzieć o tym wszystkim, co widziałam i tak dalej i tak dalej. I chciałabym zobaczyć siostrzyczkę i przestrzec ją, by nigdy przenigdy nie zostawiała rodziny, jak ja to zrobiłam. To się mści na człowieku. Zostawiono mnie tak, jak ja zostawiłam... A przynajmniej tak mi się wydaje.... Ech, przez to wszystko się robię marudna. A miałam być twarda babą! - Roześmiała się serdecznie, pocierając nos, tak jak wtedy, gdy była dzieckiem i miała na nim piegi.

- Marudna i płaczka, oj siostra - nic się nie zmieniłaś - Belven potargał ją znowu, ale jakby łagodniej. - Ale teraz jak tyle lat sam jeździłem to rozumiem czemuś uciekła. Babie zawsze gorzej, tylko do żeniaczki i garów ją pchają. Jakbyś się z tym swoim magusowaniem (tak, tak, matka mi powiedziała) przyznała normalnie, to może by cię do szkół posłali... Po karczemnych awanturach oczywiście, bekach i tak dalej. No - stare dzieje, nie ma co roztrząsać - napił się znowu. - Kiedyś wrócisz to najpierw ścierką dostaniesz, potem cię wytulą i tyle będzie. Więcej w twojej głowie strachu niż w rzeczywistości.

Maeve uściskała brata z wdzięcznością, nawet nie wiedział, co zrobił dla niej. Ostatnimi dniami była dość rozchwiana emocjonalne, ale już powoli wszystko się układało. Czuła się jakby oczyszczona ze wszystkich złych myśli i zmartwień. Jej czarne myśli dotyczące Houruna zeszły gdzieś na boczny tor, a na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech, tym razem nie ironiczny, lecz szczery, prawdziwy.
- Dzięki, młody. Nawet nie wiesz, ile to wszystko dla mnie znaczy. Od jakiegoś czasu miałam czarne myśli, ale je skutecznie przegoniłeś. Gdy będziesz ponownie w domu, wspomnij rodzicom słówko o mnie, kto wie, może uda mi się do nich jeszcze kiedyś zawinąć... - Rozmarzyła się lekko. - A tak w ogóle, tooo... skąd matka wiedziała, że ja się ukrywam z magią? Aż taka przewidywalna byłam? A może już sklerozę mam... Co jest całkiem możliwe, niedługo zapomnę jak się nazywam - wyszczerzyła się.

- Wiesz, co jak co ale latające po domu przedmioty czy przypalony sufit to raczej ciężko przeoczyć, a matka głupia nie jest. A może to ten sławny macierzyński instynkt? Jej się zapytaj jak już w dom zjedziesz. Na pewno się ucieszy. I przestań mnie tak chwalić, bo kumple pomyślą, że mięczak jestem
- mrugnął do siostry.
- I tak myślimy, starczy spojrzeć na te wytworne fatałaszki - parsknął jeden, a drugi rzekł: No no, przypomnij se lepiej jak ci ostatnio te fatałaszki skórę w pojedynku przetrzepały! - i wszyscy ponownie wybuchnęli śmiechem, przekomarzając się na temat swych prawdziwych i zmyślonych wyczynów. Wyglądało na to, że Belven trafił na całkiem zgraną kompanię. Maeve śmiała się z ich przekomarzanek, zadowolona, że jej brat trafił na ludzi, z którymi tak dobrze się dogadywał. To w końcu było ważne w drużynie. Miała nadzieję, że ich drużyna, teraz gdy nie będzie już Lususa, również będzie tak zgrana. Spojrzała na nich i uśmiechnęła się pod nosem. Taak, przed nimi rozpościerała się całkiem niezła przyszłość, wystarczyło się postarać.
- Zapewne ucieszy cię wiadomość, że moje dalsze praktyki nie spaliły nikomu domu... - Wystawiła język, wciąż wesoła. Nagle sama zdecydowała wtrącić co nieco do przekomarzanek między mężczyznami, wtrącając pewne szczegóły z ich dzieciństwa, które niekoniecznie Belven wyjawił znajomym. Takie jak ich częste bijatyki w dzieciństwie, które nie zawsze kończyły się wygraną brata. Łatwo było zobaczyć, że Maeve czuje się komfortowo w tym towarzystwie, można by wręcz rzec, że jak ryba w wodzie. Może to obecność brata, a może to wypity alkohol, ale zaczynała lubić i kompanią Belvena.
-Tak mi się kiedyś przypomniało, że kilka dzieciaków z sąsiedztwa wołało za tobą paniczyk, bo ty się zawsze stroiłeś - wyszczerzyła się. - Chyba nawet bardziej niż ja, mimo iż jestem kobietą. - Roześmiała się serdecznie. - Mi z kolei ktoś kiedyś powiedział, że jestem bardziej męska niż nie jeden mężczyzna. Cóż, nie mi to oceniać, nie mi.

- Ale nam z pewnością - pozostali ryknęli chórem, bezczelnie wpatrując się w biust, bądź co bądź, dorosłej już zaklinaczki; po czym zaczęli sypać bardziej i mniej rubasznymi komplementami, nie szczędząc również i pozostałych dziewcząt - a nawet Kalela, któremu radzono jeść mniej mięsa a więcej mleka, by w biust a nie w mięśnie mu poszło. Wreszcie gdy ucichli trochę Belven rzekł:
- To co, siostra, gdzie cię teraz szlak niesie? Plany jakieś masz czy za robotą się rozglądasz? My się pewnie na orki wyprawiać nie będziemy, ale teraz przed zimą niejeden pan szuka ochrony swych włości, to się za dobry pieniądz nająć można i w wygodach przezimować. Co ty na to?


Zwykle słysząc rubaszne komplementy zwykle zaklinaczka albo odwracała się i odchodziła, albo zostawiała nieprzyjemną pamiątkę osobom, które te "komplementy" wypowiadały. Dziś jednak była w tak doskonałym nastroju, że nie przeszkadzało jej nic.
- Panowie, panowie, nie dokładnie to miałam na myśli, ale dziękuję za te wszystkie komplementy.

Gdy przyszło do komentowania Kalela, Maeve parsknęła śmiechem tak, że lada chwila, a zakrztusiłaby się piwem. - Właściwie...To nie jest dziewczyna... - Powiedziała ledwo powstrzymując się od śmiechu. - Wybacz, Kalel, ale rzeczywiście trochę wyglądasz jak baba. - Dodała, śmiejąc się głośniej. Wieczór upływał nader miło, nie pamiętała już, kiedy po raz ostatni tak dobrze się bawiła. Propozycja Belvena jednak zmusiła ją do spoważnienia. Nie chciała opuszczać drużyny, z którą tyle przeżyła, ale z drugiej strony... jej brat.... Której stronie miała być lojalna? Nie chciała stracić żadnej.... "Oh, Mystro, proszę daj mi jakiś znak, co do tego jaki wybór mam dokonać..." Wzniosła niemą modlitwę do swej bogini.
- Zmierzaliśmy do Podkosów, mamy tam pewien biznes... Ja...postawiłeś mnie w głupiej sytuacji. Nie wiem, czy mogę wybrać....Nie wiem, czy mam prawo... - Uzyskał niepewną odpowiedź Belven.

- Mewa! Prawo do czego? Co ja - ojciec jestem? - obraził się Belven. - Propozycję ci zawodową składam, a nie karzę moich gaci się trzymać jak jakiej smarkuli. Chcesz to chodź z nami, zarobisz i ustawisz się bezpiecznie na zimę. Nie chesz - to jedź do tych swoich Sianokosów, niech ci na zdrowie wyjdzie. Zawsze możemy się umówić gdzieś na trakcie, wiadomość zostawić; jak ci się kiedy odwidzi to do nas dojedziesz.

- Bardzo chętnie bym z wami pojechała, ale nie wiem czy mam prawo zostawiać tych ludzi, po tym, co przeżyliśmy. O to mi w sumie chodziło. To wszystko jest dużo bardziej skomplikowane niż umiem to wyrazić i dobija mnie to. Czasem mam wrażenie, że nie żyję swoim życiem. Nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło.... Ale tak, wiadomości na trakcie brzmią kusząco. Przynajmniej będziemy wiedzieli, co to drugie ma zamiar zbroić - spróbowała obrócić sytuację w żart.

Chłopak podrapał się po głowie, pociągnął łyk piwa, spojrzał na kamratów, po czym mruknął:
- Słuchaj Mewka. Kompani to dobra rzecz, a wypróbowani kompani jeszcze lepsza. Niezastąpiona. Ale po to żeś z domu poszła, by wolna jak ptak i sobą być, a nie nowymi okowami się pętać. Jak dalej nie wiesz czego chcesz to... no, to chyba do samodzielności nie dorosłaś - ostatnie słowa wyburczał praktycznie do kufla. Napił się, zakrztusił, po czym nienaturalnie entuzjastycznie podjął rozmowę. - My się do Tulipa chyba najmiemy, słyszeliśmy że w okolicy Słonecznych Wzgórz najemników szuka. Środek kraju w sam raz dla nas, to jakoś tam się możemy umówić na wieści, skoro na południe jedziecie. To gdzie chcecie? W Darrow? W Uran? W Siole? A może u elfów gdzieś w lasach?

Z powagą wysłuchała słów brata.
- Uwierz mi, nie wiesz o czym mówisz. - Odparła chłodniej. - Straciłam kogoś dla mnie niesamowicie cennego. Cenniejszego nawet niż ty, czy rodzina. Więc mam prawo bać się ponownie kogoś stracić. - Spojrzała na niego poważnie, wzdrygając się na słowo "Tulipa". Wystarczająco się już nasłuchała. - Uwierz mi, nie chcesz dla niego pracować. To nie jest dobry człowiek. Wysłał swoich ludzi po żywą mantykorę! Żywą! toż to szaleństwo! Uwierz mi, z tym....człowiekiem nic dobrego się nie wiąże, proszę cię, nie błagam, nie wiąż się z nim w żaden sposób. Nie po to znowu cię spotkałam, by stracić na zawsze, braciszku.

- No dobrze, dobrze, nie o to mi chodziło - brat pojednawczo poklepał Maeve, spoglądając na nią z lekką obawą. Czyżby bał się, że ta się rozpłacze? - A co do Tulipa... e... no nie musisz się tak martwić, nie jeden szlachciura dzikie bestie trzyma i jemu samemu od tego rogi nie wyrastają. W końcu skoro je łapią to ktoś je musi kupować, prawda? Choć fakt faktem, że nic dobrego o nim ludzie nie gadają, ale płaci ponoć dobrze. Zresztą jak się nam nie spodoba, to się komuś innemu najmiemy - przecież nie jesteśmy chłopy pańszczyźniane przywiązane do pługa, tylko wolni ludzie. Nie przejmuj się siostra.
- Nie przejmuj się? Jego ludzie mieli sprowadzić mantikorę żywą pod groźbą śmierci, a i nas skrzywdzić również próbowali. Zapewne nie wybiję ci tego z głowy, więc przysięgnij mi, że jak tylko zacznie się dziać coś nie tak zwiejesz. Wy wszyscy - tu wskazała na kompanów Belvena - zwiejecie, dobra?

Wszyscy popatrzyli na nią w osłupieniu. Jakby nie było, Maeve była dla nich tylko mała kobietką - co prawda siostrą Belvena, ale jednak. Na szczęście Belven był bardziej przyzwyczajony do rządzenia się starszej siostry. Nad jej ramieniem mrugnął do kompanów i rzekł:
- Mewka, zapewniam cię, że od chuci mi się jeszcze mózg nie zlasował i życie mi miłe. Jak tylko kłopoty z jego strony zwęszymy, to Tulip nawet kurzu za nami nie zobaczy tak szybko będziemy uciekać - wyszczerzył się, a mężczyźni zawtórowali mu wesoło. Atmosfera na powrót stała się beztroska. Maeve była usatysfakcjonowana tą odpowiedzią.
- Póki tu jesteśmy nie rozmawiajmy o smutnych rzeczach i tych innych poważnych sprawach. Cieszmy się tym co mamy! - Zawołała rudowłosa zaklinaczka wznosząc kufel i dopijając piwo do dna.

- Do dna! - wszyscy ponownie sięgnęli po kufle; większość osób miała już mocno w czubie - łącznie z Maeve. Belven znów kiwnął na kurtyzany, które z ochotą zaczęły przystawiać się do przystojnych poszukiwaczy przygód. Atmosfera pełna ciągłych toastów, bezpieczeństwa i akceptacji udzielała się i Maeve, wpływając uspokajająco na zszargane nerwy zaklinaczki. Przynajmniej póki jeden z towarzyszy brata nie zaczął się nieśmiało do niej przystawiać. Nie był taki zły - bladolicy, długowłosy, z sugestią elfiego przodka w którymś pokoleniu. Uciekające w bok spojrzenie podpowiadało również, że nie miał większego doświadczenia z kobietami - na śmiałe poczynania dziewek i swoich towarzyszy patrzył z lekkim przerażeniem.


Maeve nie bardzo wiedziała jak się zachować. Jasne, brakowało jej bycia z mężczyzną, a ten wydawał się słodki, ale mimo wszystko miała pewne zasady. Zapewne wielu nazwałoby ją staroświecką, ale nie chciała mężczyzny na jedną noc. Miewała już takich... Ale to było nic w porównaniu z tym, co mógł zaoferować ktoś, kto byłby z nią chociaż przez dłuższą chwilę. Owszem, schlebiały jej te zaloty, ale musiała wyrazić swoje wątpliwości.
- Słuchaj... - odezwała się do chłopaka, mówiła nieco niewyraźnie (takie były skutki wypicia sporej ilości alkoholu). - Schlebiasz mi i jesteś słodki...I tak dalej, ale obawiam się, że ja nie szukam przygody czy faceta na jedną noc. Nie będę robić z siebie jakiejś strasznie doświadczonej, bo nie jestem, ale mam pewne zasady i staram się wobec nich żyć. Nie lepiej dla ciebie będzie jak znajdziesz sobie jakąś miłą dziewczynę, która będzie chciała? Nie taką, która ledwo będzie mówic, jak ja w tej chwili, tylko....wiesz o,co mi chodzi. - Starała się uśmiechnąć, ale wyszło jej to sztucznie. - Ale, jeśli ci to nie przeszkadza, możemy tu tak posiedzieć. I tak czuję się straaaasznie zmęczona - ziewnęła przeciągle. Alkohol tak na nią działał, najpierw uderzał do głowy, a potem usypiał. Jeszcze była przytomna, ale lada chwila mogła usnąć tu i teraz.

Chłopak spojrzał na nią lekko zamglonym wzrokiem. Tak długa wypowiedź była ponad jego siły na ten moment, jednak zrozumiał jej wydźwięk i przesłał Maeve spojrzenie zbitego psa mówiące jasno, że jest przyzwyczajony do takich reakcji. Dzielnie jednak rzekł: W takim razie... eee... odprowadzę cię do łóżka... Znaczy się: do pokoju... eee... - zacukał się i zaczerwienił, gdy dotarło do niego podwójne znaczenie tych słów. - Będę służył ci ramieniem! - krzyknął w rozpaczliwej próbie ratowania sytuacji, a Belven roześmiał się gardłowo, odrywając usta od szyi jakiejś dziewki.
- Nie bądź zbyt surowa dla Ermiela - nawet jakby chciał cię zbałamucić, to nie wiedziałby jak - po czym powrócił do przerwanej czynności.

Słysząc słowa brata, Maeve miała ochotę sięgnąć po coś i w niego rzucić, ale jakoś tak jej ręka na nic nie natrafiła, więc westchnęła tylko.
- Przyda mi się eskorta. Kto wie, co mi się może stać po drodze...mogę się przewrócić i u-usnąć... - Ziewnęła przeciągle. - Ładne imię. - Uśmiechnęła się półprzytomnie. - Słooooodki jesteś. A teraz pomóż mi wstać, oj przesadziłam dzisiaj. - Powiedziała wspierając się na chłopaku i usiłując wstać.
- Służe panience - zaczerwienił się Ermiel, wstając niemal równie chwiejnie.

Maeve parsknęła śmiechem i machnęła ręką.
- Panience? Jakiej tam panience! Panienka to...to...hm, tu nie widzę żadnej...Bez obrazy dla nikogo - wyszczerzyła się i ciągle wspierając na młodym Ermielu poszła.
 

Ostatnio edytowane przez Callisto : 20-04-2010 o 11:15. Powód: kosmetyka ;)
Callisto jest offline  
Stary 22-04-2010, 13:46   #257
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Otworzyła oczy wciąż zmęczona, niespokojna, pełna obaw. Sen, który właśnie się skończył nie przyniósł jej ukojenia ani wypoczynku. Ranek był pochmurny i ponury. Od razu napłynęły wspomnienia wydarzeń dnia wczorajszego, do jej uszu doszło pochlipywanie związanych kobiet. "Co z nimi będzie? Czy Lusus i Lidia dadzą sobie radę? Czy nie za bardzo poniosły nas wczoraj emocje? Czy jest jakieś inne wyjście?", przelatywały jej przez głowę kolejne pytania. Podniosła się z posłania i zaczęła szykować do drogi. Rozczesała splątane włosy i powolnym ruchem patrząc się bezmyślnie przed siebie zaczęła je splatać w warkocz. Ogarnęła na sobie ubranie i zwinęła swoje posłanie. Współtowarzysze zasiedli do śniadania, ale ona nie mogła nic przełknąć mimo iż czuła jak brzuch burczy jej z głodu. Nie jedli przecież wczoraj nic od ostatniego postoju przed napadem, potem emocje związane z wydarzeniami spowodowały, że zapomnieli o jedzeniu. Mimo prób nie mogła jeść, jedzenie nie chciało przechodzić przez gardło, miała wrażenie że rośnie jej w ustach. Podniosła się więc i poszła w kierunku Skat patrząc pod nogi, omijając w ten sposób wzrokiem związanych zbójów oraz Lidię i Lususa, którzy mieli z nimi zostać. Podeszła do klaczy i przytuliła głowę do jej szyi. "Och Skat, czy dobrze robimy? Czy zostawiając tutaj Lususa i Lidię z nimi nie skazujemy ich na większe niebezpieczeństwo? Czy te kilka dni, które będą musieli tu spędzić z nimi sami, nie spowoduje, że któremuś coś się stanie?". Pochyliła się i obejrzała nogi konia, wszystko było w porządku, nic nie wskazywało na to aby Skat nie mogła podążać dalej. Przygotowała ją do drogi, przytwierdziła juki i zawarty w nich bagaż. Podeszła do Lidii, aby się z nią pożegnać...
- Lidio... przepraszam za swoje słowa, niektóre po prostu mi się wyrwały... Uważaj na siebie... proszę...
Półelfka jak zwykle z uśmiechem, życzyła jej bezpiecznej drogi i pożegnała ciepłym i dobrym słowem.

Powoli i reszta współtowarzyszy była gotowa do drogi. Popatrzyła jeszcze jak Lusus tłumaczy Tui, aby powołać się na niego gdy będą informować o bandytach. Pozostałych traktował chłodni, miał pewnie żal do bardki, Kalela i Maeve za ich zachowanie, tylko do Tui zwracał się mniej sucho. Sorg ruszyła za współtowarzyszami przez las. Idąc z tyłu uświadomiła sobie jak niewielka jest teraz ich drużyna. Trzy dziewczęta i młody chłopak. "Jakim łatwym łupem możemy być teraz. Czy uda nam się dojechać do Twierdzy i przysłać pomoc Lususowi i Lidii?". Szła przez las próbując wraz z pozostałymi odnaleźć drogę do traktu. "Bez Lidii idzie nam ciężko, ona by się z tym uporała bez problemu. Czy nie zabłądziliśmy? Chyba nie... to są chyba nasze wczorajsze ślady, jak nas tędy prowadzili." Rozmiękła ściółka pozwoliła im na odnalezienie śladów jakie pozostawiły idące tędy konie. Minuty wlekły się jak żółw, wydawało jej się, że błądzą już godzinami. Odetchnęła z ulgą na widok traktu prześwitującego przez drzewa. Wyprowadzili konie z lasu i nie ociągając się ani chwili dosiedli ich i ruszyli przed siebie. Droga była rozmokła, jechali szybko lecz nauczeni dopiero co przeżytym doświadczeniem czujnie się rozglądali. Poganiali konie starając się dojechać jak najdalej, gnał ich niepokój o pozostawionych towarzyszy, a może i wyrzuty sumienia, że zostawili ich tam samych z banda zbójów. Co prawda związanych i niby nie niebezpiecznych, ale jednak w przeważającej ilości. Dwóje ludzi przeciwko całej bandzie, a jeszcze w lesie, gdzie mogło ich spotkać niebezpieczeństwo ze strony zamieszkującej tam zwierzyny. Starali się więc nie zatrzymywać, jednak głód i zmęczenie koni zmusiło ich do postoju. Zatrzymali się na kilka chwil przy przepływającym przez las strumieniu, aby napoić zgrzane konie i zaspokoić swój głód.

Sorg nadal nie miała chęci na jedzenie lecz zmusiła się do przełknięcia kolejnych kęsów, żołądek coraz bardziej upominał się o posiłek, a i przed oczami raz po raz pojawiały się jej ciemne plamki. "Jeszcze brakuje, abym im tu zemdlała z głodu i narobiła nie dość, że kłopotu to i sobie wstydu". Nachyliła się nad strumieniem, nabrała wody w dłonie i ochlapała sobie nią twarz. Pochyliła się ponownie i nabierając wodę w garść upiła kilka łyków. Rozejrzała się wokół i widząc, ze współtowarzysze zbierają się do dalszej drogi dosiadła Skat i ruszyła z nimi dalej.
Coraz późniejsza pora zmusiła ich zatrzymania się i pozostania na noc na polanie. Sorg podeszła do stosu na którym leżały jej rzeczy i zaczęła je zbierać. "Pora szykować miejsce, gdzie będę mogła się przespać. Potrzebuję odpoczynku, ale czy nadejdzie?" przeleciało jej przez myśl. Jej wzrok przykuł stos rzeczy, które zostały przez nich zabrane od zbójów. Podeszła do niego niespiesznie i pochyliła się, aby podnieść nóż i przyjrzeć m się z bliska w blasku ognia. Nie zauważyła, kiedy podszedł do niej Kalel, dopiero jego palce zaciśnięte na tym samym nożu spowodowały, że uniosła twarz i spojrzała w oczy chłopaka. Ich wzrok spotkał się pierwszy raz od momentu kiedy to rzucił on w nią płatkami róż i swoimi ironicznymi słowami.
- Możesz go puścić? Pierwsza go podniosłam... - spytała zadziornie chłopaka.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 22-04-2010, 14:05   #258
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Coraz późniejsza pora zmusiła ich zatrzymania się i pozostania na noc na polanie. Sorg podeszła do stosu na którym leżały jej rzeczy i zaczęła je zbierać. "Pora szykować miejsce, gdzie będę mogła się przespać. Potrzebuję odpoczynku, ale czy nadejdzie?" przeleciało jej przez myśl. Jej wzrok przykuł stos rzeczy, które zostały przez nich zabrane od zbójów. Podeszła do niego niespiesznie i pochyliła się, aby podnieść nóż i przyjrzeć m się z bliska w blasku ognia. Nie zauważyła, kiedy podszedł do niej Kalel, dopiero jego palce zaciśnięte na tym samym nożu spowodowały, że uniosła twarz i spojrzała w oczy chłopaka. Ich wzrok spotkał się pierwszy raz od momentu kiedy to rzucił on w nią płatkami róż i swoimi ironicznymi słowami.
- Możesz go puścić? Pierwsza go podniosłam... - spytała zadziornie chłopaka.

Kalel był w złym nastroju. W złym? To za mało powiedziane. Równie dobrze można by powiedzieć, że tabun orków w szale bojowym może zepsuć humor. Zamęt w jego głowie nie dawał się ogarnąć, a on wciąż myślał czy mógł to rozwiązać inaczej. "Czemu to wszystko jest nie tak? Czemu gdy zaczyna być lepiej to się zaraz pieprzy?" Od kiedy pamiętał Elena była jego marzeniem. Niedościgłym, nieosiągalnym wyobrażeniem bycia z kimś wyjątkowym. A teraz... przypomniał sobie jej oczy gdy patrzyła na niego po raz ostatni. Odruchowo uniósł dłoń i potarł policzek, na którym jeszcze parę godzin temu wylądowała nadspodziewanie obfita plwocina wystrzelona z bezzębnych ust niczym pocisk z procy. "Nie tak to miało być..." westchnął po raz kolejny.

"Koniec z tym, od myślenia o Elenie i innych tylko głowa mnie będzie bolała. Muszę się skoncentrować na przyszłości" postanawiał co i rusz, lecz za każdym razem jego myśli wracały do wydarzeń w lesie. Dopiero wieczorem, gdy już zeszli z koni i przygotowali obozowisko niewygodne wspomnienia zostały odepchnięte na bok przez coś innego. Sorg, bez porozumienia z kimkolwiek podeszła do stosu rzeczy jakie zdobyli na zbójach i zaczęła sobie wybierać co lepsze. W Kalelu zagotowała się krew i zezłoszczony jej pazernością podszedł, znienacka chwycił wybrany przez nią sztylet.
- Puszczaj, pierwsza go podniosłam - bezczelne słowa Sorg sprawiły, że nieco zbyt zapalczywie odpowiedział - Nie tylko Ty tutaj się liczysz. Pomyśl o innych czasami. - Nie chcąc się szarpać z bardką ze złością puścił jej trzymającą sztylet dłoń.
- Co masz na myśli? Możesz powiedzieć o co Ci chodzi? Jak mam myśleć o innych, o czym mam myśleć? Może Ty mi powiesz, w sumie... chyba o nich myślisz zawsze co? - Słowa Kalela zabolały ją, jednak nie chciała mu tego okazać, więc sama zaatakowała go słowami. "Naprawdę on mnie tak widzi? Naprawę uważa, że nie myślę o innych, tylko o sobie?" - Słucham, więc... uświadom mnie... pewnie masz mi dużo do powiedzenia... - palce mimowolnie zacisnęły jej się na rękojeści noża o którym już nie myślała, patrząc roziskrzonym wzrokiem na stojącego naprzeciw niej chłopaka.
- Zdobyczą powinniśmy dzielić się wspólnie. A nie kto pierwszy ten lepszy. Jesteśmy przecież drużyną... - Przerwał widząc, że Sorg się spieła. Oderwał wzrok od jej oczu i przesunął w stronę pięści zaciśniętej na sztylecie tak mocno, że pobielały kłykcie. Widok ten sprawił że zesztywniał. Odsunął się krok i już mniej zapalczywym tonem dodał - Chcesz to sobie go bierz, mi nie o niego chodzi lecz o zasady.
Sorg poczuła, jak na słowa chłopaka ... Jesteśmy przecież drużyną... coś w niej pęka. Z jej ust zaczęły wyrywać się kolejne słowa:
- Mówisz drużyną? Jesteśmy drużyną? Jak długo Kalel?!! Dopóki nie spotkasz kolejnej swojej drużyny? A może wrócisz do poprzedniej, bo przecież tam masz swoją lubą... Powinniśmy się dzielić wspólnie? Ależ proszę dzielmy... - ruszyła gwałtownie w kierunku chłopaka. Uniosła dłoń w której trzymała nóż i wcisnęła mu go gwałtownie w dłoń - ... to dla Kalela... - zawróciła do sterty łupów, podniosła pierwszą rzecz z brzegu położyła obok - ... to dla Tui... - ujęła kolejną i położyła troszkę dalej - ... dla Maeve...- chwyciła topór i znów ruszyła w stronę osłupiałego jej wybuchem chłopaka - ... to dla Kaleka... Czy tak ma wyglądać ten podział, czy może też się nie podoba? Aaaa nie!!! Wszak to ja dzielę, proszę podziel i Ty!!! - machnęła ręką w stronę łupów.
Słowa bardki sprawiły że Kalel skamieniał. Emocje znowu w nim zawirowały, tak że aż zakręciło mu się w głowie. - Tak to widzisz? - cicho, niemal szeptem wypowiadał słowa - Mówisz jakby to było tyle co splunąć - ponownie potarł policzek - Ja z nimi spędziłem wiele lat, byliśmy kompanami i tylko na nich mogłem liczyć w każdym nieszczęściu. Teraz... zdradziłem ich ostatecznie, bo musiałem wybrać. Między starym życiem i nowym, między dawnymi przyjaciółmi i tymi, których mam teraz, czy raczej tymi o których myślałem że są moimi przyjaciółmi. Poczuł jak coś w nim kamienieje i staje się zimne, wyprostował się i rzucił chłodnym głosem - Nie obchodzą mnie te rzeczy. Róbcie sobie z nimi co chcecie. - Leniwym ruchem ręki odrzucił sztylet na stosik, przywołał na swoje usta uśmiech i odszedł między drzewa.
"Ona ma racje... Lusus miał racje... jak łatwo mi oceniać. Kim ja jestem, aby go oceniać? Wybrał nas, przekreślił całą swoją przeszłość, aby wybrać nas... a ja mu nie dowierzam. Nie ufam, atakuję... czy jest szansa, że przestaniemy się wspólnie ranić?". Patrząc na chłopaka poczuła jak po jej policzku zaczyna spływać pierwsza łza. Podbiegła do niego i chwyciła go za ramię. Udało jej się jeszcze powiedzieć:
- Przepraszam Kalel... ja... ja.. po prostu chciałam go obejrzeć... zaciekawił mnie, nie chciałam go zabrać... Twoje słowa mnie zraniły, więc i ja chciałam zranić Ciebie... Przepraszam... Musiałeś dokonać wyboru i wybrałeś nas... - czuła narastający szloch w piersi, kolejne słowa ugrzęzły jej w ściśniętym gardle. "Nie mogę się tu rozpłakać, po prostu nie mogę...". Opuściła doń z jego ramienia i odwróciła się chcąc odejść, aby wypłakać się, wypłakać cały ból zgromadzony w sobie. Sama nie widziała jak to się stało, że szlocha w koszulę chłopaka.
Chłopak stał jak skamieniały. Reakcja bardki zaskoczyła go tak bardzo, że nie mógł się ani ruszyć ani wypowiedzieć słowa. Panujące nim jeszcze przed chwilą uczucia złości i przygnębienia zostały całkowicie wyparte przez zaskoczenie i... co tu ukrywać wzruszenie. Uniósł ręce i tak jakby nie wiedząc co z nimi zrobić objął Sorg i ostrożnie poklepał po plecach. - Dużo się stało. Mogło jeszcze więcej. Normalne, że wszyscy jesteśmy w nerwach. Nie płacz. Nie gniewam się.
Dziewczyna starała się powstrzymać łkanie, jednak pękła w niej jakaś tama i łzy nie chciały przestać lecieć. Wypłakiwała wszystkie przeżycia ostatnich dni, swoje porwanie, walkę ze zbirami przed domem Rudej Wiedźmy, napaść zbójów, lęk, że Kalel ich zdradził i wydał na łatwy łup swoim starym współtowarzyszom, obawa, co ich czeka z ich rąk, a nawet rozstanie z Lidią i Lususem. Wszystko te emocje wypływały z niej wraz z łzami, którymi coraz bardziej moczyła koszulę chłopaka, słychać było tylko jej łkanie i siorbanie nosem. Było jej wstyd, że się tak rozkleiła, ale nie umiała tego powstrzymać, wtuliła więc twarz w pierś chłopaka i płakała dalej.

Z początku trochę zażenowany zerknął kącikami oczu jak na ich zachowanie reagują pozostałe członkinie drużyny, lecz zaraz przestał o nich myśleć. Dziwne, ale zachowanie bardki przyniosło mu ulgę, sprawiło że lody które go skuwały puściły i znowu mógł złapać oddech. - Dziękuję - wyszeptał w ucho Sorg i delikatnie, choć zdecydowanie odsunął się od niej.
Choć trochę spadł mu ciężar z barków. Obawiał się, że zostanie odepchnięty jako ktoś, kto bratał się ze zbójami, lecz teraz wiedział już, że został zrozumiany.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 22-04-2010, 14:19   #259
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Kiedy Kalel odsunął ją od siebie uświadomiła sobie, ze robi z siebie widowisko. Odwróciła się więc pospiesznie, nie patrząc już na niego, ani na dziewczęta i odeszła dalej w las. Zatrzymała się po paru krokach, usiadła pod drzewem i zaczęła głęboko oddychać, pragnąc się uspokoić. "Co mnie napadło? Nigdy nie płaczę, czemu teraz się rozbeczałam jak dzieciak? Co oni sobie o mnie pomyślą? Muszą się czuć zażenowani moim zachowaniem." Powoli udało jej się opanować szloch. Otarła mokre policzki rękawem bluzki i siedziała patrząc na mrówki, które wędrowały tuż koło jej nogi. Patrzyła na te małe stworzenia, które pomagały sobie nawzajem. "Dla nich wszystko jest o wiele prostsze..." Siedziała tak przyglądając się małym pracownicom, aż poczuła, że w jej wnętrzu też powoli emocje opadają. "Czas wracać i stawić czoło reszcie. Mam nadzieję, że nie będą na mnie patrzeć z politowaniem. Jak będą to trudno, jakoś to przeżyję..." Podniosła się i wolnym krokiem ruszyła w stronę polany, na której rozbili swoje obozowisko. Ktoś rozpalił ogień, w powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa. Podeszła do swojego bagażu i omijając wielkim łukiem stos rzeczy zdobytych na zbójach poszła rozłożyć swoje posłanie. Unikała patrzenia na pozostałych, obawiała się tego co może ujrzeć na ich twarzach. Siadła trochę dalej od pozostałych i wsłuchiwała się w ich rozmowę, która co i rusz się urywała. Dziewczyna oparła dłoń o trawę z tyłu za plecami i poczuła pod palcami okrągła główkę żołędzia.


Ujęła go w palce i zaczęła obracać przyglądając się owocowi dębu. Uniosła głowę i naprzeciwko po drugiej stronie ogniska zobaczyła Kalela wpatrującego się w nią z uwagą. "Pewnie się zastanawia czy znów się rozbeczę i czy nie wiać gdzieś w bezpieczniejsze miejsce, aby znów nie mieć mokrej koszuli." Sama nie wiedziała co ją do tego skłoniło, ale uśmiechnęła się szeroko do chłopaka, wzięła zamach i cisnęła w niego żołędziem. Patrzyła jak owoc dębu szybuje nad ogniskiem i odbijając się od jego czoła ląduje w jego dłoni. Usiadła wyprostowana z miną niewiniątka patrzyła w jego kierunku. "Zabiję mnie... czy nie?" przeleciało jej jeszcze przez myśl.

Kalela z zamyślenia wyrwało pacnięcie w głowę. Oderwał wzrok od płomieni i swoich myśli, i chociaż zaskoczony, to jednak zdążył wyciągnąć rękę by chwycić odbity od czoła żołądź. Zdziwiony przyjrzał się znalezisku, po czym uniósł głowę do góry by definitywnie stwierdzić, że żadnych gałęzi nad nim nie ma. Rozejrzał się i dopiero po chwili, w falującym pomiędzy płomieniami powietrzu dojrzał wpatrującą się w niego Sorg. Gdy złapała jego spojrzenie uśmiechnęła się kpiąco i nawet falujące od żaru powietrze nie odebrało przesłania tego co chciała mu przekazać. Odpowiedział jej uśmiechem, po czym tak nieoczekiwanie jak tylko zdołał odrzucił żołędzia w jej stronę.

"Uśmiecha się, psoci... Oby to znaczyło, że mija szok wywołany porwaniem przez bandytów". Czuł że coś się między nimi zmieniło, że stali się sobie bliżsi. "Czasami warto być jedynym mężczyzną w grupie, dzięki temu jest się jedynym ramieniem do wypłakania" sam nie wiedział czy to sarkazm, czy nostalgia bardziej dominuje w tej myśli.

Kiedy współtowarzysze zaczęli szykować się do spoczynku, zgłosiła chęć czuwania jako pierwsza. Nauczeni doświadczeniem, że lepiej być czujnym postanowili, że będą czuwali na zmianę nad spokojnym snem pozostałych. Siedziała więc przy ognisku zapatrzona w migające płomienie i słuchała oddechów pozostałej trójki, świadczącym o tym, że emocje emocjami, ale organizm jednak potrzebuje odpoczynku. Nasłuchiwała również innych odgłosów, ale oprócz zwykłych nocnych odgłosów lasu nic więcej jej się nie udało wyłowić, a zwłaszcza nic co mogłoby ją zaniepokoić. Od czasu do czasu słychać było odgłosy zwierząt, które ruszyły na swój co nocny rytuał. Blask ognia, w który się zapatrzyła ukoił jej myśli, ciepło bijące od niego dawało poczucie bezpieczeństwa, trzask płonących gałęzi uspakajał ją, otaczająca "cisza" sprawiała, że powieki zaczynały jej ciążyć. Podniosła się i podeszła do koni. Zwierzęta stały spokojnie od czasu do czasu tylko strzygąc uszami na dźwięk wycia wilków gdzie w oddali. Obeszła wokół ich prowizoryczne obozowisko i na powrót usiadła przy ogniu dokładając do niego zebrane wcześniej i zgromadzone w tym celu gałęzie. "Jeszcze trochę i zmieni mnie Maeve. Ciekawe gdzie się podziewa mag. Nie widziałam go od dłuższego czasu. Gdzie był jak nas napadli zbóje? Spytać o to Tui? Nie, może jednak nie, znów wyjdzie, że jestem wścibska czy coś."

Siedziała więc zapatrzona w ogień rozmyślając nad ostatnimi zdarzeniami, aż nadeszła pora, aby obudzić Maevę. Podeszła po cichu do dziewczyny i poruszyła ja za ramię. Czarodziejka natychmiast usiadła na posłaniu, widać było że sen miała lekki, ostatnie zdarzenia spowodowały, że żadne z nich nie potrafiło spać głęboko. Spali jak zające na miedzy, ciągle gotowe do ucieczki. Szeptem się porozumiały co do zmiany. Sorg poszła na swoje posłanie i położyła się kładąc ręce pod głowę. Przed chwilą kiedy siedziała przy ogniu powieki same ciążyły, teraz kiedy leżała patrząc w niebo, sen jakoś nie chciał nadejść. Po głowie błąkały się niespokojne myśli, ciało napięte było z emocji, jednak wcześniejszy płacz, spowodował, że nie były one już tak duże. Tliły się w niej ich resztki, które powoli też zaczynały wygasać. Nie wiedziała kiedy zapadła w sen.
Kolejny ranek powitał ja nie lepszą pogodą niż poprzedni. Jak zwykle dokonała porannej toalety w miarę możliwości się ogarnęła. Sprzątnęła swoje posłanie, spakowała bagaż, oporządziła Skat i usiadła zjeść poranny posiłek. Zaraz po nim zgasili ognisko, zasypali piaskiem i ruszyli w dalszą drogę. Do pośpiechu zmuszał ich niepokój o pozostawionych ze zbójami przyjaciół. Każdy kolejny dzień mijał im tak samo. Poranek, poranna toaleta, posiłek, oporządzenie koni, wyruszenie na szlak, krótkie postoje, aby dać wypocząć zmęczonym koniom i obolałym członkom, dłuższy postój na noc kiedy dalsza droga była już niemożliwa ze względu na zapadające ciemności.

Z ulgą spoglądała na przybliżająca się z każdym krokiem konia Twierdzę Złamanego Topora. Jeden z nurtujących ich niepokojów zostanie przez nich załatwiony lada moment, jak tylko do niej dojadą. Wyczerpani trwająca kilka dni szaleńczą jazdą ledwo zdążyli się zakwaterować padli na łózka, aby dać odpocząć swoim zmęczonym ciałom. Po kilku godzinach głębokiego snu Sorg zeszła do wspólnej sali i wraz z towarzyszami zaczęła się rozglądać za wolnym miejscem, gdzie mogłaby zjeść talerz ciepłej strawy. Już miała trącić stojąca obok niej Tuę w ramię i wskazać kąt gdzie wypatrzyła wolną ławę kiedy do jej uszu dobiegł okrzyk... Mewka!! Oczom nie wierzę!! i reakcja czarodziejki, która rzuciła się młodemu mężczyźnie na szyję z okrzykiem radości. Bardka patrzyła na nich ze zdumieniem. Przyglądała się jak zawsze powściągliwa, trzymająca się na boku Maeve, śmieję się i przekomarza z młodym dandysem. Patrzyła na odmienioną dziewczynę, która wyglądała dzięki temu jakoś inaczej... młodziej, weselej, beztrosko, zginął z jej twarzy wyraz skupienia, zasępienia, smutku. Z okrzyków jakie między sobą wymieniała ta dwójka zorientowała się że są rodzeństwem. Po kilku minutach siedzieli już wśród kompanów brata dziewczyny i zajadali ciepłą strawę słuchając ich rozmowy i przekomarzań.

Najedli się, napili i zostawiając roześmianą Maevę poszli do Twierdzy poszukać kogoś komu mogli by przekazać swoją prośbę i informację o Lidi, Lususie i bandzie, której oni pilnowali. Powołując się na Lususa udało im się dostać do paladynów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w okolicy. Z przejęciem opowiadali o napadzie jaki miał miejsce, o tym jak udało mi się wybrnąć z kłopotów. Mina paladyna wskazywała, że niezbyt wierzy w ich opowieść. Ciężko mu pewnie było uwierzyć, że szóstka niepozornych dzieciaków, która została złapana przez zbójów, w efekcie łapie dwudziestu sześciu bandytów. Sorg widząc minę paladyna już miała na końcu języka jakaś ciętą ripostę, ale przypomniawszy sobie w ostatniej chwili do czego to ostatnio doprowadziło ugryzła się w język. Z pozornym spokojem zaczęła opisywać bandytów, Kalel co rusz dorzucał jakąś uwagę, aby obraz poszczególnych zbójów był bardziej pełny. Dokładny opis jaki przekazali spowodował, że mina paladyna uległa zmianie, opis ten bowiem pasował dokładnie do poszukiwanej przez niego bandy. Poderwał się i czym prędzej polecił zebrać oddział. Wracających do karczmy przyjaciół minął duży oddział, naliczyli w nim na oko tak ze 30 chłopa, kierował się on w kierunku lasów. Bardka uśmiechnęła się do Kalela i Tui, czuła jak jakiś ciężar zsuwa się jej z ramion. Cały czas się bała, że jednak im nie uwierzą, że zlekceważą ich relację, że Lusus i Lidia wiele dni będą podążali we dwójkę eskortując niebezpiecznych bandytów.

Bardka korzystając że zatrzymali się w karczmie, uważnie obejrzała Skat, czy nie ma gdzieś otarć na grzbiecie, po kilkudniowej forsującej jeździe. Wyczesała ją zgrzebłem dokładnie, raz koło razu, wyczesała jej również dokładnie grzywę, obejrzała uważnie kopyta i oczyściła je. Napoiła ją i podsypała jedzenia do żłobu. "Tobie też się należy wypoczynek. Korzystaj że jesteś w bezpiecznej stajni." - szepnęła poklepując konia po boku i poszła do reszty współtowarzyszy. Poinformowała ich, że idzie na zakupy, aby uzupełnić to co jej brakuje do dalszej podroży i wyszła raźnym krokiem z karczmy. Wędrowała uliczkami, rozglądając się z ciekawością dookoła. Jednak zapomniała o zakupach kiedy do głowy wpadł jej pewien pomysł. Odwróciła się na pięcie i powędrowała szybko na powrót do karczmy. Weszła do środka, wbiegła pospiesznie po schodach na piętro i wpadła jak burza do pokoju, podbiegła do swojego bagażu i z zapałem zaczęła czegoś szukać. Po chwili uśmiechając się usiadła przy stole i położywszy na nim kartkę, wysunęła nieświadomie koniuszek języka z ust, zaczęła pisać:


Cytat:
"Drogi Wujku Raelisie

Na wstępie mojego listu bardzo serdecznie pozdrawiam Ciebie, Ciocię i pozostałych domowników.
Jestem teraz w Twierdzy Załamanego Topora.
Byliśmy już u Rudej Wiedźmy, która przyjęła nas bardzo miło i udzieliła nam kilku rad.
U mnie wszystko w porządku, czuję się dobrze, jestem zdrowa i w nic się nie wpakowałam.
Jutro wyruszamy w stronę Sielskiego Sioła.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie

Wasza pamiętająca
Sorg"

Odłożyła napisany do wujostwa list i sięgnęła po kolejną kartkę. "Wuj już nie będzie mógł powiedzieć, że nie daje znaku życia. Wyślę zaraz ten list i chyba nie będą się o mnie martwić, napisałam, że czuje się dobrze i nic mi nie jest", pomyślała i zabrała się za pisanie drugiego listu:


Cytat:
"Kochana Lio

Na początku mojego listu mocno Cię ściskam i jeszcze raz proszę, abyś się na mnie nie gniewała, że nie zostałam na Srebrnym Jarmarku. Musiałam z nimi wyruszyć, naprawę, drugi raz mogłam nie mięć takiej okazji, aby na własne oczy zobaczyć Ruda Wiedźmę. Nie gniewaj się na mnie i nie bocz, bardzo Cię proszę, obiecuję za to, że będę pisać listy, abyś wiedziała co u mnie się dzieje.
W sumie dzień nie różni się tak bardzo jeden od drugiego, przeważnie podążamy przed siebie obierając sobie jakiś cel, do którego chcemy dotrzeć. Opiszę Ci rutynę takiego dnia, abyś mogła oczami wyobraźni zobaczyć mnie tak jakbym stała koło Ciebie obok.
Jeżeli nocujemy w jakiejś karczmie to przeważnie bierzemy wspólną izbę dziewczęta razem w swojej, chłopcy razem w swojej. Chyba, że jest to niedroga karczma wtedy każde z nas bierze swój pokój, aby mieć trochę prywatności i poprzebijać również trochę bez innych. Wiesz nie zawsze ze wszystkim się zgadzamy, więc taka prywatność też jest czasem nam potrzebna. Nocując w karczmie korzystam z możliwości zażycia ciepłej kąpieli, korzystam z tego wtedy siedząc w wodzie tak długo, że staje się ona chłodna, skóra mi się wtedy tak fajnie marszczy na dłoniach i na palcach u nóg. Dokładnie wtedy też myję głowę i włosy, aby zmyć z nich nagromadzony w czasie podróży kurz. Potem opatulona płótnem rozczesuję włosy i staram się je jak najszybciej wysuszyć. Znasz mnie, niecierpliwy ze mnie duch, więc bardzo często jeszcze wilgotne zaplatam w warkocz. Złoszczą mnie jak wiją się i kręcą koło mojej buzi, kiedyś zasłaniałam tatuaż jaki mam na policzku, teraz już się go nie wstydzę i nie zasłaniam, jest częścią mnie.

Pobyt w karczmie wykorzystuję również, aby najeść się do syta ciepłej strawy innej niż suchy prowiant jakim się żywię podczas podróży. Chociaż w czasie podróżowania na postojach nocnych, też staramy się jeść ciepły posiłek. Czasami uda nam się coś upolować, pieczemy to wówczas nad ogniskiem, a nie raz w kociołku gotujemy taką szybka polewkę, więc też nie mam na co narzekać. Jednak w karczmie zawsze jest większy wybór jadła i wiesz... podają Ci to pod nos, nie musisz sama pilnować czy się nie przypali czy coś.
Kiedy zatrzymujemy się na dłuższe postoje, czy to na leśnej polanie, czy gdzieś z boku traktu, czy też w karczmie dokładnie wtedy oglądam Ska. Czy nic jej się nie stało podczas drogi, czy nie ma gdzieś otarć od siodła, czy ma dobrze wyczyszczone kopyta, bo nawet jeden maleńki kamyczek, może narobić ogromnego kłopotu. Tak więc w sumie z takiej całkowitej toalety korzystam nie tylko ja ale również i ona. Nie raz przy studni, polewam ją wodą z wiadra, aby i z niej zmyć kurz dnia codziennego. Wyczesuję jej potem grzywę i całą ją zgrzebłem. Lubię to robić, a wiem, że i ona lubi jak to robię. Rozmawiamy wtedy ze sobą, to znaczy ja do niej gadam, a jej poruszają się chrapy i strzyże uszami jakby pilnie mnie słuchała.
Nie będę Ci opisywać dokładnie każdej czynności jaką robię, bo przecież sama wiesz, ze rano zaraz jak wstanę zajmuję się poranną toaletą, buzia, zębole i reszta, nie będę Ci też opisywać jak chodzę w ustronne miejsce, bo to też jest wiadome, że jak potrzeba przypili to nie da rady tego nie zrobić, bo można nieszczęście nosić potem w portkach. Niektóre czynności po prostu wykonuje automatycznie, wpojone od dziecinstwa kiedy to Twoja mama nas pilnowała i tłumaczyła nam dlaczego o zęby trzeba dbać, jak również dlaczego trzeba myć uszy. Ja jako bardka szczególnie je szoruje, aby słyszeć jeszcze więcej niż inni.
Przebywając w jakiejś osadzie, miasteczku czy wiosce, zawsze staram się uzupełnić nadwyrężone w drodze zapasy. Nie raz o czymś zapominam i potem ponoszę tego konsekwencje. Ale jak to mówią, ,,nauka nie idzie w las,, - przy pierwszej nadarzającej się okazji staram się nadrobić braki i niedopatrzenia.

Kiedy już uda mi się zwlec z łóżka, wykonać poranną toaletę, wbijam się w ubranie i pędzę do wspólnej sali na posiłek, jednak kiedy nocujemy gdzieś pod gołym niebem, przeważnie śpię w ubraniu. Zdejmuję tylko okrycie wierzchnie i to co mogę. Po pierwsze dlatego aby było mi cieplej, po drugie dlatego, że czuję się wtedy mniej skrępowana obecnością innych, po trzecie, aby w razie jakiegoś niebezpieczeństwa nie latać na golasa w panice szukając odzienia.
Po napełnieniu swojego brzucha przeważnie z towarzyszami ustalamy co robimy dalej, chyba, że ustalimy to zanim udamy się na spoczynek. Decydujemy czy pozostajemy w tym miejscu jeszcze jakiś czas czy ruszamy dalej przed siebie. Robimy taką naszą małą naradę.
Jadąc przed siebie uważnie się rozglądamy co się dzieję dookoła nas, ostatnio o tym zapomnieliśmy i mięliśmy bolesną lekcję. Napiszę Ci o tym później, ale nauczka pozostanie nam długo w pamięci. Już nie jedziemy beztrosko przed siebie, zwracamy uwagę na informacje jakie słyszymy, rozglądamy się z uwagą, staramy się czuwać na zmianę nad bezpiecznym snem współtowarzyszy. Jedno niedopatrzenie, może dużo kosztować. Teraz wyruszając w drogę staram się ukryć cenne dla mnie rzeczy, o mały włos straciłabym wszystko, nawet te kolczyki, które razem kupowałyśmy. Pamiętasz jak mi na nich zależało, wyśpiewałam je podwójnie, pierwszy raz śpiewając wierszyk wychwalający towary sprzedawcy, drugi raz wygrywając nagrodę, za którą mogłam je nabyć. Już więcej nie wrzucę ich bezmyślnie do bagażu. Postaram się je gdzieś schować, tylko jeszcze muszę wymyślić gdzie. Jedyne z czego się cieszę to to, że zawsze mam schowany nóż w cholewce buta. Twoi bracia tak długo tłukli mi to do głowy, że teraz już automatycznie wkładając buty, wsuwam go tam. Nie raz okazało się to wielce przydatne. Jednak niektóre nawyki, na które się złościliśmy jako dzieci, których nie rozumieliśmy, gdy nas ich uczono okazują się bardzo pomocne, istotne i ważne. Nie raz się zastanawiałam po co mi to, nie raz się denerwowałam, gdy się na mnie złoszczono, że o tym zapomniałam, ale teraz już wiem... dzięki temu mogę ocalić swoje życie i życie innych.

Podróżując czy to traktem, czy leśną drogą, czy polną ścieżką co jakiś czas robimy krótkie postoje, aby dać odpocząć koniom i swoim obolałym członkom. Zwłaszcza tym które obijają się o siodło konia. Puszczamy wtedy konie na popas, sami zjadamy jakiś szybki posiłek, oglądamy z uwaga nasze wierzchowce, zwłaszcza ich kopyta i po krótkim czasie ruszamy dalej przed siebie.
Wieczorem kiedy nie udaje nam się dojechać do żadnej miejscowości, osady czy wioski szukamy jak najbezpieczniejszego miejsca na nocleg.Zwracając wtedy uwagę na wiele czynników, czy jest to bezpieczne miejsce, czy nic nam nie grozi, czy możemy rozpalić ognisko, czy też lepiej nie. Rozbijamy obóz i dzielimy się obowiązkami, cześć z nas zajmuje się ogniskiem, zbieraniem opału na nie, aby wystarczył na całą noc, cześć jadłem, polowanie, czy tez przygotowaniem tego co mamy, cześć końmi. Wiesz Lio jesteśmy drużyną, jesteśmy od siebie zależni, pomagamy sobie nawzajem, staramy się nie zawieść, gdyż jedno niedopatrzenie któregoś z nas, może pociągnąć za sobą nieprzyjemne konsekwencje również dla innych. Po posiłku jeżeli mamy chęć rozmawiamy ze sobą, nie raz coś gram, nie raz śpiewam, a nie raz po prostu odpoczywamy w ciszy. Po wieczornej toalecie, takiej na jaką możemy sobie pozwolić w danych warunkach, układamy się na swoich posłaniach zapadając w sen. Czuwa tylko osoba, która jest wyznaczona, aby w odpowiednim czasie obudzić kolejnego czuwającego. Chyba, że jest to bezpieczna karczma wtedy nie ma potrzeby czuwania.

I tak Lio opisałam Ci mniej więcej mój dzień, pewnie dużo rzeczy pominęłam, ale jakoś nie przychodzi mi nic teraz do głowy. Powoli kończy mi się kartka, więc i ja kończę ten list. W kolejnym napiszę Ci co nas spotkało, a Ty napisz mi jak bawiłaś się na Srebrnym Jarmarku. Niedługo może zawitam do Uran, więc tam skieruj swój list do mnie. Będzie on na mnie czekał, aż go odbiorę.
Ściskam Cię mocno
Sorg"
Odłożyła pióro, spojrzała na listy i podniosła się od stolika. "Teraz muszę tylko spytać karczmarza, gdzie je mogę zostawić, aby dotarły do nich". Ujęła zapisane kartki i zeszła na dół. Jednak kiedy już miała podejść do karczmarza uświadomiła sobie, że przecież jadą sami do Sielkiego Sioła stamtąd listy szybciej dotrą do wuja i Lii, a może do Uran zajadą to jeszcze szybciej. Wróciła więc do pokoju i zaczęła szykować się do snu. Kolejny ranek spędziła na szykowaniu się do drogi. Nadszedł czas kiedy znów powitała ich droga, tym razem kolejne dni mijały tak samo. Nie wydarzyło się nic co by przeszkodziło ich wędrówce. Dopiero w karczmie w Sielkism Siole Sorg ze zdziwieniem wsłuchała się w słowa karczmarki... - Pamiętam ja Was... Ponieważ reszta wspóltowarzyszy się nie odezwała, zebrała się na odwagę i spytała jej czemu im o tym mówi. Wysłuchawszy ostrzeżenia poczuła się zaniepokojona. Jednak po chwili przyznała rację, bo w sumie nie było już z nimi Lususa, nie było też Lidii, a Kalel z daleka mógł uchodzić za dziewczynę. Tak więc gdyby im się nie przyglądano dokładnie to można ich było wziąć za cztery podróżujące dziewczęta, więc nie mające nic wspólnego z wydarzeniami o których była mowa. Kolejna noc mimo iż pod dachem jednak przez płacz poszkodowanych dzieci nie przyniosła takiego wypoczynku jakiego się spodziewała. Słysząc płaczące dzieci, słyszała w uszach głos Lususa... - Będziesz śpiewać o tragediach uczynionych przez tych ludzi w przyszłości? Staniesz przed dziećmi spłodzonymi w wyniku ich gwałtu i swoją opowieść zakończysz słowami: "Mogłam coś zrobić, lecz nie chciałam / bo zbytniego lenia miałam"
Zeszła rano na posiłek i słysząc słowa karczmarki poczuła, jak odechciewa jej się jeść. Powoli uniosła jednak widelec ze strawą i zmusiła się do przełknięcia kolejnych kęsów jajecznicy. Po śniadaniu bez ociągania ruszyła wraz z towarzyszami w dalszą drogę.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 22-04-2010, 14:50   #260
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Przyjemne ciepło otaczało Maeve. Właściwie już nie spała, ale nie chciała otwierać oczu, by nie popsuć tej chwili. Błogi uśmiech zagościł na jej twarzy. Miała wrażenie, że jak się poruszy, choćby bardzo delikatnie, to wszystko pryśnie. Zacisnęła więc mocniej oczy, jakby nie chciała dopuścić do siebie rzeczywistości. Nie długo jednak dane jej było tak leżeć, gdyż męska ręka odgarnęła jej włosy z twarzy, cicho się śmiejąc. Maeve odwróciła się twarzą do dobrze zbudowanego mężczyzny o krótkich brązowych włosach. Uśmiechnęła się ciepło, po czym położyła głowę na jego piersi bawiąc się jego dłonią. Nie potrzebne im były słowa, doskonale rozumieli się bez nich. Czasem miała wrażenie, że on zna ją lepiej niż ona sama. Cóż w tym dziwnego? W końcu są już razem niemal trzy lata, spędzają ze sobą masę czasu. Hourun sprawiał, że czuła się szczęśliwa. Był dla niej dobry pod każdym względem, dbał o swoją uczennicę jak jeszcze żaden mężczyzna tego nie robił. Był surowym i wymagającym nauczycielem, ale czułym przyjacielem i kochankiem. Wzajemnie o siebie dbali, on o jej potrzeby, a ona o jego. To zawsze działało na zasadzie partnerstwa, nigdy żadna ze stron nie brała więcej. Takie mieli zasady. Właściwie to sporo mieli tych zasad, zwłaszcza on. Takich jak żadnego rozmawiania o jego przeszłości. Młodej zaklinaczce to odpowiadało, dla niej liczyło się to, co było tu i teraz. Nie oglądała się na swoją przeszłość, więc czemu miałaby oglądać się na jego?
Nigdy nie zastanawiała się nad czymkolwiek z nimi związanym, zakładała, że zawsze będą razem i będą mieli mnóstwo czasu by porozmawiać o tym, co przyjdzie im na myśl. Z tego samego powodu nigdy nie mówiła mu o swoich uczuciach, założyła, że wie i czuje to samo. A skoro wie to po co go o tym zapewniać? Według niej gesty mówiły dużo więcej niż słowa. Czułe odgarnięcie włosów z jej twarzy znaczyło dla niej więcej niż tysiąc wyznań miłosnych. Bliskość towarzysza była tak kojąca, że nie przy nim nie myślała o niczym złym. Mogłaby tak po prostu leżeć, z głową na jego piersi, słuchając rytmicznego bicia jego serca. Hourun był inni niż wszyscy mężczyźni, z którymi była. Nie obmacywał dziewek w przydrożnych tawernach ani nie lubował się w ich towarzystwie. Maeve uznała, że widocznie jest nawet dojrzalszy niż wygląda.



A wyglądał dość poważnie ze swoimi ostrymi rysami, prostym nosem arystokratycznym nosem i ciemnymi oczami bacznie obserwującymi świat. Kolor jego włosów zależał od padającego na nie światła. Czasem jego włosy wyglądały jak czarne, za chwilę mogłaby przysiąc, że są brązowe. Z lekkim uśmiechem, Maeve przejechała palcami po jego torsie, pokrytym kilkoma bliznami, o których również nie chciał mówić, a ona nie pytała. Zaklinacz objął ją mocniej, trzymając w swoich szerokich ramionach. Jego duże, zwinne dłonie, bawiły się jej włosami. Gdy zaczął delikatnie muskać ustami jej szyję, młoda zaklinaczka zamruczała cicho niczym kot. To musiało być niebo…

***

Właściwie nie miała pojęcia, co ją obudziło oprócz paskudnego bólu głowy. O dziwo, tym razem z tego snu nie obudziła się smutna. Wręcz przeciwnie, wiedziała już, co musi zrobić. Wiedziała dlaczego rozpaczała tak za utraconym towarzyszem. Uświadomiły jej to wczorajsze słowa brata, choć raczej on nie miał takiego zamiaru. Gdy już wszystko z drużyną załatwili, a ona pożegnała się z bratem i uzgodniła, gdzie zostawi jej wiadomość, wyszła na zewnątrz, ale trochę później niż pozostali. Musiała się pożegnać…
Wiatr rozwiewał długie, rude włosy Meave, które nie przytrzymywało nic poza chustą. Ona sama przymknęła oczy i wyszeptała cicho.
- To moje pożegnanie. Kocham cię i wybaczam ci, jakikolwiek jest powód tego, że mnie zostawiłeś. – Wyszeptała cicho, na chwilę poddając się nostalgii. Po policzku spłynęła jej jedna jedyna łza, którą szybko otarła. Prawdę mówiąc, poczuła się od razu lepiej i była gotowa do drogi.
Podróż mijała im średnio przyjemnie, oczywiście pomijając Sielskie Sioło. Tam, gdy wdali się w rozmowę z karczmarką na chwilę zaniepokoiła się o brata, aby za chwilę pomyśleć, że on sobie poradzi. Podczas podróży wielokrotnie przeklinali swój pomysł sprzedania namiotów, które należały do bandytów, a teraz, kiedy nie było z nimi Lidii (i jej namiotu), wszystko lało im się na głowy. Dlatego też Meave była za zboczeniem trochę z drogi i zajechaniem do Uran. Nie należała do osób wygodnickich, ale ileż można było znosić.
 

Ostatnio edytowane przez Callisto : 22-04-2010 o 14:53.
Callisto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172