Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-04-2010, 08:25   #12
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Jeżeli to jest prawda, to spotkało ich niewątpliwie najdziwniejsze wydarzenie spośród tych, które mogli sobie wyobrazić. Dlatego kompletnie nie rozumiał podejścia niektórych.
- Hm, załóżmy, iż nie oszalałem oraz ze to nie test. Chwilowo załóżmy przyjmując taka idiotyczna tezę, to, niech to gęś. Jedynymi rozsądnymi osobami wydają się kobiety zachowujące się dość sensownie, czyli najnormalniej histerycznie - uznał. - Pozostali, szczególnie jeden, zachowują się, jakby porwanie do świata fantasy, gdzie włada jakaś cesarzowa, stanowiło dla nich codzienność. Szaleńcy! Zwyczajni szaleńcy. Przecież gdyby ktokolwiek opowiedział normalnemu człowiekowi z normalnych Piccadilly Circus, Baker Street, czy Royal Avenue to uznałoby go, że tak się wyrażę: „stary a zaprawdę głupi”. No, chyba, że grają takich chojraków, a w rzeczywistości wcale nie są tacy pewni. Cóż, poczekamy zobaczymy – ocenił sytuację dalej nie wierząc w całe to bajdurzenie.
„Chociaż właściwie z drugiej strony” pomyślał, że może właśnie on jest już steranym wapniakiem kiepsko zdolnym do zaakceptowania czegoś nietypowego, oni zaś wręcz odwrotnie. Nawet zaskoczeni przyjęli teoretyczną możliwość czegoś niezwykłego? Albo czekają po prostu, podczas gdy on głupio się niecierpliwi? Zawstydził się swojej pośpiesznej oceny.

Nie uwierzył nawet, kiedy po raz pierwszy ogarnęła go dziwaczna pajęczyna świetlistości podczas przenosin. To mógł być efekt jakiegoś posmarkanego specyfiku.
- Jasny gwint! Jak żeście zrobili te światła? - nawiązał do dziwacznej formy podróży. Nie zdążyli dopowiedzieć, a Chris chwilę później nie miał już wątpliwości. Nagły błysk klingi. To były prawdziwe rany oraz prawdziwa krew. Tego nie mogli podrobić nawet przy najlepszym badaniu psychiatrycznym. Niczym muzykolog potrafi rozpoznać właściwą melodię spośród dziesiątek podrób, tak Chris rozpoznał delikatny zwiastun prawdziwej walki. Te ruchy nie mogły być udawane, tych ciosów nie markowano, ten niemal niedostrzegalny zapach okaleczenia. Żołnierska eksperiencja nie kłamała. Choć, niechaj posiniaczona gęś to usmarkaństwo kopnie, wszystko to przeczyło zdrowemu rozsądkowi.

Zdrajca! Taki jak tam, na afgańskim stepie. Talib! Od jakiegoś czasu dla Twinkle'a każdy łajdak nosił miano Taliba, choć kapitan królewskich wojsk zdawał sobie sprawę, że ta ocena może być nieco niesprawiedliwa. Próbował nawet walczyć z tym uprzedzeniem, ale od tego incydentu, który sprawił, że badali go psychiatrzy, naprawdę trudno mu było nie zaciskać pięści na widok mieszkańców Bliskiego Wschodu. Teraz ten strażnik od babki, której imienia nie pamiętał, jeżeli w ogóle je mówiła, zaatakował swoich. Próbował ostrzec, rzucić się do przodu oraz kilkoma zręcznymi uderzeniami zrobić mu galaretkę pomiędzy nogami zamiast przyrodzenia, zaś nadgarstek zastąpić czymś mającym konsystencję cukru pudru. Później kilogram lodu na kroczu oraz temblak naprawiłyby uszkodzenia, ale na jakiś czas napastnik byłby wyeliminowany. Jednak żelazny chwyt ręki Asmela usadził go.

Krzyk. Zamieszanie. Nagłe uderzenia oraz rozpaczliwe próby parowania. Wreszcie udało się. Napastnik z jękiem zwalił się na glebę pod ciosem Zilacana. Właściwie rzeczywiście, człowiek – niedźwiedź wydawał się świetnym wojownikiem, ale, do jasnego cymbała, kto teraz walczy mieczami? Chyba, iż to rzeczywiście świat fantasy? Złapał się na tym, że zaczyna w to naprawdę wierzyć po całym gwałtownym starciu. Jeżeli zaś tak właśnie jakimś cudem im się przydarzyło … Chris poczuł zimny dreszcz spowodowany spływającym po plecach potem. Pierwszą rzeczą było znalezienie broni. Od tego zawsze zaczynały się ich szkolenia: jak jesteś bezbronny znajdź cokolwiek, choćby kij, zawsze będziesz miał większe szanse. A on miał coś lepszego niż kij. Napastnik poraniony przez Muriona i Zilacana leżał, porzuciwszy sztylet, który szczęśliwym trafem spadł tuż tuż. Tylko schylić się … Twinkle nie namyślał się długo. Ruch ręki i już zimna rękojeść morderczej broni miło chłodziła jego dłoń dodając pewności i prawdziwej energii.


Asvel dzierżył wygięta nieco szablę. Chris spojrzał na jego dłoń. To nie była ręka laika, która zbytnio zaciska się na broni i potem, by zadać cios, musi powtórnie rozluźnić mięśnie tracąc cenny czas. To niewątpliwie przypominało chwyt zawodowca, szermierza, kogoś, kto wie, jak użyć broń oraz niejednokrotnie miał okazję przećwiczyć owa umiejętność w prawdziwym starciu. Podobny do jego chwytu … Och, oczywiście, sztylet to nie szabla, ale istniało jakieś nieuchwytne podobieństwo. Piękna, lekko cyzelowana, jednocześnie zaś ostra oraz niezwykle niebezpieczna w doświadczonym ręku. Ostry sztylet również. To zresztą było widać na pierwszy rzut oka. Nowicjusze trzymali ostrze, jak na filmach, skierowane w dół, by unieść rękę, potem zaś uderzyć z góry z mocnym zamachem. Idiotyzm! Zanim ktokolwiek podniósłby ostrze odpowiednio, przeciwnik mógłby dawno rzucić się do ataku. Przeciętni apasze, czy innej maści złodziejaszkowie z doświadczeniem dzierżyli ostrze do góry, ale tylko ci najlepsi, trzymali je niemal poziomo w rozluźnionej dłoni, co pozwalało zadać cios natychmiast. Jeżeli mięśnie ściągnięte są, wbrew pozorom, cios trwa dłużej, bowiem przed zrobieniem czegokolwiek, trzeba je poluźnić, potem zaś znowu spiąć pchając energię.

- Szlag! Dwóch plus ten - rzucił widząc rannych. - Pozostali cali? - wyrwało mu się niemal odruchowo, jakby standardowo zadawał takie pytanie członkom swojego oddziału na wyżynnych terenach Afganistanu.
- Cała - odpowiedziała po chwili i jakby odruchowo pannica, która wcześniej chciała sobie zaaplikować RedBulla. Nawet nie wiedział, czy inni powiedzieli cokolwiek, kiedy obolały Salerin rozpoczął kolejną inkantację. To był dziwne, bardzo dziwne.

***

Dziewczyna, która rozpoczęła znajomość z reszta grupy od doborowego pokazu aikido okazała się lekarzem. Nie tylko dobrym, ale również posiadającym kręgosłup prawdziwej córki Asklepiosa. Zresztą nie tylko ona. Ciemnowłosy mężczyzna o nieco rozwichrzonej fryzurze także radził sobie całkiem nieźle. Swoim rannym zajmował się w miarę fachowo i z dużą delikatnością starając się nie urażać okaleczeń swojego podopiecznego. Wprawdzie mężczyzna ten nie wyglądał na doktora, ale jego umiejętne ruchy podczas bandażowania wskazywały na znajomość pierwszej pomocy.

Także Chris to potrafił, dlatego zgłosił się do pomocy. Był mocno skołowany. Wolał coś robić niżeli głupio się przyglądać. Nie wspominając ponadto, że kiedy trzeba było pomagać, nie odmawiał, naprawdę znał się też co nieco na ranach i przeszedł solidne szkolenie. Oczywiście, daleko było mu do młodej kobiety, ale jednak na asystenta nadał się całkiem całkiem. Co prawda, jego pomoc głównie polegała na wynieś, przynieś, pozamiataj, czyli po lekarsku: przytrzymaj oraz nie przeszkadzaj mi. Ale nawet takie wsparcie bywa potrzebne, szczególnie, gdy lekarka zabrała się za sprawdzanie lekko, jak się okazało, uszkodzonej ręki napastnika. Przytrzymali go razem z Asmelem, ażeby nie podrygiwał zbyt mocno, ona zaś szczegółowo badała.

Po skończonych oględzinach pani doktor zwróciła się do Chrisa.
- Co to było? - mówiła cicho, ale stanowczo. - Prosiłam o pomoc, a nie o złamanie mu drugiej ręki.
Widocznie uznała, że przycisnął rannego nieco zbyt mocno.
„Czy naprawdę?” zastanowił się.
„No, może trochę” odpowiedział sam sobie, „ale także niespecjalnie.”
Nie przejmował się zdrajcą, bo ewidentnie ten osobnik na takiego wyglądał, ale raczej lekarką. Miał sztylet napastnika. Któż jednak wie, co kryją jeszcze zakamarki kieszeni, czy poły ubrania? Zdecydowanie uznał, że musi uważać. Czy naprawdę leżący mężczyzna stracił przytomność? Podczas takich badań niektórzy udawali omdlenie. Czy badany przed chwilą napastnik tak właśnie robił? Wydawało się, iż leży bezwładnie, ale lepiej być naprawdę ostrożnym. Trzymali czasem zatrute kolce, czy dodatkowe noże. Niczym fanatyczni terroryści, udawali bezbronnych, ale potem nagle wywalali cały swój arsenał przeciwko normalnym ludziom. Nie chciał jednak straszyć dziewczyny takimi, być może wydumanymi możliwościami. Zresztą naprawdę musiał chłopa przytrzymać mocno, żeby nie wierzgał podczas kontroli.
- Ech? - mimo to, nieco zaskoczony lekkim tonem pretensji w głosie, spojrzał najpierw ze zdziwieniem, ale później ze zrozumieniem. - Spokojnie - wyjaśnił. - Nie ma siły, żeby mu tym sposobem złamać rękę, chyba, żeby dysponował krzepą bizona. Założyłem chwyt z dźwignią na bark. Bardzo skutecznie unieruchamia, bo póki się nie ruszasz, nie ma właściwie efektu poza lekkim naciskiem, ale kiedy trzymany zaczyna się kręcić, to boli mocno. Dlatego leżący raczej będzie wrzeszczał co sił, niżeli się poruszy. Kiedy byłem w wojsku i trzeba było na gwałt wyciągnąć pocisk, albo zająć się złamaniem, to tak czasem robiliśmy.
- Następnym razem, bądź delikatniejszy
. - W zasadzie jego tłumaczenie było logiczne. - To że zapłacono wam za tę komedię, w dodatku niesmaczną, nie oznacza, że ja wyrażam zgodę na to wszystko.

- Zaraz, zaraz, to moja kwestia
- powiedział nagle czymś jakby przestraszony. Może tym, iż ktoś postrzegał rzeczywistość w identyczny sposób, jak on. - Nie pamiętasz? Pani doktor, jestem naprawdę kapitanem i po powrocie z Afganistanu zostałem skierowany do szpitala wojskowego na badania psychiatryczne. Zawsze robią coś takiego, kiedy ... nieważne ... - urwał. - Nie wierzę w takie pierdoły, jak jakieś cesarzowe, czy przenikanie światów, ale naprawdę - podniósł głos - wierzę w krew. Sam jej widziałem wystarczająco wiele, żeby wiedzieć, że jest prawdziwa. Jeszcze przed chwilą bym powiedział, iż to jakiś idiotyczny test, który wymyśliliście sobie, żeby sprawdzać moją odporność. Czy rzeczywiście jestem jakimś wariatem. Ale nie teraz. Ten chłopaczek - wskazał na napastnika - uderzył naprawdę. Chciał dorwać tego Salerina, czy jak mu tam. Co to jest? Co tu się dzieje? - nagle złapał się za głowę. - Przecież to jakieś idiotyzmy.
Lena już chciała wyrzucić z siebie jakąś kąśliwą uwagę, ale zaniechała tego. Zamiast tego położyła rękę na ramieniu mężczyzny i odparła łagodnym już głosem.
- Spokojnie. Tylko spokojnie. Krew była prawdziwa, i złamana ręka też. Ale przecież ludzie robią różne dziwne rzeczy dla pieniędzy. - Sama nie była spokojna, ale wiedziała dokładnie, że jej nerwami nic się nie załatwi.

- Słuchaj, to znaczy - poprawił się szybko, jakby nie wiedząc, jak się do niej zwracać - pani doktor, czy, czy możliwe jest, żeby w tą idiotyczna sytuację - mówił napiętym głosem - wrzucili więcej niż jedną osobę? Jestem zwykłym żołnierzem, pani jest człowiekiem nauki, lekarzem. Może ma pani jakieś wyjaśnienie? Przecież ludzi nie porywa się po to, żeby ratować gdzieś jakieś cesarzowe. Osobiście widziałem coś takiego tylko w "The Neverending Story", ale przecież nie jesteśmy w przygodowym filmie.
- Po pierwsze, to może przejdźmy na ty
- rzuciła propozycję.
"Być może wtedy on się trochę rozluźni. Ależ genialny ze mnie psycholog." Jelena dodała w myślach.
- Jestem Lena. Darujmy sobie bruderszaft.
- Chris
- uśmiechnął się - ale znajomi czasem mówią mi Iskra. Przynajmniej ci z cywila. To znaczy mówili, jak jeszcze miałem jakichś znajomych w cywilnym stanie. Aaa tamto, co pytałem? - zapytał niepewnie. Widać było, że ten mężczyzna, który nie przejmował się napastnikiem, niespecjalnie potrafi sobie poradzić z taką pokopaną sytuacją.
- Z początku myślałam, że to reality show, ale teraz - wzruszyła ramionami. - Teraz nie jestem pewna. Na jakiś eksperyment też nie wygląda.

- To nie jest reality show. To jest jakieś największe wariactwo, jakie
... - widać, iż zabrakło mu słowa określającego ich dziwaczna sytuację. - Krew jest prawdziwa, atak też. Takich rzeczy nie ma nigdzie w durnowatych pokazach. Boję się, wiesz Lena, że albo zwariowałem, może wszyscy zwariowaliśmy, albo te dziwne chłopaki, plus oczywiście tamta - wskazał na Kate - mówią prawdę. ale chyba to jeszcze większe wariactwo wierzyć w takie coś.
- Sama już nie wiem
.
Zamyśliła się na chwilę. Na dłuższą chwilę. To na prawdę było dziwne.
- Nie wiem w co mam wierzyć. Oni są święcie przekonani o prawdziwości swoich słów. Chyba trzeba nam czekać na rozwój wydarzeń.
- Tak, ale nie lubię tak po prostu czekać. Wiem, że to często najlepsza taktyka, ale ... spróbuję. Może masz rację, Lena. Jednakże
- zawahał się - wcale nie wiem, którą opcje bym wolał, czy być wariatem, czy jednak wojownikiem mającym pomóc tajemniczej cesarzowej.
- Wariat czy wojownik
? - Lena uśmiechnęła się kwaśno. - Poniekąd jesteś już w, hmmm..., wojownikiem. Wojsko to w końcu wojsko. Tak przynajmniej będziesz mógł wrócić do żony, dzieci. Yyyyy ... znaczy chyba. A jeżeli wolałbyś zostać wariatem ... no cóż, do takich rodziny się raczej nie przyznają. - Tu lekarka pomyślała o własnej rodzinie. Własnej, hałaśliwej rodzinie. O świętach, których z nimi może już nie spędzić. Przemknęły jej przed oczyma wszystkie twarze. Posmutniała na to wspomnienie.
- Nie mam – powiedział cicho, nie wiedział, czy Lena usłyszała.

Przez chwilę stał, potem zaś zapytał Asmela:
- Sprawdźmy, co jeszcze ma przy sobie. Ale uważaj na niego. Tacy spryciarze niekiedy symulują utratę przytomności, żeby zaatakować nic nie spodziewającego się przeciwnika.
Kapitan Straży Pałacowej skinął wyciągając szablę. Przyłożył klingę niemal do szyi leżącego.
- Ostrożnie.
- Nic mu nie zrobię
– wyjaśnił Chrisowi oraz Lenie, która mogła być niechętna jakimkolwiek naciskom na powalonego napastnika. - To jedynie środek zapobiegawczy, gdyby się nagle obudził i spróbował czegoś nieprzemyślanego. Nie chcę zresztą, dopóki nie podyskutujemy – natychmiast wyjaśnił twardym tonem logicznie powody swojego altruizmu. – Jej Cesarska Mość będzie na pewno zainteresowana szczegółami naszej rozmowy. Możecie wierzyć, ludzie wiele mówią, kiedy się wie, jak odpowiednio pytać.

- No no
– przeszukujący Chris wyraził szczere uznanie na widok tego, co kryło się pod zakamarkami ubrań leżącego.- Popatrzcie na to – zwrócił się do Leny i Asmela.


Klasyczny nóż do rzucania wyglądał rzeczywiście groźnie. Charakterystyczny kształt oraz dociążenie klingi kosztem rękojeści dodawało mu skuteczności. Szczegółowe sprawdzenie wykazało, że napastnik ma jeszcze kolejnych siedem i dodatkowo sztylet w cholewie buta. Co ciekawe, Asmel nie wydawał się tym szczególnie przejęty. Jakby spodziewał się takiego widoku.
- Toż to istny sklep z bronią – stwierdził oficer Royal Army. - Jeżeli obowiązuje tutaj taki standard, to Lena, uważaj na siebie, proszę – dziewczyna miała serce prawdziwej uczennicy Hipokratesa, co udowodniła przed chwilą, ale tutaj ostrożność nadzwyczajna była chyba nie mniej wskazana. - Zresztą wszyscy musimy.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 21-04-2010 o 09:43.
Kelly jest offline