Krzyknęła cicho i zakryła usta dłońmi na widok wysłannika piekieł, który przybył po dusze spalonego nieszczęśnika. A po chwili miała ochotę zapaść się pod ziemię, jak rozpoznała czarnoskórego mężczyznę.
- Nic mi nie jest – pokręciła przecząco głową czując pewną wdzięczność, że łuna ognia zasłania jej rumieniec. I jeszcze te słowa poparzonego… W przerażeniu aż dygotała, kiedy jakiś mężczyzna odsunął ją podając się za lekarza.
Nie dyskutowała z tym faktem, była zbyt przerażona i wstrząśnięta sytuacją. Wróciła do auta mając ochotę rzucić to wszystko i jeszcze tej nocy wrócić do Sacramento. Rude loki opadły luźno, gdy oparta głową na kierownicy łapała oddech.
- Odsuń się paniusiu, ogień bendziem gasić.
Nawet nie widziała kto do niej mówi, całkowicie automatycznie wrzuciła wsteczny i odjechała z placu robiąc miejsce dla ochotników, zaparkowała w jakiejś bocznej uliczce starając się dojść ze sobą do ładu.
Niesłychanie dziwnym był brak większej liczby osób, tych kilkunastu ludzi, którzy wybiegli to stanowczo za mało, a wszak pożar nikogo nie pozostawił obojętnym. Coś było na rzeczy, a do jasnej cholery ona była dziennikarką! I to nic, że jej dotychczasowe artykuły dotyczyły głównie przetworów z jabłek i porad jak przerabiać stare suknie w dobie kryzysu!
Czując kompletnie irracjonalny gniew chwyciła aparat i z trzaskaniem drzwiami wysiadła z samochodu.
Jeżeli tu i teraz nie zrobi tego reportażu to do końca życia (albo do ślubu, co w sumie na jedno wychodzi) będzie pisała o bzdurach. Nie mogła specjalnie pomóc mężczyznom w ugaszeniu pożaru, nie mogła pomóc w opiece nad rannym, kiedy było nad nim dwóch lekarzy. Czując misję rozpoczęła robienie zdjęć płonącej budowli i ludziom pracującym w znoju. Starając się znaleźć najlepsze ujęcie, niewiedzą kiedy znów znalazła się przy rannym. Szlak by to trafił! Drugiego lekarza nie było, tylko ten policjant o wyglądzie zawodowego tępaka coś marudził.
- Proszę przynieść koce!
Nie miała żadnych koców.. No bo i niby skąd? Odkładając na tą chwilę aparat do torby zapukała do pobliskiego domostwa, by o nie poprosić. W oknach było ciemno, więc pewnie nikogo w środku nie było, ale na takie dictum zamierzała wejść sama, choćby oknem.