Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2010, 11:34   #33
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Po rozmowie (i zapomniawszy wypytać kapłana o wieści o Sorg) Aesdil popędził do swego pokoju. Oparł rozpaloną głowę o szybę i zastanowił się chwilę uspokajając rozpędzone myśli. Teoretycznie elf nie boi się niczego - jednak, gdzieś w głębi serca lękał się zmarnowania tylu przygotowań i rozczarowania swojego i pseudosmoków - tym większego że chcąc nie chcąc dał im nadzieję. A i Sorg jest w niebezpieczeństwie.

"Teraz"
- zdecydował i nagle uspokojony, nie czekając dłużej wyskoczył z szaty barda, zakładając teraz zwykłe odzienie. Szybkimi ale pewnymi ruchami spakował plecak, uprzednio rozkładając i dwukrotnie sprawdzając potrzebne rzeczy, zwłaszcza zwoje, które spakował tak by rozwijać je w potrzebnej kolejności. Odłożył kołczan i łuk - nic mu po nich w ciemnościach a tylko dodatkowa to waga i przeszkoda. Zamiast tego zabrał łomik, którego zrazu nie chciał brać ze sobą, sztylety i miecz. Wypuścił oknem Kulla, wymknął się z karczmy i przywołał drapieżcę. Razem popędzili na nabrzeże unikając kłopotów. Po drodze Aesdil znalazł jakieś spokojne miejsce i przebrał się pospiesznie, lepsze odzienie wkładając do plecaka a zamiast tego wdziewając znoszone ubranie robocze, miękkie buty i kapelusz. Grube rękawice wcisnął za pasek z tyłu.

- Egomet arcessere atque praesum dissimulo parvus, IAM! - zadeklamował śpiewnym głosem i elf przemienił się w wysokiego, garbatego człeka, z wyglądu robotnika, z butelką w dłoni i o nieco chwiejnym kroku. Któż po ciemnicy odróżni oliwę od wina? Aesdil rozmieścił otoczaki w kieszeniach, pracowicie zebrane poprzedniego dnia, wymacał kołek obwiązany płótnem i przywiązany do liny, sprawdził czy ma na podorędziu szmaty by wytłumić dźwięki, rzemienie by udać porwanie smoków, tudzież tubę ze zwojami i "latarnię". Pokluczył i chyłkiem przemknął ku obozowi łowców, tam zaś przyczaił się i czekał z iście gadzią cierpliwością na stosowną chwilę. Szczęściem, nie była to już pełnia lata i zmrok już zapadł. Jak zawsze dziwiło go że cały niepokój odszedł gdzieś w niebyt, pozostawiając umysł czysty i nie mogący doczekać się tego nad czym łamał sobie głowę od paru dni. Nawet o Sorg zapomniał, skoncentrowany na wyszukiwaniu dziur w planie - ale sam już wiedział że plan nigdy nie przetrwa spotkania z "wrogiem", czymkolwiek by on nie był...

Pozostawił Kulla, wyszedł spomiędzy namiotów ustawionych równolegle do obozowiska łowców i chwiejnym krokiem ruszył mimo niego, w dłoni dzierżąc butelkę. Po zmroku odległość obozowiska od innych namiotów zdawała się dziwnie wielka (ktoś nieprzychylny mógłby stwierdzić że to strach ma wielkie oczy, ale bard już dawno temu zauważył że strach jest dla niego nieco ... abstrakcyjnym pojęciem - nie to żeby był samobójcą...), ale nawet sprzedawcy dziwacznych stworzeń nie mają ochoty by płacić horrendalne placowe i dzieliło ich obóz od reszty tak naprawdę kilkanaście dużych kroków. Wlókł się i wywoływał Peorrha, nie zważając na nocne pomruki więzionych stworzeń.
"Już czas, przyjacielu! Budź pozostałych, ale rób to ostrożnie!"
~ Już??!
~ Peorrh spodziewał się próby uwolnienia następnej nocy i wiele potrzeba mu było samokontroli by nie poderwać sie w klatce.
"Tak! Pamiętajcie by na mój znak w złość wprawić Krishika, by choć przez chwilę jego wrzaski i strażników przekleństwa zagłuszyły odgłos otwierania zamka. Tak jak mówiliśmy..."
- ciągnął uspokajająco, próbując natchnąć pseudosmoka otuchą i na wszelki wypadek przypominając plan - "... po obchodzie podkradnę się pod osłoną niewidoczności, otworzę klatkę i podeprę wieko, wyjmę Was i odejdziemy w mrok między namioty. Ty, Peorrhu, przyczaisz się na szczycie tego który umożliwi Ci obserwowanie otoczenia namiotu łowcy, a Krassus i Lokir udając porwanych odciągną pogoń w kierunku namiotów o których rozmawialiśmy. Na razie zbudźcie się i niech któryś z Was podrażni Krishika..." - nieszczęsny ten jaszczuroczłek, teraz niewolnik, wcześniej znaczny wojownik sądząc po bliznach, najgorzej znosił więzienie i był nader chętny do szczerzenia kłów na straże czy też uderzania w pręty klatki gdy frustracja mu dojadła.

"Pamiętajcie - bądźcie cisi i cierpliwi, wyciągnę Was sam po kolei, odejdziemy cichcem, odlecicie też kolejno z moich ramion gdy wyrzucę Was w niebo - dawno nie lataliście, taka pomoc przyda się Wam, nie chcę żebyście potłukli się czy zaplątali startując z ziemi. Nie skrzywdźcie mojego jastrzębia! To nie przekąska!"
- ostrzegł na wszelki wypadek.

Elf zatoczył się gdy jeden ze strażników spojrzał na niego. Ten zaśmiał się i warknął coś do kamrata o garbatych ochlapusach. Laure uśmiechnął się złośliwie - jeśli plan się powiedzie, wkrótce półorkowie i ich szef będą mieli powód by znienawidzić wszystkich ochlapusów i garbusów świata...

Przyczaił się wśród namiotów, unikając gwarnych i oświetlonych. Nie było ich tak znowu dużo - wielu już bywalców zmęczyło się nieco Jarmarkiem i jego atrakcjami i wybrało odsypianie swawolnych nocy, sporo jednak pozostało chętnych do dalszej zabawy i elf nieźle się musiał napocić by uniknąć zabawowiczów i przechodniów. Powoli jednak czy nie, czas płynął i okoliczności jęły sprzyjać Złocistemu i pseudosmokom...

- Zamknij się tam!
- wrzasnął półorczy strażnik gdy ni stąd ni zowąd z klatki jaszczuroludzi dobiegło groźne syczenie i brzęk krat. Półork podniósł się nawet, łapiąc za kij, jednak po chwili "zawartość" klatki uspokoiła się i półork przysiadł na piętach, głośno pochrząkując i wyrzucając szybkie słowa. Ognisko żarzyło się jeszcze, trzaskając i sypiąc iskrami.

"Dziwne"
- pomyślał Laure - "Klną w orkowym, ale gadają we wspólnym..." - nie poświęcił jednak temu zbytniej uwagi, czekając obchodu. Jednego jeszcze tylko musiał przeczekać przechodnia, pod bardzo szczęśliwą znać gwiazdą sądząc po sprośnej przyśpiewce i nader chwiejnym kroku, nim półorkowie klnąc i ziewając poderwali z ziemi ciężkie kończyny by obejrzeć swą własność. Peorrh znać dobrą wykonał robotę tonując ekscytację współbraci, bowiem kopniak w klatkę był jedyną reakcją strażników na nie, za to dłużej łowcy zabawili przy jaszczuroludziach, dźgając niemiłosiernie prętami między sztabami i rechocąc z posykujących nędzarzy. Dopiero ludzki szef, sam pociągający właśnie z dzbana po wyjściu z namiotu odwołał zabawę. Złocisty zacisnął szczęki ale zmusił się do rozluźnienia mięśni i pogłaskał Kulla. "Sam świata nie zbawię..." - pomyślał i coś z tego musiało dotrzeć do jastrzębia dzięki nowo rozwijanej zdolności bowiem rdzawe oczy drapieżnika wbiły się spojrzeniem w zielone oczy elfa. Ten poczekał dłuższy moment by garniec dzierżony przez półorków zatoczył parę kółek i by właściciel stworzeń z powrotem wszedł do namiotu. Wkrótce ziewanie oznajmiło powrót senności wśród pilnujących i dobrze że patrol straży przemaszerował właśnie teraz gdy Aesdil miał czas wcisnąć się głębiej w mrok niż parę klepsydr później. Podziękował Corellonowi za tą drobną łaskę, zignorował gorąc w piersi. Sięgnął po "lampę".

- Egomet arcessere lumen, IAM! - wypowiedział starannie sylaby kształtujące przejaw Sztuki i kończącym gestem dotknął kryształu, przysłaniając go zwitkami płótna. Ten zapłonął jasnym światłem, stłumionym jednak przez kubek i materiał. Kierunkowa ta "latarnia" sprawiła że Laure mógł spokojnie rozwinąć pierwszy zwój. Wyjrzał raz jeszcze zza ciemnego namiotu, upewniając się że nic nie stoi akcji na przeszkodzie, Kulla zaś posadził na ramieniu by i chowaniec cieszył się dobrodziejstwami Niewidzialności...

Odczytał słowa składające się na magiczną inkantację, ciągle dziwiąc się jak odmiennie można przedstawić jedno i to samo jeśli chodzi o Sztukę. Nagle zniknął sam sobie sprzed oczu i tylko uspokajający ciężar Kulla czy plecaka był jedyną oznaką że nadal istnieje. Jakkolwiek dziwne i niepokojące byłoby to zjawisko (i jak by się Kull nie zachybotał, mocniej wpijając w materiał) nie tracił czasu, rozwinął kolejny zwój (oczywiście, niewidzialny) i pomknął na miękkich podeszwach ku klatce.

"Peorrhu! Krishik, już!"
- pomyślał Laure wysyłając wiadomość smokowi i umieścił zwój tak by światło ogniska padało na niego. Zaskoczony nieco pseudosmok poruszył się nieco, podobnie jak jego bracia, ale już po chwili z klatki niknącej w mroku dobiegł głośny syk i łomot.

"Nie przesadźcie! Bo nabiorą podejrzeń!"
- przestrzegł Laure ale niepotrzebnie, bo najwidoczniej tylko jeden Krishik robił zamieszanie. Aesdil cofnął dłoń i zwój zamajaczył w świetle, zaś głowy półorków obróciły się niczym balisty by spojrzeć na szamocącą się bestię.

Kolejna chropawa inkantacja spływała z ust barda gdy w gardłach strażników nabrzmiewał warkot. Szczęk zamka potraktowanego zaklęciem utonął w brzęku kraty w zagrodzie a Laure sięgnął po kolejny zwój. Dwóch strażników wstało i ruszyło do Krishika, a głos i kończyny Aesdila pracowały niczym w natchnieniu gdy rozprostowywał zwój, recytował następne zaklęcie i sięgał po kolejne potrzebne mu rzeczy...

Zaklęcie rozpostarło się tym razem wokół klatki ukazując ją ze spokojnie siedzącymi w niej pseudosmokami. Rychło jednak przestało to być lustrzanym odbiciem rzeczywistości, bowiem Laure polał oliwą zawiasy, owinął je szmatami by stłumić hałas i dźwignął gładko wieko, modląc się o to by cicho się uniosło!

- Corellonie, doceń bracie śmiałość psikusa...
- wyszeptał. Nie to żeby był mało religijny, jednak elfim zwyczajem nie czcił bogów na czołobitny ludzki sposób, traktując ich raczej jak starsze i potężniejsze rodzeństwo. Niepotrzebnie jednak martwił się o hałas, bowiem strażnicy, rechocąc i wyzywając "prosili" jaszczuroczłeka o ciszę. Pseudosmoki stłoczyły się podniecone, jednak bard w pierwszym rzędzie podparł kratę kołkiem zostawiając widoczny koniec liny, rozrzucił z boku garść rzemieni i złamany kij i dopiero wtedy sięgnął po pierwszego jeńca. Ten machnął skrzydłami czując niewidoczne ręce na swych bokach, jednak - mimo że drżał z podniecenia - dał się bez problemu wyciągnąć z zamknięcia.

"Czekaj!"
- "wyszeptał" elf i postawił go na ziemi pod osłoną iluzji, gorączkowo sięgnął po następnego, zważając by nie uderzyć nim i nie wywołać hałasu, po następnego i następnego, znowu i znowu i tak bez przerwy aż do ostatniego. Zgarnął też szmaty z zawiasów, wcisnął je za pazuchę, rozejrzał się czy nie zostawił czegoś poza rzemieniami i złamanym kijem.

"Podążajcie za mną obok końca liny!"
- ostrzegł smoki i chyłkiem ruszył w ciemność, korzystając z osłony dawanej przez czar i żegnany śmiechem półorków. W dłoni miał linę a w sercu radość, zaś napierająca na jego umysł euforia mówiła mu że nie jest w radości odosobniony! Dopadli zbawczej ciemności między namiotami, gdzie Laure w końcu przystanął.

"Wyślę Was teraz w powietrze, po kolei! Peorrhu, obserwuj namiot łowcy z ukrycia, dobrze? Podobnie, Krassusie i Lokirze, lećcie ku tamtym namiotom, gdy zatrzasnę klatkę i strażnicy się zbiegną, cisnę kamieniami by skierować tam pogoń! Panie i panowie, wspaniale było Was poznać, odpłaćmy teraz łowcom pięknym za nadobne!!! A Wam - życzę powodzenia!!!"
- Aesdil jeszcze "mówiąc" sięgnął po pierwszego smoka i wyekspediował go w powietrze, dodając mu sporo pędu potrzebnego do startu po długiej niewoli. Furkot skrzydeł utonął w ostatnich podrygach "zabawy" półorków po tym jak spacyfikowali już swą ofiarę i elf uśmiechnął się mściwie wysyłając smoki w powietrze tak szybko jak tylko zdołał. Gdy ostatni odfruwał już w mrok, bard odwrócił się w stronę obozowiska i wyszczerzył zęby, czując wewnętrzny ogień triumfu gorejący w jego sercu.

- Panie i panowie
- szepnął - czas na akt drugi! - wyszeptał teraz słowa kończące działanie iluzji i fałszywy obraz klatki pełnej smoków znikł, czego jednak w migotliwym świetle pochodni ogniska nikt zrazu nie zauważył, czym innym jednak był huk ciężkiej kraty opadającej na miejsce gdy Laure szarpnął linę wyrywając podtrzymujący ją kołek! Ten potoczył się jak wystrzelony z procy nieledwie wpadając w ręce elfa i ze stłumionym stukiem zatrzymując się u jego stóp, niczym to jednak było wobec harmidru gdy półorkowie zerwali się i podbiegli do klatki! Aesdil prędko zwinął linę i cofnął się w cień, akurat tuż przed tym gdy głupie, zaskoczone miny zmieniły się w grymasy wściekłości! Sięgnął po kamienie dostrzegając właściciela stworzeń wypadającego z namiotu i cisnął pierwszym.

- Złodzieje! Złodzieje! Nasze smoki skradli!
- rozległy się wrzaski i łowca przekleństwami i kopniakami jął uciszać podwładnych, usiłując dojrzeć w czym rzecz.

- Na kły Tanar'ri!
- elf wyszeptał gdy żaden dźwięk się nie rozległ, znać stłumiony przez trawę albo materiał namiotu. Drugi rzut był już lepszy, bowiem brzdęk zwrócił uwagę półorków (i łowcy, rozglądającego się wokół klatki ze sztyletem w garści) w kierunku namiotów wśród których powinni już być Lokir i Krassus! Trzeci zaś wywołał wrzask bólu i to w chwili gdy któryś sprytniejszy półork podniósł rzemienie i kij i niemal wszyscy doszli do jedynie słusznego wniosku! Może któryś zachowałby więcej świadomości gdyby nie alkohol i ... gdyby łopot skrzydeł nie potwierdził porwania!

- Zabić złodziei!!!
- wrzasnął łowca i wszyscy jak jeden mąż runęli alejką za "porywaczami" ich olbrzymiej fortuny. Laure miał już rzucić czwartym kamieniem ale rozmyślił się, zamiast tego unikając jakiegoś dżentelmena spieszącego za potrzebą. Ruszył do namiotu łowcy, korzystając z pozostałego mu jeszcze czasu Niewidzialności, gorączkowo wyciągając "latarnię" i przygotowując się do odnalezienia magicznych przedmiotów. Grube rękawice miał w pogotowiu, kije z hakami również, łomik w plecaku a Kulla na ramieniu.

Odchylił delikatnie klapę namiotu i wśliznął się do środka. Jasno oświetlone kandelabrem wnętrze było urządzone bogato i typowo "po męsku" - znaczy to tyle, że bałagan był nieziemski. Aesdil rozejrzał się gorączkowo i nieco bezradnie wobec mnogości sprzętów, ale wziął się w garść i schował "lampę". Stanął w rogu i zadeklamował śpiewne, ciche zaklęcie - na jego oczach niektóre rzeczy jęły się "żarzyć" zdradzając magiczną aurę. Laure zawahał się ale zdał sobie sprawę że nikt nie zostawiałby pułapek na rzeczach tak niedbale pozostawionych - w obawie przed przypadkowym uruchomieniem. Tak więc wywlókł na środek długi miecz, parę karwaszy, ze skrzyni wyciągnął zwoje, eliksiry i różdżki, zgarnął ze stolika niewielką kryształową butelkę rżniętą w delikatne wzorki, złapał srebrną kadzielnicę i również położył ją na rosnącym stosie. Płaszcz i buty dopełniły całości, zerkał jednak gorączkowo na skrzynię w rogu.

Trzy zwoje wepchnął do tuby zadowolony z tego że się znowu przyda, eliksiry prędko pozawijał w szmatki, zawinął dla bezpieczeństwa w płaszcz i bezpiecznie umieścił w plecaku, różdżki i buty takoż. W tym czasie zastanawiał się nad karwaszami.
- Wchodźcie
- szepnął do metalowych elementów wpychając je tak by nie przygniotły zawiniątek. Dopchnął tam również buteleczkę starannie zamotaną w materiał tudzież kadzielnicę.

~ Wraca! ~ posłyszał w głowie głos Peorrha ~ spiesz się! Jest z dwoma poganiaczami, zamki sprawdzają w klatkach a jarmark huczy od ludzkich głosów! ~

Słowa podziałały na Aesdila niczym dźgnięcie szpilą. Miecz wepchnął w pochwę i zostawił do złapania "pod ręką" w razie szybkiej ewakuacji, podskoczył do ściany namiotu i przeciął ją u samego dołu. W gorączce przygotowań nie zwrócił uwagi na to że dostrzega już swe dłonie.

- Egomet arcessere atque praesum armo monstrificus tegumentum, IAM!

Powietrze drgnęło wokół niego otaczając go magiczną osłoną. Skinął głową i skierował rękę w dół by schować ją nieco wśród sprzętów, natężył wolę i sprawił że jego dłoń rozgorzała ogniem, uwalniając Płomień. Podniósł się i rozwinął ostatni zwój z przyniesionych.

- Sustuli!
- wyrzucił z siebie pojedyncze słowo czując ciarki na plecach gdy skierował spojrzenie na otwartą skrzynię i mniejszą, ozdobioną glifem sugerującym ... coś nieprzyjemnego. Wyrecytował zaklęcie, czując jak kolejne dźwięczne sylaby spływają mu po języku.

- IAM!
- odpalił czar a magiczny wir rozciągnął się wokół niego, w samą porę! Silne wyładowanie mocy wstrząsnęło ciałem Aesdila, podnosząc mu włosy na głowie i wywołując nieprzyjemne sensacje żołądkowe, karmiąc jednocześnie Płomień. Prócz tego jednak piorun nie zadał mu żadnych ran; niestety nie był jedynym zabezpieczeniem jakie mieściło się w glifie - kilka kroków od elfa pojawił się amorficzny, cuchnący padliną stwór, który z monotonnym rykiem ruszył w stronę Laure.
Ten zamarł, wpatrując się z niedowierzaniem w galaretowatego potwora i dopiero po paru uderzeniach serca zmusił się do ruchu, kompletnie ignorując już błysk złota i kamieni w otwartej skrzyni! Zbyt wcześnie by stworzenie wyrządziło mu krzywdę, za późno jednak by zupełnie uniknąć rozciągliwych łap! Stwór smagnął go po ubraniu i Aesdil miał ochotę krzyknąć z ulgi że nie poczuł ... dokładniej ... czym strażnik dysponuje w swoim arsenale!




~ Uciekaj przyjacielu, ten skurwiel idzie do namiotu! ~ rozległo się w głowie elfa, któremu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Przynajmniej nie musiał już zachowywać ciszy. Kopnął najbliższy stołek pod "nogi" stwora, uniknąwszy ciosu łapą zwalił na niego stojak z bronią, po czym chwyciwszy pod pachę Kulla a w drugą dłoń zdobyczny miecz wyprysnął z namiotu w sam czas, by usłyszeć przekleństwa i wrzaski wchodzącego z drugiej strony właściciela. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z rejwachu panującego na zewnątrz - plotka o ucieczce potworów (wyolbrzymiana wraz z każdym kolejnym słuchaczem) obiegała właśnie Jarmark, a od strony paladyńskich namiotów nadbiegali już rycerze i straż, gotowi bronić ludności przed drapieżnikami. Na szczęście wszystkie oczy wlepione były w klatki i nikt jeszcze nie szukał sprawcy zamieszania.

Peorrh również zniknął w mroku, unikając schwytania. Aesdila dobiegły tylko słowa pożegnania i wdzięczności: ~ Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował od nas pomocy, poproś o nią w imię królowej Amarrrah. Jeśli nadal będziesz przyjacielem smoków żaden nie odmówi ci pomocy. ~

"Dziękuję, Peorrhu, bardzo Ci dziękuję za pomoc! Łowca będzie miał straszne problemy że stwór z jego namiotu uciekł - nawet jeśli jest to winą złodzieja, jego przewiną jednak to że dopuścił do tego by taki potwór pojawił się wśrodku obozowiska! Bywajcie przyjaciele, powodzenia i do zobaczenia!" - "powiedział" i chichocząc w duchu pomknął w mrok.


W ciemności zmiana przebrania i spokojny powrót do karczmy były już formalnością, choć elf solennie przedreptał sporo drogi by zmylić tropicieli. Stare ubranie spoczęło na dnie rzeki wraz z butami i kapeluszem. Dwóch dżentelmenów chciało czegoś od niego, ale
w twarz im cisnął okrzyk że potwory uciekły i powstrzymało to ich niecne zamiary na tyle długo by zbiegł bezpiecznie.

Raz jeszcze przywołał moc przebrania by nie wmaszerować do Srebrnej Strzały obładowany niczym wielbłąd i zaszył się w pokoju by przebywać tam już do samego rana. Tu dopiero poczuł drżenie całego ciała i zimny pot oblewający mu czoło - a nie było to miłe uczucie. Dłuższą chwilę siedział trzymając w ramionach Kulla - spoglądającego spokojnie, bez emocji, choć i zmęczonego nerwowym i wypełnionym czuwaniem wieczorem. Długo też trwało zanim elf zasnął i tym razem conocne koszmary przywitał nieledwie z ulgą...

Z rana Aesdil przepakował rzeczy tak by zdobycznych nie trzymać na widoku, z identyfikacją czy dokładniejszym oglądem wstrzymując się do momentu opuszczenia Uran i znalezienia bezpiecznego miejsca na to. Przy śniadaniu usłyszał płacz Lii o wyjeździe Sorg i pogratulował sobie w duchu przezorności że rzecz całą z pseudosmokami przeprowadził poprzedniej nocy, bowiem teraz zdąży na wspólną wyprawę - jak się jednak okazało, zakup żywności, kociołka i podkucie Indraugnira - znudzonego, złośliwego nie do wytrzymania i znienawidzonego przez stajennych - zajęło tyle czasu że reszta drużyny opuściła już Uran. Nie pozostało już nic innego jak tylko ruszyć za nimi i mieć nadzieję że Indraugnir wyciągnie nożyska. Pożegnał się pięknie z karczmarzem, wyjazd tłumacząc misją zleconą przez paladynów, plotek posłuchał na do widzenia, uśmiechnął się w duchu słysząc o nocnych wydarzeniach i ruszył w drogę, opromieniony blaskiem podpalonego ostatniego miejsca pobytu - to jest, światłem odbitym od materii namiotów...

Jechał w podniosłym milczeniu, tłumiąc euforię. Tej ostatniej nie dał jednak rady zbyt długo trzymać w sobie!
- Juhuuuu! - wrzasnął wreszcie, i tym okrzykiem bez żalu pożegnał gościnne miasto Uran, Srebrny Jarmark i opuszczony konkurs bardów w poszukiwaniu nowych wrażeń i emocji...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline