Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-04-2010, 22:57   #31
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
08/III Eleint

Dzisiejszy dzień wiele nowego wniósł w mą misję. Niestety też rozterką wielką rozdzielił na dwoje mój umysł. By to zrozumieć, sam chyba muszę rozłożyć dzisiejsze zdarzenia na czynniki pierwsze i poukładać sobie wszystko w myśli.

Zaczynkiem najważniejszym mej rozterki było przedwczorajsze (to jest 06/III Eleint jak stoi w kalendarzu) przesłuchanie tych niecnót Roba i Jakob. Wielce przejąłem się ich łotrostwem i świadectwie o Mrocznych Elfach, które szczerze wyznali. Musze przyznać się do swej porażki w kwestii ich przesłuchania. Ma dyplomacja i metody śledcze przyćmiła sztuka perswazji Helfdana Tropiciela.
Nie to jednak ma znaczenie. Nierząd stojący w Zapomnianej Fortecy, mord na handlarzu i zesłanie grupy niewinnych dzieci na zgubę z rok Drowów, bardzo poruszyły me serce.
Szczęśliwy byłem gdy Sir Thunderdragon oświadczył, iż występek ten jemu również leży na wątrobie i już środki po temu przedsięwziął by sprawę Mrocznych załatwić i swego zaufanego rycerza do Fortecy oddelegował.

I tu właśnie problem się zaczyna. Sir Silvercrossbow miał być tym rycerzem, który z ramienia sług Torma, Drowom karę wymierzy. Planowałem go wspomóc, jednak nowe to wieści Helfdan Tropiciel mi przekazał.

Otóż okazało się, iż poszukiwana przeze mnie uczennica Sticka układać się miałą południem dnia dzisiejszego (08/III E.) z drużyną młodzików, która jeśli Tyr łaskawy jest tą wysłaną przez Roba i Jakoba na pastwę Mrocznych do Fortecy - zbyt wielka zbieżność imion osób w owej drużynie występuje względem zeznań tych dwóch łotrów a Tropiciela informacyjiami (Oba źródła imiona Meave i Kalela opisanego jako chłopca urodą dziewczęcą grzeszącego).
Nim więc z Helfdanem i Aesdilem na spotkanie z Sir Silvercrossbowem się udałem, zaszedłem jeszcze do namiotów walecznego Sir Thunderdragona.
Pragnąc zachować Aesdilowi danego słowa chciałem od Tornwalda wydobyć informację jak dostać się do Rudej Wieźmy i tam spotkanie między bardką, a Złocistym zaaranżować. Tu jednak Rycerz zaskoczył mnie wielce, nakazał bowiem sprowadzić Sorg przed swoje oblicze, inaczej informacji jak do wiedźmy trafić nie udzieli. Zresztą polecił poczekać dekadzień, póki nie wrócą jego informatorzy z wieściami o Sticku, oraz drużyna, którą w pościg za Sorg zaraz niechybnie wyśle.

Odprawiony z kwitkiem, zapomniałem wspomnieć, iż bardka z młodzikami najprawdopodobniej dalej na jarmarku się znajduje.

Uwiązany poleceniami rycerza, słowem danym bardowi, brakiem szlaku wytyczonego do domu Rudej Wiedźmy, długo zastanawiałem się czy jednak Helfdana Tropiciela do cięższej pracy nie zadzierzgnąć i o wytropienie na szlaku kompaniji Sorg nie poprosić.
Jednak w obliczu braku potwierdzonej informacji o wyjeździe Sorg postanowiłem poczekać na wieści o Sticku i przychylić się przeczuciu własnemu, iż prędzej Aesdil na bardkę wpadnie niż drużyna rycerzy ją odnajdzie.

Postanowiłem więc sprawę Mrocznych Elfów do końca doprowadzić, a i przy okazyi znajomość z Sir Silvercrossbowem zawiązać, by w przysłości móc skorzystać z jego rady względem geografii kraju jak i wiedzy o Wojnie z Nekromantą.

Smutkiem jednak wielkim napełniła mnie wieść o wyprawie osobnej Helfdana Tropiciela, który za sprawą jakąś tajemniczą z samego rana popędzi, mnie ostawiając już zupełnie. A przyznać muszę tu przed sobą, iż był mi - na swój przekorny sposób - jedyną ostoją w tym chaosie jakie rozpętało się na Srebrnym Jarmarku

Tyr niech będzie mi łaskaw i wybaczy mi, bo mam wrażenie, że pogubiłem się już doszczętnie w tej sprawie, choć wreszcie poszlaki są klarowniejsze, to ścigani wydają się jeszcze bardziej nieosiągalni niźli miesiąc temu. Choć Stick pod ziemię był się zapadł to jego uczennica wszak w tym samym mieście znajdować się winna! Ale traf dziwny nie pozwala mi się do niej zbliżyć.

Uspokoję więc myśli skołatane. Zajmę się przez chwile czymś, przynajmniej na pozór, łatwiejszym i prostszym. Droga do Zapomnianej Fortecy, do zbrodni Elfów Mrocznych, prosta i jasna. Może w tym czasie reszta sama jakoś się ułoży, skoro i informacyje nowe napłynąć mają.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 20-04-2010, 23:11   #32
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozmowa z kompanami kapłana Tyra... przebiegła, niekoniecznie tak jak sobie to paladyn planował. Cóż, każdy ma swoje racje. I nikt nie powiedział, że mają tworzyć jedną wielką szczęśliwą drużynę. Bo drużyna toby ani wielka, ani szczęśliwa... nie była.

Zbierają się obcy ludzie i w mig tworzą zgraną ze sobą drużynę. Takie rzeczy jedynie w balladach bardów się przydarzają. W prawdziwym życiu, tam gdzie jest grupa, tam są konflikty, mniejsze lub większe potyczki słowne.
Koniec końców wyszło na to, że jedynie Iulusa będzie miał za towarzysza. Trochę mało, więc Raydgast postanowił, że z rana poszuka kogoś do pomocy. W sumie może nawet dwóch by wypadało, z racji tego, że kapłan Tyra ma własną misję do zrealizowania. Ale miał się też bard dołączyć, o ile zdąży...ech... Silvercrossbow lubił jasne sytuacje. A ta jasna nie była.

Wczesny ranek, siódmego dnia Jarmarku. Paladyn niechętnie opuścił małżeńskie łoże.... i cicho. Nie chciał bowiem budzić żony. Potrzebowała odpoczynku.

Raydgast ruszył na Jarmark, na którym pełno było ludzi zarabiających orężem na chleb. Problem w tym, że o tak wczesnej porze większość z nich toczyła boje z kacem. Więc paladyn mógł dokonać wstępnej selekcji na podstawie samodyscypliny potencjalnych pomocników. Ciężko było znaleźć nie skacowanego wojownika.
Wojowniczkę nie bełkoczącą na kubkiem soku z pomidorów lub kwaśnego mleka (... lub bardziej egzotycznych firmowych mieszanek karczmarzy, które jeśli nie wyleczą kaca, to przynajmniej załatwią biegunkę), było już łatwiej.
I właśnie taką znalazł.


Na imię miała Britta, służyła dwa lata na zamku sir Ronalda Greirgo jako dziesiętniczka. O powodach swej rezygnacji z tej posady, mówić nie chciała. Niemniej zapewniła iż zna się na wojennym rzemiośle. I popisała się umiejętnościami strzeleckimi przed paladynem. A i kwestia zapłaty jej odpowiadała. Była żołnierzem, więc dyscyplina nie była problemem. No i miała własnego wierzchowca.

Przekazawszy kobiecie zarówno zaliczkę jak i wskazówki, gdzie i kiedy ma się stawić powrócił do Heleny. Która zaczęła wstawanie od narzekania na męża, który się włóczy nie wiadomo gdzie... Potem dowiedziała się, że dziś wyrusza w misję. Nie powiedziała nic. Jej spojrzenie wystarczyło by wzbudzić u Raydgasta zarówno wstyd, jak i wyrzuty sumienia.
Krótka rozmowa we dwoje... obietnice, uściski, cisza. Pożegnanie. Potrzebowali obydwoje bliskości. Więc stali chwilę wtuleni w siebie nawzajem.

Śniadanie odbyło dość późno i przy wtórze przekomarzania się dzieci z ciocią Ingą. Raydgast nie brał w tym udziału, zajęty rozmyślaniem nad... misją. Spokój śniadania zakłóciła wizyta pomocnicy Płochykota i jej liścik, który Helena sprawdziła i posłała po jego przeczytaniu pytające spojrzenie mężowi.
- Sprawy zakonu, naprawdę.- mruknął Raydgast chowając list do sakiewki. Żona nie była do końca przekonana, więc dla pewności dodała.- Nie zapominaj na tej wyprawie, żeś mężem i ojcem.
-Nie zapomnę.-
przytulił żonę i cmoknąwszy w policzek dodał.- Wszak tyś moim oczkiem w głowie.
Sprawdziwszy uprząż przy Persivalu, paladyn czekał przez chwilę na towarzyszy. Zjawił się tylko kapłan Tyra... a wkrótce po nim, Britta.
-Iulus Manorian, kapłan Tyra. Britta. Będziemy podróżować razem.- rzekł Raydgast przedstawiając ich sobie nawzajem. Sam zaś wsiadł na konia dodając. –Ruszymy się wzdłuż rzeki, więc podróż nie powinna być uciążliwa.
Dziewczyna skinęła głową w kierunku kapłana, oceniając przy okazji jego możliwości bojowe.
Zaś siedząc na wierzchowcu Raydgast ruszył powoli do przodu dodając.- Bard się spóźnia, albo zrezygnował. Zresztą nieważne. Jeśli ruszymy spacerowym tempem, to Aesdil może nas dziś dogonić. O ile gonić za nami zamierza.

I wyruszyli, kierując się do Podkosów.


Britta ,starając się jak najlepiej wykonać swoją robotę, podejrzliwie rozglądała się podczas podróży. Natomiast paladyn był bardziej rozluźniony.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-04-2010 o 23:14.
abishai jest offline  
Stary 22-04-2010, 11:34   #33
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Po rozmowie (i zapomniawszy wypytać kapłana o wieści o Sorg) Aesdil popędził do swego pokoju. Oparł rozpaloną głowę o szybę i zastanowił się chwilę uspokajając rozpędzone myśli. Teoretycznie elf nie boi się niczego - jednak, gdzieś w głębi serca lękał się zmarnowania tylu przygotowań i rozczarowania swojego i pseudosmoków - tym większego że chcąc nie chcąc dał im nadzieję. A i Sorg jest w niebezpieczeństwie.

"Teraz"
- zdecydował i nagle uspokojony, nie czekając dłużej wyskoczył z szaty barda, zakładając teraz zwykłe odzienie. Szybkimi ale pewnymi ruchami spakował plecak, uprzednio rozkładając i dwukrotnie sprawdzając potrzebne rzeczy, zwłaszcza zwoje, które spakował tak by rozwijać je w potrzebnej kolejności. Odłożył kołczan i łuk - nic mu po nich w ciemnościach a tylko dodatkowa to waga i przeszkoda. Zamiast tego zabrał łomik, którego zrazu nie chciał brać ze sobą, sztylety i miecz. Wypuścił oknem Kulla, wymknął się z karczmy i przywołał drapieżcę. Razem popędzili na nabrzeże unikając kłopotów. Po drodze Aesdil znalazł jakieś spokojne miejsce i przebrał się pospiesznie, lepsze odzienie wkładając do plecaka a zamiast tego wdziewając znoszone ubranie robocze, miękkie buty i kapelusz. Grube rękawice wcisnął za pasek z tyłu.

- Egomet arcessere atque praesum dissimulo parvus, IAM! - zadeklamował śpiewnym głosem i elf przemienił się w wysokiego, garbatego człeka, z wyglądu robotnika, z butelką w dłoni i o nieco chwiejnym kroku. Któż po ciemnicy odróżni oliwę od wina? Aesdil rozmieścił otoczaki w kieszeniach, pracowicie zebrane poprzedniego dnia, wymacał kołek obwiązany płótnem i przywiązany do liny, sprawdził czy ma na podorędziu szmaty by wytłumić dźwięki, rzemienie by udać porwanie smoków, tudzież tubę ze zwojami i "latarnię". Pokluczył i chyłkiem przemknął ku obozowi łowców, tam zaś przyczaił się i czekał z iście gadzią cierpliwością na stosowną chwilę. Szczęściem, nie była to już pełnia lata i zmrok już zapadł. Jak zawsze dziwiło go że cały niepokój odszedł gdzieś w niebyt, pozostawiając umysł czysty i nie mogący doczekać się tego nad czym łamał sobie głowę od paru dni. Nawet o Sorg zapomniał, skoncentrowany na wyszukiwaniu dziur w planie - ale sam już wiedział że plan nigdy nie przetrwa spotkania z "wrogiem", czymkolwiek by on nie był...

Pozostawił Kulla, wyszedł spomiędzy namiotów ustawionych równolegle do obozowiska łowców i chwiejnym krokiem ruszył mimo niego, w dłoni dzierżąc butelkę. Po zmroku odległość obozowiska od innych namiotów zdawała się dziwnie wielka (ktoś nieprzychylny mógłby stwierdzić że to strach ma wielkie oczy, ale bard już dawno temu zauważył że strach jest dla niego nieco ... abstrakcyjnym pojęciem - nie to żeby był samobójcą...), ale nawet sprzedawcy dziwacznych stworzeń nie mają ochoty by płacić horrendalne placowe i dzieliło ich obóz od reszty tak naprawdę kilkanaście dużych kroków. Wlókł się i wywoływał Peorrha, nie zważając na nocne pomruki więzionych stworzeń.
"Już czas, przyjacielu! Budź pozostałych, ale rób to ostrożnie!"
~ Już??!
~ Peorrh spodziewał się próby uwolnienia następnej nocy i wiele potrzeba mu było samokontroli by nie poderwać sie w klatce.
"Tak! Pamiętajcie by na mój znak w złość wprawić Krishika, by choć przez chwilę jego wrzaski i strażników przekleństwa zagłuszyły odgłos otwierania zamka. Tak jak mówiliśmy..."
- ciągnął uspokajająco, próbując natchnąć pseudosmoka otuchą i na wszelki wypadek przypominając plan - "... po obchodzie podkradnę się pod osłoną niewidoczności, otworzę klatkę i podeprę wieko, wyjmę Was i odejdziemy w mrok między namioty. Ty, Peorrhu, przyczaisz się na szczycie tego który umożliwi Ci obserwowanie otoczenia namiotu łowcy, a Krassus i Lokir udając porwanych odciągną pogoń w kierunku namiotów o których rozmawialiśmy. Na razie zbudźcie się i niech któryś z Was podrażni Krishika..." - nieszczęsny ten jaszczuroczłek, teraz niewolnik, wcześniej znaczny wojownik sądząc po bliznach, najgorzej znosił więzienie i był nader chętny do szczerzenia kłów na straże czy też uderzania w pręty klatki gdy frustracja mu dojadła.

"Pamiętajcie - bądźcie cisi i cierpliwi, wyciągnę Was sam po kolei, odejdziemy cichcem, odlecicie też kolejno z moich ramion gdy wyrzucę Was w niebo - dawno nie lataliście, taka pomoc przyda się Wam, nie chcę żebyście potłukli się czy zaplątali startując z ziemi. Nie skrzywdźcie mojego jastrzębia! To nie przekąska!"
- ostrzegł na wszelki wypadek.

Elf zatoczył się gdy jeden ze strażników spojrzał na niego. Ten zaśmiał się i warknął coś do kamrata o garbatych ochlapusach. Laure uśmiechnął się złośliwie - jeśli plan się powiedzie, wkrótce półorkowie i ich szef będą mieli powód by znienawidzić wszystkich ochlapusów i garbusów świata...

Przyczaił się wśród namiotów, unikając gwarnych i oświetlonych. Nie było ich tak znowu dużo - wielu już bywalców zmęczyło się nieco Jarmarkiem i jego atrakcjami i wybrało odsypianie swawolnych nocy, sporo jednak pozostało chętnych do dalszej zabawy i elf nieźle się musiał napocić by uniknąć zabawowiczów i przechodniów. Powoli jednak czy nie, czas płynął i okoliczności jęły sprzyjać Złocistemu i pseudosmokom...

- Zamknij się tam!
- wrzasnął półorczy strażnik gdy ni stąd ni zowąd z klatki jaszczuroludzi dobiegło groźne syczenie i brzęk krat. Półork podniósł się nawet, łapiąc za kij, jednak po chwili "zawartość" klatki uspokoiła się i półork przysiadł na piętach, głośno pochrząkując i wyrzucając szybkie słowa. Ognisko żarzyło się jeszcze, trzaskając i sypiąc iskrami.

"Dziwne"
- pomyślał Laure - "Klną w orkowym, ale gadają we wspólnym..." - nie poświęcił jednak temu zbytniej uwagi, czekając obchodu. Jednego jeszcze tylko musiał przeczekać przechodnia, pod bardzo szczęśliwą znać gwiazdą sądząc po sprośnej przyśpiewce i nader chwiejnym kroku, nim półorkowie klnąc i ziewając poderwali z ziemi ciężkie kończyny by obejrzeć swą własność. Peorrh znać dobrą wykonał robotę tonując ekscytację współbraci, bowiem kopniak w klatkę był jedyną reakcją strażników na nie, za to dłużej łowcy zabawili przy jaszczuroludziach, dźgając niemiłosiernie prętami między sztabami i rechocąc z posykujących nędzarzy. Dopiero ludzki szef, sam pociągający właśnie z dzbana po wyjściu z namiotu odwołał zabawę. Złocisty zacisnął szczęki ale zmusił się do rozluźnienia mięśni i pogłaskał Kulla. "Sam świata nie zbawię..." - pomyślał i coś z tego musiało dotrzeć do jastrzębia dzięki nowo rozwijanej zdolności bowiem rdzawe oczy drapieżnika wbiły się spojrzeniem w zielone oczy elfa. Ten poczekał dłuższy moment by garniec dzierżony przez półorków zatoczył parę kółek i by właściciel stworzeń z powrotem wszedł do namiotu. Wkrótce ziewanie oznajmiło powrót senności wśród pilnujących i dobrze że patrol straży przemaszerował właśnie teraz gdy Aesdil miał czas wcisnąć się głębiej w mrok niż parę klepsydr później. Podziękował Corellonowi za tą drobną łaskę, zignorował gorąc w piersi. Sięgnął po "lampę".

- Egomet arcessere lumen, IAM! - wypowiedział starannie sylaby kształtujące przejaw Sztuki i kończącym gestem dotknął kryształu, przysłaniając go zwitkami płótna. Ten zapłonął jasnym światłem, stłumionym jednak przez kubek i materiał. Kierunkowa ta "latarnia" sprawiła że Laure mógł spokojnie rozwinąć pierwszy zwój. Wyjrzał raz jeszcze zza ciemnego namiotu, upewniając się że nic nie stoi akcji na przeszkodzie, Kulla zaś posadził na ramieniu by i chowaniec cieszył się dobrodziejstwami Niewidzialności...

Odczytał słowa składające się na magiczną inkantację, ciągle dziwiąc się jak odmiennie można przedstawić jedno i to samo jeśli chodzi o Sztukę. Nagle zniknął sam sobie sprzed oczu i tylko uspokajający ciężar Kulla czy plecaka był jedyną oznaką że nadal istnieje. Jakkolwiek dziwne i niepokojące byłoby to zjawisko (i jak by się Kull nie zachybotał, mocniej wpijając w materiał) nie tracił czasu, rozwinął kolejny zwój (oczywiście, niewidzialny) i pomknął na miękkich podeszwach ku klatce.

"Peorrhu! Krishik, już!"
- pomyślał Laure wysyłając wiadomość smokowi i umieścił zwój tak by światło ogniska padało na niego. Zaskoczony nieco pseudosmok poruszył się nieco, podobnie jak jego bracia, ale już po chwili z klatki niknącej w mroku dobiegł głośny syk i łomot.

"Nie przesadźcie! Bo nabiorą podejrzeń!"
- przestrzegł Laure ale niepotrzebnie, bo najwidoczniej tylko jeden Krishik robił zamieszanie. Aesdil cofnął dłoń i zwój zamajaczył w świetle, zaś głowy półorków obróciły się niczym balisty by spojrzeć na szamocącą się bestię.

Kolejna chropawa inkantacja spływała z ust barda gdy w gardłach strażników nabrzmiewał warkot. Szczęk zamka potraktowanego zaklęciem utonął w brzęku kraty w zagrodzie a Laure sięgnął po kolejny zwój. Dwóch strażników wstało i ruszyło do Krishika, a głos i kończyny Aesdila pracowały niczym w natchnieniu gdy rozprostowywał zwój, recytował następne zaklęcie i sięgał po kolejne potrzebne mu rzeczy...

Zaklęcie rozpostarło się tym razem wokół klatki ukazując ją ze spokojnie siedzącymi w niej pseudosmokami. Rychło jednak przestało to być lustrzanym odbiciem rzeczywistości, bowiem Laure polał oliwą zawiasy, owinął je szmatami by stłumić hałas i dźwignął gładko wieko, modląc się o to by cicho się uniosło!

- Corellonie, doceń bracie śmiałość psikusa...
- wyszeptał. Nie to żeby był mało religijny, jednak elfim zwyczajem nie czcił bogów na czołobitny ludzki sposób, traktując ich raczej jak starsze i potężniejsze rodzeństwo. Niepotrzebnie jednak martwił się o hałas, bowiem strażnicy, rechocąc i wyzywając "prosili" jaszczuroczłeka o ciszę. Pseudosmoki stłoczyły się podniecone, jednak bard w pierwszym rzędzie podparł kratę kołkiem zostawiając widoczny koniec liny, rozrzucił z boku garść rzemieni i złamany kij i dopiero wtedy sięgnął po pierwszego jeńca. Ten machnął skrzydłami czując niewidoczne ręce na swych bokach, jednak - mimo że drżał z podniecenia - dał się bez problemu wyciągnąć z zamknięcia.

"Czekaj!"
- "wyszeptał" elf i postawił go na ziemi pod osłoną iluzji, gorączkowo sięgnął po następnego, zważając by nie uderzyć nim i nie wywołać hałasu, po następnego i następnego, znowu i znowu i tak bez przerwy aż do ostatniego. Zgarnął też szmaty z zawiasów, wcisnął je za pazuchę, rozejrzał się czy nie zostawił czegoś poza rzemieniami i złamanym kijem.

"Podążajcie za mną obok końca liny!"
- ostrzegł smoki i chyłkiem ruszył w ciemność, korzystając z osłony dawanej przez czar i żegnany śmiechem półorków. W dłoni miał linę a w sercu radość, zaś napierająca na jego umysł euforia mówiła mu że nie jest w radości odosobniony! Dopadli zbawczej ciemności między namiotami, gdzie Laure w końcu przystanął.

"Wyślę Was teraz w powietrze, po kolei! Peorrhu, obserwuj namiot łowcy z ukrycia, dobrze? Podobnie, Krassusie i Lokirze, lećcie ku tamtym namiotom, gdy zatrzasnę klatkę i strażnicy się zbiegną, cisnę kamieniami by skierować tam pogoń! Panie i panowie, wspaniale było Was poznać, odpłaćmy teraz łowcom pięknym za nadobne!!! A Wam - życzę powodzenia!!!"
- Aesdil jeszcze "mówiąc" sięgnął po pierwszego smoka i wyekspediował go w powietrze, dodając mu sporo pędu potrzebnego do startu po długiej niewoli. Furkot skrzydeł utonął w ostatnich podrygach "zabawy" półorków po tym jak spacyfikowali już swą ofiarę i elf uśmiechnął się mściwie wysyłając smoki w powietrze tak szybko jak tylko zdołał. Gdy ostatni odfruwał już w mrok, bard odwrócił się w stronę obozowiska i wyszczerzył zęby, czując wewnętrzny ogień triumfu gorejący w jego sercu.

- Panie i panowie
- szepnął - czas na akt drugi! - wyszeptał teraz słowa kończące działanie iluzji i fałszywy obraz klatki pełnej smoków znikł, czego jednak w migotliwym świetle pochodni ogniska nikt zrazu nie zauważył, czym innym jednak był huk ciężkiej kraty opadającej na miejsce gdy Laure szarpnął linę wyrywając podtrzymujący ją kołek! Ten potoczył się jak wystrzelony z procy nieledwie wpadając w ręce elfa i ze stłumionym stukiem zatrzymując się u jego stóp, niczym to jednak było wobec harmidru gdy półorkowie zerwali się i podbiegli do klatki! Aesdil prędko zwinął linę i cofnął się w cień, akurat tuż przed tym gdy głupie, zaskoczone miny zmieniły się w grymasy wściekłości! Sięgnął po kamienie dostrzegając właściciela stworzeń wypadającego z namiotu i cisnął pierwszym.

- Złodzieje! Złodzieje! Nasze smoki skradli!
- rozległy się wrzaski i łowca przekleństwami i kopniakami jął uciszać podwładnych, usiłując dojrzeć w czym rzecz.

- Na kły Tanar'ri!
- elf wyszeptał gdy żaden dźwięk się nie rozległ, znać stłumiony przez trawę albo materiał namiotu. Drugi rzut był już lepszy, bowiem brzdęk zwrócił uwagę półorków (i łowcy, rozglądającego się wokół klatki ze sztyletem w garści) w kierunku namiotów wśród których powinni już być Lokir i Krassus! Trzeci zaś wywołał wrzask bólu i to w chwili gdy któryś sprytniejszy półork podniósł rzemienie i kij i niemal wszyscy doszli do jedynie słusznego wniosku! Może któryś zachowałby więcej świadomości gdyby nie alkohol i ... gdyby łopot skrzydeł nie potwierdził porwania!

- Zabić złodziei!!!
- wrzasnął łowca i wszyscy jak jeden mąż runęli alejką za "porywaczami" ich olbrzymiej fortuny. Laure miał już rzucić czwartym kamieniem ale rozmyślił się, zamiast tego unikając jakiegoś dżentelmena spieszącego za potrzebą. Ruszył do namiotu łowcy, korzystając z pozostałego mu jeszcze czasu Niewidzialności, gorączkowo wyciągając "latarnię" i przygotowując się do odnalezienia magicznych przedmiotów. Grube rękawice miał w pogotowiu, kije z hakami również, łomik w plecaku a Kulla na ramieniu.

Odchylił delikatnie klapę namiotu i wśliznął się do środka. Jasno oświetlone kandelabrem wnętrze było urządzone bogato i typowo "po męsku" - znaczy to tyle, że bałagan był nieziemski. Aesdil rozejrzał się gorączkowo i nieco bezradnie wobec mnogości sprzętów, ale wziął się w garść i schował "lampę". Stanął w rogu i zadeklamował śpiewne, ciche zaklęcie - na jego oczach niektóre rzeczy jęły się "żarzyć" zdradzając magiczną aurę. Laure zawahał się ale zdał sobie sprawę że nikt nie zostawiałby pułapek na rzeczach tak niedbale pozostawionych - w obawie przed przypadkowym uruchomieniem. Tak więc wywlókł na środek długi miecz, parę karwaszy, ze skrzyni wyciągnął zwoje, eliksiry i różdżki, zgarnął ze stolika niewielką kryształową butelkę rżniętą w delikatne wzorki, złapał srebrną kadzielnicę i również położył ją na rosnącym stosie. Płaszcz i buty dopełniły całości, zerkał jednak gorączkowo na skrzynię w rogu.

Trzy zwoje wepchnął do tuby zadowolony z tego że się znowu przyda, eliksiry prędko pozawijał w szmatki, zawinął dla bezpieczeństwa w płaszcz i bezpiecznie umieścił w plecaku, różdżki i buty takoż. W tym czasie zastanawiał się nad karwaszami.
- Wchodźcie
- szepnął do metalowych elementów wpychając je tak by nie przygniotły zawiniątek. Dopchnął tam również buteleczkę starannie zamotaną w materiał tudzież kadzielnicę.

~ Wraca! ~ posłyszał w głowie głos Peorrha ~ spiesz się! Jest z dwoma poganiaczami, zamki sprawdzają w klatkach a jarmark huczy od ludzkich głosów! ~

Słowa podziałały na Aesdila niczym dźgnięcie szpilą. Miecz wepchnął w pochwę i zostawił do złapania "pod ręką" w razie szybkiej ewakuacji, podskoczył do ściany namiotu i przeciął ją u samego dołu. W gorączce przygotowań nie zwrócił uwagi na to że dostrzega już swe dłonie.

- Egomet arcessere atque praesum armo monstrificus tegumentum, IAM!

Powietrze drgnęło wokół niego otaczając go magiczną osłoną. Skinął głową i skierował rękę w dół by schować ją nieco wśród sprzętów, natężył wolę i sprawił że jego dłoń rozgorzała ogniem, uwalniając Płomień. Podniósł się i rozwinął ostatni zwój z przyniesionych.

- Sustuli!
- wyrzucił z siebie pojedyncze słowo czując ciarki na plecach gdy skierował spojrzenie na otwartą skrzynię i mniejszą, ozdobioną glifem sugerującym ... coś nieprzyjemnego. Wyrecytował zaklęcie, czując jak kolejne dźwięczne sylaby spływają mu po języku.

- IAM!
- odpalił czar a magiczny wir rozciągnął się wokół niego, w samą porę! Silne wyładowanie mocy wstrząsnęło ciałem Aesdila, podnosząc mu włosy na głowie i wywołując nieprzyjemne sensacje żołądkowe, karmiąc jednocześnie Płomień. Prócz tego jednak piorun nie zadał mu żadnych ran; niestety nie był jedynym zabezpieczeniem jakie mieściło się w glifie - kilka kroków od elfa pojawił się amorficzny, cuchnący padliną stwór, który z monotonnym rykiem ruszył w stronę Laure.
Ten zamarł, wpatrując się z niedowierzaniem w galaretowatego potwora i dopiero po paru uderzeniach serca zmusił się do ruchu, kompletnie ignorując już błysk złota i kamieni w otwartej skrzyni! Zbyt wcześnie by stworzenie wyrządziło mu krzywdę, za późno jednak by zupełnie uniknąć rozciągliwych łap! Stwór smagnął go po ubraniu i Aesdil miał ochotę krzyknąć z ulgi że nie poczuł ... dokładniej ... czym strażnik dysponuje w swoim arsenale!




~ Uciekaj przyjacielu, ten skurwiel idzie do namiotu! ~ rozległo się w głowie elfa, któremu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Przynajmniej nie musiał już zachowywać ciszy. Kopnął najbliższy stołek pod "nogi" stwora, uniknąwszy ciosu łapą zwalił na niego stojak z bronią, po czym chwyciwszy pod pachę Kulla a w drugą dłoń zdobyczny miecz wyprysnął z namiotu w sam czas, by usłyszeć przekleństwa i wrzaski wchodzącego z drugiej strony właściciela. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z rejwachu panującego na zewnątrz - plotka o ucieczce potworów (wyolbrzymiana wraz z każdym kolejnym słuchaczem) obiegała właśnie Jarmark, a od strony paladyńskich namiotów nadbiegali już rycerze i straż, gotowi bronić ludności przed drapieżnikami. Na szczęście wszystkie oczy wlepione były w klatki i nikt jeszcze nie szukał sprawcy zamieszania.

Peorrh również zniknął w mroku, unikając schwytania. Aesdila dobiegły tylko słowa pożegnania i wdzięczności: ~ Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował od nas pomocy, poproś o nią w imię królowej Amarrrah. Jeśli nadal będziesz przyjacielem smoków żaden nie odmówi ci pomocy. ~

"Dziękuję, Peorrhu, bardzo Ci dziękuję za pomoc! Łowca będzie miał straszne problemy że stwór z jego namiotu uciekł - nawet jeśli jest to winą złodzieja, jego przewiną jednak to że dopuścił do tego by taki potwór pojawił się wśrodku obozowiska! Bywajcie przyjaciele, powodzenia i do zobaczenia!" - "powiedział" i chichocząc w duchu pomknął w mrok.


W ciemności zmiana przebrania i spokojny powrót do karczmy były już formalnością, choć elf solennie przedreptał sporo drogi by zmylić tropicieli. Stare ubranie spoczęło na dnie rzeki wraz z butami i kapeluszem. Dwóch dżentelmenów chciało czegoś od niego, ale
w twarz im cisnął okrzyk że potwory uciekły i powstrzymało to ich niecne zamiary na tyle długo by zbiegł bezpiecznie.

Raz jeszcze przywołał moc przebrania by nie wmaszerować do Srebrnej Strzały obładowany niczym wielbłąd i zaszył się w pokoju by przebywać tam już do samego rana. Tu dopiero poczuł drżenie całego ciała i zimny pot oblewający mu czoło - a nie było to miłe uczucie. Dłuższą chwilę siedział trzymając w ramionach Kulla - spoglądającego spokojnie, bez emocji, choć i zmęczonego nerwowym i wypełnionym czuwaniem wieczorem. Długo też trwało zanim elf zasnął i tym razem conocne koszmary przywitał nieledwie z ulgą...

Z rana Aesdil przepakował rzeczy tak by zdobycznych nie trzymać na widoku, z identyfikacją czy dokładniejszym oglądem wstrzymując się do momentu opuszczenia Uran i znalezienia bezpiecznego miejsca na to. Przy śniadaniu usłyszał płacz Lii o wyjeździe Sorg i pogratulował sobie w duchu przezorności że rzecz całą z pseudosmokami przeprowadził poprzedniej nocy, bowiem teraz zdąży na wspólną wyprawę - jak się jednak okazało, zakup żywności, kociołka i podkucie Indraugnira - znudzonego, złośliwego nie do wytrzymania i znienawidzonego przez stajennych - zajęło tyle czasu że reszta drużyny opuściła już Uran. Nie pozostało już nic innego jak tylko ruszyć za nimi i mieć nadzieję że Indraugnir wyciągnie nożyska. Pożegnał się pięknie z karczmarzem, wyjazd tłumacząc misją zleconą przez paladynów, plotek posłuchał na do widzenia, uśmiechnął się w duchu słysząc o nocnych wydarzeniach i ruszył w drogę, opromieniony blaskiem podpalonego ostatniego miejsca pobytu - to jest, światłem odbitym od materii namiotów...

Jechał w podniosłym milczeniu, tłumiąc euforię. Tej ostatniej nie dał jednak rady zbyt długo trzymać w sobie!
- Juhuuuu! - wrzasnął wreszcie, i tym okrzykiem bez żalu pożegnał gościnne miasto Uran, Srebrny Jarmark i opuszczony konkurs bardów w poszukiwaniu nowych wrażeń i emocji...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 22-04-2010, 11:42   #34
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podróż mijała wszystkim... no, jak podróż po zadupiu. Trakt - a w zasadzie polna droga, okazjonalnie tylko orana kołami rolniczych wozów - wił się leniwie wzdłuż rzeki z jednej strony, a zarośniętych trawą i leszczyną łąk z drugiej. Pojawiający się od czasu do czasu na ziemi wielki cień lub dobiegający z góry chrapliwy okrzyk przypominały, że gryfi jeźdźcy patrolują okolicę. Pogoda, choć nieoczekiwanie chłodna, sprzyjała podróży, która przez pierwsze dwa dni obyła się bez większych niespodzianek - jeśli oczywiście nie zaliczyć do nich wylegującego się koło drogi Helfdana, czy nieco zmęczonego Aesdila, który późnym popołudniem dogonił resztę wędrowców.

Zarówno półelf jak i najemniczka dobrze spełniali swoje zadanie; nie mieli z tym też większych problemów. Nie dalej jak dwa dni temu jechała tędy w stronę Uran szóstka jeźdźców; dwa konie zostawiały wyraźnie głębsze ślady sugerujące, że wiozły ciężki ładunek lub dwie osoby. W jednym miejscu do drogi dołączały się starsze ślady co najmniej trzech koni, lecz biegły nie od strony wsi a z północy (na przełaj przez pola). A paladyn parł do wsi, więc reszta podążała za nim.

Pierwszy nocleg przebiegła spokojnie, podobnie jak kolejny dzień i wieczór. Jednak gdy w dniu drugiego noclegu kończyliście kolacje konie zaczęły być niespokojnie; rżały cicho, wyciągając chrapy w stronę rzeki, z której wkrótce dobiegł was cichy plusk i jakby... jęk? Blask ogniska i gwiazd starczył, by wszyscy zobaczyli spływające z nurtem rzeki kobiece ciało - wyciągnięte niemal leniwie wzdłuż niewielkich fal.


Chwilę przypatrywaliście się temu niezwykłemu widokowi, gdy nagle dziewczyna otworzyła oczy, odwróciła się na brzuch i zaczęła płynąć do brzegu wbijając w mężczyzn wielkie, proszące oczy. Z pobliskich szuwarów nieoczekiwanie wynurzyły się kolejne dwie ślicznotki i poczęły wychodzić na podmokły grunt. I może nie byłoby to wcale takie złe, bo wszystkie trzy miały urocze buźki i nie mniej pociągające ciała, gdyby nie fakt, że gdy już postawiły stopy na ziemi rzeczna woda wzburzyła się nagle podnosząc na wysokość dwóch-trzech metrów i również zaczęła sunąć w stronę obozowiska.



W mroku i kotłujących się wewnątrz wody roślinach, błocie i rybach ciężko było stwierdzić, czy podróżnych atakuje jakiś potwór czy też to rzeka przybywa na pomoc swym córom.
 
Sayane jest offline  
Stary 23-04-2010, 01:37   #35
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Tropiciel nie lubił łączyć przyjemności z pracą. Nic dobrego nigdy z tego nie wynikało. Baba w podróży to nie zupełnie to, czego oczekiwał. Oczywiście mógł zaakceptować obwoźny zamtuz, ale do „zdyscyplinowanej” i „dyskretnej” drużyny mu to nie pasowała. Oczywiście to nie jego pieniądze i nie jego zmartwienie tylko paladyna. Tym bardziej, że to nawet jego wyprawa nie była. Helfdan nie byłby Helfdanem gdyby skrywał swoje poglądy pod płaszczykiem uprzejmości.

- Każdy wie, że babska nie potrafią trzymać jęzorów za zębami. Nic tylko kłapią i kłapią tymi jadaczkami chyba, że co w gębie mają! Marudził i sarkał raczej tak do wszystkich niż, do kogo konkretnego się zwracał. Rzecz jasna nie zjednywał tym sobie sympatii wojownicy, ale nie na tym mu zależało. Zaległości nadrobił, a i nawet jakiś zapasik sobie w Uran zgromadził. Chuć spała mocnym snem nasycenia. Może nie niczym niedźwiedź całą zimę przetrzyma, ale te parę dni do Podkosów to by chętnie bez dziewek spędził. - Nie moja to sprawa, ale z tego co słyszałem to jak idzie wyprawa wojenna to mądrzy dowódcy baby przeganiają. Bo to żołnierstwo nie myśli, o czym innym jak chędożeniu. Kłótni i swar z tego powodu co niemiara, a i o dyscyplinę trudno. Widać jednak nie wszędzie ta dyscyplina się sprawdza.

- Że też z tylu najemników mości paladyn babę postanowił nająć? No, kto by pomyślał… Zastanawiał się na głos dzieląc swoje myśli z kapłanem. Ten z pozoru jakby nie do końca dostrzegał zalety płynące z możliwości obcowania z tropicielem, bo dziwnie milczący był. Jeno pomrukując i przytakując od czasu do czasu na wyraźne zapytania. Helfdan jednak nie był w ciemię bity i wiedział, w czym rzecz. Nie miał żalu do Iulusa, iż ten dialog w monolog zmienia. Widać mądry był na tyle by wiedzę życiową z ust tropiciela od razu w pamięć sobie zapisywać i odpowiadać jak człowiek nie mógł. – Ciekaw wielce czy żoneczka wie, co tam na tych misjach paladyn nadziewa na swą kopię.

Humor go w przeciwieństwie do chuci nie opuszczał. Nawykły do niebezpieczeństwa i dziczy chętnie się wypuszczał i przepatrywał jakieś ślady. Czasem, co nawet ustrzelił do żarcia. O konia i ekwipunek dbał więcej niż to wymagane było. Być może mu tego brakowało… każdego ranka koniom podkowy posprawdzał, a wieczorem do porządku je doprowadził. Broń naoliwioną trzymał, strzały przeglądał nawet o świeżą wodę w bukłaku się troszczył.


Rzecz oczywista przyrodzenie też maścią od Meyai podleczyć koniecznie trzeba było, bo te jarczmarczne babska to nie raz i nie dwa o mydle nie słyszały (a i byle komu dają). Jednak znać było kunszt wielki tej dziewki w przygotowywaniu medykamentów, bo swędzenie minęło jak ręką odjął już pierwszego dnia stosowania. Dziwnym trafem nieco owłosienie się przerzedziło, ale to w niczym nie szkodziło… chyba. Zatem flakon z maścią na „wszystko zło tego świata” dobrze ukrył tak, aby się nie stracił.

Niby chłop nie do poznania, a jednak tu sprośna uwaga tam wesoła piosenka. Oczywiście nie popuścił elfowi jak ten się cichaczem wymykał. Nie pytał, co go tak w krzaki gna bo pewnikiem nie potrzeba typowa z jedzeniem związana. Takie pakunki niósł, że mógłby z nich wszystkich chyba latrynę postawić. Rzyci mu się nie chciało ruszyć, aby ciekawość zaspokoić tedy tylko to stosownie skomentował.

- Jakiś taki struty cały jarmark chodził pewnikiem nic nie wychędożył. Teraz to tam idzie sam na fleciku pograć jak to bardy mają w zwyczaju. Po ichniejszemu wenę łapią lub instrument dostrajają Z dezaprobatą i zupełnym brakiem zrozumienia popatrzył w miejsce gdzie jakiś czas temu zniknął elf. Choć w jego głosie słychać było zatroskanie – Byle, aby temu biednemu ptaszkowi niczego nie zrobił złego. Już i tak go ciąga ze sobą choćby i do wychodka lazł. A ten już tak smętnie zerka i jakiej swobody wygląda. Coś by sobie tam pewnie przygruchało stworzenie po bożemu. Objawiła się w nim dziwna zwierzęca empatia - Eh skaranie z tymi elfami widziałem ja tam psy po wsiach, co to więcej luzu na łańcuchu mają niż ten jastrząb.

Tropów nie przeoczyli, bo i trudno by było. Ślady może i były tej szóstki, a może innej. Czort to raczył wiedzieć… jemu podobnie jak paladynowi do Podkosów było po drodze, bo tam miał sprawę. Towarzyszom nie rzekł, jaką ma robotę – wymawiał się „dyskrecją”, bo podobno w cenie tera jest. Przynajmniej tak słyszał na Jarmarku. W każdym bądź razie jak to mawiał sprawę we wsi ma, ale problemów z tym nie będzie. Przebąkiwał też, że jakiś ludzi ma znaleźć, co to będą mieli inne zadanie, ale sam dokładnie nie wiedział kogo i do czego szuka. Kac go męczył wtedy i wszystkiego nie spamiętał, co mu wtedy gadano albo na jakie cycki się zapatrzył za bardzo. Widać tak miało być.

Podróż do uciążliwych nie należała. Okolica bezpieczna, mało uczęszczana droga zarówno przez podróżnych jak i banitów. Póki, co cisza i spokój. Jeno nastrój sielanki wszelkiego rodzaju skrzydlate kurwiszony psuły. Jakoś półelfa nie kąsały, ale do pasji go doprowadzało bzyczenie… nic tylko cholerne bzzzzz, bzzzzzzz, bzzzzzzzzzz, Do głowy można było dostać. Już nawet jakieś zielska w ogień rzucał co to podobno je odstraszały jeno na chwil parę to starczało. Jak się okazało to był jeno problem pierwszej nocy, bo już drugiej nie tylko takie dziadostwa od rzeki nadchodziły.

 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 23-04-2010 o 02:08.
baltazar jest offline  
Stary 24-04-2010, 23:39   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wyprawa zaczęła się spokojnie... wyruszyli w trójkę. Britta milcząco rozglądała się, bardzo poważnie biorąc się do swoich obowiązków. Ale czegóż się spodziewać po dziesiętniczce jeśli nie obowiązkowości?
Podróż nieco się dłużyła, więc paladyn postanowił zagadnąć o nurtujące go kwestie natury moralnej. Lepiej bowiem wyjaśnić sobie sytuację, teraz niż gdy jest teorią, niż gdy stanie się problemem do rozwiązania. A któż lepiej by się nadawał, do tego od kapłana Tyra. Boga wszak sprawiedliwości.
Raydgast zrównał więc swego wierzchowca z kapłańskim i spytał.- Jest pewna sprawa, która trochę mnie nurtuje... Czy można karać człeka o złej naturze, za czyny które mógłby popełnić? Czy można kogoś karać zawczasu? Co o tym sądzisz, jako kapłan Tyra?
Paladyn był nieco uczony w sprawach religijnych. Ale Iulus zapewne był bardziej biegły w sprawach teologii i filozofii, od wojaka jakim był w sumie Raydgast. To też paladyn skupił się na wsłuchaniu się w odpowiedź na swe pytanie.

- Och - westchnął smętnie kapłan - gdybyż odpowiedź na to pytanie była prosta i jednoznaczna zapewne nie podróżowałbym u Twego boku Raydgaście. Otóż gdyby za zło noszone w sercu wolno nam byłoby karać, bard którego śladem podążam nigdy by murów Twierdzy Sprawiedliwości w Srebrnych marchiach nie opuścił. Z drugiej jednak strony gdybyśmy Złego mieli ignorować litery prawa trzymając się sztywno zapewne ja sam siedziałbym teraz we wspomnianym zamku nie trudząc się szukaniem podejrzanego.
Sam w duchu zgadzam się, że niewinnego karać trudno. Jednak nauczyłem się, że zło pleniące się w sercu, w myśli i w duszy zawsze na wierzch wypełznie w winie jakowejś o sobie znać dając. Zatem obrońcy praw zawsze czujnymi być muszą. Oczy szeroko otwarte na świat i ludzi mając. Jak mawiał mój mentor zaniechanie działań na równi jest zbrodnią jak samo przestępstwo. Dlategoż w murach Twierdzy usiedzieć nie potrafię. W świat ruszam przy każdej okazyi by Prawo słowem i czynem szerzyć. Bo wiedzieć Ci mus, iż zamysł boskiej sprawiedliwości idealnym jest, jednak ludzka natura - ułomną. -
wpatrzony w horyzont Iulus mówił z coraz większa pasją, niczym na kazaniu lub wykładzie w scholi - Dlatego nie wystarczy praw spisać, nie wystarczy na użytek publiczny ogłosić. Trzeba ludziom o prawach przypominać i z błędu, ciemnoty za rękę wyprowadzać. Złoczyńców zaś tępić na każdym kroku, o każdej porze dnia i nocy, bo tak jak gwałt i zbrodnia nie zna spoczynku. Wina w mroku i brudzie życia ma domostwo, na zdrowym organizmie społeczeństwa żerując. Dlatego nam sługą sprawiedliwości również spocząć nie wolno. Zgodnie ze swym rozumem i w zgodzie z boskimi naukami pobranemi w zakonie czynić sąd nad przestępcami musim. Jednakże pamiętać również trzeba, że każdy sługa boży jest li tylko człowiekiem czy to akolita czy arcykapłan i jako taki właśnie ułomnym po części jest ze swej ludzkiej natury, od bogów dalekiej. Jedyne wiec co nam zostaje to wiara, boskie natchnienie i własny rozum latami szkolony by sąd sprawiedliwy wygłaszać, a pomyłki nasze i porażki jeśli je poniesiemy osądzić może tylko Bóg nasz i bracia po społu.
- Ja tam na kapłanem nie jestem... i całe szczęście, bo duży to ciężar. Ale na prawach się znam, w każdym razie na porządku pilnowaniu.-
wspomniał paladyn swe przeszłe dzieje w myślach. I po chwili rzekł.- Nie mnie więc rad kapłanowi udzielać. Niemniej, na twym miejscu, spróbowałbym odkryć motywy postępowania Sticka. Bo przez nie możesz chyba złu zapobiec. Tak ja to widzę.
- A racja to, a i rad słucham chętnie i często, bo nawet od najprostszego człeka można czasem się czegoś nauczyć. Bo mus Ci wiedzieć, że czasem wystarczy jeno zmienić punkt widzenia by pewne sprawy całkiem inszymi się okazały, niźli się nam pierwej wydawało. Jeno samemu trudno takiemu przedsięwzięciu podołać. Łacniej jak druga głowa się sprzymierzy i na własny sposób na problem spojrzy.
kapłan zamyślił się - Motywy barda nie są jasne. Póki co wygląda jakoby pęd do wiedzy pchał go w kraje bogate magią i księgozbiorami. Możliwym jest, iż potęgę Wroga chce posiąść lub jego chwałę przywrócić. Lecz póki co to tylko dywagacje. Dowodów nam brak. Może jego uczennica światła więcej na tę sprawę rzuci.
-Oby.-
odparł na koniec paladyn, nie chcąc swoimi wątpliwościami gasić entuzjazmu kapłana. Jakoś w rzucenie światła na sprawę przez uczennicę Sticka nie wierzył. Nie wiadomo, nawet czy była jego uczennicą. A jedynie iż widziano ją z nim.
Potem zjawił się elfi bard... a i wkrótce do drużyny dołączył Helfdan.

Źle ta cała sytuacja wróżyła na przyszłość. Skoro grupa nie mogła się nawet dogadać co do miejsca zbiórki, to jak będą współpracować później? Paladyn uznał, że ciężką przed nim próbę szykuje los. Pocieszał się zaś tym, że w sumie misja polegać ma na przepytywaniu pospólstwa, więc nie dojdzie do walki w której prawdopodobnie przeciwnicy spuściliby im manto.

Zresztą już teraz współpraca nie układała się najlepiej. Głównie przez mądrości Helfdana, którymi tropiciel dzielił się ochoczo. Raydgast po prostu je ignorował , choć uwaga o wyprawie wojennej rozśmieszyła go. Paladyn rzekł wesołym tonem głosu.- Wierz mi Helfdanie, daleko naszej grupce do patrolu straży miejskiej, nie wspominając o regularnym wojsku.
Następnie dodał.- Nie jesteśmy na wyprawie wojennej. Ta wymaga ludzi innego pokroju niż twój Helfdanie. Dyscyplina, organizacja, porządek... to podstawy.

O ile paladyn przyjmował wszelkie uwagi tropiciela ze stoickim spokojem. O tyle Britta już tak spokojna nie była. Na uwagę temat kobiecych jęzorów, odgryzła się słowami.- Na razie to ty kłapiesz jadaczką, jak wiejska baba. A może ta broda to zmyłka? I tak naprawdę jesteś babą z brodą, co uciekła z cyrku? A może się z jakąś wiejską ladacznicą na rozumy zamienił?

Podczas podróży najemniczka patrzyła na Helfdana kosym spojrzeniem. I najchętniej trzymała się z dala od niego. I bynajmniej nie ze strachu przed tropicielem. Raydgast miał wrażenie, że jak Helfdan przeholuje w swych opiniach co do najemniczki, to Britta potraktuje go jak tarczę strzelniczą i naszpikuje jego zadek strzałami. By więc uniknąć tak kompromitującej sytuacja, jaką byłaby utrata opanowania na oczach pracodawcy, Britta unikała tropiciela.

Zresztą Raydgast jej się nie dziwił. Wielu ludzi zyskuje po bliższym poznaniu, ale chyba Helfdan wymagał naprawdę bardzo bliskiego poznania. Póki co bowiem, jakoś Raydgast jedynie co był w stanie, to puszczać uwagi Helfdana mimo uszu.

Ponoć podążali tropem grupki w której Sorg się znajdowała. Dobra to była wiadomość, dla kapłana Tyra. Raydgast jednak znacznie mniej się tym interesował. Łapanie bowiem wielu srok za ogon, zostawia człeka z garściami pełnymi piór. Najpierw paladyn musiał załatwić sprawy raportu o drowach. A potem zajmie się innymi.

Póki co...wieczorami, wyjmował swój zestaw do kaligrafii. I powoli oraz starannie pisał kolejne linijki tekstu.

Cytat:
Najdroższa moja.
Ledwom wyjechał, a już za tobą tęsknię. Wyprawa moja, z nakazu zakonu, nie powinna potrwać długo. A i jadę w licznym towarzystwie, więc nie musisz się o mnie martwić.
Opowiadać ci o nich będę, jak wrócę. Póki co bowiem, zaczynam ich poznawać.
Gwiazdko ty moja, chcę ci przekazać tak wiele, ale słowa tkwią mi w gardle jako ość.
Nie chcę cię martwić, zwłaszcza, żeś w stanie błogosławionym. Ale sam mam wątpliwości, o których ci opowiem jak wrócę.
Tu przerwał pisanie. I miał do niego wrócić, dnia kolejnego. Ale wtedy zdarzyło się coś co zakłóciło dotychczasowy rytm podróży... napaść.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-05-2010 o 12:34.
abishai jest offline  
Stary 25-04-2010, 21:07   #37
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Po dywagacjach teologiczno-etycznych z Silvercrossbowem, przyszedł czas na filozofię chłopską w wykonaniu Helfdana. Z grzeczności i z gasnącą prędko nadzieją, Manorian w ciszy i pozornym skupieniu wysłuchiwał ględzenia tropiciela. W niedługim jednak czasie zarówno jeździec jak i wałach przyjęli dość podobny styl podróży, człapiąc z rezygnacją za jadącym na przedzie paladynem.


Kapłan szanował umiejętności i doświadczenie półelfa, jednak coraz bardziej gubił się w sarkaniach tropiciela i zaczynał wierzyć słowom Britty jakoby ktoś, gdy on nie patrzył zapewne, zamienił mózg Helfdana z mózgiem jakiejś przekupki. Tropiciel zaiste marudził i paplał gorzej niźli nie jedna kobita ku temu nawykła.


Iulus zniósł to jako tako do wieczora, nie komentując ni słowem przemyśleń kompana. Z wielką jednak ulgą rozkładał swój niewielki namiot na popasie przed spoczynkiem.
Choć co poniektórych mogło to dziwić, kapłan rzeczywiście wielość tobołów tachał przytroczonych do leniwego wałaszego zada. Była tam między innemi płytowa zbroja połyskująca w ogniu złotem świętych symboli i metalicznym błękitem stali. Kto zastanawiał się przedtem na co Iulusowi ciężki koń do juków czy brony nawykły, przestawał mieć wątpliwości na pierwszym lepszym popasie.

Po oczyszczeniu sprzętu kapłan ziewnął przeciągle i, zjadłszy skromną wieczerzę przy ogniu z kompanami, zaszył się w swoim namiociku, nie ściągnąwszy nawet przed wejściem kolczugi.Choć nie spał w zbroi komicznie wyglądało gdy udawał się na spoczynek i wychodził o świcie już w pancerzu z hełmem na głowie.Zresztą póki nikt nie pytał, on sam wolał ran nie rozdrapywać i swoją paranoiczną przezorność hołubił codziennie.

Manorian o brzasku modlił się, wyśpiewywał ciche psalmy, po czym jadł śniadanie i oporządzał konia. Ze względu na swą rozbudowaną poranną "toaletę" wstawał wcześniej ciut przed innymi, by drużyna czekać na niego nie musiała.

Za dnia w podróży bez powodu się nie odzywał słuchając raczej towarzyszy i obserwując trakt. Wprawne jednak oko paladyna dostrzegało, iż Manorian na swym znudzonym wierzchowcu, raczej do wojowania z siodła i ambitniejszych manewrów wierzchowych nie nawykł.Kolejnego wieczora jego mały rytuał przed snem powtarzał się.

Jednak akurat ten wieczór miał upłynąć troszkę inaczej niż poprzedni.

Manorian grzejący się przy ognisku chyba tylko przed Helfdanem zauważył poruszenie w wodzie. Jednak od razu rzucił się w ślad za Aesdilem ratować topielicę.
Oczywiście nie umiał pływać. Oczywiście jak zwykle siedział w swej kolczuce, z hełmem na głowie i mieczem u pasa. Ślamazarnie zaczął zdzierać pas, w momencie gdy kobieta w wodzie poruszyła się. Tu zawahał się na chwilę - w końcu poruszających się o własnych siłach dziewoję ratować w mniejszym pośpiechu można, a lekka paranoja której nabawił się po swych licznych ranach znów uderzyła świadomość złośliwym podszeptem.


Gdy kolejne postacie wyłaniały się z wody, a sama rzeka zaczęła dziwnie falować Iulus złożył ręce do modlitwy. Stał jak słup mamrocząc swą mantrę gdy minął go wracający bard. Po chwili każdy z jego towarzyszy poczuł jak ich serca napełniają się spokojem i otuchą, a mięśnie rozgrzewają się same gotując się do nadchodzącej walki. Taka była moc boskiego Błogosławieństwa darowanego przez Tyra wojownikom, za sprawą młodego kapłana.

Iulus nie poprzestał jednak na tym. Gdy inni gotowali się do walki i w niepewności czekali na obrót zdarzeń, kapłan wolał przygotować się na najgorsze. Mimo że kobiety wychodziły na brzeg z rozpaczą wymalowaną na twarzach, to woda w rzece wciąż burzyła się groźnie za ich plecami.

Przed Manorianem zmaterializowały się trzy potężne psy o błyszczącej metalicznej sierści i błękitnych ogniach płonących w tęczowych ślepiach.
Warcząc i strosząc sierść zagrodziły kobietom możliwość uderzenia Kapłana, w razie wypadku gdyby te faktycznie miały zamiar atakować. Niebiańskie istoty jednak nie atakowały jeszcze, najwyraźniej właśnie z jego polecenia.

Kapłan kontynuował swą mantrę, nie odpowiadając rycerzowi, który prosił go o coś związanego z rozpraszaniem. Nie słuchał towarzyszy. Jedyne co się liczyło to psalm do Tyra który śpiewał. Skupił się na inwokacji i już po chwili czuł jak jego ciało wstrząsa potężny dreszcz by po chwili ciepło i pulsowanie zawładnęło jego mięśniami. Czuł jak bicepsy twardnieją a ramiona płoną efemeryczną siłą.
Miecz błysnął w dłoni, a kapłan krzyknął: Odstąpcie nieszczęsne!
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 25-04-2010 o 22:13.
Nightcrawler jest offline  
Stary 26-04-2010, 21:44   #38
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Droga niezgorsza, Indraugnir - znudzony i wypoczęty - nic dziwnego że po jakimś czasie Laure doścignął wesołą gromadę. Wesołą o tyle o ile, bowiem Helfdan już zdążył zanudzić facetów a i Britta nie zdawała się pałać do niego gorącym uczuciem. To znaczy może i pałała, ale raczej chęcią wypróbowania jakości pancerza na tropicielu. Bard zignorował minę Raydgasta, krzywą niczym po spożyciu butli octu - opinia paladynów dawno przestała go obchodzić. Skinął głową Iulusowi, machnięciem ręki pozdrowił Helfdana i z zaciekawieniem spojrzał na jego zwierzęcego towarzysza, ukłonił się Britcie, starannie kryjąc uśmiech na widok stalowej zbroi na łuczniczce - w upalny dzień musi być jej niemal tak niewygodnie jak mnichowi i jego wierzchowcowi, z rezygnacją wlokącym się w pyle. Czy na dłuższą metę nie dozna uszkodzeń stawów i kręgosłupa? A na krótszą - odparzeń i zaczerwienienia skóry?

Jechał w uroczystym milczeniu, zadowolony z nocnej akcji. Nie dorwał się do gotówki handlarza, ale i tak był pewien że strata zaboli tamtego na tyle by długo w brodę sobie pluł na myśl o Uran i Srebrnym Jarmarku. Elf już wcześniej był pewien że łowcy dużo nie skradnie - wszak złoto jest ciężkie. "Dobrze ci tak, nauczysz się że tak nie wolno" - myślał mściwie, nawet nie zdając sobie sprawy jak bardzo uwolnienie stworzeń przygasiło wyrzuty jego sumienia po słowach Sorg i Peorrha. Rozglądał się pilnie w poszukiwaniu pseudosmoków - wiedział że płonna to nadzieja ale ... rozglądał się. "Powodzenia przyjaciele" - powtarzał w myślach i satysfakcja grzała go nie gorzej od słońca. Również jastrząb - czy to dzięki temu że udzieliła mu się euforia zaklinacza, czy też dlatego że ucieszył się z opuszczenia miasta - zataczał po niebie kółka, nurkował i wzbijał się, by w pewnym momencie zniknąć z pola widzenia Aesdila, który nie niepokoił się jednak czując jak w drapieżcy wyzwolił się instynkt łowcy - czyżby Kull dojrzał zająca? Nawet Indraugnir, stwór złośliwy, ponury i uparty niczym osioł zdawał się ten jeden raz cieszyć słoneczkiem i świeżym powietrzem. Nic tylko zaśpiewać!

Szła dzieweczka do laseczka
Do zielonego – ha, ha, ha
Do zielonego – ha, ha, ha
Do zielonego.
Napotkała myśliweczka
Bardzo szwarnego – ha, ha, ha
Bardzo szwarnego – ha, ha, ha
Bardzo szwarnego.

Gdzie jest ta ulica, gdzie jest ten dom
Gdzie jest ta dziewczyna
Co kocham ją.
Znalazłem ulicę, znalazłem dom
Znalazłem dziewczynę
Co kocham ją!


Elf grał na lutni i śpiewał, szukając wzrokiem oczu Britty i pięknie się do niej szczerząc. Nie żeby był jakoś specjalnie niewyżyty, ale jeśli ma możliwość poflirtować - stokroć bardziej woli to od rozmówek teologiczno-filozoficznych czy gapienia się na końską grzywę lub drzewa. Wieczorny postój powitał z większą ulgą niż zwykle, bowiem, faktycznie, nie mógł się już doczekać oględzin zdobyczy. Pognał w krzaczory nie opowiadając się specjalnie, rozwinął zawiniątka i zaczął oględziny... Długo to trwało, ledwo pamiętał by po nocnych eskapadach na nowo podsycić Płomień a nawet by zjeść porządną kolację... Indraugnir nie byłby jednak sobą gdyby nie upomniał się o zadbanie o niego, no a skoro już trzeba było się nim zająć to już i woda się zagotowała, i ubranie elf wyczyścił podobnie jak i swoją nieskromną osobę.

Następny ranek powitał w równie dobrym nastroju. Z ubolewaniem spojrzał na odzianego w metal Iulusa, odruchowo stanął po nawietrznej kapłana, obawiając się że ten spał całą noc w kolczudze i reszcie stroju. Namiot zwinął porządnie, zdobyczny miecz przepakował tak by łatwo było po niego sięgnąć z siodła, reszta przedmiotów zniknęła na powrót w jukach. Solidnie przygotował swój magiczny repertuar, nie zważając na posykiwanie i niecierpliwe dreptanie w miejscu paladyna - wiedział że jeśli przyjdzie do czegoś to w nim reszta drużyny będzie szukała oparcia. By nieco bardziej zezłościć "chirurga" przejrzał jeszcze kopyta Indraugnira, uśmiechnął się do Britty i dopiero wtedy siadł na koń, z zadowoleniem czując na naramienniku ciężar Złocistoczerwonego... Uprosił chowańca by ten o czasu do czasu przepatrzył teren i dał znać zaklinaczowi w przypadku ujrzenia ludzi lub zwierząt, również z tyłu - niewykluczone że łowca pseudosmoków w jakiś sposób dowiedział się kto uszczuplił stan jego posiadania...

Meldunki tropiciela nieco popsuły jego dobry nastrój - każda chwila zbliżała ich do Sorg. Co wtedy? Wewnętrznie przygotował się na nieprzyjemne chwile, jednak na niespodzianki drugiego wieczoru ... naprawdę mało kto był przygotowany...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 27-04-2010, 10:50   #39
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pojawienie się kobiet zdziwiło paladyna. O ile topielice zdarzało się mu widzieć czasem. O tyle ta tutaj topielicy nie przypominała...tamte bowiem ciała mają opuchnięte od gazów rozkładu w nich się zbierających. Pojawienie się rzecznych nimf tym bardziej zdziwiło Raydgasta. Nimfy bowiem zwykły bowiem nie napastować podróżnych. Raydgast powinien zareagować pierwszy, jako przewodnik po tej ziemi... nie zdążył.

Aesdil pierwszy dopadł brzegu na widok - topiącej się? martwej? - niewiasty. Zdarł buta, ściągnął drugiego - pływać potrafi, ale w ubraniu próżny to trud, więc gorączkowo szarpnął i za szatę. Wtedy jednak dziewczę ocknęło się i leniwie popłynęło ku brzegowi. Myśl od Kulla niemalże szarpnęła głową Aesdila i ten spojrzał na dwie następne kobiety wyłaniające się z rzeki. Zamarł. Bulgot wody po raz kolejny zwrócił jego uwagę i tym razem Laure poczuł że coś jest nie halo - o ile w baśniach i pieśniach (zwłaszcza sprośnych) mógł znaleźć odniesienia do dziewcząt chętnych do pomocy zbłąkanym i spragnionym wędrowcom, to nabrzmiewająca kolumna wody nie wyglądała jakby zamierzała uścielić się niczym łoże dla kogokolwiek z drużyny. Złapał buty i cofnął się.
- Panowie - rzucił niegłośno, zapominając niestety o Britcie - czy tylko mi się wydaje że mamy problem?

"Kullu, trzymaj się z dala! Obserwuj otoczenie!"
- ostrzegł krążącego już w górze jastrzębia - światła było niewiele jak na potrzeby chowańca, ale ognisko wspomaga blask gwiazd. Zimne, milczące potwierdzenie uspokoiło go, choć jastrząb nie był zadowolony, że karzą mu latać po nocy. Ponieważ jednak Aesdilowi chodziło głównie o bezpieczeństwo chowańca ten nie powinien się specjalnie obrażać. Elf odwrócił się i podbiegł do łuku i strzał, cisnął buty na ziemię. Przystanął na moment.
- Egomet arcessere atque praesum armo monstrificus tegumentum, IAM! - zadeklamował i powietrze wokół drgnęło i załamało się na moment. Ocenił szybko rozmieszczenie dziewcząt i - hmmm, z braku lepszego określenia - fali, ale nade wszystko przyjrzał się by ocenić zamiary niewiast... Ileż zachodu kosztowało go zdobycie względów Alariele, na wołowej nie spisałby skórze, te jednak panie zdawały się być dużo bardziej bezpośrednie niż piękna nimfa...

Raydgast stanął tak by być w centrum grupy i by jego wpływ promieniował na wszystkich. Łuczniczka stanęła tuż za nim, ze strzałą nałożoną na łuk, czekając na polecenia pracodawcy.
Krótkie skupienie paladyna pozwoliło wyczuć charakterystyczny "swąd" zła... nie zapach jednak, a uczucie promieniujące od kobiet i fali. Słaba aura zła, jednak... szkoda, że nie było czasu na dalszą analizę. Cały nadrzeczny obszar wydawał się skażony nieokreśloną nieprzyjemną aurą, paladyn nie mógł jednak określić jej źródła.

Helfdan właśnie kończył usuwanie nadmiaru płynów z organizmu. Takie były skutki nieco zbyt pikantnej polewki, którą solidnie przepijał. Więc tropiciel stał sobie tuż za skrajem światła, jakie rzucało ognisko i jak nakazywało odwieczne prawo potrząsał tym, czym mężczyźni potrząsali, gdy skończyli sikać. W tym oto momencie elf zaczął skakać jak szalony nad brzegiem rzeki… co najmniej jakby za pazuchę mu naleciały pszczoły. Nieco się zdziwił takim postępowaniem bo nie było wśród nich takiego dowcipnisia, który by mógł za czymś takim stać (rzecz jasna siebie nie liczył). Zatem chowając interes w portki przyglądał się całemu zajściu – najpierw rozbieraniu potem uciekaniu… a potem, już idąc do reszty patrzył na dziewoje wychodzące z wody.
- Ja biorę tą z dużymi cyckami, rzucił półszeptem do reszty – tobie, Iuliusie radzę tą niską, aby cię tam nie zamęczyła, elf weźmie, co mu zostanie… a paladyn ma cosik tam do gruchania.- Mówił do reszty z coraz większym zdziwieniem spoglądając na prężenie muskułów i chwytanie oręża. Widząc jednak wzbierającą falę nietęgo się zdenerwował.
- Cholerne rzeczne przechódki, przecież strzepałem jak należy! - Helfdan skoczył do swojego posłania będącego nieco po prawej, drugiej stronie ogniska od „miejsca koncentracji” wojsk zaciężnych Królestwa. Nim „fala” nader urosła cięciwa jego łuku jęknęła ogłaszając gotowość do wyrzucenia strzały prosto w ociekającą wodą pierś jego faworytki. Należy nadmienić wielce zgrabną pierś - Mnie kąpiel chcecie fundować? Tedy trzeba ładnie poprosić! -Sam dziwiąc się swym słowom przemówił w nietypowy dla siebie sposób (zachęcając baby do mówienia) – Gadać, po co wylazły albo… nie skończył.

Kobiety spojrzały na tropiciela wzrokiem, który można by określić jako... rozpaczliwy? Nie rzekły jednak nic, nie zaprzestały też swojej wędrówki. Po ich kształtnych, jędrnych ciałach spływała woda, przylepiając do nich cieniutkie giezła, jakimi "nimfy" były okryte. Długie, śpiczaste uszy wystawały pomiędzy długimi do pasa, falującymi włosami. Po twarzach również spływała im woda. A może to były łzy? Pełną oczekiwania ciszę przerywał tylko plusk wody w rzece. Olbrzymia fala poruszała się stale, przyjmując w ciemnościach nieregularne, przerażające kształty. Elfie oczy z trudem rozróżniały pływające w wodzie przedmioty: muł, wyrwane z korzeniami rośliny, martwe już ryby, raki i żaby, szkielety różnych zwierząt... Trudno było uwierzyć, że rzeka tak okrutnie traktuje żyjące w niej istoty. Laure wydało się, że raz czy dwa mignęła mu wewnątrz kipieli ludzka czaszka, lecz mogło być to tylko złudzenie; zwłaszcza że "fala" aż nazbyt często zdawała się tworzyć na swej powierzchni humanoidalne kształty przywodzące na myśl torturowanych nieszczęśniczek.

Aesdil był nieco zagubiony, sam przyznawał to przed sobą. "Fala" powstrzymała swe ... przemieszczanie, nazwijmy to tak, jednak jej urocze towarzyszki, co prawda z błagalnym wyrazem twarzyczek, sunęły dalej.
- Cofnijcie się! - krzyknął krótko do towarzyszy, bowiem zasłaniali mu miejsce na użycie zaklęcia - pobiegł przecież po łuk do ogniska. Bard skupił się na przywołaniu kolejnej mocy - tym razem ofensywnej. Zimnym spojrzeniem mierzył nadciągającą falę czując wzbierający w gardle warkot.

- Czego chcecie? - zakrzyknął paladyn unosząc kuszę, ale nie strzelił. Podobnie jak Britta, która nie wysuwała się z inicjatywą przed pracodawcę. Raydgast nie chciał zaczynać ataku. Nie wiedział wszak, czy nimfy rzeczne mają jakieś wrogie zamiary. On sam nie chciał popełnić błędu w postaci niepotrzebnego rozlewu krwi.

Nimfy skierowały zrozpaczone spojrzenia na paladyna. Ciałem "topielicy" wstrząsnął bezgłośny szloch, po policzkach pozostałych toczyły się łzy. Nadal jednak uparcie kroczyły do przodu. Paladyn zaczynał mieć nasilające się wrażenie, że fala w jakiś sposób obserwuje obozowiczów, jak czający się w krzakach wilk, gotów w każdej chwili do skoku.

Tropiciel dał moment na reakcję rzecznym panienkom. Chwilę! Mętne spojrzenie nie bardzo do niego przemawiało… nie tak bardzo jak zgrabne ciała zgrabnych kobitek. Nie żeby nagle stracił zdrowy rozsądek i chciałby przegrzmocić jedną czy drugą. Co to, to nie! Po prostu perspektywa naszpikowania ich strzałami nie bardzo wpisywała się w jego wysublimowaną estetykę. Ostrożność, jego druga skóra, owa siła, która pozwoliła mu przeżyć tyle lat samojeden, znów dała o sobie znać. A pieprzyć estetykę!
- Przyszły nas zeżreć i o tym doskonale wiecie… - zaczął mówić jakby mieli sporo czasu na pogaduchy - ...a mimo wszystko ciężko wam zabić niewiastę. Nie dobrze. Zrobią kolejne trzy kroki i ustrzelę ostatnią cizię. Cięciwa po raz kolejny skrzypnęła naciągnięta wygiętymi do granic ramionami łuku.

-Zeżreć? Nie bądź niedorzeczny.- odparł paladyn, a Britta której wcześniejsze uwagi tropiciela nie przypadły do gustu, krzyknęła:
- Nie wszyscy żrą każde gówno jakie się nawinie, tak jak ty to robisz!
Faktem jednak było, że mogły tu przybyć we wrogich zamiarach. Ale czy z własnej woli. Raydgast krzyknął do kapłana. - Jeśli możesz... rozprosz magię wokół nimf, być może ktoś je czarem zmusza do wrogich działań.
Widząc, że kapłan nie zareagował, najemniczka paladyna sięgnęła do pasa mówiąc pod nosem: -Za to policzę sobie dodatkowo. - po czym cisnęła w kierunku nimf plączonożny worek. Łuk i strzałę trzymała sprawnie drugą dłonią, nie mogąc jednak zrobić z nich pożytku w ciągu najbliższej chwili. Niestety - czy z powodu ciemności czy też ograniczonych łukiem ruchów - worek rozprysnął się na ziemi nieopodal kobiet, nie czyniąc im szkody.

Nie ma to jak łzy niewieście. Tanie sztuczki dla naiwniaków. Gdyby tropicielowi nie towarzyszyły one pod różnymi postaciami to pewnikiem podszedłby i przytulił zniewolone dziewczęta. A one były coraz bliżej. Jeden krok. Drugi krok. Trzeci krok. Doszły do wyznaczonej granicy…
Bądź, co bądź w szczerość ich nie wierzył, ale i on z kamienia nie był. Strzała wystrzeliła dowodząc, iż Helfdan należy do słownych mężczyzn. Jednak nie poleciała ona w pierś topielicy tylko galaretkę rzeczno–rybno–glonowato–mulistą. Nim sięgnęła celu już sięgał po kolejną.

Sytuacja się nie poprawiała. Kobiety szły i chyba nie można było ich powstrzymać, nie robiąc im krzywdy. Paladyn nie lubił takich pozbawionych sensu walk. Britta ponownie nałożyła strzałę na cięciwę. Raydgast zaś strzelił w kierunku kobiet. Jednak pocisk nie trafił żadnej z nich. Paladyn umyślnie strzelił z kuszy w ziemię przed nimi. Zaś jego dłoń wyuczonym przez lata nawykiem, sięgnęła po kolejny bełt i błyskawicznie załadowała kuszę, napinając cięciwę.

Strzała Helfdana bezbłędnie trafiła w cel - cel, który nawet początkującemu łucznikowi nie sprawiłby najmniejszych problemów. Jednak tarcze strzeleckie z pewnością miały bardziej zwartą konsystencję, a już na pewno nie były mokre - strzała wpadła w falę i zniknęła w kotłującym się wnętrzu. O ile jednak nie wydawało się, by wyrządziła istocie jakąkolwiek szkodę, z pewnością ją rozsierdziła - "fala" zabulgotała, zawirowała, po czym uformowała błotniste macki, które poczęły siec wszystko, co znalazło się w ich zasięgu; w tym również drugi brzeg rzeki. W jednej z macek pełznących w stronę ogniska Helfdan zauważył swoją strzałę. Swąd zła uderzył paladyna jak obuchem - tym razem nie miał wątpliwości, że to rzeczna istota jest źródłem owe odrażającej aury, nimfy są nią jedynie przesiąknięte tak, jak zdrowa tkanka przesiąka smrodem leżacej obok padliny. Wszyscy wojownicy poczuli zaś, prócz zwykłego zapachu rzecznego mułu i gnijących roślin, także silny smród rozkładu taki, jaki wydaje psujące się ludzkie mięso.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-04-2010 o 10:51. Powód: Przeniesiony dla zachowania chronologii zdarzeń
abishai jest offline  
Stary 27-04-2010, 21:24   #40
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Gdy "fala" zaczęła się przekształcać nimfy krzyknęły bezgłośnie i stanęły, chwytając się za głowy. Jedna przyklękła na kolano, kiwając się rytmicznie, druga wlepiała przerażone oczy w rozgrywający się spektakl - jej oczy wydawały się żywsze niż do tej pory. Trzecia jednak, z wyglądu najmłodsza, po chwili wahania ruszyła w stronę kapłana. Jej źrenice przepełnione były bólem. Naga stopa złamała wystający z ziemi bełt, pozostawiając na drzewcu krwawy ślad. Dłonie kobiety wyciągnęły się w stronę Iulusa tak, jakby dziewczyna miała zamiar udusić go gołymi rękami.

Aesdil przesunął się w bok, by widzieć całą sytuację, nagle rad z obecności tropiciela o parę kroków. Nadal nie wiedział co się dzieje ale nagle ... fala poruszyła się i skłoniła, jakby miała zamiar z impetem chlusnąć na brzeg i zaczęła wypuszczać macki! Aesdil nie czekał już dłużej.
- Egomet arcessere artis fulgur gemituer TERRERE!!!
- krzyk wyrwał się z jego gardła, zakończony wściekłym, narastającym warkotem i za plecami "panien" eksplodowała fala magicznej energii i dźwięku - potężnego warkotu, który z całym impetem uderzył w nadciągającą istotę!
Przeraźliwy, podobny wyciu banshee wrzask wypełnił powietrze, zaskakując wszystkich zebranych. Fala dźwięku trafiła istotę, rozbijając jej wodną strukturę i rozbryzgując jej "ciało" na wszystkie strony. Mimo to po kilku sekundach istota scaliła się i - choć niego mniejsza niż wcześniej - ruszyła cała w stronę obozowiczów, najwyraźniej uznając ich teraz za realne zagrożenie, z którym należy się szybko uporać. Tylne macki wchłonęła do środka, zostawiając jedynie przednie bicze.

Decyzja była błyskawiczna... paladyn skierował swą kuszę na falę, więc najemniczka postąpiła tak samo. Raydgast i Britta wystrzelili niemal jednocześnie. Ich pociski poleciały wprost w falę i zniknęły w niej bezgłośnie i bez widocznego efektu - z podobnym powodzeniem mogliby atakować samą rzekę. Paladyn mógł jedynie mieć nadzieję, że istota ma jakieś jądro, w które można by trafić. Choć znalezienie go w ciemności i chaosie panującym we wnętrzu fali graniczyło wręcz z cudem.

Niebiańskie psy skoczyły na macki wczepiając się w nie zębami, wyrywając tworzące je śmieci. Nieprzyjemny trzask miażdżonych kości przeszył powietrze i macki rozpadły się w końcu na drobne - lecz w stronę zwierząt ruszyły już kolejne. Jeden z psów zaskomlał, gdy w bok wbiła mu się wystrzelona wcześniej przez tropiciela strzała.


- Spróbujcie odciągnąć dziewczyny! - krzyknął elf czując narastający w sobie Płomień i widząc niepowodzenie wysiłków łuczników. Wyglądało na to że jedynie jego moce jak na razie odnoszą jakiś większy skutek. Przez chwilę wahał się czy używać Płomienia w obecności tylu świadków ale prędko rozproszył te myśli - jeśli dzięki niemu istnieje szansa by uratować kobiety i uwolnić okolicę od takiej potworności to ryzyko jest usprawiedliwione. "Jeszcze nie teraz!" Przesunął się nieco w bok i po raz kolejny jego śpiew zamienił się w koszmarny ryk.
- Egomet arcessere artis fulgur gemituer TERRERE!!!
- przeciągły ryk i eksplozja magicznej energii uderzyły z całą mocą w wodną istotę, wyrywając kolejne fragmenty jej "ciała". Ponieważ "fala" była już na brzegu, pełznąc swą strukturę uzupełniała jedynie dostępnymi wokół rzeczami, stając się coraz bardziej materialna.

- Iulusie ostrożnie z nią, może być opętana. Jak one wszystkie - krzyknął paladyn do kapłana, sięgając po linę i obwiązując nią grot bełtu. Szybko ją urwał i wsadził grot do ogniska. Załadował nim błyskawicznie kuszę i posłał płonący pocisk wprost w wodnego stwora, wołając.- Ogniem rzecznego drania!
Najemniczka postąpiła tak samo, posyłając zapaloną strzałę wprost w falę. Obydwie jednak zniknęły z cichym sykiem - zwykły ogień nie mógł się mierzyć z wilgocią potwora.

Kapłan znów nie słuchał. Opadł na kolano wbijając miecz przed siebie
i opierając czoło o splecione na jelcu dłonie. Zaintonował krótką pieśń by po chwili unieść spokojne oblicze ku zbliżającej się nimfie. Ostatnie słowa wypowiedział wyciągając przyjaźnie w jej stronę lewą dłoń:
- ...in caelo quies.

Dziewczyna zawahała się, najwyraźniej walcząc z samą sobą - czy też z tym, co według paladyna nią kierowało. W normalnych warunkach zauroczenie nimfy graniczyłoby z cudem, jednak jej rozpaczliwe spojrzenie świadczyło, że chciała być powstrzymana. Mimo to zrobiła kolejny, niepewny krok w stronę Iulusa... i wtedy pozostałe dwie nimfy rzuciły się na nią przygniatając swoim ciężarem do ziemi. Obie dyszały ciężko, ich twarze wykrzywione były w grymasie cierpienia.

Jak widać Kapłan zupełnie zaprzepaścił czas, jaki spędził z tropicielem. Stoi przed nim goła baba, w dodatku mokra… a ten nawet nie drgnie. Już miał wrzasnąć, aby nadział ją na swój mieczyk, ale Paladyn wyrwał się z czymś, co nie bardzo mieściło mu się w głowie. Jednak to nie on się znał na opętaniach czy tego typu cholerstwie… Nie zastanawiał się długo. Odczepił od pasa flakon z błękitnego szkła, w środku po jego ściankach ślizgały się płomienie, jakby próbując się wydostać. Skoczył do przodu zatrzymując się jakieś dwa metry poza zasięgiem ramion wielkiej złej żelatyny.

Niebiańskie psy z trudem wyrównywały szanse drużyny - skakały wokół kapłana i tropiciela, swymi mocnymi szczękami rozrywając kolejne pojawiające się macki. Smród rozkładu i rzecznego mułu był coraz bardziej intensywny, a ziemię zaczęła pokrywać mokra, śliska breja. Zdawało się, że póki fala ma budulec, ciężko będzie ją powstrzymać.

Helfdan z całej siły cisnął ogień alchemiczny najbliżej tego czegoś jak potrafił jednocześnie dobył kolejnej strzały i szukał tego czegoś wewnątrz korpusu, w co mógłby strzelić… wprawdzie nie liczył na wielkie, świecące bijące serce. Jednak wiedział, że wcześniej czy później natrafi wzrokiem na to „coś” a wtedy strzała zaboli. Flakon bezbłędnie trafił w środek fali, rozpryskując płonącą substancję. I choć ta zgasła niewiele później niż ogniste strzały, w jej blasku tropiciel zdołał dostrzec wewnątrz istoty wirującą, czarną masę, wyglądającą jak gdyby składała się z wielu rąk, nóg, a przede wszystkim zastygłych w przedśmiertnym grymasie przerażenia twarzy... Ohydna kula przemieszczała się w środku wraz z innymi wchłoniętymi przez istotę przedmiotami.

Widząc, iż przynajmniej chwilowo w najbliższej okolicy nie ma bezpośredniego zagrożenia, kapłan rozglądnął się po towarzyszach. Ujrzał jak ognista flaszeczka miotnięta przez półelfa rozświetla wnętrze potwora, ukazując falujące jądro ciemności, pełne rąk i twarzy.

Iulus wzdrygnął się, z jakąż to abominacją przyszło im się zmierzyć? Nie wiedział, rozumiał jeno że falująca woda i błoto działały jak pancerz upiora i zapewne jedyną szansą na jego zniszczenie było dostanie się do jej serca. Miał na to jeden pomysł, nim jednak sięgnął do środków ostatecznych, postanowił spróbować jeszcze jednej rzeczy.
Chroniony przez psy i w pewnym sensie kotłujące się nimfy ruszył środkiem unosząc przed siebie swój święty symbol. Mając nadzieję, iż potwór jest nieumarłym wyrecytował modłę przepędzająca upadłe i zagubione dusze.
- XILQA, XILQA, BESA, BESA IN NOMINE TYRRUS - APAGE !

Aesdil ujrzał wreszcie to na co miał nadzieję - istota wydźwignęła się z wody, więc nie powinna już tak łatwo odbudowywać swego ciała. Nagle jednak jego rachuby legły w gruzach gdy zdał sobie sprawę że najpewniej nie jest ona żywiołakiem - jej wnętrze zaczęło nabierać spoistości gdy zaczęła wchłaniać trawę i ziemię! Zawahał się, nie na długo jednak - rozwścieczony zmienił plan który przyszedł mu do głowy gdy tylko okazało się że najpewniej to "fala" jest główną siłą sprawczą zdarzenia. Dotknął kieszeni z komponentami, wyciągnął drobny przedmiot. Jego druga dłoń zacisnęła się na rękojeści sztyletu.
- Egomet arcessere lumen, IAM! -
wypowiedział formułę i cofając dłoń by samemu nie oślepnąć dotknął sztyletu który rozjarzył się jasnym światłem. Upuścił go przed sobą by potoczył się w kierunku stwora. "Fala" zbliżała się do kapłana i Helfdana, pojawiła się wreszcie w kręgu światłości i Aesdil odruchowo cofnął się o krok na jej widok.
- Ostrzeliwuj nadal. - rzekł Raydgast do Britty. Nawet jeśli jej strzały nie raniły stwora, to chyba go drażniły, a to już coś... Paladyn gwizdnął i Persival truchtem podbiegł do swego pana. Raydgast schował kuszę i wskoczył na siodło. Sięgnął po miecz i ruszył w kierunku fali. Taktyka była prosta: podjechać, usiec wroga mieczem i natychmiast się wycofać. By w kolejnej rundzie ponowić atak. Nie sądził, by ciosy zwykłego miecza były szczególnie doktliwe dla fali... Jednak najważniejsze było to, by zmusić stwora do walki na wiele frontów na raz. I uzyskać jak najwięcej czasu dla czarujących członków drużyny. A Britta zgodnie z rozkazem swego pracodawcy posyłała płonące strzały w kierunku "fali".

Paladyn pogalopował wokoło, tnąc coraz to nowe macki - nieprzyjemne uczucie cięcia niczego nie napawało Raydgasta optymizmem, a bezpośrednia obecność "fali" dusiła odorem zła. Mimo to jednak w chwili, gdy kapłan skończył swą rozgłośną inkantację, w świetle sztyletu Laure wszyscy zauważyli zmianę - istota jakby skurczyła się w sobie, a macki skróciły się, wystając jedynie na tyle, by odeprzeć bezpośrednie ataki. Wyglądało jakby fala zbiła się chroniąc wnętrze.

Złocisty
odstąpił kolejne dwa kroki w tył.
- Phaos Azyre Hysh AKSHO! - starannie wyrecytował metalicznym głosem i wykreślił gestem formułę zaklęcia przygotowując się do użycia jej na potrzeby Płomienia. Wiedział że w przeciwieństwie do innych elfów nie jest tak opanowany i że kieruje się sercem a nie rozumem - ten jeden raz jednak był za to wdzięczny, bowiem czuł jak Płomień pod wpływem emocji gotuje się i wije niczym rozpalony wąż w jego piersi!

A Helfdan robił swoje… Podszedł, zobaczył i wystrzelił. Chciałby, żeby to był najlepszy strzał w jego historii, ale specjalnie się nie napinał. Więcej to mogło zrobić złego niż dobrego. Dlatego robił co do niego należało, napiął cięciwę, wstrzymał oddech, przycerował i wystrzelił. Strzała o włos minęła przesuwające się jądro i tak jak poprzednie stała się budulcem istoty, której macki i całe cielsko były niebezpiecznie blisko zarówno kapłana jak i tropiciela.

- XILQA, XILQA, BESA, BESA IN NOMINE TYRRUS - APAGE! - kolejna modlitwa wypłynęła z ust kapłana. Poprzednio efekt był mizerny, lecz jednak wyraźny, teraz Iulus liczył, że osłabiona czarem istota będzie bardziej podatna na jego działania. I rzeczywiście - "fala" skurczyła się, ponownie skracając macki. Równocześnie runęła jednak na kapłana całą swoją masą; najwyraźniej jego modlitwy były dla niej bardziej uciążliwe, niż czary elfa. Manorian ujrzał jak olbrzymia ściana wody i mułu powoli zamyka go w swoich ohydnych objęciach. I nie miał gdzie przed nią uciec. Prawa ściana objęła również tropiciela, który znalazł się w zasięgu potwora - w przeciwieństwie jednak do Iulusa mógł próbować uskoczyć w bok.

I tropiciel spróbował odskoczyć, tak jak mu instynkt samozachowawczy nakazywał, przetaczając się po mokrej murawie i zawadzając częściowo o bok stwora. Helfdana oblepiły resztki roślin i muł, jednak te świństwa nie zmniejszyły odwagi mężczyzny. Zerwał się, chcąc chwycić szablę... i zakręciło mu się w głowie. Czuł się jak po tęgiej popijawie - w głowie huczało a żołądek energicznie domagał się uwolnienia swojej zawartości.

Paladyn zawrócił Persivala z popędził na wroga, prosząc w myślach Torma na pomoc. Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza prosząc swego boga, by poprowadził jego prawicę w celu ugodzenia zła ukrytego w fali. Istota zadrżała i cofnęła się pod dotykiem uświęconego ostrza, po czym wypuściła jedną, długą mackę, która ruszyła w pogoni za jeźdźcem. Britta dzielnie szyła strzałami, jednak poza traceniem cennych bełtów nie dawały one żadnych efektów.

Teraz, gdy elf wiedział co jest (najpewniej) sercem i mózgiem nienazwanej okropności nie wahał się już dłużej - niech Tanar'ri porwą skrytość! Postawił wszystko na jedną kartę - wkładając w Płomień całą nienawiść i obrzydzenie do potworności, kierowany mocą wcześniej użytego czaru wbił spojrzenie coraz jaśniej lśniących oczu w sam środek cielska "fali" i ryknął z okrutnej uciechy gdy z jego źrenic trysnęły dwie strugi magicznej, rozpalonej do białości energii by przeszyć wynaturzenie!
Przeraźliwy mentalny wrzask zaświrował w umysłach wszystkich żywych istot, płosząc konie i pozostawiając w świadomości zebranych uczucie, jakby coś oślizgłego przesunęło się po ich duszach.
Nimfy jęknęły z przerażenia i bólu - tym razem wojownicy usłyszeli ich głosy; najpewniej osłabiony stwór nie mógł równocześnie manipulować kobietami i walczyć z taką ilością przeciwników. Czar elfa rozbryzgnął większość "ciała" stwora na boki, a twarze tworzące jego jądro wykrzywiły się w panice. Ścigająca paladyna macka oklapła i rozpadła się; jednak główna część fali była już w ruchu i całym swoim ciężarem zwaliła się na Iulusa. Jeden z psów również dostał się we wnętrze bańki; szybko zmienił się w błękitnawy dym, który zawirował i, jak wszystko inne, stał się częścią istoty.

Może to był odruch wywołany zaskoczeniem, może resztki przytomności umysłu, trudno było powiedzieć, w każdym razie gdy ściana szlamiastego błota rzuciła się na kapłana ten wykonał głęboki wdech i zacisnął oczy. Poczuł jak maź przywala jego barki, miażdży pierś i wgniata w ziemię. Był pewien że gdyby nie boska siła, którą spłynęła na jego mięśnie, skończyłby plecami na murawie pod rozbełtanym cielskiem potwora.

Miał jednak jeszcze szansę, ostatnią by ujść cało z tej walki. O wyrwaniu się - przynajmniej do tyłu mowy nie było. Jedyną logiczną opcją wydawało się, albo ugodzić jądro stwora, albo przebić się na wylot jego szlamowatego jestestwa.
Manorian chwycił oburącz miecz i z wysiłkiem wznosząc go przed siebie zmusił mięśnie do wysiłku. Próbował otworzyć oczy jednak glutowata breja, nawet w powidoku świetlistego sztyletu nie dawała żadnej nadziei na dojrzenie konkretów.
Iulus rzucił się na przód z mieczem na sztorc, po omacku szukając swego celu, lub drogi na zewnątrz.

Paladyn zawrócił na Persivalu, użycie teraz miecza mogłoby zranić kapłana przypadkiem. Miał jednak kolejny plan. Schował miecz i natarł w konnej szarży na bańkę. Skupił się by przelać leczniczą energię... Energię, którą Raydgast był w stanie leczyć rany u innych, i u siebie. Energię zabójczą dla tych, którzy stali się parodiami istot żywych...dla nieumarłych. Swąd zła niemal "dusił" Raydgasta, gdy zbliżał się do sfery. To tylko jednak dodawało mu determinacji. Dotknął bańki, energia pozytywna przeniknęła na sferę, powodując jej drżenie i kurczenie się. Paladyn zatoczył koło, by ponownie użyć leczniczego dotyku. Ryzykownym było, przebywanie przy kuli tak długo, by zużyć go całego na raz więc ponowił dotąd skuteczną strategię, ataku i odskoczenia na bezpieczną odległość, by na nowo ponowić atak.
Britta przestała strzelać, obecnie byłoby to tylko ryzykowne.

Ich nowy kompan przy bliższy poznaniu wiele tracił. Smród, syf, kiła i mogiła… niestety dosłownie. Każdy oddech przychodził z trudem, każdy jakby wyciągał żółć z żołądka tropiciela. Jeszcze te zawroty głowy. Wyrwał się z jego objęć jednak nie był w stanie błyskawicznie poderwać się do ataku, nie był w stanie uderzyć z typową dla siebie szybkością. Dość niespodziewanie targnęło nim coś wewnątrz powodując falę wymiotów. Można było sobie wyobrazić nieco lepsze miejsce i czas na takie uzewnętrznianie, dlatego Helfdan zebrał się w sobie i postanowił działać. Szybki rzut oka pozwolił stwierdzić jak bardzo ma przejebane kapłan. Wprawdzie powietrze wypełniały modlitwy do różnych bogów z prośbą o wsparcie… tropiciel jednak nie ulegał tym trendom. Może czuł się jakiś taki niegodny stojąc oblepiony śluzem, z zarzyganą brodą i capiącym niczym portowy rynsztok. Musiał radzić sobie sam.

W reszcie dostrzegł ruch wewnątrz tego czegoś, co było kiedyś falą. Dowodziło to, że kapłan jeszcze ma siłę walczyć. Nie zastanawiał się dłużej. Skoczył naprzód pakując łapska w całe to gówno tuż obok miejsca, z którego przebijał miecz. Natrafił na łapska towarzysza i bez zbędnych ceregieli spróbował go wyrwać ze środka. Opłaciło się! Po chwili obaj leżeli na trawie łapiąc oddech wstrzymany na czas kontaktu z falą, próbując się teraz oddalić tak by znowu nie zostać przytulonym.

Aesdil aż się zatoczył gdy palenie w piersi gwałtownie zanikło. Zdębiał - tak potężnego użycia Płomienia nie pamiętał od "sprawy Beregostu"! I nic! Prędko się jednak otrząsnął, przyzwyczajony do rozczarowań i niespodzianek. Już miał na języku pierwsze sylaby zaklęcia gdy zorientował się że kolejny ofensywny czar mógłby okazać się katastrofalny dla reszty drużyny. Niewiele myśląc, podbiegł do ogniska, szarpnął juki i zacisnął dłoń na rękojeści zdobycznego miecza.
- Może to głupota
- wymamrotał sam do siebie łapiąc odbicie światła ogniska na lśniącej klindze wyłaniającej się ze zgrzytem z pochwy - ale najwyższy czas cię użyć! - poderwał się i, lekkostopy, ruszył na "falę" mierząc w jej sedno, ledwo ale jeszcze widoczne w świetle sztyletu! Wciągnął powietrze w płuca by choć przez chwilę nie wdychać paskudnego odoru już przy samym potworze i szarżując przywołał imię swego "starszego brata".
- Corellonie, prowadź moją dłoń!


Z cichym mlaskiem miecz zagłębił się w jądro stwora, przechodząc przez nie gładko jak przez masło. Jednak mimo braku materii, którą mogłoby ciąć ostrze rozjarzyło się delikatnie, a wirujące w istocie twarze zawrzasnęły bezgłośnie, próbując uciec z linii ciosu. Laure cofnął miecz, a istota zaczęła tracić swoją spoistość, rozpadając się na śmieci, z których była stworzona. I wtedy elf usłyszał kobiecy krzyk: Uciekajcie!

To krzyczała najmłodsza z nimf, która stała nieopodal ogniska drżąc na całym ciele. Jej siostry stały z uniesionymi w górę rękami. Przez niebo przetoczył się pierwszy grzmot; zaraz za nim następny... Wiedziony talentem wyczuwania magii, nie rozumem, Laure odskoczył w samą porę - dwie błyskawice huknęły w stwora jedna po drugiej, oślepiając zebranych i do reszty niszcząc ciało potwora (oraz szczepione z nim niebiańskie psy). Otworzywszy oczy wszyscy ujrzeli, jak jądro rozwija się na kilka smug brunatnego dymu o humanoidalnych kształtach. "Serce" stwora rozpadało się... lub uciekało. Kapłan nie miał zamiaru ryzykować tej drugiej opcji .
- XILQA, XILQA, BESA, BESA IN NOMINE TYRRUS - APAGE! - wrzasnął Iulus, plując szlamem, błotem i wodą. Trzy z pięciu smug rozwiały się w nicość, a kapłan zwymiotował. Stanowczo niezbyt dobrze się czuł.

Helfdan nie sprzeciwiał się wkurzonym nagim kobietom. Nie bez znaczenia był fakt ciskana przez nie piorunów. Wycofał się, od tak... dla świętego spokoju.
Paladyn również nie należał do osób lekceważących czyjeś ostrzeżenia. Szybko odjechał na bezpieczną odległość. Ile bowiem mógł zrobić, tyle zrobił.

- Egomet arcessere artis fulgur gemituer TERRERE!!!- Aesdil dźwignął się na łokciu, drugą dłonią wykreślił gesty a jego metaliczny głos spotężniał gdy obrzydzenie i nienawiść znajdowały ujście w rozdzierającym uszy krzyku. Najkrótsza chwila przerwy i ... kula energii i dźwięku eksplodowała między pozostałymi resztkami stwora - a raczej smugami w które się rozwiewał!

Bezcielesne twarze wykrzywiły się raz jeszcze i zniknęły - ciężko powidzieć czy zniszczone, czy wchłonięte w mrok nocy. Z tajemniczej istoty pozostał tylko smród, kupa błota, zgniłych roślin i szczątków zwierząt, które miały nieszczęście zostać wchłoniętymi przez "falę". Wrażenie wszechogarniającego zła powoli zaczęło opuszczać Raydgasta. Wyglądało na to, że walka jest skończona.

Paladyn zatrzymał wierzchowca i rzekł... a właściwie krzyknął głośno: Dobra robota! Nie było to skierowane do konkretnych osób, tylko do towarzyszy... jako ogółu.
Potem Raydgast zeskoczył z Persivala i podszedł do jednej z nimf prowadząc konia za uzdę. Po czym spytał: Czy wszystko jest już w porządku... I co tu się właściwie stało? Czym była ta kreatura?

W tym czasie Britta nałożyła strzałę na cięciwę łuku i wycelowawszy w Helfdana zakrzyknęła. - Kapłan, tropiciel, do wody i umyć się. Nie będę jechała wspólnie z osobami, które śmierdzą gorzej niż stary cap.

Obojętny na groźby najemniczki Iulus kulił się w trawie, oddając się radośnie swojej nowej pasji - rzyganiu...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172