Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2010, 22:53   #261
Lynka
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Ciężko było Tui opuścić parę przyjaciół, zwłaszcza Lidię, do której bardzo się przywiązała. Miała wyrzuty sumienia, że ich opuszcza, ale nie mogła podjąć innej decyzji. Na uwięzionych nie patrzyła w ogóle. Miała nadzieję, że za wstawiennictwem Lususa te biedne kobiety paladyni potraktują łagodnie. Żegnając się uścisnęła dłoń Lususowi, zapewniając go, że powoła się na niego w Twierdzy i życząc mu powodzenia. Lidię przytuliła tylko mocno i niezbyt długo, bo łzy napływały jej do oczu, a nie chciała się rozbeczeć jak dziecko, którego coraz mniej w niej było. Potem razem z pozostałą już tylko trójką przyjaciół ruszyła w las nie oglądając się za siebie.

Gdy wreszcie przedarli się przez bór i doszli do traktu Tua ciągle była markotna. Z głębokim westchnieniem wsiadła na swojego konia, ale jeszcze nim ruszyli zwróciła się do Kalela:
- Dziękuję ci, że nam pomogłeś. Nie zapomnę, że poświęciłeś dla nas swoich dawnych towarzyszy. Dziękuję.
Jechali w stronę Twierdzy Złamanego Topora praktycznie bez słów. Nikt nie miał ochoty na rozmowy, Tua wyjątkiem nie była. Czuła się okropnie. Nie dość, że ostatniej nocy traktowano ją jak zwykły przedmiot, to jeszcze zostawiła swoich przyjaciół na pastwę tylu wrogo nastawionych do nich bandytów. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, chciała tylko jak najszybciej dotrzeć do Twierdzy i potem dalej, do Podkosów.

Taki humor Tui utrzymywał się przez całe trzy dni drogi. Wieczorami, przy wspólnym ognisku też była małomówna. Była teraz taka, jak w domu: skryta i cicha i nie czuła potrzeby by znów być jak na początku podróży, gdy poznawała dopiero swoją drużynę. Dlatego też niespecjalnie się ucieszyła, gdy zobaczyły takie tłumy zmierzające w stronę Twierdzy. Nie miała ochoty wracać do cywilizacji. Czuła się nieco niepewnie, instynktownie sprawdziła jedną ręką pasek i but, gdzie znajdowały się jej oba sztylety. Mieszek miała ukryty głęboko w torbie. Niepokoiła się tylko czy znajdzie się dla nich miejsce w gospodzie. Była już porządnie zmęczona po trzech dniach uciążliwej jazdy i bardzo chciała zwalić się teraz na miękkie łóżko, przykryć głowę kocem i odciąć się od całego świata. I tak też zrobiła, gdy tylko udało im się znaleźć gospodę.

Po paru godzinach, gdy Tuę ze smacznego snu wybudził żądny ciepłej strawy żołądek, poszła razem z towarzyszami do wspólnej jadalni. Sala była zatłoczona, więc dziewczyna uważnie rozglądała się szukając wolnych miejsc, gdy dobiegł ją męski głos, który wołał, jak się zdawało Meave. Gdy jej przyjaciółka odpowiedziała na wezwanie Tua uniosła nieco z zaskoczenia brwi. Kim mogą być dla niej ci ludzie? Mężczyzna, do którego zaklinacza zwracała się Belven, rzucił jakiś komentarz o czarodziejce. Dziewczyna, już nieco wypoczęta miała na tyle dobry humor, by nie zwrócić na niego uwagi, ale pochlebiło jej, że Meave zaczęła ja bronić. Mimo, iż mówiła to trochę w żartach, to jednak fakt był faktem i Belven więcej już nie nagabywał Tui.

Wyglądało na to, ze to spotkanie rodzinne. Meave nigdy nie wspominała o swojej przeszłości i rodzinie, toteż czarodziejka z ciekawością przysłuchiwała się prowadzonej rozmowie, jednocześnie ze smakiem pochłaniając gorący posiłek. Może nie było to najlepsze danie, ale po tak długim czasie znoszenia niewygód podróż, nic nie mogło smakować lepiej. Nieco zawiodła się, gdy po skończonym posiłku Sorg szturchnęła ją, by zostawili rodzeństwo same i poszli załatwić sprawy z paladynami. Tua nie chciała opuszczać tak interesującej rozmowy i przerywać obserwacji odmienionej Meave, ale bez ociąganie pożegnała się krótko z osobami przy stole i wraz z Kalelem i bardką ruszyła prosić o pomoc dla Lususa i Lidii.

Czarodziejka wcale się nie zdziwiła, że paladyni nie chcieli na początku dawać wiary ich słowom. W końcu, kto normalny uwierzyłby bandzie dzieciaków? Szczęściem liczne szczegóły przekonały rycerzy, a i dzięki temu, że sporo paladynów tu przybyło na święcenia, to mogli sobie pozwolić na wysłanie oddziałku w stronę lasu. Tua poczuła się nieco lepiej po zapewnieniach, że rycerze zajmą się tą sprawą. Ciągle dręczyło ją uczucie, że zdradziła przyjaciół i może nawet przypłacą to życiem. Więc teraz się cieszyła, że zrobiła, co w takiej sytuacji mogła.

Po wyruszeniu z Twierdzy nie musieli już pędzić na złamanie karku, więc zwolnili nieco, a i trakt był porządniejszy to i podróż przyjemniejsza się stała. Teraz już pozwolili sobie na dłuższe przystanki, tak że starczało czasu na krótkie polowania, na których Tua ćwiczyła się przy okazji w strzelaniu z łuku. Dziewczyna poświęcała też dużo czasu na naukę ze swoim mistrzem, choć teraz miała już do tego mniejszy zapał niż jeszcze przed napadem bandytów. Rankiem wstawała jak i inni towarzysze, dokonywała toalety, ubierała się, czesała, składała posłanie. Potem, w zależności od tego jak akurat tego dnia rozdzielili miedzy sobą obowiązki, szykowała śniadanie, zajmowała się końmi lub jeszcze innymi rzeczami. Zaraz po śniadaniu pakowali się i ruszali w dalszą drogę.

O ile sprzyjała im pogoda i okolica, to podczas popołudniowego popasu nieraz wybierała się na polowania, uczyła się z Madragiem lub pomagała w szykowaniu posiłku. Na naukę najwięcej czasu poświęcała wieczorem, więc, gdy spali na powietrzu, często brała pierwsze warty i spędzała je nad księgą, jednak często odrywając się od niej i rozglądając się uważnie oraz nasłuchując.

W Sielskim Siole wieści karczmarki odnośnie tego, że ich poszukują zasmuciła ją i nieco rozgniewała. Oczywiście, że zaraz całą winę zwalili na nich, bo na kogóż innego? Dobrze, że teraz przynajmniej nie przypominają swojej drużyny sprzed tych dekadni. To był chyba jedyny tego plus. Bardziej przejęła się wieściami o bandytach, którzy zbiegli paladynom. Ciągle słyszy się o różnych zbirach, ale teraz wyczulona na takie sprawy, przez ciągle, choć coraz słabiej, nękające ją sumienie, zainteresowała się i postanowiła zapytać kobiety:
- A znacie może szczegóły tego jak paladyni łapali tych bandytów? Czy ucierpiał tam kto?
-Hm... - zamyśliła się Lidia-niziołka - Pamiętam, że już dzień po napadzie wpadli na trop tej bandy; dobrych leśników mieli do pomocy i elfy. Ale jak się tamci zorientowali że pogoń im na karkach siedzi, to rozdzielili się i dwójkami-trójkami w las poszli. A straż ciężkozbrojna, z końmi dużymi to w lesie ciężko im było się poruszać. Zanim zebrali odpowiednią grupę, to po tamtych słuch zaginął. W końcu nikt z piętnem bandyty się nie rodzi - pewno zawrócili, wtopili się w tłum na trakcie i tyle ich widzieli.
Tua westchnęła. Podziękowała za informację i zamyślona pochyliła sinad posiłkiem.

Podróż za wsią była już coraz bardziej uciążliwa przez deszczową pogodę. Ciągle mokre ubrania, zimne noce i bolący od ciągłej jazdy tyłek nie poprawiały humorów. Nic więc dziwnego, że gdy dotarli do rozstaju dróg i przystanęli, by zdecydować co dalej, Tua bez zastanowienia powiedziała:
- Ja tam nie mam ochoty na kolejną noc w mokrej trawie, a ciepłe łóżko to nam się należy za tą podróż. Jedźmy do miasta.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline