Sorin w zadumie patrzył w mrok i gwiazdy, gdy usłyszał krzyk "DO BRONI!". Błyskawicznie odwrócił głowę. Hałas dobiegał ze wschodniej części obozu. Sięgnął po swoją szablę i…
-Psia jego chędożona mać! – zaklął na cały głos. Nie zabrał broni. Migiem zeskoczył z palisady i puścił się pędem do swojej chaty. Trwało to wieki, mimo że zajęło niecałą minutę. Z rozmachem wpadł do środka. Szybkim ruchem przytroczył do pasa krótki miecz i przerzucił pas z kordelasem przez ramię. Gdy wychodził chwycił z torby flakonik z miksturą przywracającą siły witalne, wsunął ją do kieszeni i pobiegł w stronę, z której dochodziły krzyki. Na miejscu był już krasnolud i nawet zdążył rzucić pierwsze zaklęcie. Sorin zwolnił na chwilę, aby rozejrzeć się w sytuacji. Z ciemności wyłoniła się jakaś bestia. Nie miał pojęcia co to, jednak na pewno nie przyszła na imprezę i kufel piwa.
Kilku mężczyzn próbowało bezskutecznie powstrzymać bestię. Sorin zacisną mocniej dłoń na rękojeści. Miał ochotę rzucić się na potwora, jednak nie miał celu w zbyt szybkim umieraniu.
Dobiegł do Stormaka.
-Co to jest do jasnej cholery, i czy da się to zabić tym?! – Sorin pokazał krasnoludowi wygięte ostrze szabli.
__________________ Drink up me hearties, yo ho... |