Orendil opadł na deski podłogi jęcząc z bólu. Cisza zapadła w gospodzie, jedynie trzask polan w kominku zdawał się ją przerywać, lecz po chwili i on przygasł i zamikł. Ciemniej się zrobiło i duszniej jakby. Twarze gości w dziwacznie przygaszonym świetle zdawały się być blade i pozbawione życia. ŁUP! Wszyscy skrzywili się słysząc ten dźwięk. Jeszcze ciemniej się zrobiło, powietrze stało się zimne i zarazem ciężkie jakby wprost z wnętrza grobowca. ŁUP! Z sykiem zgasł ogień w palenisku, od zupełnej ciemności broniły ich jedynie wątłe płomyki świec. Oblicza biesiadników powykrzywiane w paskudnych grymasach zaczęły złowrogo łypać na Szramę i resztę drużyny. ŁUP! Między odmienionymi gośćmi pojawiła się zamaskowana sylwetka...
***
Postać wyłoniła się zza Szramy pociągając go silnie za ramię do tyłu, tak że ten omal się nie przewrócił, po czym stając mu na drodze do niepodnoszącym się jeszcze z drewnianej podłogi i nadal zaskoczonego wszystkim, Orendilem. Znajdując się w cieniu pomiędzy olejnymi lampami Rozbrykanego Kucyka, oraz skrywając twarz pod czarnym kapturem utrudniała wszystkim przyjrzenie się swojemu obliczu. Ciemny kaftan, bure bryczesy, a sama postać szczuplejsza choć wyższa od samego Szramy.
Postać gestem ręki powstrzymała Butterbura i jeszcze paru, którzy mniej, lub bardziej skwapliwie ruszali wesprzeć oberżystę w eksmisji napastnika Orendila, po czy zwróciła się w stronę samego winnego. W karczmie zaległa cisza, jakby wszyscy wyczekiwali aż postać powie coś , lub zrobi. Przez parę długich momentów nic jednak takiego nie następowało. Za to na zewnątrz karczmy dało się słyszeć przeciągłe rżenie. Z początku zwyczajne i niecierpliwe, ale potem robiło się coraz bardziej przeciągłe i wręcz zawodzące. Pełne złego żalu i żądzy wymierzenia sprawiedliwości.
- Szramo...
Postać uniosła odrobinę głowę, by spojrzeć na mężczyznę. A spojrzenie to było stalowe niczym brzytwa i bezwzględne niczym wyrok, który Szrama usłyszał tak dawno temu.
Teraz już przynajmniej część biesiadników nie miała wątpliwości co do tożsamości nieznajomego.
- Pamiętasz mnie Szramo? Ty, który z taką łatwością lawirujesz między towarzyszami, trzymając z silniejszymi, a zostawiając potrzebujących na łasce i niełasce wroga? Ty który uratowawszy mi życie u brodu Bruinen, rzuciłeś je góralom, by ratować własne?
- A ty piękna strażniczko? - odwrócił nagle głowę do Narfin – Cios łaski to tak wiele? Oszczędzić towarzyszowi cierpień i schwytania przez nieprzyjaciela gdy odwagi na pomoc braknie... Oczywiście, że wiele – parsknął smutno, po czym uśmiechnął się okrutnie - Bratu przecież też go nie okazałaś...
Teraz mężczyzna całkiem odrzucił kaptur z płowych włosów, które w paru miejscach posiwiały od momentu gdy widzieli go po raz ostatni. W intuicyjnie tylko widocznym cieniu twarzy, malował się nieustający ból.
- A jednak po tym jak wbiłem nóż w szyję mojej ukochanej przyjaciółki i koszmarze bestialskich tortur, który nastąpiły później, a które wracają przed moje oczy ilekroć je zamknę, na sam koniec... oszczędzono mnie.
Omiótł całe otaczające go towarzystwo uważnym spojrzeniem.
- Bym słowem i stalą dał świadectwo waszej zdrady! - To rzekłszy szybkim ruchem chwycił spoczywającą do tej pory na jego plecach piękną glewię i zamachnął nią niezwykle zręcznie wokół siebie i Orendila powodując, że wszyscy w zasięgu dwóch metrów, łącznie ze Szramą i Manfennasem musieli uskoczyć do tyłu. Parę płomieni lamp zamigotało od podmuchu, a rżenie na zewnątrz umilkło. W oczach mężczyzny nie było wahania, ani strachu. Tylko zdecydowanie i nieugięta wola podjęcia nierównej walki, jakiej nie powstydził by się sam Eorl.
- Żmija sączy plugawość w wasze serca, a wy się jej poddajecie łaknąc krwi własnych druhów! - warknął do Teliamoka i sokolnika – Oni – wskazał na strażniczkę i Szramę – przelali już bratnią krew. Wy... zaklinam was byście się opamiętali póki to możliwe. Inaczej zginiecie. Wy, albo ja. Nie ma innej drogi.
***
ŁUP!!