Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2010, 14:33   #24
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Drewniane drzwi zaskrzypiały, a światło spróbowało przebić się przez sterty unoszącego się w powietrzu kurzu. Ciężki obcas przekroczył przez próg i stanął na skrzypiącej desce. Skórzana rękawica z ćwiekami chwyciła za framugę i otoczona cieniem postać wkroczyła do środka. Dużej postury mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu,a zwężając źrenice dostrzegł masę śmieci rozrzuconych po pokoju. Na podłodze walały się najróżniejsze części garderoby, od startych jeansów, aż po pojedyncze dziurawe skarpetki w różowe słonie. Skryty w promieniach słońca facet, pociągnął kilka krotnie nosem, zapach, który dotarł do jego nozdrzy był mieszaniną stęchlizny, kilkudniowego jedzenia z odorem alkoholowym. Odruchowo chwycił za czarną chustkę zza pazuchy i przycisnął do nosa. Zrobił kolejny uważny krok po niewielkiej chatce, a coś stuknęło głośno pod jego stopą. Na ten hałas z jego ust padło niewyraźne przekleństwo, kij do golfa skryty pod kolorową bluzą z kapturem przeturlał się pod ścianę. Rozmachując wolną ręką powietrze przed sobą ruszył z wolna do przodu. Drobny korytarz przekształcał się w większej wielkości pokój. Teraz oprócz przedmiotów z branży odzieżowej można było również dostrzec talerze z niedojedzonym żarciem czy metalowe części mechaniczne. Zgłębiając się w coraz bardziej zagraconą cześć, w końcu udało mu się dostrzec sapiącego mężczyznę, który z zamkniętymi oczyma, leżał w dziwnej pozycji na łóżku. Jeszcze kilka kroków po tej okropnej norze i stał już przy jego legowisku. Teraz, pozostawało tylko jedno. Ścisnął mocniej dłonie i oczekując na odpowiedni moment … obrócił się tyłkiem do śpiącego, a z jego pośladków wyleciała cała symfonia basowych dźwięków. Obudzony natychmiastowo murzyn zkwasił twarz i pomachał sobie dłonią przed nosem.

-Stary mógłbyś kiedyś sobie odpuścić. – te słowa wytoczyły się z jego zaspanych warg gdy podnosił się do pozycji siedzącej.

-Hehe, zbieraj się, czekamy na zewnątrz. – odparł mężczyzna, którego długie brązowe włosy opadały na szerokie barki opięte w czystą, czarna, motocyklową skórę.

Dale Cobber siedział przez chwilę wpatrując się w przeciwległa ścianę.



A na tej ścianie znajdował się plakat, który często pomagał mu zebrać się rano na kacu. W prawym dolnym rogu przy pięknej kobiecie znajdował się podpis czarnym markerem „Sherry Cole”. Przyglądał się jeszcze przez chwilę po czym wstał, wcisnął na siebie leżące na podłodze ciuchy i ruszył przed ganek.

***

Alice Springs rysowało się zamazanym obrazem na krańcu horyzontu. Słońce parzyło rozgrzany do czerwoności asfalt z nad którego unosiła niewidoczna, rozmazująca widok mgiełka. Cobber, przekręcił nadgarstek, usłyszał pod sobą ryk potwora i ruszył do przodu z narastającą prędkością. Mężczyzna o brązowych włosach, na które wciśnięta była bandana zaśmiał się w wniebogłosy i poszedł w ślad z Dalem. Opony obracały się w coraz to szybszym tempie, a droga do miasta z każdą minutą wielce malała. Przy asfalcie zaczęły pojawiać się typowe dla zurbanizowanego miejsca elementy. Była to na przykład jakaś dziwka, u której nie trudno zauważyć brakujących placów u rąk czy jacyś biedacy ogrzewający się przy metalowych beczkach płonących śmieciami. W końcu na przedmieściu pojawiły się pierwsze nad-niszczone chaty i zbiorowe domy. Były to obiekty do których mało kto o zdrowych zmysłach chciałby się zapuścić, te slumsy zataczały koło nad tętniącym życiem sercem Alice Springs.

Cmentarze połączone z jadalniami, taki był tutaj sposób na życie. Łysi, brudni, schorowani ludzie jedli tych martwych, by następni mogli posmakować ich ciałka następnego dnia, kto wie, może już nawet dochodziło do wzajemnych morderstw z tych powodów. Kto jednak by się przejmował tymi ćpunami, skoro kilkadziesiąt metrów za tą dzielnicą można było uświadczyć prawdziwego raju, szczególnie dla członków gangu. Gdy królowie szos w końcu dojechali do upragnionego miejsca, zaczęły się typowe wymiany spojrzeń z tutejszymi. Cobber naprawdę miał to gdzieś, ale gdy zlazł z siedziska jakiś murzyn podbił do niego na momencie.



- Chcesz coś mocnego? Wiesz mam helikopter własnej roboty. – tutaj otworzył swój zielony płaszcz by ukazać kilka paczuszek przyklejonych taśmą do kurtki. Zanim Dane zdołał odpowiedzieć podszedł jego brązowowłosy kumpel.

-Ej, Freeman, chcesz dzisiaj pobzykać w Nieczystości? – zaczął

- Co to za koleś? – odpowiedział Dale do swojego kumpla.

Postawny mężczyzna ze skórzanymi ćwiekami wpatrywał się przez chwilę na wrak człowieka próbującego związać koniec z końcem, którego celem było przetrwanie. Nie wiadomo czy z jego oczu biło uczucie pogardy czy dzikiej wściekłości. Być może dlatego, że teraz miał na nosie ciemne okulary. Brązowowłosy zastygł tak na chwilę, jakby zaraz miał rozpocząć jakąś dłuższą rozmowę. Odsapnął ciężko, i już miały paść słowa złotej wagi, ale tylko splunął pod but, po czym odparł.

- Nie znam go, ale widzę, że wygląda jak menel i ma wyszyte Freeman.

Cobber pokręcił tylko przecząco głową i już miał odejść, kiedy zdanie, które usłyszał za swoimi plecami zatrzymało jego kroki.

-Ej, Freeman, jak zajebiesz tego tam na bramce – tutaj brązowowłosy wskazał na ogromnego goryla przed wejściem – To załatwię Ci wstęp do „Nieczystości”. – Uwagę Cobbera bardziej przykuła pobłyskująca żyletka w dłoni tego świra ubranego na zielonkawo.

***

Podczas marszu po pustyni Sherry wspominała sobie w myślach Nieczystość. Czerwone ściany, na których popowieszane były różne lampiony, kilka czarnych scen z metalowymi rurami na środku. Ale to co pamiętała najgłębiej to wspomnienie, dziesiątek, a może setek brudnych chłopów wpatrzonych w jej cycki. Dziki wiwat, ślina lecąca aż na scenę, dziwne, że czasem nawet jej się to podobało.

Co do śliny, to psina właśnie lała jej tony na nogawkę Bobbiego. Co on zrobił, że przekonał do siebie tą bestie? Może po prostu zauważył, że na szyi ma obrożę, butelka wylanej wody i zasuszony pies stał się najlepszym przyjacielem swojego zbawiciela, pewnie do czasu aż nie zgłodnieje. Nadali mu imię „Gorzała”, może dlatego, że biegał w kółko jak jakiś wariat.

Mieli za sobą trzy dni marszu, wolnego marszu. Spowolniał ich leżący na wznak na drewnianych belach Rozwała. Nikt nie miał ochoty zostawiać go umierającego gdzieś na środku pustyni, panowało uczucie, że nadszedł czas powiedzeni panu z kosą dość. Ciągnięty przez psa, w średnim tempie sunął po piaszczystym podłożu. Mimo, iż zapasów nadal było dużo to nie przyprawiało to grupy podróżników o uśmiechy na twarzach. Palące słońce, brak jakichkolwiek odznak cywilizacji oraz ostatnie wydarzenia nie miały dobrego wpływu na ich morale. Myśli samobójcze jakoś coraz bardziej wbijały się do głowy, jednak po tylu zasranych dniach męczarni, co za debil by się poddał. Któregoś ranka niczym złudzenie optyczne na horyzoncie pojawiła chmurka kurzu, a w niej jakaś czarna kropka.



- Co to do cholery jest? – zaczął Bobbie.

Dziwna maszyna zbliżała się do nich nieubłaganie, co dziwniejsze, że najdziwniejszy człowiek jakiego kiedykolwiek widzieli wystawał zza sterów. Działanie tego wehikułu podróży do końca pozostało nieznane, ponieważ kurz unoszący się obok pojazdu zasłaniał wszelkie możliwości analizy. W końcu krztusząc się i kaszląc z dymu wyłonił mężczyzna z rozczapierzonymi włosami ubrany w ciemny, zakurzony garnitur.

-Witajcie, przybyliście do muzeum tak? – rozpoczął donośnym głosem.

-Muzeum ? – odwarknął Bobbie unosząc gnata.

- Ach tak, muzeum techniki elektronicznej, tuż za tym wzgórzem. Dawno nie mieliśmy gości.

Zdumienia na twarzach były połączone z niedowierzaniem. Pułapka, nie pułapka, a pieprzyć to…

***

Wchodzili po kolei do środka pod zardzewiała klapę, która zaprezentował im mężczyzna o facjacie szaleńca. Szli w dół krętymi schodami w końcu docierając do pojemnego pomieszczenia. Robot medyczny E334 klasy B już na wejściu skonfiskował Rozwałe do innego pomieszczenia.



Uczucie jawy stykało się w ciągłym niedowierzaniem. Brak możliwości opanowania opadającej dolnej szczęki był odwzorowaniem zdziwienia. Ogromne obrazy, na których wyświetlane były rożne cyfry czy grafiki tak bardzo podobne do rzeczywistości. Samo-poruszające się roboty, niektóre wyłączone, a niektóre wciąż witające gości elektronicznym uśmiechem. Uporządkowane w rządku od tych pierwszych, mało zaawansowanych do takich, które spełniały wyspecjalizowane zadania zastępując ludzi. Technologia, ona też ucierpiała przez rozpad świata. Większość z tych urządzeń była nadpsuta, pordzewiała, czasem dochodziło do zwarć, a to wszystko do pozostawało dla eksploracji zwiedzających. Tego różnego sprzętu było tyle, że można go ograniczyć tylko kresem wyobraźni bohaterów.
 
Libertine jest offline