Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2010, 14:41   #16
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Claude nawet nie wiedział kiedy zasnął, dlatego nagłe przebudzenie trochę go zdezorientowało. Poranne światło oślepiło niewyspane oczy i mężczyzna mrugał intensywnie przez jakiś czas nim wszystko wróciło do normy. Potem rozejrzał się sennym jeszcze wzrokiem. Młoda pokojówka krzątała się po pokoju i to niewątpliwie ona wyrwała kapitana z objęć Morfeusza. Kiedy zorientowała się co zrobiła, dygnęła jedynie jakby witając de Bernières'a i zaraz wróciła speszona do swej pracy. Na krześle, przy łóżku leżał równo złożony w kostkę mundur, który po krótkim przyjrzeniu okazał się być świeży. Musi to służąca go przyniosła.
Tylko, że coś było z nim nie tak, czegoś brakowało. Claude nie do końca jeszcze przytomny głowił się nad tym jakąś chwilę, nim zorientował się, że mundur był bez spodni. Co ujmowało mu trochę dostojeństwa. Mężczyzna nawet nie chciał sobie wyobrażać jak głupio by wyglądał paradując nagi do pasa. Tknięty jednak nagłym przeczuciem uniósł kołdrę w górę i spojrzał na siebie. Tors miał nagi, jeśli nie liczyć grubo owiniętego bandaża, lecz na tym nagość się kończyła. Rana znajdowała się na tyle wysoko, że spodnie nie przeszkadzały medykowi w szyciu, to i zostawił je na miejscu. Można się było tego spodziewać.

Najciekawszą rzeczą jaką zobaczył mężczyzna był jednak list leżący na srebrnej tacy. Przeczytał go z czystej ciekawości:

Mój dzielny Kapitanie de Bernières.

Proszę Cię abyś przybył do mnie dziś na śniadanie w Petit Trianon o godzinie jedenastej.
Chciałabym Ci podziękować w imieniu Jego Królewskiej Wysokości za Twoją odwagę.

Markiza de Pompadour


Claude nawet nie musiał czytać podpisu, rozpoznał bowiem charakter pisma markizy. Ojciec na pewno by się ucieszył wiedząc, jak szybko jego syn miał otrzymać oficjalne podziękowania. Kapitan cieszył się mniej, bo to oznaczało że będzie musiał wstać i pojechać do Petit Trianon, a bok rwał go jak cholera.

Tymczasem pokojówka skończyła swoją krzątaninę i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się jednak nagle i spytała niepewnie.
-Czy czegoś pan sobie życzy? Kazano mi wypełniać wszystkie polecenia szanownego pana- dziewczę mówiło tak cicho, że de Bernières ledwo ją słyszał. Skinieniem dłoni przywołał ją więc bliżej i zapytał, ot dla pewności:
-Wszystkie?- na usta swe przywołując szeroki uśmiech.
Pokojówka zauważywszy dwuznaczność kryjącą się za pytaniem zaczerwieniła się w jednym momencie, tak że Claude musiał mocno powstrzymywać się przed wybuchem śmiechu. Gdyby ktoś go jednak spytał, musiałby przyznać że dziewczę było niepośledniej urody, a niewinność dodawała jej uroku.
-Tak mi powiedziano, szanowny panie- po chwili służąca zdołała odpowiedzieć.
-W takim wypadku, podejdź no bliżej- w umyśle mężczyzny kiełkowała szatańska myśl.
Pokojówka z lekkim ociąganiem wypełniła jednak polecenie stając tuż przy łóżku.
-Pochyl no się nade mną, ranny jestem to i nie mogę się nadwyrężać.
Dziewczyna i teraz ociągała się chwilę, lecz w końcu i to polecenie wykonała. Oparła się rękami o krawędź łóżka i pochyliła nad kapitanem, z zawstydzenia zamykając oczy. Zaraz prawie odskoczyła, gdy poczuła na policzku męską dłoń.
-Tak lepiej- szepnął de Bernières. Jego cichy głos sprawił, że służąca zaczerwieniła się jeszcze bardziej.-Bądź tak miła i przynieś mi szklankę wody, bo jestem spragniony.

Najwyraźniej pokojówka nie spodziewała się takiego obrotu spraw, otworzyła bowiem zdziwione oczy i wyprostowała się jak sprężyna.
-Tak, panie. Oczywiście- wypaliła.

-A skoro już pójdziesz po wodę...- kontynuował Claude.-To, o ile mój ojciec wciąż jest w pałacu, sprowadź go tutaj. I na litość boską, nie bierz tak dosłownie poleceń swoich przełożonych.
-Tak, panie. Dobrze- mamrotała służąca pospiesznie idąc do drzwi.

Ciekawe czy służba w Wersalu była opłacana aż tak dobrze, by spełniać łóżkowe zachcianki dworu, czy też po prostu tej akurat dziewce głupoty się w głowie zalęgły? Tak czy inaczej rozweselony swym niestosownym żartem mężczyzna zdecydował wstać wreszcie z łóżka. Wbrew pozorom nie było to jednak wcale łatwe. W nogach czuł pewną słabość, a wciąż świeże szwy doskwierały trochę przy każdym kroku. Kapitan zagryzł jednak zęby i podszedł do krzesła na którym leżało ubranie.

(...)

Zanim pokojówka wróciła minęło parę minut. Może do kuchni było daleko, albo to Francois zatrzymał się w dalszych pokojach. Markiz bowiem w pałacu był, inaczej nie wszedłby do pokoju przed służącą.
-Synu, jak dobrze widzieć cię w dobrym stanie- słowa ojca były prawdziwe i czuło się w nich ulgę.
-Nie aż tak dobrym. Ale w Austrii bywało ze mną gorzej.

Służąca zdjęła szklankę z tacy i położyła na stoliku obok leżącego na nim listu.


-Czy mogę jeszcze czymś służyć?- zapytała dziewczyna.

-Nie, możesz odejść- odprawił ją Claude i wzrokiem odprowadził do drzwi. Kiedy te się zamknęły podjął przerwaną rozmowę z markizem.-Ostrze zeszło po żebrach, miałem szczęście- wytłumaczył.
-Nie jestem pewny, czy powinieneś tak szybko wstawać. Luwr chyba wytrzyma bez ciebie jeden dzień.
-Wierz mi ojcze, niczego dziś nie pragnę bardziej niż możliwości wylegiwania się. Obawiam się jednak, że jest to niemożliwe. Wezwała mnie markiza de Pompadour.
-Doprawdy? Tak szybko? Jeszcze nawet nie zdążyłem...- zaczął markiz, lecz urwał w połowie zdania.
-Nie wiem, czego nie zdążyłeś zrobić ojcze, ale nie kłamię. Możesz przeczytać list, leży na tacy.

Francois nie omieszkał naturalnie tego zrobić. Przebiegł wzrokiem po kartce a jego stara twarz zaraz się rozpromieniła.
-Podziękowania w imieniu króla. A mówiłeś, że w Paryżu nie można się wykazać. Awansują cię na dniach!
-Tak, to nie wykluczone. Czy mógłbyś, proszę, przynieść mi szklankę? Niewygodnie mi się chodzi- spytał Claude. Markiz prośby zdecydował usłuchać, niewątpliwie na fali radości wypływającej z faktu, że jego ród ma kolejny powód do dumy. Sam król zawdzięcza życie jednemu z de Bernières!
Kapitan wypił wodę jednym duszkiem i postawił pustą już szklankę na krześle.
-Skoro już jestem przy prośbach. Czy mógłbyś mi ojcze pomóc założyć mundur? Koszula nie sprawiała kłopotów, ale mundur jest trochę sztywny.
-Czy ja ci wyglądam jak garderobiany?- obruszył się markiz.-Trzeba było nie wyganiać służącej.
-Ojcze, jakby to wyglądało gdyby żołnierz i bohater potrzebował pomocy kobiety by założyć głupi mundur?- Claude przedstawił swój punkt widzenia. Najwyraźniej Francois znalazł w tym pewną logikę, pomógł bowiem ubrać się swemu synowi bez dalszego marudzenia.
-Do jedenastej została jeszcze dłuższa chwila- zauważył markiz.-Może jednak czegoś ci jeszcze potrzeba?
-Skoro już o tym wspominasz ojcze, to faktycznie. Przydałaby mi się kula- a po krótkim zastanowieniu się dodał jeszcze.-I powóz. Nie mam dziś ochoty na spacery.

(...)

Z Wersalu do Petit Trianon był rzut kamieniem, ot mila jedna. Claude jednak nie miał ochoty sprawdzać, czy medyk swą pracę zrobił porządnie i któryś szew nie strzeli. Toteż przejechał się ojcowskim powozem, w towarzystwie markiza naturalnie. W trakcie krótkiej przejażdżki mężczyźni rozmawiali o terminie powrotu Francoisa do jego włości, co miało nastąpić już niedługo.
Markiz wysadził syna pod dworkiem i kazał woźnicy ruszać dalej. Claude wsparł się na kuli i powoli ruszył do głównego wejścia.


Całe lata minęły od kiedy ostatni raz musiał wspomagać się przy chodzeniu. Było to jeszcze przed rozpoczęciem służby. Jako młody chłopak spadł z konia tak niefortunnie, że złamał sobie piszczel. Teraz niby mógł iść o własnych siłach, ale wolał przenosić ciężar ciała na prawą stronę, by ranna lewa mogła się powoli goić.
Przy wejściu pojawił się jednak problem szwajcarów, którzy zagradzali przejście.
- Pani Markiza dziś nikogo nie przyjmuje- oznajmij obojętnym tonem jeden z nich.
I to jest straż, przemknęło przez myśl de Bernières. Tyle tylko, że nie miał czasu na użeranie się z nią, wyjął więc list który czekał na niego rano i podetknął pod nos jednego ze szwajcarów.
-Mniemam, że poznajesz podpis swojej pani. Mnie dziś markiza de Pompadour przyjmie- stwierdził kapitan tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Gwardziści zastanawiali się jeszcze chwilę, lecz ostatecznie de Bernières przepuścili. List był autentyczny, poza tym przyszedł z nim kapitan Garde du dedans du Louvre- oficer nie powinien stwarzać zagrożenia dla markizy, szczególnie nieuzbrojony i o kuli.
I tak zresztą nie był zbyt długo sam, bo chwilę po wejściu podszedł do niego lokaj. Poinformował gdzie przebywa madame de Pompadour, choć informacja ta była zbyteczna. Claude i tak został zaprowadzony na miejsce.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 24-04-2010 o 15:17.
Zapatashura jest offline