Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2010, 18:58   #17
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację

Na kilka sekund zawibrował w powietrzu delikatny, losowo wybrany ton. Za jego przykładem podążył kolejny, także całkiem indywidualnie brzmiący. Szczupłe, zadbane palce błądziły po klawiszach w poszukiwaniu dźwięku mającego być zalążkiem właściwej drogi. Klawesyn, bo nim właśnie był instrument, poddawał się tej pieszczocie, uśmiechając się do kobiety czarno-białymi uśmiechami. Podwójna klawiatura lśniła w świetle i mieniła się kontrastującymi ze sobą klawiszami, z których większa ilość przypadała na te ciemniejsze niż na jaśniejsze. Z otwartą bezwstydnie nakrywą, ukazywał co rusz drżące pod wpływem uderzeń struny rozciągnięte nad korpusem rezonansowym. Nie byłoby mylnym stwierdzenie, jakoby duże pomieszczenie w którym się znajdował, było dekorowane specjalnie pod niego i to on sam był główną jego ozdobą. Był piękny, bogato zdobiony malowidłami i złoceniami na modłę francuską, a nie dekorowane drewnem jak miało to miejsce a Anglii. Ten to pokaźnych rozmiarów instrument był jednym z najcenniejszych przedmiotów w jej posiadłości, zarówno w kwestii pieniężnej jak i dla niej sentymentalnej.
Marjolaine grywała na klawesynie w chwilach.. cóż.. zarówno tych radosnych, gdy nuty same zdają się wirować w tańcu, jak i w czasie, kiedy zaledwie granica cienka ją oddziela od kipienia niewypowiedzianą złością.

-Interesujące – miast muzyki wydobywającej się z instrumentu to właśnie głos męski rozległ się w salonie, a był on spokojny i zadumany - Jednego dnia jesteś na premierze nowej opery, a drugiego mnie do siebie sprowadzasz.
W fotelu nonszalancko siedział mężczyzna, na oko może o rok lub dwa starszy od hrabianki. Rozpuszczone, sięgające ramion kasztanowe włosy, wyraziste oczy o trawiasto zielonym odcieniu i twarz o łagodnych rysach, aczkolwiek wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych - to wszystko wspólnie składało się na całkiem przystojnego mężczyznę. Marjolaine lubiła się otaczać zarówno pięknymi rzeczami, jak i osobami, a ten tutaj dla wielu byłby powodem do grzesznych myśli. Ona jednak w pełni świadoma była jego skłonności ku płci niekoniecznie pięknej, więc nie traktowała go ani trochę więcej niż jak przyjaciela, a nawet prędzej jako brata. Wprawdzie krew jego nie była szlachetnie błękitna, ani choćby rozrzedzana takowym barwnikiem, ale pomimo to była rozgrzana pasją oraz bytami łotrów, bohaterów, kochanków, błaznów, życiem każdej z tych postaci, w które kiedykolwiek się wcielał. Zadziwiające było to, że jego ruchy wydawały się być jeszcze bardziej przepełnione teatralnością niż samej Marjolaine, co już czasami skojarzenia z karykaturalnością przywoływało.
Jednakże.. mężczyzna wygodnie siedzący w towarzystwie stojącej damy? Źle widziane pośród arystokratycznej śmietanki. Niedoczekanie. Gwałt na moralności. Jednakże czym mu to było? Nigdy nie zabiegał o miano wychowanego lepiej niż było naprawdę.

-Ah, chyba nie chcesz mi jako jedynemu wyjawić swej tajemnicy, jakoby to Ty miałabyś być owym zamachowcem ? Wtedy stałbym się Twoim partnerem w zbrodni, a przecież nie mogę sobie pozwolić na obcowanie w pobliżu tak złej kobiety jak Ty – rzekł to z takim przejęciem, jakby całość miała się jakkolwiek do rzeczywistości.
-Miałam w takim razie rację myśląc, że następnego dnia wszystkie ptaszki będą o tym ćwierkać – nieznaczną zmianą tematu skontrowała fałszywe zarzuty, a następnie odstąpiła od umiłowanego instrumentu i uwagę przeniosła na swego gościa -Nic to jednak, mam dla Ciebie pewną propozycję, Jules. Rzekłabym nawet, że wyjątkowo dla Ciebie jest nie do odrzucenia.
Wprawdzie wyżej przedstawiony już otworzył usta, aby wyartykułować swoje zwątpienie, jednakże nic takiego nie padło spomiędzy jego warg, wstrzymane przez uciszające uniesienie palca przez Marjolaine.
-Masz jeszcze u mnie całkiem spory dług, czyż nie? Te Twoje przegrane ze mną w karty.. – zawiesiła głos pozostawiając ich w niedomówieniu, jakby ten cały precedens i fakt, że musi wywlekać takie brudne fakty, aż ją bolały w środku.
-Wydawało mi się, że już go spłaciłem, kiedy ostatnim razem musiałem Ci pomóc pozbyć się potencjalnego przyszłego męża nasłanego przez Twą matkę – jedną ręką zakołysał kielichem sprowadzając chaos na znajdujący się w nim trunek, a drugą oparł łokciem o fotel, by zaraz na dłoni wesprzeć policzek - Flirtowanie z nim w celu nastraszenia nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Szczęście, że nie okazał się być bardziej otwarty w tych kwestiach. Jeszcze skończylibyśmy wszyscy we trójkę w jednym łożu, a i to on miałby z tego największą uciechę.
-Tak, prawda. To było ładnie zagrane – mruknęła zawieszając spojrzenie na jakimś bliżej nieokreślonym punkcie przywołując w umyśle obrazy z tamtego wydarzenia. Moment to trwało zaledwie i szybko to zawieszenie pękło niczym bańka mydlana -Ale nie było wystarczające. Skoro jednak wolisz inaczej, to zapewne masz już dla mnie przygotowane pieniądze albo jakieś błyskotki by mię udobruchać – mówiąc to kobieta wyciągnęła rękę ku swemu towarzyszowi i rozłożyła dłoń na podobieństwo szponów rozcapierzonych. Poruszyła zachęcająco palcami uśmiechając się przy tym perfidnie. To było proste podejście mężczyzny, dla którego wyzbycie się pieniędzy jawiło się jako prawdziwa makabreska.
-Dobrze, dobrze, niechaj już będzie, po raz kolejny odrzucę możliwość bycia widzem – westchnął żałośnie i ręce szeroko na boki rozłożył na podobieństwo jakiego męczennika. Gdyby w miejscu był innym i nie obawiał się zniszczenia czego drogocennego dla kobiety, tedy dla dodania dramatyzmu jeszcze dodatkowo chlusnąłby winem. Szczęściem było, że takie ruchy nie weszły mu na stałe w krew, bo jeszcze byłby się nie powstrzymał. I tylko w myślach chichotał głupio, że zołza, że złośliwa bestia -Cóż tym razem dla mnie przygotowałaś? W czym przyjdzie mi uczestniczyć z tą nieopisaną radością? Tragedia? Retoryka? Romans? Transwestycki melodramat? Oby tylko była krew, publika zawsze i wszędzie domaga się krwi.
Marjolaine cofnęła rękę, której towarzyszyło takie spojrzenie aktora, jakby z ulgą odprowadzał wzrokiem jadowitego węża chcącego mu zrobić coś zdecydowanie złego.
-O nie, nie, nie. Odrzuć od siebie takie myśli, nie będzie żadnej krwi, a i też publiką tylko jedna osoba Ci będzie. Matka moja – ostatnie słowa zawisły ciężko w powietrzu na kształt groźnych chmur, a idealnym dopełnieniem byłby głośny grzmot połączony z błyskawicą przecinająca niebo za oknem.

-To coś.. niespodziewanego – powiedział Jules powoli, a nawet wyjątkowo ostrożnie. Nic więcej nie dodał i tylko cierpliwie wyczekiwał, aż hrabianka zaprezentuje drugą stronę medalu, drugie dno albo haczyk uczepiony tego jej pomysłu. Przynajmniej jedno z tej trójki musiało być obecne.
-Widzisz.. Moja droga matka postanowiła przedłużyć sobie pobyt u mnie o kilka dni tłumacząc się szokiem, którego doznała przez zamach na króla. Naturalnie nie jest to prawdą, jakkolwiek nie wypada mi jej tego zarzucać. Ja zaś dzisiaj mam spotkanie ze swym nowym adoratorem – głos nawet jej nie zadrżał, kiedy to drobne kłamstewko uśmiechnęło się na jej ustach. Ufała mu, a i owszem, bywali razem w wielu sytuacjach, z czego co poniektóre powinny się dziać tylko na deskach scen, bo dla prawdziwego świata były zbyt groteskowe. Dyskrecja jednak była dyskrecją, a ona nie zamierzała się dzielić swoimi planami – Gdyby się o tym dowiedziała odpowiednio wcześniej, to pewnie zaraz wcisnęłaby mi w ręce jakiś specyfik, co to utwardza męskie przyrodzenie, albo, o zgrozo, postanowiłaby się wybrać ze mną by mię zachwalać niczym konia na sprzedaż.
Pokręciła głową w niezadowoleniu i niedowierzaniu, że w ogóle jest zmuszona do takiego kroku. Ale przecież nie mogła jej ominąć taka okazja, a i niekulturalnie byłoby nie przybyć na takie zaproszenie.
-Rozumiem – odparł krótko i kilkoma łykami opróżnił wino, którego cała butelka spokojnie starczyłaby mu jako dzienne zapotrzebowanie słodkości. Z cichym, acz głuchym brzęknięciem odstawiłam kielich na blat pobliskiego stolika i wstał z gracją - Nic lirycznego, żadnej klasyki, a zamiast tego tylko trochę magii słów i gestów dla odwrócenia uwagi od jej córeczki.
-Właśnie tak – zamruczała ukontentowana i zbliżyła się do niego, by dłońmi wygładzić klapy jego kamizelki - I pamiętaj, że masz być czarujący, niech ma matka spędzi czas przyjemnie.
-Zgodziłem się, wpadłem w tę Twoją pułapkę, to mam teraz zamiar odegrać swą rolę perfekcyjnie – powiedział z uśmiechem oraz rozpierającą go dumą.
Ujął dłoń Marjolaine i przesunął subtelnie kciukiem po jej wnętrzu, aby koniec końców znaleźć jej wygodne miejsce w zgięciu swej własnej ręki. Kobieta na ten ruch, jak i słowa, zareagowała melodyjnym śmiechem, a potem pociągnięciem swego towarzysza ku drzwiom.
-Cudownie. Pójdźmy zatem to Cię przedstawię i roztoczysz swój powab. Jestem bardziej niż pewna, że nie zdoła się oprzeć…



~***~



Aż sama siebie zadziwiła tym, że zdołała uknuć i wprowadzić w życie swe knowania zanim jeszcze minęło południe. Ba, zanim choćby nastało, a z racji tego, że było do niego jeszcze trochę czasu, a kobiecie tak dobrze się ten dzień zapowiadał, to wyjątkowo ją ciekawiło co jeszcze jest w stanie jej sprezentować.
Wyszła powoli z karety ciągnąc za sobą długi tren spódnicy zdający się wypełniać sobą całą powierzchnię podłogi w powozie. Otulona w szlachetną czerń wyzbyła się tego dnia wszelkich dekoltów i w pełni swe ciało zakrywała pozostawiając oglądającym tylko ich własną wyobraźnię. Zwyczajowo kibić swą zamkniętą miała w okuciach gorsetu skrytego pod żakietem do sylwetki przylegającym. Podbite futrem okrycie wierzchnie szczelnie chroniło wiotkie ciało kobiety przed chłodem. Aczkolwiek pośród tego, zdawać się by się mogło, że ponurego koloru, był i element żywszy, który znajdował się na twarzy kobiety, a konkretniej to na jej wargach przybranych w soczyście czerwoną barwę.






Sunąc przed siebie niczym jaka niewielka chmura burzowa, kierowała swe kroki ku bramie prowadzącej do Petit Trianon. Aczkolwiek przekroczenie jej w tym momencie nie było jeszcze kobiecie przeznaczone.
Zatrzepotała gwałtowniej rzęsami, kiedy to dwie halabardy skrzyżowały się prawie przed jej nosem. W spokoju wysłuchała słów jednego ze strażników o tym, jakoby nie mogła wejść na teren pałacyku. Łuki jej brwi wdzięcznie uniosły się w szanownym zadziwieniu, jednak kobieta nie straciła swego animuszu.
-Nie? Oh.. to niestety muszę panów zawieść i poprosić o wpuszczenie, bowiem zaproszona zostałam na śniadanie. A gotowa jestem założyć się, że markiza byłaby wielce niezadowolona, gdyby kazano jej czekać na gościa. I na śniadanie. – świadomie przeciągnęła oraz nadała trochę ostrzejszej nuty słowu „niezadowolona”. Jednakże twarz była w tym momencie uosobieniem niewinności, chociaż dłonie aż świerzbiły, aby unieść się i oprzeć w miejscu skrzyżowania halabard wskazując mężczyznom, że powinni zabrać te nikczemne rzeczy sprzed jej oczu.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 26-04-2010 o 01:59.
Tyaestyra jest offline