Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2010, 23:58   #25
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Maurice nienawidził takich poranków jak dzisiejszy. Z każdym dniem przybywało mu siwych włosów na głowie i coraz częściej zdarzało się, że po przebudzeniu nie potrafił nawet się poruszyć. Na szczęście życie w niełatwych warunkach jakoby wymogło na nim niezłą sprawność fizyczną, więc te chwile nie przychodziły zbyt często. Jedna z nich przyszła jednak dziś. Dopiero po jakiejś pół godzinie murzynowi udało się zwlec z łóżka i stanąć na nogach. Z trudem się wyprostował i ruszył do prowizorycznej łazienki, którą było wiadro zimnej wody, stojące w kącie. Przemył dokładnie twarz, po czym spojrzał na kawałek szkła, zaklejony z jednej strony czarnym materiałem. Z "lustra" spojrzał na niego starszy jegomość. Freeman przyjrzał mu się, gładząc się prawą dłonią po zaroście. Ostatecznie stwierdził, że golenie nie jest mu jeszcze potrzebne. Nie cierpiał tej czynności i dlatego odkładał ją tak długo jak tylko mógł. Prawdopodobnie w ogóle by się nie golił, gdyby nie fakt, że noszenia brody nie cierpiał jeszcze bardziej. Czarnuch sięgnął po spodnie i podkoszulek wiszące na gwoździu wbitym w ścianę, i wyszedł na zewnątrz.


Na jego podwórzu od dziesiątek lat nie wyrosło nawet źdźbło trawy. Maurice nie miał najmniejszego zamiaru bawić się w ogrodnika, tym bardziej, że stan jego "ogródka" nie zmienił się specjalnie od czasu, gdy jakieś 30 lat temu się tu wprowadził. Skutkiem tego jego podwórko, mimo, że znajdowało się w wyjątkowo odrażającej okolicy, odrażającego miasta, wyglądało tragicznie. Freeman podszedł do rozpadającej się stodoły, rozpiął rozporek i ulżył sobie. Po podlaniu kilku spróchniałych desek skierował się z powrotem do domu. Po drodze pomachał jeszcze pani Fitgerald, lekko zwariowanej staruszce.

Kobieta miała kiedyś syna, który bardzo chciał zostać członkiem jednego z gangów, by zapewnić sobie i matce jakiś godziwy byt. Niestety biedak nie wiedział, że w tamtych kręgach murzyni nie są mile widziani. Pewnego dnia pani Fitgerald znalazła głowę swojego chłopca wbitą na jedną z niewielu sztachet w swoim szczerbatym płocie. Od tamtej pory nie odezwała się już ani jednym słowem. Maurice nosi jej czasami coś do jedzenia. Staruszka dawno by umarła, gdyby nie pomoc sąsiedzka, która całkiem dobrze rozwinęła się w okolicy.

Tak, Southride było chyba jedyną spokojną dzielnicą przeklętego Alice Springs. Mieszkający tu murzyni, prześladowani przez liczniejszych białych, postanowili się wspierać, zamiast strzelać do siebie nawzajem. I bez tego mieli niemało kłopotów. Bratanie się było tym łatwiejsze, że spora część mieszkańców była zbiegłymi niewolnikami, lub ich potomkami. Aż dziw bierze, że nikt dotąd nie wpadł na pomysł wpadnięcia tu z oddziałem zbrojnych i zakucia wszystkich z powrotem w kajdany, a potem zagonienia ich do jakiejś kopalni czy na pole uprawne. Freeman twierdzi, że to i tak tylko kwestia czasu. Sam nie różni się za bardzo od swoich sąsiadów. Pamięta jak mu pomogli, gdy przybył do miasta tylko z tym co miał na grzbiecie. Mogli go zwyczajnie kopnąć w dupę i nakazać wracać skąd przyszedł, ale nie zrobili tego. Od tamtej pory stał się jednym z bardziej szanowanych ludzi w Southride. Teraz stara się odwdzięczyć swoim dobroczyńcom, a przynajmniej sam tak twierdzi. Prawda jest jednak taka, że zżył się z nimi wszystkimi i za nic nie pozwoliłby któregokolwiek skrzywdzić. Przykładowo facet, który uciął głowę młodemu Fitgeraldowi sam już gryzie glebę. Co prawda to nie Maurice go załatwił. Zwykły czarnuch jest zbyt słaby by podejść tak ważną figurę. Jednak w Alice jest jeszcze jeden gang, a napuszczenie go na drugi nie jest wcale bardzo skomplikowane, wystarczy trochę ruszyć głową. Morderca młodego chłopaka skończył smutno. Zapłacił za wszystko i to z nawiązką.


Murzyn wszedł do piwnicy, która była jego małym skarbczykiem. To tutaj płynęła gotówka, która po jakimś czasie znajdowała się w kieszeni siwiejącego mężczyzny. W pomieszczeniu stało kilka fikuśnych urządzeń składających się głównie z różnego rodzaju naczyń, w tym beczek oraz rurek, które je łączyły. Jedna służyła do pędzenia bimbru, pozostałe do wytwarzania kilku rodzai prochów. To był interes, który właściwie sam się kręcił. Co prawda, żeby się opłacał należało pałętać się po ulicy cały dzień i kawałek nocy, ale ogólnie wychodziło się na plus. Po zakupieniu składników na kolejne porcje specyfików Freemana, zostawało co nieco na życie. Maurice rozejrzał się, by sprawdzić co takiego mógł dzisiaj opchnąć. Jego jedyną szansą na zarobek okazało się kilka gramów proszku powszechnie zwanego helikopterem. Miał też kilka butelek samogonu, ale ostatnio był na to coraz mniejszy popyt. Czarnuch już dawno stwierdził, że nie będzie ganiał z flaszkami po mieście. Jeżeli ktoś będzie chciał trochę popić, to zwyczajnie wróci do domu po kilka litrów.

Wszedł po schodach do swojej sypialni, która była zresztą jedynym pomieszczeniem w domu, poza piwnicą. W kieszeni miał podzielone na, mniej więcej równe porcje, prochy, które zamierzał dzisiaj sprzedać paru świrom. Już miał wychodzić, gdy pojawił się mały Jimmy Iceberg. Chłopak, w wieku 6-7 lat, znowu popsuł swoją ulubioną zabawkę, jaką był topornie wykonany czołg, który dodatkowo zamiast gąsienic miał cztery kółka. Jedno z nich odpadło i dzieciak wpadł poprosić o naprawę. Przyszedł tutaj, gdyż w Southride nie miał wielkiego wyboru. Nie mieszkało tu zbyt wielu mężczyzn. Młodzi zostali w większości zastrzeleni, powieszeni lub zabici w inny sposób. Zdarzył się nawet przypadek poćwiartowania. Sami sobie byli winni, gdyż włóczyli się po terenach gangów, gdzie nie byli mile widziani. Starsi mieli więcej oleju w głowie i dlatego najczęściej umierali ze starości. Niewielu już ich zostało.

Freeman zabrał się za naprawę. Pamiętał, że znalazł ten czołg na śmietniku, gdy szukał rurki potrzebnej do naprawy aparatury bimbrowniczej. Sam nie wiedział dlaczego go zabrał, ale szybko nadarzyła się okazja, by go wykorzystać. Mały Jimmy Iceberg zaczął go nachodzić niemal codziennie, czyniąc z Maurice'a jakiegoś rodzaju guru. Murzyn podarował chłopakowi czołg by go spławić i rzeczywiście zadziałało. Dzieciak wpada wciąż często, ale przynajmniej nie każdego dnia. Tylko wtedy, gdy jego zabawka się popsuje. Czarnuch przymocował wreszcie zepsute kółko i oddał pojazd właścicielowi. Ten tylko mruknął coś co zabrzmiało jak "dziękuję" i wyleciał na podwórko. Dorosły tylko uśmiechnął się lekko, ubrał płaszcz i okulary, po czym wyszedł na zewnątrz. Po chwili wrócił, by zabrać Glocka i nóż. Jak mógł o nich zapomnieć?

* * * * *

Mężczyzna całe przedpołudnie krążył po przedmieściach, kilkukrotnie nawet zapuszczając się do centrum. Zaraz jednak się stamtąd zmywał. To był teren gangów, a one nie tolerowały wszystkich dilerów, tym bardziej czarnych. Można tam było dostać znacznie wyższą cenę za swój towar, ale jednocześnie należało się liczyć z możliwością otrzymania kulki między oczy, czego Maurice z całą pewnością nie chciał doświadczyć. Około południa postanowił zrobić sobie przerwę i wybrał się do lokalu zwanego "Brudna Berta".


Wygląd odpowiadał nazwie miejsca. Sala, w której stało kilka stolików i bar, w całości była pokryta grubą warstwą kurzu i odpadków. Dodatkowo na suficie widniał olbrzymi malunek, jeszcze większego babska, które mogła być osławioną Bertą. Freeman podszedł do lady i zamówił pięćdziesiątkę. Bezzębny Tom nalał mu kielicha, który ten szybko przechylił i natychmiast zamówił drugą pięćdziesiątkę, z którą zrobił dokładnie to samo. Gdy barman nalał trzecią, wstrzymał się na chwilę z piciem. Każdy głupek wiedział, że Tom rozcieńcza wszystkie, serwowane przez siebie, alkohole. Niemniej był to jeden z powodów, dla których Maurice pił u niego. Kilka kielichów wystarczyło, by lekko zaszumiało w głowie, ale nie można się było całkowicie schlać, co uniemożliwiłoby dalsze prowadzenie interesów danego dnia. Poza tym "Berta" była jednym z niewielu lokali, gdzie czarnuch mógł wejść i nie wylecieć po chwili na ulicę z kilkoma nożami w plecach. No i wreszcie to Freeman zaopatrywał Toma w bimber, dzięki czemu mógł tu pić za darmo, ale tylko trzy pierwsze kolejki. Bezzębny niegdyś strasznie się wkurzał, że jego dostawca więcej nie pije, ale w końcu pogodził się z tym faktem. Murzyn łyknął ostatnią pięćdziesiątkę, pożegnał się z barmanem i kilkoma znajomymi twarzami, po czym wyszedł na ulicę.

Pod bar zajechała akurat dwójka motocyklistów. "O, zamiejscowi!" Maurice uradował się. Tacy nie witali do miasta zbyt często, więc mogli kupić nieco towaru na zapas. Niejednokrotnie bywało, że Freeman wracał po spotkaniu takich do domu, gdyż ci kupowali od niego wszystko co miał. Jakby tego było mało bywało, że nie byli zorientowani w cenach, dzięki czemu można je było odrobinkę zawyżyć. Nic więc dziwnego, że czarnuch, spodziewając się łatwego zarobku, podszedł do jednego z przyjezdnych, również murzyna, gdy ten schodził ze swej maszyny.

- Chcesz coś mocnego? Wiesz, mam helikopter własnej roboty.

- Ej, Freeman, chcesz dzisiaj pobzykać w "Nieczystości"? – zapytał jego towarzysz. Maurice zdziwił się, gdyż nie przypominał sobie by znał tego gościa. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że niedawno wyszył własne nazwisko na płaszczu. A wszystko przez historię sprzed dwóch tygodni. Otóż czarnuch zgubił swój ulubiony płaszcz, ale na szczęście zdołał go odnaleźć po upływie jakichś dziesięciu dni. Niestety odnalazł go na grzbiecie starego Iceberga, a ten nie chciał oddać ciucha, gdyż jak twierdził nie ma żadnego dowodu, że jest on własnością Freemana. Murzyn musiał go więc odkupić, ale potem postanowił się zabezpieczyć na przyszłość, gdyby płaszcz znów wpadł w łapy Iceberga.

- Co to za koleś? – spytał czarny motocyklista, najwyraźniej mniej spostrzegawczy, myśląc, ze jego towarzysz zna dilera.

- Nie znam go, ale widzę, że wygląda jak menel i ma wyszyte Freeman - odpowiedział brązowowłosy, po czym ponownie zwrócił się do, według niego, menela. - Ej, Freeman, jak zajebiesz tego tam na bramce to załatwię Ci wstęp do "Nieczystości".

Maurice odwrócił się w kierunku wskazanym przez gangstera. Zauważył wielkiego, dobrze zbudowanego, osiłka, którego jakoś nie kojarzył. Najwyraźniej Tom zatrudnił go stosunkowo niedawno. Oceniając możliwości kafara, czarnuch uznał, że może zostać zmieciony samym podmuchem wywołanym ruchem ręki pakera. Dodatkowo stwierdził, że nagroda jest zbyt skąpa, by sprawdzać prawdziwość tej teorii. Oczywiście słyszał o "Nieczystości" i wiedział, że jest to miejsce, w którym każdy normalny facet chciałby się znaleźć chociaż raz w życiu. Freeman jednak do nich nie należał. Jego dawny przyjaciel Ice-G powiedział nawet kiedyś, że Maurice musiał być się odlać, gdy rozdawali zapotrzebowanie na rozrywki. I coś w tym było. Murzyn nie przepadał za hucznymi zabawami, czy posuwaniem panienek. Swego czasu był nawet uważany za ciotę, przede wszystkim z tego ostatniego powodu. Wtedy to spiął się w sobie i udowodnił, że jest zupełnie odwrotnie. Nie pamiętał kogo wtedy zaliczył, ale był to jeden z jego nielicznych razów w Alice Springs. Zwrócił się więc znowu do przyjezdnego:

- Tego? Neee. Wolę raczej ubić interes. To jak? Kupujecie czy podziwiacie muskulaturę tamtego wieżowca?
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 25-04-2010 o 00:13.
Col Frost jest offline