Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2010, 09:00   #91
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Trzasnęła domykana okiennica, widać jakiś spóźnialski obywatel dostrzegł, iż w ulicy na którą wychodzą mu okna zanosi się na rozróbę. Z miauknięciem uciekł kot, który dożerał świeże truchło upolowanego szczura. Walka o przetrwanie w Rosenbergu toczyła się na wszystkich polach. Wszędzie. Grzeczny i flankujący go Levan byli tego żywym dowodem. Podobnie jak trójka ocalonych ludzi Krogulca.

Gdzieś z tyłu zadudniły kroki nadbiegających ulicą śladem uciekinierów pozostałych członków bandy Tupika. On sam spoglądał na to co się działo grubo po północy z pewnego oddalenia. Nie na tyle jednak by nie dostrzec dysproporcji sił. Młot Aniego w rękach bandziora musiał robić różnicę a chłopaki mogli mu przeciwstawić tylko wściekłość. No Levan miał jeszcze swe wyrachowanie i szablę, ale Grzeczny? Kiścień został w oberży a teraz w garści nagiego Matta lśniło jedynie kuchenne ostrze. Wściekłość. Wściekłość…


- Zabili Wasilija! – krzyknął Tupik dobrze wiedząc co tym krzykiem osiągnie. Los Aniego był również znany i przesądzony. Młota by darmo nie oddał. Chłopaki musieli się wkurwić. Tupot kroków reszty bandy był dobrze słyszalny, byli coraz bliżej. Max, Walter, i ta nowa, Ingrid. Ostatni, Klaus, został z „Profesorkiem” w „Kuźni”. „Profesorek” wymagał wszak ochrony. Tupik przesadził niesamowitym skokiem kolejną przecznicę zbliżając się dachami do walczących. Jedno jednak co zdawało się pewnym to to, że na miejsce starcia, podobnie jak ci na dole biegnący wedle jego wytycznych, przybędzie spóźniony…


============================


Klaus i Heinrich siedzieli przy stole na którym stał jedynie dzban i kilka glinianych kubków. Czekali w pozorowanej obojętności na powrót chłopaków. Dyskusja trwała, ale obaj byli myślami gdzie indziej. Ten plan, pomysł opanowania miasta, był zuchwały i szalony. I im więcej o nim myśleli tym bardziej zdawał się nieprawdopodobny. Band w mieście mogło być najmniej kilkanaście. Musieli zapanować nad wszystkimi, wszystkim zbirom narzucić swą hegemonię. To było ciężkie zadanie, którego ogrom przekraczał możliwości ich wciąż malejącego grona. Co prawda „Profesorek” starał się zwiększyć siłę oddanych mu ludzi, ale… to było mało. To miasto było miastem pogranicza. Zbirów, morderców, najmitów i zwykłych skurwysynów było tu całkiem sporo na każdym rogu. Oni chcieli narzucić im wolę i zmusić do posłuszeństwa. Musieli być szaleni…


- Krogulec tak tego nie zostawi. – oberżysta pojawił się z drugim garncem, polał im i sobie, przysiadł się. Widać było od razu że jest bardzo przestraszony ale i tak dochodzi do siebie. Zważywszy na stan w jakim znajdował się jego lokal, było to całkiem poważne wyzwanie. – Przyjdzie i mi tu wszystko rozpieprzy. Ale i tak dzięki za zratowanie życia. Myślałem że może uda się wykpić ochroną. Ochroną! Ta dwójka nie obroniła by własnych gaci. Teraz wyszło że jestem po waszej stronie.


- Nikt cię do niczego nie zmusza. Pomogliśmy ci z … czystej dobroci serca. – „Profesorek” póki co nie chciał składać mu propozycji. Oberżysta najwidoczniej miał potrzebę mówienia. Nie było powodu by mu w tym przeszkadzać.


- Pierdolenie, za przeproszeniem. Sam o to poprosiłem, jakbyś nie pamiętał, Panie. Ale to bez znaczenia. Jedziemy na jednym wózku przy czym wy jutro możecie być gdzie zechcecie, ja karczmy nie przeniosę. Pytam więc, bo widzę że na ostro pójdzie, Ochronicie mnie? Czy przedawać mam przybytek i szukać szczęścia gdzie indziej? – Oberżysta pytał panując z trudem nad drżącym głosem. Klaus, który na takich sprawach się znał, widział że ten ledwie panuje nad strachem. Nie dziwił mu się. Strach był w tej sytuacji rzeczą normalną…


==========================================


Jeszcze dwieście kroków, może sto pięćdziesiąt. Blisko. Z drugiej jednak strony sapiący jak miech Walter, Max, który ani myślał się wychylać i Ingrid, która ze zdziwieniem dostrzegła, że prowadzi dwójkę zbirów jako ta, która najbardziej się spieszy, równie dobrze mogli pozostać w karczmie. Te dwieście kroków to było to, co dzieli życie od śmierci. Widząc ruszających na końcu ulicy do boju na śmierć i życie nie mieli cienia wątpliwości, że walka zakończy się nim dobiegną. To samo pomyślał skaczący z dachu na dach Tupik. Może gdyby na dole był z Levanem Wasilij, to by powstrzymali napastników do chwili kiedy nadbiegł by Tupik ze wsparciem. Na dole jednak był Matt. I to przesądzało o wszystkim…


Zaczęło się. Ten z młotem wziął zamach i zaatakował płasko godząc w bark Grzecznego. Dwóch pozostałych opryszków skoczyło z boków przy czym jeden nadział się na kontrę Levana. Grzeczny zszedł płynnie z linii ciosu uchylił się prostym unikiem, pozwolił by młot przemknął mu nad głową. Przyskoczył skracając dystans. Levan w trzech złożeniach zbił rękę uzbrojonego zbira w bok. I skontrował w udo wbijając głęboko sztych szabli. Zbir zawył, zdekoncentrował tego młotem dając szansę Grzecznemu na uniknięcie ataku drugiego flankującego, tego z mieczem. Też zdobycznym.


Sto kroków na dole, ostatnia przecznica dla tego na dachu. Bose stopy ześliznęły się na krok przed wybiciem na mokrych dachówkach dachu. Za krótki skok, który nie miał szans powodzenia. Tupik lecąc dostrzegł niknącą mu z zasięgu krawędź drugiego dachu. I leciał dalej. Aż z trzaskiem uderzył w zamkniętą okiennicę jakiegoś okna wbijając ją do środka. Zamroczony poczuł jakieś uderzenie, łomot upadającego ciała, jego ciała, zamroczył go na chwilę.


- Co jest kurwa!? – krzyknął spocony nagi mężczyzna spoglądając na skołtunionego w barłogu Niziołka, który równie niezrozumiałym wzrokiem spoglądał tak na niego jak i na jego partnera. Ten drugi też był zdziwiony, ale jakby bardziej jeszcze przestraszony. Tupik teraz dopiero dostrzegł dwie kupki ubrań, męskich ubrań, leżących na ziemi. Z dołu zaś, od ulicy dobiegł krzyk, który przypomniał mu o celu jego biegu po dachach…


Pięćdziesiąt kroków. Bardzo blisko. Błysnął dobyty przez Waltera, Maxa i Ingrid oręż. Zaraz mieli włączyć się do starcia. Tyle, że miało się ono ku końcowi. Za sylwetkami dwójki walczących pojawiły się kolejne sylwetki, cienie biegnące z dobytą bronią. Uzbrojeni w to co było pod ręką, zebrani na prędce. Jednak i tak groźni. I liczni. Teraz było ich chyba z dziesiątka a z bocznych bram i zaułków wyzierali kolejni. Chyba robiło się bardzo gorąco. Przynajmniej dla Matta i Levana. Którzy właśnie toczyli bój o swoje życie. Być może zupełnie bez sensu…


Levan znów zaatakował, ranny nie był w stanie się obronić i sztych szabli tym razem rozpłatał mu krtań. Zabulgotał krwią, która siknęła na dwa kroki, osunął się tamując obiema dłońmi krwotok. Do walki już mu nie było spieszno. Grzeczny nożem przejechał po ramieniu drugiego flankującego i zarobił cios trzonkiem młota. Miał szczęście w krótkim dystansie głowica młota była poza zasięgiem jego czaszki, mogło być gorzej.


- Teraz cię zajebie! – krzyknął uradowany młotowy unosząc w górę narzędzie zbrodni. Matt nie czekał na to co ten ma jeszcze do zaoferowania. - Chyba dowcipem. - warknął i skrócił dystans w jednym skoku, zmieniając kierunek ataku. Zwarł się z młotowym czyniąc straszliwy oręż Aniego bezużytecznym. Levan z tyłu ciął w nieruchome plecy młotowego, ten stęknął, ale młot wypadł mu ze słabnących nagle dłoni i stuknął głucho o kamień ulicznego bruku. Byli na Płatnerskiej, tu ulica była wybrukowana! Grzeczny przejechał mu szerokim nożem krótko przez brzuch. Poczuł gorąc wylewających się wnętrzności. Ten trzeci zbój cofnął się, nie brał udziału w walce. Nie musiał. Jego kamraci już nadeszli. Płatnerska zaś miała stać się miejscem ostatecznego starcia Tupika i jego ludzi z wyłaniającą się z bocznych uliczek bandą. Idący w jej centrum Krogulec uśmiechał się uśmiechem wilka, którego sfora osaczyła ofiarę. Porównanie było jak najbardziej celne, bo wyłażących z uliczek bram i podwórzy zbirów było najmniej z dwudziestu. A przeciwko nim stali Grzeczny i Levan. I Walter, Max oraz Ingrid, którzy dołączyli zwalniając na ostatnim odcinku całkowicie. Mając wciąż jeszcze kilka kroków do Levana i Grzecznego. Matt podniósł młot spoglądając z szerokim uśmiechem na bandę uzbrojonych we wszystko skurwieli, którzy właśnie wyszli im na spotkanie. To był prawdziwy pech, że Krogulec ich miał tylu pod ręką tej nocy. I że przyboczny jego zdołał doń dotrzeć. Stojąc pomiędzy trójką kompanów a bandą lepiej widzieli skład krogulcowej bandy dostrzegając kilka znajomych twarzy, natura nie znosi próżni i po Harapie musiał pojawić się ktoś następny. Wedle ich planów miał być tym kimś Tupik, ci tutaj widać planowali inaczej. A Tupika na miejscu jakoś… nie było…


- Peszek, nieprawdaż? – Krogulec tryumfował. Jednak Levan jego już znał i wiedział co znaczyć może ten pozornie obojętny ton. Ludzie Krogulca rozstawiali się szerzej szukając przewagi w ilości, dobrego widoku i miejsca na atak. Kilku największych osiłków stanęło obok Krogulca, przyboczni jak nic. Jednego poznali już w „Kuźni”. On ich również. Coś musiał nagadać Krogulcowi, bo ten zaśmiał się chrapliwie i podjął gadkę. – Macie jednak szansę się przyłączyć. Ostatnią. Rzućcie broń a może daruję wam życie. Nie wybaczam zdrajcom ale ludzie ulicy mają swój honor. Daję wam tę szansę przez wzgląd na Harapa. Liczę do trzech. Raz…
 
Bielon jest offline