Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2010, 15:02   #15
Penny
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
- Standardem tutaj jest miecz i sztylet – Asmel wyprostował się, spoglądając ze smutkiem w młodą twarz Aelitha. – Ale każdy w Straży Pałacowej ma swój ulubiony rodzaj broni i styl walki. Specjalizował się w rzucaniu nożami. – Wyjaśnił, po czym ponownie pochylił się nad rannym i rozpiął jego pasy: ten z nożami i z pustą pochwą na miecz i wręczył je Chrisowi. – Mam nadzieję, że taki rodzaj walki nie jest ci obcy.

Ciemnobrązowe oczy olbrzyma odwróciły się w stronę Leny.
- Musimy znieść rannych na dół, tam jest więcej światła i miejsca. Znajdzie się i woda, jeśli nikt nie zatruł źródła. Murion więcej jęczy niż go boli, więc zejdzie sam. Wykorzystamy jego płaszcz – wspominany właściciel spojrzał na swojego zwierzchnika wilkiem zza pleców Leny – i przeniesiemy Salerina. Zilacan weźmie na grzbiet Aelitha.

Jakby wywołany słowami Kapitana do kaplicy wpadł zadyszany Zilacan. Przez chwilę łapał oddech z rękoma opartymi na udach, po czym wyprostował się ciężko i już by splunął na podłogę, ale widok zgromadzonych pań i świętość miejsca, w którym się znaleźli sprawiły, że się powstrzymał.
- Kapitanie, melduję, że na dole jest czysto, ale wygląda jak po przejściu huraganu. Minas na dziedzińcu odkrył szkielety ułożone w stos, a jego lotni szpiedzy mówią, że za murami jest mogiła wielu cesarskich żołnierzy. Cokolwiek się tu zdarzyło było to bardzo dawno. Spotkałem też Urmiela z tym Ziemianinem, kierowali się w stronę kuchni.

Twarz Asmela wyrażała niewiele, tylko lekkie zmarszczenie brwi świadczyło o tym, że zaniepokoiły go wieści przekazane przez gwardzistę. Zastanawiał się przez chwilę, po czym podszedł do Muriona, który zdążył już się podźwignąć na nogi z pomocą Makbeta. Sardossi bez słowa odpiął klamrę płaszcza i podał go dowódcy.
- Zilacan podtrzymasz Muriona i pójdziesz przodem. Vilith, Chris wsuńcie płaszcz pod Salerina, tylko ostrożnie. Wy – wskazał na Tima i Makbeta – pomożecie go nieść.
Odwrócił się w stronę Sybilli, Leny i Kate.
- Panie pójdą przodem z Murionem za Zilacanem. Ja zabiorę Wennera. Ruszać się!

Człowiek-niedźwiedź zarzucił sobie ramię kolegi na szyję i powoli poprowadził w stronę schodów, a za nimi ruszyły kobiety.
- Jak za dawnych czasów, co Zila? – mruknął Sardossi. – Znów mnie prowadzisz po schodach.
- Taa… ale tym razem nie jesteś zalany w trupa – sapnął w odpowiedzi.

Vilith rozścieliła szkarłatny płaszcz Muriona i z pomocą Chrisa przeniosła na niego rannego maga. Te improwizowane nosze musiały im wystarczyć, by przenieść Salerina, który zresztą okazał się być nawet lekki. Pochód zamykał Asmel, niosący w ramionach Aelitha, ale jakoś nie dbający to by nie urazić złamanego ramienia.

***

Jak się szybko okazało w świątyni niewiele było rzeczy zdatnych do użytku. Z Strażnicy z ledwością znaleźli pięć marnej jakości, pachnących stęchlizną i zbutwiałym siennikiem koców i poobijane gliniane miski, w których Urmiel przygotował specyfiki mające pomóc Lenie w opatrywaniu rannych.

A mówiąc już o lekarskich zabiegach to pani doktor musiała przyznać, że medycyna Cesarstwa była dość rozwinięta. Nie dość, że wiedzieli o co jej chodzi, kiedy mówiła o szyciu, to jeszcze zdołali znaleźć prawie wzorcowe środki. Igła wprawdzie była nieco dłuższa i grubsza od powszechnie stosowanych, a nić nie była nicią chirurgiczną tylko wyciągniętą z płóciennego bandaża to jednak spełniało swoją rolę. Na koniec Urmiel obłożył rany maga jakimś nieprzyjemnie pachnącym mazidłem, który jak wytłumaczył później Lenie jest papką ze sproszkowanych alg rosnących na północy Cesarstwa i miała właściwości przyśpieszające gojenie się ran. Wspomniał też, że efektem ubocznym jest gorączka i halucynacje u pacjenta, ale doktor Metsänkylä w duchu stwierdziła, że to bajka wyssana z palca, bo gorączka spowodowana była zapewne walką organizmu z bakteriami, a halucynacje to po prostu efekt wysokiej temperatury.

Z Murionem był problem taki, że stanowczo odmówił szycia („Nie jestem jakimś kawałkiem szmaty byś mogła sobie poćwiczyć haftowanie!”) i nawet stanowczy rozkaz Asmela nie odwiódł go od jego decyzji. W końcu Zilacan przytrzymał wyrywającego się wojaka, a Urmiel napoił go jakimś wywarem, po czym spojrzał prosto w oczy mrucząc pod nosem słowa o chropowatym brzmieniu, a Sardossi po kilku sekundach osunął się w głęboki sen z głupawym uśmiechem na twarzy. Dopiero wtedy Lena mogła zszyć jego ranę i bez śmierdzącej papki, obwiązała go mocno bandażem. Potem zaaplikowała obu swoim pacjentom zastrzyki z morfiny i kazała ich ułożyć obok kominka, na którym płonął już ogień rozpalony przez Vilith i Tima.

Na końcu, pod okiem Asmela, usztywniła rękę Aelitha i jemu także zaaplikowała morfinę, obiecując Kapitanowi, że chłopak niedługo się obudzi. Słysząc to, dowódca wydał rozkaz związania więźnia, a pilnowaniem go miał zająć się Murion gdy tylko Urmiel wyprowadzi go z transu. Po tych wszystkich zabiegach Lena pozbierała zakrwawione bandaże i wrzuciła je do ognia, po czym jeszcze raz przejrzała apteczkę, którą dał jej Timothy. Zostały jeszcze trzy ampułki morfiny, dwa pakiety jałowych gazików, dwa rulony bandaży, paczuszka plastrów i maść na oparzenia. I jeszcze pokaźny zbiór tutejszych ziół Urmiela. Uwadze Leny nie uciekło to, że mężczyzna miał dużą wiedzę, ale z jakiegoś powodu koledzy unikali wzroku i kontaktu z nim. Stał na uboczu, nie odzywając się nie pytany. Ufali mu, ale było to zaufanie ograniczone i podszyte jakimś zabobonnym lękiem.

Po opanowaniu sytuacji z rannymi uwaga wszystkich skupiła się na Minasie, który przyszedł z uruchomionej przez niego i Kate kuchni, z orłem na ramieniu, przedstawiając go wszystkim jako swojego głównego informatora. Krótko opowiedział, że jakiś czas temu pod świątynię podeszły wojska cesarskie i zdobyły ją szturmem. Walki, według orła, były dość krótkie, bo świątynia mimo, że jest doskonałą twierdzą nie miała stałej obsady wojskowej, bo i po co. Później wojska odeszły, a świątynia opustoszała.

- Mój skrzydlaty przyjaciel mówi jeszcze, że plemiona Crund walczą między sobą jak wściekłe wilki, ale nie jest w stanie zrozumieć o co – referował zaniepokojony Minas. – Nigdy nie walczyliśmy o ziemie ani jedzenie. Żyliśmy w zgodzie, czcząc naszych bogów i podróżując po znanych nam powietrznych ścieżkach wokół Crund. Często też odwiedzaliśmy Wielką Puszczę Sigl, o czym może poświadczyć Zilacan. Teraz jednak lud Sigl broni zawzięcie swoich granic i nie wpuszcza już nas na swój teren. Całkowicie się zamknęli na zewnętrzny świat.
- Co tu się działo przez ten rok? – zapytał Asmel i spojrzał na powoli odzyskującego przytomność Aelitha.
- I właśnie tu się zaczyna problem, szefie – powiedział ostrożnie Minas. – Nie jestem w stanie określić jak dawno miała miejsce ta bitwa o świątynię. Dla żyjących tutaj istot nie ma znaczenia ile dni przeminęło, więc nie są w stanie powiedzieć jak wiele czasu minęło od dnia bitwy. To mogą być lata, ale też może być kilka miesięcy.
- Ale jest też druga strona medalu – podjął po chwili milczenia tym razem uśmiechając się wesoło. Wyglądał wtedy jak piętnastolatek, który spłatał rodzicom wymyślnego figla. – Dwa dni drogi stąd obozuje moje rodzinne plemię. Jestem pewien, że udzielą nam informacji i gościny, a także zaopiekują się Salerinem lepiej niż my. Spiżarnia jest totalnie ogołocona, ale moi przyjaciele zapolują dla nas na kozice albo inną zwierzynę.

- Właśnie mi się coś przypomniało – odezwał się nagle Murion ze swojego stanowiska przy Wennerze. – Na rozkaz starego Cesarza wszystkie świątynie w Cesarstwie muszą prowadzić rejestry odwiedzających. O ile dobrze pamiętam Świątynia Północnego Wiatru miała swoje rejestry w bibliotece, może wtedy uda nam się ustalić czy minął rok czy dwa.
Wszyscy Strażnicy spojrzeli na dowódcę czekając na jego rozkazy.
- Dobra. Vilith, sprawdzisz bibliotekę – odezwał się Asmel. – Zilacan zostaniesz z Aelithem, Murion przejrzyj to, co mamy w workach i zadecyduj co musimy zostawić, a co zabrać. A reszta niech podzieli się na grupki i przeszuka świątynię. Szukajcie broni, ekwipunku, czegokolwiek, co mogło by się przydać. Minas, wyślij swoich szpiegów na polowanie, potrzebujemy jedzenia na dzisiaj.

Rozkazy zostały wydane, szuranie butami zwiastowało natychmiastowe ich wykonanie. Asmel także ruszył w stronę wyjścia z sali, mając widocznie w planach coś jeszcze.

***

Chmura kurzu uniosła się znad kolejnego tomiszcza, które Vilith rzuciła na dębowy stół. Sybilla zaniosła się kaszlem, a wojowniczka posłała jej współczujące spojrzenie i sama otarła nos w rękaw munduru. Sybilla i Kate pomagały Vilith w przeszukaniu biblioteki, choć nie znały języka ani alfabetu używanego w Cesarstwie. Jednak wojowniczce to nie przeszkadzało, poinstruowała obie, czego mają szukać. W międzyczasie Kate znalazła drewniane tuby, w których ukryte były kunsztownie wykonane mapy. Zabrała je ze sobą do stołu, uznając pewnie, że na pewno się przydadzą.

W bibliotece było cicho, ale Sybilla słyszała coś jeszcze. Od kiedy przekroczyła prób tego pomieszczenia, słyszała szelesty, jakby jakaś niewidzialna ręka przerzucała kartki zapisanego drobnym pismem papieru. Jakieś szepty w nieznanym jej języku. Czasami wydawało się, że słyszy swoje imię i wtedy unosiła gwałtownie głowę i rozglądała się. I miała wtedy wrażenie, że obserwuje ją co najmniej setka par oczu. W pewnym momencie kiedy znów podniosła głowę zobaczyła tą postać przechodzącą między zdewastowanymi półkami. Była wysoka, ubrana w obszerne białe szaty, miała długie włosy, które powiewały jakby poruszane jakimś niewyczuwalnym powiewem. Wydawała się czekać na coś, a dziewczyna nagle poczuła przemożne pragnienie by dać się poprowadzić. To było co innego niż czuła w Londynie, gdy było to nieco sztuczne, a to było jak najbardziej naturalne. Jakby pochodziło od niej i dawało jej wybór. Rajska wstała gwałtownie od stołu, a postać ruszyła wzdłuż półek, a za nią ona. Ani Kate, ani Vilith zdawały się nie dostrzegać jej dziwnego zachowania.

Sybilla weszła pomiędzy dwa najlepiej zachowane regały i niemal zderzyła się ze swoim dziwnym przewodnikiem. Zobaczyła, że sięga ręką na półkę i dotyka palcami jedną z książek.
- Chcesz żebym ją wzięła? – spytała niepewnie. Postać skinęła lekko, głową i cofnęła się od półki.

Vilith nagle zerwała się na równe nogi, krzesło na którym siedziała przewróciło się wbijając w powietrze kolejną chmurę pyłu.
- To NIEMOŻLIWE! – wykrzyknęła i złapała się za głowę. – To nie może być prawdą!

***

Zilacan, Tim, Chris i Ryszard zeszli niemal do samych lochów, gdzie wedle słów Muriona powinny znajdować się skarbce i zbrojownie. Wszystko wskazywało na to, że główna walka rozegrała się na pierwszym i drugim poziomie świątyni, a nie tknęła wyższych i niższych poziomów.

Korytarz był dość wąski, dobry do obrony, bo ramię przy ramieniu mogli tam stanąć dwaj mężczyźni postury Chrisa lub Tima. Kończyły się ciężkimi drewnianym drzwiami o stalowych okuciach. Po oględzinach w migotliwym świetle naprędce zrobionej pochodni wszyscy stwierdzili, że zawiasy nie są przerdzewiałe, a co najdziwniejsze drzwi nie są nawet zamknięte na klucz. Po otworzeniu ich oczom ukazał się niemal doszczętnie ogołocone pomieszczenie. Na drewnianych stelażach wisiały poślednie (jak ocenił Zilacan) miecze i pochwy do nich, gdzieś w głębi znaleźli też trzy łuki, dwa kołczany strzał o pogiętych lotkach i dwie zwinięte cięciwy. Co dziwniejsze żadna nie była tknięta zębem czasu czy oznakami zniszczenia w przeciwieństwie do tych sprzętów, które znaleźli na górnych poziomach.

- To wygląda tak, jakby ogołocili skarbce i zbrojownie w wielkim pośpiechu – powiedział Zilacan, kiedy wychodzili już wynosząc swój łup. – Dziwne tylko, że cokolwiek jest jeszcze zdatne do użytku.

***

Lena postanowiła zostać przy swoich pacjentach, a Makbet zaoferował się, że pomoże jej w razie kłopotów. Zgodnie ze słowami Urmiela i przewidywaniami pani doktor Salerin miał gorączkę, ale na razie spał spokojnie. Aelith odzyskał przytomność, ale milczał jak zaklęty, wpatrując się w sufit tylko od czasu do czasu zerkając w stronę stojącego na straży Muriona, który przeglądał zawartość worków swoich towarzyszy.

Minas wrócił do nich po godzinie niosąc ze sobą trzy martwe króliki, z radością ogłaszając, że będą mieli dzisiaj potrawkę na obiad. Zaraz po nim przybyli obładowani znaleźną bronią mężczyźni, a za nimi do jadalni cicho wślizgnął Asmel, wymienił kilka zdań z Murionem, zerkając co jakiś czas na ich więźnia. Tymczasem broń złożyli na stole, a Zilacan zajął się jej dokładnymi oględzinami jednocześnie dopytując się pozostałych czy cokolwiek potrafią posługiwać się mieczem.

Nagle do jadalni wpadła Vilith ściskając w ramionach oprawianą w skórę księgę, a wzrok miała dość błędny. Za nią zaskoczone i zmieszane szły Sybilla i Kate. Jasnowłosa wojowniczka cisnęła księgę na stół i z rozmachem otworzyła. Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni, a ona powiodła po zebranych błędnym wzrokiem.
- Dziesięć lat! – warknęła. – Nie było nas dziesięć lat!
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline