Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2010, 22:58   #18
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Otworzył oczy, pościel przysłaniała mu widok na otoczenie. Wysunął prawą dłoń spod kołdry i chwycił bez patrzenia morka chustkę by zwilżyć twarz. Wygramolił się nieco i oddał słudze chustkę, biorąc od następnego filiżankę z herbatą. Pociągnął parę łyków wywaru o idealnej temperaturze do spożycia i odstawił na trzymaną przez mężczyznę podstawkę. Człowiek z taca oddalił się, a na jego miejsce wszedł inny, którego zadaniem było ogłaszaniem spraw nietypowych. Gdy Bernandine przechylał się do pozycji siedzącej, jego własny herold schylił się nad nim i szeptem, aby nadto nie przeszkadzać zaczął wymieniać dzisiejsze obowiązki. Nie było ich nadto dużo, a do najważniejszych zaliczał się poranek u Madame de Pompadour, popołudniowa wizyta zamówionego mistrza krawieckiego oraz nocne spotkanie libertynów u jednego z milordów. Bernandine powoli zaczął zsuwać się z łóżka by podnieść się na dwie nogi. Stanął w końcu zupełnie nagi i skierował swe kroki do bali z gorącą wodą wciąż ocieplaną wrzątkiem przez sługi. Zanurzył się w wodzie, a pod jego nos zaraz podano najróżniejsze mydła czy balsamy przywiezione z najdalszych krańców świata. Popijając herbatkę czekał aż jego ciało zostanie dobrze namydlone przez pulchną, ładną służkę. Nie ekscytował się tym wcale, ba nawet nie podniecało to go ani krztynę, to, co dla jednych może wydawać się szczytem przyjemności, dla drugich jest zwykłą codziennością. Relaksował się przez chwilę w gorącej wodzie, mocząc swe kruczoczarne włosy, aż znużyła go ta monotonność. Wtedy ponownie wstał, a słudzy zaczęli dokładnie wycierać jego ciało, używając licznych balsamów i nawilżając. Część z nich skoncentrowała się na obcinaniu paznokci lub wyrywaniu nieładnie wyglądających włosów. Gdy ten etap został zakończony krzątający się dookoła ludzie zaczęli przygotowywać bieliznę w postaci koszuli, potem za wolą Bernandina dobrali odpowiednie spodnie i habit. Opięty na ostatni guzik, wciśnięty w przyciasne, najlepiej prezentujące się odzienie czuł się przez chwilę jakby miał wybuchnąć od środka. Potem przyszła kolej na perukę, którą odpowiednio osadzono na głowie libertyna. Następnym krokiem był makijaż, którego nie skąpiono by dobrze wybielić twarz Bernandina. Przed gotowością pozostał jeden, ostatni krok, chyba jego ulubiony. W powietrzu obok niego zagrały barwy najróżniejszych zapachów opadając z wolna na jego sylwetkę. Psikano go najznakomitszymi perfumami drażniącymi nozdrza raz to delikatnie niczym powiew wiosennej świeżości, innym zaś razem ostrym, intensywnym „potem” samca. Formalnością było dopięcie do stroju szpady, która jakby podkreślała swym kunsztem osobistość, dodatkowym elementem, sprowadzonym prosto z Polski, był chwost na końcu sznura zwany kutasem.



Śniadanie u Madame de Pompadour z pewnością nie oznaczało zaproszenia na swawolne igraszki, z resztą domyślał się, że nie będzie jedynym na tej uroczystości. Gdzieś w jego głowie kłębiło się pytanie, ale po co? Jego nogi pod wpływem tej ciekawości przyśpieszały tempa, zresztą i tak był już spóźniony. Gdy wyjrzał przez okno na ulice by zerknąć czy kareta jest już gotowa usłyszał głos żołnierskiej świni.

- Wyłaź Szalet ! Wyzywam Cię na pojedynek Ty Pludraku ! Konno albo pieszo ! Na śmierć, nie na niewolę ! Wyłaź Psubracie !

Bernandine był ciekaw jak bardzo ten wojskowy jest zdesperowany. Już miał z racji braku czasu wyjść ukrytym wejściem, którym czasem przemycał kochanki, gdyby w drzwiach nie pojawiła się zaspana Marie-Louise O'Murphy. Kobiety, cóż za płytkie istoty. Teraz zapewne będzie wpatrywać się w niego oczekując jakiejś męskiej reakcji, rozlewu krwi, a gdy stchórzy zostanie wykpiony na ustach wszystkich dam dworu. A tego chciałby uniknąć. Z drugiej strony nie miał najmniejszej ochoty maczać swej szpady w tym tępym jak pień drewna mężczyźnie, raczej z woli przetrwania, którą jakiś głupiec nazwał tchórzostwem. Bernandine twierdził, że strach jest rzeczą wielce pozytywną i oszczędza nam wiele nieprzyjemności, nie ma sensu zaślepiać się obłudą, lepiej sprawić tak by się nie narazić, a uzyskać cel. Zastukał kilkakrotnie we framugę koniuszkami palców wpatrując się w stojącego na dole mężczyznę, a chwilę potem klasnął w dłonie.

- W piwnicach pracuję jeden sługą, ma na imię Andre. Sprowadźcie go tutaj, odziejcie przyzwoicie, pojedzie ze mną, jako mój lokaj.

-Tak panie. - Służba po kilku wzajemnych spojrzeniach zdziwienia rozproszyła się, aby wykonać polecenie.

***

Garbaty Andre pracował w piwnicach nosząc beczki z winem. Bernandine pamiętał go dobrze, kiedyś wyciągnął jego karetę z zaspy, samemu. Ten sługa wpasowywał się idealnie w opis typowego półgłówka, co za tym idzie, miał siły tyle, co koń. Libertyn pożegnawszy niby to ostatni raz przed śmiercią swoją Madame w końcu wyszedł przed dwór. W końcu skonfrontował się z mundurowym. Mimo iż wojskowy był mężczyzną tęgim i dużym, to w mózgu miał raczej braki. Libertyn cofał się nie wchodząc nawet w zasięg rażenia ostrza, a gdy dotarli w ustalone, odbębnione miejsce schowany osiłek złapał wojskowego w ręce. Unieruchomiony został dźgnięty szablą raz i drugi przez Bernandina.

- To by było na tyle. – odparł widząc mordę gotową krzyczeć ostatkami sił, gdyby nie duże łapsko na ustach.

Otarł swoje ostrze szmatą z krwi i w zawadiackim uśmiechu skierował się do karety. Minął speszonych towarzyszy Polaka i zerknął do okienka na dworze. Madame z chusteczką machała mu niczym księciu. Z szerokim uśmiechem, polerując swoją stal wsiadł ze sługą do karety. Ludzie honorowi zwykli ginąć częściej niż Ci sprytni. Kolejna obłuda sztucznej wielkości by mógł wygrać ten, który się na to nie nabrał. Gdy dotarł przed pałacyk markizy drogę zagrodziły mu na krzyż wystawione halabardy. Libertyn klasnął w dłonie, a jego lokaj złapał te zabawki niczym wykałaczki robiąc przejście swemu panu. Śmieszyło go to, nawet bardzo, musiał koniecznie zatrudnić więcej takich zdolnych osób...
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 26-04-2010 o 00:01.
Libertine jest offline