Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2010, 12:12   #14
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Stan pacjenta powoli się stabilizował, choć przy tak dotkliwych ranach i wykonanej trachotomi o pełnej stabilizacji nie mogło być mowy. Korzystając z okazji, że Szeryf odszedł i pozostawił Henrego właściwie sam na sam z pacjentem. Henry sięgnął po swój profesjonalny aparat fotograficzny, który trzymał w medycznej torbie. Aparat również służył pracy Henrego, rejestrował emocje i stany, jakże potrzebne do prawdziwej psychoanalizy. W zdjęcie można było się wpatrywać o wiele dłużej, niż w żywego człowieka. W tej chwili jednak, ślady poparzeń wskazujące na naftę należało zabezpieczyć. Być może po śladach, koroner mógłby stwierdzić czy pacjent oblał się sam, czy został oblany naftą. Poza tym płonący kościół nie był rzeczą która oglądało się codziennie.

Była jednak różnica w zdjęciach jakie wykonywała dziennikarka - co rusz zmieniając kąt "strzału" odległość jak i co chwila regulując aparat. Henry znał się na tym średnio dobrze, na tyle by obsłużyć aparat, choć nie na tyle by jego zdjęcia miały ukazać się na pierwszych okładkach gazet. Tej nocy zrobił wiele zdjęć, ale wszystkie praktycznie z jednego miejsca - w którym z konieczności trzymał go pacjent. Klik na kościół, klik na pacjenta, sfotografował nawet ludzi w trakcie gaszenia pożaru. Emocje niewątpliwie falowały w powietrzu. Jednak nie do końca takie jakich spodziewał się psycholog...

Nie było bicia na alarm, pośpiesznej paniki, powszechnego zrywu miasta do gaszenia pożaru, niemal jakby było to ludziom obojętne... Nikt właściwie nie interesował się też rannym, może z wyjątkiem doktora Newmana, który jak na tak małe miasteczko nie wydawał się być specjalnie przejęty ciężkim stanem, zapewne znanego mu dobrze pacjenta...

Henry pozostał przy pacjencie a nawet zdecydował się go ostrożnie przeszukać. Kiedy drugi doktor poszedł po nosze, liczył, że może znajdzie cokolwiek co mogłoby naprowadzić go na potencjalnego podpalacza, jako lekarz miał zaś ułatwione zadanie, cały czas pozostając przy pacjencie i pilnując jego stanu.

Psychiatra powoli czuł się w tym miasteczku jak na jakiejś minie... szczególnie gdy zobaczył brata Martina w akcji. Gdy zaś obaczył reakcję ludzi, Henry po raz pierwszy zląkł się tego człowieka. " Żeby oderwać tłum od gaszenia pożaru trzeba mieć naprawdę wielki dar przekonywania..." Co prawda Henry nie chciał narażać się Bratu, jednak w takiej chwili nie mógł też zignorować tego co się działo. Kolejne zdjęcie, pięknie uwidoczniło modlącego się pastora i tłum ludzi klęczących z wiadrami z boku, na tle płonącego kościoła... Tak to zdjęcie przemawiało do wyobraźni...

- Ludzie, ugaśmy ten pożar a potem pomodlimy się o wybaczenie ! Jeśli ogień rozniesie się na miasto, czyż nie będzie to dowód jak grzeszni, leniwi i bezczynni jesteśmy w obliczu zagrożenia? Gdy dziecko tonie, to modlimy się nad brzegiem, czy wyciągamy je póki żywe, a potem składamy dziękczynne modły? - Henry celowo przywoływał aspekty religijne, co prawa nie był na tym polu lepszy niż pastor, ale tylko tego typu argumenty mogły trafić do jego szalonej trzódki. Henry był już pewien, że ma do czynienia z niesamowitym przypadkiem zbiorowej histerii, zbiorowego szaleństwa... może hipnozy. Cokolwiek to było, wygłuszało podstawowy atawizm człowieka - jakim była walka o przetrwanie. Jeśli ludzie przerywali gaszenie pożaru po to by się pomodlić... musieli być co najmniej zmanipulowani jeśli nie wprost szaleni. Zaś źródło owej manipulacji wydawało się oczywiste - Brat Martin.
Jedyne co pozostało Henremu to spróbować "wmówić" ludziom pewne fakty... ale wiedział, że stadko zostanie w każdej chwili zatrzymane, na każde skinienie Brata Martina, więc i do niego musiał uderzyć, po raz pierwszy nawiązując kontakt z tym niesamowitym człowiekiem.

- Bracie Martinie, Chwała Panu, który godzien jest modlitwy o każdej porze dnia i nocy, proszę pozwól ludziom zakończyć gaszenie a później wszyscy ukorzymy się przed gniewem pana...

Powiedział najkrócej i najprościej jak potrafił. W tym mieście rozgrywało się coś ... coś nieokreślonego ... ksiądz który powstrzymuje ludzi od gaszenia płonącego kościoła... podpalony najwyraźniej człowiek, Henry nie chciał być kolejnym, a obawiał się, że tłum zareaguje na każde skinienie pastora. Jeśli był w stanie oderwać ich od ratowania własnego życia i majątku - jakim było ugaszenie pożaru nim ten się rozprzestrzeni, to bez obaw mógł ich nakłonić do odebrania komuś życia, zniszczenia mienia czy czegokolwiek... "Jak on to robi?" - zastanawiał się w duchu, wiedząc, że gdyby sam próbował powstrzymywać ludzi przed gaszeniem pożaru w normalnym mieście, zostałby zlinczowany, nawet ze swoim darem przekonywania.
Skierował się też w stronę szeryfa, jemu też posyłając krótkie klik z aparatu. Był ciekaw jego zachowania, jako stróż prawa i porządku, bez dwóch zdań winien wspierać gaszenie pożaru...chyba że oddziaływanie Brata Martina dotknęło także Szeryfa... jego obecne zachowanie miało powiedzieć Henremu o wiele więcej niż ktokolwiek by przypuszczał.
 
Eliasz jest offline