Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2010, 19:27   #17
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
„Nie ma siły” uznał Chris. „To wariacki fakt, ale fakt. Jesteśmy Conanem oraz jego kumplami, chyba, że ktoś robi największą zgrywę, jaka kiedykolwiek się mogła przydarzyć.”
Chętnie przyjął oręż od Asmela. Jakby nie było, skoro nie ma dobrego Mk 23 SOCOM opracowanego przez niemieckiego Heckler & Koch to trzeba polubić kawał stali. Lepsze to, niż gołe łapy. Nóż, nawet kilka noży plus sztylet było całkiem sensownym zapewnieniem sobie bezpieczeństwa, tyle że w starciu z nieopancerzonym przeciwnikiem, albo z jakiegoś zaskoczenia. Skok, nagłe uderzenie, tak jak zrobił to ten, jak mu tam, Aelith. Wolałby wprawdzie do tego coś mocniejszego, bo sztylet sztyletem, dobra broń, ale najnormalniejszego walnięcia szablą by nie powstrzymał jednak. Póki co miał jedynie pochwę.
„Młody chłopak. Szkoda go na zdrajcę” uznał, ale przez niego mogli zginąć wszyscy. Chociaż, może właśnie im pomagał? Ewentualnie po prostu były to rozgrywki pomiędzy rozmaitymi frakcjami tego właśnie kraju. Oni wobec takiej możliwości, byliby jedynie pionkami, którzy mieli tylko siebie. Bo niby kogo jeszcze?
„Hm, jeżeli tylko nadarzy się sposobność, trzeba będzie porozmawiać, ale bez Asmela oraz całej reszty. Oni mogą być przyzwoici, ale graja swoją grę.” Pomyślał, że zaczyna traktować to nowe dziwne miejsce normalnie. Miejsce, gdzie na pewno nie mają:
- włoskich lodów,
- brazylijskiej kawy,
- amerykańskich hot dogów,
- brazylijskiej samby,
- kubańskich cygar,
- arabskiej ropy,
- japońskiego sushi,
- polskiej wódki.
Właściwie ocenił, iż ze znajomych rzeczy, to może co najwyżej istnieje tutaj miłość francuska, ale Żabojady jak Żabojady, wszędzie się wcisną. Ponadto nie ma Talibów, ale to uznał za okoliczność wyjątkowo pozytywną. Ale wojna istnieje, straszna jak wszędzie, czy to kraj cesarzowej, czy górskie przestrzenie Afganistanu.

Sztylet dyskretnie wręczył Lenie.
- Proszę, weź. Wiem, że nie masz ochoty, ale widziałaś, co się dzieje. Jakby co, naturalnie będę cie bronił, ale sama wiesz, mogą zajść różnie okoliczności. Czasem warto mieć coś takiego pod ręką, nawet jeżeli teraz wydaje ci się to straszne lub kompletnie bezsensowne. Wiem, że nie chcesz – dodał widząc jej minę – ale proszę, posłuchaj mnie tym razem. Tak, jak słuchałem ciebie przy rannych – nie dodał, nie chciał dodać, że broń nieraz uratowała niejednej kobiecie życie, czy ocaliła przed gwałtem. Pole walki, miasta przez które przesuwalny się grupy uzbrojonych mężczyzn stanowiły niezwykle podłe miejsce nauki prawdziwej wojny. Wszyscy mieli przerąbane, ale szczególnie kobiety i bardzo, ale to bardzo chciał uchronić Lenę oraz pozostałe dziewczyny od takiego losu. Zaczął od lekarki, którą poznał najlepiej oraz cenił zaangażowanie dziewczyny, ale planował skombinować broń także innym.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. I swego rodzaju rezygnacją.
- Ty im zaczynasz wierzyć? Prawda? - Wzięła jednak do ręki sztylet, chociaż nie bardzo wiedziała jak posługiwać się taką bronią. Bo niby co nią zrobi? Wykona precyzyjne nacięcie, żeby dostać się do nerek? Wątroby? - A tak na marginesie. Czytałam kiedyś, że Bruce Lee nie markował ciosów kręcąc filmy. Często zdarzały się poważne urazy. Pomyśl o tym.
- Lena, ja nie wiem, czy wierzę, ja nic już nie wiem. Takie rzeczy się zdarzają, ale nie wierzę, żeby ktokolwiek markował podwójny cios sztyletem. Oczywiście mogłaby się zdarzyć przypadkowa sytuacja. Ale ten facet zaatakował dwie osoby oraz dwie zranił plus to, co sam oberwał. Trochę za dużo na przypadek. A jeżeli tak, to gdzie telefon po jakąś pomoc? Przez chwilę sądziłem, że może ten napastnik był niepoczytalny, ale wobec tego, dlaczego nie próbowano go obezwładniać, tylko także atakowano? Naprawdę Lena, znam takie rzeczy, tak jak Ty swoją sztukę. Ci ludzie nie udawali, jeżeli zaś udawali, to marnują się, zamiast robić karierę na miarę Hollywood. Zresztą powiedzmy tak, przezorność jeszcze nikomu nic nie zrobiła, jeżeli zaś to jakaś fikcja, to pośmiejemy się potem, wspominając cała sytuację przy dobrej kawie. Co ty na to?
- Tymczasem miliony ludzi śmieje się z nas. No tak. Wszystko o Miriam spodobało się ludziom. Uczestnikom trochę mniej. Ale czego nie robi się dla kasy
? - Lecz schowała sztylet. Nie było sensu, uznała, teraz o tym dyskutować.

Chris dostrzegał jej niechęć i przewidywał, że tak właśnie odbierze to, ale ważne, że jednak wzięła oręż. Nawet, jeżeli to jakaś kpina na miarę tej Miriam, bowiem przytoczony tytuł stanowił pewnie jakieś kontrowersyjne reality show. Prosta kwestia: jeśli to rzeczywistość, sztylet się przyda, jeśli show, to też, bo zanim pójdą na kawę, jak obiecał Lenie, to niech się strzeże producent tego łajdackiego czegoś. Uznał naprawdę poważnie, że poszerzy mu uśmiech ostrzem.

Potem było trochę dźwigania, lecz przede wszystkim Twinkle interesował się samym obiektem. Wcześniej zajmował się nieco architekturą i przed poprawczakiem myślał nawet, żeby studiować ten kierunek. Tymczasem kompletnie nie kojarzył takiego stylu budowy. Oczywiście, jeszcze to nic nie znaczyło, bo od lat nie siedział w temacie, ale jednak stanowiło kolejną przesłankę przemawiającą za wersją cesarskich. Jednak jeszcze bardziej niż mury, czy sploty kolumn interesowały go okna.
- Niech się wreszcie okaże. Showy czy inne tego typu siła rzeczy musiały być organizowane na ograniczonej przestrzeni. Odcięci od cywilizacji ludzie zaczynali wierzyć różnym guru, których normalnie nie posłuchaliby za żadne skarby. Ale to też niewiele mówiło. Niektóre wychodziły na wewnętrzny dziedziniec z kamienną studnią i szklarnią ... generalnie budynki gospodarcze, ale niektóre … ciekawość niemal sama podprowadziła go do okna zewnętrznego. Spojrzał. To było piękne. Wysokie szczyty tonące we gdzieś wewnątrz chmur. Te bliżej, niższe oraz pokryte ciemnym dywanem lasu, dalsze wydawały się gdzieniegdzie gołe. Lubił góry od dawien dawna. Samotne miejsca, gdzie można było spacerować podziwiając to, czego człowiek jeszcze nie zdążył zniszczyć. To było takie miejsce, ale jakiegokolwiek symbolu cywilizacji, czegoś, co pozwalałoby rozpoznać mistyfikację, nie dało się odnaleźć. Inna rzecz, rzecz jeżeli ktoś szukał miejsca izolacji malej grupki, to takie bezludzie nadawało się doskonale.


Każdy miał swoje zajęcie. Asmel rozdzielał prace z dużą wprawą. Wyglądało na to, że miał doświadczenie dowódcze. Razem z niedźwiedziowatym Zilacanem, zeszli w poszukiwaniu broni. Zresztą słusznie. Także uważał, że dobry karabinek, albo nawet pistolet to podstawa, biorąc pod uwagę niepewną sytuację. Niestety, zdaje się, że cesarski siłacz miał na myśli miecze, szable, łuki i inne tego typu, charakterystyczne dla armii z czasów Edwarda III.

Kiedy wracali obładowani już wszystkim, co znaleźli, a Zilacan znalazł się nieco dalej, zapytał Evansa, do którego czuł pewną sympatię zawodową.
- Nie ma bata. To prawdziwe coś. No powiedzieć trzeba, że wysłannicy cesarzowej nie kłamali, choć jeszcze niedawno twierdziłbym, że ktoś totalnie zwariował. Tim, walczyłeś kiedyś czymś takim? – wskazał na miecze, które znaleźli pod ścianą zbrojowni w drewnianych stojakach, teraz zaś nieśli do reszty grupy.
- Nie czymś tak długim, nóż, maczeta tak. Mieliśmy nawet do wyboru tomahawki, ale nigdy miecze - mówił spokojnie przeglądając ostrza. - Myślę jednak, że długość nie będzie nam przeszkadzać, a w naszym interesie jest szybko nauczyć się techniki. Podstawy jakieś mamy, reszty nas nauczą ... - dodał po chwili - ... mam nadzieję.
- Słuchaj stary, nie wiem, co jest grane, ale spróbujmy jakoś znaleźć czas, żeby pogadać, no wiesz, bez opiekunów. Może oni są dobrymi chłopcami, może nie, ale grają jakieś swoje gierki, gdzie nasze interesy nie muszą wcale pasować do nich
– szepnął. Bez względu, czy to show czy rzeczywistość, warto pogadać wspólnie, ale coraz więcej przemawiało za wersją jakiegoś magicznego przeniesienia.
„Ale ze mnie idiota, ze zaczynam wierzyć takim bredniom” rzekł sobie. Rzeczywiście, jego myśli przypominały totalny chaos, oceny natomiast wahały się niczym pijak na kolebiącej łódce.
- To samo miałem na myśli... - dodał również szeptem Amerykanin. - Znasz arabski, albo suahili? Jeśli tak to świetnie, wątpię, że oni go znają, a moglibyśmy pogadać bez obaw.
- Głupia rzecz, swobodnie to tylko francuski. Moja opiekunka była romanistką
- wyjaśnił cicho Chris. - Szkoda. Zresztą, gdyby nawet, to inni nie znają, a wypadałoby pogadać we wspólnym gronie. Może ktoś wie coś na temat całego tego science fiction.
- Myślę, że nikt nie wie. Jedno jest pewne, zostaliśmy porwani bez naszej zgody, a to przestępstwo, przynajmniej w Stanach
– odezwał się wewnątrz Jankesa legalista. - I choć trudno w to uwierzyć, myślę, że ci cesarscy nie ściemniają z tą magią, teleportacją i wojną. Sami nie wiemy jak wrócić, więc czekają nas dwa wyjścia: albo im pomożemy i nas puszczą, albo sami wykombinujemy jak stąd nawiać.
- Oni ściągnęli nas do swojego kraju, ale na jakiej podstawie? Dlaczego? Lena jest lekarką, my wojskowymi, ale inni. Jak nas wybrali? Toż znałbym znacznie więcej nadających się osób do ratowania cesarzowych niżeli my. Przecież Rambo ma swoich realnych odpowiedników. To może pomóc zrozumieć, dlaczego. Ponadto oni mają wyraźne kłopoty. Jakby nie było, kto jest naszym większym przyjacielem, czy oni, czy osobnicy, którzy wysłali tego sztyletnika. Zauważ, on zaatakował maga, który kierował teleportacją. Tamta strona także więc coś wie i, może to durne, ale ma powody, żeby nie chcieć nas wpuścić tutaj. Chyba, że ich celem był Salerin, nam zaś się oberwało przy okazji. Jednakże powiedziałbym, że to byłoby zbyt wielkim przypadkiem.
- Racja, co do doboru osób, myślę, że mieli jakiś system. Jak tylko poznamy resztę lepiej, to wszystko ułoży się w całość. Póki co jesteśmy między młotem a kowadłem. Z jednej strony cesarscy, a z drugiej strony, jakaś frakcja ich zwalczająca. O ile dobrze rozumiem, tu trwa wojna, coś na kształt domowej. Mamy za mało danych, by stwierdzić, jak wygląda sytuacja geo-polityczna i taktyczna. Póki co proponuję zbierać informacje ... inaczej będziemy działać na oślep, a to może skończyć się nie wesoło. Jeszcze jedna sprawa, jesteśmy żołnierzami, na nas spada póki co obowiązek ochrony reszty porwanych, myślę, że to jasne
?
Tim mówił oczywistości, ale z jego punktu widzenia to miało jakieś sensowne uzasadnienie. Amerykanin pewnie także chciał mieć jaką taką pewność.
- Jak najbardziej, choć może się okazać, że nasi kumple to niespodziewanie materiał na jakichś czarodziei, czy smoczych jeźdźców – skonstatował Chris. - Tak czy siak, chyba najlepiej się trzymać razem, uzbroić jak się da, niewiele mówić, dużo uśmiechać oraz nasłuchiwać dookoła.

Weszli do sali kładąc oręż przed resztą grupy.
- Jasna sprawa, więc który brzeszczot wybierasz? - zapytał Tim, jakby kontynuując rozmowę, podczas gdy inni przeglądali ostrza.
- Oni tu walczą mieczami i szablami. Jeżeli podobnie jest, jak u nas, to cięższe miecze mieli zazwyczaj mocniej opancerzeni rycerze, którzy walczyli z podobnymi sobie. Ciężkie ostrze było niezbędne, żeby rozbić osłony. Lżejsza broń raczej służyła tym, co stawiali na szybkość. Także do walki w mieście. Wybrałbym najchętniej dość lekkie ostrze, najlepiej szablę podobna do tej, którą ma Asmel, albo lekki miecz, acz nie filigranową zabawkę. Zresztą Asmel, doradź coś. Obydwaj mamy na swoim koncie naukę walki wręcz, nożem, maczetą ... to takie coś podobnego do szabli, tylko krótsze - wyjaśnił widząc niepewną minę kapitana gwardii - oraz innymi tego typu, ale miecz to nowość, normalna szabla tak samo. Co warto wziąć, żeby byś skutecznym, ale także szybko się nauczyć podstaw?
- Problem w tym, że miecze u nas to coś bardzo osobistego. Tworzy się je tylko pod jedną osobę i nie znajdziecie dwóch takich samych mieczy. Wybór jest niewielki, co prawda, ale sprawę ułatwia to, że dla świątyń robi się oręż, który może udźwignąć byle żółtodziób
- wyjaśnił, oglądając znalezione miecze. - Robimy je ze specjalnego metalu: wytrzymałego, ale dość lekkiego. Nie przebije pancerza, wyszczerbi się przy naprawdę mocnym uderzeniu, ale jest dobry, jeśli masz do czynienia ze zwykłymi bandziorami. Nie istnieje uniwersalna broń, ale weźcie tą, która dobrze leży w dłoni i nie ciąży za bardzo w ręce, bo szybko się zmęczycie. Podstawy macie, reszty nauczycie się szybko, zajmiemy się tym wieczorem. Tak, zostaniemy tu na noc. Nie ma sensu opuszczać świątyni z rannymi, których rany dopiero co przestały krwawić.

Ich trójka na chwilę znalazła się nieco z boku.
- Dobra Asmel, ty się znasz na tym lepiej – rzekł cicho. - Słuchaj, co tu się dzieje? Chyba jedziemy na jednym wózku. Dobra, przenosiny do waszej krainy. wierzę, chociaż na początku wydawało się to dziwaczne. Wiesz, nie mamy czarów tam skąd właśnie przybyliśmy. Jednak chciałem ... coś poszło nie tak, co nie? - spytał patrząc przenikliwie na kapitana gwardii.
- Trudno nie zauważyć - mruknął ironicznie tenże i skrzywił się nieprzyjemnie. - Tak, coś poszło nie tak. Jeden z moich ludzi próbował zabić człowieka, który miał nas zabrać z powrotem do domu. I prawdopodobnie przez to coś poszło nie tak. I obawiam się, że jeśli Salerin umrze, wy też nigdy nie wrócicie. To się stało.
Niespecjalne wrażenie uczyniło na Chrisie takie ostrzeżenie. Jeżeli John Carter potrafił się urządzić na Marsie lepiej niż na Ziemi, zdobyć swoją Dejah Thoris, Twinkle także może spróbować. Nawet jeśli to dziwne, ale właśnie pomyślał, że tam nie pozostawił nikogo, kogo kochał. Owszem, miał swoją pracę, karierę wojskową, ale … no właśnie. Czyżby dlatego podświadomie chciał, izby słowa Asmela okazały się prawdą? Nawet jeżeli racjonalne myślenie uznawało to za bzdurę wierutną.

Zapytał kapitana cesarskiej gwardii.
- Ale to gdzie jesteśmy, to już wasza kraina? I kto mógłby próbować załatwić Salerina? Wasza cesarzowa to może wspaniała władczyni, ale pewnie posiada silną opozycję, bowiem niby kto inny chciałby przeszkodzić całej tej wyprawie? Jeżeli obecnie mu się nie udało, może znowu spróbować. Wiesz, co jak co, ale jeżeli powiesz nam trochę więcej, dużo więcej, to będziemy mieli szanse większa wyjść cało, a to chyba nam wszystkim potrzebne. Zastanów się nad tym, nie musisz teraz gadać, ale wieczorem przydałoby się nam wszystkim coś więcej o twojej krainie i co to się właściwie dzieje.
Ten skinął.
- Zastanowię się – obiecał. - Zresztą masz rację, co do naszej sytuacji.

Przynajmniej tyle było dobre, że Asmel nie wyglądał na tępego wykonawcę rozkazów, lecz potrafił myśleć.
- Tak czy siak jednak, jesteśmy pod deszczem gnojówki – ocenił obrazowo Chris. Dosłownie moment później przekonał się jednak, jak bardzo się myli. Ten deszcz okazał się rynną, kiedy Vilith przybiegła z niespodziewana wiadomością. Ale póki co, zdołał jeszcze wybrać broń. Pierwszy zdecydował się na swój oręż mężczyzna, który wcześniej pomagał pokaleczonemu Murionowi. Wybrał całkiem ładny mieczyk, po nim zaś ruszyła reszta.


Także wybrał broń, która przypadła mu do gustu. Najpierw analizował pierwszą, lśniącą niczym srebro. Zdobna, ładnie wykonana, choć bez złoceń czy jakichś drogich kamieni. Pewnie wtedy nikt by jej nie zostawiał, ale zabrał, jako cenny łup. „Elegancka broń na bardziej cywilizowane czasy” przypomniał sobie wypowiedź Obi-Wana Kenobiego dotycząca świetlnych ostrzy stanowiących symbole rycerzy Jedi.
- Ale przecież Asmel nawet nie wie, kim jest Obi-Wan Kenobi – stwierdził, ale miecz ładny. Jednakże wydał mu się nieco zbyt długi, przez to zaś zbyt męczący dłoń.


Dlatego wybrał nieco krótszy, ale bardziej pasujący. Przynajmniej wydawało mu się tak, kiedy ruszył kilka razy dłonią przecinając lśniącą klingą powietrze.
- Dobra – był niezwykle zadowolony z wyboru. Spojrzał na Lenę wskazując, że gotowy jest pomóc, jeśli tylko zechce. Jej sztylet być może wystarczył, szczególnie biorąc pod uwagę pamiętną minę dziewczyny, jednoznacznie wskazującą na niechęć wobec jakiegokolwiek oręża.

Wybory ostrzy oraz łuków nagle zostały przerwane przez kolejną informację. Dziesięć lat. Waliło się … oni byli tutaj obcymi. Tymczasem okazywało się, że ich miejscowi kompani niemal to samo. Przez taki szmat czasu wszystko mogło się zmienić. Ech, cała ich cesarzowa mogła zarówno panować nad cała krainą, nie potrzebując ich, być tytularną, nie mającą nic do powiedzenia figurantką, albo małżonką któregoś lorda piastującą tuzin dzieciaków. Nie wiadomo. Pewnie cesarskich interesuje to nie mniej, niżeli ich. Ale przynajmniej jedna rzecz przemawiała na ich korzyść. Zgadzał się ogólnie z mężczyzną, który wybrał miecz z wygrawerowanym orłem, ale uzupełnił jego wypowiedź dotyczącą podróżowania szlakami.
- Niewątpliwie słusznie pan mówi, ale mam nadzieję, że co do tych banitów, to nie będziemy mieli kłopotów. Dziesięć lat! Naprawdę trudno mi uwierzyć, żeby jeszcze jakikolwiek miejscowy wierzył, że kapitan Asmel, Salerin oraz inni w ogóle wrócą do swojego kraju. Kto ich pamięta? Kto rozpozna, nawet widząc? Wszak tyle osób jest podobnych do siebie. Wszyscy powinni się zmienić, cesarzowa niewątpliwie się zmieniła. Nasi towarzysze natomiast nie. Jeżeli będziemy ostrożni, będziemy względnie bezpieczni. Chyba, że przydarzą się inne sprawy. Gdyby ktoś wsypał nas – popatrzył na napastnika – na kogo powinniśmy zwracać uwagę. Jakaś banda przecież może nam sprawić sporo kłopotu niezależnie od tego, czy ktokolwiek będzie poznany czy nie. Jednakże poza tym, oczywiście popieram pana. Lepiej po cichu, mniej uczęszczanymi drogami najpierw orientując się w całej dziwacznej sytuacji.
"Chyba, że to przedstawienie" lecz tego już nie dodał głośno.
 
Kelly jest offline