Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2010, 19:47   #209
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kaspar wyskoczył z wozu. Zmrużył oczy jakby coś go zabolało, nie lubił wychodzić na światło słoneczne bez kapelusza ale teraz musiał. Zbroję łuskową miał przykrytą płaszczem stylizowanym na ten używany przez armie Morkoth, oczywiście bez insygniów. Ostatnio bardzo popularne odzienie wśród wszelkiej maści najemników. Przy pasie dopinał właśnie pochwę z gladiusem i pistoletem. Jednym słowem wyglądał jak najemnik a liniowego żołnierza nie przypominał nawet z nazwy. Zbroja łuskowa nie była w użyciu przez żadną formację współczesnego świata, w gladiusach rozkochali się krasnoludcy tarczownicy (broń idealna do pawęży w ciasnym korytarzu) a pistolety skałkowe stanowiły podstawowe uzbrojenie lekkiej jazdy armii Morkoth.
Vogel popatrzył po rycerzach, z uznaniem skinął przedstawicielowi zakonu róży i utkwił wzrok w jednym z jego podwładnych.
-Joachim! Znaczy się... Sir Joachimie.
Trochę ciężko mówiło się sir do kogoś z kim się przeżyło setki libacji i kogo widziało się w przeróżnych sytuacjach z kozą, owcą a raz nawet z jezorzwieżem (więcej już obaj nie zapalą tego gnomiego zielska!).
-Czy pozwoliłbyś na sekundkę?
Kaspar skończył właśnie dopinać pas z gladiusem i zamachał pod płaszczem gąsiorkiem zwędzonym z kuchni. Wódka siedziała w specjalnej wewnętrznej kieszeni. Co ciekawe pomysł nie był wojskowy, to krasnoludcy dyplomaci w podróży rozwiązali uciążliwy problem sięgania do torby po gąsiorek. Tak zawsze była pod ręką a i przełożeni tak łatwo nie znajdowali wódki i jej nie konfiskowali.
-Chciałbym przedyskutować obecną sytuacje. Jeśli oczywiście szanowny przedstawiciel zakonu róży przychyli się do mojej prośby.
Joachim poznał go od razu.
Kiwnął w kierunku rycerza róży podając nieme "swój" w ramach odpowiedzi uzyskał przyzwolenie na oddalenie się od reszty.
Odeszli parę metrów.
-Od tego orka jedzie jak z gorzelni, a na tym wozie znajdziemy pewnie całą masę przedmiotów, które można uznać za nielegalne... lub podciągając je pod to że są nielegalne. Jeśli Was puszczę, dowódca będzie mi suszył głowę przez jakiś tydzień... Na ile wyceniasz tydzień suszenia głowy?
-A czy ja pytałem Ciebie o wycenę gdy wlekłem Ciebie do fleczera jak igły sobie przez głupi zakład w członka wbiłeś? Mało to razu piliśmy... Zresztą o piciu lepiej nie mówmy. Wiesz jak wylądowałem w tym burdelu? Dobry tydzień temu skończył mi się kontrakt dla armii Morkoth. Nie przedłużyłem bo z mojej kompani tylko ja ostałem. Ech... Szkoda Sama i Szybkiego. Wypijmy za nich.

Wypili.
-No i zapijam się właśnie za odebrany żołd, a było go całkiem sporo gdy przysiadł się ten ork. Dziwić się nie dziwie bo w Morkothu równouprawnienie i piję z nim. Wytrzeźwiałem następnego ranka w tej ichniej machinie z podpisanym półrocznym kontraktem na ochronę. A wiesz co mnie zastanawia? Jak ja byłem wstanie pisać po tylu litrach. Pomóż staremu kumplowi, który i tak ma przesrane na całej linii. Przez sześć miesięcy będę musiał się włóczyć z śmierdzącymi zielonymi i drowką, która kolekcjonuje choroby weneryczne. Nawet dobrać się do niej nie mogę...
Joachima nie wzruszyły debaty wspominkowe na temat burdeli, czy tego jak się zapijałeś z zielonymi. Dopiero wzmianka o drowce z syfilisem wywołały na jego facjacie coś na kształt współczucia.... ale łapę twardo trzymał wyciągniętą.
-Przykro mi, ale wiesz co mawiają, ten kto ma miękkie serce musi mieć twardą dupę... A ja mam delikatne siedzenie... jak sam zapewne dobrze pamiętasz...
-Wiesz... Kasę przepierdolisz w burdelu a znajomości? Teraz zabierzesz wóz i skonfiskujesz im wszystko i co dostaniesz? Nic. Wszystko zabierze palant z Róży. I jeszcze opierdoli Ciebie za coś, zawsze znajdzie jakiś powód. Nawet drowki nie przerżniesz bo coś załapiesz. A tak. Puścisz nas a ja będę Ci winny przysługę. Wiesz czym się param i skąd wiesz czy kiedyś mój kontrakt nie postawi na przeciwko Ciebie. Wtedy warto mieć przyjaciół i przysługi. To jak? Kasy nie mam, mogę zagwarantować tylko wódkę i swoją wdzięczność. A ta jak wiesz trochę jest warta.

Rycerzyk zmęł przekleństwo i wystawił prawicę.
-Niech będzie moja strata... ale jesteś mi winien przysługę.
Kaspar uścisnął podaną prawicę.
-Dzięki.
Wypili znowu, następnie Vogel podał rycerzykowi bukłak "na drogę". Pożegnali się (pijąc) i poszli do swoich.
Sierżant oparł się wyraźnie czymś zmęczony o wóz i patrzył jak Joachim przekonuje przełożonego. Urywki rozmowy docierały do jego uszu.
-Nie przewożą tam wściekłego psa... Uratował mi kiedyś życie... Przyrzekałem... Mały ruch...
Rycerze w końcu odjechali, pouczając szafarza. Kaspar ich nie słuchał, niedbale tylko zasalutował Joachimowi na pożegnanie.
Gdy pył osiadł zwrócił się do reszty.
-Służę w różnych armiach od piętnastego roku życia. Znają mnie wszędzie. Równie dobrze następnym razem mogą do nas się burzyć jak mnie poznają. Jedźmy bo strasznie gorąco. Pani podporucznik może przestać tańczyć.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline