Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-04-2010, 23:19   #201
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
"Znacie to spojrzenie, które rzuca wam kobieta, kiedy ma ochotę na seks?
Ja też nie."



Ledwo co żywa, ale za to usatysfakcjonowana drowka wróciła do karczmy. Lekki uśmiech widniał na jej twarzy, choć można by pomyśleć, na pierwszy rzut oka, ze to grymas bólu lub obrzydzenia, ale ciężko było zdefiniować owy grymas. Gdy weszła do izby, od razu przemknęła przezeń, szybko zapytawszy gdzie można zaznać kąpieli. Udała się, aby zmyć zapach potu i brud z ciała, ale również oddać się kojącym właściwościom wody, która choć na chwilę ukoi jej mięśnie, stawy i kości.

Kilka dłuższych chwil później.
Bala z wodą stała za nią, jeszcze lekko parując. Podeszła do lustra i przetarła je dłonią. Włosy miała wilgotne, a kilka samotnych kropel wody widniało na jej ciele. Miała na sobie jedynie bieliznę, która zlewała się z jej odcieniem skóry. Spojrzała na swoje odbicie i uśmiechnęła się.
- Mrau, kociaku - szepnęła, po czym zaśmiała się z tak banalnego i idiotycznego zdania. Machnęła włosami niczym Pamela Anderson w Baywatch i dłońmi przeleciała po swoim ciele. Jej figura nienaganna, mięśnie może nie za specjalnie widoczne, ale zarysowane w odpowiednich miejscach. Do tego kształtny biust, płaski brzuch, jędrne pośladki i zgrabne nogi. A to wszystko okryte delikatną, czarną skórą.
- Nie zamieniłabym tego ciałka na żadne inne - stwierdziła na głos. Puściła oczko do tej panienki, która stała naprzeciw. I właśnie w tym momencie stwierdziła, że będzie musiała się zabawić niedługo. Przecież taki skarb nie może marnować się i jakiś przystojniak, powinien o nie zadbać, którejś pięknej nocy. Przewróciła oczami, zdając sobie sprawę, że znalezienie odpowiedniego kochanka, który będzie ją pociągał zarówno fizycznie jak i mentalnie, będzie trudne. Sashivei zawsze uważała, że seks jest przyjemnością, ale nie z byle kim. Nie dość, że musi być przystojny, mieć poukładane w głowie, odpowiednie poczucie humoru, status i najważniejsze, to "coś". Ale to nie wszystko, ważna również była barwa głosu. Nigdy nie wiedziała czemu i jaka, ale gdy jakowyś mężczyzna posiadał odpowiednią, to była bardziej uległa. Ot, taka jej słabostka.
Kobieta rozmarzyła się trochę, ale szybko doszła do wniosku, że nie ma to w tej chwili sensu. Trzeba coś przegryźć. Więc ubrała się i zostawiając mały nieład po sobie, udała się na wieczerzę.

Niestety i ta, jakże archaiczna czynność została jej uniemożliwiona, ponieważ szaremu orkowi zachciało się z kompanią porozmawiać.Drowka słuchała spokojnie i uważnie słów, które zwracał do nich Heinrich. Końcowe zdanie nie przypadło jej zbytnio do gustu, więc i wstała, gdy mówca zrobił przerwę. Spojrzała wnikliwie na niego.
- Przykro mi, ale ja w ciemno nie pójdę na żaden układ - powiedziała beznamiętnie, gdy cisza zapadła. Stwierdziła, że bez uzgodnienia jakichkolwiek warunków najmu jej umiejętności nie zgodzi się na nic. Miała cały czas w pamięci, to jak zaczęła się ich współpraca oraz fakt, że mówi do niej ork i z kim musiałaby współpracować. Nic, może oprócz zapłaty, bo zła nie była, jej tu nie trzymało i nie skłaniało do wykonania jakiegoś zadania. Zresztą, czy ktoś za nią będzie płakał?
Dlatego też szybko przeleciała wzrokiem po zebranych i zasuwając grzecznie krzesło za sobą zwróciła swe kroki ku wyjść i opuściła karczmę. Jednak miejsca tego nie miała zamiaru jeszcze opuszczać, ponieważ jej zapłata była w toku realizacji, więc do jutra musiała tu zostać. Za to wolała już przygotować się na jutrzejszy dzień, mianowicie, zakupić konia i jadło, na tyle na ile jej wystarczy i przespać, w miarę możliwości, wygodnie tą noc, a nazajutrz, odebrawszy swój sprzęt, opuścić to miejsce.
Oparła się o ścianę tuż przy wejściu do karczmy. Akurat w jej kierunku, chociaż bardziej do dobytku, szedł jakiś wojskowy. Spojrzała na niego z góry do dołu, a i on odwzajemnił spojrzenie.
- Rivvil, poczęstujesz papierosem? - zagadnęła. Mężczyzna zaczął poklepywać się po klatce piersiowej, jak jakieś zwierzę, w okresie godowym, po czym wyciągnął paczkę ze skręconymi papierosami, własnej roboty.
- Proszę - wyciągnął w jej stronę. Ona wzięła i włożyła go do ust, a on wyciągnął zapałki i odpalił jej.
- Bel'la dos - odparła, gdy wzięła pierwszy wdech powietrza wraz z dymem, po czym poszła w stronę stajni, aby dowiedzieć się czy mają na sprzedaż wierzchowca, ignorując uprzejmego jegomościa.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."

Ostatnio edytowane przez Szaine : 19-04-2010 o 23:24.
Szaine jest offline  
Stary 20-04-2010, 14:33   #202
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Reklama
- Mom, why is this spider so big?
- Becouse it's Spider-Man, honey.

[chór dziewic]TARARARA! SPIDER-MAN! OŁŁŁ, JEEEEE...[/chór dziewic]
Po reklamie

Wieczór spędził wspaniale, nawet pijany kościelny ze świątyni Pallatyna, który podczas jego "rozmowy" z Flafi zaczął łazić dookoła stajni i śpiewać gejowską piosnkę o kwiatkach nie był w stanie tego zepsuć. Niestety, po jakimś czasie samica musiała iść, podobno jej czarnoskóra, siwiejąca już opiekunka miała bzika na punkcie dyscypliny, a przede wszystkim powrotu do domu o wyznaczonej godzinie. Czy wszystkie drowy są takie staroświeckie? J'Ram spotkał kilku samców z tego gatunku i wiedział, że lubili się czasem "rozerwać", szczególnie, gdy zaatakowało się ich z zaskoczenia i miało się świeżo naostrzone pazury, jednak to pierwsze było bardzo trudne i niezwykle rzadko się udawało.

Pieśń, która przyszła do głowy J'Ramowi, gdy tylko wszedł do karczmy.

Resztę wieczora spędził w "Niedźwiadku", starając się wtopić w tłum. Postanowił jednak nie pić za dużo, w końcu Henryk obiecał im wiadro spirytusu, musiał więc być na to przygotowany. Dołączył się więc do wielce interesującej dyskusji hienoświni i człowieka-pająka, zwisającego bezwstydnie głową w dół z sufitu.



- Ja uważam, że kolor skóry nie ma większego znaczenia, jeśli chodzi o adaptację nadnaturalnych mocy- powiedziała pół-trzoda-chlewna, gestykulując energicznie.
- Ależ to przecie „czysty absurd”!- Człowiek-zwis był wyraźnie oburzony stwierdzeniem rozmówcy.
- A, panowie pozwolą, że się przyłączą, bo o „czystym absyncie” co nieco wiem. Jest on nie tyle mocny, ile zwalający z nóg, przynajmniej w takcie drugiej połówki. Potrafi on dokonać rzeczy niezwykłych, we współpracy z jaźnią pijącego- wtrącił rzeczowo, choć czego sam nie wiedział, tylko częściowo na temat, J’Ram.
- O, widzisz, absynt dał moc również panu Łuskowatemu, więc nie jest to tylko domena białych.
- Och, hienoświnio drogi, przecież taka anomalia jest normalna, zawsze znajdzie się wyjątek od porządnej reguły- Spider-man nie wydawał się być wzruszony oświadczeniem gada.- Tylko my, biali ludzie, możemy posiąść niesamowite, nadludzkie umiejętności ze stuprocentową szansą! Koniec, kropka!
- Tak, to powiedz, dlaczego jako człowiek pająk nie masz ośmiu kończyn, tylko śmieszny, czerwono-niebieski strój?

Superbohater zaczerwienił się pod czerwoną maską.
- Bo nie chciałem, i tyle. Te moce, które przejąłem od pająka są w zupełności wystarczające.
- Na wyspie, z której pochodzę, pewien alchemik uczył mieszkańców wyspy, że wszyscy są równi. Znał się on bardzo dobrze na genetyce i anatomii wszystkich zwierząt, a było nas tam wielu. Był pies-nietoperz, była żyrafa-struś, był nawet człowiek-ryś, zwany pieszczotliwie Rysiem z Klanu. Doktr Monroł, bo tak na niego mówiliśmy, potwierdzał za każdym razem, że jesteśmy jego dziećmi i że jesteśmy tacy, jak on, mimo iż tak nie wyglądamy.
- Robił was w ka-ka-o. Nie jesteś taki jak biały człowiek, i nigdy nie będziesz. Biała rasa górą!
- Radziłbym, żebyś nie wykrzykiwał tego w karczmie. A w szczególności, w tej karczmie
- gad rozejrzał się, chcąc naprowadzić rozmówcę na swój tok rozumowania. Pajęczasty powiódł za nim wzrokiem i szybko się opamiętał, widząc niezbyt zadowolone spojrzenia zielonych, ale i nie tylko, istot.
- Mimo wszystko- kontynuował człowiek-zwis, nieco ciszej i spokojniej- nawet jeśli niebiała istota pozyska jakąś moc, nie jest ona wykorzystywana przez niego w stu procentach. Na przykład, ostatnio walczyłem z takim ciemnogranatowym murzynem, Velonem. Chłoptaś nie miał szans, po prostu ten jego ciemny symbiot był zbyt słaby. Gdybym to ja miał takiego symbiota, to zjadłbym pół kontynentu! Serio!
Przechwałki pająka nie robiły jednak wrażenia na pozostałej dwójce.
- Ja jednak uważam, że kolorowi również są zdolni do takich czynów. Znam nawet goblina, który zmienił się w wielkiego trolla, że o ślepym orku, który widzi nie wspomnę. A mój kuzyn? Wkłada rękę do paszczy i wystawia środkowy palec dziurką od nosa. Czy to nie wystarczające dowody na to, że kolor skóry, a nawet jej brak, nie ma nic do rzeczy?- J’Ram byłby dumny, że mógł wywołać wyraz zadumy na twarzy spider-mana, gdyby widział przez maskę.
- No ale to takie tam…- skontrował mocno pająk, ciągle wisząc nad stołem do góry jaj… nogami.
- A co powiesz o Gumisiach i pędzonym przez nie soku z gumijagód? Dzięki niemu żadne orki, ni walenie, im nie straszne. A Smerfy? Ich ponadprzeciętna inteligencja i geniusz strategiczny, które uzyskały poprzez szorowanie paznokci u nóg radioaktywnym pumeksem, pozwalają im, mimo małych rozmiarów, kopać tyłki Gargamela i Klakiera! A Michael Jackson? Chodził po Ziemi jak po Księżycu!- kontynuował rozpędzony reptilion.
- Michael był biały!- odparł z triumfem człowiek-pająk.
- Ale nie do końca, bo urodził się czarny!- wykrzyczał wręcz Chaldur, zadowolony że przeciwnik wpadł w pułapkę. Pająk zamyślił się i nic nie odpowiedział. Wiedział, że przegrał tę bitwę, postanowił się więc wycofać z klasą.
- Pieprzeni rasiści- rzucił w stronę padlinożernego knura i upierzonej jaszczurki, po czym wyskoczył z karczmy.
- Wybacz mu, on zawsze taki porywczy i jednocześnie delikatny był- przeprosił za niekulturalne zachowanie towarzysza mieszaniec.
- Się wie. Wielka moc, wielka odpowiedzialność, wielka zniżka na basen. To może wykończyć psychicznie… Och, gdzież moje maniery, jestem J’Ram Chaldur.
- Haldur?
- Nie, Chaldur.
- Aa, Chaldur. Wybacz. Ja jestem Hienoświnia. Po prostu Hienoświnia.
- Dziwne, jak na Ciebie patrzę, mam wrażenie, że masz na imię Konstanty, albo choćby Norbert II.
- Nie, od urodzenia byłem Hienoświnią i nie mam zamiaru tego zmieniać. Już zbyt mocno się przyzwyczaiłem.

J’Ram dopiero teraz zauważył jakąś bryłkę leżącą na stole
- A co to jest?
- Och, to jest Iron-Man-
jaszczur wpatrywał się w bryłkę żelaza. Wydawała się grać niedostępną, milcząco przyglądała się otoczeniu i wyglądała tak, jakby nie zamierzała podejmować żadnej interakcji z otoczeniem.
- Tylko niech Cię nie zmyli jego zachowanie, może Ci się wydać nieco mrukliwy albo zamknięty w sobie, ale…
- Nie, nie, skądże. Toż to dusza towarzystwa, zaiste
- odrzekł grzecznie J'Ram.
Wymienili ze sobą uprzejme uśmiechy, jednak żaden nie wyglądał dzięki temu lepiej, uśmiechy wróciły więc do prawowitych właścicieli.
Nagle do stolika podszedł jakiś wojskowy ork i wskazał J’Ramowi stolik, przy którym zebrała się już prawie cała jego drużyna. A więc, czas na rozmowę z Henrykiem i wiadro spirytusu…
- Wybacz że, Hienoświnio, ale muszę Cię opuścić. Sprawy służbowe, sam rozumiesz.
- Ach tak, oczywiście, nie przeszkadzam. Do zobaczenia
- odpowiedział widocznie usatysfakcjonowany chwilowym towarzystwem łuskowatego.
- Żegnaj.

Gad podchodząc do stolika już myślał o nadchodzącym zadaniu. Służba u Szarego orka zapowiadała się interesująco i mogła stanowić dla niego nie lada wyzwanie, co tylko bardziej go motywowało. Usiadł na skraju ławy i objął upragnione i długo wyczekiwane wiadro spirytusu. Popijając powolutku z tego nietypowego naczynia, słuchał pracodawcy. Przez chwilę zastanawiał się, jakiej zapłaty mógłby żądać, ale jakoś nic mu nie przyszło do głowy, poza zapewnieniem noclegu i wyżywienia, postanowił więc zaczekać z decyzją w tej sprawie.
Gdy dowiedział się, na czym polegać będzie ich zadanie, nieco się zmartwił, nawet przez przypadek siorbnął podczas picia spirytusu, za co wszystkich niezwłocznie przeprosił. Przynieść maga żywego? Gdyby mieli „zostawić maga żywego”, nie byłoby problemu, gdyby mięli „przynieść psa żywego”, również udałoby się im, tak samo gdyby mięli „przynieść maga martwego”. Jednak takie a nie inne warunki utrudniały znacznie zadanie. Dwójka wojskowych z jego oddziału, człowiek, który okazał się być wampirem (co wydało się J’Ramowi wielce interesujące) oraz surowa, staroświecka drowka, właścicielka Flafi, którą będzie musiał przekabacić, żeby dała swojej podopiecznej więcej luzu, już omawiali szczegóły dostania się na wyspę zamieszkiwaną przez maga.
- Jakim typem maga jest nasz cel? Czy korzysta on ze zwojów i przedmiotów żeby rzucać zaklęcia, miota je wykonując gesty, słowa, czy wszystko razem?- spytał niespodziewanie, również dla siebie, jaszczur.- I czy zależy Ci na jego rękach? Gdyby tak ich zabrakło, albo gdyby do końca życia nie mógł się nimi posługiwać, byłby to wielki problem? A co z nogami? Bez nich daleko nie ucieknie. Ale przyniesiemy go w jednym kawałku, obciętych kończyn nie będziemy brali- dodał, kryjąc Zanka, który zapewne z takiej nogi zrobiłby przepyszne mięsne kopytka.

Po chwili dwaj nowi kamraci zostali im przedstawieni. Jakiś Zamaskowany Dziewiczy Zakonnik oraz zielony troll. Zank widocznie ucieszył się, widząc nowych towarzyszy. Ale po co im oni? Nie wystarczająco dobrze sobie poradzili z przejęciem ładunku Adama Ntu’na? J’Ram nie dopytywał się, w końcu nie on im będzie płacił. Skinął uprzejmie głową, odstawiając na chwilę wiadro i wycharczał, zarówno do nich, jak i do starszej drowki.
- Jestem J’Ram Chaldur. Miło mi poznać, i „vice versa’lka”- ostatnie dodał, żeby zaimponować babince z diademem na czole, pewnie to dla Miss Drowów sprzed jakichś kilkuset lat, sentymentalna pamiątka po latach młodości… Dodał te słowa, gdyż było to jedyne, które zasłyszał od tych samych drowów, z którymi tak dobrze się bawił. Jeden do drugiego tak powiedział, a ten drugi wyraźnie się ucieszył, musiało więc to mieć jakieś pozytywne znaczenie.
Gdy już oficjalną część miał za sobą, wziął się za dalsze opróżnianie wiadra, zagryzając czym się dało. I dopiero teraz wpadł na genialny pomysł. W ramach zapłaty mógłby poprosić o lekcje alchemii u Ekrona! Tak, to może być to. Umiejętność ważenia piwa, pędzenia bimbru czy wytwarzania napoi wyskokowo-wspomagających podczas walki mogło dać mu dużą przewagę i zwiększyć jego walory bojowe. Tak, zdecydowanie trzeba będzie o tym pomyśleć.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 20-04-2010, 22:36   #203
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Zadanie zostało wykonane i choć nie można było go nazwać pełnym sukcesem to jednak Ghardul był usatysfakcjonowany. Udało im się dotransportować mithryl na miejsce przeznaczenia pomimo strat własnych i dodatkowo dostali dość pokaźne wynagrodzenie. Dwie sztabki mithrylu to było coś, może nie porównywalne z fortuną którą posiadali chwilowo zamrożoną wraz z Takim ale jednak - szaman prędzej w ramach wdzięczności spodziewał się skrytobójczego bełtu w plecy niż prawdziwej zapłaty. A jeśli już zdecydowali się zapłacić to mogło oznaczać tylko jedno - czegoś jeszcze będą od nich chcieli. Czego konkretnie - tego ork nie mógł chwilowo się spodziewać, ale jednak miał pewność że w najbliższym czasie się przekona. I miał rację - zaraz po wręczeniu im zapłaty Heinrich poprosił o chwilę rozmowy z nim. Bez zbędnego ociągania szaman wstał, zmieszał zawartość tajemniczego czerwonego flakonika z alkoholem i wręczył to NO. Gdy przemiana dokonała się Ghardul ruszył za szarym orkiem

Rozmawiali z szamanem dłuższy czas, poruszając tematy istotne nie tylko dla nich dwóch ale być może decydujące o życiu lub śmierci setek istot. Choć Heinrich nie mógł sobie z tego zdawać sprawy przez całą rozmowę w głowie Ghardula kształtował się misterny plan, mający doprowadzić do zrealizowania pewnego postanowienia. Ghardul wiedział, że jego ojciec stracił życie z ręki ludzi, pracując dla innych ludzi. Jakby więc na to nie spojrzeć to ludzie byli winni jego śmierci. To ludzie wielokrotnie niepokoili ziemię Klanów, zanosząc na nią ból i zniszczenie. To właśnie ludzie, mnożący się szybciej niż króliki i rozłażący się bez żadnego szacunku po ziemi która do nich nie należy, raniący ją żelaznymi pługami i zatruwający swoimi dymarkami, ryjący w niej w poszukiwani bogactw i co najważniejsze nie słyszący jej Ducha, odrzucający jej opiekę - to właśnie oni byli głównym zagrożeniem dla Klanów. Choć orkowie byli silniejsi, szybsi i wytrzymalsi, choć potrafili słyszeć głosy przodków to jednak ludzie dzięki swojej liczebności powoli wypierali Zielonych z ich rdzennych ziem. Teraz domem Klanów były tylko Dzikie Ziemie, dawniej pod mądrymi rządami szamanów orkowie zasiedlali wielokrotnie większe terytorium. Tak, to prawda - miał zamiar kontynuować dzieło Barbaka ale w całkiem inny sposób. Niezależnie od tego, czego chciał jego ojciec, niezależnie od tego jak małe miał szanse powodzenia Ghardul wiedział jedno - zrobi wszystko, by zniszczyć ludzką dominację. A to było najłatwiejsze do zrealizowania poprzez globalny konflikt pomiędzy ludzkimi królestwami - gdy osłabią ich wojny orkowie ruszą w swój być może ostatni marsz - i wtedy wszystko się zadecyduje

Heinrich, jego rozmówca nie mógł się domyślić niczego - twarz Ghardula, jak przystało na szamana nie zdradzała jego rozterek, a jedyne co mogło go wydać czyli tak charakterystyczny dla klanu Zerat'hula qrwik w oku nie był widoczny przez nasuniętą na oczy czapkę. Gdy po długiej dyskusji szary ork zaproponował mu współpracę szaman po dłuższym namyśle wyciągnął do niego prawą dłoń, pieczętując tymczasową umowę. Zgodził się mu pomóc z pewnym delikatnym zadaniu w zamian za zapłatę...

Szary ork nie mógł mieć jednak pojęcia jak wysoko naprawdę będzie ta zapłata

Ghardul zdawał sobie sprawę że od tej chwili będzie musiał działać skrycie. Jedynym, na kogo mógł liczyć w tej sprawie był Taki, jednak nie miał pewności czy jego przyjaciel będzie się chciał narażać mając bogactwo w zasięgu ręki. To jednak będzie wymagało omówienia na osobności przy innej okazji - wcześniej Ghardul udał się do zbrojmistrza ze swoją zapłatą

- Witam, chciałbym byś wykonał dla mnie koszulkę kolczą z mithrylu... jeśli materiału wystarczy to zrób mi również płaszcz na to ostrze - powiedział wręczając swój tasak kowalowi - zwłaszcza na powierzchni tnącej, by nie tępiła mi się przy okazji uderzania w twardy materiał

Po złożeniu zamówienia na dziedzińcu wpadł na niego Zank i wręczył mu podejrzanie wyglądający koktajl. Dopiero gdy wyjaśnił, że to z mózgu Civrila szaman spojrzał na niego z uznaniem. Nie mógł się spodziewać, że ten zielony malec będzie wiedział tyle o zwyczajach orków - jeśli przeciwnikiem był wojownik zjadano jego serce, jeśli był nim mag zjadano jego mózg. Ghardul wypił do dna i oddał Zankowi naczynie. Nie było to co prawda zbyt smaczne, elfy zbyt przesiąknięte były lembasami i korzonkami, czyli podstawowymi składnikami ich diety, jednak ork nie dał po sobie tego poznać - niech się kucharz cieszy, tak się przecież postarał z jego przygotowaniem. Gdy zadowolony Zank odszedł Ghardul ruszył do Niedźwiadka. Po wejściu obrzucił wzrokiem siedzące przy stoliku towarzystwo jednak nie dosiadł się do niego - jedynie z Takim miał do pogadania a nie miał ochoty budzić podejrzeń reszty wyciągając do na słówko. To mogło czekać - tymczasem, po wzięciu ze sobą solidnej flaszki gorzały jako wsparcia logistycznego ruszył w kierunku świątyni. Zamierzał odprawić rytuały zgodnie ze swoją, orkową tradycją - choć Barbak odszedł daleko od swoich rodzinnych ideałów nie mógł pozwolić by jego ojciec został pochowany zgodnie z ludzkim obyczajem. A to, że ceremonia polegała na skropieniu krwią czoła umarłego a później urżnięcie się w trupa przy wtórze pieśni o bohaterach Klanów to już inna sprawa. Wszakże jak wiadomo - tradycja rzecz święta! Co prawda nie było tutaj żony Barbaka która podłożyłaby pochodnię pod pogrzebowy stos, ale w takim wypadku obowiązek ten spadał właśnie na Ghardula.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 22-04-2010, 12:47   #204
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Keeshe zadała konkretne pytanie. Jak na oficera przystało, oczywiście.
- Rozumiem, że pan pułkownik jest w stanie zapewnić nam mapy, opis wyspy oraz sprzęt? Co powinniśmy wiedzieć o tej wyspie?
- Mapy dostaniecie rano, wraz z dokładnym opisem topograficznym. Sprzęt to znaczy to co ze sobą zabierzecie możecie pobrać w zbrojowni i magazynie... Będzie Wam potrzebne coś jeszcze? Idźcie przed wyjazdem do magazynu. Dostaniecie wszystko.

Rozmowa zaczęła odbiegać trochę od ogólnego tematu. Pokazała się dwójka wojskowych. A może nawet najemników. Taki przyjrzał się pociągłej twarzy trolla leśnego. Miał nadzieję, że tych dwóch panów nie będzie od razu chciało dochodzić kto tu rządzi. Wszystko wydawało się iść pomyślnie. Pani podporucznik powoli przejmowała kontrolę. Miał wiele do życzenia co do tej całej sytuacji. Ale nie miał, na razie, zamiaru protestować. Do póki pani podporucznik nie będzie wygadywała głupich komend i kazała skakać im na jednej nodze, może sobie dowodzić. Taki nie przywykł do zwierzchnictwa. Żadnego zwierzchnictwa. Z Ghardulem się dogadywał i to dlatego się polubili - o ile można tak to nazwać. Mają po prostu zaufanie do swoich poczynań.

- Mam pewien pomysł. - odezwał się nagle, gdy reszta była zajęta rozmową z nowymi członkami Zielonej Ferajny, a zwrócił się bezpośrednio do pułkownika Henricha. - Znaczy... hmmm... jak wiesz jestem alchemikiem - Taki spojrzał na Orka. - i potrzeba mi kilka osłów doświadczalnych.
- Osłów sensum stricte?

Ork poliglota, ciekawe, pomyślał Taki patrząc wprost w beznamiętne oczy Orka.
- No kogoś na kim mógłbym przetestować mój wynalazek. Bo widzisz, łatwo Go wyprowadzić z równowagi, a ja nie chce żeby to z taką łatwizną przychodziło. Zatem potrzeba mi z dwie istoty humanoidalne. Mogą być elfy. Najlepiej elfy. Ale jak nie masz nic w pobliżu, to niczym nie pogardzę.
- Masz tam jednego elfa... Nada się? - Heinrich spojrzał znacząco na oddalającą się od stołu drowkę...
- Mi się nada wszystko. Ale nie wiem czy ona - wskazał dowkę - będzie zachwycona tym faktem. Co prawda dowiedziałem się, że lochy masz i nawet nie zmała salkę tortur na dole? A czy zatem dostanę kluczę do niej? Przydała by się też jakaś fachowa siedziba. Laboratorium bym powiedział. Ale nie koniecznie.
- W lochach jest strażnik, powiedz że Cię przysłałem a będą do Twojej dyspozycji, laboratorium zapewne użyczy Ci Ekron, choć pewnie nie będzie zachwycony. - Odchrząknął spojrzał bardziej uważnie na Takiego bawiącego się swoją strzykawką. - Jeśli wrócicie cało w ramach zapłaty będziesz mógł kupić trochę sprzętu i zorganizować własne.

Pomysł powrotu cało i urządzenia sobie laboratorium spodobał się Takiemu. Oczy mu się zaświeciły na te słowa. Ale nie był głupi. Wiedział, że to poważna deklaracja. Co prowadziło do tego, że wyprawa była niebezpieczna. Ile to niechlujstwa poległo podczas zwykłego zaplanowanego skoku na konwój? A teraz ilu polegnie? Dlatego musiał dopracować formułę.

- Powiedz jeszcze Mości Heinrichu. - kontynuował rozmowę - Kiedy mamy wyruszać? Trzeba mi wiedzieć ile czasu na testy mam a ile na przygotowania do wyprawy.
- Well... - Ork zdawał się coś kalkulować. - zasadniczo Wasz ekwipunek będzie gotów o brzasku... racje żywnościowe i suchy prowiant macie już gotowy. Mokrym prowiantem zajął się dla Was Zank... - Taki podążył za spojrzeniem pułkownika i spojrzał na zielonego z durszlakiem. Co jak co ale prawdę mówiąc, Taki, spisywał go na straty jako pierwszego. A trzyma się hardo. - Jak jutro wstaniecie to będziecie mogli wyruszyć, ten kto nie wstanie będzie wrzucony na pakę nowej zabawki Uthgora... - Goblinowi wydawało się, że spostrzegł uśmiech na obliczy szarego Orka. - zdaję się że rola szafera mu odpowiada. Spędził całe popołudnie w stajniach na dopieszczaniu swojej zabawki.
- Czyli jurto wyruszamy? Niedobrze, niedobrze - pokręcił głową Taki. - Mało czasu. Rozumiem, że nie da rady się spóźnić i w miarę możliwości później teleportować?
- Da rade...

Goblin nie dał po sobie poznać, że to go zaskoczyło. - Zatem? Jaka jest ta druga możliwość?
- Drużyna powinna dostać się na miejsce w jakieś 6-8h. Będziesz miał ten czas.


Taki pokiwał z aprobatą głową. Miał zatem z 6-8 godzin zabawy. A potem znowu mdłości. Ni to się cieszyć ni martwić. W między czasie stworek, o którym Taki dość często rozmyślał odkąd się poznali, jaszczurołak, odezwał się niespodziewanie. I to nader sensownie. Goblin kolejny raz zastanowił się nad jego fizjologią. Chętnie by ją zbadał.

- Jakim typem maga jest nasz cel? - Rzucił Łuskoskóry - Czy korzysta on ze zwojów i przedmiotów żeby rzucać zaklęcia, miota je wykonując gesty, słowa, czy wszystko razem? I czy zależy Ci na jego rękach? Gdyby tak ich zabrakło, albo gdyby do końca życia nie mógł się nimi posługiwać, byłby to wielki problem? A co z nogami? Bez nich daleko nie ucieknie. Ale przyniesiemy go w jednym kawałku, obciętych kończyn nie będziemy brali.

- Ekron teleportuje Cię do drużyny, gdy ta dotrze do portu. Dalej nie da rady. - Heinrich uzupełnił swoją wcześniejszą wypowiedz, po czym spojrzał na jaszura i odparł - Odpowiadając na pytanie J'Ram'a... - (Tak, ten jaszczur to Ja'Ram, pomyślał Taki) - Mag jest arcymistrzem magii teleportacyjnej, mistrzem magii bitewnej i adeptem demonologii... Jest dobry. - Zrobił chwilową pauzę i dodał: - Raczej potrzebny jest we względnie nie naruszonej formie... To znaczy nie poobijany, nie połamany. Był taki jeden co ustawicznie łamał magom nadgarstki, proszę nie idźcie w jego ślady...
- Czyli mamy kawał niezłej roboty. Czy może mieć jakieś informację o nas? Bo zdaję sobie sprawę, że to głównie dlatego, że jesteśmy... jakby to ując inaczej? Lepiej wysłać świeżych, co nikt nic o nich nie wie, niż bandę weteranów znanych wszystkim. Zwłaszcza jeśli mag pracował dla Ciebie.
- Masz zadziwiająco przenikliwy umysł... pracuj dla mnie, a kasy Ci nie zbraknie... Mag spodziewa się odwiedzin. Tego jestem pewien. Nie spodziewa się jednak, że odwiedzą go, tak wysokiej klasy specjaliści...
- Wysokiej Klasy Specjaliści. - powtórzył cicho Taki, po czym wlepił oczy w pułkownika i kiwną głową z podzięką. Wychodzi na to, że będzie musiał teraz nazywać tą całą Zieloną Ferajnę, Wysokiej Klasy Specjalistami, prychnął w myślach goblin. To co zamierzał uczynić na wstępie nie spodobało by się obrońcom praw elfów. Ale tak się tym nie przejmował. Nie był od tego by się przyglądać. Skoro dostali zadanie, może choć raz w swoim życiu powinien postąpić słusznie i się do niego przygotować, co nie? Najlepsze jest to, że idzie to w parze z dopracowaniem formuły.

Gdy rozmowa się zakończyła, Taki miał już kilka planów działania. Pierwszym jego planem, była zabawa w kotka i myszkę. Drugim, coś w rodzaju starej, ale podobno modnej wśród ludzkiego narybku, ciuciułapka, czy ciociubabka. Wszystko jednak sprowadzało się do tego, że trzeba będzie komuś zasłonić oczy.

Podszedł do kontuaru. Jegomość sprzedający napitek, był w zasadzie orkiem - ale lepiej ork niż elf czy nie daj bogini, człowiek - zatem Taki zdobył się na poufałość i rzucił serdeczne:
- Witaj, goście dają w kość?

Ork zmierzył goblina wzrokiem. Najwyraźniej tak, dawali. Ork był spasiony i utykał na jedną nogę. Najwyraźniej, ucierpiał w jakiejś walce i musiał jakoś sobie radzić. Ork odwrócił się cały i podszedł do miejsca gdzie stał Taki.
- No, dają. Coś podać?
- A spirytusu mi trzeba, dostanę?
- Dostaniesz u mnie wszystko...
- rąbek ust podniósł się odrobinę. - ...oprócz spirytusu. Mam, za to znakomity bimber. Taki, że głowa trzepie przez dwa dni.

Goblin pokręcił głową. Porządnego towaru to jak na lekarstwo. Rozważył szybko czy nie podprowadzić tego co stał u nich na stole. Swoją drogą, pułkownik dostał spirytus, może są jakieś specjalne zapasy, a ten tutaj pętak nie wie, że Taki jest teraz jednym z najważniejszych ludzi w tej osadzie. Duma rozpierała go jednak krótką chwilę. Zanim się odezwał już ochłonął. Przypomniała mu się pewna kwestia, z której się śmiał jakiś czas temu. "Jak coś ma być zrobione dobrze, to zrób to sam." Tak, fraza przywoływała niezłe wspomnienia.

- Niech będzie ten bimber. Tylko nie żeń, bo twojego piwa prawie się pić nie da. - Nie było to prawdą. Generalnie nie pamiętał kiedy pił lepsze piwo, ale to była część sztuki kupieckiej. - I niech będzie tego przynajmniej ze dwa galony. Zobaczymy jaki to słowny jesteś.
- Mam tylko dzban jednogalonowy, albo gąsior trzy z hakiem. Rozumiem, że to jest większa posiadówa? - spojrzał za Takiego plecy, na siedzących jeszcze gości pułkownika.
- Tak, dość spora. To ten gąsior. Chciałbym też klucze do swojego pokoju.

Ork zmierzył goblina wzrokiem. Zrobił dwa kroki w tył i sięgnął do szafki na wysokości oczu, po czym przybliżył się do lady i rzucił na nią kluczyk z pętelką i kawałkiem blaszki, na której widniał wytłoczony napis "p.s.5".

- P.S. 5?
- Po Schodach, pokój numer 5. -
ork uśmiechnął się szyderczo.
- Aha...

- Galon przyniesie służka. Coś jeszcze? Jakieś mięsiwo?
Czy ten ork nie jest uroczy i nader uprzejmy? Zadziwiające, naprawdę zadziwiające.
- Tak, mięsiwo by się przydało i misę kaszy. A tak, jeśli stoimy już na mięsie... - Ork spojrzał pod nogi z lekkim zdziwieniem. Taki zmieszał się odrobinę. - Nie, no, znaczy skoro mówimy, już o mięchu, to, to skąd masz owe? Macie, rzeźnika?
- Nie, - ork pokręcił przecząco głową - mięso tylko świeże i dzikie. Czasami przyjeżdżają kupcy z mięsem, ale my dziczyzne preferujemy - Gdy wypowiadał "my" rozkładał ręce w geście mówiącym, że chodzi o ogół. - i rzeźnika wtedy ni ma. Łowcy sami mięso oprawiają.

Brak rzeźnika, to brak bydła. Brak bydła, to brak świeżych i dużych kości. Już widział siebie, jak gania po kurniku za kurami. Nic, przyszedł mu na myśl inny pomysł. Pozostało mu zadać już ostatnie pytanie:
- Czy kupisz koninę?

*******

Taki posiedział jeszcze chwilę ze swoimi compadres i ruszył do swojego pokoju. Nie mógł dzisiaj pić. Chociaż jak tylko się ta cała gonitwa za czasem skończy, to się nażłopie jak świnia. Ale teraz, umysł musiał pracować na pełnych obrotach. Miał w końcu tylko 16 godzin.

W pokoju, było schludnie i mało elegancko, czego trzeba było się spodziewać. Sprawdził pod łóżkiem, za komodą i za regałem. Pusto. Wiedział, że nikogo tam nie ma, ale czasy powodują, że goblin jest ostrożniejszy. Usiadł i się zamyślił. Gdy świadomość wróciła, serce goblina zaczęło bić dwa razy szybciej. A jak by zasnął i przegapił swoją okazję? Nie, nie mógł na to pozwolić by w takiej chwili jego ciało się zbuntowało. Zszedł do karczmarza i zamówił woreczek kawy. Traf chciał, że akurat na stanie była dobrej jakości zamorska kawa. Rarytas. Wziął woreczek i udał się do stajni. Stajenny szybko wskazał mu konia, którego przyprowadził NO. Niezły okaz. Ludzie wiedzieli na czym jeździć. W stajni także były inne rodzaje wierzchowców. Co też zaskoczyło takiego. W pozytywny sposób. Kolejny raz doszedł do wniosku, że Heinrich ma duże wpływy i bogactwo.
Koń był na miejscu. Poinstruował koniuszego żeby nie karmił go na noc. Stajenny przyjął to z niezbyt zadowoloną miną. Może dlatego, że troszczył się o konia, a może dlatego, że znalazł się tego konia właściciel.

Taki wyszedł i udał się prosto do miejsca, które miał się stać jego domem przez najbliższe kilak godzin. Zahaczając oczywiście o Laboratorium Ekrona. Jednak gdy zmierzał w tamtą stronę zobaczył tego człowieka, który się zjawił ni stąd ni zowąd. A mowa jest o Kasparze Voglu.- Masz może czas, kapralu?
Kaspar spojrzał na Takiego, jakoś tak dziwnie.
- Sierżancie. Mam
- Proszę wybaczyć. Nie znam się na stopniach. Wspomniałeś przy stole, że masz ciekawe zdolności. Że jesteś wampirem.

- Zgadza się...
- Potrafisz się zmieniać w różne postacie, tak? Interesuje mnie sposób w jaki to robisz.

- Ech... Jestem żołnierzem szczerze to sam dobrze nie wiem na jakiej zasadzie to działa. Mój pan nauczył mnie odpowiednio kierować ciałem i myślą by zmienić postać w nietoperze bądź szczura. Jakby to powiedział jeden z tych przemądrzałych magów myśl nadaje kształt memu ciału. Jednak czy tak się dzieje naprawdę czy to tylko bajka jaką nakarmił mnie mój pan to inna sprawa. A czemu Ciebie to tak interesuje??
- Jestem badaczem. Badam naturę. W sumie to naturę wszystkiego co żywe. Jakoś tak się to złożyło. Jesteś interesującym przypadkiem. Bo umiesz robić, coś co ja próbuje odtworzyć. Może w trochę innej formie. Czy dałbyś się zbadać? Chodzi mi głównie o możliwość pobrania próbki krwi. Sposób jest dowolny. Chociaż, ja wolałbym po prostu strzykawką.

Kaspar wzruszył ramionami. Najwyraźniej nie miał nic przeciwko zabiegowi. To uspokoiło Takiego, trochę by zajęło uganianie się za sierżantem po nocach. A jego krew mogła by być bardzo pomocna w zrozumieniu przemiany. Miał także mała nadzieję, że da się dzięki niej zrobić regeneracyjny specyfik. Podobno likantropi i wampiry strasznie szybko się regenerują.

- Abyś ją tylko przy mnie wyparzył we wrzątku. I nie uwalił mi litr tej krwi.
- Dziękuje. Zatem jak będziesz miał kilka chwil wolnego czasu udaj się do lochów pod Niedźwiadkiem.
- Lochy? Z Ekronem mi się to kojarzy, a to nie są dobre skojarzenia. No ale czemu by nie.
Taki skłonił się rozmówcy i ruszył w stronę siedziby maga.

Gdy już opuścił laboratorium Ekrona był zdegustowany. Ten cwany elf, czy elfoktośtam, był strasznie uprzedzony. Można nie lubić drowów, wilków czy niedźwiedzi. Ale gobliny są przecież takie potulne i milusie. Każde pytanie Takieo kwitował półsłówkiem, albo skinieniem głowy. Mimo to Goblin i tak był zadowolony z wizyty. Zdobył węgiel drzewny z paleniska, chłodnice miedziana, kawałek stalowej rutki i kilkanaście kulek (kulki zwędził gdy Ekron nie patrzył). Dostał też gąsior do nastawu wina i duży kawał płótna oraz to czego najbardziej potrzebował - menzurki - różnego rodzaju. Garniec stał sobie w holu elfowego laboratorium więc, Taki, wziął sobie go po prostu. Musiał obracać trzy razy by zabrać to wszystko.
A zamierzał to wszystko zanieść pod piwnice Niedźwiadka. Od karczmarza wziął jeszcze płynny tłuszcz i zgarnął dwie dechy oparte o karczmę.



Zszedł po schodach, skręcił w lewo i stanął jak wryty. Przy drzwiach stał ogromny ogr. Małe to to się nie rodzi. Ale chyba nie widział jeszcze takiego wielkiego. Z takim strażnikiem nikt nie ma ochoty zadzierać. Ledwo się mieścił od ściany do ściany. Na szczęście miał wnękę wielkości pokoju Takiego, gdzie miał trochę swobodniej.

- Witak, taki jestem. Przysłał mnie pułkownik. Z jego polecenia masz mi przekazać klucze do lochów i sali tortur.
- Hmmm...Józio.... - i to tyle było jeśli chodzi o wypowiedz tego wielkiego stwora. Wielgaśny Józio włożył wielgaśną rękę do wielgaśnej kieszeni. Pogmerał, pogmerał po czym wyciągnął dłoń w stronę Takiego. Na dłoni leżał mały kluczyk. Mały dla Józia. Dla Takiego był spory. Goblin przez chwilę rozważał czy aby bezpieczne jest sięgnięcie po ten kawałek metalu. A może poradzi sobie bez lochów. Mimo dziwnych myśli wziął się w sobie i najszybciej jak potrafił zabrał klucz wielkoogrowi. Józio natomiast schował się w swoim zaułku.

Lochy wyglądały przyjemnie. Z punktu widzenia Strażnika. Miały nawet wychodek. Co prawda nie wiedział komu się każe zabierać stąd nieczystości ale szczerze współczuł tej osobie. Albo i nie?... Zaraz za drzwiami był korytarz. Później wchodziło się przez łuk do większego pomieszczenia gdzie po obu stronach były cele. Dwie duże po lewej i dwie małe po prawej. Na środku umiejscowione były różnego rodzaju narzędzia tortur. A na wprost od wejście były wielkie dyby, łańcuchy i haki. Spodobało się to Takiemu, gdyż miał gdzie postawić swoje przyrządy. Co prawda na laboratorium z prawdziwego zdarzenia nie miał co tu liczyć. Ale polowy, mały warsztat, czemu nie?

Pozapalał wszystkie kaganki. Rozstawił swój sprzęt - tak nie ulegało wątpliwości, że raczej do Ekrona on nie wróci - i ruszył z powrotem do wyjścia. Wszedł do swojego pokoju. Zabrał jedzenie, balon bimbru, swoje przedmioty i prześcieradło z wyra. Wychodząc spojrzał na miednice, która stała na komodzie i dzban wody. Wodę zostawił ale miednice także zabrał ze sobą. I tak objuczony pokuśtykał do piwnicy. Do lochów. Tam, nastawił bimber na ponowną destylację. Zjadł coś i poszedł do stajni.

W stajni odwiedził swojego konia. Pogłaskał go i wyprowadził. Gdy doszli w pobliże Niedźwiadka zarzucił płótno na głowę konia i upewnił się czy materiał dobrze zakrywa oczy. Następnie sprowadził konia po deskach, które wychodząc położył na schodach. Pogłoski mówią, że konie nie potrafią chodzić po schodach. Nie miał czasu się o tym przekonywać. Po prostu zszedł z nim po pochylni. Mina Józia była bezcenna.

Zaparkował konia nieopodal jednej z krat. Wcześniej te miejsce przykrył prześcieradłem. Podszedł do stolika, wyciągnął głowę hydry z worka z flakami i zabrał się do pracy. Najpierw rozejrzał się za gruczołem, który sprawia, że hydra jest taka niebezpieczna. Kwas. Kwas, który zawiera także jad. Znalazł pypcia i szybko zajął się oddzielaniem go od reszty czaszki. Generalnie nie zostało już nic co by mu się mogło przydać, wiec tą resztę wywalił do stalowego pojemnika. Gruczoł rozciął delikatnie i wycisnął zawartość do jednej z menzurek. Dodał do niej trochę płynnego tłuszczu, zamieszał dodał wodę. Zostawił na chwilę aby się odstało a sam w między czasie nad ogniem zdezynfekował igłę. Igła to był bardzo cenny nabytek. Ciężko o jej wyrób.

W menzurce wytworzyły się dwie warstwy. Jedna mętna - roztwór kwasu w tłuszczu, druga klarowna i żółta - roztwór jadu w wodzie. Taki sięgnął strzykawką po warstwę drugą i naciągnął ją. Podszedł potem do konia i bez krępacji wbił igłę w końskie udo. Po kilku minutach koń leżał już martwy.

Kilkadziesiąt minut później, w garncu na palenisku leżały gnaty konia. Wszystkie kości nóg i ścięgna. Wielka miednica była pełna krwi. A mięso i to co najbardziej wartościowe leżało teraz zawinięte w prześcieradło, oprócz jednego kawałka który piekł się teraz na ogniu. Przytachał je do drzwi wejściowych, otworzył je i zagadał do strażnika:
- Hej, Józio, rozumiesz polecenia?
- khhhyyy... - to chyba było potwierdzenie.
- No dobrze, tutaj jest mięso dla karczmarza. Zanieś mu je. A jak wrócisz, dostaniesz kawał dobrego pieczystego.

Józio się zastanowił chwilkę. Wziął ospale worek, zarzucił go sobie na plecy i ruszył w górę schodów. Taki nie zdążył zamieszać porządnie kości w garze, gdy usłyszał kroki. Odwrócił się i zobaczył sierżanta Kaspara Vogla.

- O witam, na pobranie krwi?
- Zgadza się. Czyżbyś podebrał swemu rodakowi robotę? - Kaspar wskazał krótkim ruchem głowy na garnek.
- Nie koniecznie. Chociaż w tej fazie i on by miał z tego pożytek. To tylko kości. - Taki podszedł do stołu po lewej i nalał do menzurki czegoś co pachniało spirytusem. Następnie zamoczył w niej igłę. - Już ją płukałem, bo była w jadzie. - wskazał na inną menzurkę o widocznych dwóch warstwach. - ale żeby być słownym, zrobię to przy tobie raz jeszcze.
Kaspar skinął głową. - Zajmujesz się dość niecodziennym zajęciem jak na przedstawiciela swojej rasy. A i wysławiasz się lepiej. Gdzie pobierałeś nauki??
Taki zaśmiał się głośno. Jakby się dławił.
- Nauki pobierałem najpierw u zielarz, który testował na mnie swoje wyroby. Wyobraź sobie, że ja jego napary przeżyłem ale on moich nie. Później byłem samoukiem.
- Zaczynam się zastanawiać czy te pobranie krwi było dobrym pomysłem.
- Nie zamierzam testować na tobie żadnych specyfików.
- Złapał za igłę, nasadził ja na strzykawkę a całość namoczył w gotującej się wodzie (mały rondelek na palenisku). Podszedł do ciebie. - Przynajmniej na razie. Masz jakieś zastrzeżenia? - zatrzymał się i czekał na odpowiedz.
- Absolutnie. Chociaż... Igła może się połamać.

Taki spróbował przebić się przez skórę wampira i pobrać małą ilość krwi. Miał jeszcze dużo do zrobienia. Ale sposób przemiany jaki zachodził w wampirach mógłby go doprowadzić do tego w jaki sposób panować nad NO. Taki wampir w pełni panuje nad swym ciałem podczas przemiany. Z tym, że Taki zamienia się nie ciała mi z NO tylko miejscem.

Goblin planował jeszcze odwiedzić kuźnię w celu odebrania swojego zamówienia i ewentualnych pozostałości. A także odwiedzić pewną drowkę. Chyba, że mu coś popsuje plany.

____________________________________________
See: Ork Doodle by ~Aracubus on deviantART
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 22-04-2010, 23:21   #205
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Wielkie pomieszczenie, do którego zawitał w ślad za swoją czterokołową zdobyczą przypominało arenę, przynajmniej w wykonaniu durszlaka podrygiwującego na słusznych rozmiarów dziku. Tylko zbytnio końskim nawozem zajeżdżało. A więc stajnie.
Przez chwilę ork obserwował kojec dziczyzny in spe mając nadzieję na odrobinę rozrywki w postaci krwawej marmolady z goblina, jednak ten ostatni zdołał okiełznać stwora. Nieco zawiedziony Uthgor odwrócił się, szukając swojego mobila.

Do obserwującego pracę różnorasowych istot ubranych w skórzane fartuchy i usmarowanych niemiłosiernie chyba wszystkim, co nie schodzi ze skóry nawet po przejściu rwącego potoku w bród, ba! - nawet po pomniejszej powodzi, podszedł zielonoskóry zarządca tego cyrku. Musiał chyba spodziewać się dzielnego (a jakże) wojownika z Klanu Złamanego Kła, bo zdawał się rozpoznać przybysza. Wskazał za siebie na czyszczących i usuwających usterki mobila mechaników.

- Co chcesz mieć na tablicach? No, na rejestracji - wyjaśnił, wskazując Uthgorowi pieczołowicie czyszczone właśnie miejsce na przedzie pojazdu.

Przez chwilę ork patrzył nieco zdezorientowany. Po chwili dłubania w uchu brudnym paluchem zakończonym połamanym pazurem, za którym znajdowała się chyba tona ziemi, powiedział wyraźnie szczęśliwy:

- Tam być Uthgor żondzi. - Mechanik chyba nie łapał, wobec czego ork postanowił mu pokazać o co chodzi. W tym celu podszedł, a właściwie poczłapał do stołu, na którym leżały arkusze podłużnej, cienkiej blachy i umoczył paluch (ten sam zresztą) w naczyniu w czarną, oleistą farbą.

- U-T-H-G-O-R... Ż-O-N-D-Z-I... - przesylabizował, plując obficie śliną. Mechanik wpatrywał się wciąż niezrozumiale w coś, co z grubsza przypominało "uTHgA ruLEz", za to zielony ze złamanym kłem wydawał się wybitnie zadowolony ze swych talentów, co potwierdzał szeroko rozdziawioną w uśmiechu paszczą.

- A z tyłu? - zapytał nieco zduszonym głosem majster.
- "Srał was pies" - Uthgor wypalił bez zastanowienia, ani na jotę nie zmieniając szczęśliwego wyrazu pyska.

- Dobra, a na burcie? Jakiś konkretny pomysł na vinyl?
To pytanie jeszcze bardziej zajęło ośrodek centralny orka. W końcu, po przynajmniej kilkuminutowej ciszy przerwanej tylko szuraniem plansz z różnymi wzorami nadruków (niekompletnie ubrane orczyce, czaszki elfów i takie tam), prezentowanych przez inżyniera, wojownik z Klanu Złamanych Kłów powiedział wreszcie (wyciągając z gęby usmarowany farbą paluch):
- O! Ten chcem! Mój ci on! - wskazywał na pomarańczowy balonik ze wstążeczką. Mechanik wybałuszył oczy z niedowierzaniem, ale zachowanie orka potwierdzało świadomy wybór. - I takie małe... fruwające... te, no... motylki! - wykrzyczał zachwycony. - Będzie wóz jak się patrzy, to jest "paczy".
- I pamiętać o bawole rogi - oczywiście pokazał, o co mu chodzi - O tu, z przodu.

 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 23-04-2010, 08:29   #206
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Wieczór upływał Wam na czymś co można by określić mianem przyjemności. Alkohol lał się wiadrami (dosłownie), jadła było w bród. Czego można by chcieć więcej? Zasadniczo może jakiegoś drow’a. który chciał by się poddać biczowaniu. Ten ostatni niestety się nie znalazł. Heinrich długo i cierpliwie odpowiadał na Wasze pytania. Widać było że zleży mu na tym abyście mieli ogólny obraz sytuacji. A ten przestawiał się następująco.

Mag będąc na usługach wywiadu Morkoth stwierdził, iż ma dość współpracy. Zawinął się zabrał ze sobą wszelkie owoce swej pracy, wszelkie notatki z tego nad czym pracował i oddalił się w świat. Fakt iż był on bardziej zaawansowany w magii teleportacyjnej oraz magii bitewnej niż Ekron, powodował że Szary ork nie ryzykował bezpośredniego starcia. To mogło by okazać się skutecznie ale wcale takim nie musiało być. Poza tym po co ryzykować wiernych i wartościowych współpracowników, skoro ma się pod ręką bandę dzikich i zielonych rębajłów. Owszem istniało spore ryzyko, że rębajli nie podołają, że dadzą się rozsmarować po ścianach, ale ryzyko było warte podjęcia.

Tych ostatnich rewelacji oczywiście nikt Wam nie przekazał, jednak Wasz zielony intelekt i wrodzone zdolności do unikania sytuacji dwuznacznych zapalały czerwone lampki w Waszych głowach. Druga strona medalu wyglądała następująco. Ork płacił, płacił nad wyraz dobrze. Owszem ryzyko było spore, ale zakładając, że uda się przeżyć jedną lub dwie takie przygody a będzie się ustawionym do końca życia… a kto wie, może i pisklaki będą.

Na razie jednak nie to było najważniejsze. Istotne było to co było na stole, to aby napełnić własne żołądki, wypić, przepić i zapić to co zapić się nie dało… a na koniec paść pod stół podśpiewując jeszcze znane powszechnie „Przepijemy naszej Babci domek cały…”

Naraz to w mniej więcej centralnej części karczmy pojawił się pewien jegomość. Dzierżył on lutnie, był człekiem (co można było wywnioskować na pierwszy rzut przepitego oka) i wyraźnie zamierzał rozbawić otoczenie. Jego rysy twarzy były łagodne, blond długie włosy spływały po ramionach niczym …zielone przy drogach wierzby, lub topole, co niby płaczki przy grobowym dole, biły czołem, długimi kręciły ramiony… rozpuszczając na wiatry warkocz posrebrzony. Jego palce zatańczyły na strunach lutni i wydobyły zeń dźwięki. Jego głos zabrzmiał donośnie w karczmie następującymi słowy:
YouTube - Szanta - Morskie Opowiesci (Dobra wersja)

Towarzystwo wokoło zdawało się być szczerze ubawione tym co bard wyśpiewywał. W miarę wypitego morza alkoholu rodziły się coraz to nowe zwrotki pieśni, coraz to kolejni zbrojni występowali na środek karczmy by przedstawić twory swych zapijaczonych mózgów. I tak słuchaliście treści typu:

„Pewien raz na korytarzu
pirat marynarza gwałcił
czy go zgwałcił, czy nie zgwałcił
odbyt mu zniekształcił.”

Jednym słowem ubaw po pachy…

***

Sashivei
Podjęłaś decyzję. Zdecydowałaś się opuścić Niedźwiadka. Klamka zapadła. Zamierzałaś pozostać tu tak długo, jak będzie trzeba i ani minuty dłużej. Jasnym było że potrzeba Ci takich rzeczy jak dobry koń czy prowiant. O dziwo nikt nie robił Ci z tym problemu. Oczywiście od chwili, gdy zdecydowałaś się opuścić kompanię, musiałaś absolutnie za wszystko płacić, jednak nikt, absolutnie nikt nie spojrzał na Ciebie krzywo, czy nie daj Palladine nie robił Ci jakiś wyrzutów.
Gdy wracałaś do karczmy, po skorzystać z okazji i przespać się w prawdziwym łóżku, drogę zastąpił Ci Szary Ork. Był spokojny i zdawał się badawczo Ci przyglądać. Po kilku chwilach w czasie, których taksował Cię odezwał się spokojnie.
- Czy jest coś, co mogę zrobić, abyś jednak zdecydowała się podążyć z tą kompanią?
Miałaś świadomość, że to wyciągnięta do Ciebie ręka. Zapewne po raz ostatni. Ork proponował Ci ponownie wzięcie udziału w jego planach. Pytanie czy zamierzałaś go słuchać. Tak jak reszcie ork był gotowy odpowiedzieć na zadania pytania. Jak już wiedziałaś płacił dobrze… pytanie jednak było zasadnicze. Czy zamierzałaś kontynuować przygodę w takim towarzystwie?

Wszyscy
Ranek zastał Was w bardzo różnych miejscach i różnych pozycjach. Znaczna część z Was obudziła się w głównej izbie karczmy, w pozycjach takich, w jakich sen przerwał Wam zabawę. J’Ram bezczelnie obmacywał pustawą już beczkę, Zank skulony spał pod stołem… z przytulonym do niego Utgorem, Silas gdzieś nieopodal zasnął na stołku (bujając się cały czas w rytmie chrapnięć), Zil’Jen natomiast gdzieś przy barze zasnął z nałożonymi na oczy denkami od szklanek. Przebudzenie okazało się tyleż bolesne co i zatrważające gdy trol odkrył nowy wymiar widziany przez denka szkiełek. Keeshe, zachowując resztki godności, w kluczowym momencie przeniosła się do swego pokoju, gdzie zapewne przez długie godziny walczyła z „helikopterem” w głowie. Rano jednak nie było jej wśród Was. Nie było też Takiego oraz Ghardula.
Jak szybko udało Wam się skapować, jakaś przezorna istota, pozostawiła na środku karczmy balię czystej wody….

Gdy ugasiliście pragnienie, dokonaliście niezbędnych czynności pielęgnacyjnych (typu zamoczenie dzioba w zimnej wodzie… i dlaczego ona jest tak mało zimna?) do waszych uszu doszedł odgłos silnika pracującego na wolnych obrotach.
Wyszliście na zewnątrz. Tam stał pojazd, który Uthor w dniu poprzednim tak skrzętnie zawłaszczył. Poznaliście, że to ten pojazd ze względu na ogólny zarys kształtów, jednak to co ukazało się Waszym oczkom nie było dokładnie tym samym pojazdem. Dotychczasowe szprychowe koła zosłały zastąpione innymi, jakby bardziej błyszczącymi? Kolor furmanki został zmieniony z „drzewno brązowego” na coś co mieniło się kolorystycznie od zieleni do błękitu. Okna zostały przyciemnione, na siedzenie został naciągnięty welur... gdzieś z tyłu dołożono jakąś lotkę... a waszych uszu nie doszło jakieś tam powarkiwanie, a rasowy, basowy wydech. Nie to było jednak najbardziej zadziwiające. Wehikuł mieniący się teraz kolorami tęczy, błyszczący niczym psu jajca na wiosnę... posiadał ponaklejane wszędzie motylki i jeden, centralnie umieszczony balonik. Na masce założone bawole rogi... słowem fura jak się paczy...
Za Waszymi plecami ukazała się postać Szarego Orka. Miał on zwyczaj pokazywać się w chwilach najmniej oczekiwanych. Spojrzał na Twórczość Uthgora i uśmiechnął się.
- Z tego co mi mówił Majster, masz tam teraz jakieś dwieście pięćdziesiąt kucy. Nie macie wszyscy tyle palcy więc możesz mi wierzyć, że będziesz zadowolony. Ork ostatnie zdanie skierował do drużynowego szafarza.- Pani podporucznik! Tu są mapy, oraz Wasze zamówione zabawki. Liny, haki, oraz to co zamówił Vogel jest na wozie. Jeśli czegoś jeszcze potrzebujecie to migiem do magazynu. Wezwany przez Heinricha ork cisnął na jeden z stolików ogrodowych pokaźnych rozmiarów pakunek. Zawiniątko otworzyło się i Waszym oczkom ukazały się wszelakiego rodzaju zabawki. Trzeba było przyznać, że mieliście bujną wyobraźnię. Czego tam nie było? Była jakaś kula z kolcami (ale bez drzewca), były jakieś pokręcone ostrza, był tasak (jakby Ghardula, ale jakby w innym kolorze), była dziwnie wyglądająca rękawica... był jakiś medalion z porożem i dużo więcej...
Szary ork głośno wciągnął powietrze.
- Te zabawki kosztowały mnie majątek. Mam nadzieję, że to doceniacie. A teraz pakujcie się do tego wozu i zabierajcie się z Niedźwiadka. Wasza obecność nie jest mi aż tak miła. Bez tego maga nie wracajcie.

Zapakowaliście się do wozu. Zauważyliście, że nie było z Wami Takiego, ale jakiś nikt nie miał specjalnie siły cokolwiek na ten temat powiedzieć. Uthgor zajął miejsce za starami wozu, otrzymał jeszcze jakiś kartonik z informacją że to są dokumenty wozu oraz jego nowe prawo wożenia się. Następnie Wasze uszy zaatakowało stadko koni mechanicznych, a Wasze żołądki delikatne przeciążenia. Miło może nie było, ale ruszyliście.


Sashivei
Stanęłaś na rozdrożu. Z jednej strony mogłaś dosiąść swojej kobyłki i pojechać za tą zieloną bandą (tak jak dwa ziomka podskakująca na raptorze), albo podążyć w stronę przeciwną, gdzie czekał na Ciebie szlat. Wybór należał tylko i wyłącznie do Ciebie.

***
Umiejętności Uthgora pozostawiały sporo do życzenia. Ork sterował wozem z coraz to większą wprawą, jednak nie raz i nie dwa wykonywał manewry tak, że kiszki podskakiwały wam do gardeł. Trzeba było jednak przyznać, że ork posiadł najbardziej rozwinięte umiejętności kierowania tym pojazdem... i rozwijał je z każdym pokonywanym bokiem zakrętem.
I tak właśnie gdy „slide'em” wypadliście kolejnego zakrętu, gdy silnik wył na wysokich obrotach po redukcji, gdy Wasz szafer wykrzykiwał kolejne okrzyki ku chwale bogów prędkości... Waszym oczom ukazał się oddział Rycerski.
Był to zdecydowanie teren dzikich ziem, więc Wasza obecność nie powinna ich tu nikogo dziwić. Orki też ostatnio zdawały się poddawać wpływowi techniki, więc widok zielonoskórego za sterami nie był aż tak zaskakujący...
Oddział był jednak wyraźnie zaskoczony.
Rycerze w ilości co najmniej dziesięciu, złamali szybko szyk i zagrodzili Wam drogę.

Uthgor
Miałeś świadomość, że Twoja nowa zabawka ma potencjał. Miałeś jednak również świadomość, że nie dasz rady przebić się przez oddział. Nacisnąłeś hamulec i delikatnie zatrzymałeś furę.

Wszyscy
Do burty zatrzymanego pojazdu podjechał jeden z rycerzy. Kilku innych zdawało się raczej nie ruszać z miejsca. To spotkanie było nie wsmak tak Wam jak i im. Rycerz podjechał do Was i uraczył szafera standardową formułką.
- Dzień dobry. Kontrola drogowa. Proszę o przygotowanie dokumentów wozu, oraz prawa jazdy.... Rycerz spojrzał w przekrwione oczy orka i pociągną nosem. - Czy ja czuję alkohol?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 23-04-2010, 15:48   #207
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Mmm... yhhh... nie przestawać... - mruknął w półśnie, gdy po pokrytym szczeciną policzku posmyrała go końcówka ucha Zanka. Jednak przestraszone piśnięcie i ucieczka na czworakach właściciela ucha przywróciło nieco skacowaną świadomość wielkiemu orkowi ze złamanym kłem. Zresztą zaraz, gdy durszklakogłowy umknął, ork stracił podparcie i przywitał się z zarzyganą i zaszczaną zapewnie podłogą. Plasnęło.
- Kłać siem dzifko!... - skarga wymknęła się z zalegającej w odpadkach zielonej gęby.
- Szeeeerzej noooogi! - Uthgor ziewnął prezentując pokaźne i równie zaniedbane zębiska, po czym przeciągnął się z ciężkim westchnięciem.

Nadszedł czas na zabawę.

* * *

Okazało się, że Uthgor miał ciężką nogę. Równie ciężko myślał, ale to właśnie jego sposób prowadzenia przyprawiał o mdłości całą zgromadzoną na pace ferajnę. Natomiast ork-drajwer miał ubaw po pachy, co dało się wyczuć w specyficznym kwaśnym zapachu dobiegającym za każdym razem, gdy unosił ramiona w zachwycie. Nie było to nic nadzwyczajnego dla zielonoskórych, jednak inne rasy miały pewnie odmienne zdanie na temat higieny i wynikających z niej aromatów. Ale który szanujący się ork, a szczególnie taki dzielny i w ogóle wspaniały jak Uthgor zwracałby na to uwagę. Dla nich miał właśnie napis na tylnych blachach.

A propos blach - właśnie kilka z nich zastąpiła im drogę na swoich kucach.
Kiedy jedna z nich rzuciła hasło o kontroli drogowej, przez mało skomplikowany umysł szafarza przemknęło zdziwione i chyba nie do końca będące własnością zielonoskórego:
"Gliny?"
Fakt, obecność patrolu drogowego mogła zdziwić nawet demona.

- Czy ja czuję alkohol?
Pytanie proste, jednak odpowiedzi było mnóstwo... za to żadna dobra. Bies siedzący w ograniczonej przestrzeni zakutego łba opętanego orka próbował przejąć inicjatywę, jak zwykle, gdy noszącemu go ciału zagrażało jakieś niebezpieczeństwo.
"Kiwaj, że nie!" - Uthgor pokiwał potakująco. "Mówiłem NIE!!!" - ork zrozumiał, więc zaczął kręcić głową na boki. "Teraz na Japończyka." - zdumiona mina orka musiała zbić z pantałyku rycerza, bo zaczął rozglądać się na boki.
- Yyy... Japo-co? - wybełkotał szafarz.
"Na Japończyka. Po prostu gadaj bzdury jak mało który, najlepiej nie po ludzku i nie po orkowemu. Tak, jak wtedy, gdy jesteś uwalony. Przecież nie mają chyba ze sobą tłumacza, a na posterunek daleko. Dadzą sobie spokój i was puszczą. W moich stronach zawsze działa... GADAJ, mówię!"
Z pyska orka wypłynęła struga stęknięć, chrząknięć i innego gardłowego mamrotania nieprzypominająca żadnego języka używanego przez ludy w Dzikich Ziemiach. Może z wyjątkiem stad wędrownych bawołów.

Jednakże krnąbrny nosiciel postanowił zagłuszyć przepływ myśli diabła i głos rozsądku, co przyszło mu, jak zwykle zresztą, całkiem łatwo. Sięgnął za pazuchę i wydobył pomięty nieco karteluszek otrzymany od szarego orka. Wyciągnął go przed siebie pokazując puszce - oczywiście do góry nogami.
- Uthgor szafarz - powiedział dumnie.

- Alkohlol? - zdziwił się, prawie szczerze, kwestionując podejrzenia mundurowego. - Nieee... Chyba, że... - tu spojrzał gniewnie na Zanka - Pić coś, mały? Mówić, że nie... - obrócił się ponownie do rycerza i wzruszył ramionami jakby przepraszając, że nie może mu pomóc.

- My jechać tam - wskazał przed siebie. - My być jeżdżonce trupy. - Rycerz zmrużył podejrzliwie brwi. - Znaczy jeżdżonca trup-a. My wystempować na odpust. Tak. O, ten tu siem wyszczeliwuje z armata. - pokazał na Zanka - Ma taki speczjalny chełm i nic mu nie być jak w ściana walnąć, hehe... - zarechotał i dla potwierdzenia prawdziwości słów walnął Zanka opancerzoną pięścią w łeb. Zignorował pisk i wywracanie oczami tego ostatniego, a także wgłębienie na nakryciu głowy. - Tamten - pokazał na szamana - to Tańczoncy z wilkami. Tylko wilk mu siem zapodział. - wyjaśnił. - Ale za to jak zacznie, skubany, tańcować, to ho ho!
- W tego brzydkiego ludziska rzucajom zgniłkami, heheh - wskazał leśnego trolla. - A tego bladego - pokazał kolejnego orka w drużynie - naparzajom takimi kijami z wypchanymi szmatami workami na końcach. Jak go pierdyknom w bebecha, to zara koloru nabiera. Tylko czemu czerwonego, a nie zielonego? - zastanowił się głośno. - Nieważne... - machnął ręką.
- Tamte dwie jaszczurki to być konie, tylko takie z łuskami i bez kopytów - wyjaśnił pokrętnie. - Tera jedna odpoczywa, a na drugiej jednej jeździ przypalona elfowa tancerka hula. - Przerwał na chwilę i spojrzał badawczo na rycerza. - Jak chcieć, to ona móc siem zaprezentować.
- E! Niunia! Cho no podylać deczko dla naszych oficjerów. - zawołał do świeżo mianowanej tancerki egzotycznej, puszczając do niej swoje kaprawe i przekrwione oko.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 23-04-2010, 23:09   #208
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Jedli i chlali. Znaczy oni chlali, ona jadła. Nie lubiła pić, wołała być trzeźwa, zwłaszcza w gronie takich dżentelmenów. Nie była na diecie, nigdy, miała zabójczy metabolizm. Jadła więc ciesząc się że nie musi walczyć o żarcie bo większość wołała piwo. Potem pojawiło się coś z lutnią i blond [fuj!] włosami. Lutnia, fuj, muzyka, pewnie jakiś krewny elfów. Lutnąć to mu mogła w ryło. Podenerwowana drowka starała się skupić na jedzeniu i ignorować ‘bawiące się’ otoczenie. Ogólnie ubawiła się tyle co na pewnej imprezie integracyjnej w pomdmroku, na którą zaprosiły ją dwarfy...
YouTube - Broadcast Yourself.

Nie trzeba chyba wspominać że drowy musiały na tej imprezie zaspokoić swoją żądze frajdy i zabawy w inny sposób niż poprzez taniec w dwarfich rytmach i ciemnoskórzy długousi byli jedynymi, którzy opuścili lokal żywcem... Kiedy zauważyła że reptylion był tak zalany, że pomylił Flafi z beczką i obmacywał ową beczkę, postanowiła udać się na spoczynek zanim reptylion spróbuje czegoś jeszcze.

Sprawdziła ekwipunek, zabezpieczyła drzwi, standardowo zasunęła szczelnie zasłony, żeby durne słońce nie zbudziło jej o świecie i zwaliła się na wyro. Wyro bez związanego i zakneblowanego drowa, kto to widział?! Taki skandal. Napisze do wszystkich świętych, żeby tej budzie sanepid ze dwie gwiazdki skasował. W środku nocy coś ją zbudziło.
- Widziałam oooooorłaaaa cień!!!.... – zawyła gdzieś w kącie rozpromieniona Flafi.
- Stul papę albo jutro będziesz moim śniadaniem – wymamrotała nieprzytomnie drowka.
Lubiła spać. Nie lubiła kiedy ktoś ją budził.
* * *
Wyruszyli. Podziękowała orkowi za wszystko co im dostarczył.
- Może-sz na nas liczyć – zasalutowała na pożegnanie.
Szczerze mówiąc myślała tylko o tym, by wyczaić gdzieś w krzakach jakiegoś drowa i cichaczem urwać się z tego cyrku, spieniężyć resztę nagrody i ustawić się gdzieś w cichym kącie [z drowem eer znaczy ustawić w sensie dobrobyt w życiu] i wrócić do pomroku gdzie nie będzie musiała wydawać miliardów złota na Dermosan. Spojrzała na swoje ramię. Żyłeczka.
- Ku`sssssch`va – syknęła.
A mamusia mówiła ze depilacja laserem to zły pomysł.

Wyruszyli szczęśliwie. Znaczy prawie, gdyż druga drowa postanowiła wziąć urlop chwilowo. W sumie szczęśliwie. Więcej drowów z krzaków dla niej. Znając szczęście jednak, jedyne co znajdą po drodze w krzakach to ork z problemami trawiennymi. Ale pomarzyć Lolth nie zabrania.

Daleko nie ujechali. Zaczepił ich jeden z tych pa-troli. Tych nie trolich patroli. Keeshe chciała powiedzieć to i owo ale zielony pan przemówił najpierw. Świetnie. Teraz zabrzmiało to jak obraza tych pa-trolowych półgłówków er znaczy jak obraza inteligencji stróżów prawa. Chyba że...
- Alkohol? Nie, on tak śmierdzi po prostu – Keeshe zatkała z odrazą nos. – Kąpał się co prawda miesiąc temu ale jakimś podejrzanym mydłem, chyba elfickiej roboty, jakoś Domestos, czy WCKaczka... Taka nowość na rynku...
Zielony mówił dalej.
- ...Tera jedna odpoczywa, a na drugiej jednej jeździ przypalona elfowa tancerka hula. –
Keeshe uniosła jedną brew. Co jeździ...?
- E! Niunia!
Co jeździ?!?!?!?!?
Zgrzytniecie zębami oznaczało że Keeshe będzie potrzebować nowej plomby. Albo całej protezy. Qrwiki w oczach drowki zapłonęły żądzą mordu. Ohohoho. Synku, zostało ci... godzin życia... znaczy jak długo wytrzymasz nie śpiąc...? Nie, tak tylko pytam... Nie jesteś zmęczony?...
- Cho no podylać deczko dla naszych oficjerów.
Podylać...?!
- Może lepiej zaprezentujemy panom jak z armaty cię wystrzeliwujemy?! Taki debiut hardkor bez durszlaka na łbie... – syknęła przez zaciśnięte zęby do zielonego, by oficerowie nie usłyszeli, po czym wyszczerzyła się w pięknym sexownym uśmiechu do ‘oficjerów’.
Zarumieniona nieśmiało jak dziewica na widok samca w kajdankach, zerknęła porozumiewawczo na sierżanta i resztę. W panice pochowała szybko swoją broń po zakamarkach wozu i broi. „Bo ten bicz to na lwy i tygrysy z którymi występujemy panie władzo!”. Zeskoczyła chyżo z wozu. Myśl. Taniec. Jak kurde te durne elfy to robią?! E, łatwizna. Z drowią zbroją, pokazującą krojem to i owo nie będzie trudno. Dużo kręcić tyłkiem i tyle. Chód już miała jak modelka, dla jej długich nóg i ponętnych ud mężczyźni mogliby się pozabijać [lepiej niech zaczną bo planu awaryjnego nie ma...] Może chociaż ktoś będzie współpracował? Z tą myślą, rumiana, niewinna, z dumnie wypiętą piersią [khym!] odwaliła odważny taniec którego nauczyła się na wymianie z uniwersytetem Wiśniowej Ściółki od jednej jednookiej i jednonogiej elfki, śpiewając swoim słowiczym głosikiem radosną piosnkę do tańca w języku drowim [nikt się nie skapnie że to po drowiemu:

Chodźcie dziś na wojnę z nami!
Elfy zamknąć za kratkami!
Z elfich mózgów zrobić ciasto!
My Wam Rozwalimy Miasto!!!
Cała puszcza już się pali!
Cały zamek już się wali!
Rozszarpiemy na atomy!
Podpalimy wasze domy!!!]

[media]http://www.youtube.com/watch?v=xC-p53nBmW8[/media]

Dlaczego to zrobiła? Ano dlatego że wyobraziła sobie wersję w której ten Uthgor [świętej pamięci niebawem] nie przestaje gadać i wymienia dalej... Widziała już katastrofę – widziała Pana Sierżanta w roli solisty, tę drugą drowkę z gitarą w łapkach [na bank zaraz powróci] i zielonych panów przy strunach i perkusji... Bój się Lolth, bój się Astarotha!!!
YouTube - Broadcast Yourself.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.

Ostatnio edytowane przez Almena : 23-04-2010 o 23:21.
Almena jest offline  
Stary 26-04-2010, 19:47   #209
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kaspar wyskoczył z wozu. Zmrużył oczy jakby coś go zabolało, nie lubił wychodzić na światło słoneczne bez kapelusza ale teraz musiał. Zbroję łuskową miał przykrytą płaszczem stylizowanym na ten używany przez armie Morkoth, oczywiście bez insygniów. Ostatnio bardzo popularne odzienie wśród wszelkiej maści najemników. Przy pasie dopinał właśnie pochwę z gladiusem i pistoletem. Jednym słowem wyglądał jak najemnik a liniowego żołnierza nie przypominał nawet z nazwy. Zbroja łuskowa nie była w użyciu przez żadną formację współczesnego świata, w gladiusach rozkochali się krasnoludcy tarczownicy (broń idealna do pawęży w ciasnym korytarzu) a pistolety skałkowe stanowiły podstawowe uzbrojenie lekkiej jazdy armii Morkoth.
Vogel popatrzył po rycerzach, z uznaniem skinął przedstawicielowi zakonu róży i utkwił wzrok w jednym z jego podwładnych.
-Joachim! Znaczy się... Sir Joachimie.
Trochę ciężko mówiło się sir do kogoś z kim się przeżyło setki libacji i kogo widziało się w przeróżnych sytuacjach z kozą, owcą a raz nawet z jezorzwieżem (więcej już obaj nie zapalą tego gnomiego zielska!).
-Czy pozwoliłbyś na sekundkę?
Kaspar skończył właśnie dopinać pas z gladiusem i zamachał pod płaszczem gąsiorkiem zwędzonym z kuchni. Wódka siedziała w specjalnej wewnętrznej kieszeni. Co ciekawe pomysł nie był wojskowy, to krasnoludcy dyplomaci w podróży rozwiązali uciążliwy problem sięgania do torby po gąsiorek. Tak zawsze była pod ręką a i przełożeni tak łatwo nie znajdowali wódki i jej nie konfiskowali.
-Chciałbym przedyskutować obecną sytuacje. Jeśli oczywiście szanowny przedstawiciel zakonu róży przychyli się do mojej prośby.
Joachim poznał go od razu.
Kiwnął w kierunku rycerza róży podając nieme "swój" w ramach odpowiedzi uzyskał przyzwolenie na oddalenie się od reszty.
Odeszli parę metrów.
-Od tego orka jedzie jak z gorzelni, a na tym wozie znajdziemy pewnie całą masę przedmiotów, które można uznać za nielegalne... lub podciągając je pod to że są nielegalne. Jeśli Was puszczę, dowódca będzie mi suszył głowę przez jakiś tydzień... Na ile wyceniasz tydzień suszenia głowy?
-A czy ja pytałem Ciebie o wycenę gdy wlekłem Ciebie do fleczera jak igły sobie przez głupi zakład w członka wbiłeś? Mało to razu piliśmy... Zresztą o piciu lepiej nie mówmy. Wiesz jak wylądowałem w tym burdelu? Dobry tydzień temu skończył mi się kontrakt dla armii Morkoth. Nie przedłużyłem bo z mojej kompani tylko ja ostałem. Ech... Szkoda Sama i Szybkiego. Wypijmy za nich.

Wypili.
-No i zapijam się właśnie za odebrany żołd, a było go całkiem sporo gdy przysiadł się ten ork. Dziwić się nie dziwie bo w Morkothu równouprawnienie i piję z nim. Wytrzeźwiałem następnego ranka w tej ichniej machinie z podpisanym półrocznym kontraktem na ochronę. A wiesz co mnie zastanawia? Jak ja byłem wstanie pisać po tylu litrach. Pomóż staremu kumplowi, który i tak ma przesrane na całej linii. Przez sześć miesięcy będę musiał się włóczyć z śmierdzącymi zielonymi i drowką, która kolekcjonuje choroby weneryczne. Nawet dobrać się do niej nie mogę...
Joachima nie wzruszyły debaty wspominkowe na temat burdeli, czy tego jak się zapijałeś z zielonymi. Dopiero wzmianka o drowce z syfilisem wywołały na jego facjacie coś na kształt współczucia.... ale łapę twardo trzymał wyciągniętą.
-Przykro mi, ale wiesz co mawiają, ten kto ma miękkie serce musi mieć twardą dupę... A ja mam delikatne siedzenie... jak sam zapewne dobrze pamiętasz...
-Wiesz... Kasę przepierdolisz w burdelu a znajomości? Teraz zabierzesz wóz i skonfiskujesz im wszystko i co dostaniesz? Nic. Wszystko zabierze palant z Róży. I jeszcze opierdoli Ciebie za coś, zawsze znajdzie jakiś powód. Nawet drowki nie przerżniesz bo coś załapiesz. A tak. Puścisz nas a ja będę Ci winny przysługę. Wiesz czym się param i skąd wiesz czy kiedyś mój kontrakt nie postawi na przeciwko Ciebie. Wtedy warto mieć przyjaciół i przysługi. To jak? Kasy nie mam, mogę zagwarantować tylko wódkę i swoją wdzięczność. A ta jak wiesz trochę jest warta.

Rycerzyk zmęł przekleństwo i wystawił prawicę.
-Niech będzie moja strata... ale jesteś mi winien przysługę.
Kaspar uścisnął podaną prawicę.
-Dzięki.
Wypili znowu, następnie Vogel podał rycerzykowi bukłak "na drogę". Pożegnali się (pijąc) i poszli do swoich.
Sierżant oparł się wyraźnie czymś zmęczony o wóz i patrzył jak Joachim przekonuje przełożonego. Urywki rozmowy docierały do jego uszu.
-Nie przewożą tam wściekłego psa... Uratował mi kiedyś życie... Przyrzekałem... Mały ruch...
Rycerze w końcu odjechali, pouczając szafarza. Kaspar ich nie słuchał, niedbale tylko zasalutował Joachimowi na pożegnanie.
Gdy pył osiadł zwrócił się do reszty.
-Służę w różnych armiach od piętnastego roku życia. Znają mnie wszędzie. Równie dobrze następnym razem mogą do nas się burzyć jak mnie poznają. Jedźmy bo strasznie gorąco. Pani podporucznik może przestać tańczyć.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 28-04-2010, 20:51   #210
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
"Wspomnienie ma w sobie wiele poetyckiej swobody. Opuszcza pewne rzeczy, inne wyolbrzymia (...), pamięć ludzka gnieździ się bowiem głównie w sercu."



Zakupiwszy konia, umówiwszy się z karczmarzem co do prowiantu na następny dzień i zapłaciwszy za pokój, drowka udała się na górę, aby zaznać snu. Choć z dołu dobiegały różne hałasy, w końcu udało się jej pogrążyć w sennych marzeniach. Nie wiadomo czemu jej sen uformował się ze wspomnień, na dodatek tych dotkliwych i nieprzyjemnych, które starała się pozostawić daleko za sobą i nie rozpamiętywać tego. Może dwóm osobom z powierzchni opowiedziała swoją historię, bo byli godnymi aby ją zasłyszeć. Gdy przebudziła się, doskonale wiedziała o czym był sen, jednak tylko końcówka wyryła się najbardziej. Może z racji tego, że była na samym końcu, a może z innego powodu...

Muzyka


***
- … oskarżona o samowolę, arogancję, ignorancję wobec planów wszechmogącej bogini Lolth, a także masakrę wywołaną u wrót wioski Kyorl, zostaje skazana na śmierć, bez odwołania! – głos Najwyższej Kapłanki rozniósł się echem wśród skalnych ścian. Drowka, klęcząca u jej stóp o dłoniach i nogach skrępowanych mosiężnymi łańcuchami odważyła się unieść głowę w górę.
- Wysłałam wici… dostałam informację, iż lodias się zbroją. Nie mogłam nie zareagować.
- Milcz! –
trach! Nahaj ze świstem przeciął powietrze. Bolesny cios opadł na obnażone plecy drowki. Zabolało jak jasna cholera… Kobieta zacisnęła jedynie szczęki, lecz nie spuściła wzroku z Najwyższej Kapłanki.
- Gdzie zatem jest Twój sługa? Sanon… - na znak kapłanki, jeden z drowów poderwał skazaną w górę i wcale nie lekko szarpnął, by odwrócić kobietę w stronę istot zgromadzonych poniżej podwyższenia. Oczy drowki przeczesały tłum raz… i drugi… ~Szlag by to!
Jej cisza była nazbyt wymowna.
- Rodzaj kary zostanie rozstrzygnięty do jutra. Do tego czasu zostaniesz ulokowana w lochach. Jeśli ktokolwiek chociaż odezwie się doń… Stanie przede mną… Osobiście.

Czuła jeszcze raz nahaja, a plecy paliły ją niemiłosiernie. Co za szumowina, miał czelność ingerować w jej plany? Które ścierwo ośmieliło się wysnuć taką intrygę? Komu mogła aż tak przeszkadzać? Te i inne pytania kłębiły się w jej głowie.
Siedziała zupełnie sama, pilnie strzeżona przez dwóch strażników. Cóż to było dwóch strażników?! Gdyby tylko nie fakt, że jest skrępowana. Szlag by ich wszystkich tra…
Krt… krt… - delikatnie drapanie wzdłuż ściany nakazało kobiecie porzucić te myśli. Równie dobrze mógł to być zagubiony szczur, bądź dogorywający w męczarniach illithid.
Nie musiała czekać długo, by zaraz później usłyszeć miękki odgłos ciał padających na ziemię oraz szczęknięcie zamka.
- Shkane… - mruknęła wojowniczka, patrząc na kobietę stojącą w progu. Była to młoda drowka, łasa na władzę, pieniądze i tytuł. Już nie raz spotykała się z nią w oparciu o absurdalną chryję, jednakże starała się ignorować młódkę. Mogłaby być całkiem ładna, gdyby nie szpetna blizna przechodząca wzdłuż podbródka.
- Wspaniałomyślnie przyszłaś skrócić moje cierpienie? – warknęła kobieta, czując się dotknięta do żywego. Stała oto przed nią gówniara, którą jeszcze wczoraj mogła pomiatać jak szmatą. A teraz? Shkane trzymała w jednej dłoni sztylet, w drugiej pęk kluczy. Uśmiechała się szyderczo.
- Ależ skąd – odparła krótko – wręcz przeciwnie, Sashivei. Przyszłam cię uwolnić – na te słowa, wojowniczka dziko parsknęła śmiechem.
- Daruj, proszę…
- Oszczędź mi tej ironii. Obie doskonale wiemy, że nie poradzisz sobie sama na powierzchni i prędzej zdechniesz, niźli dasz radę przeżyć chociaż jeden dzień
– mówiąc to, zbliżyła się do drowki i jęła otwierać zamek kajdanek.
- Po co to robisz? – zapytała.
- Jeszcze się nie domyśliłaś? To bardzo proste. Puszczę cię wolno, dam troszkę czasu na ucieczkę, byś mogła spokojnie wydostać się z Podmroku. Nikt nie będzie cię śledził i nikt też nie przeszkodzi w ucieczce. Po upływie danego czasu pójdę do Najwyższej Kapłanki orzec, iż uciekłaś, nie wiadomo jakim cudem, zabijając po drodze dwóch strażników. Do tego… biblioteka już płonie, więc radziłabym ulotnić się szybko – drowka swobodnie strzepnęła dłońmi, gdy Shkane odskoczyła odeń na bezpieczną odległość. Gwoli rozsądku, przyjęła pozycję obronną.
- Skąd pewność, że cię nie zabiję? – zapytała cierpko. Shkane uśmiechnęła się.
- Ty już nie żyjesz, Sashivei. Tak czy owak, zdechniesz. Wybieraj – droga wolna. Albo postarasz się uratować własną skórę, albo zginiesz z rąk własnych pobratymców za… za niewinność – uśmiech na twarzy młodej drowki poszerzył się – jeżeli dostarczę dowody twojej winy, Najwyższa Kapłanka osadzi mnie na twoim miejscu. Jeśli nie, sama zagarnę dla siebie twoje kompetencje… - teraz już rozumiała, doskonale rozumiała. Wiedziała, że żaden drow nie odważyłby się na taką bezinteresowność.
Zaklęła cicho, po czym wyminęła Shkane i puściła się pędem przed siebie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż drowka blefowała – prędzej czy później wyskoczy za nią pościg i jeśli nie wysili się nadto, zginie nim dotrze do wyjścia z Podmroku.

Zhańbiona, upokorzona, wyklęta przez własną rasę, zignorowana przez bóstwa, wygnana przez własny gatunek wyszła na powierzchnię, jak ognia unikając jaśniejącej na niebie kuli. Bodajże trzeci raz w życiu na oczy widziała Słońce.
Ciężko było przystosować się do panujących warunków. Biegała po lasach, żywiła się z nieudolnych polowań. Czuła się zaszczuta i osaczona, a wygląd wiele pozostawiał do życzenia. Niczym nocna mara, nie posiadająca własnej tożsamości egzystowała...


***
Otrząsnąwszy się ze wspomnień wstała z łózka. Wyjrzała za okno, aby ocenić jaka jest pora dnia doszła do wniosku, że obudziła się skoro świt. Uśmiechnęła się do siebie, bo chciała wstać wcześnie. Zadbała szybko o poranną toaletę, ubrała się i zabrała wszystkie swoje rzeczy. Zeszła na dół do sali, która świeciła pustkami, jednak z racji, że to fort był, to i karczmarz nie spał. Przeszła przezeń, szybko zamówiwszy śniadanie, które poprosiła, aby było za 40 minut. Chłód przywitał ją, dodał wigoru i orzeźwienia, przyjemnej energii, gdy wyszła z dobytku. Udała się do kowala, aby odebrać swój sprzęt.


Oceniwszy pozytywnie jego robociznę i schowawszy swój nowy nabytek, z tyłu, na miejsce starych sztyletów, udała się do stajni, aby oporządzić wierzchowca. Zajęło jej to dłuższą chwilę, ponieważ robiła to skrupulatnie i dokładnie, jednak miała na tyle wprawy, że zdążyła na ciepłe jeszcze śniadanie do karczmy. Zjadłszy skinęła tylko karczmarzowi głową, otworzyła drzwi, przeszła przez próg, gdy natrafiła na niemałą przeszkodę w postaci szarego orka. Przyglądał się on jej spokojnie, by po chwili lustrowania przemówić.
- Czy jest coś, co mogę zrobić, abyś jednak zdecydowała się podążyć z tą kompanią?
- Dobrze zacząłeś, słucham dalej -
odparła spokojnie, aczkolwiek z nutką sarkazmu w głosie, patrząc mu bezczelnie w oczy.
Natomiast jego ślepia nie wyrażały absolutnie nic. Nie można było dostrzec w nich złości czy podenerwowania. Zimna kalkulacja.
- Co byś chciała zatem usłyszeć? Pytaj, a postaram się odpowiedzieć na Twe pytania. Zacznę może jednak ja od pytania. Proponuję naprawdę dobre pieniądze za coś co jest jednoznacznie wpisane w Ciebie jako drow'ke. Twój naród zawsze zaciera ręce gdy może kogoś pognębić... co Cię powstrzymuje?
Ironiczny uśmiech wykrzywił jej usta.
- Chcę coś usłyszeć? Nie, dałam ci możliwość kontynuowania - zrobiła krótką pauzę, aby znów przemówić monotonnym tonem - mój naród... Tak, zdecydowanie masz rację. Jednak zbyt długo jestem na powierzchni, zbyt często przebywałam w towarzystwie nie - drowów, a dołożywszy do tego doświadczenie... Wszystko to sprawia, że nie pędzę tylko za tymi banałami, jak moi pobratymcy, z których nawiasem mówiąc drwię. Zresztą, jaką ja mam przyjemność z przebywaniem wśród zielonoskórych, ciemnoskórej siostry, która nawet nie śmiała ze mną zamienić słowa, Lolth wie czemu, taka to powinna od razu przyjść i podać mi dłoń, ale widzę, że nie... No i widziałam jeszcze jednego człowieka, już nie wspomnę o napalonym jaszczurze... I na co ja mam zacierać ręce? - wzruszyła ramionami.
Ork skinął wyraźnie usatysfakcjonowany odpowiedzią.
- Ten człek jest wampirem. Zapewne to tylko powiększy dystans Was dzielący... Jednak rozumiem co masz na myśli. Co może Cię w takim razie przy nich trzymać? Jeśli nie kasa, jeśli nie chęć zdobycia władzy... to co jest tym czego pożądasz?
- Wampir? Jeszcze lepiej -
skomentowała - mam kilka celów, ale zdradzę tobie tylko jeden. Mianowicie jest nim chęć bycia doskonalszym. Moją aspiracją zawodową jest opanowanie do perfekcji zręczna, akrobatyczna walka oraz bycie świetnym arbitrem, obserwatorem, jak kto woli. Mówię tu zarówno w terenie, jak i wśród społeczeństwa. Tego chcę i do tego dążę, dlatego potrzebuję pieniędzy, doświadczenia, czasu i uporu.
Mówiła mentorskim tonem, jakby pojęła wszystkie rozumy świata, jednak można było w tym dostrzec coś jeszcze, co skrzętnie ukrywała. Nie gestykulowała nadto, ale nie traciła kontaktu wzrokowego ze swoim rozmówcą.
Ork uśmiechnął się zagadkowo. Uśmiech ten był zaledwie drgnięciem kącików ust i nie znalazł odbicia na szarozielonej twarzy. Heinrich jednak ponownie przytaknął.
- Mi natomiast potrzeba istot myślących, działających w sposób który przyniesie mi zamierzony efekt. Kogoś kogo będę mógł wypuścić i być pewnym że wykona powierzone mu zadanie. Nie jak tępa maszyna, lecz jak myśląca istota, wprowadzając modyfikacje.. naginając to co zostało wypowiedziane na potrzeby chwili, na potrzeby zadania. Tak, aby Księstwo mogło wyciągnąć z tego jak największe profity. Gotowy jestem za to zapłacić wiele. Tak w złocie, tak w wygodach... Jak i w szkoleniach, czy przekazanej wiedzy...
- Tak -
lubiła żonglerkę słowną. To sprawiało jej satysfakcję, poruszało jej umysł, duszę, aż przyjemne dreszcze drażniły jej ciało - w to akurat nie wątpię, już pokazałeś jaki hojny jesteś. Jednak ja zdradziłam ci czego pożądam. Stwierdzasz, że potrafisz mi to ofiarować, ale nie powiedziałam co mnie skłoni do dalszego przebywania z tą grupą... Co zaoferujesz zatem? Wszystko co możesz mi dać znajdę gdzie indziej.
Wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie. Jednak gdyby jej zależało na tym, aby być w tej grupie, to by była bardziej ostrożna. Ale ona tylko mogła się zgodzić na kolejne zadanie od szarego orka, ale nie pragnęła go.
- Mówisz o czymś ekstra... - nie było to pytanie. Ork stwierdzi to w sposób tak swobodny, jakby wiedział o tym od początku - mówisz o czymś co możesz dostać tylko ode mnie, jednak od nikogo innego? Jest coś takiego. Nie wiem jednak czy by ci się to spodobało.
Ork na kilka chwil jakby spojrzał w dal.
- Widzisz każde z nas przyjmuje pewną maskę, wchodzi w pewną rolę. Czasem czyni to ponieważ musi... a zdarzają się sytuacje kiedy przybrana maska staje się skórą... tą prawdziwą. Mówisz o potrzebie samodoskonalenia się? O dążeniu do ideału. Mogę Ci zagwarantować coś co pozwoli dążyć Ci do ideału tak długo jak długo zechcesz... i że nikt nie będzie mógł Ci w tym przeszkodzić. Prawie nikt... ale jakiś haczyk pozostaje zawsze, nieprawdaż?
Za śmiała się subtelnie na jego słowa. Sprytnie - pomyślała w duchu.
- Maska... - spojrzała w dal. Już wiele razy nad tym rozmyślała, ponieważ sama ją nosiła. Wiedziała, że to może doprowadzi ją nawet do schizofrenii, ale potrafiła to kontrolować. Znała dobrze siebie i siebie nie okłamywała. Wiedziała, kiedy jest Sashivei, a kiedy odzywa się maska. Doszła również do wniosków, że najlepiej kiedy obydwie uzupełniają się. To dopiero fascynujące zjawisko.
- Czuję jakbym z demonem pertraktowała o swą duszę, w zamian chcąc potęgę - znów wykrzywiła usta w uśmiech - demony haczyków nie zdradzają, nieprawdaż?
- Nawet nie wiesz jak bliska jesteś prawdy wypowiadając te słowa -
ork jakby posmutniał, po czym dodał po chwili - I nie, nie zdradzają. Nawet demony nie mogą odkryć od razu wszystkich kart.
Wyłapała od razu zmianę zachowania u rozmówcy. Często lubiła po prostu obserwować innych i na tej podstawie wyciągać wnioski. Jednak ciężko zinterpretować niektóre rzeczy, tym bardziej jeśli miała przeczucie, że to może być blef.
- Chyba mi nie powiesz, że stoję teraz naprzeciw nieśmiertelnej istocie - zadrwiła, choć nie spuszczała go z oczu, chciała zobaczyć reakcję - w każdym bądź razie gra w otwarte karty jest nudna, ale czasem potrzebna. Tym bardziej, że mam na uwadze to jak zaczęła się nasza współpraca. Nie dziw się, że wolę wiedzieć na czym stoję i jakie konsekwencje mnie czekają.
Ork spojrzał w oczy kobiety, a w jego, pozbawionych tęczówek, czerwonych ślepiach ciężko było wyczytać cokolwiek.
- Nie, nie powiem. Stoisz na przeciw istoty, którą zabić można tak jak i Ciebie, choć zarazem inaczej. I masz racje gra w otwarte karty czasem się opłaca... Ale przyznasz, że czasem trzeba też grać dobrą minę, nawet jeśli karty ma się słabe prawda?? Ta banda zielonych zabijaków... jest.... wystaw sobie, że jest jednym z moich asów... Ale będę też potrzebował wśród nich kogoś, kto w razie czego... będzie w stanie też rozpoznać dobrą kartę u przeciwnika...
- Dziwi mnie, że oni są twoim asem, ale widać masz ku temu powody -
odparła, a brak wścibstwa w jej słowach było co najmniej dziwne - dobrze zagram w tą grę, ale jeśli ty wymagasz, to i ja. Zatem, jak wykonamy kolejne zadanie, to chcę otrzymać zapłatę, która mnie usatysfakcjonuje i zadowoli, plus mały bonus, tak od ciebie. Jeśli zaskoczysz mnie pozytywnie, to zostanę na kolejne zadanie, jeśli nie, odejdę i zostawię niemiłą niespodziankę po sobie. Co ty na to? - wyczuła, że faktycznie orkowi na niej zależy i nie dbała w tym momencie o powód, jeszcze na to za wcześnie. Jednak nie byłoby to przyjemne, gdyby nie fakt, że ten ork potrafi rozmawiać z nią na poziomie, ba nawet zmusza ją do zastanawiania się i skupieniu na rozmowie.
- Zgoda.
Ork wyciągnął prawicę. Ujął delikatnie dłoń o kolorze hebanu. Jego dotyk był dziwny. Z jednej strony dłoń była delikatna, jakby nie należała do przedstawiciela zielonej rasy, z drugiej... z drugiej była przeraźliwie zimna. Ona również rękę wyciągnęła i zacisnęła na jego dłoni. Lekko powieka jej drgnęła, gdy poczuła zimno oraz delikatność, ale tylko dlatego, że nie spodziewała się takiego bodźca dotykowego.
Po tej namiętnej konwersacji wzięła swoje toboły i przymocowała do siodła, po czym wskoczyła nań i ruszyła za resztą kompanii. Niedbała o to czy ich to zdziwi, czy też nie, ba nawet nie miała ochoty niepytana odzywać się. Najśmieszniejszym było to, że nie wiedziała co właściwie mają zrobić, jedynie dosłyszała, że mają dorwać jakiegoś maga. Nie przeszkadzało to jej, wszystkiego dowie się. Bardziej zastanawiała się nad inną rzeczą, przez co jej oczy zamglone były i nawet, gdy ich rycerze zatrzymali, to zatrzymała konia z tyłu karawany i nieobecna czekała aż sprawa wyjaśni się i ich puszczą, o ile to zrobią.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172