Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2010, 11:03   #22
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Pierwszą rzeczą, jaką należało zrobić była zmiana magazynka i sprawdzenie, czy czasem któryś z wrogów nie przeżył. To byłby pewien problem... Dobijanie bezbronnych...
Chris wzdrygnął się na samą myśl. Mimo wszystko trzeba było to sprawdzić. I, chociaż niektórym mogłoby się to wydawać mało cywilizowane, zobaczyć, jakie ciekawe przedmioty mają przy sobie owi Hirviö.

- Aatr! - Chris gestem przywołał do siebie chłopaka. - Miekka, jousi... - gestami dał znać, że chłopak ma obejść pole bitwy i pozbierać całą broń.
Chłopak spojrzał na niego z pewną obawą. Jakby się bał, że i jego może spotkać los Hirviö, ale wnet zabrał się za wykonywanie polecenia.

- Nie tu... - powiedział Chris, gdy Jan zaczął kopać grób dla kapitana. - Pochowajmy go w lesie. Pomogę ci kopać.
Oczywiście nie zostawiłby kapitana bez pochówku, ale las chyba nadawał się troszkę lepiej...
- To kawałek drogi stąd.- mruknął Jan w odpowiedzi, spojrzał na zwłoki Ivanowa.- Marnowanie czasu i sił... Na jedno, jak i na drugie nas nie stać.
- Damy radę - powiedział Chris. - Osobiście wolałbym leżeć w lesie pod drzewkiem, a nie w polu... Co prawda wtedy w gruncie rzeczy byłoby mi to obojętne, ale zawsze.
- To nie kwestia dania rady. Im szybciej ruszymy dalej tym lepiej. Nie wiadomo czy w okolicy nie kręcą się kolejni wojownicy - odparł Jan, spojrzał na kobiety i dzieci.- Przede wszystkim, trzeba stąd jak najszybciej wyprowadzić cywilów.
- Jak chcesz - stwierdził Chris. Nie miał zamiaru spierać się z Janem. Z drugiej strony - i tak nie zamierzał jeszcze się stąd ruszyć. Trzeba było się pozbyć tych stosów broni, żeby nie została wykorzystana przez kolejnych Hirviö. Na szczęście rzeka nie była daleko.
Sobie chciał zostawić najlepszy łuk i strzały. Po pierwsze była to cicha broń, po drugie - jeszcze dwa, trzy takie spotkania i zacznie im brakować amunicji. A łuk mógł się przydać choćby na polowaniu.
Jan i Tim zajęli się kopaniem grobu. Ziemia, a właściwie piaski były miękkie, więc nie specjalnie się zmęczyli. Kiedy ciepłe jeszcze ciało Ipatowa spoczęło w płytkim grobie, Rosiński zmówił krótką modlitwę. Chyba bardziej dla spokoju swojej duszy niż kapitana.
Chris tym czasem, wziąwszy do pomocy Aarta, zaczął chodzić wśród trupów napastników i zbierać ich broń.
Nagle do uszy wszystkich dotarł dziki wrzask Aatra. Trupy okazały się jednak nie do końca martwe. Jeden z nich złapał chłopaka za rękę gdy ten podnosił miecz. Trzymając mocno za rękaw koszuli, mówił coś do chłopaka. Nastoletni wojownik szarpał się z mężczyzną...

Nerwowy ruch karabinu...Jan odruchowo chwycił Beryla i wycelował w napastnika. I nie wiedział co zrobić? Zastrzelić mężczyznę? Nie zabił jeszcze nigdy nikogo z zimną krwią. Krzyknął łamanym norweskim, by zwrócić na siebie uwagę.- Hej ty! Puść go!
Bez skutku. Rosiński przeklął w duchu, zdając sobie sprawę, że sytuacja go... lekko przerosła.
Rozwiązań było parę.
Pozwolić, by Aatr na własną rękę rozwiązał sytuację.
Dobić rannego, nie zważając na nie obowiązującą tutaj Konwencję Genewską.
Pozwolić leżącemu wstać i sięgnąć po broń, a potem zabić.
Zafundować sobie niewolnika.
Pozwolić mu odejść w spokoju, by zaniósł do swoich wieści o tym, jak 'obcy' rozprawiają się z wrogami. I wrócił w znacznie większej liczbie spragnionych zemsty pobratymców.

Chris podbiegł do Aatra i pomógł mu wyzwolić się z rąk leżącego.
Dość łatwo można było zauważyć, że większość z wcześniejszych możliwości odpada. Ranny nie mógł się podnieść z ziemi o własnych siłach i nie wyglądało na to, by był zdolny do walki czy wędrówki.
Czy odłożony na później problem zniknie?
Gestem nakazał Aatrowi, by odsunął się od rannego. Nie było powodu, by sam podejmował taką decyzję... Równie dobrze mógł to pozostawić Janowi lub Timowi.
Albo...
Wyciągnął zza pasa jednego z leżących długi nóż i rzucił leżącemu. Może tamten łaskawie zechce sam skrócić swoje męczarnie.
Ranny wziął spojrzał na Chrisa, na nóż, ponownie na Chrisa. Drżącą ręką wziął nóż.
Jedyne honorowe wyjście z tej sytuacji.
Palce zacisnęły się na rękojeści. Grymas bólu przeszył twarz leżącego. Gałki oczne zesztywniały. Przestał oddychać.
Chris na moment wstrzymał oddech. Nie był pewien, czy to poskutkuje. I nie do końca był pewien, czy jest zadowolony z takiego zakończenia sprawy.
Odwieczne dylematy moralne...
Jego przodkom, przynajmniej niektórym, taki gest by się spodobał.

Zresztą nie tylko ten okazał się nie do końca martwy. Chris spostrzegł jeszcze ze dwóch. Rany były na tyle poważne, że ratowanie ich nie miało najmniejszego sensu. Zresztą, gdyby nawet miało, to i tak nie mogli sobie pozwolić na dodatkowe gęby do wykarmienia.
Dla przedstawicieli cywilizacji zachodu pozostawał jednak dylemat moralny. Dobić?? Pozostawić na pewną, długą i z pewnością bolesną agonię??
Dlaczego Chris miałby decydować za wszystkich? To był nie tylko jego problem...

Skończywszy pochówek obaj żołnierze spojrzeli po sobie. Kwestia dowództwa pozostawała otwarta. Tylko z drugiej strony. Czy jest sens kierowania się wojskowymi procedurami tutaj?? No i zważywszy, że tylko ich dwóch będzie się do tego stosowało.

- Zostało jeszcze dwóch żywych - powiedział Chris, wróciwszy do Jana i Tima. Za nim stał obładowany bronią Aatr. - Trzeba będzie zdecydować, co z nimi zrobić.
Jan obojętnym spojrzeniem przejrzał zawartość magazynka w Berylu, o ile dobrze liczył wystrzelał od 8 do 10 naboi. Potem spojrzał na Tima.- Nie uleczymy ich, chyba że ktoś z was jest lekarzem. Jeśli mamy wystarczająco dużo morfiny, można by im podać śmiertelną dawkę.
- Morfiny szkoda. Mamy jej nie za dużo, a nie wiemy, czy któryś z nas nie będzie jej potrzebował. Ich rany są zbyt rozległe by w ogóle się za nie zabierać. Widziałem już sporo rannych, ale wybaczcie panowie, każdy z nas strzelał by zabić. jeśli ich tak zostawimy będą się tak wykrwawiać jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt minut. Jeśli ich organizmy są silne, może to być kilka godzin.

Tim stał nad rannymi z zimną, zacięta twarzą. Oni chcieli ich zabić, i zrobiliby to niewątpliwie, nie należała się więc im żadna litość. Jednak w tej sytuacji litością było skrócenie ich mąk. Przeanalizował jeszcze raz wszystkie aspekty sytuacji i rachunek zysków i strat był jednoznaczny.
Pozostawiając tamtej dwójce problem do rozpatrzenia Chris zajął się przeglądaniem zdobycznej broni.
Miecze wyglądały dokładnie tak samo jak tamten, zdobyty na Uhtraedzie.
"Kupują w jednym sklepie" - pomyślał Chris z ironią. Po odzianych w skóry napastnikach spodziewałby się raczej bardziej prymitywnej broni. Kamiennych toporów, strzał z ostrzami z rogu, maczug może. - "Zdobyczne?"
- Trzeba by albo cudotwórcy, albo lekarza z podręcznym szpitalem - stwierdził. - A morfiny jednak bym nie dawał.
Jan wzruszył ramionami, w sumie decyzja nie należała, ani do niego, ani do Chrisa. To Evans miał ją podjąć. To była jego morfina. Zabrał steyra należącego do kapitana, wraz z całą amunicją do tej broni.
Snajperki co prawda zdarzało mu się używać, ale "sokole oko" to on nie był, więc ją pozostawił pozostałym. Podobnie jak resztę rzeczy.
- Jeśli masz zamiar zabierać całą amunicję, to sam będziesz chodzić na polowania - powiedział Chris.
Timowi znowu zauważył w Spencerze niepotrzebną butę.
- Spencer, weź Dragunova, nikt nie będzie targał trzech sztuk broni a ty jedną, ja mam już dwie, Rosiński też, chyba że nie potrafisz posługiwać się Dragunovem, to się zamieńcie. Tylko bez niepotrzebnych uniesień, mamy ważniejsze sprawy na głowie niż twoje odgrażanie się odnośnie polowań. Co do rannych... odejdziecie z kobietami... a ja - przerwał na chwilę, te słowa nie przychodziły mu łatwo - ulżę im w cierpieniu.
- Jakiego odgrażania się? Poluje ten, kto ma najwięcej amunicji i tyle. To chyba logiczne.
Dzieci i tak były wystraszone. Alana natomiast, Timowi przez chwilę zdawało się, że patrzy na jego poczynania. Jak pociąga powoli za spust. Ale gdy ponownie spojrzał w stronę dzieci, wszystkie były w nią wtulone jak najbardziej, a i ona ukryła swoją głowę tuż przy dziecięcych.
Ludzkie oko jest takie niedokładne i łatwo je oszukać.

Trudno powiedzieć czy te słowa dotarły do Jana... czy nawet zwrócił uwagę na Chrisa.
Ironiczny uśmieszek pojawił się na ustach Rosińskiego dopiero po chwili. Polowania? Siedzą na zapomnianej przez Boga planetce, w środku konfliktu pomiędzy wyrzynającymi się nawzajem plemionami, w dodatku mając na karku dzieciarnię, a Chris go straszy, że nie będzie polował.
Zupełnie jakby mieli mało problemów na karku, Spencer zachował się jak mały obrażony chłopczyk, stosując pozbawione sensu groźby. Ale czego oczekiwać po cywilu?
Rosiński jednak nie miał w tej chwili ochoty na rozmowy i... zresztą, nie było teraz czasu na pogaduszki.
Z miny Rosińskiego widać było, że interesuje go tylko i wyłącznie własny interes. 'Ja mam, a was niech szlag trafi'. Egoistyczny dupek. A powiadali, ze wojskowych uczyli współpracy. Żałosne.
A Tim wcale nie był mądrzejszy.
- Nie zależy mi na dodatkowej broni, tylko na podziale amunicji. Jeśli nie potraficie tego zrozumieć, to trudno.
- Potrafimy, tylko są ważniejsze sprawy na głowie, bierzemy graty i spadamy stąd, chyba, że chcesz poczekać na kolegów tych co tu leżą, ja nie. Więc sprzeczki zostaw na kiedy indziej, bo możemy dołączyć do Ipatowa - wskazał ponuro głową na świeżo wykopany grób.
Chris nie zamierzał dyskutować z kimś, komu przez całe życie podsuwano zaopatrzenie pod nos. Ani z osobą która uważała, że parę minut ocali ich przed pogonią wściekłych wojowników. To by było jak mówienie ze ślepymi o kolorach.
Zabrał apteczkę kapitana i karabin wraz z amunicją.
Alana tym czasem starała się uspokoić dzieci. Ymma klęczała przy rannym. Chyba bogowie tego świata ich nie lubili. Ich jeniec leżał na ziemi z kilkoma grotami w torsie, brzuchu. Dyszał ciężko. W kącikach ust pojawiła się czerwona piana. Ciężarna kobieta chyba z nim rozmawiała. Po chwili wysunęła dłoń się z jego uścisku. Położyła obie jego dłonie na brzuchu i palcami prawej ręki zamknęła mu oczy.

Tim podszedł do kobiet. Wyglądały na wstrząśnięte i przerażone. Delikatnie, na migi i powoli słowami starał się im wytłumaczyć, że muszą ruszać dalej. Cokolwiek się stało, nie mogli tu zostać, napastników może być więcej, a teraz i tak mieli sporo szczęścia. W oczach wpatrujących się w niego dzieci, widział autentyczne przerażenie. "Takie malce, a widziały już tyle śmierci..." - nie chciał by jego syn musiał kiedyś patrzeć na niego podobnie przestraszonymi oczami. Ten strach wyrył się w ich duszach i odcisnął piętno, które będą nosić do śmierci.

Rosiński tymczasem podszedł do leżącego na noszach rannego. Sprawdził, czy wszystko z nim w porządku. Usiadł w milczeniu i sięgnął, po piersiówkę... Łyk alkoholu, toast za duszę zmarłego.
Kiepska namiastka stypy. Spoglądał prosto w las zastanawiając się co dalej... Trzeba przyznać, że Ipatow niósł ze sobą całkiem sporo amunicji, więc na jakiś czas powinna starczyć. Była to dobra wiadomość... chyba jedna z niewielu.
Przed nimi droga, prowadząca do kolejnej osady. A co w niej? I czy istnieje jeszcze? Tego Jan nie wiedział.
Rosiński czekał, aż reszta zdecyduje się ruszyć dalej. Im dłużej tu przebywali, tym zagrożenie wzrastało.

***

Las wydawał się cichy i spokojny. I tylko tętent kopyt zakłócał tę ciszę. Po błękitnym niebie leniwie przesuwał się obłoki. Pędząca przez las kolumna płoszyła zwierzęta, które czmychały ze swoich kryjówek. Ludzie na koniach nie mieli jednak zamiaru polować, no może nie teraz.

Na czele jechał Deor, wysoki, łysy wojownik i to on był formalnie dowódcą.



Zaraz za nim jechała Samkha, jedyna kobieta wśród nich, ale nikt nie ośmieliły się zakwestionować jej umiejętności. Równo z kobietą jechał Selred.



I pomimo iż nie zgadzał się z pozostałymi w pewnych kwestiach, które zresztą dzieliły cały kraj, to Deor nie okazywał mu jakiejś pogardy czy niechęci. Samkha wiedziała, że w śród ludzi, których starają się dogonić jest żona, ciężarna żona i brat wojownika. Kobieta widziała jak się żegnają. Wdziała te czułe objęcia, słyszała te czułe słowa, które towarzyszyły ich rozstaniu. Widziała też wilki brzuch ciężarnej, zwiastujący nadchodzące rozwiązanie. Domyślała się co zatem pchnęło Selreda by się do nich przyłączył na wieść o pojawieniu się dzikich, któych tu teoretycznie być nie powinno, w okolicy.

Deor wstrzymał konia. Reszta też się zatrzymała. Samkha, podobnie jak inni wojownicy zeszła z konia. Selred szturchnął Doera i wskazał na mu ślady po obozowisku. Obaj poszli je obejrzeć. Były świeże i należały do...

- Dzicy. - Rzucił dowódca, nikt nie miał wątpliwoąsci, że to była prawda.
Padła komenda na koń. Jeżeli oni obozowali tu całkiem niedawno, to istnieje spora szansa na dogonienie ich i wyrżnięcie. W końcu dzicy nie używali koni. Cały oddział ruszył.
Gdy zbliżali się do rzeki do ich uszu dotarły huki niczym piorunów, ale niebo było przecież czyste. Słychać też było ludzkie krzyki, wszyscy je znali. Takie odgłosy wydawali dzicy, gdy walczyli. Deor, zabrawszy ze sobą Selreda i jeszcze dwóch poszedł sprawdzić co się dzieje. Reszta miała czekać cicho na ich powrót.
Nie musieli długo czekać. Gdy odgłosy piorunów ustały wrócili i wojownicy.

- Tam są nasze kobiety i dzieci. - Selred oznajmił pierwszy.
- Razem z obcymi. - Dodał Deor, co nieco ostudziło zapędy niektórych z wojów aby szybko udać się nad rzekę.
- Ale sam widziałeś, że walczyli z dzikimi w ich obronie. - Wojownik, którego żona była nad rzeką nie dawał za wygraną.
- Skąd wiesz... - Zaczął dowódca, ale zaraz zmienił zadanie. - Dobrze jedź pierwszy. My będziemy za tobą, ukryci.

Selred nic nie odparł, wskoczył na konia i ruszył powoli traktem do rzeki.


***


Ciszę, która nastała po potyczce przerwało nagle rżenie konia. Na skraju lasu pojawił się wojownik. Jechał powoli wpatrując się prosto w ludzi nad rzeką.

- Selred!! - Krzyknął Aatr i rzucił się w kierunku wojownika na koniu.
Na dźwięk tego imienia Ymma też się ożywiła i ruszyła za młodzieńcem. A na jej twarzy dostrzec można było łzy, łzy i uśmiech.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline