Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2010, 21:38   #106
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Odwaga. Stan graniczny. Stan ducha człeka o którym doświadczeni weterani mawiali iż oznacza wiedzę. Wiedzę, kiedy spierdalać a kiedy na to za wcześnie. Lub za późno. Tym razem na małym placyku w miejscu gdzie Szewska przecinała Płatnerską było dokładnie tak, jak w tym drugim przypadku. Za późno. Za późno na przeprosiny, za późno na odkręcenie tego co nieuniknione, za późno na pardon i na słowa. Na wszystko już było za późno. Pozostało jedno i nikt z obserwujących Grzecznego w jego szaleńczej próbie napaści na Krogulca nie nazwał by jego działań odwagą.


Levan, nieodłączny cień Grzecznego w tego typu eskapadach zmiął przekleństwo w ustach. Grzeczny swoim szaleńczym atakiem skazał na śmierć i jego. I zmusił do działania. Mógł jeszcze co prawda podać tyły, uciec lub stać jak dwójka od „Profesorka” i Max, który zdawał się wrośnięty w ziemię. Mógł…

Gówno mógł. Z dwójki ludzi „Profesorka” krasnolud, który był chyba równie szalony co sam Grzeczny już biegł by dołączyć w szarży do Grzecznego. A Levan, który usłyszał słowa Matta i wspomniał Wasilija wiedział że wyboru nie miał żadnego. O ile nie chciał żyć we wstydzie do końca swego życia. Inna sprawa, że tak naprawdę nie chciał go mieć. To zdaniem kozaka było… właściwe. Tak powinno było być.

- Dwadzieścia Złotych Karli za przejście do nas ! – Tupik znał się na rzeczy. Wiedział jak wesprzeć i jak dać towarzyszom znać co do tego co sam myśli o sprawie. Umiał się chłop odnaleźć w sytuacji każdej i błyskawicznie, jak na szefa przystało. Levan nie wahał się ni chwili. Z dobytym rapierem podążył za Grzecznym w jego szaleńczym, nie mającym szans ataku. Walczyć za wszystko co w życiu ważne. Najważniejsze. Za przyjaźń.

Co nie przeszkadzało mu w klęciu na Grzecznego.

- Job Taju mat Matt! Szczo by twój chuj skarlał kakoj twój łeb!

Grzeczny jednak nie słuchał. W dupie już miał słowa. Przed sobą widział tylko Krogulca a stojących mu na drodze ludzi postrzegał jedynie w formie zasłony, przeszkody do pokonania. I z nieugiętą siłą jaką tylko on jeden mógł z siebie wydobyć, uporem godnym krasnoludzkiego przodkowego ruszył ku wyznaczonemu sobie celowi.

- Pojebało cię? Nas jest dwudziestu trzech… - Krogulec wciąż nie mógł uwierzyć w to co widzi. Cóż, z wyobraźnią nie było u niego najlepiej. Jego przyboczni oraz kilku najbliższych zbirów jednak nie mialo z wiarą problemów. Broni dobyli już wcześniej, choć niektórzy podczas negocjacji zdążyli już ją schować i teraz w popłochu dobywali jej powtórnie. Jednak Walterowi, Levanowi oraz atakującemu na szpicy Grzecznemu było to już obojętne.

- Dwudziestu dwóch! – ryknął Grzeczny z rozmachem uderzając młotem w przerażoną twarz stojącego mu najbliżej mężczyzny, który w jednej chwili osunął się na ziemię ze zmiażdżonym obliczem oraz nosem i oczyma wbitymi w mózg. Trzech zbirów rzuciło się na Grzecznego, ale ten płaskim zamachem zrobił sobie wkoło siebie miejsce. I skoczył a za nim niczym cienie postąpili Walter i Levan. Ku Krogulcowi, który już się nie uśmiechał tym swoim cwanym uśmiechem zwycięzcy, już się nie dziwił, tylko dobył broni, jak i inni.

- Zabić ich! – wydał spóźniony rozkaz. Który zresztą był zbędny, bo już kolejni uzbrojeni mordercy rzucali się w wir walki. Walki, która mogła mieć przecież jedno tylko zakończenie.


===========================================


Przygotowania trwały nazbyt długo. Klaus zdążył zgłodnieć. Zebrane na prędce żarcie ledwie zaspokajało głód. I dawało jakieś zajęcie. Nie lubił bezczynności a oczekiwanie na to co nieuniknione z całą pewnością nie dawało tej samej satysfakcji co akcja. Siedział i zagryzał ser i chleb wpatrując się w mrok nocy i wypatrując kłopotów. Jakoś tak czuł przez skórę, iż niebawem nadejdą.

Nie mylił się.

Pierwszy dostrzegł problem „Profesorek”. Spoglądając na świat z piętra, znad lufy swego garłacza usłyszał w ciszy nocnej przerywanej jedynie dalekim szczekiem jakiegoś burka i miałczeniem całkiem już blisko kotów, usłyszał śpiew.

Gdy kompania rano wstanie
Już się kłóci niesłychanie
Wtem krasnolud w takie słowy
Rzekł do wąskodupnej krowy

Ej ty w kurwę wyjebana
Nie widziałaś gdzieś kaftana?

Elfka z całą swoją nacją
Czyli swą kurewską gracją
Kciuk wyciąga ponad głowy
No i rzecze w takie słowy

Czy nie widzisz skurwysynie?
Kaftan leży na kominie!

- Hahaha! – wesoły rechot wydobył się z ulicy wychodzącej na wejście do „Kuźni”. Wnet też z jej mroku wyłoniła się czwórka idących pod ramie, chwiejących się nielicho młodzików odzianych tak, jakby właśnie wracali z balu. Dostatnie kaftany, kapelusze zdobione modnymi piórami, bufiaste spodnie i rękawy. I żaboty. Oraz błyszczące w blasku księżyca pochwy chwiejące się u poluzowanych pasów.

- To tu! Mówiłem, że trafię! – głos pobrzmiewał to altem, to znów basem. Mutacja mówcy odczuwana była aż nadto. Czwórka dostatnich młodzików, birbantów na wyprawie, zmierzała wprost ku drzwiom „Kuźni”A Heinrich od razu zrozumiał, że wnet stworzą problem.

- Hola mości gospodarzu! Otwieraj co żywo! – młodzieńcy zaśmiali się radośnie, po czym przystąpili do wrót oberży próbując otworzyć je z kopniaka. Poleciały kurwy.

- Otwieraj skurwielu! Jaśnie Wielmożny Pan Baron Fryderyk Borfino zaszczycił cię chamie swą światłą osobą a ty mu jebańcu tak odpłacasz! Otwieraj mówię!

Jasnym się stało dla Heinricha, jak tylko ujrzał postępującego z nogi na nogę gospodarza, że decyzję należy podjąć szybko. Mógł ją bowiem na dole podjąć również Klaus. To zaś „Profesorkowi” mogło się przecież nie spodobać…


============================================


Dwóch byczków skoczyło ku Grzecznemu równocześnie, atakując z dwóch stron. Specjalnie zamienili się miejscami przed atakiem i wnet się okazało, że jeden jest lewo a drugi prawo ręczny. Cios tego pierwszego, zadany okutą pałką, Matt sparował na stylisko młota Aniego i potężnym kopniakiem strzaskał mu kolano. Zbir zawył a mordę wykrzywił mu grymas bólu, ale Matt już na niego nie zważał. Levan doskoczył niczym żmija kąsząc samym sztychem rapiera. Precyzyjnie i śmiercionośnie. Martwy runął na bruk Płatnerskiej kopiąc nogami i bulgocząc krwią, ale Grzeczny w tym czasie był już zajęty. Cios miecza zablokował skracając dystans i wchodząc w półzwarcie. Ostrze niegroźnie przejechało mu po boku a dłoń Grzecznego zwarła się na nadgarstku napastnika. Chrupnęło a tamten zawył. Matt szarpnął go, ale wykończyć już nie dał rady. Atakowali go kolejni a młot, który dzierżył był gównianą bronią do walki w ścisku.

Walter nie czekał na drugą okazję. Nóż, który jeszcze przed chwilą wydał mu się orężem błahym z bezlitosną precyzją przejechał po udzie kwilącego jak dziecko mężczyzny, którego pozostawił za sobą Grzeczny. Tamten zawył jedynie wypuszczając z ręki miecz i osuwając się na kolana. Walter mógł teraz podnieść miecz. A raczej mógłby, gdyby nie dwójka skurwieli, która właśnie próbowała zajść ich z flanki. Już nie byli tacy radośni jak przed chwilą a Goi był niemal pewnym, że lada chwila ich miny wydłużą się jeszcze bardziej.

- Dwudziestu! – Grzeczny pewnym był, że zostawieni za nim skurwiele już gryzą ziemię. Rana w boku piekła go jak diabli, lecz liczył się tylko Krogulec, który odgrodził się odeń swoimi ludźmi, ale wyraźnie czekał na chwilę odpowiednią by włączyć się do walki. Nie był głupi, nie szedł w pierwszym szeregu. Grzeczny, choć w pierwszym szeregu szedł, również nie uważał się za głupka. Znał kilku ludzi nawet w tym zaułku, którzy mieli na ten temat całkiem odmienne zdanie.

- Stówa za tego chuja! – Krogulcowi chyba zaczęło zależeć. Tyle, że trójka jego ludzi już lezała na bruku. Levan skoczył z boku Grzecznego wpychając sztych rapiera pod łokieć atakującemu z wypadu szermierzowi. Wszedł miękko wybijając go z rytmu, oręż puszczony zabrzęczał o bruk. Tamten odwrócił się do Levana, rozproszył uwagę na chwilkę. Młot nadleciał niczym kruk wieszcząc jego koniec. A głowa strącona potężnym ciosem odfrunęła w mrok. W zaułku nagle zapanowała cisza. Bezgłowy kikut osunął się na kolana bulgocąc krwią, by w końcu uderzyć o ziemię. Cisza trwała i nikt z dzierżących broń nie sprawiał wrażenia by chciał ten dziwny stan marazmu przerwać.

Flasza ciśnięta z dachu uderzyła głośno o bruk, roztrzaskując się, sypiąc wkoło odłamkami. I kwasem. Wycie, które naraz przerwało ten stan nagłego zawieszenia broni, zburzyło go bezpowrotnie. Parzeni kwasem, żywcem wżerającym się w ubranie i ciało krzyczeli i zaczęli się miotać po ulicy. Ból nie do ukojenia. Trójka pląsających swój taniec świętego Wita. Trójka o dwa ledwie kroki od Krogulca. Tupik miał dobre oko. Zbiry zaś zgromadzone na tym ulicznym skrzyżowaniu naraz podzieliły się na dwa obozy. Tych, którzy ochoczo rwą się do boju i tych, którzy są odważni, acz rozsądni. Ci drudzy odsunęli się z lekka od epicentrum walki wyraźnie czekając na rozwój wypadków. To byli ludzie pamiętający czasy Harapa. I znane ludziom Tupika twarze. Tupik to dostrzegł. Dostrzegł i Krogulec. I zrozumiał, że nie jest już tak dobrze jak było jeszcze przed chwilą. Choć z drugiej strony nie mogło znów być aż tak źle. Jego ludzie, wierni mu i oddani osaczyli trójkę desperatów i mieli nad nimi niemal czterokrotną przewagę. To zaś oznaczało, że trójka desperatów była już martwa. Tylko o tym jeszcze nie wiedziała…




[ Proszę zainteresowanych o wykonanie 5 rzutów K100, lub spuszczenie się na MG]
 
Bielon jest offline