Britta z Revon nie uważała się za osobę, która ma szczęście. Do wszystkiego co miała doszła poświęceniem i wytężoną pracą, dzięki którym zyskała opinię wojowniczki tyle zdolnej co solidnej. Opuszki palców miała zrogowaciałe od naciągania cięciwy, w prawej ręce zaś taką krzepę, że bez trudu powalała nią dwa razy większych od siebie mężczyzn. Tylko ona sama wiedziała ile kosztowało ją utrzymanie ciała w takiej formie. Niemniej jednak nie mogła nie dziękować Tymorze za to, że postawiła na jej drodze Raydgasta Silvercrossbowa. Płacił dobrze, wymagań wielkich nie miał, był znany ze swej waleczności - no i miał żonę, której ponoć był fanatycznie wręcz wierny, co na szlaku oszczędzało Bricie wielu nieprzyjemnych sytuacji. Ona sama zaś wolała służyć paladynowi niż grubemu kupcowi, co więcej narzeka w czasie podróży niż siedzi pcheł na grzbiecie jego zaniedbanych najpewniej koni. A Britta nie lubiła, jak ktoś nie dbał o wierzchowce.
Tyrowy kapłan również nie wyglądał na kiepa i bardziej interesował się swoim koniem niż nią, co Bricie wcale nie wadziło; zwłaszcza że jego wałach okazał się złośliwą bestią, która podgryzała i kopała pozostałe konie. W drodze do grupy dołączyło jednak dwóch kolejnych jeźdźców - po kwaśnej minie pracodawcy wojowniczka poznała, że towarzystwo niekoniecznie było pożądane. I szybko zrozumiała dlaczego. Jednak nie jej rolą było oceniać, tylko mieczem robić.
Niemniej jednak przyjemnie się Bricie jechało. Pochodziła z tych okolic - co prawda po drugiej stronie rzeki, lecz wiedziała mniej więcej czego można się tu spodziewać. Toteż wieczorem widok wyłaniających się z rzeki nimf ani ją nie zaskoczył, ani specjalnie nie zaalarmował. Na równinach środkowej części Królestwa nimf było jak mrówków. Co prawda od czasu do czasu co młodszym i bardziej nawiedzonym odbijało, i atakowały wieśniaków czy drwali, próbujących wyrąbać jakiś zagajnik czy zmienić bieg rzeki, zazwyczaj jednak nie czyniły ludziom krzywdy. Ot, żyły wedle swoich zasad, a demonstracje ich siły starczały, by trzymać ludzi na dystans.
Fali się nie spodziewała. Ani tego co nadeszło później. Wypełniała rozkazy paladyna, gdyż nie dysponując żadną magią nie mogła mierzyć się z wodnym potworem. Zirytowało ją natomiast niepomiernie, że wszyscy mężczyźni kompletnie zignorowali nimfy, gdy tylko te przestały ich bezpośrednio atakować. Wiedziała, że magia tych stworzeń z najtwardszego chłopa może uczynić śliniącego się na ich widok idiotę, niemniej jednak - jak każda kobieta na widok ładniejszej od niej - była zła. Przecież mógł to być podstęp! Toteż marnując kolejne strzały na falę, co i rusz zerkała na baśniowe stwory, czujnie wypatrując najmniejszych oznak agresywnych działań. Tyle, że nimfy nie potrzebowały idiotycznych formułek, na które mogłaby zareagować, by sprowadzić gromy z nocnego nieba. Co do reszty zważyło Bricie humor. Skoro jednak sir Silvercrossbow zajął się kobietami, wyładowała swą wściekłość na pozostałych mężczyznach, zaganiając ich do kąpieli. A że potwór właśnie z wody wyszedł i w ciemnej toni mógł czaić się kolejny? Cóż... najwyżej pójdą na wabia.
Nimfy nie od razu odpowiedziały na pytania Raydgasta. Z przepraszającym wzrokiem pochyliły się nad - sądząc z postury - najmłodszą z nich, która szlochała histerycznie, co jakiś czas otrzepując się jak gdyby po jej ciele chodziło stado pająków. Dopiero gdy dziewczyna uspokoiła się nieco i przytuliła do jednej z sióstr, a wszyscy rozsiedli się wokół ogniska, najwyższa z nimf zaczęła mówić, równocześnie wachlując mokrym giezłem by szybciej wyschło. W świetle ognia wszystkie trzy były oszałamiająco piękne, z pewnością przewyższając wszystkie opowieści, jakie krążyły o urodzie nimf. Ich delikatne rysy i kształtne ciała wzbudziły pożądanie nawet w wiernym Helenie Raydgaście. Póki co nie czas był jednak ku amorom. Kobieta - ku rozczarowaniu Helfdana - zaczęła mówić.
-
Pochodzimy równin nieco na północ od rzeki - rozpoczęła. -
Ja - Tia; Mia i Lia - a przynajmniej tak zabrzmiał w uszach zebranych trel, jaki wydała z siebie nimfa wypowiadając imiona -
wiele wiosen temu wzięłyśmy pod swoje skrzydła tamtejsze łąki i gaje. Ludzie nie uprawiają tamtych ziem, a nawiedzone ruiny nie przeszkadzały nam zbytnio. Jednak kilka słońc temu do zamku przybyły ciemne elfy, a potem ludzie... i przynieśli ze sobą zło. Nieśli je jak pochodnię wśród traw - zadrżała -
lecz to nie trawy spłonęły. Oni odjechali, zło zostało... I którejś nocy wylało się z zamku jak fala. Wszystkie żyjące tam dusze, istoty które przyciągała magia tego miejsca zlały się w jedno, jakby łączone jakąś tajemną mocą...
- Jak za czasów wojen z Urgulem - wtrąciła druga,
Lia zapewne.
-
Tak... - skinęła głową
Tia. - N
ie zdążyłyśmy uciec; jej moc oblepiła nas jak błoto, stłumiła nasze moce... Nie chciałyśmy was zaatakować, wybaczcie - skłoniła głowę, a
Mia nieśmiało podeszła do kapłana i położyła drobne dłonie na jego ramionach. Ożywczy strumień mocy przeszył ciało Iulusa, a mdłości i zawroty głowy przeszły jak ręką odjął. Potem ruszyła w stronę Helfdana by zrobić to samo.
- Nie miałyśmy wyboru. I dziękujemy za ocalenie. Nawet nie chcę myśleć ile zła mogłybyśmy wyrządzić pod kontrolą tej bezrozumnej istoty.