Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-04-2010, 22:43   #41
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Britta z Revon nie uważała się za osobę, która ma szczęście. Do wszystkiego co miała doszła poświęceniem i wytężoną pracą, dzięki którym zyskała opinię wojowniczki tyle zdolnej co solidnej. Opuszki palców miała zrogowaciałe od naciągania cięciwy, w prawej ręce zaś taką krzepę, że bez trudu powalała nią dwa razy większych od siebie mężczyzn. Tylko ona sama wiedziała ile kosztowało ją utrzymanie ciała w takiej formie. Niemniej jednak nie mogła nie dziękować Tymorze za to, że postawiła na jej drodze Raydgasta Silvercrossbowa. Płacił dobrze, wymagań wielkich nie miał, był znany ze swej waleczności - no i miał żonę, której ponoć był fanatycznie wręcz wierny, co na szlaku oszczędzało Bricie wielu nieprzyjemnych sytuacji. Ona sama zaś wolała służyć paladynowi niż grubemu kupcowi, co więcej narzeka w czasie podróży niż siedzi pcheł na grzbiecie jego zaniedbanych najpewniej koni. A Britta nie lubiła, jak ktoś nie dbał o wierzchowce.

Tyrowy kapłan również nie wyglądał na kiepa i bardziej interesował się swoim koniem niż nią, co Bricie wcale nie wadziło; zwłaszcza że jego wałach okazał się złośliwą bestią, która podgryzała i kopała pozostałe konie. W drodze do grupy dołączyło jednak dwóch kolejnych jeźdźców - po kwaśnej minie pracodawcy wojowniczka poznała, że towarzystwo niekoniecznie było pożądane. I szybko zrozumiała dlaczego. Jednak nie jej rolą było oceniać, tylko mieczem robić.

Niemniej jednak przyjemnie się Bricie jechało. Pochodziła z tych okolic - co prawda po drugiej stronie rzeki, lecz wiedziała mniej więcej czego można się tu spodziewać. Toteż wieczorem widok wyłaniających się z rzeki nimf ani ją nie zaskoczył, ani specjalnie nie zaalarmował. Na równinach środkowej części Królestwa nimf było jak mrówków. Co prawda od czasu do czasu co młodszym i bardziej nawiedzonym odbijało, i atakowały wieśniaków czy drwali, próbujących wyrąbać jakiś zagajnik czy zmienić bieg rzeki, zazwyczaj jednak nie czyniły ludziom krzywdy. Ot, żyły wedle swoich zasad, a demonstracje ich siły starczały, by trzymać ludzi na dystans.

Fali się nie spodziewała. Ani tego co nadeszło później. Wypełniała rozkazy paladyna, gdyż nie dysponując żadną magią nie mogła mierzyć się z wodnym potworem. Zirytowało ją natomiast niepomiernie, że wszyscy mężczyźni kompletnie zignorowali nimfy, gdy tylko te przestały ich bezpośrednio atakować. Wiedziała, że magia tych stworzeń z najtwardszego chłopa może uczynić śliniącego się na ich widok idiotę, niemniej jednak - jak każda kobieta na widok ładniejszej od niej - była zła. Przecież mógł to być podstęp! Toteż marnując kolejne strzały na falę, co i rusz zerkała na baśniowe stwory, czujnie wypatrując najmniejszych oznak agresywnych działań. Tyle, że nimfy nie potrzebowały idiotycznych formułek, na które mogłaby zareagować, by sprowadzić gromy z nocnego nieba. Co do reszty zważyło Bricie humor. Skoro jednak sir Silvercrossbow zajął się kobietami, wyładowała swą wściekłość na pozostałych mężczyznach, zaganiając ich do kąpieli. A że potwór właśnie z wody wyszedł i w ciemnej toni mógł czaić się kolejny? Cóż... najwyżej pójdą na wabia.

Nimfy nie od razu odpowiedziały na pytania Raydgasta. Z przepraszającym wzrokiem pochyliły się nad - sądząc z postury - najmłodszą z nich, która szlochała histerycznie, co jakiś czas otrzepując się jak gdyby po jej ciele chodziło stado pająków. Dopiero gdy dziewczyna uspokoiła się nieco i przytuliła do jednej z sióstr, a wszyscy rozsiedli się wokół ogniska, najwyższa z nimf zaczęła mówić, równocześnie wachlując mokrym giezłem by szybciej wyschło. W świetle ognia wszystkie trzy były oszałamiająco piękne, z pewnością przewyższając wszystkie opowieści, jakie krążyły o urodzie nimf. Ich delikatne rysy i kształtne ciała wzbudziły pożądanie nawet w wiernym Helenie Raydgaście. Póki co nie czas był jednak ku amorom. Kobieta - ku rozczarowaniu Helfdana - zaczęła mówić.


- Pochodzimy równin nieco na północ od rzeki - rozpoczęła. - Ja - Tia; Mia i Lia - a przynajmniej tak zabrzmiał w uszach zebranych trel, jaki wydała z siebie nimfa wypowiadając imiona - wiele wiosen temu wzięłyśmy pod swoje skrzydła tamtejsze łąki i gaje. Ludzie nie uprawiają tamtych ziem, a nawiedzone ruiny nie przeszkadzały nam zbytnio. Jednak kilka słońc temu do zamku przybyły ciemne elfy, a potem ludzie... i przynieśli ze sobą zło. Nieśli je jak pochodnię wśród traw - zadrżała - lecz to nie trawy spłonęły. Oni odjechali, zło zostało... I którejś nocy wylało się z zamku jak fala. Wszystkie żyjące tam dusze, istoty które przyciągała magia tego miejsca zlały się w jedno, jakby łączone jakąś tajemną mocą...
- Jak za czasów wojen z Urgulem
- wtrąciła druga, Lia zapewne.
- Tak... - skinęła głową Tia. - Nie zdążyłyśmy uciec; jej moc oblepiła nas jak błoto, stłumiła nasze moce... Nie chciałyśmy was zaatakować, wybaczcie - skłoniła głowę, a Mia nieśmiało podeszła do kapłana i położyła drobne dłonie na jego ramionach. Ożywczy strumień mocy przeszył ciało Iulusa, a mdłości i zawroty głowy przeszły jak ręką odjął. Potem ruszyła w stronę Helfdana by zrobić to samo. - Nie miałyśmy wyboru. I dziękujemy za ocalenie. Nawet nie chcę myśleć ile zła mogłybyśmy wyrządzić pod kontrolą tej bezrozumnej istoty.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 27-04-2010 o 22:54.
Sayane jest offline  
Stary 29-04-2010, 14:36   #42
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Masz ci los! Chwili spokoju nie miał ten nasz biedny tropiciel z tymi babami. Britta już po krótkiej interakcji zapragnęła aby tropiciel udowadniał jej swoją męskość, doszukując się w nim jakiś babskich cech. Zaprzestała tych prób dostrzegając ich nieskuteczność. Widząc, iż nie każdej będzie dane wycofała się i unikała Helfdana. Może zawstydzona, a może planując kolejną próbę poderwania go. Jak się okazało znalazła wyśmienitą okazję już drugiego wieczoru. Próba zagonienia go do rzeki by zobaczyć jego nagi zadek jak się kąpie chłopina spełzły na niczym. Gdyby nie żal i zrozumienie tego, co się dzieje w serduszku wojownicy pewnie rozsadziłaby go wściekłość. Babsko wymierzyło w niego strzałę… desperatka.

- Nie teraz dziewko! Naprawdę najmniej, na co mam teraz ochotę to na amory z tobą. Powiedział legając niedaleko kapłana wielce zmęczony i struty. Leżał tak łapiąc oddech, odpoczywając i wpatrując się w gwieździste niebo. – Koniec świata, jak już byle łajno próbuje cię zeżreć. Rzucił do towarzysza niedoli. Po kilkunastu minutach jednak zebrał się w sobie i wstał z trawy. Podszedł do rzeki i z żalem stwierdził, że fala dokonała spustoszenie w jego pułapce na raki jaką założył. Żyłki z żywcem na nocne drapieżniki też były pourywane… Przyjdzie im jutro na śniadanko jakieś suche racje z juków powyciągać.

Smród rzeczywiście mocno kół już w nozdrza. Nie pozostawało już nic innego jak zrzucić łaszki i oddać się kąpieli. Oj zimna woda była aż dreszcz go przeszedł. Nim nagi zadek zniknął w toni rzeki tropiciel rzucił jeszcze wpatrującej się w jego zabiegi z ubocza Bricie – jak chcesz mi umyć plecy to wystarczy grzecznie zapytać. Nie czekając odpowiedzi wskoczył do rzeki i przepłynął kilkadziesiąt metrów by chłód od mięśni odegnać. Po chwili chłód zmienił się w przyjemne orzeźwienie. Woda obmywała posklejane włosy i rozmiękczała skorupę pozostawioną po tym czymś. Już przy brzegu dokładnie się zaczął szorować by bród zmyć z różnych zakamarków. Może i swoim nieokrzesaniem przypominał krasnoluda jednak co do higieny osobistej to było zgoła inaczej. Wody i mydła nie unikał i od kąpieli nigdy nie stronił. Gdy uporał się ze swoim brudem zabrał się za ubrania, które wymagały nie mniej czyszczenia. Po kilkunastu minutach był już świeżutki i czyściutki. Nie licząc brudnych myśli na widok takich gąsek wygrzewających się przy ognisku. – Trza te delicje poprzykrywać, bo nam wojacy na baczność będą stali. Powiedział sam do siebie i poszedł do juków po odpowiednie nakrycia. I czegoś na rozgrzewkę.

Konie już nieco się uspokoiły po zajściach jednak nie pogardziły dłonią tropiciela uspokajająco klepiącą je po karkach. Nawet wałach kapłana nie krzywił się na smakołyki ze słodkich buraków, jakie ten miał przy sobie. Złośliwa bestia nie podgryzała go ani wtedy, gdy ją karmił ani gdy szedł do innych wierzchowców. Może tylko szturchała łbem domagając się jeszcze… jednak musiał się zadowolić pogłaskaniem po chrapach. Upewniwszy się, że z końmi wszystko w porządku wrócił do reszty. Ptaszysko usadowił się na jednej z gałęzi i teraz uporczywie układał skrzydła na lewym skrzydle. Z taką pieczołowitością jakby od tego zależało jego życie. Helfdan mu nie przeszkadzał.

***

Gdy skończyły się popierduchy z nimfami i zamieszanie ze przenosinami obozu noc nie była już taka młoda. Jednak jak na wieczór pełen wysiłku chyba sen nie chciał gościć w tym towarzystwie. Helfdan zastanawiała się nad tym, co zaszło i nad tym co usłyszał. Chlapnął kubek czy dwa wina coś tam pożartował jednak nie do końca wrócił mu dobry humor. Warty podzielone, plany na jutro ustalone - podobnie jak paladyn i jego wesoła drużyna on też pierwej do Podkosów się wybierał.

Nie do końca przeschnięta koszula drażnić go zaczęła na tyle, że postanowił wygrzebać z juków zimowy, wełniany sweter. Gdy się przebierał poczuł na plecach delikatny dotyk. – Co to? Zapytała, nimfa muskając palcami podłużne blizny przecinające jego plecy.


- Ktoś zostawił mi wiadomość, żebym o czymś nie zapomniał. Stwierdził nie odwracając się.

- A o czym? Zapytała już nieco zmienionym głosem, bardziej kokieteryjnym… muskanie zmieniło się już w wodzenie paznokciami po jego karku.

- Nie, pamiętam. Obdarzył ją jednym ze swoich szelmowskich uśmiechów obracając się i przyglądając jej twarzy.
- Kłamiesz. Skinieniem głowy przyznał jej rację. – A to pamiętasz skąd masz? Zapytała obracając w palcach dziwny pierścień zawieszony na jego szyi.

- Być może. Odpowiedział niezwykle wylewnie.

- Dziwny z ciebie człowiek Helfdanie. Stwierdziła oddając mu pożyczony koc. – Chyba nie będzie mi to już potrzebne, nieśmiały kapłan nas nie widzi.

- Może się jeszcze do czegoś przydać… Przynajmniej tak nakazywało mu sądzić doświadczenie gdy znajomość z wertykalnego układu przeradzała się w bardziej horyzontalny

***

Wrócił do obozu, gdy księżyc sugerował, iż to właśnie nadeszła jego kolej na objęcie warty. Może i nie mieścił się w definicji paladyna, jako zdyscyplinowany, solidny czy rzetelny człowiek. To jednak na szlaku jego niefrasobliwość zdawała się być tylko pozorna. Nawet dla kogoś patrzącego nań nieprzychylnie.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 29-04-2010 o 15:33.
baltazar jest offline  
Stary 29-04-2010, 15:39   #43
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Złocisty spojrzał z nienawiścią na nicość w którą zmieniły się "smugi". Przyglądał się im chwilę, w czasie gdy podpierając się mieczem wstawał z ziemi i próbował ustalić czy istota została zniszczona definitywnie czy tylko niezwykle osłabiona.

- Dobra robota!
- głos paladyna wytrącił go z bezproduktywnych rozważań. Spojrzał z niechęcią na Raydgasta. - Akurat ty najmniej się narobiłeś, głupi gnojku - mruknął i splunął. Przez chwilę rozglądał się i ze strachem szukał Kulla, przypominając sobie błyskawice. Na szczęście rudopióry drapieżca miał tyle oleju w głowie że umknął gdy zaczęło robić się niebezpiecznie i dopiero teraz spłynął z mrocznego nieba.

- Dzielny Kull, dzielny, nie bałeś się latać po zmroku
- elf pogładził go po łebku i przeniósł ostrożnie na naramiennik. Podszedł do Manoriana. Nawet nie pytał.
- Egomet arcessere vis mini vulunus curavi, IAM! - zaśpiewał i dotknął zmaltretowanego kapłana.

- Na razie tyle mogę zrobić Iulusie
- powiedział i z niepokojem starał się dojrzeć oczy kapłana, spodziewając się że zanurzenie wewnątrz śluzowatego potwora zniszczyło gałki oczne wyznawcy Tyra. Ten jednak przynajmniej na razie nie wyglądał na zdolnego oderwać się od matki ziemi. Bard zacisnął zęby, spojrzał na Brittę i
Helfdana, podszedł do nimf, nawet nie zdając sobie sprawy z tego że z mieczem w garści. Ukłonił się dziewczętom, dopiero teraz dostrzegając miecz.

- Cieszę się że nie stała wam się krzywda
- powiedział w języku leśnych stworzeń, pamiętając że Alariele o wiele bardziej lubiła gdy zwracał się do niej w tym języku niż we wspólnym. Uśmiechnął się do dziewcząt, przełykając ostre słowa o tym że niepotrzebnie się wtrącały.

- Czy możemy wam jakoś pomóc?
- zapytał, widząc jednak że na razie nie doczeka się reakcji odwrócił się i odszedł na bok by w spokoju obejrzeć klingę. Przypomniał sobie chwilę gdy użył broni i efekt jaki wywarła na istotę. Zastanowił się.

- Nazwę cię Przerażaczem
- powiedział i skinął głową zadowolony. Widząc że przynajmniej w tej chwili nic mu nie zagraża zajął się rozniecaniem Płomienia. Wytężył wolę i wchłonął energię magicznej osłony, podniósł dłoń i zadeklamował:

- Phaos Azyre Hysh AKSHO! - energię tego czaru pochłonął również czując jak ogień wewnątrz niego na powrót rozpala się coraz silniej. Powtórzył zaklęcie, jeszcze raz, jeszcze i jeszcze, aż znajomy gorąc w piersi powiedział mu że Płomień gorzeje równie silnie co przed zasadzką. Podszedł do juków, wyciągnął szmatkę, z lekkim uśmiechem błąkającym się na wargach wytarł Przerażacza, naoliwił go i wrócił by posłuchać co nimfy mają do powiedzenia. Może i całe zdarzenie bardziej by nim wstrząsnęło gdyby nie to że najbardziej ucierpiały biedne nimfy i biadolenie i użalanie się nad sobą byłoby co najmniej bezzasadne...

Helfdan chyba w przypływie jakiejś pomroczności zaproponował nimfom ostatnią koszulę i koce do okrycia chociażby kawałka ponętnego ciałka. Wszyscy krzewiciele cnotliwości mieli dowód na to, że tydzień rozpusty robi w umyśle olbrzymie straty. Początkowo te z niechęcią patrzyły na to nie wiedzieć czy ze skromności czy z szorstkości materiału. – Może to jedwabie nie są, ale i wszy tam nie uświadczycie. A jak jeszcze chwilkę będziecie paradować tak jak paradujecie to kapłan na zawsze czerwony na gębie ostanie. Już nie mówiąc o Bricie… Nie musiał kończyć, bo te okryły się, co nieco. Najmłodsza z nimf zrobiła się czerwona jak burak i ukryła za siostrami.

Ten usiadł bliżej ognia, bo sam był w mokrej, świeżo upranej koszuli. – Nie ma, co dziękować. Ten oto tu paladyn sir Silvercrosbow takie chwalebne czyny ma w swojej naturze. Kapłan Manorian tyle się napatrzył, że będziecie się mu śniły przez wiele nocy w całej okazałości, że się tak wyrażę. Przepił czymś na chwilę milknąc. – Jak sądzę dla barda możliwość obcowania z takim subtelnym pięknem jest samo w sobie nagrodą. A Britta ma za to płacone więc nie ma problemu, rzucił krótkie spojrzenie najemnicze. Ta odpowiedziała tropicielowi niechętnym spojrzeniem.

- Jak wiecie gdyby nie oni to bym was naszpikował strzałami. -Otwarcie stwierdził. – Czyli mnie podziękowania się po prostu nie należą. Widząc na twarzach irytację przeciągającym się monologiem tropiciela przeszedł do meritum. – Zamek czy jak to określiłyście te ruiny, jak tam trafić? Nie wiem jak inni, ale ja chętnie bym tam się wybrał.

Tia, która nie wydawała się zaskoczona bezpośredniością tropiciela, rzekła poważnie:
Niemniej jednak nie wystrzeliłeś, rozmawiać też próbowałeś i choćby za to dzięki się należą. Po co jednak chcesz iść do twierdzy? To tylko kupa walących się kamieni, splądrowana już dawno temu. Właśnie z takich ciekawskich śmiałków, co sobie tam gnaty łamią, zbłąkane dusze się rodzą. - zadrżała lekko. - A wesz też istota żywa i swoje zjeść musi - dodała surowo.

- Wilk też jeść musi, ale żaden jeleń z tego powodu nie daje się złapać wilkowi -
wtrącił paladyn.
- Ani nie gani go za to, że próbuje - odpaliła Lia.

- Mam swoje powody. Konieczne musisz je poznać, aby zdradzić mi gdzie owe ruiny się znajdują? - Zapytał Helfdan bez pardonu.
Nimfa wzruszyła ramionami. Twoje życie, twoja sprawa. Zapomniana Forteca - jak nazywają tutejsi to miejsce - jest o tam, prosto na północ - machnęła ręką w ciemność. - Na koniu to jakieś dwa-trzy dni przez łąki ci zajmie. Przeprawisz się w miedzyczasie przez rzekę i już - zresztą wzgórze widać z daleka.
- Dziękuję, za informację i za troskę. Powiedział z uśmiechem wpatrując się w jej jędrną pierś, która ewidentnie nie chciała się kryć pod niezasznurowaną koszulą tropiciela. Zganił nimfę wzrokiem za taką nieprzyzwoitość mając na uwadze dobro kapłana. Siedząca za nią Mia skuliła się jeszcze bardziej - zdawało się, że zaraz naciągnie koc na głowę, byleby tylko mężczyźni się na nią nie patrzyli.


- Ilu tych drowów było? -
zapytał Aesdil - Co to byli za ludzie którzy za nimi przybyli? - uśmiechnął się do sióstr, jednak na wzmiankę o mrocznych elfach już wcześniej poczuł gwałtowne uderzenie gorąca, nie mające wiele wspólnego z Płomieniem. - Długo to ... coś ... trzymało was w swoich okowach?

Kobiety naradzały się chwilę; najwyraźniej będąc pod wpływem istoty straciły poczucie czasu. Wreszcie najstarsza rzekła: Zdaje się, że złapała nas dzień lub dwa przed nowiem, więc... - jeszcze raz spojrzała w niebo - chyba nie więcej jak sześć dni, może mniej...
- Co do przyjezdnych zaś, to nie liczyłyśmy; zresztą drowy nadjechały z północy, a my na południe od ruin mieszkamy. Ludzie zaś młodzi byli - dzieci prawie - przyszli na piechotę od strony wsi. Może poszukiwacze skarbów...? -
odparła Lia
- Chyba nie, bo wracali na koniach i z wozem, więc zapewne drowy ich tak wyposażyły - sprzeciwiła się Tia.
Chwilę spierały się na ten temat, lecz wyszło na to, że póki ludzie nie ingerowali w naturę to nie interesowały się nimi zbytnio; zwłaszcza jeśli wchodzili na wzgórze. Choć czuły potem stamtąd swąd spalenizny i jakieś ryki.
- Ten stary mag ze wsi też tam był; znów przyszedł, choć kilka dni wcześniej - niespodziewanie szepnęła Mia.
- Pewnie go zabili biedaka...

- No to chyba jednak trzeba będzie dokładniej przepytać naszą bardkę. - Wtrącił jakby mimochodem tropiciel.

Laure sięgnął do juków i wyciągnął ubiór akolity, widząc problemy nimfy. Strój jest miękki i, choć dość luźny, skrojony na elfa, więc powinien lepiej się ułożyć na podobnej do elfiej panny nimfie niż na zwalistym tropicielu. Wyjął też ubiór barda, mając nadzieję że zielony strój przypadnie którejś do gustu. Nade wszystko zaś były suche i czyste, a o to chyba chodziło.
- Może to będzie lepiej pasowało...
Tia machnęła ręką. Mnie tam wszystko jedno, to wy chcecie byśmy się odziały.

Raydgast milczał, choć w sumie odpowiedź na pytanie elfa i jego interesowała.To jednak nie ma co biedaczek zarzucać gradem pytań z trzech stron.
Co do strojów, paladyn nie miał żadnego odpowiedniego. A nimfy, istoty przecież baśniowe, ubrań z reguły nie potrzebowały. Chyba tylko po to, by reszta drużyna nie wybałuszała oczu na klatki piersiowe urodziwych panien.
- Od razu, że chcemy. Uwikłani w pewne ludzkie konwencje i mając dobro Iulusa na uwadze o to nieśmiało prosiliśmy. Jednak jak to z ludźmi bywa nie zawsze otwarcie mówimy, co chcemy. Czuł się zobowiązany sprostować nimfę, bo Tia w przeciwieństwie do Miji zachowywała się dużo bardziej prowokująco. Więc dlaczego by tu sobie nie pożartować.
- A co, chory jest? Możemy wyleczyć... - Tia i Lia spojrzały z zaciekawieniem na kapłana.

- Nie, nie, dziękuję. Już lepiej się czuję, dzięki uprzejmości szanownych Pań i pierwszej kuracji. Jakoś mnie tak jeno nieswojo po tem zatonięciu w tej upiornej istocie - skrzywił się na wspomnienie oślizgłej mazi, w której brodził. - Przejdę się chyba, faktycznie zmyje z siebie szlam, Panie wybaczą - skinął głową spoglądając na nimfy i Brittę - Panowie... w razie co będę krzyczał, to będziecie mogli znów mnie ratować przed potworami i utratą cnoty... - sarknął. Jednak wstając puścił do tropiciela oko i skinął jeszcze raz głową. - Dzięki za pomoc. - powiedział do Helfdana i ruszył w stronę namiotu.
Po chwili wynurzył się z niego, nadal w pełnym rynsztunku, jednak z kawałkiem płótna i kostką mydła w ręce i udał się na brzeg. Chwilę dreptał po nim wte i z powrotem, rozglądając się uważnie, po czym przycupnął obok krzaczka i szybko zrzucił swoje ubranie.
Zimna kąpiel otrzeźwiła go tak z mdłości jak i bezczelnych rumieńców.

Nachylając się nad uszkiem nimfy zwanej Lią półelf zwrócił się nieco przyciszonym głosem - Nieśmiałbym prosić, a on już w szczególności. Ale gdybyście były w stanie na to coś zaradzić… „to chętnie bym na to sobie popatrzył” chciał dodać lecz zmilczał uznając, iż to jest dobry moment by zostawić coś niedopowiedziane. Lia zachichotała i puściła do tropiciela oko.

- Kapłan raczej nienawykły do kobiecego towarzystwa - sprostował paladyn, gdy Iulus się oddalił, i spytał. - A wiecie może od jak dawna drowy siedziały w tych ruinach? I czy pojawiały się wcześniej. Czy może dopiero ostatnio?
- Przybyły może z dekadzień temu, może trochę dłużej, a czy bywały wcześniej? Mówiłam już, że tam nie chadzamy. Teraz było ich widać tylko dlatego, że pojechali potem w stronę jeziora - jeźdźców było trzech, może inni zostali w ruinach. No i że złapali jakichś przejezdnych - starego rycerza i podrostka.
- Ale jeśli by chcieli gdzieś się kryć, to ruiny są dobrym miejscem
- wtrąciła Lia. - Mury są jeszcze w dość dobrym stanie, z wieży całą okolicę widać, a piwnice są głębokie i poprowadzone wzdłuż i wszerz wzgórza; gdzie mają dodatkowe wyjścia. No co, sama tam nie chodziłam, krety mi powiedziały - wyjaśniła, widząc zdumione spojrzenia sióstr.

- A czy moglibyśmy prosić o wskazanie nam takiego wejścia? Jeśli byłoby to możliwe
- wtrącił elf w mig orientując się jaką dałoby im to przewagę zaskoczenia, jeśli drowy faktycznie tam są - wyprawa do Lasu Ostrych Kłów i lekcja taktyki nie poszła na marne...

- Hm... nie wypytywałam dokładnie, bo i po co... - zadumała się Lia. - Ale na pewno jedno jest w świątyni Galian na podgrodziu. Jest murowana, więc pewnie jeszcze się nie zawaliło.

Uderzył w podnieceniu pięściami o siebie. Mia podskoczyła

- Jeśli nie ma tam pułapek czy wartowników, warto byłoby skorzystać z takiej możliwości - zawsze to lepiej niż wparadować do środka na oczach straży! Przepraszam - uśmiechnął się do Mii.

- I tak z wież będzie was widać - wzruszyła ramionami Tia. - Przecież po to je zbudowano.

- W nocy? Nawet drowy nie widzą chyba aż tak dobrze, zresztą, nie twierdzę że to idealny pomysł, ale skoro i tak tam zmierzamy i istnieje szansa - czemu jej nie sprawdzić - powiedział z uśmiechem, ciesząc się z pojedynku ze swego rodzaju "adwokatem Tanar'ri".

Lia spojrzała na barda z politowaniem. Chyba ci się drowy z twoim jastrzębiem pomyliły. To już lepiej w środku dnia idźcie, gdy słońce jasno pali - przecież nie ma lepszego sprzymierzeńca dla ciemnych elfów niż noc.
- Może... Z tym środkiem dnia to też niezły pomysł - uśmiechnął się. - Jak drowy były uzbrojone i wyposażone, jeśli rzuciło wam się to w oczy?
Lia wzruszyła ramionami. Normalnie... Miecze, kusze... przenośnej balisty to na pewno nie mieli.
Skinieniem elf podziękował za informację.


- Na razie jadę do Podkosów, tam popytać.- rzekł paladyn spokojnym tonem głosu.- Zakon zlecił mi przeszpiegi, nie wojenkę z drowami.
Raydgast specjalnie podkreślił słowo JA w tej wypowiedzi. Nie miał zamiaru w tej sprawie dyskutować, ani nikogo nie przekonywać. Nie widział też powodu, by musieć znosić, aroganckiego i naburmuszonego elfiego barda w swoim towarzystwie. Aesdil za nim nie przepadał, ze wzajemnością zresztą. Więc nie było sensu, trzymać się razem na siłę.

Elf machnął tylko ręką.
- Godna pochwały wstrzemięźliwość, nie pozwól nam się zatrzymywać.

Raydgast może by się przejął uwagą elfa, gdyby od początku wyprawy nie traktował go jak powietrze, ignorując ostentacyjnie jego docinki i "dziecinne" zachowanie. Wychodził z założenia bowiem, że czasami i 200 lat, nie wystarcza by dorosnąć.

Bard poczekał na dalsze pytania i wreszcie samemu zapytał, dochodząc do wniosku że niewiele więcej się dowiedzą o rozwoju wypadków w Zapomnianej Fortecy.
- Jak zwał się mag ze wsi? - zwrócił się do Mii.
- Nie wiem... -
szepnęła nieśmiało nimfa. - Nazywałyśmy go "Ślepcem", bo miał tylko jedno oko. Ale był bardzo zabawny, zwłaszcza jak próbował przekonać okoliczne kruki, by któryś zgodził się zostać jego przyjacielem. Biedak... - łzy stanęły jej w oczach.

- Czy wyczułyście może czy tę ... istotę ... -
zawahał się nie wiedząc jak to powiedzieć by nie przestraszyć ponownie Mii - zniszczyliśmy kompletnie czy też jednak uciekła?
- Wyczuwanie nieumarłych to nie nasza specjalność, przykro mi
- odparła smutno Tia. - Jednak bez wpływu tego... zła, które przywlekli za sobą ludzie sądzę, że cienie na powrót staną się co najwyżej zbłąkanymi duszami i nie będą czynić już nikomu krzywdy.

- Potrzebujecie jakiejś pomocy od nas, panie?
- uprzejmie skłonił głowę i uśmiechnął się głaszcząc Kulla. Tknęła go nagła myśl - nachylił się nad jukami, wyjął kubek i butelkę wina, nalał.
- Skosztujecie? Wino na wzmocnienie i uspokojenie nerwów
- wyciągnął kubek w stronę Tii, chyba najstarszej. Pamiętał że Alariele nie przepadała za winem, ale też nie odmawiała specjalnie... - Może coś zjecie? Pewnie nie miałyście nic w ustach już od kilku dni...

- To chyba my powinnyśmy spytać, czy możemy wam w czymś usłużyć - ostatecznie zawdzięczamy wam życie; zapewne nie tylko my - poważnie rzekła Tia, biorąc kubek i podejrzliwie wahając zawartość. - ...Sfermentowane owoce?
- Ludzie
to piją żeby sobie humor poprawić - wyjaśniła jej Lia, ponownie puszczając oczko do tropiciela, który przybierał na twarzy ciekawe kolory, i bardzo jej się to podobało.
- Patrzcie jaka obeznana... znów do Wzgórz się wyprawiałaś? - z przyganą mruknęła Tia, upijając łyk płynu. Prychnęła, zakrztusiła się, oczy zaszły jej łzami. - Chyba podziękuję - uśmiechnęła się wymuszenie oddając elfowi kubek, który zręcznie przechwyciła Lia i bez problemu wypiła zawartość do dna.
Paladyn wdzięcznością nimf, zwłaszcza wdzięcznością Lii nie był zainteresowany. Ale co zrobi reszta, nie było jego sprawą. W popijawie podobnie jak Britta, udziału nie brał. Zresztą łuczniczka nie do końca nimfom ufała.

- Mia, pomożesz mi z wierzchowcami? Trzeba sprawdzić czy nic im się nie stało, spłoszyły się wcześniej.
- Aesdil powiedział spokojnie, chcąc by beksa wreszcie trochę się uśmiechnęła i choć przez chwilę zapomniała o ostatnich wypadkach. Uzupełnił zawartość kubka i podał jej wino. Młoda nimfa pokręciła głową i cofnęła się lekko - wyglądało na to, że od jakiegoś czasu zamiast potwora boi się już... mężczyzn.

- Przydałoby się zmienić miejsce obozowania, za dużo tu ... pozostałości... - poszukał wzrokiem spojrzenia kapłana i tropiciela i nieznacznie wskazał resztki po stworze. - Oczywiście zapraszamy do spędzenia nocy z nami, tak będzie bezpieczniej - powstrzymał uśmiech widząc wyraz twarzy tropiciela.

Podszedł do wierzchowców by sprawdzić co z nimi - wrzaski, huki, odór i inne atrakcje wystarczająco nadszarpnęły cierpliwość i nerwy zwierząt. Zorientował się jednak że ktoś był tu już wcześniej i uspokoił konie. Indraugnir, rogata dusza, wręcz drzemał już z zapomnianą gałązką w pysku.

***

Po przeprowadzce obozu elf oddał nimfom koc, sam zaś siadł na derce obejmując straż. Wpatrzył się w nowy miecz usiłując dojrzeć w nim coś czego wcześniej jego bystry wzrok nie wypatrzył, oczywiście - bezskutecznie. Mimo wszystko z zadowoleniem pogładził klingę. Nadane jej imię bardzo mu się spodobało. Sam zaś po zmianie przez następnego w kolejce wartownika legł w zwyczajny sen pełen koszmarów...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 30-04-2010, 14:54   #44
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Walka z tym „czymś” się zakończyła, bez strat, bez rannych. Więc paladyn był w miarę dobrych humorze, jak zwykle ignorując fochy barda i jego zaczepki.
Driady okazały się bardzo pomocne, a pozostali członkowie drużyny również do pomocy driadom się garnęli... Przodowali w tym zwłaszcza Helfdan i Aesdil. Bard widać dał sobie spokój z Brittą, choć najemniczka odpowiadała ciepłymi uśmiechami na jego uśmiechy. Do niczego jednak więcej nie dochodziło... żaden romans nie rozkwitnie oparty jedynie o wzajemne szczerzenie zębów.

Paladyn nieco zdziwił się wyrzutowi w głosie Iulusa. Tym bardziej że Iulus nie wyglądał, na... desperata. Jeżeli mu tak bardzo zależało na obcowaniu z kobietą, to odrobina inicjatywy wystarczyła ze strony sługi Tyra. Szczególnie jedna nimfa wydawała się chętna do „okazania wdzięczności” wybawcom. A przynajmniej takie wrażenie odniósł paladyn. Wrażenie, które późniejsze nocne wydarzenia, całkowicie potwierdziły.
W każdym razie paladyn zapamiętał, że w podobnej sytuacji zostawić kapłanowi tłumaczenie się przed kobietami.

Nimfy okazały się bardzo przyjazne, więc Britta uspokoiła się nieco. Nie na długo jednak.
Ledwie tropiciel poszedł się kąpać, a już zaczął kobiecie grać na nerwach, wołając.-Jak chcesz mi umyć plecy to wystarczy grzecznie zapytać.-
na co Britta odparła.- Jak bym chciała to bym zapytała, spaślaku. Lepiej od jutra biegnij za koniem, bo pewnikiem wkrótce trudno na niego będzie ci wsiąść!
Była to uwaga niewiele mająca z rzeczywistością, bo i tropicielowi daleko było do grubasów.
Ale rozwścieczona dziewczyna, jeśliby nie zaczęła „pluć jadem”...to mogła zacząć strzałami.
Paladyn rzekł zaś do nimf, mimowolnych świadków tej sprzeczki.- Stosunki damsko-męskie bywają... skomplikowane.
Starsze dziewczyny zachichotały, a Tia rzekła:- Zwierzęta mają zdecydowanie prościej.
- Ale nie tylko; na przykład takie centaury... -
rozmarzyła się Lia, trochę nieadekwatnie do wypowiedzi siostry.
- Domyślam się... trochę im musi być nudno w jednej możliwej pozycji.- mruknął w odpowiedzi Raydgast, tak cicho by ani kapłan, ani bard nie dosłyszeli...ani tym bardziej Britta.
Słowa paladyna wywołały śmiech u starszych z nimf i nieśmiały uśmiech u najmłodszej.
Która co prawda nie wiedziała w czym rzecz...ale udawała, że wie.

Wieczór, posiłek, kolejne warty, sen... zakłócony nieco przez Helfdana.
Najpierw tropiciel się oddalił. A wkrótce jego tropem podążyła nimfa. Łatwo się było domyślić, w jakim celu. Wyglądało na to, że w rywalizacji o...cóż... „przychylność” driady, elf przegrał z tropicielem sromotnie. I bard spędzi noc raczej samotnie.

Kolejnego dnia nimfy poszły w swoją stronę, a drużyna skierowała się do Podkosów.
Wszystko zaczęło dla paladyna się tak jak zwykle, każdego dnia ich podróży. Pobudka, modlitwa poranna, umycie się. Śniadanie, sprawdzenie stanu oręża i zbroi. Po inspekcji, na koń i jazda do Podkosów. Jak każdego dnia Raydgast ignorował wszelkie przejawy złośliwości i inne docinki barda. Bo i mało go one obchodziły. Miał swoją misję, na której się koncentrował.

Podróż powoli zbliżała się do finału...do Podkosów. Sama zaś wioska była mało imponująca.
Pierwsze co było widać to cienkie smużki dymu stające się coraz grubsze, a zza traw i krzewów powoli wyłania się niewielka wioska licząca sobie nie więcej jak 40-50 domostw, z trzech stron otoczona polami. Małe drewniane domki ze słomianymi dachami otoczone sadami owocowymi, w których czerwienią się jabłka, dojrzewają śliwki, późne odmiany gruszek i czereśni. Na łąkach ciągnących się od strony rzeki pasały się krowy i śmiesznie chude owce - najwyraźniej niedawno strzyżone. Po drugiej stronie zabudowań były głównie ścierniska, na których gdzieniegdzie stały ostatnie snopki zboża.
Jeśli Podkosy miały być tajną bazą drowów, to spisywały się znakomicie. Pies z kulawą nogą by się tym miejscem nie zainteresował. Aż dziw, że wioska była świadkiem niezwykłych wydarzeń.

Paladyn spojrzał w górę, słoneczko pięknie świeciło. Jeśli więc w wiosce rzeczywiście kryją się drowy, to był idealny czas na przeszpiegi. Wzrok mrocznych elfów był wszak przystosowany do ciemnych jaskiń, a nie blasku słońca.
Paladyn stanął i dał znać pozostałym do zatrzymania się. Po czym rzekł do tropiciela.- Helfdanie, jest okazja byś sprawdził swoje talenty. Jeśli w tej wiosce są drowy, to tylko człowiek lasu jest w stanie podejść do osady nie zauważonym i wykryć ich obecność. A my tu poczekamy na ciebie. Pół godzinki ci wystarczy?
Po czym dodał by się upewnić.- Chyba, że uważasz, że sobie nie poradzisz.Ale w to wątpię.
Następnie rzekł do pozostałych.- Jeśli drowów w Podkosach nie ma, to po zatrzymaniu się w karczmie, każdy z nas powinien samotnie popytać miejscowych. Więcej informacji zbierzemy, działając w pojedynkę, a nie łażąc w kupie. Wieczorem pogadamy, o tym co... zdołaliśmy uzyskać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-04-2010 o 21:06. Powód: poprawki po konsultacji z graczem
abishai jest offline  
Stary 02-05-2010, 23:28   #45
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Droga do wioski minęła bardzo spokojnie. Leniwie wiła się wzdłuż rzeki w cieniu liściastych drzew… chyba buków.

Helfdan już przyzwyczaił towarzyszy do tego, że "przed" mówi wiele, a "po" jest prawdziwym rycerskim draniem. Milczał jak grób na temat tego co zaszło zeszłej nocy. Nieschodzący z jego twarzy uśmiech zadowolenia sugerował co nieco. Pomimo tego, iż wzrok wygłodniałych, zazdrosnych samców palił niczym tryper pindola tropiciel milczał niczym grób. Nic nie wspomniał na temat seksualnych zdolności nimfy… swoją drogą to zadziwiła nawet takiego weterana jak on. Szkoda, że jej dwie siostry nie zdecydowały się dołączyć… jednak nic straconego, będą przecież jeszcze wracać tą samą drogą.

***

- Półgodzinki to by może i nie starczyło gdybyś Brittę posłał ze mną. Zaśmiał się i puścił oko paladynowi. Zupełnie ignorując jakieś niezrozumiałe fuknięcie najemniczki. - Jeżeli w tej wiosce miałby mieć bazę drowy to albo byłby skończonymi idiotami albo ja byłbym pierwszym wypatrywaczem w Pięciu Królestwach… a jestem tylko pretendentem do bycia pierwszym jebaką.

- Mogę jednak rzucić okiem to tu to tam. Zaśmiał się rubasznie jak to tylko potrafi ktoś, kto z całą pewnością zaglądnie „to tu to tam”. - Dwa kwadranse to aż nadto, jeżeli to będzie pułapka to Ptaszysko przyleci do ciebie. Nie nadziej go na ruszt, bo miałbym żal. Jak nie to za spotkamy się przy karczmie. Zaopiekuj się moim luzakiem. Stwierdził podając mu lejce objuczonego wierzchowca.

Spiął konia i ruszył w bok poruszając się kilka metrów od linii rzadko rosnących drzew. Wyrzucił w powietrze jastrzębia miotając za nim jakieś przekleństwo na temat jego lenistwa i przerabianiu go na rosół. Ptak wzbił się w powietrze i już po chwili zataczał kręgi nad wsią ku niewątpliwej radości kurek i innych gąsek srających ze strachu gdzie popadnie.

Wsi dostatnia wsi spokojna. Krótki objazd i uważne przypatrzenie nie budziło obaw. Chłopi jak to chłopi zasuwali w polu z jakimiś sprzętami. Gdzieś jakieś gówniarze przemknęli z kijami w pogoni za skołtunionym kotem. Gdzieś wylazła z obory jakaś postawna kobita. Gdzieś zaryczała jakaś krowa smagana rózgą przez pachołka witką za to, że wlazła w grządki. Przy rzeczce jakieś dziewki na kamieniach prały bieliznę waląc w nią bez litości jakimiś drewnianymi przyrządami, których nazw żaden szanujący się mężczyzna nie znał. Tym bardziej taki męski bohater jak Helfdan. Pomimo tego, iż posiadł on tajemną sztukę oswobadzania białogłowych nawet z najbardziej wyszukanych gorsetów, pasów cnoty czy innych takich wynalazków. To za wszystkie skarby Pięciu Królestw nie przypomniałby sobie jak się nazywa to ustrojstwo do prania chłopskich gaci.


Może w mniemaniu paladyna jego wyprawa była w zupełności bezużyteczna jednak dla kogoś takiego jak tropiciel była nieocenionym źródłem informacji. Wiedzy na temat tego co jest skrywane pod fatałaszkami, a co warto sobie przygruchać. Już wiedział gdzie i którędy należy wjechać do wioski. Wyłonił się z lasu kierując się nieśpiesznie w stronę niewiast. Spocone ciężką pracą pod palącym słońcem. Obryzgane tysiącami kropel wody, w mokrych koszulach. Z podskakującymi cyckami i z wypiętymi zadami… Nawet nimfy nie mogły się równać z takimi zdrowymi, jędrnymi, wiejskimi rzepami. Wysublimowanie i delikatność niczym nie mogła się równać z porządnym dymaniem na sianie w stodole.

- Sami nie wiecie panie paladyn, co żeście stracili… powiedział sam sobie by po chwili głośno zagwizdać ze szczerym podziwem przejeżdżając obok bab. – Nie wiedziałem, tu takie krasawice z rzeczki wyłażą… Uznały go za niegroźnego głupca i wybuchły śmiechem. A powinny wiać gdzie popadnie naciągając mokre gacie ich mężów po same uszy, by wybitnie uzdolnieni łucznicy nie rodzili się następnej zimy. – Oj sikorki, sikorki gdybyście się tak za mnie wzięły jak za to pranie…

Wieś z bliska też nie budziła wątpliwości. Mimo to Helfdan dokładnie przyglądał się wszystkiemu. Rzecz jasna nie tylko cyckom karczmarki. Zwracał uwagę nawet na najdrobniejszą duperele mogącą wskazywać obecność drowów. Póki, co jednak nie dostrzegł nic. Pomimo swoich ponadprzeciętnych zdolności do dostrzegania niedostrzegalnego.

Na resztę czekał przy lekko schłodzonym piwie. Zapytał tylko o to gdzie może znaleźć młynarza…
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 03-05-2010 o 12:39.
baltazar jest offline  
Stary 03-05-2010, 11:39   #46
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Chłód wody obmywał ciało kapłana nie tylko z brudnej mazi jakim oblepiło go bezkształtne cielsko upiora, ale również ze zmęczenia ranami i chaosu myśli.
Nadopiekuńczość towarzyszy względem jego cnoty i zawoalowane szyderstwa powoli wyprowadzały go z równowagi. A na to nie chciał sobie pozwolić.
Brak spokoju i równowagi oznaczał chaos, a chaos to błądzenie po omacku bez celu, obijanie się o dary i przeciwności losu, bez składnie, bez sensu, bez ładu.
Bez reguł, które spinają wszechświat w uniwersalnej prawdzie ludzie są tylko zagubionymi dziećmi, które błąkają się w niezrozumieniu świata, innych istot i samych siebie.
Brak reguł to zguba ludzkości, to zatonięcie w egoizmie, zagubienie w namiętności.
Dlatego Manorian nie chciał pozwolić sobie na pochłonięcie przez żądze i ludzkie słabostki ciała.
Był przedstawicielem prawa i święcie wierzył w Boski porządek rzeczy. Był jednym z nielicznych , którzy rozumieli konieczność regulacji życia i konieczności uregulowania każdego istnienia. Niewielu podobnych jemu było na świecie.
Ta wiara, ten jasno określony cel dawały my spełnienie, którego nie mogła dać cielesność. Dawały spokój, którego najwyraźniej nie było dane zaznać osobom pokroju Helfdana, który wszem i wobec afiszował się ze swym buzującym męskim ego.
Ludzie ślepi na Prawo byli niczym mrówki zamknięte w słoiku. Przekonane o swej władzy nad światem, po prawdzie jeno odbijali się miedzy szklanymi ścianami ograniczonej przestrzeni. Iulus był wolny i nieograniczony, boska prawda nie ograniczała bowiem, jeno wskazywała jasną ścieżkę pokoju i oświecenia.

Zimna woda przywracała rześkość umysłu, skupiała rozedrganą fizyczność w okowy jaźni. Spoglądając w gwiazdy młody kapłan przypominał sobie swojego mentora.
Praxor zawsze powtarzał, iż lepiej umrzeć w prawdzie Tyra, niźli żyć w okowach własnej cielesności.
Jedynym spełnieniem kapłana było nauczać, oświecać a potem zbierać plony szczęśliwego społeczeństwa Prawości.
Jednak daleko jeszcze było do ostatecznego spełnienia boskiej idei prawa i sprawiedliwości...

Opasany płótnem, w czystej lnianej koszuli Iulus prał zlepione śluzem ubranie, potem z uwagą oczyścił kolczugę i hełm. Wrócił do obozowiska gdy większość towarzyszy udała się już na spoczynek. Skinął głową Briccie trzymającej wartę i wszedł do własnego namiotu. Bez zdziwienia zauważył, iż w obozowisku brakowało tropiciela i jednej z nimf. Westchnął tylko zawiązując poły materiału.
Tego wieczoru nic już nie napisał. Nie starczyło mu sił. Powziął jednak mocne postanowienie pomówienia z Helfdanem o jego filozofii, przy kolejnej sprzyjającej okazji...

Poranna modlitwa i pakowanie minęło kapłanowi jak zwykle. Wszelkie juki i toboły ustawił daleko poza zasięgiem zębów wałacha i zabrał się za jego siodłanie. Zadanie to zabrało mu dłuższą chwilę, gdyż Chimera cały czas próbował obrócić się do niego zadem, prócz tego sapał i nadymał się, tak i że już zakładane siodło okazywało się zsuwać na boki. Gy wreszcie się udało kapłan skinął głową do przygotowującego się do drogi, w podobny sposób paladyna i założył bagaże na koński grzbiet. Potem sam z lekkim stęknięciem wdrapał się na siodło.

Jechał w milczeniu chłonąc sielski spokój okolicy. Ten krajobraz, równomierny dym z kominów spokojnej wsi, falujące łany traw i pracujący w oddali ludzie napawał go szczerą radością. Nie było dla niego nic lepszego nad widok spokojnego ułożonego ludzkiego osiedla ludzkiego żyjącego pracą na roli zgodnie z rytmem praw natury. Jak wiadomo natura była częścią uniwersalnej idei prawości reprezentowanej przez Tyra i rad był że choć te reguły ludzie przyswajali sobie na ogół najpilniej.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 04-05-2010, 12:38   #47
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Myśl która dręczyła Aesdila po walce nad rzeką z całą siła objawiła się o poranku. Pożegnał się z nimfami, zadając jedynie Tii kilka pytań gdy udało mu się ją spotkać nieco na osobności. Oddalił się od reszty towarzyszy by jak zwykle pomedytować i przygotować swe zaklęcia - spotkanie z falą nadszarpnęło jego magicznym arsenałem. Był jednak zadowolony - podstawą magii zaklinaczy (a i bardów, pod pewnymi względami) jest testowanie swych możliwości i przekraczanie granic. A trudno uznać że jego zaklęcia były wczoraj mało skuteczne. Jednak ... musiał coś sprawdzić.

Spętał nogi Indraugnira - złośliwy zwierzak mógłby próbować uciekać przed karmiącą go ręką, gdyby puścił go samopas - nie raz tak było! Wypuścił Kulla w powietrze by ten rozprostował pióra i miał nad nim pieczę w czasie medytacji. Oddalił się od grupy bardziej niż zwykle, chcąc wypróbować swe zaklęcia, i wolał nie ryzykować zaskoczenia przez jakiegoś głodomora czy zbójców.

Po wstępnych przygotowaniach, gdy już pieśnią i medytacjami oczyścił umysł, gładko wstał z klęczek - człowiek nie wytrzymałby długo w ten sposób, elf jednak uznawał taki sposób siedzenia za niezwykle wygodny. Podniósł dłoń i nacieszył się chwilę tym jak wiatr rozwiewał mu włosy.

- Egomet arcessere atque praesum armo monstrificus tegumentum, IAM! - zaśpiewał i powietrze wokół niego ugięło się ledwo zauważalnie. Skinął głową z zadowoleniem, nie wyczuwając tego czego się obawiał.

Nagła myśl przyszła mu do głowy. Zamknął oczy i przypomniał sobie wczorajszą walkę. Powoli, nie spiesząc się, skoncentrował się na doznaniach które czuł gdy zniewolone przez istotę kobiety ruszyły na drużynę, obrzydzenie i odrazę gdy sama "fala" wypełzła na brzeg! Doznanie było tak silne że otworzył gwałtownie oczy i zaśpiewał, wznosząc głos do przeraźliwego krzyku!

- Egomet arcessere artis fulgur gemituer TERRERE!!! - oczekiwał potężnej eksplozji, jednak ze zdziwieniem poczuł jedynie jak Płomień w jego piersi gwałtownie przygasa! Gorąco pojawiło się znowu, jednak nie tak potężne jak wcześniej. Wrażenie było tak zaskakujące że elf zatoczył się i niemal upadł. Z ponurą determinacją powtórzył próbę.

- Egomet arcessere artis fulgur gemituer TERRERE!!! - tym razem kula dźwięku i magii roztrzaskała dwa drzewa w drzazgi, jednak kolejny raz Płomień przygasł! Wściekły elf podniósł głos po raz kolejny i tym razem już wykrzykując ostatnie słowo poczuł że coś jest nie tak, ale było już za późno!

- Egomet arcessere artis fulgur gemituer TERRERE!!! - hałas trwał nadal, połączony z bólem i ciemnością! Dopiero po chwili, gdy ziemia uderzyła elfa w twarz, zdał sobie sprawę z tego że był to jego własny krzyk wydarty z umęczonego gardła!

***

Przebudzenie było koszmarne. Każdy fragment ciała bolał go jakby obity stalowym prętem, łupanie w czaszce i gardle było wręcz nie do zniesienia. Nic więc dziwnego że nie usłyszał pierwszych słów ani ostrzegawczego krzyku Kulla. Dopiero po chwili do na wpół przytomnego umysłu dotarły pierwsze zrozumiałe słowa.
- Peorrh? - próbował wychrypieć, słysząc smoczy język, jednak bezskutecznie - gardło odmówiło mu posłuszeństwa. Smród, kopniak w bok i obracanie na plecy drągiem wsuniętym pod pierś przekonało go że koszmarnie się pomylił. Otworzył oczy. Zamrugał oślepiony słońcem i z poczuciem deja vu - pyski nachylających się nad nim stworzeń były koszmarne. Gorzej - znajome.

Łuskowata skóra i gadzie twarze humanoidów ubranych w łachmany były tak dobrze mu znane że nie miał najmniejszego problemu z ich rozpoznaniem. "Koboldy!" - westchnął i lodowata wściekłość, mimo mdłości, zalała mu duszę. Poczuł gotujący mu się w piersi Płomień i sapnął gdy bliźniacze ogniste promienie trafiły trzymającego groźnie włócznię stworka prosto w pierś i, z wypalonymi w brudnej szacie otworami, rzuciły go na ziemię! Drugi, z młotem w garści, spojrzał na martwego kompana z niedowierzaniem, krótkim jednak bowiem obrócił się i zamachnął na leżącego elfa! Zawył jednak koszmarnie gdy pazury Kulla przecięły mu twarz i zalały oczy powodzią brązowej krwi!

Aesdil dźwignął się, zdumiony własną słabością i niepewnością ruchów. Sięgnął po miecz. Tylko ostrzeżenie od Kulla sprawiło że obrócił się w sam czas by zobaczyć jeszcze jednego gadowi podobnego stwora, tym razem jednak nie zbrojnego a raczej szamana czy podobnej profesji osobę, sądząc po stroju i groźnym malunku na ramionach trzymających pokręcony kostur! Próbował on dogonić kuśtykającego Indraugnira.
- Torghhh? - wychrypiał, mętnym wzrokiem nie dostrzegając różnicy między widzianym teraz stworem a szamanem z Lasu Ostrych Kłów. Zimna nienawiść opanowała jego duszę na wspomnienie spustoszeń które tamten wywołał w drużynie.

Machinalnie zaczął przywoływać własne zaklęcie, widząc jednak jak niezborne są przez kontuzję jego ruchy i że szaman będzie pierwszy przygotował się do odparcia czaru. Kobold zapląsał i dramatycznym gestem wyciągnął kostur a elf poczuł jak na jego umyśle rozpościera się szara zasłona. Gniewnie "zdarł" ją i wciągnął w głąb siebie a Płomień buchnął potężniej. Szaman zmarszczył czoło, wyraźnie rozgniewany brakiem efektu (jasno świecące słońce na pewno mu nie polepsza humoru) i tym razem zaczął bardziej teatralną inkantację. Aesdil próbował dotrzymać mu kroku ale i tym razem przerwał gdy gadzi stworek sprawnie przechodził przez labirynt gestów. Zgrzytający pocisk trafił barda w pierś i rzucił o ziemię - nie ze względu na obrażenia, bowiem Płomień pochłonął i te, ale ponieważ Laure był tak słaby. Teraz jednak ogień w piersi gorzał równo i silnie i Złocisty leżał spokojnie na ziemi, próbując usłyszeć cokolwiek nadwyrężonymi uszami. Zimne ostrzeżenie od Kulla pomogło i, gdy szaman nachylił się groźnie nad nim z przygotowanym kosturem, elf otworzył oczy. Ślepia "Torghhha" rozszerzyły się z zaskoczenia.
- To za Kruka, sukinsynu! - wrzasnął elf i uwolnił całą moc Płomienia. Dwie strugi ognia trysnęły z jego źrenic i przeszyły oczy stworka, rozrywając czaszkę na kawałki! Truchło runęło na ziemię tuż obok elfa który pogrążył się w ciemności raz jeszcze gdy gorąco w piersi zamieniło się w chłód.

***

Dziabnięcie w policzek otrzeźwiło go raz jeszcze. Otworzył oczy i ujrzał Złocistoczerwonego, który wpatrywał się w niego zaniepokojonym wzrokiem i naglącym "głosem" wysyłał ostrzeżenie. Elf chrypnął i przewrócił się na bok, wbijając palce w ziemię obok szamana. Dźwignął się ostatkiem sił, chwycił rękojeść miecza i coś raniącego mu dłoń, podniósł się chwiejnie na nogi. Wbił ostrze w plecy wyjącego nieludzkim głosem oślepionego stworka.
- Indraugnirze! - wychrypiał. Zataczając się podbiegł do zaniepokojonego kuca, rozciął pęta i jakimś cudem wdrapał na siodło. Wściekłe ryki i wycia powiedziały mu dlaczego Kull tak naglił do pośpiechu. Indraugnir ile sił w nogach wiał przed zbliżającą się hordą koboldów i tylko jego chyżość (pokazywana w ekstremalnych sytuacjach) ocaliła głowę Aesdila. Ten jednak nie był tego świadom. Gdy w końcu kuc, pokryty pianą i wyczerpany zatrzymał się przy strumyku po tym jak zdyszane koboldy zaprzestały pościgu, elf po raz kolejny uderzył o ziemię i odpłynął w ciemność...

***

Długo potrwało zanim odzyskał świadomość. Tylko dzięki sile woli tego dnia był w stanie uleczyć się i dotrzeć do wieczornego miejsca popasu drużyny. Najgorsze było to że kontuzja i majaki sprawiły że nie był do końca pewien co się stało. Wiedział już że coś złego dzieje się z jego zaklęciami, co jednak - nie wiedział i po raz pierwszy żałował że jego edukacja nie obejmowała tak mocnej podbudowy teoretycznej jak wyśmiewana przez niego sztuka czarodziejów tego wymaga. Nie był świadom czy widziane przez niego koboldy nie były tylko efektem wstrząsu i urazu, tym bardziej że doskonale pamiętał widok przeszytego strzałami Torghhha w Lesie Ostrych Kłów - a to jego przecież dziś widział! Koniec końców zrzucił spotkanie na karb gorączki i majaków, zamiast tego skoncentrował się na przypomnieniu sobie wszelkich wiadomości mogących mu pomóc rozwikłać zagadkę malfunkcji jego zaklęć i na ostrożnych tym razem próbach swych mocy. Tyle tylko że wieczorami nie mógł przestać wpatrywać się w znaleziony wtedy w swoich palcach zachlapany łańcuszek ze złotym orłem na którym ktoś wyrył runę Magicznego Ognia...

***

Trochę poniewczasie elf ocknął się wreszcie - Helfdan był już w drodze do wsi. Aesdil nawet nie obejrzał się kiedy dotarli do Podkosów, zatopiony nieustannie w myślach i rozkojarzony. Machinalnie przytaknął paladynowi gdy ten zaproponował by rozpytać wśród mieszkańców, wpatrzył się niewidzącym spojrzeniem w plecy odjeżdżającego tropiciela. Teraz jednak wrócił do rzeczywistości.

"Kullu, rozejrzyj się proszę, wypatruj białowłosych ilythiiri!" - użył znanego już Złotoczerwonemu pojęcia. Chowaniec wystartował wyrzucony z jego przedramienia w powietrze, sam zaś elf rozejrzał się uważniej. Zastanowił się i wzruszył ramionami.
- Paladynie, skoro i tak czekamy na Helfdana, przytocz proszę legendę o Urgulu... - stwierdził równym, spokojnym tonem, jakim ostatnio się posługiwał. Niestety znana przez Raydgasta legenda nie wniosła niczego nowego ponad to czego elf już się dowiedział. A raczej, nic więcej nie powiedział, czego zaś może paladyn jeszcze może być świadom - wykraczało to poza wiedzę Aesdila.

- Tia powiedziała mi dziwną rzecz - powiedział naraz zaskakując resztę - "fala" podążała za "złem" niesionym przez grupę ludzi. Jeśli coś stanęło jej na drodze to pochłaniała to w głąb siebie, jednak my byliśmy pierwszym jej świadomym celem. Tia użyła określenia "wybrańcy bogów", a sama istota mogła jej zdaniem chcieć przejąć naszą moc. Pytanie czy zniszczyliśmy zupełnie tą potworność, bowiem jeśli w jakiś sposób drowy miały nad nią kontrolę a jej resztki powróciły do nich - będą świadomi czym dysponujemy. Tak więc może i dobrze, paladynie, że w czasie starcia nie odkryłeś pełni swych możliwości, na wypadek gdyby trafiła się walka z nimi.

-Nie należy się zamartwiać tym, na co wpływu nie mamy. A i tak zachowanie ostrożności leży w naszym interesie.- odparł Raydgast.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 04-05-2010 o 13:01. Powód: Dopisek
Romulus jest offline  
Stary 04-05-2010, 12:56   #48
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podkosy zaiste nie wyglądały na tajną bazę drowów; na niczyją tajną bazę. Malutka, zaniedbana wieś, otoczona polami, sadami i zagajnikami, z pewnością nie odzwierciedlała bogactwa pana, któremu podlegała - Gardara Tulipa, typa nieprzyjemnego, podłego i chciwego nawet jak na szlacheckie standardy. Mimo, a może właśnie z powodu biedy jesienne prace polowe wrzały, a podróżnych zewsząd docierały porykiwania zwierząt, fetor wydobywający się z obór, stajni i kurników oraz gwar rozmów ludzi - gwar, który przycichł, gdy na trakcie pojawiła się czwórka konnych. Jeśli jeszcze Helfdana można było wziąć za przejeżdżającego myśliwego, który wpadł do wsi na kufel zimnego piwa, tak czwórka bogato wyglądających podróżnych zaufania wieśniaków nie wzbudziła. Bo i niby czemu możni zdecydowali się na podróż błotnistym traktem miast szybkim i wygodnym wiatrostatkiem? Toteż Iulusa, Brittę, Raydgasta i Aesdina witały niepewne, lękliwe, ponure, a często wręcz jawnie wrogie spojrzenia. Przez środek wsi biegła szeroka droga prowadząca na miniaturowy ryneczek, na którym stała kapliczka Galian (zapewne lokalnej boginki plonów) niemal tonąca pod stosem ofiarnych darów.




Najpierw udaliście się do leżącej nieco na uboczu karczmy "Szynkla i Piworz'', znanej już paladynowi z poprzedniego pobytu, gdzie mogliście zostawić konie i rzeczy. Ów gościnny przybytek leżał nad brzegiem rzeki płynącej do Uran a przystań, niewielka wiata służąca za stajnię i koryto z wodą wyróżniały budynek spośród wielu podobnych. Z resztą Podkosów łączyła szeroka ścieżka, którą poprowadziliście konie.

Dopijający piwo Helfdan był jedynym gościem w jadalni; jeśli oczywiście nie liczyć starszawego właściciela "Szynkli i Piworza" Garda, siódemki jego dzieci w różnym wieku co i rusz przebiegających z wrzaskiem przez salę, oraz wyglądającej co chwilę z kuchni chudej, przygarbionej kobieciny z ósmym berbeciem na ręku. Trzy starsze córki karczmarza były całkiem milutkie, toteż tropiciel z przyjemnością peszył je niewyszukanymi komplementami.
Sama sala była dość duża, z szerokim wejściem i drewnianym barem oddzielającym część dla biesiadników od pomieszczeń kuchennych; oraz schodami na górę po lewej. Na ścianach wisiały stare podkowy, koło od wozu, dwa sierpy dziwnego kształtu i niewielkie żarna - wszystko to w towarzystwie wypchanych ryb, pęków suchych kwiatów i brzydkiego obrazka przedstawiającego kobiety przy żniwach. Cztery niewielkie okna były zatkane rybimi pęcherzami, a nad wygasłym paleniskiem spał chudy, bury kot.


Zgodnie z wcześniejszym planem Raydgast udał się do domu wójta, reszta zaś - mniej lub bardziej chętnie - rozpełzła się po wsi. Szybko okazało się, że wieśniacy są bardziej niż niechętni do rozmów o czymkolwiek poza rzeczami oczywistymi. Nawet karczmarz - persona, która w każdej szanującej się gospodzie powinna stanowić niewyczerpane źródło informacji - nie był szczególnie wylewny. A baby zwyczajnie pochowały się przed obcymi po chałupach i tyle było z ich gadaniny.

Najmniej szczęścia miał Iulus. Wypytywani o podejrzanych obcych, bandytów, niepokojące zdarzenia i tym podobne wieśniacy zamykali się w sobie i jak najszybciej ucinali rozmowę. Jeden tylko mruknął, że od czasów śmieci syna Fardana nikt wsi nie napadał. Gdyby nie to, że na dość zwyczajne pytania mężczyźni reagowali nietypowo, zdawać by się mogło iż wszystko jest w najlepszym porządku. Niechęć wobec obcych czy coś więcej? Kapłan nie wiedział.

Niewprowadzona w nic ponad sprawę drowów Britta zebrała jedynie kupę przekleństw na te "czarne diabelstwa przeklęte", pochwał paladyna Helma i jego odważnej drużyny, że tak straszliwego stwora złapała... oraz rad, iż powinna Britta męża znaleźć i w domu siedzieć, a nie w kusym kubraczku i gaciach jak chłop po gościńcach się szlajać. A nawet jedną propozycję małżeństwa od starszawego jegomościa, który co prawda miał podagrę i artretyzm, za to posiadał kawał żyznego pola i aż trzy krowy.

Najwięcej podejrzeń wzbudzał Laure, radośnie kicający po wsi w poszukiwaniu informacji i dóbr wszelakich. Niemniej zebrał on garść lakonicznych informacji, podsumowanych wnioskiem, że tutejsi rolnicy są wyjątkowo małomówni i ograniczeni.
Drowy? Ano przywiózł jednego cny paladyn Helma i uciekł na rynku - należało się diabelstwu (tu zazwyczaj następował stek pochwał i przekleństw).
Półelfia bardka? Półelfka jakaś tu była, bardka pewnie niejedna, imion wieśniacy nie pamiętali - przecież w czasie jarmarku to bardów jak mrówków się zjeżdża, obiboków jednych... Yyy, znaczy się, że robić co nie mają w czasie podróży, tak tak, to nie o was jaśnie panie elfie.
Zaginień żadnych nie było, niepokojów - a co też szanowny pan mówi? Dyć tu spokojnie jak u bogini za piecem.
Ślepy mag? Mieliśmy maga, na jedno oko ślepy był, ale oszalał, do nawiedzonego zamku uciekł i tyle go widzieli. Zamek sam zaś to ruina przeklęta, nikt nigdy za mojego pokolenia, ani dziadów moich tam nie chadzał; kupa gruzu, nogi idzie połamać i tyle. Szkoda czasu na mielenie o niej ozorem jak zima za pasem i robić w polu trza.

Nieprzemęczający się Helfdan skończył zaś z informacją, że młynarzem jest nikt inny jak wójt Podkosów, a sam młyn po drugiej stronie wsi stoi, nieopodal sporego zagajnika i cmentarza. Powiedziano mu też, że strzały i groty może zakupić u kowala Lago, lub myśliwego Harda - lecz to jeszcze nim karczmarz zoczył, iż Helfdan przywiódł ze sobą towarzystwo. Dziwne to się pólelfowi zdało - przecież każdy gospodarz lubi, jak mu złoto do kiesy wpada.



Raydgast
, jako prowodyr wyprawy, wybrał drogę oficjalną - dom wójta Gregora wskazano mu nie tworząc problemów. Grubawy mężczyzna czekał już na ganku, a jego wygląd sugerował, iż wizyta znamienitego gościa oderwała go chyba od młócki. Z nieco struchlałą miną zaprosił paladyna do środka, ugościł czym chata bogata, po czym struchlał jeszcze bardziej usłyszawszy z czym ów gość przybywa.

- Jestem sir Raydgast Silvercrossbow, przedstawiciel zakonu Torma. - rzekł paladyn spoglądając na mężczyznę. Po czym dodał spokojnym głosem. - Nie ma powodów do nerwów. Przybywam tu, gdyż zakon martwi się o bezpieczeństwo tych ziem.
- Bez obaw, szlachetny panie, bez obaw. Nie znam drugiego tak spokojnego miejsca jak nasze Podkosy - zatchnął się wójt i uśmiechnął wymuszenie.

- A drowy? - spytał paladyn drapiąc się po brodzie. - Czyż nie dokonano tu samosądu na jednym z mrocznych elfów? To niezbyt pasuje do... oazy spokoju. Nieprawdaż?
- Jakiegoż samosądu, łaskawy panie!
- wykrzyknął Gregor, niemal podskakując w miejscu i wybałuszając oczy. - Toż to szlachetny młody paladyn Helma, Lusus... eee... de Dar... nie... momencik... de Crow-field z ro-du Dar-ker-wil-lów - przesylabizował trudne tytuły - odważny i honorny mąż sąd nad drowem wydał i wyrok wykonał - wszystko zgodnie z Królestwa prawem. Myśmy jeno spalili diabelskie ścierwo, co by przypadkiem nam ziemi nie zatruło, albo upiorem się jakim nie stało, a prochy do rzeki wrzucili. Kto tam te czarne elfy wyrozumie... Wszystko w pełni władz boskich i ludzkich się stało. Młodzian odważny wszystko nam wyłożył, swoim honorem i nazwiskiem zaświadczył, mieczem wobec sprzeciwów zagroził, to jakeśmy się my, prości ludzie, jego władzy sprzeciwiać mieli?

- Co wy mi tu pitolicie? - żachnął Raydgast machając dłonią w geście irytacji. - Do czego by doszło, gdyby każdy rycerz w królestwie wydawał wyroki według własnego widzimisie ?
Po czym splótł dłonie razem dodając. - Ale co było, tego już nie zmienimy. Rzeczy osobiste drowów, masz je wójcie? Czy może ktoś je zabrał?
- Ale... ale... to szlachcic był, no i tego... helmici w drowach biegli przecież...
- zająknął się wójt, który najwyraźniej uważał, że jeśli ktoś ma za własnym imieniem coś więcej niż imię swego ojca, ma prawo robić z wieśniakami co mu się żywnie podoba.
Silvercrossbow chcąc nie chcąc słyszał o niechlubnych czynach Tulipa, który miał fatalną opinię nawet wśród szlachty; w Podkosach zaś miał przykład tego jak ów szlachetka zarządza swymi ziemiami: wieś biedna i zaniedbana, ludzie zastraszeni... Nie, żeby było w tym coś niezwykłego, tu jednak osiągało znaczące rozmiary, a ilość ziem leżących odłogiem robiła wrażenie - bynajmniej nie pozytywne.
- Znaczy ten... paladyn młody wszystko zabrał. Nic się nie ostało, nic a nic. Znaczy ten... wóz się ostał, bo go nam odsprzedał, ale to zwykły wóz, najzwyklejszy, gnój teraz na nim wozimy w pola... yyy...
- No więc... jak z tymi rzeczami drowów? - paladyn spokojnym głosem powtórzył pytanie.- Kto je wziął?
- Sir de Crowfield wziął i do Uran powiózł
- wydeklamował powoli mężczyzna. - Nie wiem ile tego było, ani co, nie opowiadał nam się, a my nie pytali, nie śmieliśmy, bo i po co...

- Opowiedzcie więc co wiecie. Skąd się ten drow wziął, co wam o nim ten paladyn powiedział i co było dalej. - poprosił spokojnie Raydgast.
- Eee... to było tak... znaczy... - zaczął wójt. - Oni tego drowa, paladyn znaczy, z Zapomnianej Fortecy przywieźli; to zrujnowany zamek na wzgórzu, parę dni drogi stąd. Dawniej Hardan Szalony tam mieszkał, ale teraz puste stoi, ruina nawiedzona. No i tam się drowy zasiedliły. A paladyn ucapił jednego i tutaj na sąd przywiózł... Mówił, że to morderca i że naszego czarodzieja starego tam w zamku usiekł, to go ściął za to. - dukał mężczyzna, najwyraźniej usilnie próbując ominąć niefortunną część o morderstwie Hallusa i jego skutkach.
- A przed tymi wypadkami... nie było to w Podkosach jakiś dziwnych przypadków? Nikt tu podejrzany się nie kręcił? Wasza wieś taka spokojna, jak twierdzicie? - spytał paladyn.
- Wiecie panie... - jęknął wójt - Teraz to Jarmark i statki ciągle przypływają, to dużo ludzi się kręci, nie idzie własnych bab nawet upilnować, a co dopiero zbirów wypatrywać.

- To wołowa dupa z was, nie wójt - odparł paladyn spoglądając groźnie na wójta.- Pozwoliliście drowom na założenie bazy pod waszymi nosami. Wymawiacie się Jarmarkiem. Kiepska wymówka w obliczu faktu, że któregoś dnia mogliście się obudzić z poderżniętymi gardłami. Kto tu dowodzi ochotniczą strażą? Macie chyba tu coś takiego?
- No co wy, panie, nam by z drowami wojować?! - wójt przeraził się nie na żarty. - Mało nas, to jak coś się dzieje to każdy za broń chyta, ale prędzej przeciw wilcom niż ludziom. Mamy paru chłopa co lepiej wojują - tropiciela dobrego i kowal z synami młotem niezgorzej machają - ale żeby straż zaraz? Jaką tam drowią bazę zresztą, jaką, pierwszy raz to tak się stało, że drowa ktoś we wsi zoczył, z dziada pradziada to niesłychane jest!! A do ruin nikt nie chadza, przygłupy jakieś jeno, życie nam jeszcze miłe - to nawet jakby drowy były, to kto by je tam w podziemiach niby znalazł?

- Nie zobaczyliście, bo poza czubkiem waszego nosa nie potraficie wyjrzeć. Dyć prawda, że marna z was by była armia na drowy, ale porządnie zorganizowana ochotnicza straż, przynajmniej podejrzanych typków, by wypatrzyła. - westchnął paladyn. Po czym dodał.- I wasza w tym głowa wójcie, by taka milicja tu powstała. W waszym zresztą interesie. Bo drowom chyba znudziło się siedzieć w jamach. Wczoraj byli w zamku, jutro mogą urządzić rajd łupieżczy na tą wioskę. Więc bądźcie czujni, zwarci i gotowi.

Gregor spojrzał na gościa spode łba. Takiemu to łatwo było radzić - jak od dzieciaka szkolony, to mu się zdawało, że każdy mieczem jak cepem macha i ze wszystkim sobie poradzi, a miecz od chleba tańszy. Jak by tak było, to po cholerę wojsko zaciężne i straż wszędzie trzymają, co? Zresztą... nie pierwszy raz arogancję szlachty znosić musiał i nie ostatni. Otrząsnął się więc z ponurych myśli bojąc się, że wylezą mu na twarz i zemstę rycerza na wieś sprowadzą.
- Pan nasz zabrania w swoich siołach broń trzymać i w walce się szkolić - uciął więc dyskusję. Czujni i gotowi to oni zawsze byli - uciekać gdzie pieprz rośnie i przed napastnikami się chować.

-Z waszym panem, to już sobie zakon porozmawia.- rzekł Raydgast wstając i mówiąc.- Owocnego dnia życzę, wójcie.
- Nieeee, nie nie nie nie nie!! - doskoczył do drzwi wójt, z przerażeniem wymalowanym na pucułowatej twarzy. - Nie trzeba, szlachetny panie, na prawdę nie trzeba. Nasz pan chroni nas wystarczająco, a włości jego bliżej Fortecy niż nasza wieś, to na pewno tam patrol wyśle. Na prawdę nie trzeba nic mówić, dobrze się mamy i bezpiecznie zawsze tu było - zakończył rozpaczliwym kłamstwem.
- Następnym razem posłanie paru młodzików do ruin może nie wystarczyć, wójcie.- rzekł paladyn ujawniając że wie więcej niż Gregor sądził.- A i ciekaw jestem, co byście zrobili, gdyby i oni zginęli. Dalej trześlibyście portkami udając, że nic się nie stało? Krótkowzroczna strategia.
- Drowy to jedno, a duchy drugie - wygadał się wójt, po czym ugryzł w język. "Sami se idźcie do Fortecy, jak dla was wszystko tak łacno idzie", mruknął w myślach. - Od ściągania klątw to są kapłani, a nie wieśniacy, to my tam po co leźć mamy... - dodał, próbując zmienić temat.

- Jakie znowu duchy? - zdziwił się paladyn, po czym spytał. - Co wy wiecie o tej kupie gruzu wójcie? I o jakiej klątwie mówicie?
- A to widać, żeście panie nie są stąd -
odzyskał rezon mężczyzna. - Tu każdy wie, że te okolice, to dawniej były włości wielkiego maga, Hardana Szalonego. Jeno jak mu się tajemniczo zmarło, to wszystko w ruinę popadło. Legendy mówią, że go bogowie za pychę przeklęli i tyle - zająknął się lekko wójt, po czym perorował dalej. - Późniejsi panowie chcieli przejąć zamek, ale to tam kto z wieży spadł, to go co w podziemiach zjadło, dzieci się martwe rodziły... słowem nieszczęścia po nowych panach - Tulipach - chodziły, więc się wynieśli na amen. W końcu w ruinę twierdza popadła i straszyć zaczęło tam tak, że nikt zbliżyć się nawet nie śmiał; zwłaszcza w nocy coś wyje upiornie i łap ślady wielkie zostawia - ale to już od dziadów pradziadów opowieści, bo za naszych czasów nikt, jako rzekłem, tam nie chadza. Nawet ziemie wokoło odłogiem leżą, do trzech dni drogi od wzgórza, bo nie idzie tam ani mieszkać, ani robić.

- Niewątpliwie drowy zrobiły z tym porządek, skoro założyły tam bazę. Ów paladyn nie wspominał o tym, że było tam więcej niż jeden drow? - spytał paladyn. A wójt odparł markotnie, zestrachany, że znów na drowy zeszło:
- Nie pamiętam o ilu drowach mówił szacowny sir de... eee... Dar-ken-ville.

- I od tego czasu... był spokój w ruinach? Nic się ostatnio nie wydarzyło? - indagował dalej Raydgast.
- Od tego czasu nic - ze znamionującą szczerość ulgą odparł wójt. - Jaśnie pan paladyn odjechał ze swymi ludźmi w stronę Uran, a my... eee... żyjemy jak żyliśmy do tej pory, jak Galian da.

- A ci... którzy złapali owego drowa? Możesz powiedzieć co nieco o owej grupce poszukiwaczy przygód? - spytał Raydgast.
- Nooo... tego... nie? - zaryzykował wójt. - Młodzi byli, ledwie w dorosłość wejszli pewnie; paladyn zwłaszcza i chłopak jeszcze jeden. Do Uran pojechali... eee... to tak: sir Lusus, półelfka, dwie dziewczyny jeszcze i jeden chłopaaak - zaczął liczyć na palcach. - Do Darrow zaś dwóch chłopów młodych i dwie dziewczyny na piechty podryndało. Chyba.
- Dziękuję za pomoc. - odparł paladyn i wychodząc rzekł. - Niech bogowie mają was w opiece wójcie.
- A i was, szlachetny rycerzu, i was niech mają, niech mają -
kłaniał się w pas Gregor, drepcząc za gościem i gnąc się w ukłonach tak, że omal czołem w odrzwia nie rymnął. Gdy zaś zatrzasnął za Silvercrossbowem drzwi chaty, oparł się z ulgą o scianę i krzyknął na babę, by mu śliwowicy przyniosła, jeno tej najlepszej, co tylko na dzień świąteczny na stole stawała.
Pociągnął solidny łyk i zaklął pod nosem. Od czasu kradzieży pierścienia Beshaba chyba uwzięła się na ich wioskę - co dzień to nowe nieszczęście. Oby bogowie przeklęli tego Margata, że w naszych Podkosach się pojawił i niedolę na nas ściągnął - mruknął, pociągając kolejny łyk. - Jak nam wieś spalą i ludzi wytną, to go nawet w o Otchłaniach ścigać będziemy!! - oświadczył z typowo chłopską zaciętością, po czym napił się znów, odłożył flaszkę i poszedł robotę kończyć. Klątwa klątwą, obcy obcymi, ale zboże samo się nie wymłóci, ani nie zmiele, martwić się też co nie ma na zapas... Jakoś to będzie.

Raydgast wrócił zaś do karczmy.
 
Sayane jest offline  
Stary 06-05-2010, 14:24   #49
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wieś była...nudna. Podkosy nie wyglądały na zagrożone przez drowy. Wszystko wydawało się tu dziać normalnym wiejskim rytmem. Oczywiście paladyn nie mógł ni zauważyć pewnej nieufności i podejrzliwości wobec siebie, ale cóż... chłopi bali się panów i podchodzili do szlachciców z pewną dozą nieufności. Więc Raydgast zrzucał owe nieufne spojrzenia na karb owego niewidocznego muru, pomiędzy chłopstwem a szlachtą.

Cóż... ile się dało z wójta wycisnąć, tyle wycisnąć. Więcej nie mógł, bez sięgania po środki, których paladynowi używać nie wypadało.
Mógł jeszcze połazić po wsi, ale... uznał, że szkoda na to czasu. A i efektów lepszych niż przy wójcie pewnie by nie uzyskał.
Wrócił więc do karczmy, wyjął przybory do pisania i zajął się tworzeniem kolejnych linijek listu.

Cytat:
... opowiem jak wrócę.
A póki co, dotarłem do Podkosów. Tak, to ta wieś przez którą żeśmy przejeżdżali, jadąc na Jarmark. Myślę o tobie, co noc prawie. O twych usteczkach, oczach, uśmiechu. O twej ciepłej obecności, w alkowie. Martwię się. Chciałbym być bowiem, przy tobie. Móc strzec twego bezpieczeństwa, patrzeć na twój uśmiech. Wiem co teraz powiesz, czytając te słowa. Nadopiekuńczy jestem. Masz rację moja gwiazdeczko. Ale nic na to nie poradzę. Teraz wydajesz mi się taka delikatna, taka krucha. I boję się o ciebie. Jedynie co mnie pociesza to liczna obstawa Lady Ingi, z którą obecnie przebywasz. Co do mnie, jestem w drużynie poszukiwaczy przygód. Nie wiesz co to oznacza. A w sumie jest to jeden wielki chaos. Każdy chce rządzić i zawsze są spory i kłótnie. Tak jak w tej bajce o czterogłowej hydrze, którą opowiadasz dzieciom. Ja się obecnie jak jedna z tych głów czuje. Obyśmy jednak nie kończyli jak ona. Nie musisz się jednak martwić. Póki co nie natrafiliśmy na nic złego i niebezpiecznego. Myślę że wkrótce zakończę misję i wrócę do ciebie cały i zdrów. Bowiem nie napotkaliśmy na
Przerwał pianie zastanawiając się jak wyłuszczyć sprawę z nimfami, tak by Helena się nie martwiła i by nie musiał po powrocie odpowiadać na masę niewygodnych pytań. Skłamać wszak nie mógł.
Spojrzał na kartkę pergaminu przed sobą. Takie były wszystkie listy do Heleny. Luźne zapiski przemyśleń wydarzeń, refleksje. Wszystko to co chciał jej powiedzieć w danej chwili.

Rozmyślania nad tekstem przerwało dyplomatyczne chrząknięcie Britty. Najemniczka dyplomatycznie zwróciła na siebie uwagę. A gdy jej pracodawca ją zauważył, zreferowała to co się dowiedziała. Czyli niewiele.
Póki co zamówił u Gregora jeden pokój dla siebie Iulusa, Helfdana i Aesdila, drugi dla Britty. Przy okazji wypytał karczmarza, jak daleko jest do ruin twierdzy czy trudno tam trafić. - Do ruin droga prosta jak w pysk strzelił panie. Będzie 2,5-3 dni przy dobrej pogodzie, dłużej przy niepogodzie, bo droga wtedy rozmiękła.

Resztę czasu do wieczora Britta i Raydast zabijali grą w kości. Na małe stawki, co by nie był to prawdziwy hazard. Najemniczka woziła te kości ze sobą. Przydawały się w takich sytuacjach. Kolejne godziny wlokły się jedna, za drugą, rozpraszane jedynie stukotem kości o blat stołu. I tak do wieczora...

A wieczorem rozpoczęła się narada. Paladyn opowiedział o tym co dowiedział się od wójta. O drowach w ruinach. O tym, że panował tam spokój, przed i po najeździe młodzików na ruiny.
O ścięciu drowa, klątwie i innych sprawach które wójt mu opowiedział. Swoje wywody paladyn zakończył krótko. –Nad samymi ruinami nie ma co dysputować, to i tak koło trzech dni drogi stąd. Będzie więc czas na snucie planów i taktyk. Więc warto przespać tę noc w karczmie Później bowiem, nie będzie okazji ku temu. Zamówiłem pokoje, jedne dla naszej czwórki i jeden jednoosobowy dla Britty. - tu przerwał, by się napić i po chwili dodał.-
Ruszamy jutro z rana...chyba, że macie jeszcze coś do załatwienia w Podkosach.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-05-2010 o 13:19.
abishai jest offline  
Stary 07-05-2010, 13:16   #50
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- ... przecież w czasie jarmarku to bardów jak mrówków się zjeżdża, obiboków jednych...
E
lf uśmiechnął się z rozbawieniem na takie stawianie sprawy przez wieśniaków. Jednak krok po kroku, zdanie po wścibskim zdaniu dowiedział się, że jeśli już ktoś z obcymi miał do czynienia to zielarz Fardan, starszy jegomość, zdający się być bardziej rozgarnięty niż przeciętny mieszkaniec Podkosów, aczkolwiek wcale nie bardziej przyjazny. Pomógł też fakt, że bard szczerzył zęby do każdej dzierlatki którą zobaczył i mieszkańcy byli więcej niż szczęśliwi mogąc zrzucić na Fardana ciężar obecności przybysza.
- A co wy mi tu za bajki każecie opowiadać, co? - rzekł zielarz, którego Aesdil zastał na progu chaty, rozwieszającego grzyby do suszenia. - Mało roboty wokoło, że stać i mleć językiem czas macie?


- Macie zupełną rację, mości Fardanie. Akurat tak się składa że mam trochę czasu, nie to co wy, w pocie czoła zbierający ziarno na chleb który spożywamy
- odpowiedział uprzejmie by udobruchać starego, akurat tego obszaru rolnictwa będąc zupełnie pewnym, bowiem pieśni i legendy nader często opiewały zbiory. Co dalej z rzeczonym ziarnem się działo - tego nie był zupełnie pewny a nie chcąc brnąć w niebezpieczne odmęty tematu zmienił nieco bieg rozmowy - z rolnictwa uznawał jedynie sławetne "browarnictwo i gorzelnictwo" czy raczej sycenie miodu - Ja tam sam jestem zdania że każdy powinien trudu rolnikom umniejszyć, jak bardowie śpiewem powinni na duchu podtrzymać w czasie zbiorów czy magowie wspomóc gdy zła pogoda plonom dokucza. Wasz mag był przydatny w wiosce? Jak mu na imię, tak przy okazji?
- Żeśmy się bez maga obchodzili zanim przylazł, obchodzimy sie i teraz - mruknął Fardan. - Jakiesik tam swoje napoje ważył, czasem w zbiorach pomógł, raz deszcz w czasie suszy sprowadził, to mu się chwali. Margat się nazywał, a coście tak o niego ciekawi?
- Wcale nie wątpię że się obchodzicie bez niego
- Laure zapewnił pospiesznie - ciekaw jestem po prostu w jaki sposób taki mag może pomóc w wiosce, bo to interesujące dla barda. Widziałem raz jak czarodziej w nadmorskiej miejscowości fale uciszył kiedy rybacy nie mogli przybić do brzegu gdy sztorm ich łódce zagrażał. Zawsze też mnie ciekawiło jak taki mag mieszka - czy skromnie, czy bogato, czy takie życie mu wystarcza - na pewno ma mnóstwo czasu na to by spisać swoje przemyślenia. Jak sądzicie, pogniewałby się gdybym nawiedził jego domostwo? Sam tam mieszkał?
Fardan łypnął podejrzliwie na elfa.
- Może sam, może nie sam... Ale skąd wy w ogóle o naszym magu wiecie, co? Był i się zbył, ale za pobytu tutaj nigdy do miast nie chadzał i rozgłosu nie szukał.
Aesdil wywrócił oczami.
- Skoro tutejsze -
ściszył głos dostrzegając żonę gospodarza - nimfy rzeczne o nim wspominają to trudno nie zapamiętać. A skoro już o nim wiadomo to trudno nie zagadnąć. To i pytam. Jak bard nie pyta to i nie zarabia. Bo i skąd ma mieć wieści by je wykorzystać w pieśniach?
- Nooo... niby tak -
z wahaniem odparł Fardan, zbywając milczeniem informacje o nimfach. - Choć śpiewaniem o wiejskim czarodzieju to nawet na chleb nie zarobicie. Jeno jak śpiewać będziecie to naszej wsi nie wychwalajcie - pan nasz jest bardzo surowy i pewnikiem by mu się to nie spodobało. Jednak i tak w chacie jego nic ciekawego nie znajdziecie: kurz, bałagan, pełno ziół suszonych i myszy, co się zalęgły na zimę. Nawet ksiąg tam nie uświadczycie, wszystko zabrał ze sobą.- Nikomu na odcisk nie zamierzam następować - powiedział elf mając jednak przed oczami parę propozycji wyjątków od tych słów - więc bez obawy, mości Fardanie. Hmmm, a opowiadał się dokąd się wybiera? Tajemnicza coś z niego postać, może i jednak godna opowieści - uśmiechnął się z zainteresowaniem.
- Jaka tam tajemnicza, toć wiadomo, że magowie szóstą klepkę mają zastąpioną przez te swoje czary, to nie idzie wyrozumieć ani logiki znaleźć w tym, co robią. Czarodziejów w Królestwie pełno, miast niewiele, to se pracy szukać muszą nawet po wsiach, co łaska. -
lekceważąco machnął ręką zielarz, nie chcąc, by elf zaczął głębiej drążyć. Diabli nadali tego barda! - Chcecie co tajemniczego, to o Zapomnianej Fortecy pośpiewajcie; toż to parę dni drogi stąd leży, a wielki Hardan Szalony tam mieszkał, co z samą Elethieną w wojnach z Urgulem walczył! Opuszczone ruiny to teraz, ale w miejskich księgach pewnikiem znajdziecie jakieś historyje o nim, albo w bardowskich gildiach, bo Hardan znaną personą był.

Elf przytaknął, zatopiony w myślach. Opuszczona czy nie, Forteca jawiła mu się niczym magnes - jak by się nie odwrócić, zawsze przyciąga. Otrząsnął się z zamyślenia. "Dopadnę was, ilythiiri..."

- Poszukuję panny Sorg, półelfiej dziewczyny z gwiazdką na policzku która tak jak i ja para się profesją barda. Śliczna jest, nieśmiała i zapadła mi w pamięć a nie było okazji by się z nią pożegnać. Ma ona talent do zaskakiwania mnie
- widząc baczne spojrzenie gospodarza dorzucił szybko i nie wdając się w zbyteczne szczegóły jak obolała łepetyna czy wieści o poszukiwaniach jej osoby prowadzonych przez Lathander jeden wie ile tajnych i mniej tajnych organizacji czy służb. - Mam prośbę mości Fardanie, gdyby jakimś cudem zatrzymała się w Podkosach, czy mógłbyś przekazać jej wiadomość ode mnie? Wyszukałem dla niej tekst elfiej pieśni o poszukiwaniach księżniczki Otilii - mówił przypominając sobie że Sorg zna elfi język i wpadając na pewien pomysł - nie zna jej a choć krótka i infantylna, może i przyda się jej. Gdybyś pozwolił, spisałbym ją tu szybko.
Zielarz wzruszył ramionami. - Zdziwiłbym się, gdyby jakiś śliczny bard zawitał w nasze progi, przechowam list jednak skoro ci ta sprawa na duszy leży, panie elfie. Choć pewnikiem prędzej mole go zjedzą niż do swojej adresatki trafi.
- Może i tak się zdarzyć...
- mruknął markotnie elf ale nie chmurzył się długo. - Przygotuję list.
Wyciągnął pergamin, atrament i pióro, świeczkę również by list zapieczętować. Nagłówek napisał we wspólnym, by we właściwym tekście "pieśni" zmienić go na elfi, po dwóch następnych akapitach zmienił go z powrotem na wspólny...

Cytat:

Witaj Sorg, jeśli czytasz ten list to najwidoczniej Corallon Larethian wysłuchał mojej prośby. Poniżej zostawiam Ci tekst pieśni o poszukiwaniach księżniczki Otilii, tak jednak niedopracowany że proszę Cię byś nie odczytywała go publicznie przed doszlifowaniem z obawy przed kompromitacją.

Wyruszyłem za Tobą siódmego dnia Srebrnego Jarmarku, jednak zgubiłem trop. Wiele osób Cię poszukuje, głównie paladyni Torma i kapłani Tyra. W jakiś sposób wiąże się Ciebie z osobą barda Sticka, byłaś podobno jego uczennicą i pomocnicą, a że jest podejrzany o jakieś mroczne praktyki podejrzenie to pada i na Ciebie. W łasce Lathandera pokładam nadzieję że nie jest to prawdą a i sercem czuję że jest to niemożliwe, stąd ten list. Obawiam się że w miastach możesz być poszukiwana, jak również na traktach, imiona Twoich towarzyszy również są znane paladynom. Wiedz że jadę wraz z kapłanem Tyra poszukującym Sticka by zapobiec obudzeniu przez niego Urgula. Z Królestwa pochodzisz, więc nie będę tłumaczył jak poważne obawy to wzbudza, a poszukiwania Ciebie mają na celu wypytanie o miejsce pobytu Sticka lub choćby wywiedzenie się o jego planach.

Nie wiem czy to dla Ciebie ważne, ale przesłuchaliśmy uciekinierów z wyprawy do Zapomnianej Fortecy, niejakiego Roba i Jakoba, gdzie Rob przyznał że to oni wystawili zabójcy miejsce noclegu kupca Pankracego Hallusa w przeddzień jego morderstwa. Świadkiem tego zeznania był kapłan Tyra, Iulus Manorian. Skoro podróżujesz z towarzyszami których mieszkańcy Podkosów oskarżyli o morderstwo, może taka wiadomość będzie dla nich pomocna gdyby próbowali odzyskać dobre imię. Nie wiem jednak w czym dokładnie rzecz, polegam na wieściach poskładanych z raportu młodego paladyna czy też giermka Lususa i zeznań Roba, a trudno traktować słowa tego ostatniego jako pewne czy wręcz prawdziwe. Również jeśli o Ciebie chodzi lepiej byłoby byś rozmawiała z Iulusem Manorianem bowiem wydaje się być człekiem sprawiedliwym choć surowym, niż czekała na aresztowanie i wątpliwą łaskę miejscowych notabli. Kapłan został wynajęty przez paladyna Raydgasta Silvercrossbowa do zbadania obecności drowów w Podkosach i Zapomnianej Fortecy. Wraz z tropicielem Helfdanem i łuczniczką Brittą najpewniej wyruszymy w kierunku Twierdzy. Nie wiem co tam zastaniemy, wiedz jednak że przynajmniej kilku mrocznych elfów kręci się po okolicy, więc uważaj na siebie śliczna panno, bowiem nie zdążyłem Ci ostatnim razem skraść całusa a mam na to wielką ochotę. Zostaliśmy w drodze zaatakowani przez potężną istotę która najpewniej została przyciągnięta przez grupę ludzi niosących czy też roznoszących wielkie zło - istotę pokonaliśmy, jednak dopiero poniewczasie zorientowałem się że warto byłoby podążyć za tymi ludźmi. Że jednak przede wszystkim chcę Ciebie odnaleźć może i lepiej że się tak stało. Niestety nie wiem gdzie przebywasz, mam nadzieję że dobrze sobie radzisz - a raczej radzicie, jeśli przebywasz nadal wraz z Tuai, Lidią, Maeve, Lususem i Kaelem. Powtórzę raz jeszcze - najpewniej za znaczną częścią tutejszych kłopotów stoją drowy i to większa już grupa niż poprzednio, więc miejcie się na baczności.


No i tyle tej pieśni, mam nadzieję że wydobędziesz z niej coś przydatnego choć przyznam że chaotyczna jest i nieskładna. Na zakończenie zaś:

Ukryłaś swe oblicze, zniknęłaś mi z oczu,
Kulla wzrok nawet bystry nie wypatrzył Cię z góry,
Gdzie przebywasz? Czyś szczęśliwa?
Tym razem Ty zmykasz niczym królik płochy...

Życz mi szczęścia tak jak i ja Tobie go życzę, opiece Lathandera Cię polecam
Aesdil

PS. Kull ma się dobrze, chyba znów uratował mi skórę

Wierszyk przeczytał na głos a widząc zdziwione spojrzenie zielarza wyjaśnił z uśmiechem:
- To taki nasz żart, Sorg zarzuciła mi wcześniej żem płochliwy. Dziękuję mości Fardanie, pamiętaj proszę o tej dziewczynie z gwiazdą na policzku.

Zapieczętował list i zostawił go gospodarzowi. Sam zaś wybrał się na polowanie z Kullem i wiernym łukiem, by odpocząć od natłoku myśli i niechętnego towarzystwa Podkosian. Miał zamiar zająć się Złocistoczerwonym - poćwiczyć z nim manewry, poświęcić tylko jemu wyłączną uwagę i nacieszyć się słońcem, wiatrem i ziemią pod stopami, a nie twardym siodłem pod tyłkiem...

I tak zrobił. Po raz pierwszy od zdarzenia nad rzeką i katastrofalnego eksperymentu konieczność rozmowy z ludźmi, nawet tak niechętnymi jak tutejsi, wytrąciła go z wąskiego korytarza ciągłych rozmyślań o implikacjach dziwnego zachowania magii. Odetchnął pełną piersią i poczuł jak siły natury wlewają się w jego obolałe od siodła ciało.

- Juhuuuu!
- krzyknął i zerwał się do biegu, na krótką metę wyprzedzając Kulla zanim ten nie podjął zabawy i nie rzucił się w pościg. Elfa dreszcz przeszedł gdy poczuł jak blisko jego głowy przemknęły pazurzaste łapy jastrzębia i w tym momencie z całą mocą przypomniał sobie koboldy i to co szpony Złocistoczerownego zrobiły z oczami jednego z nich. Spojrzał bystro na chowańca dopiero teraz dostrzegając to co spostrzec powinien dużo wcześniej - zwierzę nie wyszło bez szwanku z Lasu Ostrych Kłów i od tego czasu żywiło wielką nienawiść do koboldów. Kull zaś od paru dni był niespokojny i często się rozglądał - zbyt często.

- Więc to prawda
- wyszeptał, wreszcie wierząc świadectwu własnych zmysłów. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mu po plecach gdy wspomniał słowa, chyba ... Lliry Lethinen? Nie, Hadriana... Ależ skąd, łowcy Meandera! "... koboldy same w sobie są za głupie, żeby prowadzić jakieś wojny. Za to świetnie sprawdzają się jako wykonawcy rozkazów. Same by nie wymyśliły żeby z ciepłej kopalni ruszać swoje łuskowate zadki do zimnego lasu...". Ogarnęła go wściekłość.

- Znowu to samo?! -
krzyknął w niebo pod adresem mrocznych mocy Torilu - Już raz pokrzyżowałem wam plany! I nie rozbroicie mnie, ciągle jeszcze mogę ranić was i waszych sługusów!!!

Jego dobry humor prysł. Z ponurą determinacją zastanowił się nad swym magicznym arsenałem. Zbyt dużo czasu (z niewiedzy, jak sam przed sobą uczciwie przyznawał) zajęło mu szukanie teorii tłumaczącej ostatnie wypadki. Teraz nadszedł moment by pomyśleć o czymś innym.
- Zwykłe czary działają poprawnie - mruknął - i na nich muszę bazować. Jednak cała reszta... - usiadł, zdjął plecak i wyciągnął z niego karwasze. Zajął się wiązaniem rzemyków. Karwasze nie zachwycały, ale sprawiały wrażenie solidnie wykonanych i zdatnych dla łucznika, co elf od razu sprawdził. Wcześniej obejrzał je uważnie i odkrył marki sprytnie ukryte przy nadgarstkach - ale raczej rzemieślnika niż umagiczniającego pancerz, więc zgadywał że jest to wyrób jakich wiele wychodzi spod rąk osiadłych, niezbyt może błyskotliwych czarowników, zarabiających na spokojny i pewny chleb profesją zaklinacza przedmiotów.

- Płomień - westchnął, gdy pierwsza strzała pomknęła w cel. - To ryzykowne, ale na nim muszę się oprzeć, na nim i na łuku. Reszta - to ostateczność.

Myśl o Płomieniu sprawiła że po raz kolejny sięgnął do znalezionego naszyjnika.



- Skąd się tam wziąłeś?
- zapytał obracając wisiorek i spoglądając na rewers z wyrytą runą Magicznego Ognia - Czyją jesteś własnością? - nie mógł już ignorować faktu że najpewniej naszyjnik, oblepiony zaschłą krwią i brudem, spadł z szyi szamana koboldów gdy bard rozsadził mu czaszkę. Czy był tylko czyjąś ozdobą, czy też symbolem? Nie wiedział. Nie spotkał nigdy nikogo innego władającego Płomieniem. Nie było w tym nic dziwnego - mało kto by się z tym zdradzał, poza momentami rozpaczliwymi czy absolutnie wymagającymi jego użycia. Był jednak dziwnie pewien że i koboldy, i naszyjnik nie znalazły się w pobliżu Fortecy przypadkiem. I że właściciel naszyjnika jest (lub był...) równie blisko.

Takie rozważania jak zwykle doprowadziły go do mroku okrywającego jego dzieciństwo. Nigdy furtian Ambroży nie zdradził co jego wzrok dojrzał w ciemną noc gdy odkrył koszyk z płaczącym niemowlęciem pod bramą świątyni Lathandera. Wymawiał się tym że jego ludzkie oczy nie przebiły zasłony ciemności, jednak bladość i drżenie rąk zawsze temu przeczyły. Pięćdziesiąt lat temu ostatecznie jakakolwiek szansa na poznanie prawdy przepadła gdy Ambroży zmarł. Laure westchnął z irytacją. "Jakby miało to jakiekolwiek znaczenie!"

Otrząsnął się z tych bezproduktywnych myśli. Energią kilku dodatkowych czarów podsycił Płomień tak że ten palił mu pierś niczym, hmmm, ogień i zabrał się z powrotem do łuku. Potężna broń skrzypiała w jego dłoniach gdy poddał się równemu rytmowi naciągania, celowania i wypuszczania strzał. Jastrząb zataczał nad nim koła, czekając swojej porcji zabawy...

***

- Sorg tu nie było
- westchnął Aesdil gdy paladyn umilkł. - To znaczy może i była, ale nie widziałem chyba jeszcze drugiej wsi której mieszkańcy byliby tak nieufni do obcych i mniej dbający o nich, mimo że zwykle przyjezdni to większy zarobek. Drowów nikt tu nie widział na oczy, nikt do ruin się nie wybierał za życia swego, ojców, dziadów i praszczurów niemalże. Miejscowy mag Margat, ślepy na jedno oko, wziął i zniknął, możliwe że w Fortecy - można chyba założyć że był to Ślepiec o którym Mia wspominała. Drowy najpewniej, jeśli chcą wyzyskać złą sławę jakiegoś miejsca by nikt ich nie niepokoił w przygotowywaniu niecnych planów, w okolicy nie znalazłyby lepszej lokalizacji niż ta właśnie Forteca. Chyba że znasz paladynie jeszcze jakieś miejsce owiane mroczną legendą czy niesławą? - odwrócił się do Raydgasta.

- Na mój gust to albo Podkosianie głęboko skrywają jakąś tajemnicę
- machnął ręką nieco pogardliwie, że co to niby za tajemnica może tu się chować - albo są tak sterroryzowani przez swego pana, bo takie też odniosłem wrażenie. Kto tu jest panem tych włości? Tulip? Nawet nazwisko ma jakieś takie ... ubogie ... jak ta wieś.

- Chyba o Sticka nikt z nas nie wypytał, skoro już przy tym jesteśmy. Hej, gospodarzu!
- krzyknął - podejdź do nas proszę! Jak dla mnie to powinniśmy zabrać prowiant i jechać z rana, pozostawanie tutaj to strata czasu - powiedział już normalnym głosem czekając aż karczmarz podejdzie do stołu i puszczając mimo uszu próbę narzucenia swej woli przez paladyna.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 07-05-2010 o 22:51. Powód: Błędy
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172