Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2010, 20:39   #11
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Kostnica miejska 4 września 2011r, 11.10 AM, New York City

Walter odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że Clause także nie ma ochoty na rozmowę. MacDawell nieznosił ludzi, który lekceważyli pracę. Była co prawda niedziele i to w jakiś sposób usprawiedliwiało stan Granda, ale niezmieniało to faktu, że był po całonocnej libacji i wyglądał jak wyżęta szmata.
Cała, więc droga minęła im w absolutnej ciszy.

Gdy zjechali na dół i przeszli jeszcze kilkanaście metrów korytarzem w stronę sali rozpoznań, zauważyli mężczyznę siedzącego pod drzwiami.
- Tylko się zachowuj - upomniał Clause'a.
Ten tylko obdarzył go pełny złości spojrzenie i dalej szedł w milczeniu.
- Dzień dobry - wypalił Grand, gdy obaj funkcjonariusze stanęli przy drzwiach.
Powitanie było, co prawda bardziej skierowane do Star Moonlight, ale i tak wypadło fatalnie. Na szczęście Grand szybko się zorientował w swojej gafie i szybko uciekł do kostnicy, obdarzając funkcjonariuszkę pełnym rządy spojrzeniem.
- Witam pan - zaczął Walter - nazywam się Walter MacDawell i jestem detektywem Wydziału Specjalnego. Zajmuję się sprawę pańskiej córki Annie.

Rozmowy z rodzinami ofiar brutalnych morderstw nigdy nie były ani przyjemne, ani łatwe. Walter jednak nauczył się docierać do wszystkich i wydobywać niezbędne informacje. Był w tym naprawdę dobry.
Alexander Waterman, ojciec zamordowanej Annie, okazał się człowiekiem nad wyraz opanowanym i oziębłym. Mógł to być zarówno skutek szoku po tym jak ujrzał zmasakrowane ciało swojej córki, ale równie dobrze taki charakter.
Walter podziękował funkcjonariuszce Moonlight za pomoc i zwrócił się do pana Watermana:
- Mam nadzieję, że zgodzi się pan odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących pańskiej córki?
- Tak, oczywiście.
- Dobrze. Myślę, że lepiej będzie jak wyjdziemy na zewnątrz i usiądziemy w jakimś spokojniejszym miejscu. Co pan powie na "Caffe Triffone"?
- Zgoda.

"Caffe Triffone" 4 września 2011r, 11.25 AM
"Caffe Triffone" to mała przytulna kawiarenka urządzona w iście francuskim stylu. Walter uwielbiał jej niezobowiązujący i oryginalny klimat. Często właśnie tu udawał się na przerwę, by wypić kawę i zjeść croissant. Kawa jak podawali na wydziale, chyba tylko z powodu koloru była tak nazywana.
MacDawell wybrał stolik położony najbardziej w głębi sali, tak by ani gwar ulicy, ani kolejni klienci nie przeszkadzali im w rozmowie. Gdy kelner podszedł pytając o zamówienie, Walter poprosił o dwie espresso i dykretnie dodał:
- Chciałbym, aby przez najbliższe półgodziny nikt nie zajął stolików w naszym pobliżu.
Znajomy kelner tylko skinął głową i zabierając karty rzekł:
- Oczywiście panie MacDawell, zawsze do usług.
- O widzę, że często pan tutaj bywa - powiedział Alexander Waterman, który w przyjaznym otoczeniu poczuł się zdecydowanie bardziej odprężony.
- Tak dość często - odprał z niewielkim uśmiechem Walter - Podają tu wyśmienitą kawę i ciasta, a na dodatek jest tutaj niezwykle cicho i spokojnie.
- Zdążyłem zauważyć - ojciec Annie także nieznaczenie się uśmiechnął.
Widząc, że jest on gotowy już do rozmowy, Walter zaczął:
- Chciałbym, aby mi pan opowiedział o Annie. Jak to była dziewczyna?
Alexander patrząc w stół wysłuchał pytania detektywa. Gdy jej usłyszał, spokojnym głosem zaczął wspominać, tragicznie zmarłą córkę. O to właśnie chodziło Walterowi, by jego umysł choć na chwilę zapominiał o tym co ujrzał w kostincy i przedstwiał zmarłą Annie, taką jaka była za życia.
- To była spokojna i mądra dziewczyna. Każdy ojciec zawsze marzy o takim dziecku. Spokojna, rozsądna, rozważna. Zupełnie inna niż dzisiejsza młodzież. Nie piła, ani nie paliła. Przyjaciół dobierała starannie. Można na niej było polegać. Dotrzymywała słowa, nigdy nie kłamała i chętnie angażowała się w działalność wolontariacką. Wie pan, detektywie, że Annie pomagała trzy razy w tygodniu w hospicjum dla dzieci z białaczką. Miała taki wspaniały, silny charakter. Zawsze marzyła o tym, by zostać lekarką.
- To bardzo szczytna działalność? A proszę mi powiedzieć, czy zajmowała się tym sam, czy może pomagał jej ktoś ze znajomych?
- Pracowała w takiej małej grupie... Opiekuńcze Skrzydła... czy jakoś tak. Prowadziła ją taka miła lekarka... nie pamiętam nazwiska.
- Niech się pan nie martwi. Spróbujemy ustalić to w jakiś inny sposób.
- Na pewno w szpitalu wiedzą o kogo chodzi. Jest tam dobrze znana.
- Dobrze sprawdzę to.
- Czy Annie miała dużo przyjaciół?
- Raczej niewielu. Dobierała ich sobie bardzo starannie. Nie lubiła ludzi rozwrzeszczanych i lekkoduchów, takich jak większość dziesiejszej młodzieży. Odebrała staranne wychowanie. Nie zadawala się z byle kim i nie imponowało jej to co zwykłym dzieciom. Znam kilkoro z nich.
- Czy mógłby mi pan podać ich nazwiska i adresy?
- Ależ oczywiście.
Walter zapisał kilka nazwisk w swoim notesie.
Upił łyk kawy i spojrzał przez okno. Wydawało się, że miasto żyło normalnie. Ludzie spacerowali, samochody podążały we wszystkich kierunkach. Walter wiedział, że pod tą poszewką normalności kryje się brudny, brutalny i bezwzględny świat z którym on staje nie raz oko w oko. Alexander Waterman, wyglądał na człowieka, który o tym drugim świecie wie bardzo niewiele. Tylko tyle co wyczyta w gazetach i usłyszy w wiadomościach. A jego córka? Wyglądało na to, że była bliżej prawdziwego życia. Może nawet za blisko...
- A czy jest ktoś szczególnie jej bliski? Jakaś bardzo bliska przyjaciółka, może miała chłopaka?
- Jej najlepszą przyjaciółką jest, to znaczy była, chyba... Nicole. Miła dziewczyna. Znają się od lat. Jej ojciec jest wykładowcą na Uniwersytecie Columbia. To bardzo dobra rodzina. Greg bardzo dobrez wychowała swoje dziecko. Dbaliśmy o to, by Annie nie zadawała się z byle kim.
Walter zwrócił uwagę na ten powtórzony po raz kolejny zwrot.
"Nie zadawała się z byle kim" - detektyw dyskretnie wpisał do swojego notesu.
Albo ojciec nie wie o córce wielu rzecz, albo zabił ją właśnie nie byle ktoś.
- Chłopaka nie miała. Jestem tego pewien. Powiedziałaby mi lub Debi, znaczy jej matce. Na pewno. Nie mieliśmy przed sobą sekretów.
- Co Annie robiła w wolnym czasie?
- Lubiła się uczyć. Trochę malowała. Pomagała w szpitalu dzieciakom chorym na białaczkę. Dużo czytała. Czasami trudno ją było oderwać od książek. Najbardziej lubiła klasyków.
- To musiała być wspaniał dziewczyna. I ktoś taki nie znalazł żadnego adoratora.
- Jakoś tak się złożyło. Tak jak mówiłem, nie zadawał się z tak zwaną złotą młodzieża. Była bardzo spokojna i rozważna. Imprezy i głupie zabawy, to nie było dla niej.
- Rozumiem, a czy zauważył pan w zachowaniu Annie coś dziwnego?
- Raczej nie. Ostatnio byłem mocno zajety, ale nie wydaje mi się by coś w jej zachowaniu się zmieniło. Może była tylko bardziej zamyślona niż zwykle, ale to koniec przerwy wakacyjnej tak na nią wpływał. Powrot na studia zawsze przeżywała silniej.
- Może zrobiła coś nietypowego, częściej wychodziła, może ktoś do niej dzwonił?
- Czy robiła cos nietypowego... - powtórzył - hmmm... - zamyślił się i podrapał po brodzie - Nie wiem, czy to ma znaczenie, ale chodziła częściej do kościoła.
- Każdy najdrobniejszy nawet szczegół może mieć znaczenie, panie Waterman. A czy wcześniej nie chodziła do kościoła?
- Chodziła, lecz chyba teraz była przybita śmiercią pewnego dzieka ze szpitalu. To jeden z jej podopiecznych. W takich chwilach zawsze szukała pociechy w Bogu. Wychowaliśmy ją na dobrą katoliczkę.
- Rozumiem, a czy to był jakiś konkretny kościół, do którego chodziła?
- Tak, to nasz parafialny kościół pod wezwaniem Świętego Serca Jezusowego.
- Mógłby mi pan podać adres i nazwisko księdza, który jest tam proboszczem?
- Oczywiście. Kościół znajduje się dwie przecznice od naszego domu. A proboszcz ksiądz Gideon Brown, to stary przyjaciel rodziny.
- Kim jest dla Annie, Nicole Rock?
- To najlepsze przyjaciółki, jak już panu powiedziałem. Takie powierniczki własnych sekretów. Znały się prawie od dziecka. Jej rodzice mieszkali kiedyś koło nas, lecz ojciec dostał posadę na Uniwersytecie Columbia i przeprowadzili się do innej dzielnicy.
- Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy poza Nicol Rock, Annie miała jeszcze jakieś bliskie towarzystwo?
- Było kilka parę osób, które stale pojawiały się w jej otoczeniu. Niestety ja panu nie powiem o nich nic. Debi bedzie wiedziła lepiej, ja nie spędzam za wiele czasu w domu.
- Widzę, że jest pan bardzo zapracowanym człowiekiem...
- Pracuję tylko tyle ile muszę, by utrzymać dom i rodzinę. A jeżeli chodzi o przyjaciół to przypominam sobie dwie dziewczyny - jedną ruda i piegowatą, drugą taką grubszą. Niestety nie pamiętam imion.
- Czy miał pan z Annie jakieś problemy?
- Nie. Absolutnie żadnych. Uczyła się chętnie i dobrze. Przychodziła do domu na czas. Zawsze dzwoniła, kiedy miała gdzieś zostać dłużej. To jest .... to znaczyły była cudowna dziewczyna.
Przy ostatnich słowach głos mu się lekko załamał i widać było, jak bardzo skrywa swoje emocje. Ewidentnie należał do ludzi, który zostali wychowani w ten sposób, by nigdy publicznie nie pokazywać swoich emocji, a zwłaszcza słabości.
- Jak dobrze znał pan Annie? Wiem, że to może dziwne pytanie, ale rodzice często nie wiedzą co ich pociechy robią, gdy są same?
- Myślę, że Annie nie miała przed nami sekretów i wydaje mi się, że znam ją, znałem, bardzo dobrze.
- Annie została znaleziona niedaleko Soho, to dość daleko od domu, czy często bywała w tej dzielnicy?
- Dość często. Tam znajsduje się szpital, w którym udzielała się jako wolontariuszka. Poza tym Debie ma tam swoje wernisaże i Annie czasami jej w nich pomagała.
- Proszę mi jeszcze powiedzieć w jakim stanie jest pańska małżonka?
- Jest rostrzesiona, wzięła mnostwo tabletek na uspokojenie. Na szczęście jest z nią nasz znajomy lekarz. Nie wiem czy będzie w stanie rozmawiać, ale może pan spróbować.
- Nie chciałbym jej narażać na niepotrzebny stres. Rozmowa o Annie na pewno nie wpłynie dobrze na jej samopoczucie.
- Złapanie tego .. tego .. tej bestii która zabiła Annie jest warte każdego bólu, który musimy znieść. Poza tym nic nasz już bardziej nie zaboli niż utrata naszej ukochanej córeczki.
Teraz przemawiała przez niego złość i nienawiść do mordercy. Jego głos był twardy i oschły. Walter znał ten mechanizm. Rodzice, który starcili w podobnych okolicznościach swoje dzieci, są zdolni do rozszarpania morderców gołymi rękoma, gdyby im tylko na to pozwolić. Siła ludzkiej nienawiści zawsze fascynowała MacDawell. Ludzi, który na codzień muchy, by nieskrzywdzili w ekstremalnych okolicznościach, byli gotowi do popełnienia najbardziej okrutnych zbrodni.
- Myślę, że jednak poczekam z tą rozmową. Przynajmniej do jutra.
- Skoro tak pan uważa detektywie. Debi to jednak twarda kobieta, kilka miesięcy temu na nowotwor zmarła jej siostra bliźniaczka. Wcześniej zmarł też nasz pierwszy syn, także na nowowtwór. Międzyinnymi dlatego Annie tak bardzo pragnęła pomagać dzieciom.
- Rozumiem. To chyba na tę chwilę wszystko. Niemniej, jakby pan sobie coś przypomniał, cokolwiek, choćby najdrobniejszy szczegół, to proszę o kontakt. Oto moja wizytówka.
- Oczywiście, detektywie, dla mnie ujęcie mordercy jest chyba nawet ważniejsze niż dla pana.
- Zapewniam pana, że zrobimy wszystko, by złapać tego szlańca. Nie chcemy, by podobna tragedia się powtórzyła. Dlatego potrzebujemy jak najwięcej informacji o Annie. To nas doprowadzi do jej zabójcy.
Alexander Waterman w milczeniu kiwał głową i patrzył w okno. Najwyraźniej chciał już zakończyć rozmowę.
- Jak już mówiłem to na razie wszystko. Będę z panem kontakcie i będę informował pana na bieżąco o postępie w śledztwie. Mam tylko jeszcze jedną prośbę.
- Tak, słucham?
- Proszę nie rozmawiać z prasą na temat tego co się wydarzyło. Każda informacja w prasie może zaszkodzić śledztwu i opóźnić schywytanie mordercy Annie.
- Oczywiście, wolimy uniknąć falszywej litości. Na pewno nie będziemy o tym z nikim rozmawiać. i Bardzo proszę tylko, gdyby pan rozmawiał z kimś z mojej rodziny o przmilczenie szczegółow tego, co zrobiono Annie.
- Ależ oczywiście.
- Dziękuję panu za wszystko.
- To ja dziękuję panie Waterman, bardzo nam pan pomógł.
- Mógłby mi pan zamówić taksówkę.
- Chwileczkę - Walter wstał i poprosił kelnera o zamówienie taksówki.

Ulice NY, w drodze do siedziby Wydziału Specjalnego, 4 września 2011r, 12.40 AM,
Walter jadąc przez wyjątkowo opustoszałe ulice Nowego Yorku, rozmyślał o tym co usłyszał. Ze słów ojca dziewczyny wynikało, że była to bardzo porządna i grzeczna dziewczny. Pozory jednak mogą mylić i pan Waterman mógł bardzo słabo znać swoją córkę, do czego z resztą sam poniekąd się przyznał. Wymagało to na pewno sprawdzenie i zweryfikowania. Matka i przyjaciele dziewczyny niewątpliwie muszą zostać przesłuchani.
Walter jednak postanowił zaczekać z tym przynajmniej kilka godzin. Teraz chciał zobaczyć ciał i przeczytać raport z sekcji.
Stojąc na światłach postanowił zadzwonić do swojego kolegi z czasów studiów.
- Robert? Cześć mówi Walter... tak zgadłeś mam do ciebie prośbę... nie no nie mów mi, że odzywam się tylko jak czegoś potrzebuje, to bardzo niesprawiedliwe... no dobra, dobra, niech będzie na twoje... sprawa jest jednak poważna... tak, tak jak zawsze... potrzebuje twojej pomocy przy sekcji zwłok zamordowanej dziś rano dziewczyny... ok, dzięki. Masz u mnie wielki piwo... Spotkajmy się na wydziela.. ok. To do zobaczenia.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline