Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2010, 22:07   #30
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację

To miejsce zwano Świątynią Dobrych Bogów. Była to jedna z większych sal przybytku, ciasno zastawiona twardymi drewnianymi ławkami. Panowała tu przepełniona szacunkiem cisza i spokój. Była pozbawiona okien, poza bajecznie kolorowym witrażem przedstawiającym Kiri-Jolitha, Habbakuka, Mishakal i Branchala. Na witrażu wyraźnie czegoś brakowało - puste miejsce w prawym górnym rogu, na które ze smutkiem spoglądali pozostali bogowie. Tu powinien być Platynowy Smok - Paladine, ale już go nie było.

Amarys oderwała wzrok od rozświetlonego witraża, którego kolorowy blask rozlewał się na podłodze sali i podeszła ku niewielkiej wnęce znajdującej się w samym narożniku komnaty. To miejsce przeznaczone było Habbakukowi i tu też zwykle przebywała jedyna kapłanka tego boga w przybytku. Stara Zimira siedziała na koślawym zydelku pochylona nad samą ziemią. Odziana była w szaty koloru morskiej zieleni, na które nałożona była biała, niczym morska piana, stuła. Na oko Amarys szaty wymagały już prania, a i kilka łatek dobrze by im zrobiło, ale widać Zimirze to nie przeszkadzało. Kobieta musiała pochodzić z odległego Ergoth o czym świadczyła jej ciemna, prawie że hebanowa skóra, teraz już pomarszczona niczym suszona śliwka oraz krótkie, mocno kręcone i już posiwiałe włosy.

Kobieta nachylała się nad podłogą, cicho szepcząc. Amarys ze zdziwieniem dostrzegła, że kapłanka przemawia do sporej wielkości szczura o połyskującym czernią futerku. W końcu z szerokich rękawów szaty wydobyła niewielki skrawek chleba i rzuciła go gryzoniowi. Ten porwał go w locie i umknął w ciemność. Zimira powoli odwróciła się, a na jej ciemnej twarzy rozkwitł szeroki uśmiech:

- Witaj dziecinko.
- Witaj, matko - Amarys skłoniła się z szacunkiem. - Nowy przyjaciel? - wskazała za uciekającym szczurem. Normalnie piszczałaby już ze strachu, ale w obecności Zimiry nawet najbardziej obrzydliwe stworzenia nabierały... no, może nie cech ludzkich, ale zdawały się być na równych prawach z tymi istotami, które nie wyzwalały w dwunogach nieprzyjemnych reakcji. Ot, choćby z psem na przykład.

- Bynajmniej nie nowy. - Kobieta uśmiechnęła się z lekka przeczesując pomarszczoną dłonią krótkie włosy. - Znam się z jego rodziną od wielu lat. Często przychodzą do mnie w potrzebie, a czasami jedynie porozmawiać. Nam ludziom ciężko jest zaskarbić sobie szacunek wśród przedstawicieli ich rasy. Dlatego też szczególnie sobie tą przyjaźń cenię. Ale chyba nie przyszłaś rozmawiać ze staruszką o jej czworonożnych znajomkach, hę? Widzę, że coś Cię trapi dziewczyno, a jeśli dobrze pamiętam co o mnie mówiono to nie tylko szczurom potrafiłam pomagać w potrzebie. Dalej, mów z czym przychodzisz.

- Po... posprzątać... - zająknęła się Amy, kręcąc głową w poszukiwaniu miotły. Ostatecznie miała dziś pomagać staruszce, którą wielu, z akolitami włącznie, uważało za zdziwaczałą. Zresztą rozmowa ze szczurami stanowiła tylko jeden z powodów. Nie, żeby nie wierzono w jej moce... po prostu część z nich dyskretnie pomijano, jakby rozmowa z istotą mniejszą od człowieka w jakiś sposób ubliżała temu pierwszemu. Amy z jednej strony zdolności matki Zimiry fascynowały (i czasem nawet po cichu próbowała robić to samo; bez większych efektów zresztą), z drugiej jednak wstydziła się ujawniać ze swoimi zainteresowaniami, jak większość dzieci bojąc się kpin i ostracyzmu. "Szczurzyca Amy" - nie, to stanowczo nie brzmiało zbyt ładnie.
Dziewczyna dojrzała wreszcie opartą o ścianę miotłę, chwyciła ją, wykonała kilka zamaszystych gestów na poparcie swych słów, po czym zniechęcona klapnęła na jedną z ław, zastanawiając się co powinna powiedzieć. W jej pojmowaniu Zimira była tak stara, że nie zaliczała się już do Dorosłych - była jakby dziwnym okazem zwierzęcia, podobnym swym małym i większym przyjaciołom. Może zresztą nie na darmo wolała ptaki, ssaki i bogów od ludzi?
- No bo... - zaczęła niepewnie i zerknęła w przyjazne, uśmiechnięte oblicze kapłanki. - No bo... Rava zamknęli w Dziurzeee... - wbrew jej woli łzy wydostały się z oczu, drobnym ciałem wstrząsnął szloch, słowa zaś same zaczęły płynąć. - A on nic nie zrobiiiił... Tylko chcieliśmy sobie wziąć książkę i oni tam byli... i... on chciał ratować Trzmiela... a potem już samo poszło... I teraz tam potwory go zjedzą... albo co... To wszystko moja winaaaa... - rozryczała się rozpaczliwie.

Przez twarz starej kapłanki przemknął grymas złości. Jej usta ściągnęły się w jedną linię, a brwi zmarszczyły groźnie i złowieszczo. Wymamrotała kilka dziwnych słów, których Amarys nijak nie mogła zrozumieć, po czym spojrzała na nielicho już przestraszoną dziewczynkę i rzekła:

- Ten głupiec Edrin do reszty postradał rozum. - Westchnęła ciężko, po czym energicznie powstała ze swojego niepewnego siedziska. - Tyle razy powtarzałam temu dzieciakowi, że w ten sposób nie rozwiąże żadnego problemu, a jeszcze wiele nowych stworzy. Zamykać dzieci w jakiejś paskudnej piwnicy! A niech mnie niedźwiedź uściska, ależ z niego kretyn!

Przerwała na chwilę swoją tyradę, w trakcie której groźnie potrząsała zaciśniętą pięścią i zerknęła raz jeszcze na dziewczynę. Uśmiechnęła się ciepło, po czym suchą i szorstką jak niewyprawiony pergamin dłonią przesunęła po włosach Amarys.

- Widzę moja droga, że będę zmuszona INTERWENIOWAĆ. - Rzekła, ruszając w stronę wyjścia ze świątyni. - Muszę raz na zawsze wyjaśnić temu dzieciakowi Edrinowi, co jest dobre a co złe w kwestii wychowywania dzieci. A Ty z łaski swojej zostań tu trochę.

Gdy tylko skończyła mówić, nie oglądając się za siebie ruszyła dziarsko, niczym galera na pełnych żaglach. Amarys zadrżała na myśl o jej spotkaniu z ojcem Edrinem. To mogło skończyć się trzęsieniem ziemi albo i czym gorszym...

W oczekiwaniu na powrót kapłanki zaczęła zamiatać świątynną posadzkę. Czas mijał powoli swoim rytmem. Nie wiedzieć kiedy porzuciła miotłę, by zacząć wycierać z kurzu skromną kapliczkę Habbakuka. Dotarła do połowy kamienia ofiarnego, gdy spostrzegła, że przypatrują się jej czujne, czarne ślepka, połyskujące niczym maleńkie paciorki. Czarny szczur przysiadł na tylnych łapkach. Poruszając nerwowo długimi wąsami przyglądał się jej z nieskrywaną uwagą. W prawie że doskonałej ciszy kaplicy dało się słyszeć cieniutkie "pip".

Amy musiała przyznać, że tego się nie spodziewała. Szła do świątyni z jednym planem, wyszedł drugi... o rezultacie zaś bała się nawet myśleć. Zdecydowanie nie chciałaby być teraz w pobliżu gabinetu ojca Edrina i modliła się, by ten nie dowiedział się dlaczego niewychodząca zazwyczaj z kaplicy Zimira doznała olśnienia względem wychowania dzieci.

- Pip.

Amarys zamarła, zezując na jeden z licznych występów ołtarzyka. Tak. Nie ulegało wątpliwości. To był szczur. Duży, błyszczący szczur, z długim, łysym, obrzydliwym ogonem i wielkimi zębiskami. Ponieważ zaś kapłanki nie było w pobliżu, szczur ze szczura stał się Szczurem... A wręcz SZCZUREM. I się patrzył. Gapił się raczej. Pewnikiem miał zamiar zaraz na nią skoczyć! I mówił "pip".

Amy też miała ochotę zrobić "pip", jednak w o wiele wyższej tonacji i większym rozmachu. Bała się jednak ruszyć, a Szczur nadal się patrzył, poruszając wąsikami. Po kilkunastu sekundach wzajemnej obserwacji, która dla dziewczynki ciągnęła się jak wieczność, Amy stwierdziła, że Szczur nawet całkiem sympatycznie porusza tymi swoimi wąsikami. Prawie jak królik. Przednie łapki zaś wyglądały, wypisz-wymaluj, jak ludzkie dłonie - tyle, że z przydługimi paznokciami. Stopy zaś - jak stopy Rava; tak samo nieproporcjonalnie wielkie w stosunku do reszty. Myśl o towarzyszu zabaw przypomniała dziewczynce o całym zamieszaniu i powodzie, w wyniku którego była teraz sam na sam ze Szczurem. Kapłanka poszła wstawić się w ich sprawie... no a Szczur był przyjacielem staruszki. Amarys uznała, że byłoby bardzo nieuprzejmie z jej strony spanikować na widok Szczura - w końcu Zimira ceniła znajomość z gryzoniem.
Przełknęła ślinę.
- Pip...? - powiedziała słabo.

Zwierzątko jakby właśnie na to czekało. Zastrzygło uszami, intensywniej zaczęło poruszać wąsami, po czym ruszyło w stronę Amarys. Szczur podszedł na tyle blisko, że gdyby tylko chciała, mogłaby go wziąć do ręki. Ponownie stanął słupka i zaczął węszyć przekrzywiając mały łepek, jakby chciał lepiej przyjrzeć się dziewczynie.

"Gdzie leziesz?! Nie podchoooodź!", jęknęła w myślach Amy, z przerażeniem patrząc na radosną wędrówkę Szczura. Czyżby powiedziała w szczurzym coś, co sprowokowało go do ataku? Obraziła go, czy co?

- Pip! - Zapiszczał, a było w jego cieniutkim głosie coś natarczywego i... roszczeniowego. - Pip, pip!
Zwierzak wyciągnął pazurzaste łapki w kierunku Amarys.


"Głupia, to tylko szczur!", skarciła się w myślach, gdy zwierzak stanął przed nią, w wyraźnie żebraczej pozie. Żaden tam atak, tylko jeść od niej chciał tak samo jak od kapłanki. Amarys ostrożnie (jakby Szczur jednak zmienił zdanie i chciał na nią skoczyć) przeszukała kieszenie, lecz poza garstką śmieci i okruchów nie znalazła niczego jadalnego. Niepewnie spojrzała w stronę wyczekującego Szczura i z przepraszającą miną wysypała okruchy na ołtarz.
- Przepraszam, nie spodziewałam się... eee... gości i nie mam nic do jedzenia. - dziewczynka czuła się trochę głupio mówiąc do Szczura, z drugiej strony jednak tak mądrze się patrzył... na pewno mądrzej niż Katia! Amy zebrała jeszcze z sukienki źdźbła, które przyczepiły jej się w czasie biegu. Co prawda ziarenka traw Szczur sam mógł sobie pozbierać na łące, jednak może usposobi go to bardziej przyjaźnie... a może jest chory i nie może sam sobie iść pozbierać? Wtedy tym bardziej należało mu dać. Rozejrzała się po wnęce, czy staruszka nie pozostawiła gdzieś zapasów dla zwierzaka.

Okruszki okazały się interesującą przekąską, na kilka chwil gryzoń zajmował się tylko i wyłącznie nimi. Każdy najmniejszy kawałek chleba, czy ciasta dokładnie obwąchiwał, a te większe obracał dokładnie w łapkach zanim ostatecznie postanowił je zjeść. Co jakiś czas zerkał na Amarys, ale widząc że najwyraźniej nie planuje nic szczurobójczego, szybko wracał do posiłku. W końcu, gdy ilość okruszków zdecydowanie się zmniejszyła, zwierzątko ponownie stanęło słupka i zręcznymi łapkami zaczęło dokładnie czyścić sobie pyszczek z resztek jedzenia. Po zakończeniu tej najwyraźniej niezwykle istotnej czynności szczur ponownie począł się przypatrywać dziewczynie i...
- Pip! - Amarys z przerażeniem stwierdziła, że w głosie zwierzaka usłyszała nutę wdzięczności.
- Eee... proszę bardzo... - odparła, mając nadzieję, że odpowiedziała właściwie. Rozmawia z gryzoniem. Ależ Rav by się śmiał! Z drugiej strony jednak dziewczynce coraz bardziej podobała się ta sytuacja. Czuła się taka... kapłańska!

Szczur zbliżył się jeszcze o krok i ruchliwym, różowym nosem począł obwąchiwać rąbek jej sukienki. Gdy nagle zerwał się do biegu i znikł w zakamarkach za ołtarzem Amy o mało nie podskoczyła z zaskoczenia. Nie minęła jednak nawet sekunda, gdy pojawił się ponownie. Stał jakby wyczekując:
- Pip! - Tym razem brzmiał stanowczo, wyraźnie żądając od niej działania.

Amarys niepewnie ruszyła w tamtą stronę i zajrzała w ciemny kąt. Coś błysnęło w ciemności. Wyraźnie dosłyszała skrobanie szczurzych pazurków i jakby metaliczny dźwięk...

Schyliła się, ostrożnie sięgając do kąta. Zwierzak wyraźnie ją tu przyprowadził, ale też był tam, w ciemności. A na przypadkowe dotknięcie Szczura Amy nie czuła się jeszcze gotowa... chyba.

Cóż to mogło połyskiwać w ciemności? Tyle razy sprzątała już zakurzoną kapliczkę Habbakuka i zdawało się jej, że już wiele razy zaglądała we wszystkie zakamarki. A jednak! Wyraźnie coś tam było i choć wyciągając się jak tylko mogła udawało jej się jedynie musnąć koniuszkami palców ten przedmiot to jednak wyraźnie czuła jego metaliczny chłód. Już zaczęła rozglądać się za czymś co mogło by jej pomóc i czym mogłaby przyciągnąć do siebie to coś, gdy pod ręką poczuła dotknięcie aksamitnego, szczurzego futerka. Amarys zerwała się na równe nogi głośno pisnąwszy. Po chwili z ciemnego kąta wyłonił się łepek szczura czujnie się jej przyglądając. Gryzoń przekrzywił główkę z niewinnym wyrazem pyszczka:
- Pip? - Jakby był mocno zdziwiony jej nagłą reakcją.
- Yyy... - jęknęła dziewczynka, ale Szczur nie czekał na odpowiedź i znów zniknął w ciemnym kącie. Amarys jakoś brakło odwagi, by ponownie narazić się na możliwe zetknięcie ze zwierzęciem. Kurtuazja kurtuazją, no ale w końcu to był szczur! Nie minęło nawet kilka minut, gdy gryzoń ponownie pojawił się na widoku. Tym razem na światło dzienne najpierw wyłonił się jego łysy, długaśny ogon, a zaraz za nim pojawiła się reszta zwierzaka, który to w pysku targał coś połyskującego. W końcu zdecydował się porzucić znalezisko by odwrócić się do niej i, stanąwszy ponownie na tylnych łapkach, pipnąć wyczekująco.

Amarys schyliła się i ostrożnie, by przypadkiem nie dotknąć Szczura, podniosła znalezisko - łańcuszek; długi, wykonany z delikatnej srebrnej nici, którego zwieńczenie stanowił zmatowiały i zakurzony medalion przedstawiający błękitnego ptaka zrywającego się do lotu.



Dziewczynka westchnęła w zachwycie. Nigdy nie miała w rękach czegoś tak pięknego i cennego, a medalion był kropka w kropkę jak ten, który widziała kiedyś u Zimiry. Odruchowo sięgnęła po własny, wypłowiały drewniany wisiorek, który kiedyś dostała od kapłanki. Nie był jeszcze taki stary, ale niebieska farbka już dawno się złuszczyła. Jednak na srebrze błękit trzymał się idealnie - wystarczyło tylko odczyścić wisior mokrą szmatką (no, może z odrobiną sody), by zalśnił jak nowy.
- Dziękuję... - szepnęła do Szczura, po czym podniosła się chcąc schować wisiorek do kieszeni... i zamarła. A jeśli to była własność kapłanki? Zimira była już stara, mogła nie być na tyle sprawna by wejść w ten kąt i poszukać zguby... albo wręcz zapomniała, że go zgubiła. Pewnie połozyła go kiedyś w czasie sprzątania na kamieniu ofiarnym, a potem zrzuciła miotłą czy czymś... Amy spojrzała raz jeszcze na symbol jej ulubionego boga i westchnęła ciężko. Stanowczo powinna oddać to kapłance. Uśmiechnęła się słabo do Szczura.
- Dziękuję... Zimira się ucieszy;
z nawiązką odpracowałeś chlebek, którym cię karmiła.

Zebrało jej się na płacz. Wyszła ze szczurzego kąta, wzięła ścierkę, usiadła na ławce i zaczęła czyścić wisiorek. Jak ma go oddać to niech przynajmniej porządnie wygląda... no i nacieszy się nim przynajmniej te kilka chwil dłużej. W zamyśleniu podniosła bardziej już błyszczący medalion patrząc, jak wpadające przez witraż światło odbija się od srebra.

Rozświetlony wielobarwnym blaskiem bijącym z witraża medalion przyciągał wzrok, wprost hipnotyzował. Kolory mieniły się na jego powierzchni sprawiając, że wyobrażony nań feniks zdawał się wprost zrywać do lotu. Amarys zamrugała, nie mogąc pozbyć się dziwnego złudzenia. Gdy ponownie otworzyła oczy, na balustradzie przed nią siedział znajomy szczur. Tym razem był dziwnie nieruchomy, niczym mała, czarna statuetka. Dziewczyna ledwie widziała zarys jego sylwetki w oślepiającym blasku bijącym z witraża. Zdawało jej się, że jest już po południu. Skąd tak jasne światło? Nim zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie, szczur przemówił. Nie tak po prostu pipnął jak to dotychczas, ale przemówił pełną gębą! Ot tak, jakby przemawianie należało do czynności codziennych każdego gryzonia w okolicy:




- Nie, żebym marudził... - Powiedział z niejakim przekąsem, biorąc się przy tym pod boki. - Ale wiesz, my bogowie mamy całkiem sporo zajęć, a jest już dosyć późno...

Nim Amarys zdążyła choćby pisnąć, szczur wygładził długaśne wąsy i jakby na próbę nimi zastrzygł. Przy okazji wyprostował się jeszcze, przybierając iście majestatyczną pozę... po czym znów z rozdrażnieniem przygładził wąsy niszcząc przy tym cały efekt.

- Po co ja im dałem aż takie długie te wąsy. - Wymruczał. - Strasznie to denerwujące, gdy ci tak coś dynda przy twarzy. Po części rozumiem irytację pierwszego słonia... Ale wróćmy do rzeczy. - Szczur pisnął robiąc krótką przerwę. - Ja, Habbakuk, wybrałem sobie Ciebie śmiertelniczko, byś służyła mi przez swoje życie całe... Tak to chyba miało być... Mam straszliwą ochotę na ser... PIP... Dość! Amarys, musisz wiedzieć, że robota będzie podła i czeka Cię naprawdę ciężki kawałek chleba... Okruszki... Nie jestem dobry w tym całym nawiedzaniu. - Pokręcił łebkiem z konsternacją. - Musimy sobie pomagać, moja droga. Ty i ja. Potrzebujemy się, bo idą ciężkie czasy. A poza tym to Cię lubię. Obserwowałem Cię... Ale do rzeczy. A zatem, śmiertelniczko! Wolą moją jest byś w moim blasku przez to życie szła i siłą swego ducha czyniła go lepszym!

- Eee... pip?... znaczy się... ten no... przynieść sera? - Amarys była tak zaskoczona, że prawie zapomniała języka w gębie, co nieczęsto jej się zdarzało. Toteż zakończenie wypowiedzi było dość rozpaczliwe. Nie żeby miała coś bardzo przeciwko szczurom... ale bóg? Przyjrzała się uważnie miniaturowej figurce nawiedzonego przez boga Szczura, który na zmianę przyjmował pozy mniej i bardziej... no, szczurze. Czyżby zasnęła na ławce i Szczur był częścią jej snu? Nie wyglądało na to. Szczu... znaczy się Habbakuk przyglądał się jej z niecierpliwym wyczekiwaniem. "Wypada chyba uklęknąć?", przemknęło przez głowę Amy, ale ciało jakoś nie chciało jej słuchać. Spojrzała na medalion, a potem znów na Szczura - nadal tam był. I się patrzył. Gapił wręcz. I czekał.
Dziewczyna zsunęła się z ławki na kolana i spojrzała na stojącą przed nią małą figurkę. W blasku padającym przez witraż - a może nie tylko - wyglądała nawet całkiem dostojnie.

- Khem... - jak w ogóle rozmawia się z bogami?! Zimira nigdy o tym nie mówiła, a jej bezpośrednie podejście było takie same i do ludzi i do zwierząt... więc pewnie do bogów też. Amy postanowiła zaryzykować. - Dziękuję ci, o Habbakuku, za szczerość... i propozycję oczywiście... znaczy się - chyba nie mam wyboru, prawda? Ale miło, że postawiłeś sprawę tak konkretnie... e... o panie - miała nadzieję, że było to wystarczająco uprzejme. Okazywanie szacunku nigdy nie wychodziło jej dobrze, a w końcu to był BÓG, zasługiwał więc na co najmniej podwójną dawkę. - Ale... ten... czego ode mnie oczekujesz? Ja przecież nic nie umiem... To znaczy umiem szyć i gotować; no i w pasieniu owiec jestem całkiem dobra... nawet tych małych - znaczy się owiec, nie dzieci, bo z nimi jakoś mi nigdy nie wychodzi. Nie żebym kiedyś któreś upuściła, tylko... - bogowie, co ona za głupoty wygaduje! Dziewczyna przełknęła ślinę. - Chodzi mi o to, że nie będę chyba szczu... znaczy Bogu zbytnio przydatna. Nawet nie pamiętam wszystkich modlitw, których uczyła mnie Zimira... - zakończyła ze wstydem i spuściła głowę. Faktycznie, z takimi kwalifikacjami bardziej nadawała się na kapłankę Szczura niż Habbakuka.


Szczur, czy też może należało by rzec, Habbakuk, zaczął popiskiwać. Popiskiwał donośnie, energicznie przy tym podrygując. Przerażona Amarys widziała w tym nic innego jak atak szczurzej apopleksji. Po chwili jednak zwierzątko przerwało szaleńczy taniec, który jak nic musiał być szczurzą odmianą śmiechu i wygładziwszy nastroszone w międzyczasie wąsiki rzekło:

- Jam jest Habbakuk Błękitny Feniks! Przeto zaprawdę powiadam Ci, śmiertelniczko, że masz w sobie silnego ducha i to właśnie jemu zawdzięczasz ten zaszczyt!

Szczur zakończył przemowę przekrzywiając łepek.

- Amarays. - Powiedział, a jego głos stał się jakby cichszy i smutniejszy. - Zbliżają się naprawdę ciężkie czasy. Wszystko co jest mi drogie, a i pewnie Tobie również, będzie zagrożone. Dlatego będziemy musieli sobie zaufać. Bo jak ja potrzebuję Ciebie tak i Ty nie podołasz temu wszystkiemu beze mnie. Zapamiętaj to dobrze. Tylko we wspólnocie przetrwa to, co dobre. Tylko w przyjaźni i zaufaniu. Bo to, co związane przyjaźnią i miłością stokrotnie jest mocniejsze niźli to, co samotne. Zaufaj mi dziewczyno, a nie opuszczę Cię nawet w najczarniejszej godzinie. Zaufaj...

Błysk kolorowego światła rozlał się po całej kaplicy. Wszystko rozmyło się feerii barw, tak jasnych, że nie sposób było nie zamknąć oczu.

- Amarys? - Głos starej kapłanki zdawał się być zaniepokojony. Dziewczyna poczuła na ramieniu szorstką dłoń. - Nic Ci nie jest dziecko?

Otworzyła oczy, sprzed których powoli znikały tańczące plamy. Klęczała przed ofiarnym kamieniem Habbakuka, a na jej szyi kołysał się niespodziewanie ciężki medalion Błękitnego Feniksa. Spojrzała w górę, napotykając czujne i wciąż niespokojne spojrzenie Zimiry.

Amarys nieprzytomnie wlepiła oczy w kapłankę, po czym rozejrzała się po wnęce. A więc to był tylko sen... Poczuła się głęboko rozczarowana. Naprawdę chciała stać się kimś... specjalnym - nawet jeśli tylko dla szczura... Habbakuka znaczy! Miała nadzieję, że nie zacznie teraz myśleć o bogu jako o czarnym gryzoniu. Spojrzała na zaniepokojoną kapłankę i na drżących nogach podniosła się z ziemi - kończyny zdrętwiały jej zupełnie.
- Nie, matko, nic... zasnęłam chyba, przepraszam. - Medalion zadyndał na łańcuszku. Z westchnieniem przełożyła go przez głowę i podała Zimirze. - Ten... szczurek to dla ciebie odnalazł - rozejrzała się po pomieszczeniu, dostrzegając w kącie błysk czarnych ślepków.
Ich posiadacz użył całej siły woli, żeby nie wypaść z kąta i nie potrząsnąć dziewczyną. Miał ochotę rwać sobie włosy z głowy... futro znaczy. Zirytowany machał tylko niewidocznym w cieniu ogonem i mamrotał do siebie - Z tymi śmiertelnikami zawsze ta sama heca. Starasz się, objawiasz, a oni i tak przypisują wszystko własnej podświadomości... Ludzie...

Kobieta nawet na chwilę nie odwróciła od niej wzroku. Z ciemnych oczu kapłanki znikło zaniepokojenie. Teraz były rozświetlone ciekawością, z którą o lepsze walczyło niedowierzanie.
- Nie, dziecko. - Zimira zatrzymała jej dłoń, po czym patrząc jej głęboko w oczy zamknęła ją na medalionie. Drugą ręką sięgnęła po swój wisior, bezpiecznie wiszący na szyi pod szatą. - Nic nie zgubiłam. To, co znalazłaś, należy do Ciebie. Nikt nie byłby w stanie
Ci tego odebrać. Jesteś teraz jedną z nas. Witaj, siostro.

Amarys opadła szczęka - dosłownie. Trochę bała się uwierzyć... i ucieszyć. Na wszelki wypadek uszczypnęła się mocno w rękę, ale to z pewnością nie był sen. Dla pewności jeszcze raz zerknęła w kąt - Szczur nadal tam był... i chyba nie był z niej zadowolony.
- To znaczy, że szczurze objawienia są u Habbakuka na porządku dziennym? - wypaliła, po czym zganiła sama siebie za taką bezczelność. Ale było już za późno.

Kobieta roześmiała się donośnie, po czym objęła Amarys chudym ramieniem.

- Któż zrozumie naturę bóstwa? - Zaśmiała się ponownie i zmęczona przysiadła na koślawym zydelku. - Każdy z nas doświadcza go inaczej. Do każdego przemawia innymi słowami. Niektórzy jedynie czują jego milczącą obecność. Szczur? Cóż... kimże jesteśmy by ograniczać bogów?

Dziewczynka w oszołomieniu skinęła głową. Faktycznie, zapewne dla Habbakuka szczur niczym nie różnił się od konia czy biedronki. A że był pod ręką... Lepsze to, niż karaluch - gdyby machnęła miotłą, to nawet nie zdążyłby się odezwać.

Zimira jęknęła z cicha powoli sadowiąc się na siedzisku.
- Stara już jestem. - Powiedziała, rozmasowując przygarbione plecy. - Wiele już widziałam i choć za każdym razem obiecuję sobie, że nie będę się dziwić, to i tak nie mogę przestać zachwycać się jego dokonaniami. Cieszę się, że to właśnie na Ciebie padło jego spojrzenie. Powiedział Ci coś jeszcze? Każde jego słowo jest cenne i w każdym tkwi wielka mądrość. Pamiętaj o tym.

Amarys, która przycupnęła obok kapłanki, przeraziła się, że nie zapamiętała nic z tyrady szczu... Boga znaczy; ku swemu zdumieniu odkryła jednak, że pamięta każde słowo. Choć to o serze i okruchach jej pamięć naprawdę mogłaby sobie darować. Psuło jej podniosły nastrój. A może to i dobrze... przynajmniej nie popadnie w pychę; ostatecznie każdy ma takie objawienie jakiego jest wart, ona zaś powinna się cieszyć z samego zaszczytu, a nie marudzić na jego formę.
- Mówił... - zacięła się na moment. Czy na pewno powinna o tym mówić kapłance? Może te słowa były tylko dla niej? Po chwili jednak potrząsnęła głową. Jak nie Zimirze to komu? Miała tyle pytań... że żadnego nie mogła sformułować. - Szczu... ee... Habbakuk mówił, że idą ciężkie czasy i musimy bronić tego, co nam drogie. Że w miłości, jedności i zaufaniu siła; że on będzie pomagał mnie a ja jemu i w ten sposób wspólnie przetrwamy; i... coś o słoniach? Czymkolwiek by nie były... - zawahała się na moment. Bóg powiedział też, że ją lubi i była wybrana... ale jeszcze Zimira mogłaby pomyśleć, że się przechwala. Zmilczała więc. - Że mam silnego ducha i powinnam czynić świat lepszym. Ale ja nie wiem jak! - wbiła zagubione spojrzenie w kapłankę.

- Czasy zawsze są ciężkie, choć... - Staruszka zawahała się przez chwilę, a przez jej twarz przemknął cień zmartwienia. - Jeśli sami bogowie przepowiadają złe dni... Tak jak powiedział, sama bym tego lepiej nigdy nie ujęła, to właśnie miłość i zaufanie oraz rodząca się z nich jedność pozwala nam przetrwać trudne dni. Ech! Nie ma co się martwić na zapas. Gdy zło nadejdzie trzeba być gotowym, silnym wiarą i odwagą, a nie będzie takiego wyzwania, któremu nie dane by Ci było sprostać. Bogowie nie wybierają głupio, a Tobie naprawdę nie brak silnego ducha. Poradzisz sobie, tego jestem pewna. Ale dość już smęcenia. Nie wiem czy wiesz, ale jutro o brzasku Twoi przyjaciele opuszczą tą przeklętą Dziurę. Trzeba było z lekka przytemperować Edrina. Chciałam, żeby wypuścił ich jeszcze dziś, ale uznał że to by zaszkodziło jego autorytetowi! Mężczyźni bywają naprawdę głupi...

- Na prawdę?! Dziękuję matko! - wykrzyknęła Amarys i spontanicznie uściskała staruszkę. Od razu odzyskała rezon; z Ravem przy boku na pewno sobie poradzi! No i oczywiście z pozostałymi chłopcami też... - To ja posprzątam resztę świątyni - zerwała się, chwyciła miotłę i dziarsko nią zawinęła, omal nie zamiatając szczurzego kąta. Odskoczyła, ukłoniła się przepraszająco na wypadek, gdyby Habbakuk jeszcze tam był i pobiegła wgłąb budynku.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-04-2010 o 22:09.
Sayane jest offline