Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2010, 22:08   #528
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Środa, 17.X.2007, Hell's Kitchen, 22:13


Błędy...te rzucają się najbardziej w oczy. To nie życie przemyka przed oczami w chwili śmierci, to błędy które się popełniło.
Powinna była zadzwonić...
Magia to potężna moc...ale nie szybka. Gdy ona splatała pospiesznie krąg, barghest zaatakował. Jego postać momentalnie wtopiła się w cień, by po sekundzie pojawić się obok niej.
Z dala od kręgu w którym planowała go zamknąć. W kręgu który zamknęła. Ale bez stworzenia, które umknęło z niego w ostatnich sekundach. Tylko kilka sekund zabrakło Willhelminie...tak niewiele, a jednak tak dużo.

Nie doceniła go. A przecież wiedziała, że nie jest byle bestią. Barghest nie czekał aż skończy pieczętować krąg. Jak każde zwierzę zapędzone w kozi róg, zaciekle atakował.
Powinna była wziąć to pod uwagę.

Barghest przy Willhelminie, w niewielkim stopniu przypominał już psa.
Pysk demoniczny, a może nieco nietoperzowaty, przednie łapy na pół ludzkie.


Bestia zaatakowała, rzucając się kobiecie do gardła. A Willhemina odpowiedziała na ten atak tworząc krąg ochronny. Szybka inkantacja miała ją uratować, a zawiodła. Stwór przedarł się łamiąc jej barierę, jak szklaną taflę. Potężne szczęki zacisnęły się na przedramieniu Willhelminy, którym w najprostszym odruchu ochronnym...odruchu starym jak świat, osłoniła szyję. Potężne szczęki zacisnęły się na ręce, masywne ciało powaliło angielkę na ziemię.
Oddech barghesta był grobowy...spojrzenie przepełnione gniewem i nienawiścią. Świecące, czerwone... ale ból jaki Willhemina czuła nie był silny, dzięki środkom przeciwbólowym jakie wcześniej zażyła.
Ostatnią deską ratunku był karin... Ruszył do ataku i zmusił bestię do pojedynku jaźni.
Umysł Willhelminy wypełniły odpryski tej walki. Czuła wszechogarniającą furię stworzenia, czuła jego wrogość, niechęć i... strach. Barghest nie chciał tej walki, nie chciał atakować. Wolał aby zostawić go samemu sobie. Willhelmina czuła to.
Dwie ścierające się siły, wole ... jej karina i stworzenia toczyły tytaniczny bój. I czasem wydawało się, że karin Willhelminy przegrywa.

Jednak... nagle barghest zwolnił uścisk, na ręce kobiety i w głowie angielki pojawiły się uczucia obce. Uczucia dające się ująć w słowa: „ Nie nadszedł jeszcze twój czas, więc nie podążaj za mną.”
Stwór odskoczył, i ponownie zmienił postać na mniej rzucającą się w cieniach nocy i bardziej mglistą.


Czerwone oczy patrzyły przez chwilę gniewnie, z rozmytej sylwetki, po czym stwór pognał w mrok nocy.
Obolałe plecy i zakrwawiona lewa ręka...tępy ból, jutro będzie silniejszy. Tatuaż na przedramieniu szczęście przetrwa. Magia jest jego częścią więc się odtworzy. A Kenneth będzie triumfował. Jego żona poszła samotnie i wpakowała się w kłopoty, których mogłaby uniknąć, gdyby została przy samochodzie, gdyby go posłuchała, gdyby zachowała się tak jak powinna przykładna żona. A nie uparcie manifestowała swą niezależność od niego.

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, rewir Phila i Olafa 20:10



Jazda była spokojna... Początkowo Phil nastawiał się na walkę z nieznanym zagrożeniem w postaci wilkołaka, albo dwóch. Ale z czasem głównym wrogiem McNamary stała się nuda.
Nic się nie działo. Ot kolejny spokojny patrol. Jeżdżenie po mieście, wypatrywanie kłopotów.
Parę razy przejeżdżając bardzo blisko, swą obecnością spłoszyli podejrzane towarzystwo.
Poza tym było spokojnie. Olaf okazał się flegmatycznym i spokojnym mężczyzną... żółwiem z natury. Żółwiem o staromodnych upodobaniach.


Dość szybko przestawił radio, na stację Radio Classic. I po chwili w radiowozie pobrzmiewały kawałki z lat 20 –tych, 30-stych... etc. Z nieśmiertelnym Sinatrą na czele.


Jakoś jego muzyka pasowała do tego miasta. Zwłaszcza teraz w nocy. Gdy splendor „Big Apple” rozbłyskiwał setkami neonów i reklam. I tak upływały minuty, godziny...

Czas biegnie zawsze tak samo, ale jego postrzeganie bywa różne, w zależności od sytuacji.
W tej chwili czas dłużył się Philowi niemiłosiernie. Stagnację Phila przerwało wezwanie.
-Na rogu 70th ave i Kessel street widziano nocną bestię. -
-Forest Hills, nasz rewir. –
podsumował flegmatycznie Olaf i szybko skręcił. Był nieco zabawny w działaniu. Mimo, że przyspieszył ruchy to jednak nadal miał spokojne i nieco znudzone spojrzenie i... nadal jego działania wydawały się blade i takie... bez życia.

Świadkiem nocnej bestii, był murzynka nieco przy tuszy o imieniu Rianna Cole.


A miejscem zdarzenia było Forest Hills, obszar Nowego Yorku w którym zamieszkiwała wyższa klasa średnia. Obszar pełen domków jednorodzinnych w różnym stylu.
Olaf zaczął przesłuchiwanie od wypowiedzi.- Proszę się uspokoić i powoli powiedzieć co się stało.
A roztrzęsiona kobieta zaczęła dukać. Z jej jąkania udało się ustalić, że wyszła wieczorem z psem na spacer. I zauważyła jakiś cień śledzący ją, ruszyła więc szybciej...a cień podążył za nią. I wtedy jej Knuddles...znaczy pies wyrwał się z ręki i pognał w kierunku cienia. I wtedy cień skręcił w boczną uliczkę, Knuddles pognał za nim głośno ujadając. A ona zadzwoniła. I tu zaczęły się błagania o ratowanie jej psiuni.

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, rewir J. i Amy 22:20



Życzenia czasem się spełniają. O dziwo... ku zaskoczeniu Amy, radiostacja milczała jak zaklęta. Spanikowane staruszki chyba zastrajkowały, bo żadna nie zamierzała napastować Amy i jej tymczasowego partnera skargami i przerywać im słuchania AC/DC.


A w przypadku J. dodatkowo udawania solówek na nieistniejącej gitarze. Jazda po ulicach w rytmie heawymetalowej muzyki nie było taka zła. Po kilku przesłuchaniach zaś J. zaproponował konkurs w odgadywaniu tytułów piosenek na podstawie fragmentów tekstów.
I tak do 22:00...Bo wtedy J. wysunął kolejną propozycję.- Co będziemy czekać do północy? Tu w okolicy jest McDonald. Zróbmy już teraz nasz mały konkurs.
I rzeczywiście był...


- Nie musimy czekać do północy, Amy. Nikt nie jest tak drobiazgowy, by sprawdzić o której dokładnie udamy się na żarcie. O ile zjemy tylko raz na koszt podatników.- kusił J. , a Amy zdawała sobie sprawę, że po raz kolejny może ulec jego kuszeniu. Tym bardziej, że stronę J. wziął żołądek Walter burcząc „marsza żałobnego”.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-04-2010 o 17:43.
abishai jest offline