Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2010, 09:03   #12
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Akademicki rok jak zwykle zaczynał się hałasem, podniesionymi głosami witających się studentów, radosnym śmiechem dziewcząt oraz tym wszystkim, co tworzy ową niezwykłą atmosferę młodości na każdej uczelni świata.

Cyprian, jak zwykle wybiegł z Instytutu nie patrząc uprzednio na to, co dzieje się za oknem. Jakaś kurtka niedbale narzucona na ramiona i w drogę.
- Auć! - wyrwało mu się, gdy z zamyślenia nad rodzajem materiału niezbędnego do uzyskania odpowiedniego potencjału na wstecznych obwodach superdokładnych galwanometrów budowanych metodą mostkową Wheastane’a, wyrwały go krople deszczu. Właściwie wiele kropel. - Piękna, złota polska jesień - skonstatował z przekąsem chowając się odruchowo pod daszek – kiedy słońce wesoło świeci, drzewa powlekają się jaskrawymi barwami żółci i czerwieni, a pada tylko od czasu do czasu.
Owszem, wcześniej pogoda wydawała się nienajgorsza, ale niedawno rozpadało się całkiem solidnie, teraz zaś lało już sakramencko i mężczyzna przez chwilę zastanawiał się, czy w związku z taką zmianaą aury nie wsiąść do samochodu, który stał na podwórku Instytutu. Lubił swoja Alfę, jej stylowe linie oraz klasycznie eleganckie wyposażenie. Nie było ważne, że inni postrzegali ten samochód, jako coś rzeczywiście pięknego, ale stosunkowo kiepsko zaprojektowanego materiałowo. On zdawał sobie z tego sprawę i akceptował to ciesząc się wyglądem swojej 155-tki, którą praktycznie używał niemal wyłącznie na terenie miasta. Z drugiej strony z Marii Curie-Skłodowskiej na Wybrzeże Wyspiańskiego było całkiem blisko. Dlatego machnął wreszcie ręką i wyciągnął z dyplomatki ciemny, niewielki parasol, który w mgnieniu oka, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamienił się w solidną, ciemną czaszę. W rączce mieścił się sympatyczny telefon komórkowy Centertela, który otworzył swoją sieć w zeszłym roku. Cyprian pozwolił sobie pogrzebać trochę w oryginalnym aparacie wielkości solidnej cegłówki miniaturyzując wszystko, co tylko się udało pomniejszyć. W rezultacie wpakował tam jeszcze niewielki zestaw mierników sterowanych oprogramowaniem podarowanym mu przez Stefana Oderfelda w zamian za specjalną baterię do jego najnowszego komputerowego cacka. Ponadto zastąpił tandetny plastik nieco bardziej wytrzymałymi materiałami, które przetestował dość widowiskowo, ale całkiem skutecznie.


Poczekał jeszcze chwilę mając nadzieje, że najgorsza ulewa nieco przejdzie. Rzeczywiście, wprawdzie dalej padało mocno, ale pomiędzy szaroburymi chmurami pojawiały się niewielkie prześwity dające nadzieję na poprawę pogody. Nie mógł dłużej stać pod daszkiem. Na uczelni musiał jeszcze napisać recenzję dla rektora w sprawie przyznania doktoratu honoris causa dla Fransa Louisa H. M. Stumpersa [1], profesora Katolickiego Uniwersytetu w holenderskim Nijmegen. Nestor nauk fizycznych, urodzony jeszcze przed I wojną światową zajmował się szeroko pojętymi problemami fizycznymi. Prace holenderskiego naukowca wnosiły dotyczyły między innymi takich dziedzin, jak teoria obwodów i sygnałów, teoria informacji, elektrodynamiki, propagacji fal elektromagnetycznych i kompatybilności elektromagnetycznej. Niewątpliwie stanowiły one dziedziny zainteresowań Cypriana, dlatego został poproszony o wyrażenie opinii na temat przyznania doktoratu honorowego. Dębowski doskonale wiedział, iż poprze ów wniosek, ale co innego jedynie wiedzieć, a co innego jeszcze napłodzić coś logicznego.

Ponadto zawsze zostawali jeszcze studenci. Wprawdzie właściwie tego dnia, jeszcze nikt nie prowadził wykładów, ale mimo października, dla niektórych wciąż trwała kampania wrześniowa i Cyprian musiał się liczyć z tym, iż także do niego zwali się paru gości, którzy będą zmyślać, kombinując najrozmaitsze powody, dla których niby to nie mogli wcześniej przyjść po wpis lub zdawać egzaminu. Cyprian wprawdzie miał opinię osoby, której się nie da oszwabić, ale zawsze zdarzali się tacy, co próbowali być tymi pierwszymi. Zresztą, dawał się nakłonić do przesunięcia terminu czy nawet nagięcia oceny, jeśli stały za tym sensowne powody, albo pomysł był tak głupi, że aż śmieszny. Ot, choćby jakiś czas temu jeden ze studentów zaocznych, pracujący jako kierowca ambulansu, wjechał na teren uczelni na sygnale i w fartuchu wpadł z indeksem po podpis [2]. Chwyt był tyle dobry, że faktycznie jedna pani profesor wpisała mu zaliczenie, ale Cyprian zszedł z chłopakiem i tam, przy pustym samochodzie zrobił mu przepytywanie. Okazało się, że student całkiem nieźle znał odpowiedzi, ale zdenerwowany uważał, że ma dużą szansę na oblanie, stąd taki dziwaczny pomysł. Tak, dostał swoje trzy plus i odjechał wyłączywszy wcześniej syrenę.

Wreszcie immatrykulacja. O 11.00 rozpoczynała się oficjalna uroczystość. Przed nią musiał jeszcze zdążyć przynajmniej z recenzją profesora Stumpersa. Dobre było jedynie to, że deszcz zdecydowanie wydawał się przechodzić. Cyprian rozłożył parasol i nie myśląc już o Alfie pobiegł na Politechnikę.

***

Siedziała na fotelu założywszy noga na nogę. Samotna w wielkim domu, który brat uparł się uczynić fortecą nowoczesności. Och, nie to, żeby jej to przeszkadzało. Mieli komputer, internet a nawet panele słoneczne szybciej, niż którykolwiek z sąsiadów. To było fajne i wygodne, ale … dzisiaj nie miała na nic ochoty. Zresztą doskonale znała siebie na tyle, żeby wiedzieć, iż tuż przed okresem zawsze dostawała ataku nudy połączonej z melancholią. Wysłuchała tylko wiadomości Cypriana na automatycznej sekretarce. Brat zawiadamiał, że wróci późno, bo znajomi zaprosili go do „Od zmierzchu do świtu”.
- Właściwie dobrze – oceniła. Przypominał już zupełnego odludka. Ciągle laboratorium, albo jakaś praca. Dobrze, że przynajmniej pracował na uczelni, bo mając wykłady oraz ćwiczenia nie mógł się całkiem odizolować. Kiedy była młodsza miała nadzieję, że chłopak szybko znajdzie jakąś dziewczynę i rychło będzie miała ciocię, która choć trochę zastąpi jej matkę. Wprawdzie brat także był niczego sobie, ale zawsze to, tylko brat. Głupek! Mógł mieć każdą laskę pewnie, gdyby zechciał. Sama widziała, jak jej najlepsze koleżanki Monika i Lilka strzygły oczyma na jego widok. No, wprawdzie przyznawała, że trzydziestolatek to nieco zbyt stara partia dla szesnastoletniej uczennicy liceum, ale już wolała takie coś, niż ten dziwny stan samotności. Nawet przymknęłaby oko, gdyby któraś z nich spodobała mu się, choć, jak pomyślała, że zwracałaby się do swojej kumpeli per ciocia, wybuchnęła głośnym chichotem. Machnięciem odgoniła głupie myśli.
- Nie, to niemożliwe – oceniła. - Ale mógłby sobie kogoś znaleźć ... Co to za chłopak, który w takim wieku nie ma dziewczyny?
Ona, oceniając swój dotychczasowy dorobek, potrzebowałaby całkiem solidnej kartoteki. Och, zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę to nie były prawdziwe uczucia, ale fajnie jest pokazać się na jakiejś imprezie w seksownym towarzystwie.
- Ciacho idące z tobą pod rękę, zawsze dodaje kobiecie prestiżu – uznała. - Zresztą jak mogę wybrać tego jedynego, jeśli nie spróbuję poznać rozmaitych chłopaków? No, ale Cyprian powinien się już mocniej zaangażować. Tylko jak można się zaangażować w laboratorium? Ech, ten mój mądry brachol to czasami totalny cymbał.

- Hm, a może by
… - nagle przeniknęła jej umysł ciekawa myśl. Przełamując ogólną niechęć do robienia czegokolwiek wykręciła numer telefonu. Po chwili w słuchawce rozległ się znany, nieco znudzony głos o dość silnym akcencie.
- Tak, proszę? - zabrzmiało zdawkowe pytanie.
- Lilka. Cześć.
- A, cześć Wiki. Dobrze, że dzwonisz. Słucha, super informacja. Tomek powiedział Merry, że nie mogą być już razem, bo pragnie się poświecić wyłącznie uprawianiu sportu oraz zrobić karierę. Jeżeli Merry go kocha, to zrozumie i poczeka te kilka lat.
- Zwariował – wiadomość była widocznie naprawdę poruszająca, gdyż Wiktoryna aż poderwała się z fotela – a ona jeszcze bardziej, jeżeli mu powiedziała, że poczeka … - dziewczęta pogrążyły się w rozmowie omawiając najnowsze plotki ze szkolnej budy. Po jakimś kwadransie Lilly Verescio, córka włoskiego konsultanta, od kilku lat pracującego we Wrocławiu, pospolicie zwana Lilką postanowiła wrócić do podstawowego wątku.
- Właściwie Wiki, po co do mnie dzwoniłaś?
- Nie masz ochoty na mały wyskok dzisiaj wieczorem?
- Wiesz przecież, że zawsze mam ochotę na mały wyskok – stwierdziła samokrytycznie Lilka. - Jakieś konkretne plany, czy wymyślimy, kiedy się spotkamy? Auuu! - nagle przez słuchawkę Wiktoryna usłyszała krzyk koleżanki.
- Lilly, co się dzieje?
- Nic nic, rozmawiając z tobą jednocześnie depiluję brwi i miałam wyjątkowego niesfornego włoska. To co, masz jakieś propozycje?
- Jasne, co powiesz na „Od zmierzchu do świtu”?
- Powiem, że będę musiała wyjątkowo upudrować twarz talkiem mojej mamy, żeby sobie dodać trochę latek. Tak nie wpuszczają poniżej osiemnastki.
- To co, nie masz ochoty? - zdziwiła się Wiktoryna nieoczekiwanej reakcji koleżanki. Ale doświadczenie i intuicja nie zawiodły jej.
- Ja? Prędzej ty dostaniesz cztery z fizyki, niż ja opuszczę jakąś imprezę. Zwłaszcza, kiedy mogę się spodziewać całkiem sporych facetów. Lubię te szerokie ramiona.
- Jesteś nienasycona – parsknęła śmiechem Dębowska. Lilly bowiem zawsze więcej mówiła, niżeli rzeczywiście robiła. Ale bardzo nie lubiła, gdy ktoś kwestionował potrzeby jej teoretycznie nieokiełznanej kobiecości.
- Jestem Włoszką. Ma się te geny – dumnie stwierdziła Lilly. - Będziemy musiały sobie kogoś przygruchać. Idzie ktoś jeszcze?
- Zadzwoń do Moniki. Jeżeli będzie miała ochotę, to tylko my trzy.
- Wystarczy. We trójkę owiniemy sobie klub wokół palca.
- Wątpię – roześmiała się. - Mój brat posiada wysoki stopień odporności na wszelkie umizgi. Wypróbowane.
- Brat? To czegoś od razu tak nie powiedziała? Zastanawiałam się nad tym co ubrać: krótko, czy jeszcze krócej, ale jeśli on ma tam być to wezmę tą wystrzałową złotą mini. Osiemnasta pod Fredrą? Pasuje?
- Doskonale. Ciao.
- Ciao.

W sumie to była po prostu ciekawa tych znajomych brata. Niezbyt często wychodził, może więc to jakaś dziewczyna? Uśmiechnięta zaczęła przeglądać szafę, aż wreszcie zdecydowała się na krótką, błękitną sukienkę bez ramion. Na to narzuciła jeszcze długą, ciepłą pelerynę, która doskonale chroniła przed chłodem wieczoru. Kąpiel, lekko postarzający makijaż i już po chwili jechała czwórką, a potem przesiadła się w trojkę, która dowiozła ją na przejście pod Świdnicką. Po chwili wszystkie trzy pędziły przez Plac Solny w stronę klubu.



***

Przyszedł samotnie. Właściwie to nawet specjalnie się pospieszył, żeby zdążyć przed Werą i Karin, które zaprosiły go do „Od zmierzchu do świtu”. Nawet zauważył je, jak wychodziły zza rogu ulicy.
- Przecież spotkać się możemy za chwilę – uznał przechodząc obok dwóch chłopaków o umysłach nieskażonych najmniejszym pyłeczkiem wiedzy. Trzy szafy gdańskie w barach oraz bezmyślne spojrzenie dające do zrozumienia, że goryl Gogo byłby przy nich uznany za wybitnego noblistę jednak robiły wrażenie. Większość potencjalnych gości grzecznie kuliła się przed ich dwugłowymi wdziękami zwanymi bicepsami.

Chciał chwilę podumać Siedział samotnie nad szklanką Coli, to znaczy niezupełnie samotnie, ale głęboko zamyślony nie zauważył piersiastej blondyny, która bez skrępowania przysiadła się do niego. Niczym tania imitacja Katarzyny Figury, umalowana mocno oraz wydekoltowana, usiłowała zachęcić Cypriana do postawienia jej paru drinków.
- Postawisz mi Cyprysowy Gaj, przyjemniaczku? Pasujesz do mnie, wiesz? Lubisz „Gorączkę sobotniej nocy”? Uwielbiam ten film.
Dębowski jednak nie odpowiadał, zresztą może i dobrze, totalnie pochłonięty swoimi sprawami. Najpierw galwanometrem, potem rozmową z Zygmuntem Brenerem. Spotkali się praktycznie w przelocie i jego szef nie zdołał lub nie chciał mu wyjaśniać szczegółów. Wspomniał tylko, że nabył na pchlim targu na Niskich Łąkach pewną staroć, od której emanuje magya. Taki kawałek metalu, który jest fragmentem większej całości. Przedstawia płaskorzeźbę skrzydła. Zygmunt wspomniał jeszcze, iż udał się do siedziby Eutanatosów, żeby porozmawiać o owym znalezisku. Wiadomo, że tradycja ta ma dużą bibliotekę przedwojennych książek, łącznie z częścią żydowskich kabał. Dlatego istniało spore prawdopodobieństwo, że właśnie tam da się znaleźć coś więcej na temat owej rzeczy. Ale czy rzeczywiście zdobył jakiekolwiek informacje? Tego albo nie zdążył, albo nie chciał powiedzieć. Obydwaj minęli się wręcz na schodach niemal w biegu rozmawiając i pędząc do swoich spraw.
- Kretyn! - usłyszał nagle. Poderwał zaskoczony wzrok, omiatając sale spojrzeniem, ale po nachalnej blondynie został tylko ciężki zapach rosyjskich perfum przenikający chłodne powietrze lokalu.

Rozglądnął się wypatrując wśród zmiennych barw migoczących świateł znajomych. Jakoż na pierwszy rzut ucha trafił się, choć akurat nie ten, którego się pod odziewał. Dawida Żółkiewicza rozpoznawał mniej więcej, bowiem chyba wszyscy magowie kojarzyli jego blond czuprynę oraz beztroski styl życia. Odlotowa brunetka o posagowych kształtach, którą podziwiał tłumek panów skupiony wokół Hermetyka, nazywała się Magdalena Sośnicka. Gdzieś na parkiecie mignęła mu też Anna Komorowska, która należała do jego stałych klientek. Przyzwoita dziewczyna, jak na swoją tradycję, oczywiście. No, ale wolał mieć sto razy bardziej do czynienia z Anią, niż Karolkiem Birulą, który stanął sobie przy sporym zbiegowisku. Komentował coś, ale ryk głośników nadających najnowszy przebój Elektrycznych gitar nie pozwalał usłyszeć, cóż tam takiego się dzieje.

Nudził się nieco. Powietrze nasączone rytmem głośnej muzyki nie pieściło uszu, ale raczej wdzierało się przemocą, atakując małżowiny intensywnymi uderzeniami basów. Jakaś para tańczyła, ktoś pił, niewielka grupa studentów oblewała właśnie udany komis kolegi, który po kolejnym kufelku zwalił się właśnie pod lawę, przy radosnym akompaniamencie okrzyków kumpli i paru dziewczyn. Ale największy tłum zgromadzi się na nieco dalej. Tam, gdzie stał Karol. Cyprian niespecjalnie miał ochotę opuszczać swoje wymoszczone stanowisko pod ściana, pozostające nieco w cieniu, gdzie mógł się oddać swobodnym rozmyślaniom. Ale ciekawość wreszcie wygrała. Wziął niedopity kubek Coli i pociągając przez rurkę chłodny, brązowawy płyn skierował się na parkiet. Tu muzyka była głośna, ale bynajmniej nie głośniejsza od okrzyków zachwytu i zachęty wygłaszanych przez zachwyconych mężczyzn.

Trzask! Odgryziony odruchowo koniec plastikowej rurki wpadł do Coli. Patrzył przez chwilę nie wiedząc, co robić. Panika pojawiająca się w oczach, wskazywała że Cyprian zastanawia się: uciec daleko, czy jeszcze dalej. Niezwykły spektakl, wyczarowywany wężowymi ruchami dziewcząt, stanowił stałe, cudowne, a jednocześnie zawstydzające okropnie nieśmiałego chłopaka przedstawienie. Oczy Weroniki i Karin ścigały się w jakimś dziwnie powolnym biegu, a po chwili zaczynały im towarzyszyć ruchy splatających się dłoni i ciał, które niczym u hinduskich tancerek falowały regularnym rytmem. Tańczyły zataczając niewielkie kręgi, przy których dziewczęta na chwilę spajały swe ciała niemal w jedno, by potem znowu oderwać się od siebie. Jakby na przekór wzajemnemu oddaniu, które wyrażał każdy niepowtarzalny gest. A może tylko tak odsuwając się, budowały jeszcze większe emocje oraz wzajemne pragnienie siebie, które przeskakiwało między obydwiema niczym skrzące iskierki? Poczuł, że się czerwieni, jednocześnie zaś nie może oderwać spojrzenia. Widział tylko te splatające się jak powoje dziewczęta, promieniujące erotyczną energią niczym dwa wulkany.

Najgorsze wydawało się to, że nie było w tym kropli wulgaryzmu, a jedynie szalona, bezpruderyjna zmysłowość. Jakby clubroom nagle w ich oczach przestał istnieć zamieniając się w przytulną sypialnię, a piejąca z zachwytu publiczność, kimś kompletnie nieistotnym wobec ich nieskrępowanej namiętności. Smukłe palce Karin delikatnym ruchem pieściły aksamitną skórę Wery. Przesuwały się po włosach, zahaczyły o niewielkie uszko, potem powoli zeszły niżej, jeszcze niżej, rozpinając guzik bluzki … odsłaniając dekolt. Poczuł wyjątkową suchość w gardle. Cola! Drżąca ręka uniósł ją chcąc się napić. Nie trafił. Kilkanaście kropel zimnego płynu popłynęło mu po policzku. Uf, to go orzeźwiło z hipnotycznego niemal transu. Szybkim krokiem podszedł do baru wlepiając wzrok w podłogę. Rzucił jakieś pieniądze i nie czekając na wydanie reszty pobiegł raczej niż poszedł w stronę wyjścia o mało co nie wpadając prosto na jakąś dziewczynę.
- Przepraszam – rzucił wyhamowując ledwo co przed nią.
- No no – stwierdziła z uznaniem dziewczyna – ale rzuciłeś mi się na przywitanie. Jestem pod wrażeniem, bracie.
- Wiktora co … co ty tu robisz? - powiedział zaskoczony pojawieniem się siostry.
- Bawię się, a co? Kiedy dowiedziałam się, że jesteś tutaj, postanowiłyśmy przyjść
Westchnął. Doskonale znał jej nieodłączne towarzyszki, a nawet, po długotrwałym szturmie Wiktoryny, przemógł się i zgodził się być z nimi na ty, ale obydwie potrafiły, a zwłaszcza Lilka, przyprawić każdego o nagły skok nerwów.
- Jak zresztą wszystkie kobiety – skonstatował w myślach mono stremowany niespodzianką.
- Cześć, ragazzo – uśmiechnęła się do niego Lilly tak, jak to tylko Włoszki potrafią. - Zatańczymy? - wystrzeliła na wejście śmiałym zapytaniem.

Już chciał odpowiedzieć: właśnie wychodziłem, albo coś innego w ten deseń, ale gdyby tak zrobił … nagle zdał sobie sprawę, że musiałby się potem tłumaczyć Werze i Karin. Ponadto Wiktora … tutaj … Przełknął ślinę, gdy Lilly wsunęła mu się pod ramię wywołując nawet niechętne zdziwienie Moniki.
- Non e il suo ragazzo, sono solo amici – wyjaśniła jej Wiktoryna po włosku odruchowo. Widocznie wcześniej rozmawiały w tym języku i te słowa jakoś się samo narzuciły. Zawsze tak robiły, kiedy nie chciały, by ktokolwiek inny zrozumiał, o czym mówią. Wiki świetnie znała ten język, niemal przymuszona do nauki przez Lilly twierdzącej, że tylko mowa Italii potrafi oddać piękno prawdziwie namiętnej miłości. Wiktoryna zaś chciała, by jej prawdziwa miłość była kiedyś i namiętna i szalona, jak w opowieściach Lilly, która pod względem relacji damsko – męskich uważała się za prawdziwą instruktorkę. Wprawdzie niekoniecznie pokrywało się to z rzeczywistością, ale mimo wszystko w niektórych sprawach rodowita Florentynka mogła mieć trochę racji. - On nie jest jej chłopakiem, po prostu są przyjaciółmi. Znasz przecież Lilkę – powtórzyła po polsku wypowiedziane słowa.

Cóż, przyjaciele to także było stanowczo zbyt wiele powiedziane, ale jest faktem, iż Włoszka uważała każdego za swojego przyjaciela po chwili znajomości i miała w sobie coś sprawiającego, że zdecydowana większość ludzi akceptowała jej trzpiotowaty charakter oraz natarczywość huraganu. Poza Cyprianem, oczywiście, który z taką gadatliwą śmieszką kompletnie nie wiedział, jak postępować. Najchętniej uciekłby, ale to niestety chwilowo nie wchodziło w rachubę.
- Dobra, chodźmy – powiedział wreszcie – znam niezłe miejsce. Taniec może, może potem – wydukał wreszcie.
Już po chwili siedział dokładnie przy tym samym stoliku, pod tą sama ścianą, tyle, że w towarzystwie trójki dziewcząt.
- Jak poszła fizyka? - zapytał odruchowo.
- Mamma mia, czy twój brat musi nawet na imprezie? - Lilly.
- Widocznie tak – mruknęła Wiktoryna. - Tak to już jest, kiedy ma się starszego brata – oraz nie ma rodziców. Tych słów już nie dodała, lecz wszyscy zdawali sobie sprawę z sytuacji Dębowskich. Nawet Lilka chwilowo zamknęła buzię.
- Jak zwykle, piątka – odpowiedziała za Wiki Monika. - Zadania zresztą były całkiem łatwe.
- Co ty nie powiesz? - skrzywiła się Lilly, dla której przedmioty ścisłe stanowiły zawsze terra incognita. - Proszę, nawijajmy na jakiś inny temat, bo mnie aż kolczyki świerzbią.
- Dzisiaj miałeś początek roku – odezwała się Wiktoryna. - Jak poszło?
- Całkiem, całkiem – Cyprian znacznie lepiej się czuł w rozmowach na konkretne tematy, bardziej zbliżone do pracy czy nauki, niż kwestie osobiste. - Nawet żadnego studenta nie było na konsultacjach.
- Konsultacje na rozpoczęcie roku? Czy ktokolwiek na uczelni zjawia się na nich, oprócz ciebie?
- Nawet sporo – wyjaśnił. - Nawet nie wiesz, ilu studentów planuje coś na ten dzień. Przyjeżdżają, kwaterują się oraz pędzą na uczelnie. Przynajmniej mający coś do zaliczenia, czyli solidna część. Musiałem napisać także recenzję oraz byłem na immatrykulacji.
- Jak cię znam, to nawet lubisz pelerynę biret.
- Żebyś wiedziała. Tradycja to podstawa …
- … nudy – wtrąciła Lilka – ale ciekawe, jak wyglądasz w takim birecie.
- To proste – podpowiedziała jej Monika – zostań studentką Politechniki, to będziesz miała szansę zobaczyć.
- Nessuna possibilita. Nie da rady – stwierdziła samokrytycznie – chyba, że ukryję cię, Wiki, w mojej torebce na egzaminie wstępnym. Dlatego, jeśli już, jakiś uniwerek. No trudno, muszę zadowolić się wyobraźnią, chyba, że kiedyś się ubierzesz specjalnie dla nas w te tradycyjne ciuszki.

- Na sekretarce nagrałeś wiadomość, że zaprosili cię koledzy. Jeszcze nie przyszli? - spytała siostra.
- Nie, nie, kręcą się gdzieś – odpowiedział enigmatycznie.
- Ale chyba nie przeszkadzamy wam – stropiła się Monika. - Wiki, nie wspomniałaś nic o kolegach twojego brata.
Słowo koledzy zabrzmiałoby nadzwyczaj ciekawie w odniesieniu do dziewcząt, które właśnie dawały show, na wspomnienie którego przełknął głośno ślinę. Szczęśliwie nie było stąd nic widać, a jego towarzyszkom nie chciało się, póki co, ruszać z miękkich foteli. Nawet Lilly zapomniała o tańcu rozmawiając i wcinając malinowy sorbet, który przed chwila przyniósł jej kelner.
- Nie, nie, nie przeszkadzacie – powiedział wreszcie, czując się nadzwyczaj głupio oraz kompletnie nie wiedząc, co powie dziewczynom, kiedy zjawią się Wera oraz szwedzka piękność Karin Sjöstrand. Fartem nieopodal stolika pojawiły się nie piękne oraz bezpruderyjne atrakcje klubu, ale Dawid Żółkiewicz, student oraz omnibus, który kiedyś uczęszczał na jego wykłady. Przy okazji zaś ponoć niepośledni Hermetyta.

***

Dawid[3] robił co mógł i był mu za to szczerze wdzięczny, ale żaden mężczyzna, nawet gdyby był adeptem magyy, nie byłby się w stanie oprzeć naturalnym czarom trzech nastolatek, szczególnie prowadzonych przez Lilly Verescio. Toteż jego rejteradę odebrał, jako odwrót na z góry upatrzone pozycje po ciężkim boju. Co więcej, także Żółkiewicz zanotował wpadkę omawiając się do kina. Chociaż właściwie: czy to taka wpadka? Ładne szalenie oraz miłe, choć nieco kopnięte, jak wszystkie nastolatki, dziewczyny raczej mogły uchodzić za wygrany kupon totka. Dziewięciu na dziesięciu facetów nie miałoby oporów przez zamianą z Dawidem. Ci pozostali byli albo naprawdę zakochanymi, albo gejami.

- O, co to za laski? - głos Moniki przerwał Cyprianowi wpatrywanie się we własne buty pod stolikiem. Zdawał sobie sprawę, że iluś facetów wgapia się w niego, jakby sondując, czy można mu wyrwać którąś z towarzyszących panienek. Wcale wcale taka sytuacja mu się nie podobała, ale trudno im się właściwie dziwić. Zarówno siostra, jak i jej koleżanki wyglądały świetnie, choć … nie tak świetnie, jak Karin, która właśnie podchodziła w towarzystwie Weroniki do ich stolika. To one wzbudziły zainteresowanie Moniki.

Lubił Weronikę Hartmann. Właściwie nawet nie wiadomo dlaczego, bowiem ta twarda, ambitna pani naukowiec potrafiła bez jakiegokolwiek problemu wywalić kawę na ławę, obojętna na jakikolwiek autorytet swojego rozmówcy. Dokładnie odwrotnie Cyprian, ale dziwnym trafem jakoś Wera przypadła mu do gustu, chociaż strasznie nie lubił jej śmierdzącego nałogu palenia. Nie mniej, dogadywali się jakoś, a niekiedy nawet współpracowali przy niektórych projektach. Zupełnie co innego odczuwał wobec Karin. Jeżeli Weronika była dorosła i uznawał jej prawo do robienia tego, na co ma ochotę, to w przypadku Szwedki … może to głupie, ale … starał się bronić przed takimi myślami, jednak … Nawet nie wiedział, jak to sprecyzować. Karin niewątpliwie była ładna, ale wiele dziewcząt zostało obdarzonych niebanalną urodą. Miała klasę, seksapil … hm, coś w miękkich ruchach, spojrzeniu … Klasyczna piękność o delikatnej twarzy, otoczonej burzą kręconych włosów, i kształtach ciała przypominających greckie boginie. Ale nie chodziło o wygląd, albo nie tylko o wygląd, bo nie chciał się oszukiwać, że spodobałaby mu się, gdyby przypominała przeciętnego szympansa. Jej zachowanie, jakaś naturalna empatia oraz kobiecość, której nie można opisać, ale którą doskonale można wyczuć, powodowały ciepło na sercu. Pamiętał, jak rano pocałowała go na powitanie. Przez chwilę miał idiotyczne wrażenie, że to było coś więcej, niż po prostu koleżeński całus. Sądząc jednak po ich przedstawieniu, które do tej pory powodowało, że się czerwienił, kiedy tylko przypomniał sobie zmysłowość tańca dziewcząt, to buziaczek był tylko koleżeństwem.
- Uffff - skupił się próbując odrzucić nie całkiem jeszcze sprecyzowane myśli oraz dziwaczne uczucia.

Teraz obydwie podchodziły do stolika. Cudowne, swobodne, na luzie. Ich ubrania były już całkowicie poprawione po dziwnym występie. Wyglądały po prostu jak ot, dwie promieniujące radością dziewczyny, ucieszone doskonałym nastrojem klubowej imprezy.
- No no, nie sądziłam, że z ciebie taki ogier, kolego profesorze – normalny uśmiech zadowolenia Weroniki zmienił się na chwilę w lekko żartobliwy, ale też nieco perwersyjny. Jej koleżanka jedynie ciepło się uśmiechnęła lustrując siedzące przy Dębowskim dziewczyny. Oddał jej spojrzenie. Wzrok obydwojga na moment się zetknął.
- Wero, to moja siostra - wskazał na Wiktorynę - oraz jej koleżanki: Lilly i Monika. Nie rób jakiegoś Casanowy ze mnie. Proszę mi wierzyć, panno Karin - powiedział mocno - że Weronika zdecydowanie przesadza, żeby nie powiedzieć, iż się nabija z biednego kolegi – usiłował się nieudolnie tłumaczyć przed Szwedką. Nigdy nie był dobry w takich sytuacjach, a przed Karin to już zupełnie tracił rezon.
Karni powitała się swoim łamanym polskim
- Miło znajomić.
Następnie wymieniła z Weroniką kilka uwag, po szwedzku. Eterytka zmieniła trochę wyraz twarzy. Nachyliła się nad stołem, by wyszeptać to do ucha Cypriana.
- Czy ty wszystko bierzesz tak do siebie?
Mógł wyczuć subtelny zapach jej perfum. Męskich, ale jakże doskonale do niej pasujących.
- Tu mnie masz - przyznał niepewny, ale pomny przysłowia, ze kiedy nie wiesz, co masz mówić, mów prawdę. - Siadajcie proszę. Wera, panno Karin. Lilly, przesuń się, proszę.
- Aha, to to są koledzy twojego brata. No rzeczywiście. Sądzę, że niejeden mężczyzna chciałby mieć takich kolegów - roześmiała się perliście Włoszka.
- Lilka, proszę - Dębowski nie wiedział, co powiedzieć.
- Chodźmy potańczyć - rzuciła Wiktoryna - jeżeli potem będziecie mieli ochotę, dołączcie do nas.
- Dobry pomysł - poparła ja Monika - głupio tak być w klubie siedząc ciągle przy stoliku.
- No dobrze - nieco z przekąsem wyrwało się Lilly. - Królowa parkietu wkracza do akcji - oznajmiła.

Po chwili trójka znajomych z Politechniki została sama, jeżeli sama może oznaczać tabun osób tańczących oraz wrzeszczących niemal bezpośrednio przy stoliku.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że siostra oraz jej koleżanki przyjdą
- Chciałeś się po prostu wymigać od picia z nami - Weronika puściła mu oko udając się do baru.

Karin natomiast usiadła obok Dębowskiego.
- To bardzo miłe z twojej strony, że dotrzymujesz towarzystwa siostrze - przeszła na angielski bardzo płynnie.
Szwedzki Cypriana był mniej więcej na identycznym poziomie, jak chiński czy irokeski, czyli zerowym. Natomiast angielskim władał biegle i z radością przeszedł na znany obydwojgu, to znaczy obytrojgu język.
- Dziękuję, ale oceniasz mnie zbyt wysoko. Raczej Wiktoryna, mimo szalonego wieku, bardziej pilnuje siebie sama, podczas, gdy ja bywam w Instytucie i na Politechnice. Jest twarda. Musi. Jakby nie było, wychowywanie przez brata nie zastąpi opieki rodzicielskiej, ale kocham ją naprawdę bardzo. Jakby nie było, mam tylko ją - uśmiechnął się ciepło. - Hm, spotykaliśmy się na korytarzach od jakiegoś czasu, ale chyba dopiero pierwszy raz udało się tak miło porozmawiać - powoli nabierał pewnej swobody. - Jak ci się podoba Polska? Nie odwiedziłem do tej pory Skandynawii, choć wiele słyszałem na temat Szwecji. Pewnie dla ciebie to spora zmiana mieszkać tutaj - spytał ciekawy, jak dziewczyna odebrała jego kraj.
- Musi być wam ciężko. Stracić rodziców. - Położyła dłoń na jego dłoni, jak gdyby chciała dodać mu otuchy. - Polska podoba mi się. Weronika tyle opowiadała o swoim rodzinnym mieście, o Wrocławiu. Z taką pasją i namiętnością. Widzę, że nie myliła się - w jej głosi aż nadto przebijała się miłość do Weroniki. - A Twoja dziewczyna też tu przyjdzie?
- Proszę? – niemal prychnął Colą, która wypełniała mu usta, ale jakoś udało mu się powstrzymać. - Nie, nie przyjdzie – wyjaśnił po chwili. - Nie mam damy swojego serca – powiedział nieco bezbarwnie, nie wiadomo dlaczego. - A nasi rodzice, jakby to powiedzieć, właściwie nie ma czego się wstydzić – dodał sobie odwagi – odeszli, odjechali, po prostu gdzieś, kiedy Wiki chodziła do pierwszej klasy podstawówki. Ale – zmienił temat – cieszę się, że tutaj ci się podoba. Może zostaniesz na dłużej?
- Weronika ma kontrakt na jeden semestr. Na wykłady - Karin przeszła do porządku dziennego nad zmianą tematu, w tym samym czasie pojawiła się Eterytka z dwoma długimi deskami pełnymi kieliszków
- Kamikadze - uśmiechnęła się chłopczyca
- No panie kolego, pijemy - jeden rządek postawiła przed Cyprianem, drugi przed sobą.
- O wilku mowa. Akurat rozmawialiśmy o twoich wykładach. Jestem przekonany, że uda ci się, Wera, przedłużyć, kontrakt. Wybrali ciebie przecież na immatrykulację - zwrócił się do chłopczycy. - Byłoby miło - to już jakby powiedział obok niej. - A co do picia. Najwyżej tyle - odsunął od siebie wszystkie kieliszki, poza jednym. Przecież wiesz, że ze mnie taki pijak, jak z Brenera miłośnik królików. Po ćwierci tego musiałabyś mnie szukać pod stołem. Karin, napijesz się drinka? - spytał.
- Oczywiście - odparła spokojnie.

Weronika westchnęła ciężko. Karin coś do niej powiedziała i Wera poweselała.
- Coś dzieje się? Weronika, znamy się trochę i wiemy o sobie nieco więcej, niż pozostali - nie dopowiedział, ale sugestia była całkiem jasna. - Jeżeli trzeba oraz mogę pomóc, to pomogę. Wiesz o tym. Jeżeli już nic nie wyjdzie, to mając habilitację powinienem dostać instytut lub katedrę. Wtedy będę decydował, kogo zatrudnić jako wykładowców. Ale to kiedy indziej. za nas wszystkich oraz powodzenie - podniósł kieliszek lekko stukając szkło dziewczyn.
- Eeeeeee? - Weronika Hartmann spojrzała z niedowierzaniem na Eterytę. Po czym wybuchnęła śmiechem. - Oj, o wykłady to ja się nie martwię. Mam przecież stałą posadę w Uppsali. Tu jestem gościnnie. Ale miło słyszeć takie słowa.
Stuknęła jego kieliszek, potem kieliszek Karin i wychyliła swój do dna.
- Nie znaczy … no … jasne … inne sprawy, jakby coś, no wiesz ...- wydusił ciąg bezładnych słów, jak zwykle, kiedy go ktoś nagle zapeszył. Szybko wypił chcąc ukryć zmieszanie. Faktycznie, powinien słyszeć, że Wera pracowała dla Skandynawów, ale chyba się zapatrzył zbytnio na Karin.
- Bez sensu - powtórzył sobie po cichutku - bez sensu.
- Także pracujesz na uczelni, to znaczy … - nie wiedział, jak to wyrazić - … pewnie studiujesz? - odezwał się pytająco do pięknie, ale także młodo wyglądającej Karin, chcąc jak najszybciej uruchomić coś tematycznie neutralnego.
- O nie. - Szwedka tylko zamoczyła koniec języka w wódce. - Bywam na uczelni, bo ... - tu zupełnie jakby nie wiedziała co powiedzieć.
- Bo nie możesz beze mnie wytrzymać - dokończyła za nią Weronika.
- Znaczy, ja py ... pytałem o Szwecję - zaciął się. - Przepraszam, to nie moje sprawy. Przyjmijcie proszę, że nic nie powiedziałem, dobrze?
- O dlaczego? - Karin z sobie tylko właściwym wdziękiem odezwała się do maga. - W Szwecji pracuję przy ziołach, można to tak ująć. Wiesz jestem Werbeną. - Dodała to już ciszej, ponownie mocząc czubek języka w kieliszku. - Pielęgnuję je. Doglądam. A potem inni je zbierają i przetwarzają na rożnego rodzaju specyfiki. Takie domowej roboty maści i kremy.
- Nie znam żadnej Werbeny - szepnął - znaczy nie znałem przedtem. Ale też po prostu mam swoją pracę i Wiktorynę. Jakoś średnio zależało mi na reszcie, zresztą, nawet nie miałem czasu, albo nie chciałem mieć. Tak to czasem bywa - filozoficznie stwierdził, ale w jego wypowiedzi można było wyczuć ledwo uchwytną nutkę żalu. - Jeżeli chodzi o kremy, to nie za bardzo zdradzaj się przy Lilly, tej najbardziej gadatliwej, że znasz się na tym. Nie wypuściłaby cię z rąk, dopóki nie uznałaby, że przekazałaś jej wszystkie tajemnice na temat likwidacji zmarszczek, których bynajmniej ona wcale nie ma.
- Wiesz całkiem sporo o koleżankach swojej siostry - Karin z zaciekawieniem odwróciła się w stronę tańczących dziewczyn.
- One o tobie pewnie też - dodała Weronika zaczepnie.
- Oj daj spokój - Karin jednak nie mogła ukryć śmiechu .
- Dlaczego? - Etrytka zapytała niezwykle poważnie, ale zaraz też zaczęła się śmiać. - W tym wieku - ruchem głowy wskazała na tańczące nastolatki. - Starsi bracia to prawdziwy rarytas dla koleżanek. Co nie, Casanovo? - Szturchnęła łokciem Cypriana
- Wera, proszę - nie wiedział, co ma zrobić. Ta dziewczyna uparła się zapędzać go pod stół i sympatycznie bo sympatycznie, ale kłóć słowami niczym szpileczkami. - Nie wiem wiele, ale wybacz, jak poznasz Lilly i spędzisz z nią chociażby chwilę, to się nie tylko dowiesz, co lubi, czym się interesuje, ale nawet jak ubiera się jej mama, kiedy idzie na spotkanie biznesowe. To najlepsze przyjaciółki mojej siostry. Bywają czasem u nas. Notabene, jeśli miałybyście ochotę kiedyś nas odwiedzić, serdecznie zapraszam. One czasem nawet nazywają siebie trzema muszkieterkami, co to jedna za wszystkie, wszystkie za jedną. Ciesze się, ze Wiktoryna je poznała, zaś co do starszych braci, trudno mi powiedzieć. Nie mam takich. Ale może ty? - zwrócił się do Weroniki.
- Mam - odparła obojętnym tonem. - I wiem też dzięki temu, że każdy facet kręcący się wokół młodszej siostry jest na celowniku.
Szwedka przyjrzała się badawczo swojej dziewczynie.
- Ciekawe - zastanowił się Dębowski , któremu nagle zrobiło się troszeczkę cieplej – czyżby ona kiedyś miała przyjaciółkę, która pokochała jej brata?

Tymczasem trzy muszkieterki wracał do stolika.
- Znowu Lilka zacznie - jej obawiał się najbardziej. Potrafiła go wpędzić w maliny niemal tak samo, jak nawet Weronika. - Co robić?
- Może zatańczymy ... - wreszcie zapytał po długiej walce przeciwko swej nieśmiałości. Ale chyba tego co się może stać przy Lilce obawiał się jeszcze bardziej. Rzucił pytanie niby w powietrze, ale bardziej w stronę Karin. Ponadto, chociaż nie był Astairem ani Niżynskim tańczyć też potrafił.
- Niech żyją kursy ze szkoły, czasem się mogą przydać - uznał milcząco. Wpatrując się w dziewczyny zerkał to na tą, to na tamtą, ale jakby chwile dłużej na uroczą Szwedkę.
- Ależ z miłą chęcią. - Karin podała mu rękę. Weronika odprowadziła ich uśmiechem.
Siostra i jej przyjaciółki jakby z niedowierzaniem przyglądały się idącemu pod rękę ze Szwedką Cyprianowi.Zresztą, męska część gości klubu też. Znaczy oni patrzyli na Dębowskiego bardziej z zazdrością. Po popisach dziewczyn, niemal każdy facet chciałby mieć tę uroczą Werbenę w ramionach. I z pewnością nie tylko na parkiecie.

Powszechnie unosił się nastrój zdziwienia. Kim jest? Dębowski nie pojawiał się tutaj zbyt często, właściwie bardzo rzadko. Obydwie bezpruderyjne dziewczyny były doskonale znane i widocznie towarzystwo którejkolwiek z nich stanowiło coś niezwykle wyjątkowego. Zresztą, nawet jeżeli nie, owo wyczucie niechęci było niemalże namacalne. Przynajmniej dla niego, gdyż Szwedka nie robiła sobie z tego kompletnie nic. Lubiła tańczyć. Cyprian także nie miał ochoty siadać, szczególnie z obawy przed pomysłami Weroniki i Lilki. Nie był specjalnym entuzjastą popisów na parkiecie, ale powoli dał się ponieść muzyce. Karin poruszała się wyśmienicie. Poddawała się jego męskim dłoniom, które prowadziły jej ciało w rytm tętniących dźwięków, jednocześnie zaś swoją energię oraz naturalny wdzięk przekształcała w coś, czemu ciężko było się oprzeć.

Sztuczny półprzeźroczysty dym w świetle migających halogenów tworzył klimat niczym z „Baśni 1000 i jednej nocy”. Tyle, że tu nie było ani Sindbada, ani Haruna ar-Rashida, ani Ali Baby, za to istnieli oni, ot po prostu najzwyklejsi koledzy, którzy mieli rożne powody do szaleństwa na parkiecie, ale realizowali je identycznym sposobem. Dziewczyna trochę lepiej, chłopak trochę gorzej, ale obydwoje ogólnie na poziomie przekraczającym klubowe standardy. Może dlatego właśnie, a przede wszystkim ze względu na jej urodę oraz niedawny występ, wokół zebrało się całkiem spore grono, które udawało, że tańczy, bądź zwyczajnie stało przypatrując się. Przeważali mężczyźni, ale zdarzały się także kobiety. Klaskali uśmiechnięci, bądź wpatrywali się zazdrośnie, jakby uważali, że on oraz Karin naruszyli jakąś niewypowiedzianą zasadę. Ale jaką? Że ciacho lub superlaska mają bawić się samotnie? Ta gęsta od niechęci atmosfera delikatnie przepływała przez podziemne przestrzenie klubu snując się wokół kolumn, pod sufitem, przy podłodze, niczym wypuszczona antyteza gazu rozweselającego. On to czuł, Karin także. O ile jednak jego to onieśmielało, te setki spojrzeń, to szwedzka piękność wydawała się kłaść na to wszystko balsam ukojenia. Po prostu chciała tańczyć i nie miała się zamiaru przejmować tym, że ktoś ją lubi lub nie lubi, póki sama nie odnalazła w sobie czegokolwiek złego.

Po piosence przyszła następna, potem zaś jeszcze kolejna, jeszcze, jeszcze … Nie chciał wracać do stolika. Choć ten taniec pozbawiony był owej nuty namiętności, która stanowiła niezwykłą wartość poprzedniego pokazu. Miłe, sympatyczne wyżycie się na parkiecie, które dla obserwatorów może mogło przypominać coś innego. Ale jedynie dla tych mnie uważnych. Ich zręczne ruchy nie miały w sobie owych wyjątkowych iskier przeskakujących pomiędzy partnerami. Ale były miłe, tak jak wspólna jazda na rowerze typu tandem, albo pingpongowy debel. Dębowski zaś oceniał się jako najgorszego pacana, że to właśnie Karin spodobała mu się najbardziej, a nie jedna z setek dziewcząt w klubie, lub setek tysięcy we Wrocławiu. Postanowił się bardziej wziąć za siebie. Pilnować ostro nie pchając się w sytuacje, które mogły przynieść potem tylko przykrość i głębokie niczym rów oceaniczny rozczarowanie. Chociaż starał się nie dać po sobie poznać, stracił ochotę na kontynuację zabawy. Dlatego pewnie Karin, doskonale wyczulona na wszelkie niuanse, stwierdziła, że jest nieco zmęczona i zaproponowała powrót do stolika. Był jej za to niezwykle wdzięczny.

Dalsza część wieczoru przypominała groch z kapustą pomieszany. Trochę rozmawiali na kompletnie nieokreślone tematy. Lilka bawiła się na parkiecie obskakiwana przez kilku facetów, Wiktoryna z Moniką obserwowały co ciekawszych gości pokpiwając sobie, żartując lub podśmiewając się nieco, choć bez jakiejś złośliwości. Jedna drugiej opowiadała dykteryjki oraz plotki szkolne.


Do zabawy dziewcząt przyłączyły się zarówno Karin jak i Weronika, która pełniła także rolę tłumacza. Tylko Cyprian siedział nieco poza głównym nurtem dyskusji. Starał się cieszyć oraz rzucać od czasu do czasu jakimś słowem. Nawet wypił jeszcze jednego mając nadzieję na większe rozluźnienie. Jednak efekt był dosyć średniawy. Szczęśliwie błyskający barwami flash halogenów, sztuczne zadymienie oraz wszechogarniający harmider pozwalały przykryć mniej wesoły nastrój Dębowskiego. Właściwie to najchętniej poszedłby do domu, tak jak zwykle samotnie dumając na temat swoich porażek lub, znacznie rzadszych, sukcesów, ale nie chciał tego robić siostrze. Była przecież już noc i gdyby zdecydował się na wyjazd do domu, musiałby też ją zabrać. Wiktoryna naprawdę była mądrą i rozsądną dziewczyna, jak na szesnaście lat, ale taki wiek ogólnie nie skłania do specjalnej roztropności. Cyprian ufał siostrze, ale jednocześnie trochę bał się o nią.
- Jutro czwartek, kolejny dzień szkoły, instytut, ale co tam, niech się pobawi jeszcze chwilę – uznał patrząc na nią czule.

Północ przyniosła ze sobą kolejna płytę wymienioną przez Disc Jockeya i wreszcie wyrażona wolę powrotu do domu. Cyprian siedział mając nadzieje, że ktokolwiek inny zaproponuje opuszczenie lokalu. Jak zwykle, nie trafił. Bowiem nikt nie miał ochoty przerywać zabawy, którą widocznie uważali za wspaniałą.
- Wiktora – zwrócił się cicho do siostry – musimy iść.
Dziewczyną zerknęła na zegarek. Skinęła. Chociaż niechętnie, ale obydwoje wiedzieli, że Dębowski nie popuści, szczególnie, że jutro był normalny dzień pracy oraz nauki. Wcześniej kilka razy mieli spór na ten temat, ale Wiktoryna szybko wydoroślała bez matki. Była najzwyczajniejszą nastolatką oraz osobą, która jednak potrafiła opanować swoje chętki.
- Jeszcze pół godziny – poprosiła tylko, a Cyprian skinął przyzwalająco. Później jednak obydwoje się zerwali zza stołu. Mężczyzna nieco ziewając, a Wiktoryna ciągle rozbawiona z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Musimy iść – wyjaśnił.
- Tak, jutro rano zaczynam wuefem. Mamy zaliczenia na osiemset metrów. Nie chciałabym zasnąć podczas biegu – wyjaśniła.
- Wiki, wygłupiasz się.
Lilly stanowczo nie podobał się pomysł.
- Słuchaj, to niepoważne. Popatrz, dopiero teraz się imprezka rozkręca.
- Pewnie tak, będziemy mogły tu wrócić w sobotę – pytająco spojrzała na brata. Ten skinął. - Tymczasem chcesz chyba wypaść dobrze przed Dawidem.
Ten argument przemówił do Włoszki lepiej niżeli cokolwiek innego.
- To jest rzeczywiście ważne – przyznała. - Wobec tego idziemy, brrrr, zanim zmienię zdanie.
- Lepiej rzeczywiście idźmy. Dzwoniłam wcześniej do moich rodziców, że spędzę noc u ciebie, Wiki, ale wolałabym nie przesadzać. Oni także mogli wpaść na pomysł zatelefonowania waszego mieszkania i byliby bardzo niezadowoleni, gdybym nie mogła porozmawiać – powiedziała Monika, która miała rzeczywiście dość surowych rodziców. Szczególnie ojciec, wojskowy planista stacjonujący przy sztabie Okręgu Dolnośląskiego, trzymał córkę krótko.
- Przecież wymyślimy coś, jakby był jakikolwiek problem – próbowała ją pocieszyć Lilka. - Powiem, że zatrzasnęłyśmy się w łazience i nawet słysząc telefon, nie mogłyśmy odebrać. Przecież mogło się tak zdarzyć – usiłowała bronić swój pomysł przed spojrzeniami koleżanek. - Dobra, może to niekoniecznie świetny pomysł – przyznała wreszcie.

Muszkieterki poszły do szatni.
- Karin, Wera, jedziecie? - zapytał Cyprian.
- Ani mowy – odparła Weronika. - Rzeczywiście dopiero się rozkręca. Najlepiej zresztą jest rano, kiedy większość wyjdzie albo leży pod stołami. Sączy się fajna muzyka i w ogóle wyjątkowy klimat. Powinieneś kiedyś przyprowadzić jakąś dziewczynę, która ci się spodoba właśnie o tej porze. Jeżeli nie dasz rady poderwać ją na swoją piękną buźkę, to przy takim nastroju, jaki tworzy się wtedy, masz pewność, że się w tobie zabuja.
- Może kiedyś przyprowadzę – odruchowo zerknął na Karin, ale zaraz skierował spojrzenie gdzie indziej. - Czyli wobec tego, miłej zabawy? Chyba, że jednak nie zostajesz? - zapytał Szwedki odruchowo mówiąc jej per ty. Cyprian zresztą zawsze miał problem z przechodzeniem od znajomości dalszej niż bliższej. Często się zdarzało, że przez jakiś okres przejściowy niekiedy zwracał się formalnym pan lub pani, niekiedy zaś po prostu imieniem.
- Niekoniecznie – odparła po angielsku. - Weronika, a wykład? - zwróciła się do przyjaciółki.
- Wykład, wykład – pokręciła nosem Polka – wykład? Jaki wykład? - spytała, jakby wiedziała, ale nadal broniła się przed koniecznością złapania kapki snu przed publicznym wystąpieniem.
- Ósma rano. Reguły komutatywne. Nie pamiętasz?
- Pamiętam, pamiętam – niechętnie przytaknęła. - No, kolego Dębowski, chyba tym razem wygrałeś. Wracamy. Ech – widać było, że rozsądek zwyciężył chęci.
- Ja zresztą także jestem zajęta. Jadę na Ślężę.
- Do profesora Bohatyrowicza? - zainteresował się Cyprian.
- Tak, znasz go?
- Bardzo słabo – przyznał. - Wiesz, obydwaj jesteśmy podobni pod tym względem, że raczej nie wchodzimy w politykę przebudzonych. To nie sprzyja kontaktom. Ale widziałem go kilka razy. Na zjazdach oraz na Uniwersytecie. Pozdrów go, proszę, ode mnie.
- To na pewno – uśmiechnęła się słodko wstając.
- Odwiozę was – zadeklarował Dębowski – poczekajcie moment, sprowadzę samochód.
- Nie przesadzasz trochę. Jakby nie było, nieco jednak wypiłeś – zdziwiła się Hartmann.
- Nie, no nie osobiście. Idę zadzwonić po taksówkę, która zabierze na wszystkich i rozwiezie.
- Mieszkamy w domu asystenta – Karin wyjęła wizytówkę. - Politechnika Wrocławska T-18 Hotel Asystencki. 51-627 Wrocław, ul. Wróblewskiego 25.
- To blisko nas, co nie, Wiki?
- Ta sama dzielnica.
- Wobec tego idę dzwonić, moment.

Taksówka zjawiła się całkiem szybko, tak jak oczekiwał tego Dębowski. Całkowity przypadek spowodował, że właśnie jakiś taksiarz przejeżdżał obok, miał wolny kurs i dysponował odpowiednio dużym samochodem, który mógł rozwieść całą grupkę. Cyprian uwielbiał takie zbiegi okoliczności, szczególnie, kiedy sam je kreował. I już po chwili gnali wszyscy na Krzyki, gdzie mieszkała Lilly, a potem na Wróblewskiego.


Noc była jasna. Dziewczyny wyszły.
- No, kolego – Wera chyba lubiła się tak zwracać do niego – wreszcie udało mi się gdzieś ciebie wyciągnąć, a nie tylko wymieniać uwagi na temat tranzystorów bipolarnych.
- Tranzystory to także ważna rzecz – zaoponował.
- No i masz – parsknęła Wera. - Miłej nocy.
- No, może masz rację, ze ważna, ale niekoniecznie zawsze musi stać na pierwszym miejscu. Miłej nocy.
- Będzie miła, bo zaraz po prysznicu padam na łóżko niczym struś Pędziwiatr – stwierdziła. - Trzymajcie się. Musimy to powtórzyć.
- Do zobaczenia Cyprian, miło było się spotkać razem i dziękuję za taniec – Szwedka zawahała się. – Do następnego razu – podała mu rękę.
Ujął leciutko smukłe palce dziewczyny czując przez moment ciepło oraz delikatność jej ciała.
- Było bardzo miło. Cieszę się, że mogliśmy się spotkać.
- Ja także. Hej! Dl! - powiedziała po szwedzku do widzenia wchodząc do akademika.
- Do widzenia – powiedziały Wiktoryna oraz Monika. Dębowski także, chociaż trochę głośniej niżeli dziewczyny.

Monika, która wcześniej wspomniała rodzicom, że spędzi noc u koleżanki, Cyprian oraz Wiktoryna wracali do siebie.

-----------------------

Przypisy
1. Doktorat honorowy został przyznany w 1994 roku.
2. Sytuacja rzeczywiście miała miejsce, wprawdzie na socjologii UW, nie Politechnice, ale to szczegół.
3. Dialog pomiędzy Dawidem oraz resztą grupy: patrz post Eperogegnaya.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 29-04-2010 o 09:07.
Kelly jest offline