Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2010, 14:24   #11
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Alicja wydawała się bardzo zaskoczona pytaniem o plany budynku i nie mniej zaskoczona propozycją spaceru po mieście. Przez chwilę Kurt myślał nawet jak się z tego zręcznie wycofać – był całkowicie zdezorientowany panującymi w tym kraju zwyczajami. Zachowanie Alicji w stosunku do Węglorza było zupełnie inne niż w stosunku do niego – co było zrozumiałe, ale z drugiej strony – jeżeli nie miała ochoty, albo miała inne plany mogła po prostu o tym powiedzieć i byłoby po sprawie...

W każdym razie spacer się odbył dając szansę na bliższe poznanie miasta, a zwłaszcza okolic centrum. Alicja starała się przybliżyć historię mijanych budynków, ale albo sama jej nie znała za dobrze, albo uznawała, że nie jest warta wspominania. Kurt jednak był żywo zainteresowany – w jego oczach miasto miało potencjał... Może nie tyle potencjał co – przypominało Wiedeń jego dzieciństwa. Miasto jakie znał z opowieści rodziców, nauki w szkole podstawowej. Za ćwierć wieku to miasto mogło być równie piękne jak Wiedeń...
Oczywiście jeżeli toczące się tu i ówdzie remonty nie zniszczą kamienic i nie zamienią ich w architektoniczne potworki...


To co najbardziej intrygowało Kurta to byli ludzie. Ludzie, którzy zdawali się nie zauważać całej tej beznadziejności stylu i architektonicznej brzydoty... Ludzie ubrani – przez chwilę, dłuższą chwilę, szukał zamiennika dla słowa „biedniej” - inaczej niż w znanych mu regionach Europy. Jednak ludzie, którzy pomimo to byli roześmiani, zakochani, mieli swoje „małe szczęścia” pozwalające im normalnie funkcjonować w rzeczywistości jaką na nich narzuciła historia i uwarunkowania... Na pewno za wcześnie było na jakikolwiek entuzjazm czy „radosne oceny”, ale Sesser wyrzucił za nawias rozważań: leśne dukty i dzieci z wydętymi brzuszkami. Pomysł stawiania twardych warunków jeszcze bardziej stracił w oczach Kurta sens stosowania... Chwilowo jednak nie zamierzał się tymi myślami z nikim dzielić.

Rozmówki i plan miasta. Bomba. Mag miał nadzieję, że na tej podstawie uda mu się załatwić cokolwiek samemu. Nie chodziło o to, że nie odpowiadało mu towarzystwo Alicji, ale bez sensu było ciągać ją ze sobą wszędzie tylko dlatego, ze on nie umiał wykrztusić słowa po polsku. Oba swoje nowe skarby schował w wewnętrzną kieszeń kurtki mając nadzieję, że szybko będzie się mógł z nimi zapoznać.

*****

Po spacerze wylądowali w interesującym miejscu. Nazwa klubu przetłumaczona przez Alicję natychmiast skojarzyła się Kurtowi z tytułem jednego z głośniejszych, co nie znaczy wybitnych, filmów. Znaleźli się we wnętrzu, które nawiązywało do filmu i miało swój swoisty klimat. Widać w Polsce też „dawało się coś zrobić”... Ludzie... Miasto... Polska... to wszystko coraz bardziej interesowało i intrygowało Sessera. Było tak różne od tego co powszechnie wiadomo było o tym regionie... Oczywiście – brał pod uwagę fakt, że znajduje się w centrum dużego miasta i mała wioska będzie wyglądała zupełnie inaczej... Jednak – był tego wszystkiego ciekawy...



W Klubie znaleźli jakiś wolny stolik i przysiedli z piwem w ręce. Rozmowa dotyczyła wszystkiego, czyli niczego – jak zwykle w takich wypadkach. Kurt zastanawiał się przez chwilę, dlaczego ich przewodniczka wybrała ten a nie inny lokal, ale w końcu podarował sobie to pytanie. Alicja opuściła ich na chwilę dając magom czas na swobodną rozmowę, ale Kurt był bardziej zainteresowany parkietem niż rozmową z Eutanatosem. Z zaskoczeniem – pewnym – przyjął fakt, iż tańczący byli parą aczkolwiek parą nie hetero. Nie robiło to na Kurcie złego wrażenia, ale na pewno nie robiło również dobrego – zawsze twierdził, że tolerancja opiera się na zrozumieniu, a przynajmniej próbie zrozumienia, i wolności wyboru, a nie na akceptacji... Kiedy kobiety przechodziły obok wyraźnie wyczuł...
Kobiety nie rozmawiały po polsku, co mogło znaczyć, że Wiedeńczycy nie są jedynymi poszukiwaczami zaginionego Artefaktu... „Cholera!” - przemknęło przez głowę Kurta. Nie wiedział czy siedzący naprzeciwko mężczyzna również zorientował się, że ciemnowłosa kobieta jest... Nie miał zresztą czasu na długie tłumaczenia. Wychylił duży łyk piwa ze szklanki i powiedział wstając:
- Zaraz będę. Idę do baru.

Wstał zasłaniając ręką dół szklanki gdzie został jeszcze łyk, może dwa. Jego wzrok podążył za kobietami do stolika przy którym siedziały. On sam naturalnie dla sytuacji przepuścił kogoś przechodzącego, zyskując kolejne sekundy obserwacji; uśmiechnął się i powoli podążył do baru, po drodze dopijając piwo.

- Again the same, please – powiedział prze barze po angielsku wychodząc z założenia, że nie ma sensu wygłupiać się z polskim, a jednocześnie niekoniecznie chciał popisywać się niemieckim. Niezależnie od tego jakie cele miała tutaj napotkana właśnie magini – ich plany musiały zostać zrewidowane. Przecież zakładali, że nie spotkają żadnych Przebudzonych... a tu niespodzianka. Kiedy kolejne piwo wlewało się do kufla wzrok Kurta prześlizgiwał się po sali. „Czy na pewno wybór klubu był przypadkowy?” - zastanawiał się. Jakoś musi to ubrać w zgrabne pytanie – jak tylko zauważy gdzieś Alicję...
 
Aschaar jest offline  
Stary 29-04-2010, 09:03   #12
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Akademicki rok jak zwykle zaczynał się hałasem, podniesionymi głosami witających się studentów, radosnym śmiechem dziewcząt oraz tym wszystkim, co tworzy ową niezwykłą atmosferę młodości na każdej uczelni świata.

Cyprian, jak zwykle wybiegł z Instytutu nie patrząc uprzednio na to, co dzieje się za oknem. Jakaś kurtka niedbale narzucona na ramiona i w drogę.
- Auć! - wyrwało mu się, gdy z zamyślenia nad rodzajem materiału niezbędnego do uzyskania odpowiedniego potencjału na wstecznych obwodach superdokładnych galwanometrów budowanych metodą mostkową Wheastane’a, wyrwały go krople deszczu. Właściwie wiele kropel. - Piękna, złota polska jesień - skonstatował z przekąsem chowając się odruchowo pod daszek – kiedy słońce wesoło świeci, drzewa powlekają się jaskrawymi barwami żółci i czerwieni, a pada tylko od czasu do czasu.
Owszem, wcześniej pogoda wydawała się nienajgorsza, ale niedawno rozpadało się całkiem solidnie, teraz zaś lało już sakramencko i mężczyzna przez chwilę zastanawiał się, czy w związku z taką zmianaą aury nie wsiąść do samochodu, który stał na podwórku Instytutu. Lubił swoja Alfę, jej stylowe linie oraz klasycznie eleganckie wyposażenie. Nie było ważne, że inni postrzegali ten samochód, jako coś rzeczywiście pięknego, ale stosunkowo kiepsko zaprojektowanego materiałowo. On zdawał sobie z tego sprawę i akceptował to ciesząc się wyglądem swojej 155-tki, którą praktycznie używał niemal wyłącznie na terenie miasta. Z drugiej strony z Marii Curie-Skłodowskiej na Wybrzeże Wyspiańskiego było całkiem blisko. Dlatego machnął wreszcie ręką i wyciągnął z dyplomatki ciemny, niewielki parasol, który w mgnieniu oka, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamienił się w solidną, ciemną czaszę. W rączce mieścił się sympatyczny telefon komórkowy Centertela, który otworzył swoją sieć w zeszłym roku. Cyprian pozwolił sobie pogrzebać trochę w oryginalnym aparacie wielkości solidnej cegłówki miniaturyzując wszystko, co tylko się udało pomniejszyć. W rezultacie wpakował tam jeszcze niewielki zestaw mierników sterowanych oprogramowaniem podarowanym mu przez Stefana Oderfelda w zamian za specjalną baterię do jego najnowszego komputerowego cacka. Ponadto zastąpił tandetny plastik nieco bardziej wytrzymałymi materiałami, które przetestował dość widowiskowo, ale całkiem skutecznie.


Poczekał jeszcze chwilę mając nadzieje, że najgorsza ulewa nieco przejdzie. Rzeczywiście, wprawdzie dalej padało mocno, ale pomiędzy szaroburymi chmurami pojawiały się niewielkie prześwity dające nadzieję na poprawę pogody. Nie mógł dłużej stać pod daszkiem. Na uczelni musiał jeszcze napisać recenzję dla rektora w sprawie przyznania doktoratu honoris causa dla Fransa Louisa H. M. Stumpersa [1], profesora Katolickiego Uniwersytetu w holenderskim Nijmegen. Nestor nauk fizycznych, urodzony jeszcze przed I wojną światową zajmował się szeroko pojętymi problemami fizycznymi. Prace holenderskiego naukowca wnosiły dotyczyły między innymi takich dziedzin, jak teoria obwodów i sygnałów, teoria informacji, elektrodynamiki, propagacji fal elektromagnetycznych i kompatybilności elektromagnetycznej. Niewątpliwie stanowiły one dziedziny zainteresowań Cypriana, dlatego został poproszony o wyrażenie opinii na temat przyznania doktoratu honorowego. Dębowski doskonale wiedział, iż poprze ów wniosek, ale co innego jedynie wiedzieć, a co innego jeszcze napłodzić coś logicznego.

Ponadto zawsze zostawali jeszcze studenci. Wprawdzie właściwie tego dnia, jeszcze nikt nie prowadził wykładów, ale mimo października, dla niektórych wciąż trwała kampania wrześniowa i Cyprian musiał się liczyć z tym, iż także do niego zwali się paru gości, którzy będą zmyślać, kombinując najrozmaitsze powody, dla których niby to nie mogli wcześniej przyjść po wpis lub zdawać egzaminu. Cyprian wprawdzie miał opinię osoby, której się nie da oszwabić, ale zawsze zdarzali się tacy, co próbowali być tymi pierwszymi. Zresztą, dawał się nakłonić do przesunięcia terminu czy nawet nagięcia oceny, jeśli stały za tym sensowne powody, albo pomysł był tak głupi, że aż śmieszny. Ot, choćby jakiś czas temu jeden ze studentów zaocznych, pracujący jako kierowca ambulansu, wjechał na teren uczelni na sygnale i w fartuchu wpadł z indeksem po podpis [2]. Chwyt był tyle dobry, że faktycznie jedna pani profesor wpisała mu zaliczenie, ale Cyprian zszedł z chłopakiem i tam, przy pustym samochodzie zrobił mu przepytywanie. Okazało się, że student całkiem nieźle znał odpowiedzi, ale zdenerwowany uważał, że ma dużą szansę na oblanie, stąd taki dziwaczny pomysł. Tak, dostał swoje trzy plus i odjechał wyłączywszy wcześniej syrenę.

Wreszcie immatrykulacja. O 11.00 rozpoczynała się oficjalna uroczystość. Przed nią musiał jeszcze zdążyć przynajmniej z recenzją profesora Stumpersa. Dobre było jedynie to, że deszcz zdecydowanie wydawał się przechodzić. Cyprian rozłożył parasol i nie myśląc już o Alfie pobiegł na Politechnikę.

***

Siedziała na fotelu założywszy noga na nogę. Samotna w wielkim domu, który brat uparł się uczynić fortecą nowoczesności. Och, nie to, żeby jej to przeszkadzało. Mieli komputer, internet a nawet panele słoneczne szybciej, niż którykolwiek z sąsiadów. To było fajne i wygodne, ale … dzisiaj nie miała na nic ochoty. Zresztą doskonale znała siebie na tyle, żeby wiedzieć, iż tuż przed okresem zawsze dostawała ataku nudy połączonej z melancholią. Wysłuchała tylko wiadomości Cypriana na automatycznej sekretarce. Brat zawiadamiał, że wróci późno, bo znajomi zaprosili go do „Od zmierzchu do świtu”.
- Właściwie dobrze – oceniła. Przypominał już zupełnego odludka. Ciągle laboratorium, albo jakaś praca. Dobrze, że przynajmniej pracował na uczelni, bo mając wykłady oraz ćwiczenia nie mógł się całkiem odizolować. Kiedy była młodsza miała nadzieję, że chłopak szybko znajdzie jakąś dziewczynę i rychło będzie miała ciocię, która choć trochę zastąpi jej matkę. Wprawdzie brat także był niczego sobie, ale zawsze to, tylko brat. Głupek! Mógł mieć każdą laskę pewnie, gdyby zechciał. Sama widziała, jak jej najlepsze koleżanki Monika i Lilka strzygły oczyma na jego widok. No, wprawdzie przyznawała, że trzydziestolatek to nieco zbyt stara partia dla szesnastoletniej uczennicy liceum, ale już wolała takie coś, niż ten dziwny stan samotności. Nawet przymknęłaby oko, gdyby któraś z nich spodobała mu się, choć, jak pomyślała, że zwracałaby się do swojej kumpeli per ciocia, wybuchnęła głośnym chichotem. Machnięciem odgoniła głupie myśli.
- Nie, to niemożliwe – oceniła. - Ale mógłby sobie kogoś znaleźć ... Co to za chłopak, który w takim wieku nie ma dziewczyny?
Ona, oceniając swój dotychczasowy dorobek, potrzebowałaby całkiem solidnej kartoteki. Och, zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę to nie były prawdziwe uczucia, ale fajnie jest pokazać się na jakiejś imprezie w seksownym towarzystwie.
- Ciacho idące z tobą pod rękę, zawsze dodaje kobiecie prestiżu – uznała. - Zresztą jak mogę wybrać tego jedynego, jeśli nie spróbuję poznać rozmaitych chłopaków? No, ale Cyprian powinien się już mocniej zaangażować. Tylko jak można się zaangażować w laboratorium? Ech, ten mój mądry brachol to czasami totalny cymbał.

- Hm, a może by
… - nagle przeniknęła jej umysł ciekawa myśl. Przełamując ogólną niechęć do robienia czegokolwiek wykręciła numer telefonu. Po chwili w słuchawce rozległ się znany, nieco znudzony głos o dość silnym akcencie.
- Tak, proszę? - zabrzmiało zdawkowe pytanie.
- Lilka. Cześć.
- A, cześć Wiki. Dobrze, że dzwonisz. Słucha, super informacja. Tomek powiedział Merry, że nie mogą być już razem, bo pragnie się poświecić wyłącznie uprawianiu sportu oraz zrobić karierę. Jeżeli Merry go kocha, to zrozumie i poczeka te kilka lat.
- Zwariował – wiadomość była widocznie naprawdę poruszająca, gdyż Wiktoryna aż poderwała się z fotela – a ona jeszcze bardziej, jeżeli mu powiedziała, że poczeka … - dziewczęta pogrążyły się w rozmowie omawiając najnowsze plotki ze szkolnej budy. Po jakimś kwadransie Lilly Verescio, córka włoskiego konsultanta, od kilku lat pracującego we Wrocławiu, pospolicie zwana Lilką postanowiła wrócić do podstawowego wątku.
- Właściwie Wiki, po co do mnie dzwoniłaś?
- Nie masz ochoty na mały wyskok dzisiaj wieczorem?
- Wiesz przecież, że zawsze mam ochotę na mały wyskok – stwierdziła samokrytycznie Lilka. - Jakieś konkretne plany, czy wymyślimy, kiedy się spotkamy? Auuu! - nagle przez słuchawkę Wiktoryna usłyszała krzyk koleżanki.
- Lilly, co się dzieje?
- Nic nic, rozmawiając z tobą jednocześnie depiluję brwi i miałam wyjątkowego niesfornego włoska. To co, masz jakieś propozycje?
- Jasne, co powiesz na „Od zmierzchu do świtu”?
- Powiem, że będę musiała wyjątkowo upudrować twarz talkiem mojej mamy, żeby sobie dodać trochę latek. Tak nie wpuszczają poniżej osiemnastki.
- To co, nie masz ochoty? - zdziwiła się Wiktoryna nieoczekiwanej reakcji koleżanki. Ale doświadczenie i intuicja nie zawiodły jej.
- Ja? Prędzej ty dostaniesz cztery z fizyki, niż ja opuszczę jakąś imprezę. Zwłaszcza, kiedy mogę się spodziewać całkiem sporych facetów. Lubię te szerokie ramiona.
- Jesteś nienasycona – parsknęła śmiechem Dębowska. Lilly bowiem zawsze więcej mówiła, niżeli rzeczywiście robiła. Ale bardzo nie lubiła, gdy ktoś kwestionował potrzeby jej teoretycznie nieokiełznanej kobiecości.
- Jestem Włoszką. Ma się te geny – dumnie stwierdziła Lilly. - Będziemy musiały sobie kogoś przygruchać. Idzie ktoś jeszcze?
- Zadzwoń do Moniki. Jeżeli będzie miała ochotę, to tylko my trzy.
- Wystarczy. We trójkę owiniemy sobie klub wokół palca.
- Wątpię – roześmiała się. - Mój brat posiada wysoki stopień odporności na wszelkie umizgi. Wypróbowane.
- Brat? To czegoś od razu tak nie powiedziała? Zastanawiałam się nad tym co ubrać: krótko, czy jeszcze krócej, ale jeśli on ma tam być to wezmę tą wystrzałową złotą mini. Osiemnasta pod Fredrą? Pasuje?
- Doskonale. Ciao.
- Ciao.

W sumie to była po prostu ciekawa tych znajomych brata. Niezbyt często wychodził, może więc to jakaś dziewczyna? Uśmiechnięta zaczęła przeglądać szafę, aż wreszcie zdecydowała się na krótką, błękitną sukienkę bez ramion. Na to narzuciła jeszcze długą, ciepłą pelerynę, która doskonale chroniła przed chłodem wieczoru. Kąpiel, lekko postarzający makijaż i już po chwili jechała czwórką, a potem przesiadła się w trojkę, która dowiozła ją na przejście pod Świdnicką. Po chwili wszystkie trzy pędziły przez Plac Solny w stronę klubu.



***

Przyszedł samotnie. Właściwie to nawet specjalnie się pospieszył, żeby zdążyć przed Werą i Karin, które zaprosiły go do „Od zmierzchu do świtu”. Nawet zauważył je, jak wychodziły zza rogu ulicy.
- Przecież spotkać się możemy za chwilę – uznał przechodząc obok dwóch chłopaków o umysłach nieskażonych najmniejszym pyłeczkiem wiedzy. Trzy szafy gdańskie w barach oraz bezmyślne spojrzenie dające do zrozumienia, że goryl Gogo byłby przy nich uznany za wybitnego noblistę jednak robiły wrażenie. Większość potencjalnych gości grzecznie kuliła się przed ich dwugłowymi wdziękami zwanymi bicepsami.

Chciał chwilę podumać Siedział samotnie nad szklanką Coli, to znaczy niezupełnie samotnie, ale głęboko zamyślony nie zauważył piersiastej blondyny, która bez skrępowania przysiadła się do niego. Niczym tania imitacja Katarzyny Figury, umalowana mocno oraz wydekoltowana, usiłowała zachęcić Cypriana do postawienia jej paru drinków.
- Postawisz mi Cyprysowy Gaj, przyjemniaczku? Pasujesz do mnie, wiesz? Lubisz „Gorączkę sobotniej nocy”? Uwielbiam ten film.
Dębowski jednak nie odpowiadał, zresztą może i dobrze, totalnie pochłonięty swoimi sprawami. Najpierw galwanometrem, potem rozmową z Zygmuntem Brenerem. Spotkali się praktycznie w przelocie i jego szef nie zdołał lub nie chciał mu wyjaśniać szczegółów. Wspomniał tylko, że nabył na pchlim targu na Niskich Łąkach pewną staroć, od której emanuje magya. Taki kawałek metalu, który jest fragmentem większej całości. Przedstawia płaskorzeźbę skrzydła. Zygmunt wspomniał jeszcze, iż udał się do siedziby Eutanatosów, żeby porozmawiać o owym znalezisku. Wiadomo, że tradycja ta ma dużą bibliotekę przedwojennych książek, łącznie z częścią żydowskich kabał. Dlatego istniało spore prawdopodobieństwo, że właśnie tam da się znaleźć coś więcej na temat owej rzeczy. Ale czy rzeczywiście zdobył jakiekolwiek informacje? Tego albo nie zdążył, albo nie chciał powiedzieć. Obydwaj minęli się wręcz na schodach niemal w biegu rozmawiając i pędząc do swoich spraw.
- Kretyn! - usłyszał nagle. Poderwał zaskoczony wzrok, omiatając sale spojrzeniem, ale po nachalnej blondynie został tylko ciężki zapach rosyjskich perfum przenikający chłodne powietrze lokalu.

Rozglądnął się wypatrując wśród zmiennych barw migoczących świateł znajomych. Jakoż na pierwszy rzut ucha trafił się, choć akurat nie ten, którego się pod odziewał. Dawida Żółkiewicza rozpoznawał mniej więcej, bowiem chyba wszyscy magowie kojarzyli jego blond czuprynę oraz beztroski styl życia. Odlotowa brunetka o posagowych kształtach, którą podziwiał tłumek panów skupiony wokół Hermetyka, nazywała się Magdalena Sośnicka. Gdzieś na parkiecie mignęła mu też Anna Komorowska, która należała do jego stałych klientek. Przyzwoita dziewczyna, jak na swoją tradycję, oczywiście. No, ale wolał mieć sto razy bardziej do czynienia z Anią, niż Karolkiem Birulą, który stanął sobie przy sporym zbiegowisku. Komentował coś, ale ryk głośników nadających najnowszy przebój Elektrycznych gitar nie pozwalał usłyszeć, cóż tam takiego się dzieje.

Nudził się nieco. Powietrze nasączone rytmem głośnej muzyki nie pieściło uszu, ale raczej wdzierało się przemocą, atakując małżowiny intensywnymi uderzeniami basów. Jakaś para tańczyła, ktoś pił, niewielka grupa studentów oblewała właśnie udany komis kolegi, który po kolejnym kufelku zwalił się właśnie pod lawę, przy radosnym akompaniamencie okrzyków kumpli i paru dziewczyn. Ale największy tłum zgromadzi się na nieco dalej. Tam, gdzie stał Karol. Cyprian niespecjalnie miał ochotę opuszczać swoje wymoszczone stanowisko pod ściana, pozostające nieco w cieniu, gdzie mógł się oddać swobodnym rozmyślaniom. Ale ciekawość wreszcie wygrała. Wziął niedopity kubek Coli i pociągając przez rurkę chłodny, brązowawy płyn skierował się na parkiet. Tu muzyka była głośna, ale bynajmniej nie głośniejsza od okrzyków zachwytu i zachęty wygłaszanych przez zachwyconych mężczyzn.

Trzask! Odgryziony odruchowo koniec plastikowej rurki wpadł do Coli. Patrzył przez chwilę nie wiedząc, co robić. Panika pojawiająca się w oczach, wskazywała że Cyprian zastanawia się: uciec daleko, czy jeszcze dalej. Niezwykły spektakl, wyczarowywany wężowymi ruchami dziewcząt, stanowił stałe, cudowne, a jednocześnie zawstydzające okropnie nieśmiałego chłopaka przedstawienie. Oczy Weroniki i Karin ścigały się w jakimś dziwnie powolnym biegu, a po chwili zaczynały im towarzyszyć ruchy splatających się dłoni i ciał, które niczym u hinduskich tancerek falowały regularnym rytmem. Tańczyły zataczając niewielkie kręgi, przy których dziewczęta na chwilę spajały swe ciała niemal w jedno, by potem znowu oderwać się od siebie. Jakby na przekór wzajemnemu oddaniu, które wyrażał każdy niepowtarzalny gest. A może tylko tak odsuwając się, budowały jeszcze większe emocje oraz wzajemne pragnienie siebie, które przeskakiwało między obydwiema niczym skrzące iskierki? Poczuł, że się czerwieni, jednocześnie zaś nie może oderwać spojrzenia. Widział tylko te splatające się jak powoje dziewczęta, promieniujące erotyczną energią niczym dwa wulkany.

Najgorsze wydawało się to, że nie było w tym kropli wulgaryzmu, a jedynie szalona, bezpruderyjna zmysłowość. Jakby clubroom nagle w ich oczach przestał istnieć zamieniając się w przytulną sypialnię, a piejąca z zachwytu publiczność, kimś kompletnie nieistotnym wobec ich nieskrępowanej namiętności. Smukłe palce Karin delikatnym ruchem pieściły aksamitną skórę Wery. Przesuwały się po włosach, zahaczyły o niewielkie uszko, potem powoli zeszły niżej, jeszcze niżej, rozpinając guzik bluzki … odsłaniając dekolt. Poczuł wyjątkową suchość w gardle. Cola! Drżąca ręka uniósł ją chcąc się napić. Nie trafił. Kilkanaście kropel zimnego płynu popłynęło mu po policzku. Uf, to go orzeźwiło z hipnotycznego niemal transu. Szybkim krokiem podszedł do baru wlepiając wzrok w podłogę. Rzucił jakieś pieniądze i nie czekając na wydanie reszty pobiegł raczej niż poszedł w stronę wyjścia o mało co nie wpadając prosto na jakąś dziewczynę.
- Przepraszam – rzucił wyhamowując ledwo co przed nią.
- No no – stwierdziła z uznaniem dziewczyna – ale rzuciłeś mi się na przywitanie. Jestem pod wrażeniem, bracie.
- Wiktora co … co ty tu robisz? - powiedział zaskoczony pojawieniem się siostry.
- Bawię się, a co? Kiedy dowiedziałam się, że jesteś tutaj, postanowiłyśmy przyjść
Westchnął. Doskonale znał jej nieodłączne towarzyszki, a nawet, po długotrwałym szturmie Wiktoryny, przemógł się i zgodził się być z nimi na ty, ale obydwie potrafiły, a zwłaszcza Lilka, przyprawić każdego o nagły skok nerwów.
- Jak zresztą wszystkie kobiety – skonstatował w myślach mono stremowany niespodzianką.
- Cześć, ragazzo – uśmiechnęła się do niego Lilly tak, jak to tylko Włoszki potrafią. - Zatańczymy? - wystrzeliła na wejście śmiałym zapytaniem.

Już chciał odpowiedzieć: właśnie wychodziłem, albo coś innego w ten deseń, ale gdyby tak zrobił … nagle zdał sobie sprawę, że musiałby się potem tłumaczyć Werze i Karin. Ponadto Wiktora … tutaj … Przełknął ślinę, gdy Lilly wsunęła mu się pod ramię wywołując nawet niechętne zdziwienie Moniki.
- Non e il suo ragazzo, sono solo amici – wyjaśniła jej Wiktoryna po włosku odruchowo. Widocznie wcześniej rozmawiały w tym języku i te słowa jakoś się samo narzuciły. Zawsze tak robiły, kiedy nie chciały, by ktokolwiek inny zrozumiał, o czym mówią. Wiki świetnie znała ten język, niemal przymuszona do nauki przez Lilly twierdzącej, że tylko mowa Italii potrafi oddać piękno prawdziwie namiętnej miłości. Wiktoryna zaś chciała, by jej prawdziwa miłość była kiedyś i namiętna i szalona, jak w opowieściach Lilly, która pod względem relacji damsko – męskich uważała się za prawdziwą instruktorkę. Wprawdzie niekoniecznie pokrywało się to z rzeczywistością, ale mimo wszystko w niektórych sprawach rodowita Florentynka mogła mieć trochę racji. - On nie jest jej chłopakiem, po prostu są przyjaciółmi. Znasz przecież Lilkę – powtórzyła po polsku wypowiedziane słowa.

Cóż, przyjaciele to także było stanowczo zbyt wiele powiedziane, ale jest faktem, iż Włoszka uważała każdego za swojego przyjaciela po chwili znajomości i miała w sobie coś sprawiającego, że zdecydowana większość ludzi akceptowała jej trzpiotowaty charakter oraz natarczywość huraganu. Poza Cyprianem, oczywiście, który z taką gadatliwą śmieszką kompletnie nie wiedział, jak postępować. Najchętniej uciekłby, ale to niestety chwilowo nie wchodziło w rachubę.
- Dobra, chodźmy – powiedział wreszcie – znam niezłe miejsce. Taniec może, może potem – wydukał wreszcie.
Już po chwili siedział dokładnie przy tym samym stoliku, pod tą sama ścianą, tyle, że w towarzystwie trójki dziewcząt.
- Jak poszła fizyka? - zapytał odruchowo.
- Mamma mia, czy twój brat musi nawet na imprezie? - Lilly.
- Widocznie tak – mruknęła Wiktoryna. - Tak to już jest, kiedy ma się starszego brata – oraz nie ma rodziców. Tych słów już nie dodała, lecz wszyscy zdawali sobie sprawę z sytuacji Dębowskich. Nawet Lilka chwilowo zamknęła buzię.
- Jak zwykle, piątka – odpowiedziała za Wiki Monika. - Zadania zresztą były całkiem łatwe.
- Co ty nie powiesz? - skrzywiła się Lilly, dla której przedmioty ścisłe stanowiły zawsze terra incognita. - Proszę, nawijajmy na jakiś inny temat, bo mnie aż kolczyki świerzbią.
- Dzisiaj miałeś początek roku – odezwała się Wiktoryna. - Jak poszło?
- Całkiem, całkiem – Cyprian znacznie lepiej się czuł w rozmowach na konkretne tematy, bardziej zbliżone do pracy czy nauki, niż kwestie osobiste. - Nawet żadnego studenta nie było na konsultacjach.
- Konsultacje na rozpoczęcie roku? Czy ktokolwiek na uczelni zjawia się na nich, oprócz ciebie?
- Nawet sporo – wyjaśnił. - Nawet nie wiesz, ilu studentów planuje coś na ten dzień. Przyjeżdżają, kwaterują się oraz pędzą na uczelnie. Przynajmniej mający coś do zaliczenia, czyli solidna część. Musiałem napisać także recenzję oraz byłem na immatrykulacji.
- Jak cię znam, to nawet lubisz pelerynę biret.
- Żebyś wiedziała. Tradycja to podstawa …
- … nudy – wtrąciła Lilka – ale ciekawe, jak wyglądasz w takim birecie.
- To proste – podpowiedziała jej Monika – zostań studentką Politechniki, to będziesz miała szansę zobaczyć.
- Nessuna possibilita. Nie da rady – stwierdziła samokrytycznie – chyba, że ukryję cię, Wiki, w mojej torebce na egzaminie wstępnym. Dlatego, jeśli już, jakiś uniwerek. No trudno, muszę zadowolić się wyobraźnią, chyba, że kiedyś się ubierzesz specjalnie dla nas w te tradycyjne ciuszki.

- Na sekretarce nagrałeś wiadomość, że zaprosili cię koledzy. Jeszcze nie przyszli? - spytała siostra.
- Nie, nie, kręcą się gdzieś – odpowiedział enigmatycznie.
- Ale chyba nie przeszkadzamy wam – stropiła się Monika. - Wiki, nie wspomniałaś nic o kolegach twojego brata.
Słowo koledzy zabrzmiałoby nadzwyczaj ciekawie w odniesieniu do dziewcząt, które właśnie dawały show, na wspomnienie którego przełknął głośno ślinę. Szczęśliwie nie było stąd nic widać, a jego towarzyszkom nie chciało się, póki co, ruszać z miękkich foteli. Nawet Lilly zapomniała o tańcu rozmawiając i wcinając malinowy sorbet, który przed chwila przyniósł jej kelner.
- Nie, nie, nie przeszkadzacie – powiedział wreszcie, czując się nadzwyczaj głupio oraz kompletnie nie wiedząc, co powie dziewczynom, kiedy zjawią się Wera oraz szwedzka piękność Karin Sjöstrand. Fartem nieopodal stolika pojawiły się nie piękne oraz bezpruderyjne atrakcje klubu, ale Dawid Żółkiewicz, student oraz omnibus, który kiedyś uczęszczał na jego wykłady. Przy okazji zaś ponoć niepośledni Hermetyta.

***

Dawid[3] robił co mógł i był mu za to szczerze wdzięczny, ale żaden mężczyzna, nawet gdyby był adeptem magyy, nie byłby się w stanie oprzeć naturalnym czarom trzech nastolatek, szczególnie prowadzonych przez Lilly Verescio. Toteż jego rejteradę odebrał, jako odwrót na z góry upatrzone pozycje po ciężkim boju. Co więcej, także Żółkiewicz zanotował wpadkę omawiając się do kina. Chociaż właściwie: czy to taka wpadka? Ładne szalenie oraz miłe, choć nieco kopnięte, jak wszystkie nastolatki, dziewczyny raczej mogły uchodzić za wygrany kupon totka. Dziewięciu na dziesięciu facetów nie miałoby oporów przez zamianą z Dawidem. Ci pozostali byli albo naprawdę zakochanymi, albo gejami.

- O, co to za laski? - głos Moniki przerwał Cyprianowi wpatrywanie się we własne buty pod stolikiem. Zdawał sobie sprawę, że iluś facetów wgapia się w niego, jakby sondując, czy można mu wyrwać którąś z towarzyszących panienek. Wcale wcale taka sytuacja mu się nie podobała, ale trudno im się właściwie dziwić. Zarówno siostra, jak i jej koleżanki wyglądały świetnie, choć … nie tak świetnie, jak Karin, która właśnie podchodziła w towarzystwie Weroniki do ich stolika. To one wzbudziły zainteresowanie Moniki.

Lubił Weronikę Hartmann. Właściwie nawet nie wiadomo dlaczego, bowiem ta twarda, ambitna pani naukowiec potrafiła bez jakiegokolwiek problemu wywalić kawę na ławę, obojętna na jakikolwiek autorytet swojego rozmówcy. Dokładnie odwrotnie Cyprian, ale dziwnym trafem jakoś Wera przypadła mu do gustu, chociaż strasznie nie lubił jej śmierdzącego nałogu palenia. Nie mniej, dogadywali się jakoś, a niekiedy nawet współpracowali przy niektórych projektach. Zupełnie co innego odczuwał wobec Karin. Jeżeli Weronika była dorosła i uznawał jej prawo do robienia tego, na co ma ochotę, to w przypadku Szwedki … może to głupie, ale … starał się bronić przed takimi myślami, jednak … Nawet nie wiedział, jak to sprecyzować. Karin niewątpliwie była ładna, ale wiele dziewcząt zostało obdarzonych niebanalną urodą. Miała klasę, seksapil … hm, coś w miękkich ruchach, spojrzeniu … Klasyczna piękność o delikatnej twarzy, otoczonej burzą kręconych włosów, i kształtach ciała przypominających greckie boginie. Ale nie chodziło o wygląd, albo nie tylko o wygląd, bo nie chciał się oszukiwać, że spodobałaby mu się, gdyby przypominała przeciętnego szympansa. Jej zachowanie, jakaś naturalna empatia oraz kobiecość, której nie można opisać, ale którą doskonale można wyczuć, powodowały ciepło na sercu. Pamiętał, jak rano pocałowała go na powitanie. Przez chwilę miał idiotyczne wrażenie, że to było coś więcej, niż po prostu koleżeński całus. Sądząc jednak po ich przedstawieniu, które do tej pory powodowało, że się czerwienił, kiedy tylko przypomniał sobie zmysłowość tańca dziewcząt, to buziaczek był tylko koleżeństwem.
- Uffff - skupił się próbując odrzucić nie całkiem jeszcze sprecyzowane myśli oraz dziwaczne uczucia.

Teraz obydwie podchodziły do stolika. Cudowne, swobodne, na luzie. Ich ubrania były już całkowicie poprawione po dziwnym występie. Wyglądały po prostu jak ot, dwie promieniujące radością dziewczyny, ucieszone doskonałym nastrojem klubowej imprezy.
- No no, nie sądziłam, że z ciebie taki ogier, kolego profesorze – normalny uśmiech zadowolenia Weroniki zmienił się na chwilę w lekko żartobliwy, ale też nieco perwersyjny. Jej koleżanka jedynie ciepło się uśmiechnęła lustrując siedzące przy Dębowskim dziewczyny. Oddał jej spojrzenie. Wzrok obydwojga na moment się zetknął.
- Wero, to moja siostra - wskazał na Wiktorynę - oraz jej koleżanki: Lilly i Monika. Nie rób jakiegoś Casanowy ze mnie. Proszę mi wierzyć, panno Karin - powiedział mocno - że Weronika zdecydowanie przesadza, żeby nie powiedzieć, iż się nabija z biednego kolegi – usiłował się nieudolnie tłumaczyć przed Szwedką. Nigdy nie był dobry w takich sytuacjach, a przed Karin to już zupełnie tracił rezon.
Karni powitała się swoim łamanym polskim
- Miło znajomić.
Następnie wymieniła z Weroniką kilka uwag, po szwedzku. Eterytka zmieniła trochę wyraz twarzy. Nachyliła się nad stołem, by wyszeptać to do ucha Cypriana.
- Czy ty wszystko bierzesz tak do siebie?
Mógł wyczuć subtelny zapach jej perfum. Męskich, ale jakże doskonale do niej pasujących.
- Tu mnie masz - przyznał niepewny, ale pomny przysłowia, ze kiedy nie wiesz, co masz mówić, mów prawdę. - Siadajcie proszę. Wera, panno Karin. Lilly, przesuń się, proszę.
- Aha, to to są koledzy twojego brata. No rzeczywiście. Sądzę, że niejeden mężczyzna chciałby mieć takich kolegów - roześmiała się perliście Włoszka.
- Lilka, proszę - Dębowski nie wiedział, co powiedzieć.
- Chodźmy potańczyć - rzuciła Wiktoryna - jeżeli potem będziecie mieli ochotę, dołączcie do nas.
- Dobry pomysł - poparła ja Monika - głupio tak być w klubie siedząc ciągle przy stoliku.
- No dobrze - nieco z przekąsem wyrwało się Lilly. - Królowa parkietu wkracza do akcji - oznajmiła.

Po chwili trójka znajomych z Politechniki została sama, jeżeli sama może oznaczać tabun osób tańczących oraz wrzeszczących niemal bezpośrednio przy stoliku.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że siostra oraz jej koleżanki przyjdą
- Chciałeś się po prostu wymigać od picia z nami - Weronika puściła mu oko udając się do baru.

Karin natomiast usiadła obok Dębowskiego.
- To bardzo miłe z twojej strony, że dotrzymujesz towarzystwa siostrze - przeszła na angielski bardzo płynnie.
Szwedzki Cypriana był mniej więcej na identycznym poziomie, jak chiński czy irokeski, czyli zerowym. Natomiast angielskim władał biegle i z radością przeszedł na znany obydwojgu, to znaczy obytrojgu język.
- Dziękuję, ale oceniasz mnie zbyt wysoko. Raczej Wiktoryna, mimo szalonego wieku, bardziej pilnuje siebie sama, podczas, gdy ja bywam w Instytucie i na Politechnice. Jest twarda. Musi. Jakby nie było, wychowywanie przez brata nie zastąpi opieki rodzicielskiej, ale kocham ją naprawdę bardzo. Jakby nie było, mam tylko ją - uśmiechnął się ciepło. - Hm, spotykaliśmy się na korytarzach od jakiegoś czasu, ale chyba dopiero pierwszy raz udało się tak miło porozmawiać - powoli nabierał pewnej swobody. - Jak ci się podoba Polska? Nie odwiedziłem do tej pory Skandynawii, choć wiele słyszałem na temat Szwecji. Pewnie dla ciebie to spora zmiana mieszkać tutaj - spytał ciekawy, jak dziewczyna odebrała jego kraj.
- Musi być wam ciężko. Stracić rodziców. - Położyła dłoń na jego dłoni, jak gdyby chciała dodać mu otuchy. - Polska podoba mi się. Weronika tyle opowiadała o swoim rodzinnym mieście, o Wrocławiu. Z taką pasją i namiętnością. Widzę, że nie myliła się - w jej głosi aż nadto przebijała się miłość do Weroniki. - A Twoja dziewczyna też tu przyjdzie?
- Proszę? – niemal prychnął Colą, która wypełniała mu usta, ale jakoś udało mu się powstrzymać. - Nie, nie przyjdzie – wyjaśnił po chwili. - Nie mam damy swojego serca – powiedział nieco bezbarwnie, nie wiadomo dlaczego. - A nasi rodzice, jakby to powiedzieć, właściwie nie ma czego się wstydzić – dodał sobie odwagi – odeszli, odjechali, po prostu gdzieś, kiedy Wiki chodziła do pierwszej klasy podstawówki. Ale – zmienił temat – cieszę się, że tutaj ci się podoba. Może zostaniesz na dłużej?
- Weronika ma kontrakt na jeden semestr. Na wykłady - Karin przeszła do porządku dziennego nad zmianą tematu, w tym samym czasie pojawiła się Eterytka z dwoma długimi deskami pełnymi kieliszków
- Kamikadze - uśmiechnęła się chłopczyca
- No panie kolego, pijemy - jeden rządek postawiła przed Cyprianem, drugi przed sobą.
- O wilku mowa. Akurat rozmawialiśmy o twoich wykładach. Jestem przekonany, że uda ci się, Wera, przedłużyć, kontrakt. Wybrali ciebie przecież na immatrykulację - zwrócił się do chłopczycy. - Byłoby miło - to już jakby powiedział obok niej. - A co do picia. Najwyżej tyle - odsunął od siebie wszystkie kieliszki, poza jednym. Przecież wiesz, że ze mnie taki pijak, jak z Brenera miłośnik królików. Po ćwierci tego musiałabyś mnie szukać pod stołem. Karin, napijesz się drinka? - spytał.
- Oczywiście - odparła spokojnie.

Weronika westchnęła ciężko. Karin coś do niej powiedziała i Wera poweselała.
- Coś dzieje się? Weronika, znamy się trochę i wiemy o sobie nieco więcej, niż pozostali - nie dopowiedział, ale sugestia była całkiem jasna. - Jeżeli trzeba oraz mogę pomóc, to pomogę. Wiesz o tym. Jeżeli już nic nie wyjdzie, to mając habilitację powinienem dostać instytut lub katedrę. Wtedy będę decydował, kogo zatrudnić jako wykładowców. Ale to kiedy indziej. za nas wszystkich oraz powodzenie - podniósł kieliszek lekko stukając szkło dziewczyn.
- Eeeeeee? - Weronika Hartmann spojrzała z niedowierzaniem na Eterytę. Po czym wybuchnęła śmiechem. - Oj, o wykłady to ja się nie martwię. Mam przecież stałą posadę w Uppsali. Tu jestem gościnnie. Ale miło słyszeć takie słowa.
Stuknęła jego kieliszek, potem kieliszek Karin i wychyliła swój do dna.
- Nie znaczy … no … jasne … inne sprawy, jakby coś, no wiesz ...- wydusił ciąg bezładnych słów, jak zwykle, kiedy go ktoś nagle zapeszył. Szybko wypił chcąc ukryć zmieszanie. Faktycznie, powinien słyszeć, że Wera pracowała dla Skandynawów, ale chyba się zapatrzył zbytnio na Karin.
- Bez sensu - powtórzył sobie po cichutku - bez sensu.
- Także pracujesz na uczelni, to znaczy … - nie wiedział, jak to wyrazić - … pewnie studiujesz? - odezwał się pytająco do pięknie, ale także młodo wyglądającej Karin, chcąc jak najszybciej uruchomić coś tematycznie neutralnego.
- O nie. - Szwedka tylko zamoczyła koniec języka w wódce. - Bywam na uczelni, bo ... - tu zupełnie jakby nie wiedziała co powiedzieć.
- Bo nie możesz beze mnie wytrzymać - dokończyła za nią Weronika.
- Znaczy, ja py ... pytałem o Szwecję - zaciął się. - Przepraszam, to nie moje sprawy. Przyjmijcie proszę, że nic nie powiedziałem, dobrze?
- O dlaczego? - Karin z sobie tylko właściwym wdziękiem odezwała się do maga. - W Szwecji pracuję przy ziołach, można to tak ująć. Wiesz jestem Werbeną. - Dodała to już ciszej, ponownie mocząc czubek języka w kieliszku. - Pielęgnuję je. Doglądam. A potem inni je zbierają i przetwarzają na rożnego rodzaju specyfiki. Takie domowej roboty maści i kremy.
- Nie znam żadnej Werbeny - szepnął - znaczy nie znałem przedtem. Ale też po prostu mam swoją pracę i Wiktorynę. Jakoś średnio zależało mi na reszcie, zresztą, nawet nie miałem czasu, albo nie chciałem mieć. Tak to czasem bywa - filozoficznie stwierdził, ale w jego wypowiedzi można było wyczuć ledwo uchwytną nutkę żalu. - Jeżeli chodzi o kremy, to nie za bardzo zdradzaj się przy Lilly, tej najbardziej gadatliwej, że znasz się na tym. Nie wypuściłaby cię z rąk, dopóki nie uznałaby, że przekazałaś jej wszystkie tajemnice na temat likwidacji zmarszczek, których bynajmniej ona wcale nie ma.
- Wiesz całkiem sporo o koleżankach swojej siostry - Karin z zaciekawieniem odwróciła się w stronę tańczących dziewczyn.
- One o tobie pewnie też - dodała Weronika zaczepnie.
- Oj daj spokój - Karin jednak nie mogła ukryć śmiechu .
- Dlaczego? - Etrytka zapytała niezwykle poważnie, ale zaraz też zaczęła się śmiać. - W tym wieku - ruchem głowy wskazała na tańczące nastolatki. - Starsi bracia to prawdziwy rarytas dla koleżanek. Co nie, Casanovo? - Szturchnęła łokciem Cypriana
- Wera, proszę - nie wiedział, co ma zrobić. Ta dziewczyna uparła się zapędzać go pod stół i sympatycznie bo sympatycznie, ale kłóć słowami niczym szpileczkami. - Nie wiem wiele, ale wybacz, jak poznasz Lilly i spędzisz z nią chociażby chwilę, to się nie tylko dowiesz, co lubi, czym się interesuje, ale nawet jak ubiera się jej mama, kiedy idzie na spotkanie biznesowe. To najlepsze przyjaciółki mojej siostry. Bywają czasem u nas. Notabene, jeśli miałybyście ochotę kiedyś nas odwiedzić, serdecznie zapraszam. One czasem nawet nazywają siebie trzema muszkieterkami, co to jedna za wszystkie, wszystkie za jedną. Ciesze się, ze Wiktoryna je poznała, zaś co do starszych braci, trudno mi powiedzieć. Nie mam takich. Ale może ty? - zwrócił się do Weroniki.
- Mam - odparła obojętnym tonem. - I wiem też dzięki temu, że każdy facet kręcący się wokół młodszej siostry jest na celowniku.
Szwedka przyjrzała się badawczo swojej dziewczynie.
- Ciekawe - zastanowił się Dębowski , któremu nagle zrobiło się troszeczkę cieplej – czyżby ona kiedyś miała przyjaciółkę, która pokochała jej brata?

Tymczasem trzy muszkieterki wracał do stolika.
- Znowu Lilka zacznie - jej obawiał się najbardziej. Potrafiła go wpędzić w maliny niemal tak samo, jak nawet Weronika. - Co robić?
- Może zatańczymy ... - wreszcie zapytał po długiej walce przeciwko swej nieśmiałości. Ale chyba tego co się może stać przy Lilce obawiał się jeszcze bardziej. Rzucił pytanie niby w powietrze, ale bardziej w stronę Karin. Ponadto, chociaż nie był Astairem ani Niżynskim tańczyć też potrafił.
- Niech żyją kursy ze szkoły, czasem się mogą przydać - uznał milcząco. Wpatrując się w dziewczyny zerkał to na tą, to na tamtą, ale jakby chwile dłużej na uroczą Szwedkę.
- Ależ z miłą chęcią. - Karin podała mu rękę. Weronika odprowadziła ich uśmiechem.
Siostra i jej przyjaciółki jakby z niedowierzaniem przyglądały się idącemu pod rękę ze Szwedką Cyprianowi.Zresztą, męska część gości klubu też. Znaczy oni patrzyli na Dębowskiego bardziej z zazdrością. Po popisach dziewczyn, niemal każdy facet chciałby mieć tę uroczą Werbenę w ramionach. I z pewnością nie tylko na parkiecie.

Powszechnie unosił się nastrój zdziwienia. Kim jest? Dębowski nie pojawiał się tutaj zbyt często, właściwie bardzo rzadko. Obydwie bezpruderyjne dziewczyny były doskonale znane i widocznie towarzystwo którejkolwiek z nich stanowiło coś niezwykle wyjątkowego. Zresztą, nawet jeżeli nie, owo wyczucie niechęci było niemalże namacalne. Przynajmniej dla niego, gdyż Szwedka nie robiła sobie z tego kompletnie nic. Lubiła tańczyć. Cyprian także nie miał ochoty siadać, szczególnie z obawy przed pomysłami Weroniki i Lilki. Nie był specjalnym entuzjastą popisów na parkiecie, ale powoli dał się ponieść muzyce. Karin poruszała się wyśmienicie. Poddawała się jego męskim dłoniom, które prowadziły jej ciało w rytm tętniących dźwięków, jednocześnie zaś swoją energię oraz naturalny wdzięk przekształcała w coś, czemu ciężko było się oprzeć.

Sztuczny półprzeźroczysty dym w świetle migających halogenów tworzył klimat niczym z „Baśni 1000 i jednej nocy”. Tyle, że tu nie było ani Sindbada, ani Haruna ar-Rashida, ani Ali Baby, za to istnieli oni, ot po prostu najzwyklejsi koledzy, którzy mieli rożne powody do szaleństwa na parkiecie, ale realizowali je identycznym sposobem. Dziewczyna trochę lepiej, chłopak trochę gorzej, ale obydwoje ogólnie na poziomie przekraczającym klubowe standardy. Może dlatego właśnie, a przede wszystkim ze względu na jej urodę oraz niedawny występ, wokół zebrało się całkiem spore grono, które udawało, że tańczy, bądź zwyczajnie stało przypatrując się. Przeważali mężczyźni, ale zdarzały się także kobiety. Klaskali uśmiechnięci, bądź wpatrywali się zazdrośnie, jakby uważali, że on oraz Karin naruszyli jakąś niewypowiedzianą zasadę. Ale jaką? Że ciacho lub superlaska mają bawić się samotnie? Ta gęsta od niechęci atmosfera delikatnie przepływała przez podziemne przestrzenie klubu snując się wokół kolumn, pod sufitem, przy podłodze, niczym wypuszczona antyteza gazu rozweselającego. On to czuł, Karin także. O ile jednak jego to onieśmielało, te setki spojrzeń, to szwedzka piękność wydawała się kłaść na to wszystko balsam ukojenia. Po prostu chciała tańczyć i nie miała się zamiaru przejmować tym, że ktoś ją lubi lub nie lubi, póki sama nie odnalazła w sobie czegokolwiek złego.

Po piosence przyszła następna, potem zaś jeszcze kolejna, jeszcze, jeszcze … Nie chciał wracać do stolika. Choć ten taniec pozbawiony był owej nuty namiętności, która stanowiła niezwykłą wartość poprzedniego pokazu. Miłe, sympatyczne wyżycie się na parkiecie, które dla obserwatorów może mogło przypominać coś innego. Ale jedynie dla tych mnie uważnych. Ich zręczne ruchy nie miały w sobie owych wyjątkowych iskier przeskakujących pomiędzy partnerami. Ale były miłe, tak jak wspólna jazda na rowerze typu tandem, albo pingpongowy debel. Dębowski zaś oceniał się jako najgorszego pacana, że to właśnie Karin spodobała mu się najbardziej, a nie jedna z setek dziewcząt w klubie, lub setek tysięcy we Wrocławiu. Postanowił się bardziej wziąć za siebie. Pilnować ostro nie pchając się w sytuacje, które mogły przynieść potem tylko przykrość i głębokie niczym rów oceaniczny rozczarowanie. Chociaż starał się nie dać po sobie poznać, stracił ochotę na kontynuację zabawy. Dlatego pewnie Karin, doskonale wyczulona na wszelkie niuanse, stwierdziła, że jest nieco zmęczona i zaproponowała powrót do stolika. Był jej za to niezwykle wdzięczny.

Dalsza część wieczoru przypominała groch z kapustą pomieszany. Trochę rozmawiali na kompletnie nieokreślone tematy. Lilka bawiła się na parkiecie obskakiwana przez kilku facetów, Wiktoryna z Moniką obserwowały co ciekawszych gości pokpiwając sobie, żartując lub podśmiewając się nieco, choć bez jakiejś złośliwości. Jedna drugiej opowiadała dykteryjki oraz plotki szkolne.


Do zabawy dziewcząt przyłączyły się zarówno Karin jak i Weronika, która pełniła także rolę tłumacza. Tylko Cyprian siedział nieco poza głównym nurtem dyskusji. Starał się cieszyć oraz rzucać od czasu do czasu jakimś słowem. Nawet wypił jeszcze jednego mając nadzieję na większe rozluźnienie. Jednak efekt był dosyć średniawy. Szczęśliwie błyskający barwami flash halogenów, sztuczne zadymienie oraz wszechogarniający harmider pozwalały przykryć mniej wesoły nastrój Dębowskiego. Właściwie to najchętniej poszedłby do domu, tak jak zwykle samotnie dumając na temat swoich porażek lub, znacznie rzadszych, sukcesów, ale nie chciał tego robić siostrze. Była przecież już noc i gdyby zdecydował się na wyjazd do domu, musiałby też ją zabrać. Wiktoryna naprawdę była mądrą i rozsądną dziewczyna, jak na szesnaście lat, ale taki wiek ogólnie nie skłania do specjalnej roztropności. Cyprian ufał siostrze, ale jednocześnie trochę bał się o nią.
- Jutro czwartek, kolejny dzień szkoły, instytut, ale co tam, niech się pobawi jeszcze chwilę – uznał patrząc na nią czule.

Północ przyniosła ze sobą kolejna płytę wymienioną przez Disc Jockeya i wreszcie wyrażona wolę powrotu do domu. Cyprian siedział mając nadzieje, że ktokolwiek inny zaproponuje opuszczenie lokalu. Jak zwykle, nie trafił. Bowiem nikt nie miał ochoty przerywać zabawy, którą widocznie uważali za wspaniałą.
- Wiktora – zwrócił się cicho do siostry – musimy iść.
Dziewczyną zerknęła na zegarek. Skinęła. Chociaż niechętnie, ale obydwoje wiedzieli, że Dębowski nie popuści, szczególnie, że jutro był normalny dzień pracy oraz nauki. Wcześniej kilka razy mieli spór na ten temat, ale Wiktoryna szybko wydoroślała bez matki. Była najzwyczajniejszą nastolatką oraz osobą, która jednak potrafiła opanować swoje chętki.
- Jeszcze pół godziny – poprosiła tylko, a Cyprian skinął przyzwalająco. Później jednak obydwoje się zerwali zza stołu. Mężczyzna nieco ziewając, a Wiktoryna ciągle rozbawiona z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Musimy iść – wyjaśnił.
- Tak, jutro rano zaczynam wuefem. Mamy zaliczenia na osiemset metrów. Nie chciałabym zasnąć podczas biegu – wyjaśniła.
- Wiki, wygłupiasz się.
Lilly stanowczo nie podobał się pomysł.
- Słuchaj, to niepoważne. Popatrz, dopiero teraz się imprezka rozkręca.
- Pewnie tak, będziemy mogły tu wrócić w sobotę – pytająco spojrzała na brata. Ten skinął. - Tymczasem chcesz chyba wypaść dobrze przed Dawidem.
Ten argument przemówił do Włoszki lepiej niżeli cokolwiek innego.
- To jest rzeczywiście ważne – przyznała. - Wobec tego idziemy, brrrr, zanim zmienię zdanie.
- Lepiej rzeczywiście idźmy. Dzwoniłam wcześniej do moich rodziców, że spędzę noc u ciebie, Wiki, ale wolałabym nie przesadzać. Oni także mogli wpaść na pomysł zatelefonowania waszego mieszkania i byliby bardzo niezadowoleni, gdybym nie mogła porozmawiać – powiedziała Monika, która miała rzeczywiście dość surowych rodziców. Szczególnie ojciec, wojskowy planista stacjonujący przy sztabie Okręgu Dolnośląskiego, trzymał córkę krótko.
- Przecież wymyślimy coś, jakby był jakikolwiek problem – próbowała ją pocieszyć Lilka. - Powiem, że zatrzasnęłyśmy się w łazience i nawet słysząc telefon, nie mogłyśmy odebrać. Przecież mogło się tak zdarzyć – usiłowała bronić swój pomysł przed spojrzeniami koleżanek. - Dobra, może to niekoniecznie świetny pomysł – przyznała wreszcie.

Muszkieterki poszły do szatni.
- Karin, Wera, jedziecie? - zapytał Cyprian.
- Ani mowy – odparła Weronika. - Rzeczywiście dopiero się rozkręca. Najlepiej zresztą jest rano, kiedy większość wyjdzie albo leży pod stołami. Sączy się fajna muzyka i w ogóle wyjątkowy klimat. Powinieneś kiedyś przyprowadzić jakąś dziewczynę, która ci się spodoba właśnie o tej porze. Jeżeli nie dasz rady poderwać ją na swoją piękną buźkę, to przy takim nastroju, jaki tworzy się wtedy, masz pewność, że się w tobie zabuja.
- Może kiedyś przyprowadzę – odruchowo zerknął na Karin, ale zaraz skierował spojrzenie gdzie indziej. - Czyli wobec tego, miłej zabawy? Chyba, że jednak nie zostajesz? - zapytał Szwedki odruchowo mówiąc jej per ty. Cyprian zresztą zawsze miał problem z przechodzeniem od znajomości dalszej niż bliższej. Często się zdarzało, że przez jakiś okres przejściowy niekiedy zwracał się formalnym pan lub pani, niekiedy zaś po prostu imieniem.
- Niekoniecznie – odparła po angielsku. - Weronika, a wykład? - zwróciła się do przyjaciółki.
- Wykład, wykład – pokręciła nosem Polka – wykład? Jaki wykład? - spytała, jakby wiedziała, ale nadal broniła się przed koniecznością złapania kapki snu przed publicznym wystąpieniem.
- Ósma rano. Reguły komutatywne. Nie pamiętasz?
- Pamiętam, pamiętam – niechętnie przytaknęła. - No, kolego Dębowski, chyba tym razem wygrałeś. Wracamy. Ech – widać było, że rozsądek zwyciężył chęci.
- Ja zresztą także jestem zajęta. Jadę na Ślężę.
- Do profesora Bohatyrowicza? - zainteresował się Cyprian.
- Tak, znasz go?
- Bardzo słabo – przyznał. - Wiesz, obydwaj jesteśmy podobni pod tym względem, że raczej nie wchodzimy w politykę przebudzonych. To nie sprzyja kontaktom. Ale widziałem go kilka razy. Na zjazdach oraz na Uniwersytecie. Pozdrów go, proszę, ode mnie.
- To na pewno – uśmiechnęła się słodko wstając.
- Odwiozę was – zadeklarował Dębowski – poczekajcie moment, sprowadzę samochód.
- Nie przesadzasz trochę. Jakby nie było, nieco jednak wypiłeś – zdziwiła się Hartmann.
- Nie, no nie osobiście. Idę zadzwonić po taksówkę, która zabierze na wszystkich i rozwiezie.
- Mieszkamy w domu asystenta – Karin wyjęła wizytówkę. - Politechnika Wrocławska T-18 Hotel Asystencki. 51-627 Wrocław, ul. Wróblewskiego 25.
- To blisko nas, co nie, Wiki?
- Ta sama dzielnica.
- Wobec tego idę dzwonić, moment.

Taksówka zjawiła się całkiem szybko, tak jak oczekiwał tego Dębowski. Całkowity przypadek spowodował, że właśnie jakiś taksiarz przejeżdżał obok, miał wolny kurs i dysponował odpowiednio dużym samochodem, który mógł rozwieść całą grupkę. Cyprian uwielbiał takie zbiegi okoliczności, szczególnie, kiedy sam je kreował. I już po chwili gnali wszyscy na Krzyki, gdzie mieszkała Lilly, a potem na Wróblewskiego.


Noc była jasna. Dziewczyny wyszły.
- No, kolego – Wera chyba lubiła się tak zwracać do niego – wreszcie udało mi się gdzieś ciebie wyciągnąć, a nie tylko wymieniać uwagi na temat tranzystorów bipolarnych.
- Tranzystory to także ważna rzecz – zaoponował.
- No i masz – parsknęła Wera. - Miłej nocy.
- No, może masz rację, ze ważna, ale niekoniecznie zawsze musi stać na pierwszym miejscu. Miłej nocy.
- Będzie miła, bo zaraz po prysznicu padam na łóżko niczym struś Pędziwiatr – stwierdziła. - Trzymajcie się. Musimy to powtórzyć.
- Do zobaczenia Cyprian, miło było się spotkać razem i dziękuję za taniec – Szwedka zawahała się. – Do następnego razu – podała mu rękę.
Ujął leciutko smukłe palce dziewczyny czując przez moment ciepło oraz delikatność jej ciała.
- Było bardzo miło. Cieszę się, że mogliśmy się spotkać.
- Ja także. Hej! Dl! - powiedziała po szwedzku do widzenia wchodząc do akademika.
- Do widzenia – powiedziały Wiktoryna oraz Monika. Dębowski także, chociaż trochę głośniej niżeli dziewczyny.

Monika, która wcześniej wspomniała rodzicom, że spędzi noc u koleżanki, Cyprian oraz Wiktoryna wracali do siebie.

-----------------------

Przypisy
1. Doktorat honorowy został przyznany w 1994 roku.
2. Sytuacja rzeczywiście miała miejsce, wprawdzie na socjologii UW, nie Politechnice, ale to szczegół.
3. Dialog pomiędzy Dawidem oraz resztą grupy: patrz post Eperogegnaya.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 29-04-2010 o 09:07.
Kelly jest offline  
Stary 10-05-2010, 03:06   #13
 
Eperogenay's Avatar
 
Reputacja: 1 Eperogenay nie jest za bardzo znanyEperogenay nie jest za bardzo znany
Kolejny pracowity dzień rozpocząć powinien się kilka minut wcześniej... Budzik dzwonił i dzwonił, wwiercając się ostrym dźwiękiem w jego czaszkę, lecz dopiero smród spalenizny sprawił, że Dawida senność opuściła natychmiastowo. Wyskoczywszy z łóżka jeszcze w bieliźnie dobiegł do aparatury i zmniejszył płomień pod gotowanym właśnie roztworem, którego lista składników, zaszyfrowana pod postacią prostych odczynników była wypisana w dużym kalendarzu wiszącym na ścianie i służącym mu za tablicę. Na wszelki wypadek dodał do roztworu nieco srebrnego pyłu, pomieszał trzykrotnie i powąchał. Zapach spalenizny powoli się rozwiewał. Zadowolony z umieszczonego w garczku zapachowego kwiatu spojrzał na zegarek i powlókł się do łazienki, by doprowadzić się do porządku i zastanowić się co on zrobi z roztworem, gdy ten będzie gotów do użytku.

Śniadanie było szybkie, składało się z trzech kromek chleba z serem żółtym i kawy, do której wsypał trzy łyżeczki własnego projektu cukru, od którego pojawiła się słodkawa piana. Już pierwszy łyk gorącego napoju rozjaśnił mu w głowie, pozwalając na przypomnienie sobie całej litanii spraw do załatwienia. Dopiero teraz szybkie obliczenia pozwoliły mu zorientować się, że do wieczora cała miesięczna praca powinna być gotowa. Zanim wyszedł z domu sprawdził, czy zabezpieczenia kotła są na miejscu, czy zabrał notatnik i ołówek oraz czy nie zapomniał o czymś ważnym.

Gdy był gotów, pobiegł na pocztę z płaską paczką formatu A4, nad którą pracował do wieczora. Jutro pani Hilbert dostanie projekt jego pracy, specjalnie z opóźnieniem by mógł dziś wieczór przetestować recepturę nowego wynalazku. Jeśli dobrze wyważył proporcje, eliksir jaki właśnie stworzył powinien zapewnić mu jeszcze przychylniejsze spojrzenia kolegów.

Biegał, załatwiał, spotykał się z ludźmi a potem... wizyta w Zakładzie Ossolińskich, gdzie jak zawsze spędził czas w dobrym towarzystwie, zauważając kolejne źródła kosmicznych ilości plotek, jakby do tej pory plotkowano zbyt rzadko. Z powodu faktu, że nie był z Hilbert sam na sam zdał się na to, że przesyłka jaką poczta jutro do niej dostarczy dopowie o jego pracy wszystko, czego nie mógł wyjaśnić jej przy świadkach.

Dawid, nie mogąc zrobić nic by do klubu udać się samotnie, przyjął towarzystwo Magdaleny Sośnickiej z typowym dla siebie, uprzejmym uśmiechem.
Podróż tramwajem nie należała do najprzyjemniejszych, ponieważ Magda zwracająca na siebie uwagę wszystkich wokół bardzo go zawstydzała. Nie powiedział jednak nic na ten temat i nieco nerwowo spojrzał na zegarek. Miał jeszcze kilka godzin czasu, więc wyraźnie się odprężył i cała droga do klubu minęła mu na niezobowiązującej rozmowie z Sośnicką.

Tłum osób, to zawsze rzucało się w oczy ilekroć mieli spotkanie. Dawid spojrzał na zegarek, stuknął dwa razy palcem w jego tarczę i potrząsnął ramieniem. Niezadowolony rzucił pod nosem coś niemiłego, na tyle jednak cicho by nie drażnić uszu nikogo wokół. Różnica temperatur powietrza powiedziała mu, że może będzie mieć dziesięciominutowy margines błędu, co może być zbawienne jeśli przypadkiem z kimś się zagada. Gdy wszyscy samce wokół wlepiali wzrok w Karin i Weronikę oraz innych tancerzy on skorzystał z okazji by spojrzeć ile jeszcze osób znajomych zjawiło się o tej porze w klubie. Czasami miał wrażenie, że ktoś, lub coś koordynuje tymi spotkaniami w taki sposób, by zawsze przynajmniej dwie znajome osoby mogły się spotkać o jednej porze. Porzucił wszystko teorie spiskowe i stanął na palcach, by ponad głowami ciągle przechodzących to w jedną, to w drugą stronę ludzi rozejrzeć się. Zaraz na jego ustach wykwitł cień uśmiechu, najpierw gdzieś w zasięgu wzroku mignęła mu Alicja a potem dostrzegł w sali profesora Cypriana Dębowskiego, który był jednym z tych konkretnych i rozsądnych wykładowców, na których wykłady chodziło się aby się czegoś nauczyć. Karol Birula skutecznie zajął swą osobą towarzystwo w jedynym i niepowtarzalnym stylu, tak więc Dawid mógł cichcem wymknąć się, przywitać i wrócić, zanim ktoś zaniepokoi się, że go wcięło.

***

Dotarcie do stolika w rogu klubu było samo w sobie wyzwaniem i Dawid zacisnął palce i pomyślał, czy nie pomóc sobie jakoś dostać się tam bezproblemowo. Szybko jednak zmienił zamiar, jak zwykle odruchowo ustępując przechodzącym dziewczętom i kobietom, które z wdzięcznością boleśnie rozpychały się łokciami i ocierając o niego roznosząc wokół zabójczą mieszaninę perfum wszelkiej maści - których zapachy nie powinny być mieszane. Sam nie wiedział, co gorsze. Przeczekał kilka długich sekund i czmychnął między stolikami, w końcu docierając do profesora Dębowskiego.
- Dzień dobry? - Zapytał nieśmiało, choć na tyle głośno by zwrócić uwagę jego i towarzyszących mu dziewcząt. Miał nadzieję, że nie przeszkadza w niczym ważnym, bo nie mógł sobie teraz pozwolić na faux pas.

Cyprian siedzący niczym na szpilkach niewątpliwie ucieszył się z nadejścia Żółkiewicza. Jego wzrok mówił to niezwykle wyraźnie, ze uznał wiecznego studenta za ratunek przed dwójką otaczających do dziewcząt. Trzecia, piękna brunetka, która mogłaby startować w konkursach Miss Nastolatek, piła nieco dalej soczek i przypatrywała się całej scenie z lekkim rozbawieniem.
- Dzień dobry – odpowiedział Dawidowi. - Masz chwilkę? Zapraszam – powiedział tonem wyraźnie wskazującym, że jest w niemałej desperacji.

Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, stanie przy stoliku było niebezpieczne w razie, gdyby ktoś przechodził. Dosiadł się pospiesznie i obejrzał dziewczęta otaczające profesora. Jego siostrę znał z widzenia, choć nigdy nie mieli czasu zamienić więcej słów niż zwykłe uprzejmości, toteż mrugnął do niej zawiadacko i spojrzał na Cypriana z uwagą.
- Tłoczno dzisiaj, dobrze, że klimatyzacja jakoś pracuje, bo zapachy mieszające się w powietrzu mogłyby wszystkich zadusić. - Rzucił z rozbawieniem, wiedząc, że nieśmiałego profesora najlepiej skierować na tematy związane z wykładanym przezeń przedmiotem, wtedy przestanie się peszyć i jak to ma w zwyczaju na zajęciach, rozluźni się.

- Najwątpliwiej, jakby przykładowo wilgotność wzrosła o kilka procent … - ożywił się, gdy przerwała mu jedna z dwójki szatynek, wyraźnie stworzonych, jako modelowe okazy nastolatek, które przyprawiają koleżanki o napady zazdrości, zaś kolegów o palpitacje serca i erotyczne marzenia. - Cyprian, kim jest ten gentleman? – spytała wyraźną polszczyzną, lecz obcym akcentem.
- Dawid, moja siostrę znasz …
- … cześć przystojniaku – mrugnęła do niego siedząca nieco dalej Wiktoryna.
- … a to jej koleżanki: Monika i Lilly.
Obydwie uśmiechnęły się do Żółkiewicza, kiedy Cyprian przedstawiał je. Ta od obcego akcentu miała na imię Lilly i była ubrana w czarną bluzeczkę i błyszczącą mini. Monika miała na sobie ciemny kostiumik ze srebrnymi guzikami, a Wiktoryna niebieską, krótką sukienkę.

Dawid jak zwykle mający na sobie ciemną koszulkę z krótkim rękawem i sztruksowe spodnie, poczuł się ciut niezręcznie, ale jego wyraz twarzy się nie zmienił.
- Dawid Żółkiewicz, student z zamiłowania - przedstawił się szczerze - miło mi was poznać.
Wyciągnął w kierunku Moniki i Lilly dłoń, potem spojrzał na Cypriana, zdając sobie sprawę jak ten musi się czuć siedząc samemu z dziewczętami. Trzeba było coś z tym zrobić, najpierw jednak musiał podtrzymać rozmowę, by dziewczyny nie odniosły wrażenia, że porwanie Cypriana było jego celem od początku.
- Gdyby wilgodność wzrosła to nie tylko zapachy wszelkich perfum zatruwałyby powietrze, ale bylibyśmy wilgotni, spoceni i śmierdzący. Okropność. Szczęśliwie nie ma tu tego problemu i raczej nie będzie. - Czcze nadzieje, ale można było powiedzieć cokolwiek, byle nie nastała cisza, którą zapewne zdominowałyby dziewczęta rozmawiające o czyimś życiu osobistym.�-
- Na przykład - ciągnął Dawid - prąd powietrzny wiejący od drzwi przenosi zapachy nad sobą, sprawiając, że niezależnie od miejsca w klubie mieszaninie zapachów nie da się uciec... Ciekawe, czy dałoby się określić miejsce o najmniejszym możliwym stężeniu chemikaliów, nadające się choćby do bezproblemowego zjedzenia kanapki?

- Rzeczywiście – uznał natychmiast Cyprian, który może nie słynął z nadzwyczajnego refleksu, ale kiedy ktoś coś podłożył mu na tacy, potrafił wykorzystywać sytuację. - Mógłbym zaprojektować zestaw czujników oparty na mikrochipach …
- Chłopcy, to jest nudne – przerwała Lilly przeciągając się niczym kocica, być może jedynie dlatego, by na tle swojej obcisłej bluzeczki dobitniej zaprezentować kobiece walory. - Macie pod nosem kilka wspaniałych dziewczyn, a wy o jakichś głupich czujnikach. - Caro mio, zmieńmy temat, proszę cię.
Wiktoryna lekko szturchnęła koleżankę, która zdecydowanie przesadzała. Szczęśliwie Cyprian nie znał włoskiego. Ale zgadzała się z nią, co do tematyki. Ona także nie przepadała za technicznym bełkotem, przynajmniej kiedy bawili się w takim klubie.
- Oglądaliście „Skrytą namiętność”? - nagle spytała Monika nawiązując do filmu, który niedawno wszedł na ekrany kin. - Uwielbiam Christiana Slatera. Jest taki cudownie męski, a jednocześnie delikatny. Podobno ma zacząć kręcić jakiś nowy film. Coś na temat wampirów.

Dawid spojrzał na Lily akurat w momencie, gdy ta postanowiła się przeciągnąć. Zganił się za grzeszne myśli i uznał, że lepiej skapitulować, niż zrazić do siebie znajome siostry Cypriana, kto wie do czego może doprowadzić taka znajomość.
- "Skryta Namiętność", intrygujący tytuł, o czym to? Nie oglądam zbyt wielu filmów, wiecie, brak czasu, nie ma z kim... - Zerknął kątem oka na Cypriana, współczuł mu coraz bardziej ale zdał sobie sprawę, że nie da rady uwolnić go od towarzystwa siostry, za którą najwyraźniej odpowiadał, ani jej koleżanek. Nerwowo spojrzał na zegarek i się uspokoił, ponownie skupiając swą uwagę na dziewczętach.


- Och, to bardzo życiowe … – poważnie stwierdziła Monika.
- … akurat … – wtrąciła Lilly, która widocznie miała na temat tego obrazu zupełnie inne zdanie, ale jej koleżanka kontynuowała.
- ...prawdziwa opowieść o miłości. On jest nieśmiałym pomywaczem chorym na serce, ona piękną kelnerką, która skradła mu serce. Przez długi czas podkochiwał się w niej skrycie, ale nie odważył się wyznać uczucia, lecz pewnego razu, gdy zaatakowała ją dwójka mężczyzn, stanął w obronie dziewczyny i odtąd.
- Odtąd kochali się, dopóki ten się nie dowiedział, że to tamto i tak dalej. Nuda.
- A ja bym chciała, żeby ktoś stanął tak w mojej obronie, jak Adam przy Caroline. Ponadto wcale to nie jest nudne. Prawdziwa miłość nie jest taka usłana różami – odpowiedziała nieco podrażniona Monika.
- Ja tam wolę sto razy szybką akcję oraz filmy, gdzie każdy pocałunek nie jest poprzedzony setką stęknięć.
- Ale tam nikt nie stęka – zaprotestowała Moni.
- No dobra, to wzdycha. Powinni się strzelać i kochać, najlepiej jednocześnie. Oglądaliście El Mariachi? To jest właśnie to, co mam na myśli. Dawid, a ty jakie filmy lubisz? Skoro nie masz z kim, możemy się wybrać do kina w piątkę – dodała nieco niepewnie. - Cyprian, nie będziesz zazdrosny, prawda? Trzeba pomagać przyjaciołom, a nie mogę patrzeć na faceta, któremu brakuje dziewczyny, by ją zaprosić na film.
- Właściwie ten tego … – powiedział Dębowski patrząc przepraszająco na Dawida. Było zresztą doskonale widać, że powstrzymanie Lilly, kiedy coś sobie ubrdała, przypominało próbę zatrzymania wichury.
- To jak, może jutro? - Monika niespodziewanie poparła koleżankę. - Słyszałam, że „Dzień świstaka” to całkiem niezła komedia.
- Eee, wolę „Amerykańskiego łowcę”, albo „Prawdziwy romans” z Christianem Slaterem, a ty, Wiki?
- Cóż, wasz pomysł, dziewczyny. Ustalcie to z Dawidem po prostu. Nie ogladałam ani tego ani tego, więc w sumie wszystko jedno. Cyprian? - spytała brata.
- Także właściwie nie oglądałem, ale nie wiem …
- No to Dawid, ty wybierasz – wtrąciła Lilly.

Dawida ów potok słów i sytuacja męczyły, Dębowski faktycznie wiedział więcej o sytuacji i ratował studenta, miast odwrotnie. Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, że lepiej nie czekać i wyplątać się z tego. Zwłaszcza, że znajomi zaraz zauważą, że go nie ma i towarzystwo się zdenerwuje.
- Komedia? - Podchwycił. - Więc wybierzmy się na "Dzień Świstaka". Nic tak nie zbliża ludzi jak wspólny śmiech, prawda, moje panie? - Poparł Monikę, zdając sobie sprawę, że wdzięcząca się do niego Lilly pewnie zwróci na to uwagę.
- Jutro, tak? Dobra, miło było was poznać, przepraszam, ale nie przyszedłem sam i zaraz zaczną mnie szukać...
Ratowanie się haniebną ucieczką pewnie nie przejdzie niezauważone, ale nie było czasu na dalsze towarzyskie pogaduszki.

- No tak - Lilka nieco oklapła, ale dłuższe zmartwienie nie leżało w jej naturze. - No to do jutra. Proszę, oto moja wizytówka - wyjęła z torebki niewielki kartonik - film jest o 18.00 w kinie Warszawa - spryciula znała wszystkie seanse na pamięć chyba. - Miłego wieczoru i jeżeli będzie pan miał ochotę, proszę do nas wrócić, także z przyjaciółmi - dodała nie dostrzegając miny Cypriana. cokolwiek by jednak nie było, dziewczyna potrafiła się zachować. - Arrivederci Dawid! Miło było cię poznać.
Monika i Wiktoryna były mniej wylewne, ale także miło powiedziały do widzenia, natomiast Cyprian spojrzał dziękując oraz podając dłoń.

Gdy pożegnał Cypriana udał się wgłąb klubu, mając nadzieję spotkać się z siostrą. Odnalezienie jej w klubie było trudne, zwłaszcza, że widział ją tylko przez krótką chwilę. Może poszła do toalety? Uznał, że spotka się z nią po spotkaniu ze znajomymi. Sylwetka Niegrzecznego Karolka widoczna była na horyzoncie niczym światło latarni morskiej kierujące statki do portu, toteż poszedł podsłuchać o czym wszyscy będą rozmawiać...
 
__________________
* All those who would hold Magic's Power must then pay Magic's Price.
* (...)Had Vanyel with his dying breath commanded trees to slay?
* Earth and water, air and fire, mold thy power to my desire!
* Zhai'helleva!
Eperogenay jest offline  
Stary 30-08-2010, 09:48   #14
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post Discordia

Anna wracała do mieszkania. Po nocce w pracy bolały ją plecy i tyłek, bo akurat wypadło jej patrolowanie. Siedzenie w samochodzie przez 11 godzin bez ruchu jest katorgą, której nie rozumieją normalnie ludzie. No i jeszcze Tadek. Ten podstarzały eks- policjant palił jak smok i miał w zwyczaju szczegółowo wyjaśniać, czemu kobiety nie powinny pracować zawodowo tylko siedzieć w domu. Anna miała go dość ciągle i ustawicznie i tak ustawiała grafik, żeby nie mili jednej zmiany. Ale akurat dziś Filip musiał zostać w domu z chorym dzieckiem. No więc trudno, stało się, Ani został przydzielony Tadeusz. Zwykle puszczała jego uwagi mimo uszu, ale dziś ją rozdrażnił, biorąc jej życie jako przykład potwierdzający jego teorie. Nie trzeba dodawać, że nic nie wiedział o jej życiu. Na domiar złego musiała iść piechotą, bo motor stał u Bartka w garażu.
Droga jej się strasznie dłużyła, mimo, że wysiadła z autobusu pod samym Dworcem. Zawsze lubiła tłum zgromadzony na Głównym. Pełno ludzi, dzieci, kobiety, mężczyźni, wszyscy czekający na pociągi, które miały ich zabrać gdzieś daleko. Może do czekających rodzin? A może do pracy, z dala od domu? Ktoś tu czekał na kogoś, ktoś inny odprowadzał przyjaciół, matki żegnały synów wracających do jednostek z przepustek. Na ten widok zawsze ściskało ją w dołku. Jej nikt tak nie żegnał. Nie obejmował czule, nie szeptał miłych słów pożegnania, nie machał chusteczką na peronie. Gdy ona odjeżdżała do jednostki, na dworcu kłębił się tłum obcych ludzi.
Anna potrząsnęła głową, żeby odgonić niewesołe myśli. Była dziś w nostalgicznym nastroju, co zauważyła z pewnym rozdrażnieniem. Nie lubiła tego stanu ducha. Łatwo wpadała wtedy w złość, co skutkowało zamknięciem się na cztery spusty i nie przyjmowaniem gości. I jeszcze dzisiejsza wizyta w Fundacji. Według polecenia służbowego dostała nowy przydział. Już nie będzie jeździć na patrole ani wysiadywać w stróżówkach biur. Teraz będzie ochroniarzem w siedzibie Fundacji, czyli fundacji na rzecz odnowienia starego cmentarza żydowskiego. Nie wiedziała czy cieszyć się czy wściekać. Był to na pewno krok w jej karierze Przebudzonej. Ale z drugiej strony miała świadomość, że będzie się teraz zagłębiać w sprawy magów znacznie bardziej niż by chciała. Ta myśl również zepsuła jej i tak już parszywy humor.
Jako gwóźdź do trumny wystąpili natomiast członkowie innych Tradycji tłumnie odwiedzający TW „Diabła”. Dziś to byli Bejowski i Stadnicki a dwa dni temu Berner. Powiedziała jej o tym Małgorzata, recepcjonistka w fundacji, straszliwa plotkara. Anna czuła, że coś jest nie tak. Wobec tego należy się mieć na baczności i mieć oczy dookoła głowy. Coś się szykowało. Raczej nie było obawy o walki magów. To zbyt wulgarne i niespecjalnie inteligentne, więc odpada, jeśli idzie o Eutanathosów. Raczej powinno się spodziewać przepychanek na stołkach. Zawirowania polityczne są często bardziej krwawe i niebezpieczne od wojny.
Anna już miała włożyć klucz do zamka, gdy pomyślała o jednej rzeczy, miłej rzeczy, która zawsze potrafiła jej poprawić humor. Choćby nie wiadomo jak parszywy. A raczej o osobie.
Schowała klucz do kieszeni i, odwróciwszy się na pięcie zbiegła ze schodów. W drzwiach omal nie zderzyła się ze starszą panią niosącą zakupy.
- Och! – Zawołała. – Przepraszam panią, pani Wysocka.
- Ależ nic się nie stało.- Odparła kobieta. – A gdzie się pani tak spieszy?
- Idę po Ringo na spacer.- Anna uśmiechnęła się lekko, podnosząc z ziemi torbę, która upadła na progu. – Już dawno się nie widzieliśmy.
- Nie trzeba, kochanie. – Starsza pani usiłowała wyciągnąć ucha siatki z dłoni dziewczyny.- Poradzę sobie. A może przywieziesz go tutaj na parę dni? Sąsiedzi się nie pogniewają.
- Ale to żaden kłopot, pani Wysocka. – Weszły razem do klatki, pod drzwi starszej kobiety. – Skoro pani to nie przeszkadza, to bardzo chętnie.
- I narzeczonego byś kiedyś przyprowadziła. To taki miły człowiek.
Anna uśmiechnęła się delikatnie, za plecami lokatorki. „Narzeczonego” pani Wysocka widziała kilka razy. Tak samo jak reszta sąsiadów. I wszystkim się spodobał. Nic zresztą dziwnego. Bartek był przemiłym człowiekiem. Zwłaszcza dla obcych i przyjaciół.
- Zobaczymy. – Odparła. – Do zobaczenia.
- Do widzenia – odpowiedziała kobieta, ale Anna już tego nie słyszała.

***

Z dworca na Biskupin jechało się około trzydzieści minut, ale właśnie zaczynały się godziny szczytu. Anna zastanawiała się, co powinna zrobić: jechać czy iść na piechotę. W rezultacie, uznając, że straci tyle samo czasu, wsiadła w dwójkę.
Faktycznie przejazd zabrał jej blisko godzinę. Jeszcze po drodze wstąpiła na politechnikę. Miała do załatwienia pewną sprawę z Cyprianem, ale tłum studentów z pinglami na nosach i długonogich studentek skutecznie odwiódł ją od zamiaru spotkania z Dębowskim. Zostawiła mu tylko wiadomość, że ma dla niego zlecenie. W domu, pod poduszką w szufladzie na pościel leżał nowiutki Pistolet HK USP produkcji niemieckiej. Komorowska chciała, żeby go nieco usprawnić, żeby bardziej pasował do jej upodobań. Młody Eteryta był świetny, najlepszy człowiek od broni, jakiego spotkała. A znała kilku całkiem dobrych. Jego pomysły na ulepszanie były oryginalne i niepospolite, chyba, że sama tego chciała. I ceniła go za to, że nie wygłaszał jej kazań na temat, dlaczego to Eutanatosi nie powinni postępować tak, jak postępują. Jednym słowem był idealnym partnerem w interesach. Nie byli przyjaciółmi, co to to nie, ale rozumieli nawzajem swoje pasje. I to wystarczało.

***

Na Gersona dotarła mocno rozdrażniona zimnem, tłumem i fatalną komunikacją miejską. Wchodząc na piętro zastanawiała się czy Bartek jest w domu. W momencie, gdy naciskała dzwonek, otworzyły się drzwi. Wielki golden retriever rozszczekał się na jej widok.
- O! Cześć kochanie – Bartek uśmiechnął się wesoło. – Nie spodziewałem się ciebie dzisiaj. Siad, Ringo.
Pies posłusznie usiadł. Z rozwartym pyskiem i wywalonym ozorem, radośnie zamiatał podłogę puszystym ogonem.
- Wiem. Miałam ciężki dzień, więc stwierdziłam, że miło będzie się spotkać. – Anna pogłaskała zwierzaka po głowie, na co ten odpowiedział liżąc z zapamiętaniem jej dłoń.- Śliczny piesek. Idziecie na spacer?
- Tak, na wały. Przyłączysz się? – Mężczyzna pocałował ją lekko w usta i zaczął schodzić po schodach.
- Jasne. Dzień jest przecudowny. – Zażartowała.

Nieco ponad godzinę spacerowali z psem po łąkach nad Odrą. Jak zawsze Anna się wyciszyła i cieszyła każdą chwilą spędzoną z najbliższymi. Zły humor odszedł w niepamięć, kiedy wracali do domu, żeby zrobić kolację.
W kuchni Ringo skomleniem domagał się jedzenia.
- Ty go głodziłeś cały dzień, że tak piszczy? – Zapytała Anna nie odrywając się od krojenia papryki na leczo.
- Nie, skąd! On już zjadł swoje, ale myśli, że jak poudaje to ty też mu dasz. – Bartek uśmiechnął się domyślnie, smażąc cebulkę.
- Aha. Ty żebraku jeden, nic już nie dostaniesz – dziewczyna nachyliła się nad psem grożąc mu palcem. Golden natychmiast zabrał się do oblizywania wystawionej części ciała.
Ania zaśmiała się i umyła ręce.
Przy stole rozmawiali o niczym, ale i tak miło było po prostu posiedzieć we własnym towarzystwie, nie przejmować się niczym. Bartek mówił, że w najbliższy weekend ma wolne, więc może wybraliby się do jego rodziny z wizytą. Ania nie powiedziała ani tak ani nie, ale wiadomo było, że w końcu się zgodzi. Maglowana do upadłego, pytana znienacka i podpuszczana wspaniałymi wypiekami pani Trzpieniowej zawsze w końcu się zgadzała.
W pewnym momencie, podczas leżenia brzuchem do góry na kanapie w drugim pokoju, Anna spojrzała na Bartka i dotknęła jego ręki.
- Birula zaprosił mnie dziś do klubu.- Powiedziała obojętnie.
Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie, ale nic nie odpowiedział. Ania przy kilku już okazjach wspominała o Karolu Biduli. A Bartek nie czułby się dobrze, gdyby go nie sprawdził. Tak, jak i pozostałych ludzi, z którymi się okazjonalnie spotykała. Niegrzeczny Karolek miał reputację na dzielnicy, co policjantowi niespecjalnie przeszkadzało, dopóki nie wchodził w paradę chłopcom z kryminalnego.
- Do „Od zmierzchu do świtu”. Nie wiem czy iść. Nie chce mi się, ale z drugiej strony nie mam nic innego do roboty.- Bezmyślnie przebierała palcami w jego dłoni.- Wszyscy tam będą.- Dodała tonem wyjaśnienia.
Birula jak zwykle nie zadał sobie trudu, żeby zapytać czy nie ma innych planów. Jakby sam fakt, że on mówi gdzie będzie, sprawiał, że wszyscy pozostali natychmiast też tam się zjawią. Anna jednak przestała się przejmować takimi drobiazgami już dawno temu, dlatego Karolek ze swoimi manierami z blokowiska był całkiem znośny. Poza tym rzeczywiście wszyscy tam dziś będą. Może ewentualnie wpaść na chwilę, przywitać się, żeby nie wyjść na totalną dzikuskę.
- Aha.- To nic niemówiące stwierdzenie, było wszystkim, co Bartek powiedział.
I oczywiście od razu wyprowadził ją z równowagi.
- Wcale nie pomagasz. – Mimo wszystko starała się zachowywać neutralnie. Nie chciała od razu się kłócić. Przecież dopiero co poprawił jej humor.
- A chcesz znać moje zdanie?
- No jasne. Inaczej bym nie zaczynała.
- Nie chcesz iść, bo nie idziemy razem. Jednocześnie chcesz pójść, bo nie wiesz, co masz robić sama w domu. Zgadza się? – Bartek spojrzał na nią z uśmiechem samozadowolenia na twarzy.
„Cholernik, ma rację” pomyślała uśmiechając się wbrew sobie „gliniarz”.
- Mhmm.- Mruknęła i pokiwała głową.
- No to gdzie masz problem? Jak dla mnie powinnaś iść. Rozerwiesz się trochę przynajmniej.- Pocałował ją w policzek.- Ale ty przecież wiedziałaś, co ci powiem, nie?
- Tak.- Ania przytuliła się do niego.- Bartuś, kochanie, jesteś przewidywalny.
- No wiem – stwierdził żałośnie, patrząc w sufit.- Ale zapominasz, że takie rozmowy odbywamy za każdym razem, gdy masz iść gdzieś sama. Iść się zabawić dodajmy.
- Aha.- Dziewczyna znowu go pocałowała.- Ale teraz zajmijmy się czymś przyjemniejszym niż roztrząsanie mojego skrzywionego charakteru.
Ringo leżał na wtartym chodniku w przedpokoju obgryzając wielkiego gnata z reszek wyimaginowanego mięsa i kompletnie nie zwracał uwagi na to, co dzieje się za jego plecami, w sypialni.

***

Wchodząc do lokalu Anna zdała sobie sprawę, że tak naprawdę to nie za bardzo chciała tu przychodzić. Owszem, dała się przekonać Bartkowi, ale raczej z wrodzonej przekory niż z rzeczywistej ochoty na zabawę. Powiedzmy sobie prawdę, Ania Komorowska nie lubiła iść na imprezę bez swojej potencjalnej miłości na całe życie.

Byczki przy drzwiach obrzuciły ją uważnym spojrzeniem nie zatrzymując. Nie wyglądała zbyt przyjaźnie wąskich czarnych spodniach, wysokich butach, czarnej skórzanej kurtce i ostrym makijażu. Również jej zacięta mina nie sprzyjała lekkim pogawędkom.
Pomieszczenie było niskie i zadymione. Pełno w nim było ludzi, którzy gadali, śmiali się, tańczyli, popijali ze szklanek i kieliszków. Anna jak zwykle przyszła dość późno, więc wszyscy bawili się już w najlepsze. Na parkiecie królowała jedna para. Tancerze musieli dawać świetny występ, bo otaczał ich ciasny wianuszek gapiów. Głównie mężczyzn, którzy gwizdali i krzyczeli. Dziewczyna uchwyciła typowo samcze odzywki, co to by który nie zrobił z taką partnerką. Podeszła bliżej chcąc się przekonać, kto jest taki utalentowany.
Karin i Wera faktycznie miały tak zwaną „iskrę” w sobie. Wyglądały razem szalenie podniecająco i równocześnie doprowadzały do wrzenia całą męską populację baru. Anna przesunęła się nieco bliżej. Nie miała nic przeciwko tym dwóm lesbijkom, chociaż sama nie umiała sobie wyobrazić miłości bez faceta. Przyuważyła Birulę, który wydzierał się najgłośniej. Był napakowany i łysy, czyli chłopak z dzielnicy, który nie chodzi do szkoły i zajmuje się drobną działalnością przestępczą. No i oczywiście jest tępym kretynem, chociaż Anna wiedziała, że Karol jest inteligentny, na swój specyficzny sposób.
Właśnie pochylał się do stojącego obok mężczyzny mówiąc coś z uśmiechem na twarzy i wyraźnym gestem ilustrując swoją wypowiedź. Ania wiedziała aż nazbyt dobrze, czego dotyczy wypowiedź i jakie obrazy Niegrzeczny Karolek ma przed oczami. Uśmiechnęła się domyślnie i ruszyła w jego stronę. Wypadałoby się przywitać z prawą ręką Diabła, skoro już tu przyszła.
Jakiś głupek musiał ją uznać za potencjalnie łatwą zdobycz, bo ruszył w krok za nią. Anna wzniosła oczy do sufitu, ale nie zareagowała. Już za kilka metrów miała się znaleźć w zasięgu obecności Niegrzecznego Karolka i nie będzie się musiała wysilać.
Ale nie dane jej było zaznać tego uczucia. Przynajmniej nie od razu.
- Hej, dziewczyno!- Powiedział ktoś tuż za nią.
- Hej, laska, czekaj!- Gdy się nie zatrzymała, postanowił ponowić zaproszenie.
Tym razem się zatrzymała. Gość uznał to widać za zaproszenie. Przepychanie się przez tłum rozochoconych facetów nie było łatwe ani szybkie, więc facet miał okazję złapać ją za rękę. Odwróciła się jak ukąszona, z okropnym uśmiechem na twarzy.
- Chciałeś coś?
Zgrzyt skrzyni biegów w dwudziestoletnim fiacie mógłby być uznany za piękną muzykę w porównaniu do dźwięku jej głosu. Adorator jednak był na tyle pijany, że tego nie zauważył.
- Chodź mała, pobujamy się – gościu wyszczerzył w uśmiechu wszystkie zęby.
Był niski, miał ogoloną na zero glacę, cienki wąsik pod nosem i gruby, złoty łańcuch na krótkiej szyi. Nosił się jak wiejski cwaniak i próbował grać twardziela z dzielnicy. Kiepska podróba Biruli. Dziewczyna zacisnęła szczęki lekko marszcząc nos.
- Serio? – Odparła i zmierzyła faceta wzrokiem.- Nie wydaje mi się.
Był od niej niższy o głowę, ale nie przeszkadzało mu to trzymać jej za nadgarstek. I do tego był nieudolnym idiotą. Przysunął się do niej, udając, że tłum go popchnął.
Anna wyrwała rękę z uścisku i odwróciła się w stronę Eutanathosa. Była od niego dwa kroki, gdy natrętny kretyn postanowił spróbować ostatniej szansy. Lekko ją popchnął tak, że wpadła na Niegrzecznego Karolka.
- Jak łazisz, ku…- Już miał ją odepchnąć, gdy zauważył, kto na niego wpadł.- Pani Generał.
- Cześć Birula.- Przywitała się.- Wiedziałam, że tu cię znajdę.
- Jak się bawisz?- Zapytał, zasadniczo jednak była zainteresowany
- Niespecjalnie. – Odparła.- Tamten palant za mną lezie.
Birula spojrzał ponad jej ramieniem na łysego gnojka. Musiał mieć coś w oczach, bo tamten jeszcze jakby zmalał.
- Ta pani jest ze mną.- Powiedział jednak dość twardo.
Anna uniosła brwi w niemej kpinie.
- Spadaj gnoju, bo ci facjatę przemodeluję.- Niegrzeczny Karolek w tej chwili na prawdę wyglądał na niegrzecznego.- I żebyś mi się tu więcej nie pokazywał.
- Nie wtrącaj się, mięśniaku.- Facecik spojrzał na niego hardo. I zrobił kolejny błąd: wysunął do przodu szczękę znowu łapiąc Annę za rękę.
Mag nie wytrzymał i walnął gościa w twarz. „To był ładny prawy sierpowy” skonstatowała Komorowska. Tamten lekko się potknął, ale utrzymał równowagę. Nie wyglądało, żeby się specjalnie przejął. Na pewno teraz miał ochotę na więcej.
- No!- Birula podniósł dłoń zaciśniętą w pięść pod nos cwaniaczka.- Won mi stąd!
W tym momencie Ania objęła Eutanathosa w pasie. Już i tak zrobili nieco zamieszania.
- Szkoda nerwów.- Nie za bardzo chciała robić widowisko na oczach tylu ludzi. A Karolek był zdolny do wszystkiego w obronie „swoich”.- I wieczoru.
- Racja.- Odpowiedział. A po chwili, jakby zapominając o całej sprawie, dodał:- Teraz to my się pobujamy.
Dziewczyna spojrzała w sufit uśmiechając się lekko. Wiedziała, że tak to się skończy, więc spokojnie dała się złapać w pasie i poprowadzić na parkiet.
Wera i Karin skończyły już swoje popisy i ludzie spokojnie wracali do zabawy. Karol nie był może mistrzem tańca, ale nadrabiał entuzjazmem. Anna nawet go lubiła. Nie miała więc nic przeciwko temu, żeby zatańczyli. Zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła się prowadzić. Trochę przy tym myśląc o Bartku, trochę o nagłym przypływie miłości innych Tradycji do Eutanathosów a trochę o nowej pracy ani się spostrzegła, jak skończył się kawałek. Birula na koniec utworu złapał ją za rękę i okręcił parę razy zakańczając efektywnym przegięciem. Anna mimowolnie się roześmiała. Lubiła tańczyć, chociaż nie była to jej mocna strona.
- Fajnie było.- Skomentowała ich wspólny wyczyn.- Może mała powtórka?
- Jasne.- Odparł.- Pani Generał.
I znowu porwał ich wir tańczących.

Birula dość śmiało sobie poczynał. Zamiast obejmować ją w pasie, zsuwał ręce na biodra i przyciskał do siebie. Akurat puścili wolny kawałek i, niestety, Anna musiała wytrzymać te końskie zaloty. Ale Niegrzeczny Karolek już taki był. Lubił łatwe laski i piękne bryki, albo na odwrót, i tylko takie znał. Dziewczyna o tym wiedziała i przyjmowała to z całym dobrodziejstwem inwentarza, wiedząc, ze nic nigdy nie zmieni jego charakteru. Mimo, że był uciążliwy z jego samczym zachowaniem, Birula był dobry w czym innym i dlatego wybaczano mu jego maniery. Dlatego raz za razem, bardzo stanowczo podnosiła jego dłonie, kładąc z powrotem na pasie, i odsuwała się na tyle, żeby nie ocierać się o jego wielką klatę.
- Dzięki za wszystko, Birula.- Powiedziała, gdy kawałek się skończył.
- Nie ma sprawy, Pani Generał.- Odparł.
- Chodź do baru. Postawię ci kolejkę.
Niegrzecznemu Karolkowi nie trzeba było dwa razy powtarzać takiego zaproszenia. Złapał ją w pasie i poprowadził przez roztańczony tłum. Szedł jak czołg, nikt nie śmiał mu zastąpić drogi. Nic zresztą dziwnego. Był wielki, łysy, napakowany mięśniami i straszny. Tylko kretyn by mu się wpakował pod pięść. Anna cieszyła się z jego obecności. Przynajmniej nikt jej nie zaczepił.

Doholował ją do baru i dziewczyna zamówiła kolejkę. Przepili do siebie cztery pięćdziesiątki zanim zrobili krótką przerwę na oddech.
- Zagramy w kieliszki?- Anna miała dość mocną głowę. Postanowiła upić Birulę, żeby wyciągnąć od niego nieco informacji. Był bliżej z Diabłem, niż ona. Nie tak blisko, jak Rudecka, ale na początek wystarczy. Zresztą, pani Renatka jest jak Cerber, będzie bronić tajemnic swego pana po grób.
Ale Karolek jej nie słuchał. Patrzył gdzieś za nią z miną lwa, który właśnie zobaczył kulawą antylopę. Zwycięstwo już malowało się na jego twarzy. Anna obejrzała się, spodziewając się, co zobaczy. To nie było takie trudne. Jakieś dwa krzesła za nią siedziała młoda dziewczyna. „Jeszcze trochę mniej i podchodziłaby pod kuratora” skonstatowała. Tlenione blond włosy, kusa spódniczka i jeszcze krótsza bluzeczka, oba fatałaszki naszywane cekinami. Ostry makijaż i zachęcające spojrzenie.
- Sorry, Anna.- Birula podniósł się zwinnie ze stołka.- Będę leciał.
Ania parsknęła śmiechem i poprosiła o kolejny kieliszek.
- Nie krępuj się.- Wypiła.
Przez chwilę siedziała sama. Zasadniczo miała już trochę dość. Była zmęczona po nocce w pracy, rozstrojona zmianą miejsca pracy na bliższe Fundacji, zdenerwowana własnymi przeczuciami dotyczącymi przyszłości i wizyt trzech ważnych figur z innych Tradycji. A tak na prawdę, to dziś w ogóle nie miała ochoty na imprezowanie. Zamówiła kolejny kieliszek czystej, który wypiła jednym łykiem.
- Przepraszam, nie przeszkadzam?- Z zadumy wyrwał ją melodyjny głos.
Obróciła głowę napotykając spojrzenie ciemnych, zamglonych oczu.
- Zauważyłem, że pijesz… przepraszam, pije pani całkiem sama.
Oczy należały do wyglansowanego na wysoki połysk faceta. Opalenizna, czarne kędziory opadające wdzięcznie na twarz i rozchełstana satynowa koszula pod sportową marynarką pasowały do niego jak ulał. Siedział przed nią typ uduchowionego podrywacza panienek na jeden numerek. Anna skrzywiła się.
- A co? Prawo tego zabrania?- Odparła, może nieco zbyt opryskliwie.
- Ależ skąd. Pytam, bo martwię się o panią.- Ciemne, zamglone oczy nagle przybrały smutny wyraz. Ania tylko czekała jak usta wykrzywią mu się podkówkę, jak u małego dziecka.- Taka piękna kobieta nie powinna być sama.
„Banał” pomyślała "Co to jest dzisiaj? Zjazd osiedlowych idiotów?".
- Poczuwam się do obowiązku dotrzymania pani towarzystwa.- Facet położył swoją gorącą i lepką dłoń na jej nadgarstku.
- Nie trzeba. Ta pani jest ze mną.- Znajomy głos odezwał się tuż nad jej głową. Równocześnie duża dłoń opadła na jej ramię.
- Robert!- Anna uśmiechnęła się radośnie, odwracając do mężczyzny stojącego za nią. Momentalnie zapomniała o „facecie- zamglony wzrok”.
Robert Matusiak był kolegą Bartka z pracy. Wysoki, barczysty, z dłońmi jak bochny chleba był jego totalnym przeciwieństwem. Zawsze uśmiechnięty, życzliwy i wesoły stanowił idealne towarzystwo na dzisiejszy wieczór.
- Sam jesteś czy z Kasią?- Ania przeszukała wzrokiem tłum kłębiący się za jego plecami.
- Z Kasią i jeszcze paroma chłopakami z Komendy.- Odparł i wskazał kciukiem gdzieś za siebie.- Siedzimy w tamtej loży, o tam. Przyłączysz się?
- Jasne.- Odpowiedziała z dużą ulgą.- Ten klub to jakaś wylęgarnia kretynów. Gdyby nie ty, to chyba musiałabym mu coś połamać, żeby się odczepił.
- Raczej nie jedno „coś”, jak znam ciebie.

Resztę wieczoru spędziła z Robertem, Kasią i jeszcze dwoma innymi parami, bawiąc się nawet całkiem dobrze. Klika razy kiwnęła głową Biruli, gdy ten akurat przetaczał się z kolejną laską po parkiecie. Raz dojrzała Cypriana otoczonego wianuszkiem młodych dziewczyn, wśród których rozpoznała jego siostrę. W pewnym momencie, idąc do baru po kolejną butelkę, między ludźmi wyczuła obecność innego maga. To mógł być jeden z dwóch mężczyzn przy barze. Albo blondyn o wybitnie skandynawskiej urodzie trzymający rum z colą, albo ciemnowłosy facet o przeciętnej urodzie, który zamówił piwo. Na wszelki wypadek sprawdziła, gdzie obaj siedzą i w jakim towarzystwie się bawią zanim wróciła do swoich.
Zawsze lepiej wiedzieć, niż zgadywać. Zresztą, kto wie? Może kiedyś ta informacja do czegoś się przyda? Zresztą, lepiej dmuchać na zimne to nie sparzysz się na gorącym.
Blondyn poszedł do stolika w rogu i zabrał jedną z dwóch towarzyszących mu panienek na parkiet. Obie chichotały jak naćpane, przy czym jedna na pewno nie była pełnoletnia. Anna skrzywiła się, ale nie mogła go wykluczyć. Drugi facet usiadł przy stoliku z młodym, ciemnowłosym. Przez tę krótką chwilę, gdy Anna im się przyglądała, niewiele mówili i ciągle się rozglądali, jakby oglądając klub lub szukając kogoś wśród tłumu. Dziewczyna postanowiła zapamiętać całą trójkę. Laseczek zdecydowała nie liczyć. Coś jej mówiło, że to przygoda na jedną noc.
Towarzystwo przy stoliku nawet nie zwróciło uwagi, że nie było jej dłużej niż powinno zająć jej kupienie pół litra czystej.

***

Do końca wieczoru lała się wódeczka, panował nastrój zabawy i sypały się żarciki. Ania wyszła z klubu około trzecie nad ranem, wzięła taksówkę i pojechała na Biskupin. W progu powitał ją Ringo. Rzucał się tak, jakby było go co najmniej dziesięć, usiłując jednocześnie skakać jej na szyję, lizać po twarzy i szczekać z radości.
- No już, już – Anna bełkotała kierując się do łóżka.- Ja też cię kocham, dzidziaku.
Rozbierając się do spania była już na wpół przytomna. Zasnęła w locie między ściągnięciem koszulki a poduszką.
Ringo uwalił się jej w nogach i zębami naciągnął kołdrę na Annę. Mądry pies.
Oczywiście, chciał żeby jemu było ciepło.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 31-08-2010, 22:49   #15
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Przebywanie tyle czasu w nienajlepiej prezentującym się mieście nie sprawiała Erichowi zbyt wiele przyjemności. Pełen entuzjazmu i przejęcia towarzysz poprawiał mu humor swą naiwną ciekawością świata. Kraj ten był ponury, zaniedbany i niższej klasy niż cokolwiek gdzie niemiecki lekarz miał okazję przebywać. Ludzie żyjący swym niewiele wartym życiem, zatrzymujący się w połowie możliwości napełniali jego serce smutkiem. To nie była wszak ich wina iż państwo jest biedne, że sami nie są światli, że nie znają lepszego życia. To co mają zdają się jednak cenić. Choć nieco nostalgicznie rozważając nad położeniem w tym nieszczęsnym świecie lekarz dorzucał co jakiś czas jakąś kąśliwą uwagę, delektując się swoim sarkazmem. Rozkoszował się ostatnimi chwilami beztroski i możliwością poznania tutejszych ludzi od strony nieco mniej formalnej.

***

Klub był zadbany, interesujący, nie ustępujący w niczym tym co było na zachodzie. Starczyła obrotność gospodarza i dojścia by to dociągnąć do odpowiedniego pułapu. Jednostkowe sytuacje były być może zadowalające, jednak brakowało tego u ogółu. Szkoda, że wytrawny biznesmen nie zajął się poważniejszą pracą niż zadowalaniem rozpitych darmozjadów.

Siedząc przy stoliku z towarzyszem, nie czujący się zbytnio na swoim miejscu obcokrajowiec począł się z lekka rozglądać. Nie mając nic ciekawego do roboty naszła go ochota na ocenę, trochę wspomnień, na pewno nic szczególnie przyjemnego by się tym sycić, ale nie wszystko musi być przyjemne.

Młodzież w lokalu była taka jak wszędzie, może tylko nieco inaczej ubrana. Muzyka znośna, o dziwnych słowach, czasami coś niecoś po angielsku, ale wszak nigdy to Ericha nie interesowało zbytnio. Istotni byli ludzie. Niezależnie od narodowości, bogactwa i wychowania wszyscy byli tacy sami. Dla chwili radości i swobody potrzebowali złocistego trunku, który obrotnym ludziom szybko dawał zysk na człowieczej ułomności. Na co dzień zamknięci w sobie, nieśmiali i niezdolni do radości w takich miejscach chętnie oddawali się wszelkim uciechom, które na co dzień kołaczą się w głowie jako niedoścignione marzenia. Mimo to jakimś sposobem niektórzy zdobywają się na odwagę, samozaparcie i radość z dnia codziennego i budują podwaliny społeczeństwa i cywilizacji. Takie miejsca jak to dawały oszukaną radość, pozwalały cofnąć się o całe wieki wstecz, a nawet dalej gdyż pieczołowite usuwanie tematów taboo zwiększało swawolę. Wszędzie było tak samo. Najbardziej zdumiewające przy tym było to, że cywilizacja jakoś rozwijała się dalej. Szkoda tylko, że oświecenie przypadało w udziale tak nielicznym, co ściskało serce zawsze najbardziej...

Poczuł impuls, delikatny powiew kwintesencji, wywołujący lekki skurcz mięśni. Nie spodziewał się tego, i zaskoczony nie mógł teraz zmienić pozycji. Opierając czoło o wyprostowane palce prawej ręki udawał iż dalej patrzy w odmęty szklanki pełnej piwa. Wzrok skierował się jednak w stronę mijającej ich parki, jednak prócz koloru włosów, ubrania i całości sylwetki nie miał okazji się najlepiej jej przyjrzeć. Jedynie jej towarzyszka się odwróciła, ale to było za mało. W głębi ducha podziękował swojej przezorności i ukryciu swądu śmierci.

„Skoro są tu magowie to czemu nie ma z nimi kontaktu? Czyżby byli z technokracji, albo stanowili jakiś socjalistyczny odłam? Strach myśleć co może się tu dziać.” Spojrzał na Kurta, ten jednak zdawał się niczego nie spodziewał i wstał od stolika. O ile będzie pilnował kątem oka jego położenie nic nie powinno się stać. „Konfrontacja prędzej czy później musi nastąpić, mam tylko nadzieję, że nieco później. Trzeba to zgłosić.”

***
Reszta wieczora minęła młodemu Niemcowi na udawanie iż sączy złoty napój i pilnowaniu czy nic się nie dzieje z umuzykalnionym towarzyszem. Jakakolwiek ingerencja w sytuację mogła ich zdradzić, szczególnie iż nikt nic na razie nie zrobił. Skoro tak, albo zostali niezauważeni, lub dostali mały zapas czasu od równie zdziwionych miejscowych, nie wiedzących co zrobić z niespodziewanym gościem. Sytuacja o ile napięta nie była beznadziejna, należało to odwlec w czasie i bezpiecznie wrócić do domu. Jedynym problemem było się rozejrzeć czy nikt ich nie śledzi i nie skanuje ich drogi powrotnej. Erich nie miał wątpliwości, w bystry umysł Kurta, i że razem zachowując odrobinę ostrożności, zauważą ewentualny ogon, nawet jeśli będzie wynikało to tylko z przewrażliwienia.
 
Kritzo jest offline  
Stary 01-09-2010, 08:55   #16
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Anna Komorowska

Natrętny, świdrujący czaszkę odgłos wdzierał się do świadomości. I równie niespodziewanie jak się pojawił tak zniknął. Delikatne dreszcze przeszyły jej ciało gdy czyjaś ciepła dłoń przesuwała się delikatnie po plecach. Jeszcze jeden, przyjemny dreszcze przeszedł po ciele gdy poczuła nad lewym uchem ciepły oddech.
A czar prysnął gdy poczuła, że jej stopy dotyka coś ciepłego i mokrego. To był Ringo.
Anna nie miała jakoś ochoty jeszcze wstawać. Otworzyła jedno oko, chociaż nie mała na to ochoty. Otworzyła drugie. Gdy obraz się ustabilizował i wyostrzył zobaczyła nad sobą znajomą, uśmiechniętą twarz. Bartek pochylał się nad się wsparłszy głowę na rękach. Pocałował ją w czoło.
- Śmierdzi jak w pijackiej melinie. - Nadal się uśmiechając przetoczył się na drugi bok. Wstał z łóżka i podszedł do okna, otworzył je. Orzeźwiające powietrze wpadło do pokoju. Bartek wrócił na łóżko.
- Jak się bawiłaś??
Anna kiwnęła mu głową w odpowiedzi.
Szybki prysznic, nawet włosy miała przesiąknięte zapachem dymu papierosowego. Letnia woda ją bardziej rozbudziła. Gdy wróciła do sypialni Bartek wygonił Ringo za drzwi.Chociaż porządek poranka został nieco zachwiany, zwykle prysznic był na końcu, to i tak dzień zaczął się niezwykle przyjemnie.

Anna Komorwska wyszła znacznie później z domu Bartka niż palowała, ale szczęście jej sprzyjało. Nie czekała długo na "dziewiątkę", którą spokojnie i w miarę szybko, co było nadzwyczajnym wyczynem jak ma wrocławską rzeczywistość, dotarła do siedziby Fundacji.

Renata Ludecka uwijała się jak w ukropie. Kawa, i to ta lepsza, ciasteczka. Chyba Stadnicki miał dziś ważnych gości. Już po godzinie wszystko było jasne. Z gabinetu
TW "Diabła" wyszedł prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu i prezes Okręgowej Rady Adwokackiej we Wrocławiu. Panowie wymienili się uściskami dłoni i opuścili budynek. Nie od dziś wiadomo było, że Janusz Stadnicki ma kontakty, ale za każdym razem okazywał się one jeszcze rozleglejsze i jeszcze bardziej wpływowe.
Prezes Stadnicki wydał kilka poleceń i wrócił do swoich zajęć. Pół godziny później w jego gabinecie pojawili się kolejni goście, goście z Porządku Hermesa. Henryka Hilbert i Adam Wysocki. Ich już nie podjęto tak wystawnie. Panna Ludecka przygotował firmową lurę, znaczy się kawę, którą prezes fundował wszystkim z własnej kiesy. Lury od której lepsze były kawy serwowane w sieci restauracji MC Donalds. Wizyta hermetyków była dłuższa niż wizyta obu prezesów. A po jej zakończeniu...
Po jej zakończeniu panna Renatka oznajmiła Annie, że Pan Prezes Stadnicki oczekuje ją w swoim gabinecie.

TW "Diabeł" siedział za ciężeki, z pewnością ręcznie robionym biurkiem, na którym leżała masa papierów. Prezes, nie przerywając czytania wskazał na fotel przed biurkiem. Anna usiadła. Stadnicki podsunął w jej stronę teczkę opatrzoną podpisem "Czerwony Baron".
- Zapoznacie się z zawartością tej teczki Komorwska. - Jak zwykle przemówił tym swoim spokojnym głosem. - Ze względu na waszą znajomość z... - Tu posiłkując się wiedz z papierów. - ... z Dębowskim Cyprianem przydzielam was do tego projektu.
I tu zaczął swój wywód o elementach politycznie podejrzanych, zaplutych karłach reakcji i innych tego typu śpiewkach rodem z minionej epoki.

Anna miała zapoznać się z papierami a następnie udać się na spotkanie z Cyprianem i Dawidem w fundacji przy ulicy Marszałka Józefa Piłsudskiego.


Kurt Sesser i Erich Reimann


Lokal opuścili dość wcześnie. Alicja zamówiła dla nich taksówkę, sama jednak wróciła do środka. Umówili się na następny dzień. Koło 10 mieli zjawić się w kancelarii prawnej. Obaj magowie poznali inne oblicze tego postkomunistycznego kraju.

Po śniadaniu pojawiła się ich tłumaczka. Taksówką udali się w kierunku centrum. Jechali tą samą ulicą, którą wczoraj przemierzali pieszo. Wysiedli przy starym kościele, i co odnotowali ze zdziwieniem, nawet o tej porze, w środku tygodnia spora grupa ludzi, co prawda starszych już kobiet, udawała się na modlitwę. Czyżby jednak komunistą nie udało się wyrzewić tego opium dla mas??
Skręcili w jedną z uliczek.



Przechodząc koło jakże ohydnego budynku, będącego połączeniem czegoś co, chyba tylko w zamyśle autora, miało być sztuką nowoczesną, i resztek starej klasycystycznej budowli. Ohyda i paskudztwo jakich mało.

Obaj magowie poczuli się źle. Zupełnie jakby coś wysysało z nich ten ich magyczny pierwiastek. Jak czarna dziura pochłaniająca żarłocznie światło, tak ten dziwny budynek zdawał się wyrywać z nich tę istotną cząstkę, która pozawalała na uprawianie ich Sztuki.
Obaj poczuli się słabi i bezbronni. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkali się z czymś takim. Czy tak czuje się mag, które zostaje poddany karze Gilgul??

A gdy tylko minęli ten budynek całe niemiłe uczucie zniknęło. Jak gdyby ktoś zdjął z ich barków olbrzymi ciężar.
Kancelaria Prawna Bartel i wspólnicy mieściła się w kamienicy, tuż przy rynku głównym. Uśmiechnięta recepcjonistka poprosiła ich żeby usiedli na wygodnych, skórzanych sofach, zaproponowała kawę lub herbatę. A po niespełna pięciu minutach już siedzieli w gabinecie mecenasa Bartela. Był to starszy jegomość, łysawy już. Ubrany elegancko w popielaty garnitur. Obaj panowie zgodnie zanotowali, że małe, przebiegłe oczka co rusz spoglądały w stronę Alicji Żółkiewicz lustrując ją dokładnie. Niemal rozbierając ją wzrokiem.
Spotkanie nie było długie. Mecenas Bartel zapewnił, że powinni w krótkim czasie pozbyć się niechcianych lokatorów. Rzucał przy tym numerami paragrafów i odpowiednimi rozporządzeniami. Koniec końców stwierdził.
- Z pewnością Panowie będą zadowoleni z obrotu sprawy.

Wrócili do budynku Hotelu Grand, ich siedziby. Wchodząc tam Kurt dostrzegł na schodach znajomą twarz. Ten mężczyzna był wczoraj w klubie, to z nim rozmawiały te dwie kobiety, które dały popis tańca. Nie, tańca to za mało powiedziane, harmonii ciał, doskonałego zespolenia i wzajemnego zrozumienie, pasji i namiętności.

Następnie spotkali się z szefem firmy budowlanej, przejrzeli cenniki. Obejrzeli jeszcze raz budynek i usłyszeli opinię fachowca o stanie technicznym i o pilnych potrzebach remontowych. Budynek nie był w aż takim złym stanie technicznym jak myśleli na początku i jego renowacja będzie kosztowała znacznie mniej. Chociaż jeżeli chodzi o pieniądze, to dla Aristida Hallervordena nie miały one aż tak istotnego znaczenia.

Ponieważ zbliżała się pora obiadu, a ich tłumaczka stwierdziła, że dawne palny i zdjęcia archiwalne najlepiej będzie poszukać w archiwum lub na architekturze, to ona się tym zajmie, a oni mogą udać się do hotelu na obiad. Co też uczynili. Wiedzieli gdzie nocują, wiedzieli gdzie jest obiekt ich zainteresowań, w dosłownym tego słowa znaczeniu, więc mogli tu trafić już spokojnie bez przewodniczki.

Cyprian Dębowski


Gdy dotarli do domu Cyprian poczuł się zmęczony. Ogarnęła go senność. Odruchowo zgodził się by to dziewczyny pierwsze skorzystały z łazienki i to był błąd. Przez kolejną godzinę czekał aż obie się wykąpią i zrobią na bóstwo dospania.
Po tym jakże długim czasie i on mógł się umyć przed pójściem do łóżka.
W końcu legł w miękkiej pościeli, ale pomimo zmęczenia i ciężkości powiek nie mógł jakoś zasnąć, a przynajmniej tak mu się zdawało. Ciągle i nieustannie miał przed oczami obrazy z dzisiejszego wieczoru. A właściwie jeden. Długie, czarne pukle włosów opadające na smukłe ramiona. Harmonia ruchów.
I na tym polega złośliwość losu, że budzik zawsze zaczyna dzwonić w tym nieodpowiednim momencie.
Dębowski wyłączył brzęczącego natręta. Zwlókł się z wyrka i smętnie pomaszerował do łazienki na poranne ablucje. Potem śniadanie, dziewczęta w czym czasie też już się obudziły, ale one były świeże i rześkie niczym poranek, pomimo iż, tego młody eteryta był pewien na 100%, przegadały ze sobą jeszcze długie nocne godziny.
On dokończył swoje kanapki i kawę. One zjadły po jogurcie dietetycznym 0,01% tłuszczu i płatki, te również dietetyczne i wybiegły do szkoły.
Cyprian posprzątał po śniadaniu i udał się na uczelnię. Tam otrzymał wiadomość od profesora Bernera z prośbą o spotanie po wykładzie.
Tłumów wprawdzie nie było, ale co pan doktor odnotował z satysfakcją, jego wykład cieszył się popularnością. Po dwóch godzinach przy tablicy, nie licząc tej krótkiej przerwy w połowie, czuł jednak tę niedospaną noc. Dlatego z wdzięcznością przyjął propozycję aby spoczął na fotelu w gabinecie Zygmunta Bernera. Jego mentor od razu przeszedł do rzeczy. Chodzi o jego ostatni nabytek.
- Chciałbym abyś to ty zajął się, do spółki z osobą wyznaczoną przez Janusza Stadnickiego badaniem tego obiektu. - Berner mówił spokojnie i powoli, tak jak to on miał w zwyczaju. - Tą osobą jest, - Tu sięgnął po jakąś kartkę ze stołu, złożył okulary by móc przeczytać jej zawartość. - Tą osobą jest Anna Komorowska. Powinieneś się też skontaktować z panem Żółkiewiczem z Porządku Hermesa. Jak ustaliłem z panem Stadnickim powinniście się we trójkę spotkać w Fundacji Porządku Heremsa, tej przy ulicy Piłsudskiego.

Profesor Berner wręczył Cyprianowi wąską teczkę i wyjaśnił, że znajdują się w niej zdjęcia przedmiotu.
Następnie obaj wykładowcy pożegnali się i Dębowski udał się w kierunku Dworca Głównego, gdyż to dokładnie naprzeciwko niego mieściło się owo miejsce, owa Fundacja.

Dawid Żółkiewicz


Dawid w klubie spotkał niespodziewanie swoją siostrę. Wyjaśniła mu ona, że jest niejako w pracy. Jej nowi szefowie chcieli trochę poznać Wrocław i zaproponowali również wyjście do knajpy. Alicja wskazała na stolik przy którym siedziało dwóch dość młodych mężczyzn. Wymienili jeszcze kilka uwag i pożegnali się.

Następnego dnia rano został ściągnięty do Fundacji przez Bejowskiego. Dawid miał inne palny na ten dzień, ale profesor pedagogiki miał inne zdanie na ten temat. Jak wyjaśnił mu przez telefon.
- W obecnej sytuacji musimy godzić się na wszystkie żądania tego SBka. A on teraz żąda pomocy naszego specjalisty.
W krótkich słowach wyjaśnił, że rzecz się tyczy jakiegoś przedmiotu, w którego posiadani jest ten, ten... No epitety użyte przez pana profesora nielicowały z powaga jog stanowiska, a do tego były niezwykle obraźliwe. Dawid mógł sobie to tylko tłumaczyć legendarną przeszłością TW "Diabła". To była cena za bezkrwawe przemiany. To była cena, która nie wszystkim widać odpowiadała.
Dawid mnie miał czasu tego roztrząsać, ani zresztą ochoty.
Teraz rozmyślał jak łatwo dał się podejść nastolatką. A teraz musiał zabrać je do kina. no dobrze, nie musiał, mógł się przecież wymigać tłumacząc się pracą lub też czymkolwiek innym. Mógł ale raczej nie chciał. Teraz pozostało wybranie filmu, ale to już chyba dziewczyny załatwią, on miał je tam tylko zabrać.
I kto tu komu będzie zazdrościł??

Dotarł do Fundacji. Chwilę po nim przyszła Anna Komorowska, a później Cyprian Dębowski.
Przydzielono im do pracy jeden z mniej używanych pokoi, aby mieli ciszę i warunki do pracy. Gdy jego goście pokazali mu z czym przychodzą o mało nie spadł z krzesła. Oto miał przed sobą zdjęcia legendarnego "Artefaktu Manfreda von Richthofena". "Artefaktu Czerwonego Barona".
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 01-09-2010, 20:37   #17
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Koniec wieczoru w klubie „Od Zmierzchu do Świtu” przebiegł w dziwnej atmosferze, przynajmniej dla Sessera. Kurt nie był pewny czy na Erichu odkrycie innego maga zrobiło jakiekolwiek wrażenie, choć raczej był pewien, że jego towarzysz również zorientował się... Nie rozmawiali jednak o tym w klubie... zresztą w ogóle niewiele rozmawiali. Sesser zaczynał się zastanawiać jak ta ich cała współpraca ma wyglądać. Pozostawił to rozważanie jednak na inny czas i dobrze się bawił, a przynajmniej na takiego wyglądał... W końcu dokończył ostatnie piwo. Gdzieś udało mu się spotkać Alicję, podziękować i pożegnać. Kobieta zamówiła dla nich taksówkę, którą mogli wrócić do hotelu, sama jednak pozostała w Klubie.

Kiedy Kurt znalazł się w hotelowym pokoju wyciągnął zakupiony plan miasta i rozłożył go na łóżku. Z podręcznego barku wyjął tonik i przez chwilę patrzył na plan starając się znaleźć jakiś klucz do jego zrozumienia; a właściwie do zrozumienia sposobu w jaki miasto się rozwijało... Starając się jednocześnie zapamiętać jakieś charakterystyczne układy ulic, czy przepływającej przez miasto rzeki; coś co nie zmieniło się, a przynajmniej niewiele zmieniło, przez lata.
Ponownie zajrzał do barku i wyjął butelkę ginu. Zmieszał w szklance jakieś 5:2, przy czym dwa dotyczyło toniku i obok planu położył kopię mapy otrzymaną w Wiedniu.


Mapka otrzymana w Wiedniu

Wlewając w siebie kolejne porcje alkoholu starał się przypasować jedno do drugiego. Nie było to specjalnie proste - obie mapy różniły się skalą. Na szczęście oba węzły znajdowały się w obrębie starej, centralnej części miasta i Kurtowi jakoś udało się dopasować jedno do drugiego. Nie był zwolennikiem kreślenia po planie, zwłaszcza takich "nietypowych" informacji, dlatego na osobnej kartce zapisał adres drugiego węzła. A przynajmniej miejsca, gdzie kiedyś był węzeł. Kilkakrotnie starał się przeczytać „Wita Stwosza” czy „Świętego Wita”, ale po którejś próbie zakończonej połamanym językiem dał sobie spokój.


Fragment planu Kurta

Zrobiło się bardzo późno i Kurt zastanawiał się czy powinien podzielić się z Erichem swoim opracowaniem. Postanowił jednak poczekać na jego ruch. Nie chciał dawać mu podejrzeń do tego, że w jakiś sposób - specjalnie nachalny - stara się pchać sprawę do przodu... Erich również powinien mieć szansę na wykazanie się... a Kurtowi rola uroczego hedonisty całkiem odpowiadała. Był zresztą przyzwyczajony do pracy samemu i prawdę powiedziawszy – wiecznie nieobecny duchem Reimann...
"Jestem nieźle nawalony" - pomyślał patrząc w okno i zdając sobie sprawę z konsekwencji, a właściwie kierunku swoich wcześniejszych rozważań.



Następnego ranka Sesser z wyraźną niechęcią podniósł się z łóżka i przez dłuższą chwilę stał pod prysznicem starając się wygonić z ciała wczorajszy wieczór - zarówno zmęczenie, jak i kaca. Chyba jednak bardziej moralnego niż alkoholowego. Zszedł na wczesne śniadanie i z braku niemieckojęzycznej prasy wybrał „WallStreet Jurnal” - oczywiście średnio rozumiejąc ekonomiczne wywody zawarte na pierwszej stronie... Jednak wcale nie miał ochoty się w nie zagłębiać; jego myśli krążyły w zupełnie innym obszarze...
Sprawa wydawała się być coraz bardziej skomplikowaną. Już od samego początku zadanie nie było proste - poszukiwanie czegokolwiek po kilkudziesięciu latach nie było proste z samego założenia. Pojawienie się innych Przebudzonych tylko je komplikowało. Sesser brał pod uwagę dwie poważne możliwości. Oprócz tej, która przyszła mu na myśl już wczoraj pomyślał jeszcze o tym, że być może jakieś skandynawskie fundacje postanowiły rozszerzyć swoje wpływy i w postkomunistycznym kraju zbudować własne fundacje. Czerwona zaraza tępiła wszystko co było niezwiązane z ideologią marksistowsko - leninowską i jedynie słuszną drogą ludu. Miejsca jednak pozostały, a być może powstały nowe. Być może nawet ukrytym zamysłem Hallervordena było, po odnalezieniu artefaktu, stworzenie we Wrocławiu fundacji. W innym przypadku - inwestowanie w wykupienie budynku i tworzenie całego tego story o towarzystwie polsko-austryjackim było trochę przerostem formy nad treścią...

Jakoś rozminął się z Erichem – nie żałując specjalnie... Kurt zdecydowanie czekał na jego ruch. Na spotkanie z panną Alicją pojawił się, prawie spóźniony i kolejną taksówką podążyli w kierunku centrum na spotkanie w kancelarii prawnej. Fragment drogi trzeba było przejść pieszo i muzyk przede wszystkim zwrócił uwagę na pewien budynek - z dwu powodów. Po pierwsze takie paskudztwo spotykało się wyjątkowo rzadko; po drugie - sam budynek, albo coś w jego bezpośrednim pobliżu wpływało w bardzo negatywny sposób na możliwości i stan psycho-fizyczny Sessera. Kurt zapamiętał nazwę ulicy i numer budynku - na później pozostawiając sobie dowiedzenie się czegoś bliższego o architektonicznym potworku.

*****

Spotkanie w kancelarii mecenasa Bartela była dla Kurta złem koniecznym. Łysawy mężczyzna chciał chyba zaimponować swoją wiedzą, albo wykazać się... Przytaczał dziesiątki paragrafów i rozporządzeń, które może i odnosiły się do sytuacji prawnej budynku, ale na pewno nie miały żadnej wartości dla Kurta. Gdyby miały, albo gdyby Kurt się na tym znał - obecność mecenasa Bartela byłaby zupełnie zbędną... Może Erich był tym wszystkim bardziej zainteresowany. Sam prawnik sprawiał zresztą wrażenie gaduły, który mówi tylko po to, aby przetrzymywać gości w gabinecie i dosłownie pożerać wzrokiem tłumaczkę. Dla podtrzymania rozmowy i okazania chociażby cienia zainteresowania Sesser zadał dwa, może trzy, pytania i zasugerował pomysł przeniesienia fundacji na wyższe piętra po ich remoncie. Mecenas Bartel z prawniczą uprzejmością powiedział "nie"; więc Kurt uznał spotkanie za wystarczająco nieudane i przestał się nim strasznie interesować rzucając tylko od czasu do czasu jakieś ogólne uwagi i ze zrozumieniem kiwając głową w odpowiednich momentach... W końcu opuścili Kancelarię i znaleźli się w Grand Hotelu gdzie byli umówieni z przedstawicielami firmy remontowej.

*****

Kurt miał pamięć do szczegółów. Takim szczegółem była twarz, którą zauważył na korytarzu Grand Hotelu. Oczywiście mogło być tylko zbiegiem okoliczności, że mężczyzna pojawiający się w towarzystwie magini teraz pojawiał w tym miejscu, ale... równie dobrze zbiegiem okoliczności mogło to nie być. To był kolejny klocek do układanki... Klocek, z którym nie było wiadomo co zrobić; przynajmniej w chwili obecnej.

Z rozmowy z budowlańcami wynikało, że budynek jest w lepszej kondycji niż wyglądał. Główne elementy konstrukcyjne - ściany nośne i stropy - były nienaruszone i nie wymagały wielkich inwestycji. To była dobra informacja - nie chodziło o pieniądze, które i tak szły z kieszeni Astrida; ale o fakt, że nienaruszone ściany w znacznie lepszym stopniu gwarantowały, iż artefakt jest jeszcze w budynku - a nie został wyniesiony, czy zniszczony przy jakimś większym remoncie... Z szefem firmy budowlanej Kurt porozmawiał o wykończeniu wnętrza i używanych materiałach - oczywiście od strony estetyki, a nie technologii. Rozmawiało się bardzo przyjemnie zwłaszcza, że polski budowlaniec wiedział wiele o architekturze i sztuce zdobniczej. Czas zleciał jednak szybko i okazało się, że za niedługo trzeba będzie coś zjeść... Po niewielkim śniadaniu i ciasteczkach w kancelarii prawnej Kurt po prostu był głodny. Poczynili jeszcze z Alicją ostatnie ustalenia dotyczące danych z archiwów i rozstali się opuszczając budynek Grand Hotelu. Podczas spaceru do hotelu Kurt miał chwilę na w miarę spokojną rozmowę z Erichem. Miał czas, nie znaczyło bynajmniej, że zamierzał ją inicjować...

*****

Po obiedzie Kurt miał trochę czasu na załatwienie spraw okolicznych i różnych. Z planu miasta spisał dokładną drogę do drugiego węzła. W hotelowej recepcji zasięgnął informacji - powierzchownych zresztą - o budynku - potworku. Po dokładniejsze skierowano go do informacji w Urzędzie Miejskim lub może do Informacji Turystycznej - recepcjonistka sama nie wiedziała dokładnie gdzie Sessera odesłać i najwidoczniej nie spotkała się jeszcze z taką prośbą... Kurt zapisał sobie zdobyte informacje na firmowym hotelowym bloczku i, uzbrojony w plan miasta, wyszedł z hotelu.


Przyglądając się otoczeniu, budynkom i ludziom podążył w kierunku ulicy Wita Stwosza, gdzie wg jego ustaleń miał się znajdować drugi - znany Wiedeńczykom - węzeł. Musiał wyglądać komicznie dla postronnego obserwatora przystając na każdym rogu i sprawdzając nazwę z podstarzałych tabliczek ze swoimi notatkami... Przy okazji starał się znaleźć informację turystyczną... Spacer był jednak uspakajający i pozwolił mężczyźnie obejrzeć miasto, które coraz bardziej zyskiwało w jego oczach.
 
Aschaar jest offline  
Stary 02-09-2010, 10:59   #18
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
Po prysznicu przyszła kolej na śniadanie. Ponieważ w lodówce był tylko twarożek, cztery jajka i jeden pomidor, Ania i Bartek zdecydowali się pójść do sklepu. Ringo był aż nadto chętny. Rozbijając się po schodach, szczekając na wszystkie wycieraczki, golden wyprysnął z bramy w tempie ekspresu do Warszawy. Dopadł skrawka trawki z utęsknieniem pijaka dosysającego się do butelki żytniej.
- Hej, kolego, spokojnie! – Bartek poklepał psa po głowie i spojrzał w kierunku drzwi na klatkę.- Teraz musimy poczekać sekundę na twoją ukochaną pańcię.
Labrador radośnie wywalił jęzor i również popatrzył na drzwi. W tym momencie Anna zeszła ze schodków i dołączyła do nich.
- Ten pies powinien dorosnąć.- Skomentowała radosny taniec na powitanie.- Zachowuje się tak, jakby mnie nie widział, co najmniej tydzień.
- Ten pies ma dopiero dwa lata. Powinnaś się cieszyć, że jest taki wesoły.- Zareplikował Bartek łapiąc ją za rękę.- Już niedługo wejdzie w pełen powagi wiek lat pięciu i będzie tylko leżał na kanapie.
- Jasne, jasne.- Powiedziała dziewczyna z przekąsem.- On się nigdy nie zmieni. Sądzę, że do końca życia pozostanie szczeniakiem.
- No może faktycznie jest nieco narwany. – Zgodził się uprzejmie.
- Narwany?- Anna pacnęła Bartka w ramię śmiejąc się.- Jest zupełnie szalony. Tak, jak jego pan!
Pocałowała Bartka w policzek i zabrała mu smycz z ręki.
- Teraz sobie pobiegamy.- Zapewniła psa z uśmiechem.- Pan musi zgubić sadełko. Prawda, kochanie?
Ruszyła truchcikiem a pies nie kazał na siebie długo czekać. Szczekając biegał to na lewo to na prawo, co chwila spoglądając na Annę.
- Hej, czekaj!- Bartek zawołał za nią z udawanym oburzeniem.- Jakie sadełko?

Śniadanie było już blaknącym wspomnieniem, gdy Anna zdecydowała się wyjść z domu. Jajecznica na boczku była wspaniałym pomysłem na rozpoczęcie dnia, ale teraz śpieszyła się do pracy. Głupio byłoby się spóźnić do firmy. Zresztą, już słyszała te plotki, jakimi uraczy wszystkich panna Małgorzata, gdy tylko przyjedzie 10 minut po czasie.
Zabierała torebkę pod czujnym okiem Bartka. Chwytając za klamkę uśmiechnęła się na pożegnanie.
- To lecę.- Posłała mu całusa.
- Pa, kochanie.- Podszedł do niej i pocałował krótko.- Do wieczora.
Szła jak na skrzydłach śpiesząc się nieprzytomnie, bo właśnie sobie coś uświadomiła. Musiała jeszcze zdążyć do własnego mieszkania i wymienić ciuchy w torbie. Wczoraj przyjechała na Biskupin pod wpływem impulsu i nie wzięła ze sobą absolutnie niczego. Potrzebowała chociaż kilku drobiazgów, ciuchów i Grzesia.
W tempie ekspresowym przejechała trasę do swojego domu. Wbiegła po dwa stopnie, już na klatce wyciągając klucze z kieszeni. Jeden moment i czarna torba leżała na łóżku. Po chwili zaczęły w niej lądować różne części garderoby, kosmetyki i smakołyki dla Ringo. Trzy minuty i była spakowana.
Przez kilka sekund stała na środku sypialni usiłując skupić.
- Co jeszcze?- Często tak zastygała, skupiając się, starając myśleć o wszystkim.- Grzesiu!

Grześ patrzył na nią swoimi opalizującymi oczami z niedostępnych wysokości szafki na szkło.
- Grzesiu, może zechcesz wyjść z domu?- Anna spytała grzecznie.
Jaszczurka powoli pokręciła zielonym łepkiem.
- Pewno nudzi ci się tutaj samemu.- Magini podeszła do blatu i zadarła głowę. Oczy gekona były nieruchome. Tylko od czasu do czasu spomiędzy warg wystrzeliwywał fioletowy jęzorek.- Mógłbyś się rozerwać. I pogadalibyśmy trochę.- Zachęcała z uśmiechem na twarzy.
Jaszczurka plasnęła językiem w płytę drzwiczek i zrobiła kilka kroków w dół. Spojrzała inteligentnie na swojego żywiciela.
- Wiesz, w zasadzie to spieszy mi się.- Anna wyciągnęła rękę.- Albo teraz albo nigdy.
Gekon zrobił dwa kroczki machnął lepkim językiem w jej stronę.
- Dobra.- Odparł, gramoląc się na dłoń.- Ale nie mam siły słuchać tej durnej dziewczyny, brunetki zdaje się…
- Małgośki?- Dziewczyna zacisnęła wargi, gdy Grześ układał się na nadgarstku, wczepiając pazurkami w skórę.- Spokojnie, dziś nie ma zmiany.
Zapewnienie wypadło jednak dość słabo, bo prawdę powiedziawszy Komorowska nie miała zielonego pojęcia, w które dni pracuje recepcjonistka.
- No!- Jaszczurka dodała na zakończenie swojego wywodu.

Do firmy dotarła w czasie zadziwiająco krótkim. Nie wpadła w żaden korek, nie napatoczyła się na glinowo, nie była świadkiem wypadku, nie spowodowała wypadku a przede wszystkim, tramwaj jechał zadziwiająco szybko. Jakby czerpała z pokładów swojego szczęścia. Wpadła do Fundacji i natychmiast wyhamowała. Nie potrzebowała już się spieszyć. Szybko przebrała się w szatni i weszła do stróżówki.
Dopiero potem zaczęły się schody. Najpierw goście z najwyższego szczebla, potem kolejna tura, tym razem z Porządku Hermesa. Anna patrzyła dość podejrzliwie, gdy Hermetycy wychodzili. Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy usłyszała, że teraz jej kolej stanąć na dywaniku dyrektora. Stadnicki nie słynął z altruistycznych pobudek, więc rozmowa z pracownikiem nie zapowiadała się różowo. Na pewno nie chodziło o prozaiczne rzeczy. Co to, to nie.


Anna weszła po schodach i stanęła na przeciwko drzwi do sali wykładowej. Jeszcze panowała cisza. Na korytarzu nie było żywego ducha. Ale to już niedługo. Za chwilę zadudni tu gwar podniesionych głosów dzieciaków spieszących się na przerwę w zajęciach. Myślała o tym, co powiedział Diabeł. Ich wspólne zadanie nie przedstawiało się różowo. Chyba, że Żółkiewicz wiedział coś więcej, niż mogła wykopać w publicznym archiwum w tak krótkim czasie.
Zaraz po otrzymaniu zadania, Anna zwolniła się z pracy i poszła do biblioteki Fundacji. Przed spotkaniem z Eterytą i Hermetykiem chciała trochę poszperać w papierach. Nie miała większych nadziei, że znajdzie coś interesującego, ale pomyślała, że może będzie to coś więcej niż zawartość cienkiej teczki z kartonu, bezpiecznie spoczywającej w przepastnej czarnej torebce. Niestety jej wiedza nie poszerzyła się znacznie. To znaczy, w zakresie informacji o wojennych wyczynach Czerwonego Barona było mnóstwo, zwłaszcza w języku niemieckim, za to o artefakcie nic. Ani jednego słówka poza ogólnie znanymi twierdzeniami, że ktoś, gdzieś, kiedyś. Ale obiektywnie trzeba było przyznać, że Ania nie miała wiele czasu na poszukiwania. Już zaplanowała, że jak tylko będzie miała wolne zagłębi się w przepastne tomiszcza archiwum Tradycji Eutanathosów.

Komorowska mimowolnie wcisnęła się plecami w kanciasta obudowę kaloryfera pod oknem wypatrując znajomej czupryny Cypriana. Zobaczyła go, jak pakuje swoje materiały do teczki. Przeczekała grupkę rozchichotanych studentek i weszła do sali.
- Hej, wynalazco!- Uśmiechnęła się wołając od progu.- Pomóc Ci w czymś?
- O, cześć.– Wydał westchnienie ulgi.- Przepraszam, czy możemy się zmyć, eee, czym prędzej?- I nie pytając o odpowiedź, złapał ją pod rękę i pognał w stronę samochodu nie zważając na protest kilku studentek, które najwyraźniej czegoś od niego chciały.
- Jasne...- Odparła nieco zmieszana i zanim zdążyła cokolwiek dodać, już zbiegała ze schodów w szaleńczym tempie.

Na ostatnim stopniu Eteryta o mało nie wyrwał ją ręki ze stawu. Anna szarpnęła się, osadzając faceta w miejscu.
- Ej, wystarczy!- Sapnęła z uśmiechem.- Urwiesz mi rękę, jak rany! Co się stało? Gonia Cię wszystkie szatany piekła?
- Nie, tylko Ala, Monika, Agnieszka, Beata …- zaczął wymieniać– i tam jeszcze parę innych. Jakbym tylko ja robił konsultacje z fizyki dla III roku. Brrr!– Otrząsnął się i wskoczył szybko za drzwi. Zapytał cicho– Idą tutaj?
- Nie, nie idą. Możesz przestać się ukrywać Indiana.– Parsknęła śmiechem przypominając sobie jeden z jej ulubionych filmów: Indiana Jones i Poszukiwacze zaginionej Arki.- Przy okazji, fajne masz zajęcie. Zawsze u ciebie tak wesoło?
- Masz na myśli ukrywanie się? Jeżeli to dla ciebie oznacza wesołość, to owszem, nierzadko się zdarza. Teraz, jak sobie poszły, to chodźmy do samochodu. Może nie zauważą. Zaparkowałem przy Smoluchowskiego.
Tym razem Anna roześmiała się na cały głos i poszła za swoim przewodnikiem.
- Jedziemy w jakieś konkretne miejsce? Bo mamy jeszcze chwilę czasu przed spotkaniem z Żółkiewiczem. Czy może masz jakiś plan?
- Owszem, plan mam. Miasta. A teraz … jedźmy do Tutti Frutti. Ponoć szaleństwo w trampkach.


Samochód zostawili na Kościuszki pod PZU. Do kawiarni mieli blisko, partem jedną ulicę.
Lokal faktycznie robił niezłe wrażenie. Duży, przestronny, zbudowany na planie litery L miał nowoczesny wygląd. Anna znała to słowo. Napłynęło z zakamarków jej umysłu wpasowując się idealnie do wystroju sali: modernistyczny. Krzesła z giętej stali na wysoki połysk. Okrągłe stoliki z płyty oklejanej marmurowo-podobną okładziną. Lustra na ścianach i jaskrawe kolory tynku. Raczej niespotykana we Wrocławiu.
Siedli w rogu, Ania wybrała stolik jak najbliżej ściany z widokiem na całą salę. Kelner, siwiejący na skroniach pan pod czterdziestkę polecił im deser lodowy dla dwojga. Gdy zgodnie pokręcili głowami, niezrażony, zaproponował kawę po turecku.
- Dobrze.- Cyprian skinął głową.- Zamówimy dwie.
Poczekali chwilę na parujące szklanki, zanim zaczęli rozmowę.
- Miałaś dla mnie jakieś zlecenie?- Zapytał Cyprian siedząc w kawiarence.
- Tak.- Anna jak zwykle siedziała przodem do sali patrząc na otoczenie częściej niż na rozmówcę.- Potrzebuję zmienić parę rzeczy w mojej najnowszej zabawce.
- A coś więcej? Rozumiem, że teraz możesz nią rozwalić człowieka, a chciałabyś cyborga?
- No co ty?- Komorowska spojrzała na niego jak na wariata. - Nie potrzebuję bazuki. Gdybym chciała to bym kupiła. Nie. Potrzebne mi tylko kilka udogodnień i niewielkich zmian.
- To znaczy?
- To znaczy tak: potrzebuję zdjąć bezpiecznik nastawny, dodać regulowany celownik, podpiłować spust, żeby lżej chodził, zmienić okładzinę rękojeści, dociążyć kolbę, zmienić zamek na stal nierdzewną a nie to węglowe gówno, usunąć zatrzask magazynka z prawej strony. To są drobiazgi.- Anna przerwała na chwile śledząc wzrokiem ziewającego Cypriana.- Potrzebny mi tłumik, pociski pelnopłaszczowe. I co jeszcze? Acha, no i byłoby fajnie gdybym mogła tym uszkodzić cyborga!- Dziewczyna wykrzywiła twarz w kpiącym uśmieszku. Wkurzało ją trochę, że Cyprian od razu wiedział, w czym rzecz. Z drugiej jednak strony, nie musiała mu tłumaczyć. A zgadł, bo pamiętał poprzednie zamówienia.
- Trzeba było tak od razu, a nie zaczynać od zmiany wykładziny na rękojeści. Zlecenie przyjęte, stawka, jak zwykle, termin nieokreślony. OK, a broń dostarcz do mnie do domu…
- …kurierem.– Przerwała zdecydowanie. - Tak będzie bezpieczniej.
- Dla kuriera?
Zachichotała.
- Dla pań z poczty. Jeszcze by się zastanawiały, po co porządnej dziewczynie niemiecka pukawka. Przy okazji, jeszcze bym potrzebowała kilku innych rodzajów kul, które nie są spotykane na rynku.
- To, co zwykle, czy jakieś nowe pomysły?
- To, co zwykle wystarczy. Co sądzisz o naszym nowym, wspólnym zadaniu? - Zapytała od niechcenia dokańczając kawę. Swoją drogą nie była taka zniewalająca, jak zachwalały opinie znajomych.
- Fajnie, że wspólne, natomiast zadanie … zadanie …
Cyprian patrzył w przestrzeń gdzieś za jej uchem tak intensywnie, że gdyby nie wiedziała, że za plecami ma ścianę, to dostałaby spazmów nie mogąc się obrócić.
- …wybacz, zamyśliłem się.– Był wyraźnie roztargniony.- Znaczy zadanie, no właściwie nic nie myślę. Może Dawid będzie miał jakieś pomysły.
- Nic nie myślisz? To niespotykane jak na profesora szanowanej uczelni.- Anna wyraźnie z niego podkpiwała. - Ale nie przejmuj się. Każdy ma prawo do chwili słabości. Dawid na pewno wie coś więcej. W Porządku Hermesa wieści rozchodzą się tak szybko, jak lody na Komandorskiej.
- Doktor habilitowany.– Poprawił ja odruchowo.- A co do myślenia, no wiesz, znaczy, eee, ten tego. Może juz chodźmy, zaproponował?

Do siedziby Fundacji poszli spacerkiem. Mimo usilnych prób Anny, Cyprian nie dal się wciągnąć w pogawędkę o niczym. Cały czas wydawał się błądzić myślami gdzie indziej.
- Anna, słuchaj, tak czysto teoretycznie, jakie kwiaty można dać dziewczynie, no wiesz, tak pierwszy raz? Znaczy wiesz, to, eee, mój kolega miał taki problem i, no i wiesz, pomyślałem, że zapytam ciebie. Bo wiesz, bo w końcu jesteś dziewczyną.– Dodał niezwykle poważnie.
- No wreszcie - pomyślała. A na głos powiedziała:- Tak, faktycznie, niektóre elementy mojego wyglądu mogą sugerować, że jestem dziewczyną. A na serio, to tak czysto teoretycznie, to frezje są niezobowiązujące. Ładne, ładnie pachną i są urocze.- Na to ostatnie słowo położyła większy nacisk. - Tylko nie wiem gdzie znajdziesz ładne, świeże frezje o tej porze roku. Może na Grunwaldzkim albo na Hali Targowej.- Spojrzała na niego z boku uśmiechając się lekko.- No to przyznaj się i powiedz coś o tej dziewczynie.
- Mój kolega – powiedział z naciskiem – kupi zapewne te frezje na Dworcu Głównym, bo, no wiesz, nie miał jeszcze okazji kupować, ale wielokrotnie sprawdzał teoretyczna możliwość. Natomiast ta dziewczyna, to, no wiesz, ten kolega zakochał się w pewnej cudzoziemce.
- Aha.– Odparła krótko, uśmiechając się wesoło.- Ten kolega to szczęściarz. Cudzoziemki są zwykle piękne. No i doceniają dżentelmeńskie odruchy. Możesz mu powiedzieć, temu koledze, że czysto teoretycznie na jego miejscu wzięłabym parasol, bo zapowiadali deszcz na dzisiaj.
- OK, przekażę, ale ta cudzoziemka średnio docenia dżentelmenów.– Oklapł nieco.– Raczej dżentelmenki. No, ale to już sprawa tego kolegi.
- Dżentelmenki?- Anna podniosła brwi w zdziwieniu. Cyprian skinął głową i wtedy spłynęło na nią olśnienie.- Aaa... Znaczy się ta tego, kochająca inaczej?
- Ten tego kolega, ma kłopot.– Przyznał nieszczególnie zadowolony.
- No fakt.- Przyznała bez oporu. - Swoją drogą, długo ją będzie zdobywał. Życzę powodzenia.
I poklepała Cypriana pocieszająco po ramieniu.
- Dzięki.– Westchnął.– Marne szanse, ale cóż zrobić. Eee, to wszystko … nieważne … - Widać było, ze jego zwykle precyzyjny myślotok dość mocno szwankuje.
Anna nie za bardzo wiedziała, co odpowiedzieć, więc z ulgą stwierdziła, ze dochodzą na miejsce.

Anna i Cyprian weszli po chodach.
- Pytamy w portierni czy szukamy na chybił trafił?- Zapytała Komorowska.
- Portiernia - odparł z przekonaniem Dębowski.
Miła pani skierowała ich do konkretnego pokoju. Po chwili siedzieli już przy stole a na przeciwko nich młody Hermetyk.
Dawid siedział przy stole jak na szpilkach. Nie, żeby nie lubił takich spotkań, wymiany informacji między tradycjami, ale fakt, że Hilbert nie było w pobliżu sprawiał, że musiał być odpowiedzialny. To go niepokoiło, bo nie był przyzwyczajony do prowadzenia rozmów "fundacyjnych" z innymi, pracował sam i liczyły się wyniki. Współpraca polegała na zaufaniu a tego nie miał zbyt wiele. Spojrzał jednak na Cypriana i uśmiech sam wypłynął na jego wargi, podniósł się i wyciągnął dłoń do Anny Komorowskiej, starannie ukrywając fakt, że kogo, jak kogo, ale jej obecności się nie spodziewał.
- Dzień dobry...
- Cześć, Dawid.
- Miło cię wiedzieć. Dawid.- Anna podała mu rękę ściskając lekko. Usiedli oboje. - Dostaliśmy zlecenie.
- Mamy pracować razem nad jedną sprawą.- Cyprian nie wdawał się we wstępy.
- Tak, tak wiem, słyszałem, poproszono o pomoc specjalisty i... Oto jestem. - Rozłożył ramiona w komicznym geście, robiąc ciut zażenowaną minę. Fakt, nikt poza Hilbert nie miał stu procent pewności, czym on się zajmuje, co było dość istotne dla jego pracy. Potrząsnął głową. - No więc cóż to za pilna, ważna, nie cierpiąca zwłoki i wymagająca współpracy naszej trójki sprawa? Przypuszczam, że zostanę wtajemniczony?
Dawid uwielbiał to słowo, nie mógł sobie darować. Uśmiechnął się do nich spokojnie, skoro mają współpracować, lepiej iść za przykładem Dębowskiego i skupić się na konkretach.
Tym razem Dębowski nie znał konkretów wiec robił głupią minę do złej gry. Wyłożył na stół papiery od Brennera.
- Tak, potrzebny specjalista.- Anna również wywaliła na blat wszystkie papiery, które zgromadziła.- Od artefaktów. Konkretnie od jednego.
Wysunęła na środek zdjęcie herbu von Richthoffena.

Dawid Żółkiewicz miewał dni lepsze i miewał dni gorsze jak każdy. Publicznie jednak, na trzeźwo, nikt nie zdołał go dotąd zaskoczyć tak bardzo, żeby nie ukrył zaskoczenia na czas. Jedno spojrzenie na zdjęcie herbu Czerwonego Barona sprawiło, że wciągnął głęboko powietrze, nieco wytrzeszczył oczy i wyglądał, jakby w młodym wieku miał dostać zawału, albo zemdleć, bądź chociaż spaść z krzesła z wrażenia. Trwało to całe trzy sekundy, po których ogarnął się z typowym dla siebie uprzejmym uśmiechem, choć tym razem spojrzał to na Annę, to na Cypriana, jakby przynieśli mu tykającą bombę, albo bilety na podróż dookoła świata pierwszą klasą, za darmo i z osobą towarzyszącą... Mieszanina strachu i podniecenia błyszczała w jego oczach, gotowa oślepić każdego, kto zechce się przyjrzeć. W końcu spięcie w jego głowie się zakończyło i zdołał się odezwać.
- E, to... to jest, właśnie... skąd właściwie to macie?
- Ja dostałem od Brennera- przyznał się Cyprian.- Myślałem, że wszyscy dostali to samo.
- Stadnicki dal mi tą cienką teczkę. A to - Komorowska pacnęła w rozsypane kartki. - Wygrzebałam w publicznych bazach biblioteki Fundacji. A co? Wiesz coś o tym?
- No… - Dawid się zająknął.
- Jak uczeń pod tablicą- pomyślała Anna, a na głos powiedziała:- No co?
- No, w sumie wiem niewiele. Ale to, co wiem, robi wrażenie.
- No?- Tym razem Dębowski pogonił młodego Hermetyka.
- W zasadzie to poza źródłami zwykłych ludzi, traktującymi o jego życiu, walkach i śmierci wiadomo niewiele. Jeżeli coś ktoś napisał to były to informacje zasłyszane a nie sprawdzone. Nikt go nie widział w akcji. Ale tak właściwie to ten baron, von Richthoffen, to był mag ekstra-klasy. Taki najlepszy na w Europie a może i na świecie.- Żółkiewicz wziął oddech, usiłując skupić myśli na odpowiadaniu a nie wgapianiu się w zdjęcia przed sobą.- No więc, legenda głosi, że posiadał olbrzymią moc…
Dla zwiększenia efektu Dawid zawiesił na chwilę głos. Uwielbiał takie momenty, gdy słuchacze byli skupieni tylko na nim i tym, co miał do powiedzenia. Natomiast ani Ania ani Cyprian nie mieli w zwyczaju czekać, więc mimo zainteresowania Komorowska zacisnęła szczęki a Dębowski nachylił się nad stołem.
- … Moc wszystkich dziewięciu sfer.- Zakończył efektownie.
Na chwilę nad stołem zawisła cisza. Wreszcie Eutanathoska pufnęła a Eteryta odchylił się na oparcie.
- Bujasz.- Dziewczyna podsumowała jego wywód pogardliwie.
- Nie no, czekaj.- Chłopak nie poczuł się urażony. A jeśli nawet, to nie dał po sobie poznać.- Jest napisane, że znał. Nic natomiast nie mówią, te źródła mam na myśli, że na jakimś super poziomie. Może tylko przeciętnie. Ale pomyśl, to i tak wystarczy, żeby zrobić zamieszanie wśród Tradycji jeśli jego artefakt wypłynie. W dodatku we Wrocławiu. A jeszcze mówią, że ten artefakt był ofensywny. A nie defensywny. Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdyby dostał się w nasze ręce?
- Tak…- odparła powoli.- Myślę, że potrafię sobie to wyobrazić.
- Jeśli ten artefakt w ogóle istnieje.- Dodał wciąż sceptyczny Cyprian.- Ktoś go kiedyś widział? Chociaż kawałek?
- No, nie.- Dawid musiał przyznać nawet przed sobą, że perspektywy mieli niezbyt różowe.
- Ale kto wie?- Anna wahała się. Widać było wyraźnie, że ma wątpliwości, ale była na dobrej drodze do uwierzenia w prawdziwość legend.
Nad stołem znów zapanowała cisza. Tym razem długa. Dawid i Cyprian mierzyli się wzrokiem a Ania błądziła myślami daleko.
- To co robimy?- Cyprian przerwał milczenie.
- A co możemy? Przecież nie będziemy biegać po mieście i rozkopywać co bardziej podejrzanych kamienic uratowanych podczas wojny?- Eutanathoska spojrzała na chłopaków.
- No… nie wiem…- Żółkiewicz był niezdecydowany.- Może… trzeba by poszukać jakichś wskazówek?
- Jasne, że tak.- Dębowski wyszedł z inicjatywą.- Zróbmy tak: każdy teraz poszpera w archiwach i bibliotekach, do jakich ma dostęp i zbierze jak najwięcej informacji zarówno o samym baronie jak i o artefakcie a potem, gdy już zgromadzimy materiały, to spotkamy się ponownie.
- Dobrze.- Dawid już biegł myślami naprzód, starając się uporządkować chaos myśli, jaki nagle wybuchł mu w głowie.- Może być znowu tutaj, w siedzibie Fundacji.
- Dobrze.- Powtórzyła za nim Komorowska.- To za trzy dni o tej samej porze.
Zaczęła zbierać swoje szpargały do torby. Cyprian robił to samo.
- A może wybrałabyś się z nami do kina?- Eteryta zagadnął ją po chwili.- Idziemy dzisiaj na „Dzień Świstaka”. Ponoć niezła komedia.
- „My” to znaczy kto konkretnie?- Ania nie podnosiła wzroku.
- Dawid, Wiktoryna, Lilly, Monika oraz ja. Moja siostrę znasz, natomiast Lilly i Monika to jej koleżanki.
- Dobra.- A po chwili dodała:- Zapytam Bartka. Może też będzie chciał pójść. Chyba ma dziś wolny wieczór.
- Oczywiście, jeżeli Bartek mógłby, bardzo chętnie.- Cyprian uśmiechnął się.
- No to świetnie.- Ucieszył się Dawid. Myśl, że cały wieczór będzie spędzał z siostrą swojego wykładowcy, nim samym i jej koleżankami trochę go przerażała. Teraz ucieszył się, że będą jeszcze dwie neutralne osoby.- To widzimy się o osiemnastej pod Warszawą.
- Dobra.- Powiedzieli jednocześnie Anna i Cyprian.
Pożegnali się z Żółkiewiczem i wyszli, każde udało się w swoją stronę.

Okazało się, że Bartek ma ochotę pójść do kina z Anią i jej znajomymi. Komorowska nie wiedziała za bardzo czy cieszyć się z tego czy nie. Ale obiektywnie musiała przyznać, że wieczór należał do udanych.
Film był śmieszny. Trzpień od razu odnalazł w nim morał i podzielił się ze wszystkimi. Obraz mianowicie opowiadał o tym, że prawdziwa miłość jest jak Dzień Świstaka- nie wiadomo, po co, ale bez niej byłoby zdecydowanie nudniej. Tekst był nawet udany i na twarzach ludzi wzbudził uśmiech.
Po seansie udali się na wieczorne zwiedzanie Starego Miasta z zimnym piwkiem dla Ani w tle. Do domu wrócili późnym wieczorem i niemal od razu położyli się spać. Następnego dnia oboje mieli dniówkę.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.
Discordia jest offline  
Stary 02-09-2010, 12:38   #19
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Cyprian bronił się! Próbował wszystkiego, nawet recytowania własnego wykładu. Monotonnym głosem cichutko powtarzał:

Cytat:
Prawo Coulomba określa siłę F z jaką oddziałują dwa punktowe ładunki elektryczne(q i Q) znajdujące się we wzajemnej odległości R. F = (kqQ/R2)•r, gdzie k to współczynnik proporcjonalności zależny od wyboru jednostek, a w SI k = 1/4πεo, gdzie εo to przenikalność dielektryczna próżni, natomiast r to wersor w kierunku łączącym oba ładunki o zwrocie przeciwnym do wektora łączącego je. Jeśli ładunki elektryczne nie znajdują się w próżni, wówczas współczynnik zmienia się z εo na ε, czyli przenikalność właściwego ośrodka.
Nie pomogło! Jeżeli zaś takie działa, jakie wytoczył przeciwko swej wyobraźni, zawodziły, to naprawdę nie wiedział, co robić.

Cyprian nie łudził się. Jego ukochana, bowiem po średnio przespanej nocy, także w tym zakresie przestał się oszukiwać, była szczęśliwe zakochaną lesbijką! Oczywiście, zakochaną nie w nim, ale z wzajemnością w jego odlotowej koleżance. Myślał o niej. Karin. I właśnie przeciwko tym obrazom, które samodzielnie przenikały umysł Dębowskiego, wytoczył prawo Coulomba. Nie chciał tego zdając sobie sprawę, że im bardziej się zaangażuje, tym bardziej zaboli, jednak ... właściwie, mimo wszelkich przeciwności, chciał zdobyć jej uczucie.
- Przecież ona jest dziewczyną, durniu, ale mimo to także lubi dziewczyny. Tymczasem ty, jakby nie było, jesteś facetem. Rozumiesz, głąbie patentowany, facetem – klarował sobie wyjaśniając sytuację, którą doskonale znał, ale z którą nie chciał się pogodzić.

- Karin mi się podoba. Nie ma bata, ech – podumał – przekopane.

Informacja od Brennera nieco zaskoczyła go, ale też ucieszyła. Lubił Annę, och, może nie w sensie uczuciowym, ale po prostu była OK., jak na Eutanathosa i w ogóle też.
- Jak normalna dziewczyna mogła się uchować przy Stadnickim i Karolku? – zastanowił się.
Zresztą, nieważne. Grunt, że była normalną kobietą, z którą normalnie można było porozmawiać. Owszem, miała czasami nienormalne wymagania, przynajmniej jeśli chodzi o jego usługi, ale to właśnie mu się podobało. Stanowiło wyzwanie. Współpracowali ze sobą nie raz, ale raczej w charakterze zleceniodawcy i zleceniobiorcy. Ona zamawiała odpowiednią spluwaczkę, a on ją wykonywał. Także teraz zostawiła mu na automatycznej sekretarce wiadomość. Spotkanie z nią w fundacji zapowiadało nie tylko ciekawą robotę, ale także dawało szansę na spotkanie w sprawie zlecenia.

Przez chwilę jeszcze dumał stojąc na korytarzy, gdy niemal wpadła na niego Wera z nieodłącznym Marlboro w zębach. Jak zwykle, męska koszula, krawat i spodnie na szelkach nadawały jej wygląd niemal prawdziwego faceta, choć delikatna, podkreślona lekkim makijażem twarz oraz zawadiacka fryzura temu przeczyły.
- O, cześć Dębowski. Ty już tutaj? – mrugnęła do niego. – Kompletnie się nie wyspałam, a w dodatku Karin pojechała rano do Sobótki. Wiesz, jak to jest …
Cyprian nie wiedział, ale uśmiechnął się do dziewczyny.
- Witaj Wera. Znasz mnie pod tym względem, że lubię wstawać wcześnie.
- Ech, wy ranne ptaszki nie doceniacie uroku poduszki i pościeli – przeciągnęła się. – Kiedy Karin wyszła na tramwaj liczyłam, ze jeszcze chwilę się zdrzemnę, no i wiesz, chwila zamieniła się w godzinkę, potem jeszcze kolejną .... Jak zerknęłam potem na budzik, to od razu wezwałam taxi. Przez chwilę nawet myślałam, żeby zatarabanić do ciebie, ale pomyślałam, ze o takiej porze jesteś albo tutaj, albo na wykładach.
- Raczej trafiłaś w sedno – przyznał. – Miałem już elektrostatykę dla pierwszaków, pierwszaków potem jeszcze mnie czeka wykład dla trzeciego roku fizyki.
- Toś dzisiaj też zajęty – skinęła ze zrozumieniem.
- Niekoniecznie – zawahał się. – Znaczy, popołudnie i wieczór raczej mam wolny. Owszem, dostałem zlecenie na nową pracę, ale nie znam jeszcze szczegółów, dlatego wątpię, żebym się dzisiaj zajmował. Mam spotkanie ze znajomymi, a potem wybieram się do kina.
- Fuksiarz z ciebie – stwierdziła. – Tak, a na co?
- „Dzień świstaka”. To tak naprawdę kontynuacja wczorajszej imprezy. Siostra i jej koleżanki umówiły się z Dawidem Żółkiewiczem.
- Tym Żółkiewiczem? Hermetykiem?
- Owszem, chyba szczęśliwie spodobał się Lilly.
- Wieczny student – stwierdziła porozumiewawczo. – Wyzwanie dla wykładowców. Nie wiedziałam, że wczoraj był w „Od zmierzchu do świtu.”
- Ja też, dopóki nie podszedł do mojego stolika, a tam wsiadły na niego dziewczyny. Nie miał szans.
- Ale ale, dlaczego powiedziałeś, że spodobał się „szczęśliwie Lilly.”
- Nie mówmy o tym, proszę – wykręcał się nie chcąc przyznać, że trochę bał się pięknej, bezpruderyjnej nastolatki.
- Męskie tajemnice – prychnęła zabawnie. – Nie ma sprawy, kolego.
- Wera, mów mi po imieniu, proszę, bo trochę mi głupio.
- Właśnie dlatego – stanęła przy nim uśmiechając się filuternie. – Dobra … zastanowię się. A teraz część pracy. Muszę iść. Jestem urobiona po uszy. Mogłabym siedzieć tutaj całą nockę, a jeszcze musze wyskoczyć po Karin, kiedy wróci.
- Słuchaj, to może ja … - Dębowski usiłował rzucić, niby obojętnie, tak ważną dla niego propozycją.
- Co ty?
- Mogę pojechać po nią – powiedział szybko. – No … mam wolne i wiesz …
- Naprawdę? Zrobiłbyś to dla mnie? – wystrzeliła radośnie.
- Tak, oczywiście … przecież jesteśmy kolegami.
- Jesteś super, Cyprian – chwyciła go za ramię. - Naprawdę rewelacja. Tak się martwiłam, jak pogodzić dzisiaj pracę oraz udanie się na dworzec. Naprawdę poważnie?
- Jak najbardziej – Cyprian odzyskał jaki taki rezon. - To wy zaprosiłyście mnie wczoraj na wieczór. Było świetnie. Wprawdzie podwiezienie Karin, to nie rewanż, ale … - zaczął coś pleść, ale dziewczyna mu przerwała.
- … oj, kolego Dembowski … - wpadła mu w słowo Wera.
- Cyprian – poprawił odruchowo.
- Oj Cyprian – zgodziła się. – Nie musisz tłumaczyć. Po prostu dziękuję. Zaopiekuj się nią. Ja mam tyle zajęć teraz, a ona tęskni. Nie skarży się, nic nie mówi, ale ja wizę to w jej oczach. - Zupełnie jakby słyszał jakiś poemat miłosny. Tyle uczucia i troski Harmtann włożyła, być może zupełnie nieświadomie, w tę wypowiedź. - Powinnam ją gdzieś zabrać. Może w sobotę uda mi się... - Tu się spostrzegła, że Dębowski stoi koło niej i słucha jej wypowiedzianych na głos myśli. - Oj, przepraszam. Chyba cię nudzę?? - Dodała mniej pewnie.
- Nie nie, jest ok. Oczywiście, jest cudzoziemką, ma tu tylko ciebie - stwierdził posmutniawszy. Ech, chciał szczęścia dla Karin, Nawet, jeżeli jego samego miałoby to zaboleć, choć wolałby ... - Zabiorę ją gdzieś, coś wymyślę, żeby mogła się oderwać od niemiłych myśli. Ale Wera, wiesz, jak się kogoś darzy uczuciem, to te myśli przejść za bardzo nie chcą. Może jednak rozerwie się choć troszkę.
- Może powinnyśmy zorganizować jakiś małą imprezkę?? Jak za studenckich czasów?? - Eterytka zdawała się nie słyszeć tego co mówi jej kolega z Tradycji. - Ale przede wszystkim, to muszę jednak wynająć jakieś normalne mieszkanie. Akademik, to już nie na moje stare kości. - Tu uśmiechnęła się zawadiacko. - A mówiłeś coś o kinie?? Na co idziecie z Panem Wiecznym Studentem?? - W jej wypowiedzi nie było ni krzty drwiny.
- Stare kości? Wera, jesteś młodsza ode mnie, a biorąc pod uwagę. Imprezka zaś - Dębowski już się bał - to ten tego, owszem, czemu nie - znał jej wyczyny z dawnych lat, o których krążyły potem plotki na pół Wrocławia. - Co do mieszkania, wiesz, kupowałem jakiś czas temu dom. Mogę ci polecić dobrą agencję nieruchomości. Co do kina, to na "Dzień świstaka". Żółkiewicz sam wybrał, ale jeżeli dobrze zorientowałem sie w sytuacji, to raczej chciał się desperacko ratować przed Lilly.
- Będę wdzięczna. Nie ma czasu na bieganie i sprawdzanie pośredników. A Karin też tego nie załatwi. Bariera językowa. - Uśmiechnęła się kwaśno. A gdy Dembowski wspomniał o Lilly uniosła znacząco brew. - No proszę. Kto tu na kogo poluje?? - Choć jej wypowiedź zabrzmiała dwuznacznie, to jednak roześmiała się, bo przecież nikt nie podejrzewałby Żółkiewicza o podobne do bohatera sławnej powieści Nabokova skłonności. - Dziękuję ci jeszcze raz. A teraz ma prawdę muszę lecieć. - Spojrzała na zegarek wymownie. - Wykłady.
- Jasne, trzymaj się, Wera. Do zobaczenia.

***


- Film, jak film. Całkiem, całkiem. Zabawny – uznał Cyprian, spoglądając na plakat reklamowy. - Lubię dobre zakończenia.
- Mi się podobał – oceniła Monika, kiedy podeszli już do Alfy Romeo Dębowskich po wyjściu z kina oraz pożegnaniu reszty towarzystwa. – A wam? – spytała koleżanek.
- Hm, nie jestem pewna. Zależy z jakiego punktu patrzeć – Wiktorynę wzięło na filozofowanie.
- O czym tu mówisz? – Lilly spojrzała na nią z rosnącą podejrzliwością.
- Ogólnie bowiem, z jednej strony człowiek potrzebuje chwil ludycznego odpoczynku do dalszego funkcjonowania, ale z kolejnej strony spędziliśmy dwie godziny czasu na pustej. Czy wiecie ile w tym czasie w Puszczy Amazońskiej …
- Wiki, dobrze się czujesz? – Cyprian wydawał się zaniepokojony stanem siostry.
- Niespecjalnie – przyznała, krzywiąc się pokazowo – ale nic ci do tego.
- Przejdzie jej – skinęła Monika.
- Właśnie! Natomiast film był … - Lilly szukała odpowiedniego słowa. – nudny …
- Co ty nie powiesz … - Monika zmarszczyła brwi.
- Poczekajcie na mnie – Wiktoryna przerwała, zanim zaczęły się kłócić – muszę do ubikacji. Cyprian, podaj mi ze schowka torebkę.
- Zaraz wracam – siostra, tym razem ubrana w jeansy, pobiegła na zaplecze kina. Za to Lilly znowu stanowiła wyzwanie dla niemal wszystkich męskich oczu. Właściwe pokazowo usiłowała bezskutecznie poprawić swoją superkrótką zieloną spódniczkę, która ledwo co zakrywała tyłek. Teraz, jak pochylała się wsiadając do Alfy, nie miała szans ukryć swoich fig. Inna rzecz, że pewnie średnio jej na tym zależało, bo Cyprian miał wrażenie, jakby poprawiając, starała się więcej od- niżeli zasłonić.

- … No dobra … - po krótkiej wymianie zdań Lilly zdecydowała się przyznać łaskawie racje Monice. – Rzeczywiście, śmiałam się kilka razy. Momentami był zabawny, ale wiesz, po pierwsze nie tłukli się, po wtóre kiepsko całowali. Ani tak wiesz, z nerwem, ani niczego nie pokazali. Ba, Bill Murray nawet klaty porządnie nie pokazał, nie mówiąc już o tyłku …
- … To nie ten rodzaj filmu – skwitowała ją wracająca siostra. – Dobra, Cyprian, jeździmy do domu. Mam ochotę się położyć.
- Dobra, dziewczyny. Najpierw odwiozę Wiki, a potem was.
- Dzięki, jesteś kochany. Prawie, jak Dawid – oceniła Lilly.
- Prawie, phi – wygięła wargi siostra – spadłeś na drugie miejsce.
- Cóż, miał szansę, ale od dawna dostrzegłam, że moje wdzięki go kompletnie nie ruszają … Chyba, że udowodni, ze jest inaczej. Co, Cyprian, podejmiesz wyzwanie? Powiedz, że tak …

Jej słowa zagłuszył warkot włączanego silnika.
- Widzisz, mówiłam ci … - Włoszka nie przejęła się brakiem odpowiedzi Dembowskiego. – Twój brat to prawdziwa owieczka, oj Cyprian, Cyprian … - i wszystkie w trójkę zajęły się głośnym omawianiem wad Dębowskiego.
- Czy naprawdę nie mogłybyście czynić tego na osobności? – skrzywił się po jakimś czasie.
- Pewnie, że nie. Nie miałybyśmy takiej zabawy – prychnęła Lilly. – Wiesz, potraktuj to jako okazję do dowiedzenia się czegoś o sobie.
- Dziękuję, niezwykle dbasz, żebym poznał samego siebie.
- Jasne, wszystko dla przyjaciół – uśmiechnęła się promiennie Włoszka. – Skoro od starożytności nawołują do takiej autorefleksji – rzuciła wspominając napis nad wrotami Wyroczni Delfickiej – to pomyśl, ile zyskujesz na naszej znajomości – klarowała mu. Lilli. – Ale, ale, chciałyśmy się zapytać …
- … właśnie - przerwała jej Wiktoryna – Lilly zaprasza mnie i Moni do siebie na weekend. Mogę iść?
- … oczywiście, także, proszę – wsparła ją Monika. – Będziemy grzecznymi dziewczynkami.
- E, po co się spotykać, jak mamy być grzeczne? – zażartowała Włoszka.
- Lilly, ty już chyba mi nie pomagaj namówić brata – westchnęła Wiktoryna. – Naprawdę, takie babskie spotkanko. Pidżama party, fajne wideo i dużo słodyczy. To co, mogę?
- Naprawdę żartowałam – Lilly zauważyła, że Dębowski się waha, nie wiedząc, co powiedzieć. – Nic się nie stanie.
- Cyprian, wiesz, ze nie przeginam, jeśli nie wolno.
- Ja też – wyskoczyła Lilly. – Czy pamiętasz, żebym kiedykolwiek zrobiła cos głupiego?
- Ech dziewczyno, a czy ja umiem do tylu liczyć? – skonstatował kwaśno w myśli Dębowski, ale na głos powiedział. – Dobrze, Wiki, nie ma sprawy …
Chciał jeszcze coś dodać, ale radosny pisk całej trójki przerwał wypowiedź.
- Jesteś super – uśmiechnęła się Wiktoryna. – Dzięki bracie.
- Cóż, zastanowię się, czy nie wrócić do ciebie od Dawida – Lilly wypowiedziała w jej mniemaniu największy komplement, a Monika po prostu podziękowała. Potem znowu rozmowa zeszła na temat filmu i tak dopóki wszystkie dziewczyny nie zostały rozwiezione. Była 20.15.

Miała przyjechać wieczorem z Sobótki. Mniej więcej pomiędzy 21.00 - a 22.00. Tak przynajmniej wspomniała potem Wera, kiedy tuz przed kinem zadzwonił do niej. Wcześniej był zbyt podekscytowany, żeby zapytać o taki drobiazg, jak godzina przyjazdu autobusu.
- 21.00, 21.00, 21.00 – wykalkulował sobie, że jak się zjawi pół godziny wcześniej przed teoretycznym najszybszym możliwym przybyciem Karin, to będzie OK.
- Hm, a może kupić jej kwiatki?
- Jakie kwiatki, baranie – przerwał mu rozmyślania gniewny głos, a Cyprian zdał sobie sprawę, że głośno rozmawia sam ze sobą. – Ruszaj cymbale, bo światło już dawno zielone. Tylko blokujesz drogę, kurwa mać, pierdolony chuj … - uprzejmy kierowca poczęstował go serią wyszukanych komplementów, po czym zaklął szpetnie.
Zawstydzony Dębowski ruszył. Ci za nim musieli stracić ponad połowę cyklu. Teraz zaś zdrowo go otrąbili lub pukali w głowy z jednoznacznym wyrazem twarzy, co o nim sobie myślą.
Rzeczywiście zastanawiał się nad kwiatami, ale ekologiczna Verbena mogła nie tolerować roślin ciętych, zaś dać jej doniczkę …bez sensu. Jednakże z drugiej strony była dziewczyną, a wszystkie dziewczyny lubią dostawać kwiaty … chyba. Po namyśle postanowił zaryzykować. Niewielki bukiecik białych frezji wydał mu się odpowiedni.


Stary Autosan obsługujący linię Kłodzko – Zielona Góra przez Sobótkę, Wrocław przyjechał dopiero o 21.57. Przez półtorej godziny czekania Cyprian już niemal zaczął obgryzać paznokcie denerwując się spotkaniem. Miał dzisiaj już spotkanie z Anna w sprawie zamówienia, spotkanie w Fundacji, kino, oprócz tego, oczywiście Politechnikę i Instytut. Teraz zaś Karin. Stał nieopodal, toteż usłyszał, jak wychodząc powiedziała do kierowcy
- Dziękuję. Do widzenia – jedne z nielicznych słów, które nauczyła się wymawiać po polsku, wprawiając tym zresztą faceta w zachwyt, bo wyjąkał coś łamanym rosyjsko/angielskim, że również dziękuję i się bardzo cieszy.
- Hej – krzyknął Cyprian – Tutaj.
A kiedy podeszła do niego niczym Flora na obrazie Botticelliego uśmiechnął się, jak umiał najładniej, i próbując przełamać tremę powitał dziewczynę po angielsku.
- Cześć. Wera jest dzisiaj zajęta w Instytucie, rozmawialiśmy ze sobą przed południem, dlatego … jeżeli ci nie przeszkadza, ja chętnie … proszę – wręczył jej skromny, lecz sympatyczny bukiecik. – Na powitanie we Wrocławiu.
Karin rozglądała się chwilę po peronie, zapewne szukając Weroniki. Dostrzegłszy Cypriana też mu pomachała i lekki, wręcz zmysłowym krokiem podeszła do niego.
- Jaki piękny. - Z nieurywaną radością wzięła frezje i zamknąwszy oczy wciągnęła głęboko powietrze by lepiej poczuć ich zapach. - Uwielbiam frezje.
Ujęła Dębskiego pod rękę i pozwoliła się poprowadzić do auta.
- Weronika stanowczo za dużo pracuje. - Skwitowała gdy pojazd ruszył. - To samo było w Uppsali. - Westchnęła. - Muszę ją jakoś oderwać od zajęć. Chociaż na trochę. Chociaż na łikend.
- Och, nie wiem czy to nie jest swoista mission impossible. cokolwiek by o weronice powiedzieć, to na uczelni znana była z tego, że jeżeli coś robi, to angażuje się bez reszty. Jak leniuchowała, to wyglądało to tak, jakby miała profesurę nicnierobienia. Jak imprezowała, to dorównywali jej chyba wyłącznie hippisi z czasów Woodstock, ale jak brała się do pracy, czy nauki, to dziobała niczym galernik. Na dłuższą metę więc wątpię, żeby się udało, ale może rzeczywiście na weekend ... - zastanowił się przypominając sobie, że Wera rzeczywiście coś wspominała o weekendzie. - Hm, zapowiadają ładną pogodę, a na Partynicach mają być kolejne wyścigi, może tam?
- Wyścigi?? Jakie wyścigi?? - Popatrzyła pytająco na kierowcę. - Nie znam jeszcze zbyt dobrze Wrocławia.
- Przepraszam - zreflektował się. - Powinienem o tym pamiętać. Co do Partynic to po prostu Wrocławski Tor Wyścigów Konnych. Weronika wie, gdzie to jest. Wprawdzie w tym roku nie ma zbyt wielu oficjalnych zawodów, wiesz, remonty, czy coś tam, od czasu do czasu coś jednak organizują. Odbędą się wyścigi kłusaków oraz kilkanaście gonitw. Zawsze miło popatrzeć. Można też coś obstawić. Ponadto to wspaniałe tereny spacerowe. Można także pojeździć konno.
- Brzmi świetnie. - Uśmiechnęła się, a następnie znowu zatopiła twarz w bukiecie frezji rozkoszując się ich zapachem. Zamknęła oczy. Trwała tak prze chwilę. - A ty się z nami wybierzesz?
- Ja ... ja ... jeżeli nie będę przeszkadzał, to chętnie. Karin, ja ... no wiesz, po prostu, jeżeli to była jedynie grzeczność i tak naprawę chcecie pobyć razem tylko we dwójkę, po prostu powiedz. słowo. Zrozumiem i jest OK. Ja jestem, no, wiesz, po prostu mi trzeba tak łopatologicznie - zaczynał się plątać.
- Naprawdę. Miło mi będzie. Weronice na pewno też. Chyba nie masz już innych planów?
- Och nie - spłoszył się nieco. - Ja nieczęsto miewam jakiekolwiek plany, poza pracą. Mieszkam sam z siostrą. Ale ona ma już 16tkę i 30oletni brat to nie to, czego potrzebuje licealistka. Toteż, choć staramy się spędzać niedzielne poranki ze sobą, później najczęściej ona idzie do koleżanek. Tym razem zresztą, w ogóle Lilly, ta, którą poznałaś w "Od zmierzchu do świtu" zaprosiła ją na weekend na damskie pidżama party, czy coś takiego. Dlatego nie mam planów, ale - nagle zawahał się - ale, czy jesteś dzisiaj zmęczona wizytą? Jak było?
- Czyli masz wolny cały łikend. - Uśmiechnęła się. - To jesteśmy umówieni.
Rzuciła okiem na mijane budynki i ludzi.
- Nie, nie jestem zmęczona. - Dodała po chwili. - To miejsce ma w sobie coś. Jakąś siłę. Jakby to powiedziała Weronika. Czuję się jakby ktoś naładowała mi akumulatorki. Cieszę się że Weronika skontaktowała mnie z profesorem Bohatyrowiczem. - Nie bez problemu wymówiła jego nazwisko. - A wiesz o której ona kończy? Bo tak sobie pomyślałam, że może wysadziłbyś mnie pod Politechniką. Tam musi być chyba jakaś kawiarnia? Poczekałabym na nią. Może dałbyś się namówić na kawę i jakieś ciastko? W ramach podziękowania za odebranie mnie z dworca.- Wpatrywała się teraz w Cypriana swoimi dużymi oczami.
- Pewnie, że dałbym się namówić. Będzie mi bardzo miło - pomyślał, ze co do Wery, po prostu mogą przecież zadzwonić do niej i zapytać. Jakby nie było, jego telefon komórkowy w parasolu bywał niekiedy przydatny. ale to może nic pilnego, uznał. - Na Placu Grunwaldzkim na pewno jest coś otwarte. Zarówno na Politechnikę, jak i do Instytutu stamtąd tylko krótki spacerek, bo nie wiem, gdzie Wera obecnie pracuje. Po prostu pojedźmy na Grunwald i coś znajdziemy - przekręcił kluczyki. - Co ty na to?
- Prowadź zatem.

Nocny Wrocław był ładniejszy niż podczas dnia. Nie widać było śmieci, podniszczonych domów, remontów … za to światła i ruch nieopodal Runku i Grunwaldu był niemal jak w samo południe. Stolica dolnego Śląska, jako miasto studenckie, żyła niemalże do rana, a chcąca się zabawić młodzież tłumnie odwiedzała bary, kawiarnie, puby, lub po prostu spacerowała popijając piwko.

Zaparkowali na Wybrzeżu Wyspiańskiego. Odwiedziwszy parę zbyt ludnych i zbyt hałaśliwych miejsc, wreszcie dotarli do „Gwiazdki”, niewielkiej kawiarenki za namiotem handlowym. Tam muzyka grała względnie ciche country, kilkuosobowa grupa młodzieży uczyła się względnie spokojnie popijając jednocześnie piwo, a kilka siedzących par wolało zajmować się tuleniem, niżeli rozmawianiem. Zajęli miejsca, a młoda, lekko piegowata kelnerka z króliczym ogonkiem we włosach podała im skromne menu.
- Czy wybierzesz coś dla nas? – zapytał Karin.
Dziewczyna przyglądała się przez chwilę eterycie. A on poczuł delikatnie muśnięcie swojej jaźni. Karin zrobiła niewinną minę. Po chwili jednak ta druga jaźń się wycofała, a Szwedka, swoją łamaną polszczyzną zamówiła dla nich kawę ze śmietanką, ale bez cukru. Puściła mu oko. A do tego ciasto z bitą śmietaną i owocami na francuskim spodzie.


- Smacznego. - Dodała i upiła łyk kawy, a biała pianka z mleka zostawiła delikatny ślad nad linią jej czerwonych ust.
Dębowski załamał się. Po raz kolejny zresztą tego dnia narzekając w duchu: dlaczego ta wspaniała dziewczyna, która uderza do głowy niczym najlepsze francuskie wino jest, jaka jest? Oraz dlaczego kocha Werę? Szczęśliwie ciastko pozwoliło mu przykryć zmieszanie oraz znaleźć chwilę na pozbieranie się.
- Opowiedz, jak tam było na Ślęży - poprosił.
Karin upiła kolejny łyk kawy. Tym razem pianka na ustach zostawiła jeszcze większy ślad. Przez chwilę Szwedka wpatrywała się w leżącą przed nią papierową chusteczkę. Odruch był jednak silniejszy, a przyjemność zebrania z warg słodkawego, delikatnego puchu zbyt kusząca. Przesunęła koniuszkiem jęzka po pełnych, wilgotnych ustach, zupełnie bezwiednie przenosząc spojrzenie znad filiżanki, wprost w oczy swego rozmówcy.
- Tego nie mogę nawet Weronice zdradzić. - Odparła tajemniczo. - Obiecałam profesorowi.
- Jeżeli obiecałaś - skinął Cyprian - to rzeczywiście. Ale ale - podał jej swój parasol - Proszę. Możesz zadzwonić do Weroniki i dowiedzieć się gdzie jest oraz kiedy wróci. Telefon jest w rączce. Technika idzie do przodu - zauważył sentencjonalnie, ale trochę rad, że zdołał ja zaskoczyć.
- Zadzwonić?? - Rzeczywiście była zaskoczona. - Z tego?? - Wskazała na parasol. Następnie przetoczyła wzrokiem po sali. Nie była tam tłoczno, ale jakaś para wścibskich oczu zawsze się znalazła. - Przypominam ci, że nie jesteśmy sami. - Dodała ściszonym głosem. - Skończymy jeść, to pójdziemy poszukać telefonu. Zadzwonię do niej do pokoju.
- Haha, to nie tak. Nie uważaj nas, Karin, za krainę białych niedźwiedzi. Telefonię komórkową w Polsce wprowadzono już rok temu. Ja tylko nieco zmieniłem aparat telefoniczny, ale jest to dalej to samo i ta sama sieć Centertela, którą użytkują wszyscy. Ale jeżeli wolisz standard, to tuż za rogiem po prawej stronie jest budka. A tymczasem, to najlepsze ciastko, jakie miałem okazję jeść od naprawdę dawna. Wybrałaś rewelacyjnie. Ale ale - wpadł na coś - nie miałabyś ochoty popracować? Na Politechnice potrzebują, jak się orientuję, tłumaczy. Znasz doskonale szwedzki i angielski. Ponadto masz tylko termin realizacji, zaś tempo to już Twoja sprawa. Oczywiście, nie namawiam, bo płacą średnio, ale czasem warto się mieć czym zająć. Ponadto wzbogaciłabyś znajomość polskiego.
Karin spojrzała na niego przepraszająco.
- Ja wiem jak tu jest. Chodziło mi o to, że... no wiesz, mówienie do parasola - Uśmiechnęła się lekko. - wygląda co najmniej dziwnie.
Wzięła na łyżeczkę jeszcze trochę ciasta.
- Pomogłeś mi w tym wyborze. Nawet bardzo.

Zaczerwieniła się lekko na wspomnienie grzebania w jego umyśle.
- Dziękuję za propozycję. Rozważę to.
Ucieszył się. To było coś konkretnego, w czym mógł pomóc dziewczynie. Wera wspomniała, że Karin męczy się pobytem tutaj. Jakakolwiek praca, nawet kiepsko płatna, pozwoliłaby jego cichej miłości na otwarcie się, wyjście do ludzi, zajęcie się czymś.
- Wiesz, byłem dzisiaj w kinie. Z siostrą, jej koleżankami oraz dwójką magów, Anną Komorowską oraz Dawidem Żółkiewiczem na "Dniu świstaka" - powiedział ciszej przybliżając usta do jej ucha. Dla postronnych mogło to wyglądać, jak pieszczotliwy pocałunek. - Ciekawi ludzie i film także miły. Oglądałaś może?
- Nie. Akurat za Murrayem nie przepadam. - Ona też wyszeptała mu do ucha. Pochyliła się, zupełnie jak gdyby chciała go pocałować. A może i tak było?? Może naprawdę poczuł jak lekko jej usta musnęły jego. Postronni obserwatorzy widzieć tego nie mogli, gdyż ciężkie pukle jej włosów całkowicie zasłoniły ich. Wciągając powietrze mógł poczuć zapach kwiatów bijący od nich. - Znam. - Wyszeptała dalej.- Weronika mi ich pokazała.

Przez chwilę wydawało mu się, że świat zawirował i wywinął koziołka. Cyprian zaczerwienił się, niczym pensjonarka i żeby przykryć zmieszanie szybko połknął resztkę ciastka krztusząc się przy okazji.
- Ugh - zaczął kaszleć jak szalony, bo kawałek wisienki wpadł mu nie w ą dziurkę.
- Wszystko w porządku?? - Zapytała Karin z wyraźną troską w głosie i zaczęła go klepać po plecach.
- Ugh, ugh - wykaszlał się wreszcie, ucieszony zarazem, ze jego rumieniec łatwo może być wzięty za cos spowodowanego tym niefortunnym przypadkiem. - Mnmmm, w... w poprządku - wykrztusił. - Uf - szybko popił herbatę. - Przepraszam, chyba zbyt dobre ciastka wybrałaś i ten kąsek wyraźnie chciał mi to dać do zrozumienia. A co do Anny i Dawida - powiedział ciszej. - Oni są OK, mimo że Anna pracuje dla Stadnickiego. - Widząc, że dziewczyna właśnie kończy swoją porcję, zapytał. - To co, idziemy? Poszukamy budki, a jednocześnie, jeżeli nie jesteś zbyt zmęczona, piękna ... piękna pora na spacer. Naprawdę złota polska jesień.
Szwedka spojrzała na zegarek.
- W sumie to możemy pójść prosto na uczelnię. Jeżeli tak zachwalasz spacery o tej porze. - Uśmiechnęła się do niego i sięgnęła do torebki po portfel.
Przytrzymał jej rękę.
- Proszę. Ja zapłacę - powiedział delikatnie, a widząc zaskoczona minę dodał. - W Polsce zawsze mężczyzna płaci, kiedy jest w towarzystwie damy. Inaczej to straszny obciach - użył młodzieżowego slangu. - Naprawdę tak jest.
- Skoro tak twierdzisz. - Schowała portfel. - W końcu ty się na tym lepiej znasz.
Uregulowawszy rachunek i ubrawszy się, oczywiście dżentelmen zawsze pomaga damie założyć płaszcz, Więc i Cyprian przytrzymał Karin odzienie, wyszli na ulicę, potem zas snanęli na moment przy oświetlonym Moście Grunwaldzkim podziwiając Złotą Polską Jesień.


Nocne niebo sączyło na ich głowy magię. Przynajmniej tak wydawało się Cyprianowi spacerującemu z Karin. Nie przeszkadzały mu nawet duże grupy głośno rozmawiających i nieraz pijanych studentów idących, tak jak oni, Wybrzeżem Wyspiańskiego. Jakoś zapomnieli zatelefonować. Wera miała pracować w Sali 217 na drugim piętrze budynku głównego. Przynajmniej tak poinformowano ich na portierni. Miała, jednakże … drzwi od 217tki zamknięte były głucho. Prze chwile popatrzyli na siebie bezradnie.
- Czyżby już skończyła? Poszła do akademika?

- A co wy tu robicie? – nagle głos Weroniki wyrwał ich z zamyślenia. Hartmann wyskoczyła z sąsiedniej bramy, niczym bomba.
- Szukaliśmy ciebie – wyjaśnił Cyprian, starając się zachować nieruchomą twarz, podczas gdy dziewczyny witały się z radością, która można obserwować tylko u osób traktujących się naprawdę z wielkim uczuciem. Cofnął się na chwilę, czekając, aż dziewczyny odsuną się od siebie.

- No to super, właśnie znaleźliście. Musiałam oddać klucze i zamienić kilka słów z doktorem Stosserem. Siedzi w 14tce nad półprzewodnikami i liczę na to, że podrzuci mi kilka dobrych pomysłów. Ale, ale, moje dziatki, co wy robiliście wieczorem? Nie zbałamuciłaś go za bardzo, Karin?
- Tylko troszeczkę – odparła radośnie Szwedka ciesząc się ze spotkania przyjaciółki – próbowałam, ale nie dawał się – zażartowała, przypadkiem trafiając go prosto w najczulsze miejsce uczuć Dębowskiego. - Cóż, widocznie polskie dziewczyny są ładniejsze – mrugnęła.
- No Cyprian, naprawdę? - zainteresowała się łobuzersko Weronika.
Ten tylko wykonał jakiś nieokreślony gest, nie mając ochoty przyłączać się do zabawy dziewczyny.
- Muszę już iść – szepnął niemalże. - Miłego wieczoru.
- Musisz naprawdę? Już? Ale jasne – Hartmann szybko przechodziła nad takimi sprawami do porządku dziennego. - To trzymaj się. Tobie także miłego - Wera uścisnęła mu dłoń, dziękując jeszcze za opiekę nad swoją przyjaciółką, zaś Karin pocałowała w prawy policzek.

To było piękne do widzenia. Dębowski popatrzył chwilę na nie, jak odchodzą kierując się do samochodu Wery, zaś potem do swojego akademika. Sam także powrócił do samochodu idąc bardzo powoli, jakby chciał ominąć złe myśli, które od czasu do czasu biwakowały na chodnikowych płytach przyczepiając się do nóg niebacznych przechodniów.
 
Kelly jest offline  
Stary 08-09-2010, 10:03   #20
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post Kritzo

Załatwienie wszelkich formalności było złem koniecznym. Zawiłość prawa polskiego była udręką i choć w prawie medycznym jako tako musiał się orientować zarówno w Niemczech jak i Austrii, to prawo budowlane, ubezpieczenia, pożyczki i to wszystko na terenie Polski przyprawiało go o ból głowy. Najgorsze, że pośrednio przez panią Alicję przechodziło to wszystko obrobione w przystępny sposób, tracąc pewnie na wartości, wszak i ona nie była prawniczką. Trzeba było więc zaufać lokalnemu prawu i wierzyć, że wszystko zostanie załatwione szybko i sprawnie, jak na solidnie pracujących ludzi przystało. Wnioskując po minie Kurta Erich nie łudził się, że i on jest tym zmęczony. Oficjalne sprawy były zbyt mało konkretne dla obu, mało działania i jedynie odgórna potrzeba, kończąca się pieczątką.

Rozmowa Kurta z budowlańcem przebiegała dosyć sprawnie. Erich był szczęśliwy, że chociaż ta część zostanie w pewnym stopniu opanowana, ratując przynajmniej część honoru. Była to jednak mniej istotna sprawa od radcy prawnego, jednak chociaż informacje na temat budynku mogły być szybko pozyskane. Trzeba było tylko to wszystko zgrać. Liczyło się zadanie i to nie był priorytet.

Erich postanowił na razie niczym cień nie rzucać się w oczy i spokojnie dać postępować wypadkom. Siedząc w swoim pokoju rozmyślał nad zaistniałą sytuacją by zdobyć kontent w sytuacji i przygotować się na to co może się wydarzyć w najbliższym czasie. Nie mógł co prawda nic przewidzieć, ale mógł przynajmniej się nie dziwić, gdy już coś się stanie. Zimna krew mogła im ocalić życie, szczególnie gdyby zostali nagle zaskoczeni.

Do refleksji nad tą sytuacją zmuszali go nieznani magowie i miejsca naładowane dziwną mocą odbierającą siły osobom wrażliwym na przepływ kwintesencji. Zdobywanie potężnego artefaktu na obcej ziemi samo w sobie było w pewnym stopniu było ryzykowne i chyba właśnie zbierały się czynniki warunkujące niebezpieczeństwa. Lokalni magowie, lub przynajmniej jacyś więcej widzący sekciarze, przy czym nie można wykluczyć Technokracji i jakieś negatywne siły. Złe duchy? Wampiry? Największym problemem zawsze jest niewiedza, brak informacji o tym, czy te nieznane ugrupowania i siły miały podobne cele do Austriackich magów, zagrażając sukcesowi misji. Nieodzowne stało się skontaktowanie z górą.
Podejrzewając stare sowieckie systemy nagrywania rozmów, szczególnie zagranicznych (wszak propagandę najłatwiej osiągnąć oddzielając kraje od siebie, jak to było z NRD i RFN), które mogły teraz służyć Technokratom, szczególnie jeśli ich działania w tej okolicy miały podobny do Ericha i Kurta charakter, wolał nie dzwonić. Fax będący informacją o innym charakterze nie powinna być aż tak szczegółowo badana, o ile w ogóle standardowe maszyny mogły je rejestrować. Miał być kraj trzeciego świata, a tu nawet nie wiadomo czego się spodziewać, a przy technomagach niestety wiele.

Po napisaniu ręcznie listu Erich zszedł na dół do recepcji. Chwilę tłumaczył, że zależy mu koniecznie na przekazaniu faxem wiadomości do Austrii i cena nie gra roli. Kiedy mag pił herbatę z plasterkiem cytryny, recepcjonistka podeszła i oddała mu oryginał. Fax poszedł i jeżeli przyjdzie odpowiedź, to zostanie o tym poinformowany.

Do Sz.P. Gertrudy Ippen

Chciałem pani zameldować o postępach w naszej delegacji. Po pierwsze miasto różni się znacznie od tego, czego się spodziewaliśmy. Wygląda co prawda jak nieco lepiej rozwinięta wieś, ale Wrocław nie został najwyraźniej zniszczony podczas wojen i okupacji Czerwonych. Miasto jest duże i interesujące, jednak strasznie zaniedbane, jak chyba cała Polska. Ma duży potencjał, ale jest kilka kategorii niżej od dużych, czy nawet średnich miast, w których miałem okazję przebywać, pod każdym względem. Jest jednak całe murowane i powierzchnią nie różni się od tego co było przed wojną, jest więc całkiem duże.
Drugą kwestią i o wiele istotniejszą jest samo nasze przedsięwzięcie. Sprawy idą pomyślnie, skontaktowaliśmy się już z prawnikami. Prace ruszą po załatwieniu formalności, a prawnik mówi, że nie będzie z tym dużego problemu. Budynek jest w opłakanym stanie i będzie wymagał pełnego remontu jak zakładaliśmy. Na dzień dzisiejszy wszystko idzie zgodnie z planem. Jedyne komplikacje polegały na samym dojeździe, gdyż z powodu tzw. warunków atmosferycznych polecieliśmy do Gdanska i stamtąd do Wrocławia dotarliśmy pociągiem. Nie upatrujemy w tym niczyjej winy.
Jest jeszcze jedna sprawa, względem której powinniśmy z się z panią skonsultować. Odkryliśmy istnienie podobnej do naszej organizacji. Nie nawiązaliśmy kontaktu, więc nie wiemy czy są nam przeciwni, ale o sojusznikach wiedzielibyście pewnie już wcześniej. Interesy mogą się wobec tego układać niepomyślnie, skoro będziemy działać w opozycji do już istniejącej spółki przedsiębiorców. Wielu rzeczy się nie spodziewaliśmy, miała być zrujnowana nacja, a jest jedynie zaniedbany (i nieznany) kraj. Proszę przemyśleć tą kwestię i jeśli to możliwe zdobyć bardziej aktualne dane. Inaczej będziemy musieli działać na własną rękę, a nie wiemy jakie znaczenie ma to w kontynuowaniu planowanych inwestycji.

Z wyrazami szacunku
Erich Reimann


- Jeszcze jedno. Proszę znaleźć jakąś przystępną restaurację w mieście. Chciałbym dziś wieczorem udać się na kolację z panem Kurtem omówić kilka spraw. Byłbym zobowiązany też, gdyby była pani łaskawa zorganizować transport, o ile będziemy wyruszać, zapewne wieczorem.
Recepcjonistka przemyślała co usłyszała i zapamiętała, odpowiedziała twierdząco.
- Oczywiście, to żaden problem.
- Jeśli by miała jeszcze pani chwilę czasu, czy mógłbym prosić o pomoc w znalezieniu jakiejś niemieckojęzycznej historii miasta? Chciałbym się coś niecoś dowiedzieć. Interesuje mnie oczywiście XX wiek. Za tą pracę oczywiście należy się pani odpowiedni napiwek, nie mam zamiaru pani obciążać bez wynagrodzenia – lekarz uśmiechnął się, a wizja kilku groszy więcej chyba podziałała na kobietę, szczególnie, że z Kurtem musieli uchodzić raczej za majętnych gości.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172