Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2010, 00:07   #12
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Czarujący i kapłan to jak parówki i musztarda. Niby można osobno, ale to jednak nie to.
Moja propozycja: szlachcic (na zbyciu) w dowolnych okolicznościach znajduje bardzo zaawansowanego androida (Tad). Węsząc w jego wiedzy/umiejętnościach spory potencjał finansowy ukrywa go, za połowę swojego nędznego majątku kupuje z lekka zdezelowany stateczek, wyposaża go i leci w świat szukać artefaktów używając wspomnianego androida jako skrzyżowania kompasu z wykrywaczem metalu. W międzyczasie może się z nim jeszcze zaprzyjaźnić. Towarzyszy mu garstka ludzi, w tym młody pilot, któremu ta cała sprawa się kompletnie nie podoba, ale czuje się zobowiązany wobec szlachcica, a poza tym to jego jedyne źródło dochodu w tej chwili (to moi).
Więc mamy na życzenie przeszukiwanie opuszczonych/niezbadanych miejsc, walkę o zachowanie androida w tajemnicy i na pewno trochę innych problemów.
Druga, podobna opcja: wspomniany szlachcic bardzo potrzebuje pewnego człowieka (lub czegoś co ten człowiek posiada przy sobie). Niestety ów człowiek jest wręcz psychopatycznym archeologiem i nie potrafi usiedzieć na miejscu. W efekcie drużyna kończy przemierzając wszechświat wzdłuż, wszerz i wzwyż/wgłąb i badając ruiny tylko po to, żeby sprawdzić, czy maniak przypadkiem nie wyzionął ducha w środku. Wtedy Tad mógłby mieć swojego kapłana, któremu z grubsza wisi całe przedsięwzięcie, ale który korzysta z możliwości poznawczych, jakie daje mu takie towarzystwo.
W obu tych przypadkach (tudzież dowolnej ich wariacji) mamy pewne plusy grania "panami" (choć Pan jest tylko jeden/dwoje), bez strachu o planszówkowatość, bo wspomniane miniony to reszta graczy.
Opcja 3: drużyna najemników/specjalistów wykonujących zlecenia najnormalniej dla kasy (nadmiar oryginalności zabija).
Opcja 4: ludzie, których najbliżsi zostali schwytani do niewoli przez wrogą frakcję/piratów/kogokolwiek i podążają ich tropem, żeby tychże bliskich uwolnić (może chodzić nawet o rodzinę jednego z nas). Przeciwnik może być dowolnie potężny, bo my mu tak naprawdę zwisamy. Jak się uda go dopaść, to pewnie nawet wynegocjujemy co chcemy, tylko problem właśnie żeby wyśledzić/dogonić.
Opcja 5: rebelianci?
Trochę się rozpędziłem i stawiałem głównie na podróż, trochę mniej na eksplorację. Możecie dowolnie skompilować te pomysły.
W mojej opinii statek, którym podróżujemy powinien być mały i niekoniecznie najwyższej klasy (nawet rzęch), ale jednak uzbrojony. Klasa Firefly odpada.
Aha, dla mnie eksploracja obejmuje też zwiedzanie tworów własnej cywilizacji, ale opuszczonych z niewiadomych przyczyn.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline