Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2010, 12:37   #118
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Walka była ostra, Grzeczny potrafił idealnie wykorzystać zaskoczenie przeciwnika, jego pierwszy ruch zazwyczaj był decydujący, określał jak miała toczyć się walka. Cała reszta była jakby dodatkiem, ale taka strategia działała i sprawiała, że przeciwnicy padali jak muchy. Większość ataków koncentrowała się więc na Grzecznym, był jednak z niego nie na darmo wielki chłop. Potrafił sporo wytrzymać i nie był też nieruchomym klocem - co większość jego przeciwników dostrzegała zbyt późno, gdy już tracili głowy lub inne części ciała. Poza tym Grzeczny nie był sam, wcześniej idealnie uzupełniał go Levan i Wasilij, tym razem wyglądało na to, że to Walter, niemal perfekcyjnie zastąpił Wasilija. Niemal, gdyż brakowało mu szabli Kislevity, z pomocą której siałby jeszcze większe zniszczenie. Brak oręża tym razem zastąpił Tupik, dysponując czymś o wiele potężniejszym - kwasem. " Ach gdybym miał ze sobą płynny ogień..."- pomyślał niemal żałując, że nie może wywołać małego pożaru. Ten w starym młynie całkiem mu się spodobał... Szczególnie, gdy z pomocą ognia, pozbył się najgroźniejszego fechmistrza jaki chodził po ziemi w Rozenbergu. W szermierce praktycznie dorównywał mu Levan i choć reputacją ustępował Pięknemu, to obecnie według halflinga, miałby z nim spore szanse wygrać. Do tego pojedynku miało jednak już nigdy nie dojść, chyba że jakiś szalony nekromanta ( nie szalonych Tupik sobie nie wyobrażał) wskrzesiłby "Pięknego".
Kwas mu się jednak już skończył... pozostawała lampa i jak mniemał poświęcone przez kapłanów kamyki z klasztoru którymi raz za razem miotał z procy.

Trudy starcia niestety uwidaczniały się już po obu stronach, choć trzeba było przyznać, że mimo ran, żaden z ludzi Tupika jeszcze w tym starciu nie zginął, natomiast trupy ludzi Krogulca tworzyły już niemal makabryczny dywan, wyszywany roztrzaskanymi i zmiażdżonymi kończynami po młocie którym operował Grzeczny, flakami i innymi organami, które wypłynęły po cięciach Levana, Waltera i Ingrid. Maxa dostrzegł dopiero po efektach jego działań. Ogniki o których opowiadał mu Max zostały przywołane i rozświetliły całą makabreskę. Grzeczny Levan i Walter wyglądali upiornie, pokryci krwią i wnętrznościami, Ingrid widział tylko przez moment, jak rozprawiała się z przeciwnikiem. Najważniejszy jednak był Krogulec...

- Dość! Koniec tej bezsensownej rzezi. Skończmy to jeden na jednego! Jak przystało na ludzi honoru! Jeśli się nie boisz kurduplu!

" O... proszę, zdał sobie wreszcie sprawę..." - pomyślał ponuro, widząc , że dzięki jego działaniom jego ludzie nie zostali jeszcze zgnieceni przewagą liczebną. Gdyby nie to że połowa stała z boku lub zbierała mamonę, wątpił aby wszyscy przetrwali tak długo. Stało się jednak, wszyscy wciąż żyli a okrzyk Krogulca mógł zapewnić im przeżycie.

Tupik jak zwykle musiał podjąć decyzję natychmiast. Wiedział, że ze strony Krogulca to pułapka, gra na odciągnięcie większego zagrożenia, a raczej zamianę bezpośredniego zagrożenia jakim był Grzeczny, na te pośrednie, teoretycznie mniejsze... Tupik wiedział, że w starciu z Krogulcem na uczciwych zasadach, uczciwie przegra i zginie. Mogło to co prawda zapewnić życie jego ludziom, ale jakie to mogło być życie? Matt prędzej czy później domagał by się pogłównego, a Krogulcowi ludzie Tupika zawsze byliby solą w oku. Może gdyby szybko wyjechali... Ale dlaczego niby mieliby to robić? Byli u siebie to Krogulec był obcy...

Tupik wiedział, że to zmiana sytuacji zmusiła Krogulca do zmiany działań, samym wyzwaniem okazywał już swoje tchurzostwo i nieumiejętność kierowania grupom, co trupy jego ludzi milcząco potwierdzały.

- Jakbyś nie zauważył śmieciu, to od początku z tobą walczę, to ty się chowasz za swoimi ludźmi!

Odkrzyknął nie przestając miotać z procy do Krogulca. Zgodnie ze znanymi Tupikowi zasadami pojedynków, o których właściwie słyszał tylko z drugiej ręki, to wyzwany do pojedynku wybierał broń i chyba miejsce i czas również... Tak się składało, że Tupik miał już swoją broń w ręku, miał swoje miejsce i swój czas i uważał, że każda z tych okoliczności jest po jego stronie. A trzy okoliczności to już było dużo.
Grzeczny najwyraźniej coś Krogulcowi odpowiedział i powoli ruszył w jego stronę. Halfling znał Matta, wiedział, że ten nie pozwoli na ten nierówny pojedynek, nie pozwoli na zmianę taktyki i odpuszczenie sobie pogłównego. Z drugiej strony był już nieźle poraniony, co lekarz jakim niemal był Tupik rozpoznawał od razu. Nie chciał aby ten mocarz wykończył się na resztkach Krogulca a bydlak był jeszcze niemal nie ruszony od początku starcia... a może i nawet zupełnie. Pora była aby to zmienić. Tupik chciał ocalić życie nie tylko Mattowi ale i reszcie, tak osłabieni nie byli w stanie już dać z siebie wszystkiego a co mieli zrobić już zrobili. Jedno było pewne, pojedynek mógł ocalić wiele istnień i z punktu widzenia Tupika nie wyglądał wcale tak źle...jak wyglądał...

- Zapierdalaj do mnie, pojedynek rozpoczęty, na Randala, połam sobie nogi w drodze !!!

" No dobra Max postaraj się, mówiłeś coś o potknięciu..." - w duchu powtarzał prośbę do Maxa niczym mantrę, wierząc w moc podsyłanych myśli... zresztą taki plan działań miał już z Maxem opracowany, od miesięcy. Do tej pory zakładał, że z pomocą potknięcia czy kompromitujących dźwięków, ośmieszy publicznie potencjalnych oponentów. Dyskutował z Maxem na temat możliwości ośmieszenia przeciwnika, przez wyczarowanie pierdnięcia czy potknięcia. Tym razem nie chodziło jednak o ośmieszenie przeciwnika, lecz o jego pokonanie. Była to walka na śmierć i życie, halfling zamierzał w niej użyć lampy na wspinającego się na dach Krogulca...chyba że Max zdołałby wcześniej wyłożyć przeciwnika. Zawołanie jakiego użył na koniec halfling było jasnym przesłaniem do maga, dla wszelkich innych osób, mogło być świadectwem, że bóstwo złodziei jest po stronie Tupika...gdyby Maxowi się udało... " Wywal się gnoju a zobaczysz jak smakuje rozgrzana oliwa " - pomyślał wiedząc, że użycie latarni może zadecydować o wyniku tego starcia. Proca z blskiej odległości była śmiertelnie niebezpieczna, tym bardziej, że żadne parowanie czy uniki nie wchodziły w rachubę. Halfling musiał trzymać się tej broni, choć wyglądało to na starcie Dawida z Goliatem, ale to już była zupełnie inna bajka. W ostateczności, gdyby Krogulec zdołał zacząć wspinaczkę, krótki mieczyk mógł być przez moment nawet lepszy od procy. Co by nie było przewaga wzrostu Krogulca nikła gdy to Halfling znajdował się powyżej jego głowy... Latarnia pierdolnięta w wspinającego się Krogulca była chyba jednak najlepszą opcją, halfling więc nie zamierzał pozbawiać się przedwcześnie swej najgroźniejszej broni. Najdumniejszy w tej chwili przedstawiciel małej rasy zwyczajnie nie bał się Krogulca, okoliczności były po jego stronie i nic więcej nie mógł sobie zażyczyć. Pokonanie Krogulca w pojedynku mogło zaś na długi czas zapewnić mu tak zwany święty spokój, i słuszny należny mu od dawna pewien respekt, który ze względu na jego rasę i wzrost do tej pory był trudny do uzyskania...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 01-05-2010 o 16:09.
Eliasz jest offline